- W empik go
Zakopane - miasto cudów - ebook
Zakopane - miasto cudów - ebook
„Zakopane – miasto cudów” to zbiór felietonów składających się na obraz współczesnego i historycznego Zakopanego. Autor spogląda na zakopiańską rzeczywistość okiem obserwatora oraz uczestnika. Raczy anegdotami i osobistymi wyznaniami, przybliżając wiele pozytywnych historii i nie szczędząc ciepłych słów. Z drugiej zaś strony obnaża wszelkie defekty codzienności.
Autor nie przestaje zaskakiwać czytelnika. Oprócz znakomitych puent, cennych refleksji i subtelnych ironii znajdziemy tu mnóstwo literackich odniesień. To felietony, obok których nie można przejść obojętnie.
Wojciech Mróz, ur. 1957 w Krakowie, dziennikarz i prozaik. Mieszka w Zakopanem. Współzałożyciel i pierwszy redaktor naczelny „Tygodnika Podhalańskiego”. Autor reportaży i filmów dokumentalnych z Podhala, Spisza i Orawy. Redaktor cyklicznego programu „Pod Tatrami” emitowanego w TVP Kraków i TVP POLONIA. Autor dwóch tomików wierszy: „Wieczory rozkwitające” i „Która jesteś” oraz bajki „Przygody w Księstwie Nieśmiałości”. Autor powieści „Zapach drzewa sandałowego w ostatnich dniach XX w.” (Novae Res, Gdynia 2011). Stały felietonista „Tygodnika Podhalańskiego”. Organizator happeningów pod nazwą „Jesienny Chart”. Dożywotni właściciel tytułu „Rzeźnik z Zakopanego”.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-553-2 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ZASADA PIERWSZA, od której wzięły się wszystkie pozostałe: By utrzymać się przy władzy, zachować zdrowie, żonę, dzieci, duże zwierzę nie musi zjadać małego, chyba że jest bardzo głodne.
ZASADA DRUGA: Duże zwierzę, zjadając małe, nie musi być eleganckie ani ciche. Jeżeli jednak decyduje się przestrzegać zasad dobrego wychowania, powinno być konsekwentne. Nie ma to żadnego znaczenia dla małego zwierzęcia, ale może rzutować na życie jego i rodziny.
ZASADA TRZECIA: Duże zwierzę mało ryczy, raczej koncentruje się na produkcji mleka.
ZASADA CZWARTA: Duże zwierzę nigdy nie pokazuje po sobie, że zostało zranione. Nawet jeżeli cierpi, to cierpi w milczeniu i samotności. Kiedy rany się zagoją, duże zwierzę wychodzi z domu i pogodnie uśmiecha się do małego zwierzęcia, które go zraniło.
ZASADA PIĄTA: Jeżeli duże zwierzę nie potrafi stosować się do zasady czwartej, staje się małym zwierzęciem.
ZASADA SZÓSTA: Duże zwierzę nie bierze swojej wielkości z nominacji ani nadania. Duże zwierzę staje się duże przez swój stosunek do otoczenia. Według podręczników powinno być opiekuńcze, tkliwe i pełne wyrozumiałości. Staje się duże także poprzez oczytanie.
ZASADA SIÓDMA: Duże zwierzę zawsze potrzebuje małego zwierzęcia. W odróżnieniu od małego, które potrzebuje go jedynie w przypadku, kiedy z jakichś niezrozumiałych względów zostanie zaatakowane przez inne duże zwierzę.
ZASADA ÓSMA: Najgorsza rzecz, jaka może zdarzyć się małemu zwierzęciu, to miłość do dużego zwierzęcia. Ludzie nazywają to toksycznym związkiem.
ZASADA DZIEWIĄTA: Duże zwierzę, kiedy jest niespełnione w miłości, wykonywanej profesji, uznane wśród kolegów za nieudacznika, wśród kobiet za homoseksualistę, a wśród dzieci za pedofila, może zacząć myśleć o odmienieniu swojego życia.
ZASADA DZIESIĄTA: Duże zwierzę, które chce zmienić swoje życie, staje się podwójnie groźne, zwłaszcza jeżeli ma wobec niego zastosowanie zasada dziewiąta.
ZASADA JEDENASTA: Od tej pory duże zwierzę przechodzi do innego gatunku i prędzej czy później pojmuje, że tylko kariera polityczna uratuje jego zwierzęcość.
ZASADA DWUNASTA: Duże zwierzę rozpoczyna kampanię wyborczą. Podkreśla w niej wszystkie cechy, których nie posiada lub które zaobserwowało u sąsiada. Dzięki temu jest przekonane, że przynajmniej sąsiedzi będą na niego głosować.
ZASADA TRZYNASTA: Może być rzeczywiście pechowa. Duże zwierzę przedstawia w czasie kampanii swoje osiągnięcia, rodzinę oraz wszystkie dobre uczynki, które do tej pory zrobiło. Niebezpieczeństwo polega na tym, że mogą się odezwać naoczni świadkowie.
ZASADA CZTERNASTA: Praktyka pokazuje, że jest niewielki procent, który chciałby prostować konfabulacje dużego zwierzęcia, w dodatku startującego w wyborach.
ZASADA PIĘTNASTA: Duże zwierzę przestrzegające czternastu wcześniejszych zasad ma ogromną szansę wygrać, ponieważ jego elektorat będzie zaciekle walczył, aby duże zwierzę opuściło swoje miejsce bytowania i wreszcie dało mu spokój.
ZASADA SZESNASTA: Duże zwierzę wygrywa wybory, rozpoczyna swoje życie w innym miejscu i jest to tzw. cisza przed burzą.
ZASADA SIEDEMNASTA: Na tym stanowisku duże zwierzę nie ma już wyboru – jedząc małe, musi być eleganckie. Dlatego zamieszcza w miejscowej prasie podziękowanie dla wszystkich małych zwierząt, które na niego głosowały…
Tylko małe zwierzę wie, czy jest to początek kariery, czy też koniec dużego zwierza.
Nadchodzi era muflonowrzosówki
Takie przynajmniej mam wrażenie, oglądając telewizję i czytając gazety. Podobne wrażenia odnoszę, obserwując zachowanie coraz większej grupy ludzi, mającej w życiu jeden jedyny cel: zdobyć pieniądze i zrobić karierę. Takie mają wykształcenie, hobby, osobowość. To jest ich rodzina, przyjaciel, dekalog. Z tego składa się pokolenie homo muflonowrzosówkusa. Środkiem do osiągnięcia upragnionego celu jest wykończenie wszystkiego, co się wokół rusza, aby uniknąć groźnej sytuacji porównania i niebezpiecznej refleksji, że świat nie składa się tylko z łysych owiec z fragmentami muflona.
Homo muflonowrzosówkus jest jak sarin – zagrożeniem dla świata. Tam, gdzie przejdzie, zostawia po sobie trupy i spaloną ziemię. Odzyskanie równowagi biologicznej po wyrwaniu tego chwastu możliwe jest dopiero po wielu latach. Wzorzec został wyhodowany we wrocławskim zoo i jest wynikiem skrzyżowania owcy z muflonem.
Spójrzmy wokół siebie, czyż nie otacza nas coraz więcej dziwnych krzyżówek, z obrzydliwymi kompilacjami genów? Zwierzę wygląda jak owca, ale nie obrasta wełną. Inaczej mówiąc, jest łyse jak kolano. Homo muflonowrzosówkus także nie obrasta inteligencją, wiedzą ani uczuciowością. Osobowościowo i kulturowo jest łysy jak dwa kolana. Nadrabia ruchliwością, brakiem skrupułów i bezwzględnością w walce, podczas której wydaje chrapliwe i niezrozumiałe okrzyki. Muflonowrzosówka jest efektem kilkuletniej współpracy naukowców z Akademii Rolniczej we Wrocławiu i pracowników wrocławskiego zoo. Młode nie są całkowicie pozbawione sierści, ale szybko linieją i, co najważniejsze, są mało kłopotliwe w hodowli. Homo muflonowrzosówkus jest doskonały dla każdego pracodawcy, któremu wełna jest niepotrzebna. Przed upieczeniem mięso dobrze jest wymoczyć w occie; niestety, po muflonie nabrało smaku dziczyzny. Od człowieka dzieli go cała przepaść. „Człowiek wie, że Bóg dał mu Paryż, Wenecję, architekturę secesyjną, zegarki i zegary, art déco, poziomki oraz ciastka z poziomkami, zamglone świty z okna kawiarni, Tomasza Manna oraz Prousta, wrzosowiska Irlandii, wymyślił bilard oraz nastolatki, wodospady i Boską Komedię, wiersze Rilkego, pióra Mont Blanc, wino Bordeaux i amerykańskie samochody z lat czterdziestych”.
Na pewno nie wymyślił homo muflonowrzosówkusa, bo mu paskudnie pachnie z pyska.
------------------------------------------------------------------------
A. Kotański, Canto.Mistrzów świata uprasza się o spokój
Obchodzilibyśmy kolejną rocznicę wybudowania wyciągu krzesełkowego z Hali Gąsienicowej na Kasprowy Wierch. Urzekający swym archaizmem wyciąg na Gąsienicowej nie doczekał jednak jubileuszu. Został zdemontowany, a jego miejsce zajął yuppie wśród urządzeń narciarskich. Miękki, szybki, wygodny i pozbawiony skrupułów.
Już się narciarz o narciarkę nie otrze, bezpartyjny nie poda kijka partyjnemu, pani z Warszawy nie zagada do mieszkańca Kielc. Bogaty już nigdy nie będzie miał czasu dla biednego. Może to była ostatnia okazja do bezinteresownej rozmowy ludzi wolnych i życzliwych światu. Kiedy stało się w kolejce, był czas na refleksje, zawarcie znajomości. Rodziły się i umierały prawdziwe uczucia. Pierwsze lub ostatnie porywy przyjaźni, miłości, nienawiści. To darowany przez Stwórcę czas, by wyrwać nas z wyścigu szczurów. Zatrzymać, zwolnić, nabrać dystansu. Ile ludzkich istnień przez te 40 lat uratowało to skrzypiące, jednokrzesełkowe urządzenie? Dziś to już historia. Jego wysportowany i zadbany następca wywozi narciarzy na górę szybko, higienicznie, bez jednego zbędnego słowa. We współczesnym świecie coraz boleśniej odczuwamy zanik elementarnych uczuć. Peleton szczurów narzucił swoje reguły. W tym oszalałym pędzie nie jesteśmy w stanie rozpoznać nie tylko bliskich, ale nawet samych siebie. Polski yuppie, pozbawiony wiedzy, obycia, błyskotliwości i pieniędzy swojego zachodniego odpowiednika, połączył przaśny konformizm z chamstwem, bezwzględnością i mentalnością Pawki Korczagina.
To generacja wysportowanych trzydziestolatków, dla których doświadczenia Polski posierpniowej i tragiczny heroizm stanu wojennego to frajerstwo i przykład braku myślenia pragmatycznego. To pierwsze pokolenie łączące PRL-owską zachłanność, kombinatorstwo i donosicielstwo swoich rodziców z kolorowym zawrotem głowy odkrytym w Internecie. Polski yuppie ma wszechogarniające poczucie swojej siły przebicia, niepohamowanej żadnymi wątpliwościami, wyrzutami sumienia, solidaryzmem czy poczuciem sprawiedliwości. Jest przekonany, że tylko on i jego rodzina należą do ludzkiego rodzaju. Cała reszta to wirtualna tandeta, gdzie wszystko jest umowne – cierpienie, ból i zdrada.
W dobie recesji, bezrobocia i ogólnego zubożenia peleton szczurów, wyzbyty nałogów, odpowiedzialny, punktualny, umyty, gotowy jest natychmiast wypełnić każde polecenie. Od rana do wieczora stara się stworzyć wrażenie, że jest niezastąpiony, niezbędnie przydatny, że stanowi jedyną w Polsce realną rzeczywistość.
Polski yuppizm został zbudowany na światopoglądzie aktywisty ZMP. W białej koszuli, czerwonym krawacie, czujny i wyczesany, natychmiast wykona 300 procent normy, choćby musiał zakapować samego Pstrowskiego. Wie, że jak się nie sprawdzi, wróci tam, skąd przyszedł. Do kiosku RUCH-u, skąd do końca życia będzie patrzył na Wielki Kolorowy Świat i nigdy go nie zrozumie. Czego by nie zrobił, gdziekolwiek by nie wyjechał, prowincja będzie mu towarzyszyć, doradzać i przekonywać. Bo prowincjonalizm, podobnie jak faszyzm, to kategoria światopoglądowa, nie geograficzna. Współczesny świat wie to już od jakiegoś czasu. Jego liderzy gorączkowo poszukują w sobie archetypicznych emocji, żeby je odtworzyć, wyciszają się i próbują zbudować wokół siebie nowe relacje, nowy sposób komunikowania się, uczą się patrzenia z refleksją, uczą życia i myślenia ponad sobą i odwagi w tworzeniu Nieznanego. Współczesny świat wie, że to walka z czasem. Sam w końcu stworzył i wypromował tego cyborga XXI wieku, który – jak każde monstrum rewolucji – rozpoczął już konsumpcję swojego ogona i niszczenie świata, z którego pochodzi. Może jest jeszcze czas, by zastanowić się, dlaczego schodzimy im z drogi? Może warto przemyśleć, czy na pewno potrzebujemy takich ludzi, czy na pewno są tacy świetni, pomocni, operatywni i niezbędni? Może warto uważniej im się przyjrzeć? Zanim zostawią po sobie szary, monotonny, smutny i absolutnie samotny świat prowincjonalnych Narcyzów o niedorozwiniętych uczuciach i rozbieganych oczkach… Brutalny, okrutny i szmatławy świat z zepsutej gry komputerowej.Saint Góra, czyli kolejka zakładników
Wybrałem się na Kasprowy Wierch. Może to niezbyt oryginalne, ale za to pouczające i ciekawe. Termin wycieczki głęboko przemyślałem i skonsultowałem z redaktorką Dymecką z telewizyjnej Panoramy. Jako jedna z nielicznych pracowników telewizji publicznej nie musi lansować polityków rządzących partii, przyjemnie się do mnie uśmiecha z zakurzonego ekranu i, co istotne, jakoś jej się ta pogoda sprawdza. Po uzyskaniu informacji, że następnego dnia na Kasprowym będzie zimno, mgliście, zacznie sypać śnieg, a w Zakopanem będzie lało – zdecydowałem, że to najlepszy moment. Ludzi będzie jak na lekarstwo, w kolejce klapnę sobie na jednej z czterech narożnych ławeczek i jakoś te 20 minut przetrzymam. Tyle bowiem trwa jazda i choćby nie wiem jak sympatyczne były chłopy z PKL-u, za każdym razem są to najdłuższe minuty w moim życiu. Za każdym razem czułem się jak przeterminowana szprota w metalowej puszce, o której właściciel sklepu zapomniał przed laty. Masaż plecakami po policzku (nikt ich przecież nie zdejmie, bo nie byłoby widać metek najdroższych na świecie firm), erotyczne wbijanie kijków między pośladki, masowanie pleców ośnieżonymi nartami – to tylko scenografia dla psychodramy, którą umownie można by nazwać za Bergmanem „Szepty i krzyki w kolejce na Kasprowy Wierch”. Szepcze ojciec do córki, matka do syna, student do studentki – szepczą o tym, co w dole, obok nich i ponad nimi. Szepczą, aby zaimponować, utrwalić więź z najbliższymi i autorytet. Albo z tymi, o których marzą, że wieczorem staną się najbliższymi. Szepczą o Kalatówkach, kosodrzewinie, Murowańcu, kozicach i lawinach. Szepczą, bo już kiedyś tu byli albo przeczytali w przewodniku Pascala i chcą przez to zaznaczyć swoją wyjątkowość. Mówią szeptem, bo wolą, żeby nikt nie usłyszał ich kompletnie wyssanych z palca rewelacji i nie zaczął się natrząsać w obecności syna, córki, narzeczonej. To są w gruncie rzeczy mili współtowarzysze w podróży. Niestety w kolejce jadą nie tylko szeptasie, również krzykacze.
Ci wiedzą wszystko najlepiej, wrócili właśnie z Alp, z Dolomitów, a na Kasprowy jadą, bo mają 5 minut przerwy w czasie swojej niezwykle prestiżowej pracy. Dowcip, który opowiadają, muszą słyszeć wszyscy, w anegdocie, w której występują jako koledzy Bogusia (oczywiście Lindy), Pieczuły (Pieczyńskiego), mogą również występować TOPR-owcy. Najlepiej znać Blachę. Są strzaskani alpejskim słońcem pobliskiego solarium albo samoopalaczem. Oczywiście najtrudniejsze chwilę przeżywa każda dziewczyna, której ten lowelas będzie dawał do zrozumienia, że wpadła mu w oko. Tak jest w sezonie zimowym. W letnim identycznie, tylko nie ma nart i kijków. Trzeba przyznać, skrupulatnie wybrałem termin wycieczki. I na początku wszystko się zgadzało – było zimno, paskudnie, mgła i deszcz, a na górze śnieg. Już w Kuźnicach zrozumiałem, że red. Dymecka nie przepowiedziała jednego – wycieczek zakładowych. Mówiąc szczerze, byłem irracjonalnie pewny, że wycieczki zakładowe padły wraz ze swoimi zakładami i PRL-em. A tu proszę, nie tylko nie padły, ale całkiem dobrze się mają – tyle że nieco po sezonie. Pierwsze wrażenie było nawet przyjemne. Kolejka wypełniła się dawno zapomnianym zapachem naftaliny. Widać, panie wiedziały, że się trochę ochłodziło. A potem poszło klasycznie. Przeważali podchmieleni krzykacze i chichoczące z męsko-damskich dowcipów panie referentki.
– Niedźwiedzie się pojawiły – zagaiła starsza pani w pelisie. – Ciekawe, czy były wypadki, że zaatakowały kolejkę?
– Niedźwiedź to nie kangur – włączył się rezolutnie młodzieniec w białych adidasach i skórzanej kurteczce. – Z dołu nie doskoczy, musiałby wejść od stacji.
– Mogą być na górze – zwrócił uwagę pan w garniturze. – Białego na śniegu nie wypatrzysz.
– Jakich białych? – włączyła się panienka w ortalionowej kurteczce z napisem „Chicago” na plecach.
– Jak to jakich? – oburzył się pan w garniturze. – A dlaczego na Krupówkach stoją białe?
– W Tatrach na sto procent są brunatne – zaoponował nieznany głos.
Kilkuletni chłopczyk pociągnął ojca za rękaw.
– Tatusiu, dlaczego w Zakopanem są białe?
– Nie wiem – burknął ojciec i z powrotem wbił wzrok w szybę.
– Patrzcie, tu są domki – krzyknął ktoś, pokazując na klasztor.
– To wszystko do wynajęcia, tylko drogo, bo górale strasznie chciwi – usłyszałem, wychodząc z wagonika.
Spotkałem ich jeszcze w Kuźnicach, podekscytowani wymieniali wrażenia:
– Kazek, widziałeś? Piwo po 9 złotych!!!
– Kurde – przyznał Kazek. – W Biedronce byłoby sześć!
W planach mieli jeszcze zwiedzanie Morskiego Oka.
Kolejka Opus Dei
Casus kolejki na Kasprowy Wierch, o przebudowie której wszyscy decydenci, łącznie z prezydentem i premierem, mówią z wiarą i entuzjazmem, świadczy o tym, że w Polsce działa jakieś bliżej nieokreślone Opus Dei, które zarządza krajem, poza parlamentem i rządem. Premier Marcinkiewicz zobowiązał się (co prawda nieoficjalnie), że tym razem nic już nie zatrzyma modernizacji najstarszej czynnej w Europie kolejki linowej, prezydent Kaczyński zapisał sobie w kalendarzyku (hi, hi), że w grudniu bierze udział w uroczystym otwarciu nowej kolejki. No i co z tego – nic. Mijające tygodnie przechodzą w miesiące, a urzędnicy w Ministerstwie Ochrony Środowiska patrzą tępo w ścianę i dumają, czy to dobry pomysł. Od przeszło dziesięciu lat tak dumają. Prezes Jarosław na zjeździe swojej partii apeluje o przyśpieszenie. W tej sytuacji nie dziwię się. Urzędnicy z Ministerstwa Ochrony Środowiska podobną rozwagą popisują się również w sprawie budowy autostrad. Brak decyzji, podobnie jak brak własnego zdania, ma tę dobrą cechę, że nie sposób udowodnić, że są one błędne, fałszywe, nieobiektywne. Taktyka znana od początku urzędactwa pozwala funkcjonariuszom pieczątki i spinacza trwać w nieskończoność. Tylko po co? W ramach koncepcji taniego państwa proponuję wszystkie decyzje, również te kolejkowo-kasprowe, podejmować w drodze referendum, urzędnikom przyznać renty, a zwolnione pomieszczenia wynająć zachodnim koncernom. Renty jak najbardziej im się należą. Niemożność podjęcia jakiejkolwiek decyzji jest jednostką chorobową rozpoznaną w psychiatrii. Nieleczona jest zaraźliwa.
Tylko kto urzędników przebada, skoro od wielu miesięcy lekarze strajkują, domagając się od nich podjęcia decyzji w sprawie służby zdrowia? I tak koło się zamyka. I toczy się przez kolejne zmarnowane pokolenia. Ku uciesze Opus Dei.
„Bo gdy się milczy, milczy, milczy, to apetyt rośnie wilczy na poezję, co być może drzemie w nas…”
------------------------------------------------------------------------
Jonasz Kofta, Song o ciszy.Kolejka?
– W telewizji mówili, że w Tatrach grasuje niedźwiedzica… – zagaja kobieta w granatowej ortalionowej kurtce z napisem na plecach „Colorado”.
– Tu chyba nie wylezie – ripostuje jej koleżanka w modnym kożuszku i futrzanej czapce.
– Lepiej stać na klapie, z człowiekiem nie podniesie… – To chyba miał być żart pana w skórzanej kurteczce. Ale jakoś grupy nie rozbawił, więc zgodnie z odruchem strzelca wyborowego – załadował całą serią.
– Póki jedziemy, jesteśmy bezpieczni, ale na Kasprowym może się czaić w śniegu. Nawet nie ma go jak odróżnić. To białe i to białe.
– Jakie białe? – obrusza się pani po mojej lewej stronie z reklamówką Orbis Travel w ręce. – W Tatrach niedźwiedzie są brunatne! Tamte to polarne!
– Tak? – zaperza się pan w skórze. – A pani Halina widziała, jakie stoją na Krupówkach? No jakie? Białe, kurde, a góral lepiej chyba wie!
Tysiące, setki tysięcy, miliony takich i podobnych dialogów, słów na wiatr rzuconych. Zmieniają się pory roku, sceneria, temperatura na zewnątrz, nazwy zakładów pracy. Łączy je jedność miejsca. Blaszany wagonik, do którego weszło 31 osób. Dwa takie wagoniki tworzą:kolejkę na Kasprowy Wierch
To jedyna na świecie kolejka linowa, której sama obecność ma wymiar światopoglądowy dla kilkudziesięciu milionów ludzi żyjących w środku Europy. Od 70 lat kolejka nieprzerwanie wywołuje emocje. Przeszły wojny, zamieszki, zmieniały się rządy, ustroje, mody i modele życia, a te niepozorne siermiężno-archaiczne wagoniki ani na chwilę nie przestały być w centrum zainteresowania.
To bez wątpienia najstarsza pracująca kobieta w Polsce.
Najstarsza w Europie – a może i na świecie – czynna kolejka linowa.
I jak w przypadku każdej wielkiej aktorki, i jej życie obrosło legendą.
Słoneczna radość w Tatrach
Już w czasie jej narodzin w „Kurierze Warszawskim” Kornel Makuszyński opublikował entuzjastyczny felieton.
„Najbardziej zajadły przeciwnik musi przyznać, że ta budowa jest dziełem po siedmiokroć wspaniałem. I pięknem, prawdziwie pięknem”. A sięgając po argumenty z dziedziny architektury krajobrazu: „Gdy spojrzeć z Hali Kondratowej na budynek na Myślenickiej Turni, wielką radością muszą się napełnić smutne polskie oczy: wydźwignięto tam szare, jak skała, zamczysko, z pnia skały, jak jej kamienny konar, wyrośnięte. Pysznie zlało się z krajobrazem, ani go nie rani, ani go nie mąci. A ten budynek na Kasprowym szczycie, ledwie widny, komuś, co nie wie o jego istnieniu, wydaje się wielkim kamieniem”.
By do końca przekonać o swoich racjach, Makuszyński posłużył się personifikacją w celu wydobycia służebno-lokajskiego charakteru kolejki.
„Sama kolejka wspina się skromnie, jakby wchodziła bocznym wejściem, tylnymi schodami gór; zdąża na swój szczyt przez zapadłe kąty, bokiem, skromnie, tuż przy skalnej ścianie, cichutko, niepozornie, wśród ciszy, tak głęboko śpiącej, że nawet oczu nie otworzy, aby spojrzeć na malutki, srebrny wagonik”.
To wzruszające, tym bardziej że arcypolskie.
„Z wiatrem uleciało ponure oskarżenie, że się górom dzieje krzywda. Na Pięć Stawów! Gromada rozkrzyczanych Izraelitów więcej im czyni krzywdy niż ta nitka, co się wije nad pustką i nad szczeciną lasu”.
Świat bez barier, czyli ułatwienia dla niepełnosprawnych na przykładzie osobistym:
„Co mi tam narciarze! Taki drab, co ma łydy z hikoru, a zęby ze stali, zawsze się na jakiś szczyt dostanie. A ja jestem sędziwym i czcigodnym człowiekiem, który z największym trudem dźwiga ciężar trosk na trzecie piętro. Czy sędziwy i czcigodny człowiek mógłby w zimie dostać się na wysokość 1988 metrów? Znieśliby go w woreczku, jako proszek, albo ktoś litościwy przyniósłby rodzinie parę zębów i oko. A ja byłem wczoraj na Kasprowym!”
Funkcja integracyjno-społeczna:
„Zanotujmy, że dniu 18 marca na wysokim szczycie tatrzańskim stało w zachwyceniu około setki i siwych, i starych, i młodych, co po raz pierwszy oglądali cudo cudów, co po raz pierwszy widzieli Tatry w pełnej chwale”.
Funkcja psychoterapeutyczna zakończona frazą jak najbardziej poetycką:
„Zachwyt swój (chodzi – jak mawia mój syn Mateusz – o gostków przybywających 18 marca na Kasprowym Wierchu – przyp. WM) bezmiernie znieśli na padół płaczu, podatków, nędzy, szarości, uboju rytualnego i zgrzytania zębów. Znieśli błękitność w oczach i w sercu, zdumieni, przejęci i przez kilka słonecznych godzin szczęśliwi”.
IKC przy tej okazji wyrażał niezachwiane przekonanie, że ochroniarze są niczym owieczki, co w Tatrach pobłądziły.
„Jaka szkoda, że nieliczna garstka upartych pryncypialistów nawróci się dopiero teraz do owej »słonecznej radości«, uprzystępnionej wszystkim obywatelom, dzięki kolejce linowej na Kasprowy. No, ale lepiej późno niż nigdy”.
Juliusz Mieroszewski pisał: „Zakopane z każdym sezonem awansuje o stopień wyżej w hierarchii światowych stolic sportu. Oby coraz więcej powstawało u nas rzeczy, które jak kolejka na Kasprowy Wierch należą do najpiękniejszych w Europie, i oby nareszcie zniknęło z powierzchni polskiego życia to wszystko, co przywodzi na pamięć cebulaste wieże Kremlu”.
Już wtedy był zauważalny polski pęd ku Europie, zwanej 70 lat później Unią.
Korzystając z zamieszania, najpierw głos zabrali sportowcy. Zawody o memoriał śp. por. Woycickiego, organizowane przez sekcję narciarską Wisły, odbyły się na Hali Kondratowej. Królowali: Marian Orlewicz (Wisła), Karol Zając (SNPTT), Stanisław i Jan Kula (SNPTT). Ciekawe, że wyniki podawano wedle – jak to określono – pobieżnych lub prowizorycznych obliczeń (sic!).
Pierwszy rekord padł 24 marca 1936 r.
„Od wczesnych godzin rannych podążały szeregi narciarzy już to pieszo, już to autobusami do Kuźnic. Tu na dworcu kolejki panował olbrzymi ruch. Już w godzinach rannych dostać było można miejsca tylko na popołudnie. Przez cały dzień kursowały wagoniki szczelnie wypełnione. Kolejka linowa w niedzielę przewiozła z górą 1000 osób na Wierch Kasprowy. Wśród gości przybyłych na Kasprowy Wierch zauważyliśmy m.in. wiceministra Bobkowskiego z małżonką, gen. Wieniawę-Długoszowskiego. W niedzielę również przybyła grupa dziennikarzy warszawskich, jak również grupa dziennikarzy z koncernu IKC”.
A inny dziennikarz, miesiąc później, donosił, że „na Kasprowym ruch jak na Lipkach”.
Ochroniarze jednak nie słabli. Nastąpił podział prasy ze względu na stosunek do kolejki:
„Kampania przeciw kolejce na Kasprowy Wierch nie ustaje. Pewne organa prasowe nie chcą się pogodzić z faktem istnienia kolejki i w dalszym ciągu szukają sposobu, jakby jej zaszkodzić” – donosił IKC.
Krew na blaszanym wagoniku!
„Ulubionym tematem antykolejkowych pism są rzekomo liczne wypadki śmiertelne, które miały się zdarzyć w czasie budowy kolejki. Ostatnio jeden z dzienników poznańskich rozpisał się długo i szeroko o tych nieszczęśliwych robotnikach, którzy budowę kolejki okupili śmiercią lub »ranami«. Pomijamy rozmyślną nieścisłość owego dziennika, jakoby wypadek nieszczęśliwy (tylko jeden) w czasie budowy spowodowany był nieodpowiednimi warunkami pracy. Dobrze przecież wiadomo, że kilku robotników wbrew wyraźnemu zakazowi używania robotniczych wózków zjechało, nie zabezpieczywszy się należycie, a ponadto popisywali się oni w czasie jazdy brawurą”.
Finał kawaleryjskiej fantazji górali: dwie ofiary śmiertelne i jedenastu poważnie rannych, przewiezionych do szpitala w Zakopanem.
Cywilizacja – jak każde posłannictwo – wymaga ofiar
„Każda praca cywilizacyjna wymaga ofiar, a do takich prac należy budowa dróg, kolei, górnictwo, hutnictwo itd.”
Autor przypomina, że w czasie budowy autostrady na Grossglockner w Austrii zginęło 20 robotników, którym władze austriackie postawiły na górze pomnik z napisem: „Tym, którzy oddali dla cywilizacji swoje życie w ofierze”.
Rozwijający się ruch turystyczny doprowadził po drodze do powstania na UJ lektoratu gospodarki turystyki. W tej sprawie krakowski urząd wojewódzki zwrócił się do Ligi Popierania Turystyki o stworzenie podstaw materialnych – rocznie 3500 zł.
Maria Wardasówna w swoich wspomnieniach zapoczątkowała historię polskiego taboru samochodowego, wspartą refleksją o recesji.
„Już od ósmej do Kuźnic ciągnęły nieprzerwanie sanie ze sterczącymi nartami poprzedzane potężnym warkotem silników, zbyt eleganckich – jak na Zakopane – niedawno używanych autobusów PKP. Brzydko i niezdarnie wyglądające przy nich stare autobusy prywatne sunęły ostrożnie i nieśmiało, jakby okazując respekt przed swemi niezwyciężnymi, błyszczącemi z daleka rywalami. Zaś obok drogi – ścieżką, posuwali się na nartach ci, którzy liczą się z każdą złotówką”.
„Kuźnice – narodziny gwiazdy czy jarmarku? Ruch niebywały. Wzajemne nawoływania się znajomych, powitania, głośne zachwyty na widok kamiennego dworca kolejki, po której suną pierwsze w Polsce wagoniki w powietrzu – wszystko czyni z Kuźnic w dzień niedzielny istny jarmark – jarmark narciarski”.
Pawiem narodu stałaś się, kolejko.
„Gdzie okiem sięgnąć, aż roi się od narciarzy, wyczyniających na nartach prześliczne ewolucje. Nie ma bodaj piękniejszej jazdy ponad jazdę szusem, zakończonym kristjanją volganowską. Prawie już nie widać śmiesznych karykatur narciarzy, siadających na kijkach pomiędzy nartami, z przestraszonymi minami, psującymi tylko cud piękna sportu narciarskiego” – pisała korespondentka IKC.
„Tramwaj powietrzny” wyzwolił poetycką wenę
S. Now: „Dusza prostuje się i doznaje skrzydeł, skąd pojedynczy, a nawet w grupce człowiek wygląda jak mrówka w narkozie, a świat okoliczny rozkosznie uśmiecha się do nas na niewidocznej tam tak szeroko gębusi”.
Kolejka jako zwiastun nadejścia turystyki masowej
„To nowa zdobycz społeczna. Przysporzy podatnikom praw do piękna i jego powszechnej konsumpcji. Stanie się niebawem – jak mydło, żyletka, żarówka, radjo – przedmiotem powszechnego użytku, bo jej lina jest przewodem szerszej kultury dla mas, tak samo mających prawo do szczytów jak dotychczas zamknięty klan snobów” – uważał S.N.
Liga Popierania Turystyki wprowadziła 66% zniżkę kolejową do Zakopanego i z powrotem oraz 33% zniżkę na kolejkę. W pierwszy dzień LPT sprzedała 600 dziesięciodniowych kart. Co spowodowało, że ruch turystyczny na Kasprowym w porównaniu z rokiem ubiegłym wzrósł z 850 do 1500 osób tygodniowo.
W tym miejscu warto przypomnieć, że batalia o modernizację kolejki toczy się o to, czy z 180 turystów wywożonych w ciągu godziny na Kasprowy można zwiększyć przepustowość do 360 osób na godzinę.
8 marca 1936 r. na Hali Kondratowej zbudowano skocznię narciarską i przeprowadzono mistrzostwa Polski, bowiem na Wielkiej Krokwi zabrakło śniegu. Zbudował ją słynny Józef Oppenheim z pomocą Bronisława Czecha i Stanisława Marusarza. Ten ostatni skoczył najdalej i został Mistrzem Polski w skokach narciarskich.
Dowód na bezpieczeństwo kolejki (według Adama Mariana Nowakowskiego):
„Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo, dodam jedno, iż widziałem w Kuźnicach faceta, który przyjechawszy tu zaraz po otwarciu specjalnie ze swoją teściową, obmacawszy dokładnie linę, nie wsadził jej (tj. teściowej) do wagonika, uważając, że szkoda i kosztów, i zachodu”.
Nawet Witold Zechenter włączył się do traumatycznych opowieści związanych z kolejką: „żegnały nas łzy żon i nieletnich dziatek, żądano od nas przysiąg, że jednak nie pojedziemy tym diabelskim wynalazkiem, że tylko z zewnątrz obejrzymy sobie, jak wygląda instalacja, która pohańbiła przyrodę w Tatrach, narażając na nieoczekiwany zgon liczne rzesze kozic, świstaków, owiec oraz innej fauny naszych cudnych gór”.
I tak dobrnęliśmy do czerwca 1936, kiedy na Kasprowym zorganizowano Zielone Święta, czyli „Romantyczne jazdy kolejką porą nocną”. W sobotę i niedzielę 30 i 31 maja 1936 kolejka wywoziła od godziny osiemnastej turystów na Kasprowy, gdzie przy „płonących sobótkach i orkiestrze góralskich urządzono tańce i śpiewy góralskie”. Po północy gości zwożono. W dzień mogli wziąć udział w narciarskim biegu zjazdowym lub obejrzeć pokazy skoczków. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem tych orgii jest fakt, że Wojciech Gąsienica Byrcyn przyszedł na świat dopiero 12 lat później. I z przyczyn technicznych nie miał możliwości zduszenia zła w zarodku. Co dla niego samego stało się niezwykle przykrym doświadczeniem egzystencjalnym.
Wiele lat później, w lipcu 1958 r., w dalekiej Gwatemali bratanek ministra Bobkowskiego – Andrzej Bobkowski – tak wspominał temperaturę owych sporów:
„Pamiętam, jak po powrocie z wakacji w 1935 r. poszedłem na pierwszy wykład SGH w Warszawie i towarzyszka Halina przywitała mnie z przekąsem: »Co, Andrzejku, nowa hucba sanacyjna! Kolejki linowej na Kasprowy Wierch im się zachciewa i robią wielki raban, żeby odwrócić uwagę narodu od ważniejszych spraw (...)«. Gdy dziś wracam wspomnieniami do dawnych lat, to wydaje mi się, że przeglądam stare kroniki angielskie z 1815 r., gdy George Stephenson wybudował pierwszy parowóz i musiał czekać 10 lat, zanim oddano go do użytku publicznego. Gdy w 1815 w Anglii przepowiadano, że przestraszone krowy przestaną dawać mleko, to w 1935 r. u nas twierdzono, że nastąpi generalny pomór owiec dławiących się okruchami stali, spadającymi z lin kolejki. Pod koniec września byłem w Zakopanem, które przypominało dom obłąkanych. Ludzie na ulicach witali się słowami: »ciężarówki dowożą już materiał na Myślenickie«”.
Spirytystyczny wymiar kolejki
„29 lutego 1936 r. ruszyła pierwsza kabina z pasażerami. Kasprowy miał kolejkę, a wraz z nią pojawił się upiór. Któż go nie widział? Była to jakaś tajemnicza dama, o twarzy marmurowej, nieodzywająca się do nikogo, zacięta i skupiona, która aż do końca zimy zjawiała się co rano w Kuźnicach, wsiadała do pierwszego wagoniku, jechała na Kasprowy i zjeżdżała w dół, i łapała następny. I tak aż do wieczora. O każdej porze upiór stał w kącie kabiny i wpatrywał się martwym wzrokiem w przestrzeń za szybą”. (Andrzej Bobkowski, Napowietrzny tunel, ale nie Kellermana, Gwatemala 1958 r.)
Wiele wskazuje na to, że nie był to duch Wojciecha Gąsienicy Byrcyna – późniejszego dyrektora TPN-u, choćby dlatego, że nawet największym wrogom – vide dyr. PKL-u Ryszard Antoszyk – w żadnej mierze nie przypominał kobiety.
Refleksja kończąca
Moment, w którym zarząd kolejki wspierany wielomilionowym tłumem turystów dopnie w końcu swego i rozpocznie jej przebudowę, kiedy nadejdzie dzień, w którym słynne wagoniki zostaną raz na zawsze wypięte z liny niczym spocone po biegu konie i rozpoczną swój muzealny żywot – wtedy zamknie się w Tatrach pewien rozdział turystyki. Będzie to jednak zamknięcie symboliczne, bowiem czasy pozdrawiania się na szlaku, spania na podłodze w schroniskach, góralskich swetrów, kanapek i całego tego tatrzańskiego romantyzmu zamordowano już dawno – w latach masowej turystyki PRL.
Co nie oznacza, że ludzie przestaną szukać w Tatrach odpowiedzi na najważniejsze dla siebie pytania. Tym bardziej, że od setek lat te góry niezmiennie im w tych poszukiwaniach towarzyszą.
Jak każde góry w obliczu bezradnego, słabego i zagubionego dzieła Stwórcy.Bo będzie jak z PiS-em
W dwa miesiące po poświęceniu nowej kolejki na Kasprowy Wierch, przecudnego dziecka XXI wieku, jak nas na bieżąco informowano, dziecko zaniemogło i znieruchomiało. Człowiek może zachorować, a co dopiero maszyna. Rzecz normalna. Tyle tylko, że przez kilkanaście lat oczekiwania na nową kolejkę tak się rozkręciły społeczne nadzieje, że z powodzeniem możemy mówić o syndromie „Andersa na białym koniu”. Kolejka miała być „lekiem na całe zło”. Miała promować miasto (ależ byłaby to oszczędność), zlikwidować koniki wraz z ich miejscem pracy, zaspokoić wilcze apetyty narciarzy, na swój sposób chronić przyrodę. Krótko mówiąc, miała być F-16 i tarczą rakietową w jednym dla Zakopanego. Wkrótce po jej uruchomieniu okazało się, że kolejki do kolejki wcale nie zniknęły, wiatr nadal dmucha w liny i jest w stanie ją zatrzymać, a teraz dodatkowo okazało się, że może się zepsuć. Choć jazda starą kolejką – przynajmniej dla mnie – była prawdziwym koszmarem, w paradoksalny sposób zapracowała ona na opinię niezniszczalnej. Nowa kolejka jest na gwarancji, więc problemu nie ma. Gdy Józef Pawlikowski Bulcyk kupił pierwszego mercedesa 600 i wkrótce potem pękł mu silnik – oddał samochód na złom i dostał nowy. W przypadku kolejki zwrot mógłby być trudny, ale w końcu kolejka nie pękła. Natomiast przed rozpoczęciem jej budowy u niektórych pękła wyobraźnia. Szwajcarzy wyliczyli, że średni ciężar narciarza wchodzącego do kolejki wynosi 80 kg. Chyba w Afryce, która bezskutecznie walczy z głodem. W Europie, w której wciąż leży Szwajcaria, ciężar dorosłego narciarza wraz z kilkunastokilogramowym sprzętem w wielu przypadkach przekracza 80 kg. No i notorycznie przekraczał, co powodowało włączanie się alarmu i konieczność usunięcia najgrubszego. Kompromitacja to raz, dyskomfort dla obsługi i narciarzy to dwa. Nie mówiąc już o tym, że na kilometr pachnie to ciężarowym rasizmem. Teraz jeszcze przed sezonem letnim okazało się, że kompromis polegający na ograniczeniu ludzi wywożonych lub zwożonych jest dla PKL trudny do osiągnięcia.
Kolejka na Kasprowy Wierch nie jest dla Polaków jedynie urządzeniem narciarsko-turystycznym. Jest polem walki światopoglądowej, politycznej i ekonomicznej. O polityce tego minipaństewka trzeba ludzi informować, przekonywać do swoich planów, mówić o problemach, ich przyczynach i pomysłach na rozwiązanie. Nie tylko sprzedawać bilety i drukować firmowe kalendarze.