Zakochany szpieg - ebook
Zakochany szpieg - ebook
Anglia, Irlandia XVII wiek
John Wesley Hawkins, oskarżony o zdradę i herezję, czeka w więzieniu na egzekucję. Przed stryczkiem ratuje go lord protektor, zlecając mu tajną misję w Irlandii. Cromwell chce wybadać, czy skorzy do buntu Irlandczycy szykują się do kolejnej rebelii. John nie ma wyboru, niechętnie podejmuje się tej misji. W poszukiwaniu buntowników dociera na zamek Clonmuir, siedzibę lady Caitlin MacBride. Pojawia się tam chwilę po tym, jak Caitlin poprosiła, by los zesłał jej prawdziwą miłość. To była magiczna chwila, jednak piękna Irlandka twardo stąpa po ziemi. John to Anglik, a zatem wróg, któremu nie wolno ufać. Wtrąca go do lochu, ale dla niego ta niewola ma coraz słodszy smak. Gdyby tylko nie musiał wybierać między zdradą ojczyny a ukochaną kobietą…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4785-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wzgórze Tyburn, 1658
Kat Thaddeus Bull nie miał pojęcia, dlaczego tak wiele kobiet przyszło popatrzeć na śmierć księdza. Czyżby londyńskie damy były aż tak znudzone, że perspektywa patrzenia na okrutną śmierć tego biedaka mogła je wyciągnąć z cienistych altan w ogrodach? Poskrobał się po głowie okrytej czarnym kapturem kata. Nigdy nie potrafił zrozumieć tej fascynacji londyńczyków. Jemu samemu do szczęścia w zupełności wystarczyłby kufel piwa, barani udziec i uśmiechnięta dziewczyna.
O dziwo, te kobiety pochodziły ze wszystkich warstw społecznych. Szlachetne damy w powozach unosiły do ust fiolki z pachnidłami, wiejskie dziewczyny w wyblakłych sukienkach poruszały ustami w milczącej modlitwie, żony kupców szeptały coś do siebie, zasłaniając usta dłońmi. Gromada doświadczonych ladacznic z Southwark rozmawiała między sobą ostrymi głosami. Jedna z nich przepchnęła się w stronę Bulla, rzuciła mu monetę i zawołała:
– Proszę, sir, niech pan okaże miłosierdzie!
Bull zignorował prośbę i monetę. Tylko w kiepskich czasach zniżyłby się do przyjęcia łapówki od dziewki ulicznej, ale dzięki lordowi protektorowi obecne czasy nie zaliczały się do chudych.
Pod czarną krawędzią wełnianego kaptura Bull dostrzegł błysk srebra na szyi kobiety. Z pewnością był to krucyfiks albo Baranek Boży noszony pomimo zakazu.
Strażnicy stanęli po obu stronach drogi prowadzącej do szubienicy, gdzie miał być powieszony ksiądz. Podobnie jak Bull, żołnierze Cromwella wydawali się zdumieni żeńską publicznością. Twarde spojrzenia przesuwały się po tłumie, zatrzymując się to na twarzy gładkiej dziewki, to znów na dekolcie szlachetnie urodzonej matrony.
Thaddeus Bull spojrzał na pętlę kołyszącą się na wiosennym wietrze. Grube, mocne konopie, tak jak nakazał szeryf. Cienka lina natychmiast dusi delikwenta, oszczędzając mu cierpień. Bull wiedział, że władza życzy sobie, żeby ojciec John czuł każdą chwilę powolnego duszenia, każdy ruch miecza. Zatrzymał wzrok na ostrzu noża. Był zrobiony na zamówienie w Saksonii, cienka jak pergamin krawędź jednym ruchem rozcinała człowieka od gardła aż po krocze. Bull nie był rzeźnikiem i nie miał zamiaru niepotrzebnie szarpać ciała tego nieszczęśnika. Jego zadaniem było wymierzanie sprawiedliwości, za to mu płacono. Wielu skazańców, pragnąc zapewnić sobie miejsce w raju, dawało mu złote monety – na dowód wybaczenia, nie jako łapówki. Dzisiaj jednak nie mógł przyjąć żadnych pieniędzy, bo ten ksiądz miał zginąć okrutną śmiercią.
Tłum ucichł. Na tle werbli wybijających powolny, żałobny rytm rozległo się szuranie sań sunących po ziemi. Między szeregami żołnierzy jechał szeryf, a za nim wielki koń ciągnął dębową belkę. Więzień leżał na plecach, przywiązany do belki na wysokości dłoni, nóg i pasa. Trzymilowa podróż z Tower Hill z pewnością nie była przyjemna, pomyślał Bull. Koń musiał przebyć brukowane uliczki Cheapside, błotniste kałuże i sterty końskiego łajna w Holborn, śmieci gnijące na Strand. Włosy i szaty ojca Johna pokryte były brudem.
Zapadła niezwykła cisza. Bull spodziewał się zwykłych szyderczych okrzyków, ale wyperfumowany tłum milczał.
Naraz przez szeregi żołnierzy przedarła się pulchna dziewka. Zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, upadła na kolana przed księdzem i wilgotnym białym płótnem oczyściła jego twarz, brodę i włosy. Jeden z żołnierzy odciągnął ją na bok.
Ojciec John popatrzył na widzów i w tłumie rozległy się szlochy. Bull jeszcze nigdy nie słyszał niczego podobnego: głębokie szlochy z głębi serca, piskliwe zawodzenia, urywane beznadziejne okrzyki, które zdawały się być wydarte z samej głębi duszy. Poprawił kaptur, żeby lepiej widzieć księdza. Długie włosy, brudne i splątane, przybrały nieokreślony odcień londyńskiego błota, broda zwisała na kilka cali pod podbródkiem. A niech to, pomyślał Bull. Broda to tylko kłopot.
Głęboko osadzone oczy księdza była zupełnie pozbawione wyrazu. Na twarzy widać było ślady tortur. Plotki dochodzące z Tower głosiły, że pomimo tortur nie zdołano wydobyć z ojca Johna ani jednego słowa. W milczeniu przetrwał łamanie kołem, żelazną dziewicę i łoże sprawiedliwości. Jeden z obserwatorów powiedział, że ksiądz musi być adeptem czarnej magii i dlatego potrafi wejść w stan podobny do transu, inni twierdzili, że po prostu stracił rozum.
Naraz Bull usłyszał szept, cichy, kobiecy, słodki jak psalm śpiewany przez anioła.
– Wesley. Och, Wesley, nie…
Kim, do diabła, jest Wesley? – zastanawiał się kat.
John Wesley Hawkins, były kawalerzysta królewski i nowicjusz w katolickim klasztorze, miał nadzieję, że nikt ważny nie usłyszał jego prawdziwego imienia. Przez sześć lat udawało mu się zachować swoją tożsamość w tajemnicy. Znało ją tylko kilku ukrywających się angielskich katolików i wysoko postawionych rojalistów.
Cóż by to była za ironia losu, gdyby władze właśnie teraz dowiedziały się, kim jest! Ale bardzo możliwe, że tak właśnie się stanie, bo usłyszał, jak kobiety szeptem powtarzają jego nazwisko.
Był zdziwiony i nieco speszony wielkością tłumu, który przyszedł patrzeć na jego odejście do wieczności. Miał ochotę powiedzieć: oszczędźcie sobie tego. Nie nadaję się na męczennika, nigdy się nie nadawałem.
Niektórzy ludzie marzyli o takim losie, jaki czekał Hawkinsa. Modlili się o dzień, kiedy oprawcy sprawdzą ich siłę woli i wyprawią duszę na wieczny spoczynek. Wyobrażali sobie chwalebną śmierć, a potem wyniesienie do statusu świętego. Status świętego – to z pewnością brzmiało dobrze, ale nie aż tak dobrze, by John Wesley Hawkins miał zapragnąć śmierci. Kat miał go poddusić, utrzymując na krawędzi życia. Potem jego ciało miało zostać otwarte, serce i wnętrzności wyjęte. Następnie kat miał obciąć mu głowę, poćwiartować członki i wystawić je na widok publiczny ku przestrodze tym, którzy wciąż odważali się wyznawać wiarę katolicką. Cena za świętość nie była niska.
Miał nadzieję, że straci przytomność już po pierwszej ranie od noża, ale nigdy nie był tchórzem i nie mógł liczyć na to, że zemdleje. Pod Worcester przeżył cios mieczem, który zabiłby większość mężczyzn, a potem sam zszył ranę. W Tower jego odporność na ból jeszcze wzrosła. Prawie nic nie pamiętał, sińce i oparzenia dały o sobie znać dopiero później.
Ktoś zdjął mu więzy. Krew popłynęła do czubków palców u rąk i nóg, wypełniając je słodkim bólem. Żołnierze pociągnęli go na nogi i pchnęli na katowski wózek. Po raz ostatni spojrzał na żałobników. Tak wiele kobiet. Niektóre znały go z czasów hulaszczej młodości, inne poszły za nim później, oddane mu bez reszty. Niektóre były ładne, inne zwyczajne, jedne bogate, inne biedne. Niektóre lubił, a innych po prostu pożądał. Dobry Boże, pomyślał, jak szybko wszystkie dowiedziały się, kim jest. Sądził, że tylko nieliczne znały go osobiście, całą resztę przyciągnęły plotki i przesadzone opowieści. Ale nie potrafił w sobie znaleźć żadnych uczuć do tych kobiet. Tortury wypaliły wszystkie uczucia w duszy Johna Wesleya Hawkinsa.
Przypomniał sobie Laurę. Myśl o dziecku była jak promyk światła w głębinach duszy. Słodki Jezu, zachowaj ją bezpiecznie, powtarzał w duchu i była to najbardziej szczera modlitwa w całym jego życiu. Kilka godzin przed aresztowaniem zapłacił wdowie Hester Clench, by zaopiekowała się Laurą i zapewniła trzylatce bezpieczeństwo. Oprócz Laury nikt na świecie się dla niego nie liczył. Przypomniał sobie jej okrągłą twarzyczkę, złociste kędziory, które nadawały jej wygląd cherubina i serce mu się ścisnęło na myśl, że już więcej nie usłyszy jej śmiechu. Nie będzie go przy niej, kiedy Laura straci pierwszy ząb, nie zobaczy, kiedy urośnie i stanie się piękną dziewczyną, nie będzie surowym ojcem, który zniechęca zalotników. Gardło mu się ścisnęło i z trudem zwalczył łzy. Ale jeśli jego śmierć ma mieć jakiekolwiek znaczenie, musi umrzeć z honorem.
Kat wprowadził go na dwukołowy wózek. A zatem tak miało się skończyć jego życie. Nie będzie już więcej mszy odprawianych w stodołach i piwnicach, zawsze o krok przed prześladowcami. Nie będzie wiadomości szeptanych do ucha rojalistów, wiecznie oglądających się przez ramię w obawie, że gdzieś w pobliżu czają się ogary Cromwella.
Naraz przez tłum zaczął się przepychać mężczyzna w kosztownej szacie z wysokim kołnierzem. Jego twarz ocieniał filcowy kapelusz z rondem podwiniętym do góry i przytrzymanym złotą zapinką. Zdawało się, że coś krzyczy, ale zagłuszało go zawodzenie kobiet i dźwięk werbli. W odrętwiałym od tortur umyśle Wesleya pojawił się błysk rozpoznania i jakieś niejasne wspomnienie.
Obok niego stanął kat. Wózek zaskrzypiał pod ciężarem solidnej wagi olbrzyma. Dobrze, pomyślał Hawkins. Ten wielkolud szybko i sprawnie wybawi go od cierpień. Pojawił się również ksiądz w czarnym płaszczu bez żadnych ozdób i kapeluszu z okrągłym płaskim rondem. Wesley zastanawiał się, jaka sekta jest w tej chwili w modzie – purytanie, anabaptyści, lewellerzy? Nie był w stanie spamiętać wszystkich protestanckich odłamów.
– Wydano na ciebie surowy wyrok – powiedział ksiądz.
Hawkins zerknął z ukosa na pętlę sznura.
– Na to wygląda.
– Niech pan się ukorzy, sir, i oszczędzi sobie miecza.
Twarz Wesleya złagodniała w wyrazie żalu.
– Nie mogę, przyjacielu.
Ksiądz ze zniecierpliwieniem zacisnął usta.
– Jesteś najbardziej fałszywym księdzem, jakiego widziałem. Po co chcesz odgrywać męczennika?
– Lepiej zginąć jak męczennik, niż żyć jako zdrajca.
– Skoro tak, będziesz musiał znieść wszystkie cierpienia, na jakie cię skazano. Będę się modlił za twoją wieczną duszę.
– Jeśli to zrobisz, z pewnością poślesz mnie do piekła. – Wesley odwrócił się do kata i nakreślił ręką w powietrzu znak krzyża. – Wybaczam ci to, co musisz zrobić.
– Ano, sir, nie będzie pan nawiedzał mnie w snach. – Głęboki głos kata stłumiony był przez kaptur, pobrzmiewał w nim jednak akcent ze wschodniego Londynu. Wesley zastanawiał się, o czym myśli ten człowiek i co robi, kiedy nie zajmuje się torturowaniem ludzi i posyłaniem ich na śmierć. Czy wstępował Pod Białego Charta na kufel piwa, kołysał się na krześle i zabawiał towarzyszy ponurymi opowieściami?
Olbrzym zdjął z ramion Wesleya brudny płaszcz i koszulę. Jego skórę owiało chłodne powietrze. Z piersi kobiet wydobyły się westchnienia – nie wiedział, czy spowodowały to ślady po uderzeniu biczem, czy muskulatura piersi i brzucha. Kat rzucił jego ubranie w tłum. Kobiece ręce wyciągnęły się, by je pochwycić. Hawkins skrzywił się z bólu, gdy wiązano mu ręce za plecami. Usłyszał dźwięk dartego płótna i ostre głosy. Każdy strzęp jego odzienia miał być sprzedany jako święta relikwia. Święty John Wesley Hawkins. Brzmiało to całkiem dobrze. Na pewno zostanie patronem czegoś, ale czego? Kłamców i oszustów? Hazardzistów i uwodzicieli? Wyklętych księży?
Przez szpary w kapturze kat patrzył na pas Hawkinsa zrobiony z kilku warstw skóry. Pas był piękny, ale nie na tym polegała jego największa wartość. W środku znajdowało się kilka niewielkich, uszczelnionych woskiem przegródek, w których nosił podrobione dokumenty, sekretne wiadomości i pieniądze, gdy je miał. Teraz pas był pusty.
– Możesz go sobie wziąć, jeśli chcesz – powiedział Wesley.
Olbrzym wzruszył ramionami i sięgnął po pętlę.
Gruby sznur zacisnął się na ramionach Wesleya. Skręcone konopne włókna drapały go w szyję. Kat zeskoczył z wózka i mięśnie Wesleya napięły się. Wiedział, że muł zaprzęgnięty do wózka lada chwila rzuci się przed siebie.
Kat podniósł rękę, żeby uderzyć zwierzę, ale powstrzymał się, gdy do wózka zbliżyły się cztery kobiety, które Wesley pamiętał ze swoich kawalerskich czasów. Wiedział, że zamierzają przytrzymać go za nogi, żeby lina go udusiła. Chciały mu ten sposób oszczędzić cierpień związanych z resztą wyroku.
Gdzieś z tyłu zauważył pięciu jeźdźców w maskach na twarzach. Sądząc po brązowych kurtkach i zakrzywionych halabardach, byli to ludzie Cromwella. Od wielu już lat te diabelskie haki rozdzierały piersi prawych i sprawiedliwych rojalistów. Wesley próbował nienawidzić Okrągłogłowych, ale nie potrafił się na to zdobyć. Wspierali republikę z troski i miłości do porządku i sprawiedliwości, ale w ciągu zaledwie dziesięciu lat Cromwell uczynił z nich rzeźników.
Człowiek w płaszczu, który przepychał się przez tłum, został zatrzymany przez szeryfa. Kłócili się o coś zajadle, wymachując rękami. Hawkins wciągnął w płuca ostry zapach wiosny, aromat nowych liści, świeżo zaoranych pól, ciężki zapach kwiatów w sadach za wzgórzami, woń rzeki Tyburn, jakże świeżą w porównaniu ze smrodem pełnej ścieków Tamizy. Wszystkie głosy umilkły, skądś dobiegał tylko głos ptaka i brzęczenie pszczół. Jakieś dziecko zapłakało, a potem ucichło.
Nadszedł czas, by coś powiedzieć. Od wielu dni Wesley obmyślał wzniosłą mowę pełną głębokich prawd, która miała poruszyć tysiące zgromadzonych londyńczyków i przejść do historii. Teraz jednak za żadne skarby nie potrafił sobie przypomnieć ani słowa z tej wspaniałej przemowy. W jego duszy zalęgła się panika.
Powiedz to, co leży ci na sercu, usłyszał szept własnej duszy.
– Niech Bóg ocali Anglię! – Całe seminarium zazdrościło mu głosu. Dźwięczny jak dzwon, pełen głęboko rezonujących tonów, z nienaganną dykcją.
– Niech Bóg ocali Anglię – powtórzył. – Niech Bóg ma w opiece Karola Stuarta, jej prawowitego króla.
W tłumie rozległy się zdumione westchnienia. Ręka Thaddeusa Bulla gwałtownie opadła. Laura, pomyślał Wesley, i poczuł tę myśl w sercu. Kocham cię, Lauro. Czy będziesz mnie pamiętać?
Dłoń Bulla opadła na zad muła, który szarpnął wózek, pozbawiając oparcia stopy Johna Wesleya Hawkinsa, byłego królewskiego kawalerzysty i mimo woli katolickiego księdza.Rozdział pierwszy
Zamek Clonmuir, Connemara, Irlandia
– Wypędził mnie! – Lament Magheen MacBride Rafferty rozniósł się po wielkiej sali. Drzemiące psy podniosły głowy, a domownicy utkwili w niej niespokojne spojrzenia. – To szaleniec i okrutnik! Mój mąż, którego poślubiłam zaledwie dwie niedziele temu, wypędził mnie z domu!
Caitlin MacBride złożyła ręce na blacie stołu.
– Jak to? Logan cię wypędził?
Magheen dramatycznie rozłożyła ramiona.
– A niby skąd się tu wzięłam? – Podniosła rękę do czoła i opadła na ławę naprzeciwko siostry. – Wolałabym paść trupem, niż tu wrócić, ale on mi nie zostawił żadnego wyboru. Musisz mi pomóc. Musisz!
– Dlaczego cię odesłał? – zapytała Caitlin ściszonym tonem, wiedząc, że przysłuchuje im się wiele uszu. Tom Gandy, szafarz i samozwańczy bard, patrzył na nie z zainteresowaniem, jak na koguta, którego obstawił w walce. Zbrojmistrz Rory Breslin odłożył na bok czyszczoną uprząż. Kowal Liam przyłożył palec do ust, uciszając dzieci, które razem z kudłatymi chartami plątały mu się u nóg.
Tylko Seamus MacBride, ojciec Caitlin, nie zwracał uwagi na dramat rozgrywający się przy okrągłym stole.
– Odesłał mnie do domu, bo nie chciałam dzielić z nim łoża – oświadczyła Magheen głośno.
– I ty się dziwisz, że cię odesłał? – zawołał Rory Breslin. Pozostali mężczyźni wybuchnęli śmiechem. Caitlin mocno przycisnęła dłonie do stołu, modląc się w duchu o cierpliwość.
– Dlaczego? Myślałam, że go kochasz.
– Pewnie, że go kocham. Jaka kobieta mogłaby go nie kochać? To przez ciebie. Nie powiedziałaś mi, jakiego posagu zażyczył sobie Logan.
– Nie sądziłam, że cię to interesuje – odrzekła Caitlin spokojnie.
– Wiedziałaś, że poczułabym się urażona – odparowała Magheen. – Dwanaście krów i jeszcze szałas pasterski! Takiego posagu można wymagać, kiedy się bierze za żonę pierwszą lepszą dziewczynę. Logan powinien się cieszyć, że dostaje mnie, bez żadnych dodatków!
– Logan Rafferty jest wielkim panem i dba o swoje interesy, dlatego nawet ciebie nie wziąłby bez posagu.
Magheen zakryła twarz dłońmi. Szal zsunął się z jej głowy, odkrywając jasne włosy splecione w koronę. Była ładna i wymagająca jak królowa.
– Prosiłaś go, żeby zrezygnował z posagu? – zapytała Caitlin z cieniem nadziei. Obiecała Loganowi więcej, niż mogła sobie pozwolić, i nie miała pojęcia, jak uda jej się spłacić ten dług.
– Pewnie, ale on mnie nie chce słuchać. Musisz mu wlać trochę oleju do tej zakutej pały.
– To jest problem twój i Logana.
– W takim razie niech MacBride rozstrzygnie – odrzekła Magheen.
Caitlin zerknęła na Seamusa, który uporczywie wpatrywał się w brewiarz.
– Daida tego nie zrobi.
– Jesteś zimna jak kamień z Connemary – prychnęła Magheen. – Nie masz pojęcia, co to znaczy kochać mężczyznę!
Ależ mam, pomyślała Caitlin, i na chwilę przymknęła oczy. Doskonale wiem, co to znaczy…
– Caitlin MacBride!
Otworzyła oczy i zobaczyła zmierzającą w jej stronę znajomą postać. Światło dobiegające z podwórza otaczało jego szerokie ramiona, wąskie biodra i gęstą strzechę kędzierzawych czarnych włosów. Przy każdym jego kroku ostrogi brzęczały jak dzwoneczki. Długa broda spleciona w warkocz ocierała się o szeroką pierś.
– Uff! – Magheen zerwała się na nogi i podciągnęła spódnicę. – Logan Rafferty! Nie zbliżaj się do mnie!
– Nie chciałbym cię nawet za trzynaście krów i dwa szałasy! – odkrzyknął.
Magheen oparła ręce na biodrach.
– No cóż, skoro tak, to w ogóle nie będziesz mnie miał! – krzyknęła i poszła na drugi koniec sali.
– Zostań tutaj – nakazała Caitlin.
– Nie mam zamiaru słuchać obelg tego zachłannego łajdaka! – Kołysząc biodrami, przeszła przez całą salę. Logan patrzył za nią z tęsknotą i żalem, ale nie ruszył się z miejsca.
Kołowrotki kobiet pracujących w kącie zatrzymały się i powietrze przesycone zapachem palonego torfu znieruchomiało w oczekiwaniu. Logan odsunął na bok ciekawskiego psa i zatrzymał się przy stole. Caitlin lekko pochyliła głowę.
– Logan.
Choć był jej zwierzchnikiem, wciąż zwracała się do niego po imieniu. Wyrosła w jego cieniu, zawsze trafiała w tarczę tuż obok środka, gdy on trafiał w sam środek, przegrywała z nim wyścigi konne, jąkała się przy recytacji wierszy, które on mówił płynnie – robiła wszystko, by nie urazić męskiej dumy lorda Logana Rafferty’ego. Przywykła do ustępowania przed nim, ale nigdy nie wyzbyła się goryczy.
Powoli powiódł wzrokiem za wycofującą się Magheen.
– Ma charakterek – mruknął, zatrzymując wzrok na jej pośladkach.
Caitlin śmiało spojrzała mu w twarz.
– Przyszedłeś tu w sprawie mojej siostry?
– Jak zwykle od razu przechodzisz do rzeczy.
– Wiem, że jestem ci winna posag Magheen. – Zerknęła na ojca zatopionego w brewiarzu, w który wpatrywał się nieustannie od dwóch tygodni, czyli od czasu, gdy ojciec Tully, zamkowy kapelan, zniknął tajemniczo tuż po ślubie Magheen. – Czy to może zaczekać, aż krowy się ocielą?
– Czekam już długo, a Magheen nie chce mi się oddać na kredyt. – Pośród mężczyzn skupionych wokół ognia zapanowała wesołość. – Moi ludzie już od Wielkanocy muszą się odbywać bez mleka i mięsa z Clonmuir. A ja muszę się obywać bez tego, co należy mi się prawem męża.
Caitlin głęboko westchnęła. Wyjątkowa sytuacja wymagała wyjątkowych środków.
– Mam najlepsze kuce w całej Connemarze. Może przyjmiesz klacz i ogierka?
– Kuce z Clonmuir to wielka pokusa, ale nie chcę ich. To tylko kolejne gęby do wykarmienia. – Logan pochylił się w jej stronę, zamiatając stół czarną brodą. – A po co ci właściwie tyle dobrych koni? – zapytał cicho.
Modliła się, by nie przejrzał jej sekretu.
– Stajnie MacBride’ów zawsze były powodem do chluby. Nie mogę ich zlikwidować z powodu paru chudych lat.
Logan ściągnął gęste brwi.
– Ważniejsze są dla ciebie konie niż własna siostra.
Caitlin zacisnęła usta.
– Daj mi tydzień. Przyślę ci byczka na dowód moich dobrych intencji.
– A co z moimi dobrymi intencjami? Przecież zaproponowałem ci rozwiązanie, tylko nie chciałaś go przyjąć.
– Miej odrobinę rozsądku. Ożeniłeś się z moją siostrą.
Patrzyła na niego przez mgiełkę torfowego dymu. W czarnych jak węgiel oczach błysnęła irytacja.
– Na Święty Krzyż Chrystusa, nie jestem jeszcze mężem Magheen.
– Mógłbyś nim zostać, gdybyś nieco obniżył swoje wymagania.
– Nigdy. Lord nie może prosić o mniej.
– A ja nie mogę ci dać więcej, póki krowy się nie ocielą. Jeden zdrowy byczek. Conn ci go przyprowadzi.
Logan z rozmachem uderzył pięścią w stół.
– Ja nie chcę byczka, tylko żonę!
– Obiecuję, że będziesz ją miał, ale ona jest równie nierozumna jak ty.
Płacz dziecka powstrzymał Logana przed odpowiedzią. Do Clonmuir przybyła kolejna głodująca rodzina. Caitlin zapomniała o Loganie i pobiegła ich powitać. Podszedł do niej mężczyzna, mnąc w rękach rondo kapelusza.
– Ty jesteś panią tej siedziby?
– Tak – odrzekła z uśmiechem. – Witajcie w Clonmuir.
– Ludzie mówią, że twój dom jest otwarty dla takich jak my.
Caitlin skinęła głową i usłyszała za plecami szczęk talerzy.
– Ogrzejcie się przy ogniu.
Popatrzyła na ich pozbawione wyrazu, zapadnięte twarze poznaczone śladami cierpienia, rozpaczy i przerażenia. I tak mieli więcej szczęścia niż inni. Ci, którym szczęście nie dopisało, kończyli w rowach, rozszarpywani przez wilki albo, jak chodziły słuchy, wygłodniałych ludzi. Przeklęci Anglicy.
– Wciąż przyjmujesz przybłędy?
Spojrzała na Logana.
– A co twoim zdaniem powinnam zrobić?
– Powinnaś zgodzić się na mają cenę, bo odwołam małżeństwo. – Po tych słowach wyszedł na podwórze, gwizdnął na konia i pojechał do Brocach, dwadzieścia mil na północ.
Caitlin roztarła skronie, żeby złagodzić pulsujący ból głowy, i poszła zająć się gośćmi. Dziesięć minut później młodzieńczy głos zawołał ją z podwórza i usłyszała tętent kopyt na rozmiękłej od deszczu ziemi.
– Curran! – Przytrzymując kraj spódnicy, wybiegła na zewnątrz. Ogorzała twarz Currana Healy’ego jeszcze bardziej pociemniała od silnego wiatru i szybkiej jazdy. Zsunął się z silnego, dużego kuca i lekko skłonił. – Jakie wiadomości przywozisz?
– Byłem w dokach – powiedział z napięciem. Miał tylko czternaście lat i wciąż jeszcze bał się, że głos może mu się załamać.
– Diabelski wyczyn, Curranie Healy. Mówiłam ci przecież, żebyś nie zbliżał się do doków Galway. Gdyby taki zdrowy chłopak wpadł w ręce Anglików, wykastrowaliby cię.
Chłopak wzdrygnął się.
– Daję słowo, nikt mnie nie zauważył. Widziałem kupców…
– Hiszpańskich? – zapytała natychmiast. Już od miesięcy nie miała wiadomości od Alonsa.
– Angielskich. – Sięgnął do sakwy. – Milady, niech mi Bóg wybaczy ten grzech, ukradłem im to.
Wyrwała mu z ręki zapieczętowany pergamin.
– To list przewozowy. – Uderzyła chłopca pergaminem w piersi. – Twoje szczęście, że go zdobyłeś, bo inaczej kazałabym cię wychłostać za to, że naraziłeś się na niebezpieczeństwo.
Curran szarpnął wątłe kosmyki włosów wyrastających na podbródku.
– Ależ, milady, w Clonmuir nigdy nikogo nie wychłostano.
Rozbrojona jego logiką i wiedziona własną ciekawością Caitlin otworzyła list.
– To od kapitana Titusa Hammersmitha do… – Przygryzła usta i wypowiedziała znienawidzone nazwisko: – Do Olivera Cromwella.
– Co tam jest napisane, milady? Nie umiem czytać po angielsku.
Przebiegła list wzrokiem i przeszył ją zimny dreszcz. Okażę wszelkie względy twojemu wysłannikowi, który przybędzie, by rozwiązać tę istotną sprawę… To podłe irlandzkie plemię zawarło pakt ze śmiercią i diabłem! Z łaski Bożej i z pomocą tej tajemnej broni Fianna zostanie starta na proch pod butem prawości…
– Co to jest wysłannik? – zapytał Curran.
Przejęta lękiem Caitlin zmusiła się do uśmiechu.
– To coś podobnego do ropuchy.
– Nie może być. Tom Gandy mówił, że jeśli jakiś statek przywiezie do Irlandii węża albo ropuchę, to stworzenie natychmiast padnie martwe.
– Z całą pewnością z ropuchą Cromwella również się tak stanie.
– A jeśli nie?
Caitlin odrzuciła na plecy ciężką grzywę włosów. Nie miała czasu zapleść ich rankiem w warkocz. Nigdy nie miała czasu, żeby zachowywać się jak dama.
– Wówczas Fianna będzie musiała znowu wyruszyć.
– A co to za tajemna broń?
Zaśmiała się szorstko.
– Nikt ani nic na całym świecie nie może pokonać Fianny. Zobaczymy, co się stanie, kiedy węże przybędą do Irlandii!