Zakochany w Duchu - ebook
Fragment opowieści: „Szykuj łzy, gdyż nigdy się nie dowiesz. Co okrutny los, dla Ciebie ma. Rób co należy, z życia więcej bierz! Dopóki żyjesz, nadzieja trwa!”
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-65236-48-7 |
| Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział pierwszy
Szedł powoli przez miasto zastanawiając się, w którym momencie popełnił błąd. Żona odeszła zabierając córkę. Nawet nie wiedział dokładnie kiedy oraz gdzie wyjechała. Jako korespondent wojenny był wówczas na kolejnej, dwumiesięcznej wyprawie do Afryki. Relacjonował jakieś mało istotne potyczki plemienne. Po powrocie zastał mieszkanie puste. Żona, niedługo już eks żona, zostawiła tylko krótką wiadomość przyczepioną do drzwi lodówki.
,,Wybacz, ale dłużej już tak nie mogę, wyjeżdżam. Potrzebuję męża, a Dorothy ojca, na ciebie nie możemy liczyć. Dokumenty rozwodowe znajdziesz przygotowane u naszego prawnika. Podpisz i proszę, nie szukaj mnie. Żegnaj
Ann”
Gdyby chodziło tylko o nią nie przejmowałby się za bardzo. Nigdy, może poza początkowym okresem znajomości, nie byli ze sobą zbyt blisko. Kobiet z resztą mógł mieć na pęczki. Było ich kilka w różnych częściach świata, praktycznie wszędzie tam, gdzie wyjeżdżał robić reportaże ze swoim kumplem Robertem. Miał co prawda lekkie poczucie straty, ale tylko ze względu na córkę. Widywał ją rzadko z racji częstych delegacji. Musiał się szczerze przed sobą przyznać, że bardziej niż miłością kierował się poczuciem własności, a nie lubił tracić tego co się mu należało.
Panie Donowan
Z powodu odniesionych obrażeń, nie może Pan już wykonywać dla nas pracy jako korespondent. Zmuszeni jesteśmy do zaproponowania Panu, pracy w naszym dziale technicznym. Płaca zostanie oczywiście dostosowana do stawek związkowych, odpowiednich do zajmowanego stanowiska”.
Tak po wezwaniu do biura zakomunikował mu sam dyrektor wydawnictwa. Oczywiście rzucił tę pracę. On „Wielki Mike”, ma pracować za biurkiem? Poprawiać błędy ortograficzne jakiegoś żółtodzioba nie dorastającego mu do pięt?! Niedoczekanie! Nie po to przez jedenaście lat opisywał konflikty zbrojne niemal na całym świecie, żeby teraz nabawić się odcisków na dupie! Nigdy! On im jeszcze pokaże!
Idąc do konkurencyjnego wydawnictwa rozmyślał nad niesprawiedliwościami losu. Złożył im propozycję napisania książki na podstawie własnych wypraw. Miały to być wspomnienia korespondenta wojennego ukazane w formie uproszczonej, łatwo przyswajalnej dla zwykłego czytelnika. Oczywiście zaakceptowali jego pomysł. Szedł właśnie do ich biura po zaliczkę. Uważał, że jest o wiele za niska. Jest przecież profesjonalistą, a to na pewno będzie bestseller. Nie miał jednak ochoty na długotrwałe negocjacje, więc przyjął kwotę, którą mu proponowali. Miał już dość tego miasta. Chciał jak najszybciej wyjechać na prowincję, do domu na wsi, który odziedziczył po zmarłej kilka miesięcy temu ciotce Matyldzie. Mieszkanie i tak musiał wymówić, gdyż bez stałej pracy nie stać go było na jego utrzymanie. Był już pod drzwiami do wydawnictwa, kiedy pogrążony we własnych myślach staranował wózek inwalidzki. Z transu wyrwał go głos:
— Panie wspomóż Pan weterana z Wietnamu!
— Pojebało cię durniu? A weź kurwa się do roboty! Co masz robić? Nie wiem i gówno mnie to obchodzi! Skręcaj długopisy, rozwoź ulotki reklamowe, o! To będzie dla ciebie dobre, nie namęczysz się, pojeździsz sobie wózkiem. Czekasz tu tylko i zaczepiasz porządnych ludzi. Ja też byłem na wojnie i to nie jednej, również byłem raniony w nogę, a jakoś sobie radzę! Nie zajmuję się żebraniem i zaczepianiem ludzi na ulicy! Po za tym jak byłeś na tyle głupi żeby wleźć na minę w dżungli, to już twój problem nie mój! Ja mam swoje problemy i nikogo o nic nie proszę. A w ogóle to zjeżdżaj i nie zawracaj mi dupy brudasie!
— Walczyłem za takich jak ty durniu, teraz tego żałuję — cicho, sam do siebie mruknął kaleka odjeżdżając za róg budynku.
Był tak zadowolony ze swojego żartu na temat zjeżdżania, że sprężystym krokiem, prawie nie kulejąc wszedł do budynku wydawnictwa kierując się do działu zaliczek. Usłyszał co na jego temat powiedział weteran, ale za bardzo mu się śpieszyło, żeby za nim gonić.
***
Następnego dnia spakował swój niewielki dobytek; parę pamiątek, trochę ubrań i laptopa. Oddał klucz zarządcy domu, mówiąc mu na odchodnym gdzie ma go sobie włożyć. Wsiadł do samochodu i ruszył. Miał mocne postanowienie dotrzeć na miejsce jeszcze tego samego dnia, pomimo, że miał do przejechania prawie osiemset kilometrów. Droga była monotonna. W radiu jak zawsze puszczali tylko nowoczesną sieczkę, której nie rozumiał. Zresztą co tu rozumieć. Trzy nuty na krzyż, łupanie basów i wydzierający się na całe gardło pseudo wokalista, którego znajomość słownictwa ograniczała się do dwudziestu słów przetykanych wulgaryzmami niczym przecinkami. Chociaż może to on, nie dorósł do tej muzyki?
Darmowy fragment
Szedł powoli przez miasto zastanawiając się, w którym momencie popełnił błąd. Żona odeszła zabierając córkę. Nawet nie wiedział dokładnie kiedy oraz gdzie wyjechała. Jako korespondent wojenny był wówczas na kolejnej, dwumiesięcznej wyprawie do Afryki. Relacjonował jakieś mało istotne potyczki plemienne. Po powrocie zastał mieszkanie puste. Żona, niedługo już eks żona, zostawiła tylko krótką wiadomość przyczepioną do drzwi lodówki.
,,Wybacz, ale dłużej już tak nie mogę, wyjeżdżam. Potrzebuję męża, a Dorothy ojca, na ciebie nie możemy liczyć. Dokumenty rozwodowe znajdziesz przygotowane u naszego prawnika. Podpisz i proszę, nie szukaj mnie. Żegnaj
Ann”
Gdyby chodziło tylko o nią nie przejmowałby się za bardzo. Nigdy, może poza początkowym okresem znajomości, nie byli ze sobą zbyt blisko. Kobiet z resztą mógł mieć na pęczki. Było ich kilka w różnych częściach świata, praktycznie wszędzie tam, gdzie wyjeżdżał robić reportaże ze swoim kumplem Robertem. Miał co prawda lekkie poczucie straty, ale tylko ze względu na córkę. Widywał ją rzadko z racji częstych delegacji. Musiał się szczerze przed sobą przyznać, że bardziej niż miłością kierował się poczuciem własności, a nie lubił tracić tego co się mu należało.
Panie Donowan
Z powodu odniesionych obrażeń, nie może Pan już wykonywać dla nas pracy jako korespondent. Zmuszeni jesteśmy do zaproponowania Panu, pracy w naszym dziale technicznym. Płaca zostanie oczywiście dostosowana do stawek związkowych, odpowiednich do zajmowanego stanowiska”.
Tak po wezwaniu do biura zakomunikował mu sam dyrektor wydawnictwa. Oczywiście rzucił tę pracę. On „Wielki Mike”, ma pracować za biurkiem? Poprawiać błędy ortograficzne jakiegoś żółtodzioba nie dorastającego mu do pięt?! Niedoczekanie! Nie po to przez jedenaście lat opisywał konflikty zbrojne niemal na całym świecie, żeby teraz nabawić się odcisków na dupie! Nigdy! On im jeszcze pokaże!
Idąc do konkurencyjnego wydawnictwa rozmyślał nad niesprawiedliwościami losu. Złożył im propozycję napisania książki na podstawie własnych wypraw. Miały to być wspomnienia korespondenta wojennego ukazane w formie uproszczonej, łatwo przyswajalnej dla zwykłego czytelnika. Oczywiście zaakceptowali jego pomysł. Szedł właśnie do ich biura po zaliczkę. Uważał, że jest o wiele za niska. Jest przecież profesjonalistą, a to na pewno będzie bestseller. Nie miał jednak ochoty na długotrwałe negocjacje, więc przyjął kwotę, którą mu proponowali. Miał już dość tego miasta. Chciał jak najszybciej wyjechać na prowincję, do domu na wsi, który odziedziczył po zmarłej kilka miesięcy temu ciotce Matyldzie. Mieszkanie i tak musiał wymówić, gdyż bez stałej pracy nie stać go było na jego utrzymanie. Był już pod drzwiami do wydawnictwa, kiedy pogrążony we własnych myślach staranował wózek inwalidzki. Z transu wyrwał go głos:
— Panie wspomóż Pan weterana z Wietnamu!
— Pojebało cię durniu? A weź kurwa się do roboty! Co masz robić? Nie wiem i gówno mnie to obchodzi! Skręcaj długopisy, rozwoź ulotki reklamowe, o! To będzie dla ciebie dobre, nie namęczysz się, pojeździsz sobie wózkiem. Czekasz tu tylko i zaczepiasz porządnych ludzi. Ja też byłem na wojnie i to nie jednej, również byłem raniony w nogę, a jakoś sobie radzę! Nie zajmuję się żebraniem i zaczepianiem ludzi na ulicy! Po za tym jak byłeś na tyle głupi żeby wleźć na minę w dżungli, to już twój problem nie mój! Ja mam swoje problemy i nikogo o nic nie proszę. A w ogóle to zjeżdżaj i nie zawracaj mi dupy brudasie!
— Walczyłem za takich jak ty durniu, teraz tego żałuję — cicho, sam do siebie mruknął kaleka odjeżdżając za róg budynku.
Był tak zadowolony ze swojego żartu na temat zjeżdżania, że sprężystym krokiem, prawie nie kulejąc wszedł do budynku wydawnictwa kierując się do działu zaliczek. Usłyszał co na jego temat powiedział weteran, ale za bardzo mu się śpieszyło, żeby za nim gonić.
***
Następnego dnia spakował swój niewielki dobytek; parę pamiątek, trochę ubrań i laptopa. Oddał klucz zarządcy domu, mówiąc mu na odchodnym gdzie ma go sobie włożyć. Wsiadł do samochodu i ruszył. Miał mocne postanowienie dotrzeć na miejsce jeszcze tego samego dnia, pomimo, że miał do przejechania prawie osiemset kilometrów. Droga była monotonna. W radiu jak zawsze puszczali tylko nowoczesną sieczkę, której nie rozumiał. Zresztą co tu rozumieć. Trzy nuty na krzyż, łupanie basów i wydzierający się na całe gardło pseudo wokalista, którego znajomość słownictwa ograniczała się do dwudziestu słów przetykanych wulgaryzmami niczym przecinkami. Chociaż może to on, nie dorósł do tej muzyki?
Darmowy fragment
więcej..
W empik go