- W empik go
Zakręcone dzieciaki - ebook
Zakręcone dzieciaki - ebook
Daj się wkręcić w przygodę!
Poznajcie historie pięciorga dzieci: Lenki, Marysi, Kuby, Krzysia i Franka. Choć każde z nich ma inne marzenia, inny charakter i inne problemy, tak naprawdę wiele ich łączy. Przygody, które im się przytrafiają, układają się w pogodną, pełną mądrości opowieść o dzieciństwie, marzeniach i sile przyjaźni.
Jak pomagać potrzebującym? Co robić, by nie krzywdzić innych? W jaki sposób dbać o swoje otoczenie? „Zakręcone dzieciaki” pomogą Wam znaleźć odpowiedzi na te ważne pytania!
A na koniec każdego rozdziału czeka na Was nagroda w postaci rysunków do kolorowania oraz krzyżówki, rebusów i zagadek, które tak bardzo lubicie. W książce znajdziecie też miejsce na dopisanie własnego opowiadania. Czas rozpocząć przygodę!
A na koniec każdego rozdziału czeka na Was nagroda w postaci
rysunków do kolorowania oraz krzyżówki, rebusy i zagadki, które
tak bardzo lubicie. W książce znajdziecie też miejsce na dopisanie
swojego własnego opowiadania. Czas rozpocząć przygodę!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-956-4 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Któregoś pięknego dnia sześcioletni Krzysztof razem z tatą postanowił wybrać się na wycieczkę w góry. Mieszkali niedaleko Ustronia. Z okien swojego domu codziennie podziwiali szczyty Beskidów. Jakiś czas temu postanowili wspólnie wejść na jeden z nich. Czekali tylko na niedzielę – dzień wolny od zajęć. Mama została w domu, gdyż niedawno urodziła drugiego syna i trzeba było się nim zająć. Przed wyjazdem każdy miał swoje zadanie do wykonania. Tato zajął się telefonem. Naładował komórkę i włożył ją do swojego dużego plecaka. Potem zajrzał do jego środka, jakby upewniając się, czy wszystko zapakował.
– Mapa jest, ciepłe swetry są, płaszcze przeciwdeszczowe też, skarpety, czapki, jedzonko, dokumenty, pieniądze, napoje i rozpałka również spoczywają na swoim miejscu. No, to chyba wszystko mamy – powiedział ojciec, spoglądając w stronę pakującego się jeszcze syna.
Krzyś tymczasem wrzucał szybko do swojego plecaka aparat fotograficzny, latarkę, którą dzień wcześniej sprawdził tato, i drugi, zapasowy telefon.
– No, mamusiu, jesteśmy gotowi! – zawołał w stronę żony ojciec. – Mam nadzieję, że niczego nie zapomnieliśmy.
Ta zaś stała z uśmiechem, trzymając w ramionach maleństwo. Przyglądała się im z daleka. To była przecież męska wyprawa i nie należało się do niej wtrącać. Cieszyła się, że jej dwaj ukochani chłopcy wyruszają razem na podbój gór. Nie byłaby sobą, gdyby nie zawołała w ich kierunku:
– Chłopcy! Uważajcie na siebie. Wiecie, że góry są nieprzewidywalne i niebezpieczne!
Organizator wyprawy, czyli tatuś, zapewnił ją natychmiast, że wszystko jest i będzie w porządku. To nie była ich pierwsza wycieczka w góry. Wczesnym rankiem, ubrani w nieprzemakalne, wygodne buty oraz kurtki, czapki, spodnie i bluzy bawełniane, wsiedli do samochodu i pojechali. Musieli dotrzeć na parking samochodowy, skąd miała rozpocząć się ich przygoda. Droga na szczyt góry znana była tacie nie od dziś. W schronisku czekał na nich nocleg i coś do jedzenia. Ruszyli więc ochoczo przed siebie.
Minęło kilka godzin wędrówki po szlaku górskim. Wreszcie postanowili odpocząć na chwilę i nacieszyć oczy pięknem przyrody, która ich otaczała. Z góry wszystko wydawało się inne. Zmęczeni przysiedli na pniu starej sosny, a wtedy zauważyli, że pogoda nagle zmienia się na gorsze. Już zbierali się do dalszej drogi, by zdążyć do schroniska przed burzą, gdy nagle pojawił się obok nich mały złoty ptaszek. Zatrzepotał skrzydełkami i zaćwierkał:
– Witajcie, kochani. Lepiej będzie, jak zostaniecie na miejscu. Zaraz będzie tutaj niebezpiecznie. Zapraszam was do siebie na mały poczęstunek. – I odleciał.
Tata i Krzyś spojrzeli po sobie zaskoczeni: Co to miało być, jakiś żart? O co tu chodzi?
– Krzysiu – odezwał się pierwszy tata do syna. – Widziałeś tego pięknego ptaszka? – zapytał cicho i niepewnie. – Nigdy nie spotkałem takiego gatunku. Zdawało mi się nawet, że mówi… – Zaśmiał się po tych słowach i spojrzał na syna. – Gadam głupoty, no nie? Coś mi dzisiaj figle sprawia mój umysł. Widzisz, czasami tak bywa, że jak jest się wysoko w górach, to mogą nam się różne rzeczy przewidzieć. To dlatego, że nasz rozum też ma pod górkę… Powodem tego jest mniejsza ilość tlenu w powietrzu, chociaż to dziwne, bo jeszcze tak wysoko nie wspięliśmy się, więc skąd te przywidzenia… No trudno, zdarza się, widać, że nasze zmęczenie ma coś wspólnego z nagłą zmianą pogody. – Musimy szybko podejść do schroniska. – Schylił się po plecak, ale nagle, nie wiadomo skąd, zerwał się silny wiatr. Wszystkie leżące na ziemi kolorowe liście podniosły się. Zawirowały, a nasi wędrowcy zakryli odruchowo oczy. – Oj, Duch Gór się złości! – zawołał tata i pogonił syna: – Spieszmy się, synku, wiem, że dobrze ci się siedzi na tym pieńku, ale musimy się zbierać. Trzeba szybko dojść do schroniska.
Zanim jednak skończył mówić te słowa, wiatr i liście jeszcze silniej zakręciły się wokół nich. Wyglądało to tak, jakby ktoś objął ich swoimi ramionami i przytulił mocno do siebie. Nie potrafili się ruszyć. Suche, szeleszczące listowie złapało ich w swoje szpony i kołysało delikatnie w objęciach, zwijając się równocześnie coraz ciaśniej i ciaśniej w wirujący walec. Tata i syn znaleźli się w czymś na kształt kręcącej się w koło rury, splecionej z różnego rodzaju liści. Chwycili się mocno za ręce, nie wiedząc, co się z nimi dzieje. Świat obracał się w szaleńczym tempie wokół nich wraz z liśćmi, a oni poddali się tej nieznanej sile, czekając na to, co będzie dalej.
– To chyba trąba powietrzna! – próbował przekrzyczeć szum wiatru tata Krzysia, obejmując syna z całych sił. – Trzymaj się mnie mocno, synku! – zdążył jeszcze zawołać i…
Raptem wszystko umilkło. Całe zamieszanie trwało tylko kilka sekund. Nagle to coś niezwykłego przyszło i szybko się skończyło. Jednak ojcu i synowi wydawało się, że to wszystko trwało wieczność, czyli bardzo długo. Rozejrzeli się wkoło. Zauważyli, że zmienili miejsce pobytu. Znaleźli się, nie wiedząc jak i kiedy, w środku okrągłej małej sali, gdzie nierówne ściany pokryte były drewnem, a wysoko nad ich głowami prześwitywało niebo oraz gałęzie.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytał tatę Krzyś. Nie bał się, bo obok stał jego ojciec, ale był zaskoczony całą tą sytuacją.
– Synku, nie wiem. Nie rozumiem, co się tutaj dzieje. Wygląda na to, że znajdujemy się we wnętrzu drzewa. Ale to jest niemożliwe, bo jak byśmy tu trafili?
W chwili gdy tato mówił te słowa, nagle, nie wiadomo skąd, stanął przed nimi wielki drewniany stół, a właściwie ścięty pień. Obok niego poukładały się miękkie poduszki wypełnione suchymi liśćmi, pozszywane pajęczą nitką. Do stołu podeszła mała wiewiórka. Przywitała się grzecznie i przetarła ogonem blat. Położyła obrus z mchu i liści, po czym zaczęła im usługiwać. Szybko pojawiły się przed nimi dwie miseczki wykonane z żywicy. Rude zwierzątko wsypało do nich po garści orzechów. Na dużym, twardym liściu, spiętym wykałaczką z drzewa, znalazły się świeże, pachnące jeszcze rosą, poziomki, jagody i jeżyny oraz galaretki owocowe, pokrojone w małe kwadraciki. Obok leżały szaszłyki z dzikich jabłek, malin i morwy. Z gałęzi rosnących ponad ich głowami skapywała świeża woda prosto do kubeczków z kory, do których wiewiórka włożyła po listku mięty, i zniknęła. W butelkach z wydrążonego drzewa czekał na nich sok żurawinowy, malinowy oraz z dzikiej róży. Mała gospodyni pomyślała o wszystkim, nawet o rurkach z łodyg do picia. Przyjemnie zapachniał też miód na plackach z czarnego bzu. Jakieś nieznane im korzonki i jarzębina zatopione w klonowym syropie również przykuwały ich wzrok, i nie tylko wzrok… Na deseczkach leżały grzyby, jakby marynowane, i chipsy nie wiadomo z czego zrobione. Wszystko wyglądało apetycznie i kolorowo. Kto, oprócz wiewiórki, zorganizował dla nich tę niesamowitą ucztę, dlaczego, kim jest? Zastanawiali się obaj w myślach. Ślinka ciekła im na widok tych pyszności, ale nie wypada się częstować bez gospodarza, bez wyraźnej zachęty pana lub pani domu. Obaj milczeli, co chwila spoglądając na siebie niepewnym wzrokiem. Tato nerwowo zaczął bębnić palcami w stół. Wtem usłyszeli znajomy im już, piskliwy głosik:
– Częstujcie się! Czym chata bogata! – powiedział złoty ptaszek, który pojawił się jak zwykle nie wiadomo skąd.
– Dziękujemy serdecznie – odezwał się pierwszy tata. Był zaskoczony tymi słowami, bo wszystko było takie dziwne i niezwykłe. Grzeczność wymagała, by spróbować smakołyków przygotowanych specjalnie dla nich. Krzysia nie trzeba było dwa razy zapraszać. Pierwszy wypił sok żurawinowy, potem wędrowcy po kolei próbowali wszystkiego, co znajdowało się na stole. A jakież to były pyszności. Trudno opisać ich świeży i naturalny smak. Gdy skończyli jeść, ktoś zapukał w korę drzewa i schyliwszy się, wszedł do środka małymi drzwiami.
– Witam moich wspaniałych gości – odezwał się stary człowiek z długą brodą, ubrany w białą lnianą koszulę z szerokimi rękawami, sięgającą do ziemi. – Czy smakowały wam smakołyki, które dla was przygotowaliśmy?
– O tak! – zawołał Krzyś, oblizując akurat paluszki z miodu. – Pychotka! Proszę pana, wszystko jest takie inne, smaczne i świeże.
– Ano właśnie, gdy dba się o otaczający nas świat, wówczas to, co wkoło nas żyje, rośnie zdrowe i ładne. Wy, ludzie – odezwał się starzec do swoich gości – czasami zapominacie o tym, co jecie i jak wygląda świat, który zależy tak naprawdę tylko od was. Człowiek udaje, że nie wie o tym, że nie wolno zostawiać pustych butelek i innych rzeczy po sobie. Zaśmiecać przyrody. Dawniej nie było z tym problemu. Porzucone znikało samo, gniło, bo było wykonane z papieru. Teraz prawie wszystko pakuje się w plastiki lub szkło. Co mamy zrobić z torebkami, opakowaniami, kubkami, butelkami, skoro nawet nasz przyjaciel piorun nie może tego spalić. Ludzie są coraz mądrzejsi, chcą lepiej i wygodniej żyć, ale sami nie dbają o swój świat. Prawdą jest, że ich działalność wywołuje zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki. Tak, tak, od dawien dawna, dobro i zło to dwie walczące ze sobą siły. Pamiętajcie, cokolwiek wyrzucicie, pozostaje w lasach, górach, wodzie i na ziemi na wiele lat, a gdy ogień chce to zniszczyć, wówczas powstaje niebezpieczny (nazwijmy go tak) obłok, który w czasie spalania wszystkich nas dusi, a czasami zabija. Zaprosiłem was do mnie, byście to przekazali innym i przestrzegli ich, że w ten sposób sami sobie szkodzicie. Wybrałem was, bo widziałem, z jakim szacunkiem i miłością podchodzicie do przyrody. Zachowywaliście się bardzo dobrze, wręcz wzorowo. Zakopaliście ognisko, by wiatr nie wzniecił ognia i nie spalił lasu, a wszystkie resztki po zjedzonym posiłku (których nie można spalić) zabraliście z powrotem. Chciałem wam za to podziękować i pokazać, jak wyglądałby świat, gdyby wszyscy pilnowali porządku. – Po czym odwrócił się, by spojrzeć na góry przez szczelinę w pniu. Pszczoły i motyle fruwały beztrosko po kwiatach, a mrówki budowały swój nowy dom – kopiec.
– O! Już po burzy. Jesteście bezpieczni. Przyroda potrafi się odwdzięczyć, wierzycie mi? A teraz ruszajcie w drogę, będziemy was strzec – powiedział stary mędrzec. – Życzę przyjemnej i bezpiecznej drogi. Ćwirek przypilnuje, byście dotarli cali i zdrowi do schroniska. Miło mi było was poznać i ugościć, kochani.
I tak jak nagle się pojawił, tak też szybko zniknął, pozostawiając po sobie woń jesiennych liści.
Znowu wiatr pojawił się obok nich i wciągnął powoli, delikatnie w swój wir. Po jakimś czasie tato i Krzyś otworzyli oczy. Siedzieli na pniu ściętego drzewa w tym samym miejscu co ostatnio. Słońce grzało niemiłosiernie, nigdzie nie było widać śladu po zapowiadającej się przed chwilą burzy. Obaj spojrzeli na siebie porozumiewawczo i ruszyli w dalszą drogę. Tymczasem obok nich pojawił się powtórnie złoty ćwirek, jakby na potwierdzenie przeżytej niedawno przygody. Ścieżka, po której stąpali, pokryta była leżącymi nieruchomo kamieniami i suchymi liśćmi. Idąc drogą górską, rozmawiali o wszystkim, tylko nie o tym zdarzeniu, które im się niedawno przytrafiło. Nikomu z nich nie chciało się w nie wierzyć, ale czuli, że muszą zachowywać się tak, jak mówił starzec. To była mądra lekcja życia. Może im się przyśniła, ale ludzie muszą zachowywać się inaczej, by chronić ziemię. Gdy dotarli do schroniska, ptaszek zatrzepotał skrzydłami. Jedno z jego złotych piórek spadło wprost do małej rączki Krzysia, który pomachał mu na pożegnanie. Ten coś zaświergotał, ale tym razem czary się skończyły i nikt go nie zrozumiał. Zaraz potem odleciał.
– O, widzisz! – powiedział tato. – Już go nie ma. Moja babcia, gdy byłem mały, opowiadała mi kiedyś o Duchu Gór. To ona nauczyła mnie, jak zachowywać się na łonie przyrody.
– Na łonie przyrody? – powtórzył słowa taty Krzyś. – Nie rozumiem.
– To proste, synku, to znaczy blisko natury. Tego, co nas otacza, co nie jest stworzone przez nas. Chodzi o to, że my, ludzie, jesteśmy dziećmi przyrody i musimy dbać o swój dom i Matkę Ziemię. Rozumiesz? Dla własnego dobra. Czy ktoś wierzy w Ducha Gór, czy nie, wie, że to wszystko, co nas otacza, jest naszym wielkim wspólnym dobrem. Można nawet powiedzieć domem. Codziennie zachwycam się szumem drzew i naszego strumyka, śpiewem ptaków, pięknem kwiatów oraz otaczających nas gór. Mądrością naszego psa Pikusia. Nie wyobrażam sobie, żeby ich nie było w naszym życiu.
– Masz rację, tatusiu. Lubię te nasze wycieczki w góry. Są takie piękne i tajemnicze, a ja zawsze się czegoś nowego uczę. Dobrze, że mieszkamy blisko nich.
Tato położył rękę na szyi syna i dalej szli w milczeniu. Wreszcie po godzinie drogi dotarli do schroniska. Stary drewniany dom i jego mieszkańcy przywitali ich serdecznie. Wygodne łóżko i pyszna kolacja (owczy serek i świeżo upieczony przez gospodynię chleb) dodał im sił, które były potrzebne wszystkim do pokonania drogi powrotnej. Nazajutrz odświeżeni i wypoczęci wracali do domu tą samą łatwą trasą, czyli zielonym szlakiem. Po dłuższej wędrówce dwaj turyści ponownie usiedli na swoim ulubionym pieńku, by odpocząć. Wówczas zauważyli, że pod ich nogami rośnie bardzo dużo jadalnych grzybów.
– Tatusiu! Duch Gór znowu dał nam podarunek – zawołał Krzyś. – Musimy mu się koniecznie jakoś odwdzięczyć za jego dobre serce, prawda?
– Tak, synku, zbierzemy te grzyby i zaniesiemy mamie. Zrobi nam wszystkim pyszną kolację, a jutro, i w każdy następny dzień, będziemy zachowywali się tak, jakby Duch Gór patrzył nam na ręce. Czyli jak, synku?
– Wiadomo! – zawołał Krzyś. – Nie zaśmiecając naszej kochanej Mamy Ziemi. Będziemy też zwracali uwagę tym, którzy tego nie robią. – I pogłaskał się po policzku złotym piórkiem.
***
Pytanie od autorki:
Jak trzeba zachowywać się w lesie czy w górach? Czego nie wolno robić?
Pamiętaj:
Dbaj o przyrodę, która jest Twoim wielkim przyjacielem.
Zdziwiony Krzyś zostaje wciągnięty w wir z liści
W tym miejscu narysuj Ducha Gór.