- W empik go
Załatw pogodę, ja zajmę sie resztą - ebook
Załatw pogodę, ja zajmę sie resztą - ebook
Pierwsza TAKA komedia romantyczna! Odnajdziesz w niej siebie i zapragniesz - choć przez moment- być Polą Kukułką.
Prawdziwie rodzinna komedia romantyczna. Pola Kukułka walczy o szczęście!
Pola, samotnie wychowująca trójkę dzieci, musi stawić czoło nieprzychylnym jej paniom z opieki społecznej. Jak przekonać je, że sobie poradzi? Jak udowodnić, że dzieci powinny zostać przy niej? Na szczęście Pola nie jest sama: ma brata, bratową, babcię z demencją i… przystojnego sąsiada. Wiktor – wschodząca gwiazda coachingu – wydaje się być jednak z innej bajki. Zrobił zawrotną karierę, ma piękną dziewczynę i szybki samochód. Gdy pewnego dnia Pola wbiega na ulicę, prosto pod jego koła, Rzeczywistość udowadnia, że ma w zanadrzu różne scenariusze.
Pełna humoru i zwrotów akcji opowieść o szczęściu, w które warto wierzyć i rodzinie, z którą można konie kraść. Niejednemu czytelnikowi otworzy oczy i wskaże nowy kierunek. „Rodzina, ach, rodzina…” wtórują Starszym Panom córki Poli, a ona wie, że to największy skarb, jaki posiada.
Załatw pogodę, ja zajmę się resztą to historia, w której – niczym w hollywoodzkiej produkcji – wszystko może się zdarzyć. Znakomicie odmalowani bohaterowie, zabawne perypetie i sceny wzięte prosto z życia. Czy będziemy świadkami kolejnego szczęśliwego zakończenia?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05932-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Rzeczywistość do samodzielnego złożenia
— Opowieści o miłości to łatwizna — powiedziała Julia. — Przeczytałam tyle książek o miłości, że machnę taką w miesiąc, góra dwa.
Adam ziewnął.
— Miłość przeważnie zaczyna się od spotkania i od patrzenia sobie w oczy, nie? — Spojrzała Adamowi w oczy i spróbowała się uśmiechnąć. — Później jest niepewność, czy to ten, czy to ta, potem coś iskrzy i pojawiają się te wszystkie perypetie, kiedy jest gorzej, żeby na koniec mogło być lepiej, albo odwrotnie, zależy, komu kibicujemy. A jeśli w tych opowieściach miłosnych jest trójkąt… — Julia wstrzymała oddech — …a jeśli jest trójkąt to jeszcze lepiej, bo wtedy nie wiadomo do końca, który jest tym wyczekanym księciem, a który jest tylko piękny. Trójkąt to zawsze dodatkowe emocje.
— O której wrócisz? — Adam niechętnie zostawał z dziećmi sam. Wolał, kiedy Julia była w domu.
— Wszystko masz przygotowane. Zupka dla Zosi jest w lodówce, nie dawaj Mateuszowi czekolady, od dwóch dni nie zrobił kupy, zaczynam się martwić.
Komórka w kieszeni Adama zawibrowała i Julia, niestety, usłyszała ten dźwięk. Ogarnęło ją przygnębienie. Przez chwilę straciła wątek. To jednak inaczej miało być z tą miłością. Jakoś tak łatwiej i radośniej miało być. No bo o co w tym wszystkim chodzi? Czy miłość jest jakąś nagrodą i musimy sobie na nią zasłużyć? Czy miłość mamy w sobie i musimy ją tylko obudzić, czy przychodzi do nas ze świata jak piosenka, którą usłyszało się raz, a potem się do niej tęskni? Jak to leciało — mówi się po jakimś czasie — jeszcze niedawno potrafiłam, potrafiłem ją zanucić. Tę piosenkę. Miłość.
— Kupiłaś kawę?
— Ty miałeś kupić.
— Nie ma kawy?! Cholera!
— W skrócie: zawsze chodzi o to samo — Julia próbowała zebrać myśli. — Mamy się wciągnąć, zamyślić nad życiem, chociaż z tymi refleksjami ostrożnie, bo spowalniają akcję, a tu jeszcze i pośmiać się od czasu do czasu w tej historii nie zawadzi, albo wzruszyć, co nie? — Zerknęła w lustro. Czy widać po niej, że w nocy płakała?
— Ja tam wolę kryminały, wolę, żeby był jakiś trup i jakaś tajemnica. — Adam udawał, że podjął dyskusję.
— Ale trup i tajemnica też się nieźle komponują w historiach miłosnych, tylko nie są najważniejsze.
— A co jest najważniejsze?
— Emocje. No wiesz, czy mnie kocha, czy na pewno, jak popatrzył, co pomyślał, dlaczego się nie odzywa, a może woli tamtą… takie sprawy.
— Według mnie musi być jakaś tajemnica.
— Powiedz imię żeńskie, które dobrze ci się kojarzy.
— Julia — bez wahania rzucił Adam.
Julia przewróciła oczami.
— Julia i Zosia są wyłączone z tej gry, no, dawaj jakieś imię żeńskie.2. Czy w pani życiu jest jakiś mężczyzna?
2.
Czy w pani życiu jest jakiś mężczyzna?
Pola Kukułka zakochała się w Adamie Jabłońskim od pierwszego wejrzenia, czy raczej dotknięcia. Trafiła do jego gabinetu okulistycznego, do jego zamku trafiła, bo pod górną powieką coś jej urosło i bolało. Bez przygotowania na przyszłość, na trzęsienie ziemi, bez przygotowania na czary poszła na spotkanie. Na własnej skórze przekonała się, że miłość po prostu spada. Jak deszcz. Bez makijażu nas zastaje, w brudnej bluzce. Wcale nie na balu. Taka miłość.
Adam spojrzał Poli w oczy, a ona od razu wyczuła smutek. To był ten rodzaj smutku, który zatrzymywał czas. Jabłoński zbadał ją, uprzedził, że musi wywinąć powiekę, ostrzegł, że może być nieprzyjemnie. Dotknął jej czoła i policzka, ustawiając twarz Poli do światła. I już. Tyle. I stało się. Pola wcale nie dbała o to, czy oko jej wypłynie, czy nie — chociaż miała wrażenie, że jakby trochę wypływało — ważniejsze było to, co się z nią działo. Wypisując receptę, Jabłoński powiedział, że takie gradówki zdarzają się czasami bez przyczyny, Pola kiwała głową. Dla niej było oczywiste, że jej gradówka zjawiła się po to, aby ONA mogła trafić do JEGO gabinetu. Odczytywanie znaków to było coś, w czym akurat Pola była dobra. Od dzieciństwa rozszyfrowywała Rzeczywistość. Śledziła zbiegi okoliczności i kombinowała, co mogą oznaczać. Żeby zrozumieć Rzeczywistość, wystarczyło być uważnym i czujnym. Skupić się na tym, co zachwyca, i na tym, co denerwuje. Wskazówką mogło być to, co się ostatnio zgubiło albo znalazło, i to najprostsze: co z czym się kojarzy.
Drugą pasją Kukułki było szycie. Szyła od zawsze i prawie wszystko, co przyszło jej do głowy. Ciuchy, torby, firanki, kapy na łóżko, kapcie, pluszaki, obrazy. Zastanowiła się kiedyś, czego nie da się uszyć, i wtedy uszyła książeczkę dla dzieci. Książka była obrazkowa, z kieszonkami, zapinana na guzik. „Taką książkę zrobiłam — pokazywała wszystkim — na guzik. Książkę uszyłam, wydałam”.
Pola miała dysleksję i czytała zbyt wolno, żeby móc się rozsmakować w literaturze, nad czym szczerze ubolewała, bo na podstawie tych książek, które jednak przeczytała i pokochała, wydawało jej się, że gdzieś w literaturze mogłaby znaleźć odpowiedzi. Zakładając, że odpowiedzi nie są zbyt ulotne i osobiste, i ktoś potrafił je uchwycić i zapisać, żeby ktoś inny mógł je znaleźć.
Wcześniej, zanim Kukułka poznała Adama Jabłońskiego, żyła bardziej z prądem i raczej z dnia na dzień, ale tak właśnie lubiła. Nic nie planowała, reagowała po prostu na to, co przynosi świat. Nawet kiedy urodziła Misię, jej życie nie zmieniło się aż tak bardzo. Gdyby nie pokochała Jabłońskiego, pewnie wciąż obserwowałaby, jak leniwie kręci się pod nogami ziemia. Od wakacji do wakacji, od świąt do sylwestra i znowu, kto by przypuszczał, no proszę, znowu maj. Przez kilka lat byli szczęśliwi, ale niestety, Jabłoński najpierw zachorował, a potem odszedł, i to na dobre, a ona w wieku dwudziestu siedmiu lat została z trójką dzieci. Jej życie ostatnio wykonało tak długą drogę jak lot rybitwy popielatej, która podobno przemierza dystans od jednego bieguna do drugiego. Nie wiadomo, czy rybitwa popielata zmienia się w trakcie takiej podróży, czy nad innym biegunem wygląda inaczej, ma inne myśli i marzenia. Pola wiedziała, że jej podróż odmieniła ją tak bardzo, że nie może ot tak po prostu wrócić do tamtej beztroski od wakacji do wakacji. Tamta Pola należała do prehistorii, żyła wśród skrzypów drzewiastych w okresie karbonu; nowa Pola jechała małą czerwoną pandą przez zatłoczoną Warszawę, zatłoczoną Europę, czyli zatłoczony kawałek świata, i trzęsła się ze strachu. Bała się, że nie da rady, chociaż dawała, bała się, że utonie, ale nie tonęła. Nie ufała sobie za kierownicą i nie rozumiała tej rzeki samochodów, której trzeba było dać się porwać, by móc łagodnie płynąć przez miasto. A jednak płynęła.
Wracała z poradni rodzinnej w kompletnej ciszy. Dzieci wyczuwały jej napięcie. Siedmioletnia Zośka jeszcze bardziej zamknęła się w sobie, pięcioletnia Misia coś burczała pod nosem, kopiąc ze złością jej fotel. A dwunastoletni Mateusz jak zwykle był czujny. Pola wiedziała, że Mateusz stara się jej pomóc, że denerwuje się tym, że ona jest zdenerwowana, i to, że on jest zdenerwowany jej zdenerwowaniem jeszcze bardziej ją denerwowało. Czerwona panda Kukułki posuwała się powoli, bo na rondzie zrobił się korek. Jeden pas ruchu był zablokowany przez autobus stojący na światłach awaryjnych i karetkę.
„Czy w pani życiu jest jakiś mężczyzna?”, zapytała Polę godzinę wcześniej psycholog rodzinna. Pola nie zrozumiała pytania. Nie rozumiała słów „mężczyzna w życiu”. Wpatrywała się w psycholożkę dłuższą chwilę. „Mam brata, on mi pomaga”, odpowiedziała w końcu, ale nie była to odpowiedź, o którą chodziło. Odkąd półtora roku temu odszedł Adam, Pola oswoiła się z samotnością. Gdyby ktoś ją zapytał, to prawdopodobnie powiedziałaby, że wybrała już swój przydział na miłość i nic więcej jej się nie należy. Na nic nie czekała. Obcesowe pytanie psycholożki wytrąciło ją z równowagi, zmąciło jej pewność. Kobiety, które mają w życiu mężczyznę, myślą o fryzurze, o kolorze szminki i o nowej bieliźnie myślą. Kupują nowe biustonosze. Skąd się bierze mężczyznę, który jest w życiu, zastanawiała się Pola, obserwując zamieszanie na ulicy.
Najpierw zauważyła wysokiego chudzielca w jaskrawej kurtce z napisem „lekarz pogotowia”. Badał starszego mężczyznę leżącego na noszach. Pola patrzyła na skupioną twarz chudzielca i wyobraziła sobie, że na pewno ma żonę, która może też jest lekarzem, i wieczorem opowiadają sobie, jak minął im dzień. Wysyłają po południu esemesy, o której będą w domu i co mają ochotę zjeść na kolację, a ten, kto przyjdzie pierwszy, w nagrodę nie zmywa albo wybiera film, albo mają jakieś inne swoje zasady. Na pewno ma fajne życie ten lekarz, pomyślała Pola. Tuż obok niego, w lnianej, luźnej koszuli kręcił się łysy, opalony atleta. Jego sylwetka wydawała się kanciasta tylko wtedy, gdy stał nieruchomo, bo kiedy chodził, robił to z kocią gracją. Rozmawiał z jednym z sanitariuszy, patrzył na starszego mężczyznę na noszach, starał się pomóc. Nosiło go. Raz po raz przecierał łysą, opaloną głowę i chodził jak pantera w klatce. Pola pomyślała, że atleta jest pewnie jakimś sportowcem. Wyglądał, jakby właśnie wrócił z daleka, może z jakichś zawodów. Ciekawe, czy ktoś na niego czekał, zastanawiała się Pola, czy ktoś liczył dni do jego powrotu? Pewnie tak. Atleta nie wyglądał na samotnego. Ma pewnie dzieci, z którymi rozmawiał ostatnio wyłącznie na Skypie, a one przekrzykując się nawzajem i pchając nosy do kamerki, pytały, kiedy wróci i co im przywiezie. Po chwili uwagę Poli przykuł przystojniak na telebimie. Pojawiał się i znikał, reklamując swoją książkę Powiedz mi swoje marzenie, a ja pomogę ci je spełnić. Jego obezwładniający uśmiech, luz, idealny wygląd i zadowolenie z siebie były trochę nie na miejscu. Nie zwracał uwagi na korek, karetkę, na ludzi wokół. Uśmiechał się i robił swoje, zachęcał zwykłych śmiertelników do sięgania po marzenia. Pola pomyślała, że taki przystojniak zadaje się pewnie wyłącznie z supermodelkami, które codziennie mają nowiutkie biustonosze Calvina Kleina albo DKNY, bo supermodelki nie muszą czekać na żadne przeceny. Supermodelka i przystojniak chodzą na przyjęcia, jedzą małe wegańskie rzeźby na liściach jarmużu i piją czerwone wino z odległych, słonecznych winnic. Kukułka westchnęła przygnębiona. Nigdy się nad sobą nie użalała, ale tego dnia poczuła się samotna. Spojrzała w lusterko wsteczne i poprawiła włosy. Czy w moim życiu będzie jeszcze kiedyś jakiś mężczyzna, zapytała siebie.
Tymczasem Rzeczywistość przepływała jak zwykle niespiesznie w ciepły wrześniowy dzień i zauważyła ich wszystkich. Stali na rondzie tak, jakby stawili się na spotkanie w umówionym miejscu i czasie.
— Jest tu kilka tematów — pomyślała Rzeczywistość, rozkoszując się dniem. Słońce prześwietlało wszystko ciepłym światłem tak, jakby miasto znajdowało się w środku dojrzałego żółtego winogrona. Na rondzie kręcili się ludzie, ktoś rozmawiał przez telefon, ktoś inny ugryzł gruszkę, a słodki, lepki sok spływał mu po brodzie. Mały brązowy kundel z czarną mordą biegał, szukając tropu, a na bezchmurnym niebie samolot bezgłośnie rysował białą kreskę. Wiatr przyniósł fragment muzyki wiolonczelowej i bawił się nią, jakby była kolorową, lekką wstążką i tańczyła nad hałasem klaksonów. Miasto pachniało kurzem, spalinami, kawą z pobliskiej kawiarni, słodkimi śliwkami i suchą nagrzaną trawą. Z tego wszystkiego — zapachów, myśli, lęków i podniecających obietnic miłości — składała się wtedy Rzeczywistość.
— Powiedz życzenie — Rzeczywistość zwróciła się wprost do Poli. — Znasz zasady. Musisz powiedzieć życzenie.
Pola Kukułka ściskała kierownicę i wpatrywała się w światła stopu samochodu, który stał tuż przed nią. Życzenie? Skąd się bierze mężczyznę, który jest w życiu, zastanawiała się Kukułka, patrząc na lekarza wsiadającego do karetki, na atletę i na uśmiechniętego przystojniaka na telebimie. Życzenie? Przypomniały jej się ilustracje z bajek, które wieczorami czyta dzieciom. Chciałabym spotkać kogoś, kto wziąłby mnie za rękę i razem przeszlibyśmy przez las, nie gubiąc drogi, pomyślała Pola Kukułka. Za dużo chcę?3. Spacerujesz czy podróżujesz?
3.
Spacerujesz czy podróżujesz?
Łukasz Wysocki stał na rondzie i rozglądał się, nie dowierzając jeszcze, gdzie jest i co tu robi. Zaledwie tydzień wcześniej podjął spontaniczną decyzję powrotu z Meksyku do kraju. Kupił bilet z Cancún, zostawił pracę, kilku kumpli, którzy odgrażali się, że jeśli otworzy swoją knajpę w Warszawie czy gdziekolwiek, to przyjadą. Kilka dziewczyn posmutniało na wieść, że Łukasz wyjeżdża (choć może sobie to tylko wyobrażał), i po dwudziestu godzinach z przesiadkami w Miami i Frankfurcie stało się. Znowu był w Warszawie. Ojczym prawie ucieszył się na jego widok, matka przygotowała powitalną kolację i pościeliła mu w pokoju gościnnym. Prawie dobę spał jak zabity i wreszcie wyszedł do miasta, żeby się rozejrzeć. Nie miał żadnego planu, ale na rondzie zauważył telebim, na którym ze zdziwieniem rozpoznał kumpla, Wiktora Fortunę, reklamującego swój poradnik Powiedz mi swoje marzenie, a ja pomogę ci je spełnić. Łukasz gapił się na telebim dobrą chwilę, bo facet wyglądał jak jakiś cholerny gwiazdor filmowy, był szczupły i przystojny, i o jakieś dwadzieścia kilogramów młodszy niż kilka lat temu. Wysocki odebrał to jak dobry znak. Jakby kumpel wyszedł mu na powitanie. Zadowolony podbiegł do autobusu na rondzie. Ledwie zdążył, bo drzwi zaraz się za nim zamknęły. Udało się. Przecisnął się w kierunku kierowcy.
— Dziękuję, że pan poczekał — uśmiechnął się, ściągnął bejsbolówkę, przetarł dłonią łysą, opaloną głowę. Odetchnął. Z kolorowego, znoszonego plecaka wyciągnął portfel. Zastukał w plastikową szybę.
— Panie kierowco, można u pana kupić bilet?
Autobus stanął na światłach i kierowca uchylił szybę.
— Można. A automat nieczynny?
— To automaty są w autobusach? Nie wiedziałem. Dawno mnie tu nie było.
Kierowca czekał na zmianę świateł i też gapił się na reklamę na telebimie. Wiktor Fortuna błyskał z ekranu białymi zębami, był piękny i nierealny, a za nim na ekranie migotała jak obietnica spełnienia panorama Warszawy. Światła na rondzie się zmieniały, ale kierowca nie reagował, wciąż z kamienną twarzą patrzył na telebim.
— Zielone!
— Dlaczego nie ruszamy?
— E! Ludziom się spieszy!
Łukasz Wysocki ponownie zastukał w szybę.
— Proszę pana… — zdążył powiedzieć i zauważył, że głowa kierowcy osunęła się na bok. Wyglądał, jakby zasnął. — Jasna cholera! Jest tu lekarz?
Karetka przyjechała dość szybko. Sanitariusz pochwalił Wysockiego, że położył kierowcę płasko na podłodze, rozpiął mu koszulę i ochładzał twarz wodą.
— Wyjdzie z tego? Mogłem zrobić coś więcej?
— To pana znajomy? — spytał chudy i wysoki lekarz.
— Nie, ale chcę wiedzieć.
— To nie pana wina.
— Wiem, że nie moja. Ale czy z tego wyjdzie?
No i dobry humor na dobry początek szlag trafił. Łukasz Wysocki patrzył za odjeżdżającą na sygnale karetką i wściekał się na samego siebie. Znowu nie wiedział, co robić. Od sześciu lat podróżował, zmieniając kraje, knajpy i dziewczyny, i było mu z tym dobrze. Miał bardzo klarowny plan na życie: łączyć przyjemne z pożytecznym. Pewnie dalej by się tak włóczył, gdyby Juanita nie namówiła go, żeby pojechał z nią do małej wioski na południu Meksyku, w której wychowała się jej matka. Juanita zamierzała zasięgnąć porady czy wróżby u starego Indianina szamana. Chciała wiedzieć, którego ze swoich kochanków powinna wybrać na męża, z którym z nich będzie szczęśliwsza i ile będzie miała dzieci. Łukasz nie bardzo miał ochotę na folklor, ale Juanita zapewniała go, że to okazja i nie pożałuje. W końcu zgodził się bardziej dla żartu i pojechał. Był tylko neutralną osobą towarzyszącą. Z Juanitą od dawna nic go nie łączyło poza tym, że była mu winna trochę kasy, no i się lubili.
— Nie, nie… — kręcił głową, kiedy szaman chciał zobaczyć jego dłoń. — Ja nie chcę wróżby.
Czarownik był przeraźliwie chudy, miał pomarszczoną twarz stulatka, długie siwe włosy zaplecione w cienki warkocz i przenikliwe oczy. Mówił niewyraźnie. Mimo upału miał na sobie wełniane, kolorowe ponczo. Palił fajkę.
— ¿Paseando? — szaman wskazał na Łukasza. — ¿Esta dando un paseo o viajando?
— Chce wiedzieć, czy spacerujesz, czy podróżujesz — przetłumaczyła Juanita, bo Łukasz słabo szamana rozumiał.
— A jaka to różnica? — Wzruszył ramionami.
Szaman zaczął się poruszać powoli, miarowo, jakby w tańcu.
— Spacer to tylko rytm, nie ma celu — tłumaczyła Juanita. — Wystarczy, że się ruszasz. Jeśli znasz swój cel, to znaczy, że podróżujesz. No więc? Szaman chce wiedzieć, co robisz ze swoim życiem?
— To chyba moja sprawa — burknął po hiszpańsku Wysocki, ale starzec stał i świdrował go wzrokiem, w końcu pokiwał palcem.
— Demasiado sexo!
— Za dużo seksu — przetłumaczyła Juanita, chociaż Łukasz akurat to świetnie zrozumiał i lekko się wkurzył na stuletniego dziadka, bo nie przypominał sobie, żeby dał mu pozwolenie na ocenianie swojego życia. Szaman kręcił głową. W chacie było gorąco. Wiatrak pod sufitem obracał się niespiesznie, tak jakby powietrze było zbyt gęste. Wielkie, leniwe muchy tłukły się o szyby uchylonych okien. Łukasz czuł na plecach wilgoć koszuli, a w ustach pył pustyni, i już miał wyjść, kiedy szaman spytał, czy chce zioło na wróżbę. Złość na szamana minęła niemal natychmiast, Łukasz się ożywił i zainteresował. Dostali zioło i nalewkę, która miała podejrzanie ciemny kolor. Zapłacili jak za pierwszorzędny towar. Później zatrzymali się w obskurnym hotelu, a szaman obiecał, że będzie do nich zaglądał, bo mogą wymiotować swoimi demonami. Wysocki pomyślał, że albo szaman zażartował, albo on go źle zrozumiał. Słońce jak ogromna pomarańcza zachodziło na czerwono, kiedy z Juanitą na spółkę najpierw wypili ciemną nalewkę (była słodka i mocna), a potem zapalili zioło. Córka szamana przyniosła ciepłe placki kukurydziane i ostry sos chilli. Jedząc, chichotali i mieli fantastyczną zabawę. Zaczęli nawet narzekać, że zioło nie działa, ale po chwili… jak ich nie łupnie! Łukasz katapultował się z obskurnego pokoju hotelowego prosto w gwiazdy i coś skręciło mu serce i żołądek. Wystraszył się, że umiera, że nikt nie będzie go szukał, zaczął histeryzować, że kosmos jest zimny, a ludzie są zbyt mali i słabi, żeby go ogrzać. Wymiotował demonami do świtu, a szaman, który jak obiecał, zjawiał się raz po raz, kiwał spokojnie głową, że wszystko idzie zgodnie z planem. Jeszcze wtedy Łukasz nie miał ochoty go zabić, jeszcze wtedy miał wrażenie, że wyjdzie z tego bez szwanku, ale nad ranem szaman powiedział coś, czego Łukasz nie chciał pamiętać, ale pamiętał, coś, w co nie chciał uwierzyć, ale uwierzył. Dwa tygodnie później kupił bilet powrotny do Warszawy.4. Kolorowanka z wiewiórkami
4.
Kolorowanka z wiewiórkami
Kilka godzin przed wydarzeniami na rondzie Pola Kukułka zaparkowała pandę pod poradnią rodzinną i kiedy dzieci wysypały się z samochodu, uświadomiła sobie, że nie prezentują się najlepiej. Pięcioletnia Misia wyglądała jak z popowego przedstawienia o Królewnie Śnieżce w wersji glam rock — miała spódnicę podbitą tiulem, pomalowane trampki i mnóstwo jarmarcznych bransoletek. Zosia włożyła, jak co dzień, wielki zielony sweter, brązowe getry i zielone kalosze, czyli znowu przebrała się za drzewo. Mateusz miał swoją ulubioną bluzę, ale spodnie były już na niego za krótkie i nogawki powiewały radośnie nad skarpetkami. Pola pomyślała ze wstydem, że nie zauważyła, jak przez lato wyrósł. Czego jeszcze nie zauważyła? Co przeoczyła? Wiedziała, że jest na świecie taki rodzaj matek, które mają wszystko posegregowane: i podkoszulki w szafach, i śmieci, i każdą rzecz mają przemyślaną, na przykład pudełka do szkoły z drugim śniadaniem. Dietę zrównoważoną mają w małym palcu i dlatego wiedzą, co z czym się łączy, co nie. Tamte matki nie mówią w kółko „nie mam pojęcia” albo „weź przestań” nie mówią. Tamte matki upominają łagodnie „usiądź prosto” albo „nie krusz”. Dzieci tamtych matek są pewnie od rana uśmiechnięte, rumiane i na pewno nie muszą stwarzać problemów wychowawczych, bo nie mają powodu.
— Posłuchajcie — Pola starała się zachować spokój. — W poradni muszą sobie zanotować, że bardzo fajna z nas rodzinka, zrozumiano?
Kucnęła przed Zosią. Poprawiła jej pasek związujący wielki zielony sweter, chwilę patrzyły sobie w oczy.
— Zośka, mam do ciebie wielką prośbę.
— Przeogromną? — wtrąciła Misia, ale Mateusz kuksańcem ją uciszył.
— Mogłabyś dzisiaj wyjątkowo odezwać się do tej pani w poradni? Wystarczy jedno zdanie. Co?
Zosia patrzyła i milczała. Bardzo chciała pomóc, ale równocześnie obawiała się, że Pola prosi ją o zbyt wiele. Pola objęła ten wielki zielony, płochliwy sweter, żeby dodać mu odwagi, a sweter z Zosią w środku przytulił się do niej.
— Wystarczy, że się postarasz. A ty, Mateusz, powiedz, a najlepiej obiecaj, że nie będzie więcej awantur.
Mateusz przewrócił oczami. Jakich znowu awantur?!
— Mamo, mamo, ja powiem, że weszłam w psią kupę i mam śmierdzące buty.
— Miśka, ty możesz mówić, co chcesz.
Ruszyli.
Psycholożki Alina Rudecka i Katarzyna Witkowska były rude i może dlatego skojarzyły się Poli z wiewiórkami. Najpierw chciały porozmawiać z dziećmi.
— Ty masz na imię Zosia, tak? — pytała Witkowska.
Zosia kiwnęła głową, ale się nie odezwała.
— A ile masz lat?
— Zosia siedem, Misia pięć, a ja mam na imię Mateusz i mam dwanaście, prawie trzynaście.
Rudecka i Witkowska spojrzały na Mateusza i uprzejmie wytłumaczyły, że chciałyby porozmawiać z Zosią.
— Zosiu, słyszałyśmy, że nie chodzisz do szkoły.
Cisza.
— Nie lubisz szkoły?
— Jest jakiś konkretny powód?
— Nie bój się, tu możesz powiedzieć wszystko. Chcemy tylko wiedzieć, co się dzieje.
— Możemy ci pomóc.
Cisza.
— Zośka nic nie powie — przerwała te pytania Misia.
— Dlaczego?
Misia pokręciła głową, wzdychając, że musi mówić rzeczy oczywiste.
— Zośka jest przecież drzewem.
Psycholożki dopiero teraz zauważyły i skojarzyły jej strój.
— Ach, no tak, zielony sweter, brązowe spodnie, jesteś bardzo ładnym drzewem — skomentowały.
Potem zaczęły wypytywać, co Zosia najbardziej lubi w drzewach. Zielony kolor liści, silne korzenie, a może to, że nie zmieniają się przez sto lat? Zosia niestety milczała.
Potem przyszła kolej na rozmowę z Polą, bez dzieci.
— Logopeda, laryngolog, neurolog, psychiatra, dostała pani przecież skierowania. — Pierwsza Wiewiórka miała ostry głos nauczycielki i wymalowane usta. Z takich ust słowa wypadają mocniejsze, każde jest podkreślone, każde z wykrzyknikiem.
— Nie, nie mam wyników, bo nie zrobiłam tych badań. Zosia jest zupełnie zdrowa — wyjaśniła Pola na jednym wydechu. Wiewiórki podniosły brwi.
— Czuje się pani kompetentna w tych wszystkich specjalnościach?
Pola nie wyczuła ironii.
— Zosia, lat siedem, od kilku miesięcy nie mówi, nie wiadomo dlaczego, nie można wykluczyć częściowej utraty słuchu, a pani nie zrobiła dziecku badań? To nie jest odpowiedzialne zachowanie opiekuna.
— Zosia milczy, bo póki co nie chce mówić.
Rudecka i Witkowska były zaskoczone pewnością w głosie Kukułki. Powiedziała tak, jakby postawiła kropkę. Tak jakby zamknęła sprawę. To nie mogło się im spodobać.
— A dlaczego nie chodzi do szkoły?
— Bo nie lubi szkoły.
Rudecka czuła, że jej zniecierpliwienie rośnie.
— Na razie nie lubi — sprecyzowała Kukułka — ale jej to przejdzie. Uczymy się w domu. Czytamy codziennie. Liczymy gwiazdy na suficie. Codziennie.
— Ma pani wykształcenie pedagogiczne? — Rudecka zapytała oczywiście retorycznie, bo zerknęła w papiery Poli i wiedziała, że maturę zdała z poślizgiem.
Pola na wzmiankę o swoim wykształceniu zawsze traciła pewność siebie. Znowu się wydało. Czuła się jak w podstawówce. Jeszcze nie przeczytałaś? Inni już skończyli! Inni czytali, pisali, myśleli szybciej, ona musiała mieć czas. W takich stresujących chwilach jak ta myśl zawsze jej uciekała. Spojrzała na szafki w kolorze musztardy i zajęła się liczeniem drobnych różyczek na błyszczącej okładce zeszytu na biurku. Zastanawiała się, czy widać po niej, że wtedy się zgubiła i stała z zakupami, z torbami stała, i chciało jej się płakać, ale Mateusz na szczęście pamiętał, że zaparkowała na minus dwa, jedenaście ef, chociaż Misia myślała, że to był parasol, a nie motyl. Czy to po niej widać, że nie wie, co powinno się dzieciom czytać albo co razem oglądać, żeby potem porozmawiać i sprowokować pytania? Czy po niej widać, że nie ma pojęcia, jak długo powinni spać, a ile przed telewizorem, żeby nie za długo?
— Zosia potrzebuje teraz spokoju, nie nowych wyzwań — wyjąkała wreszcie, skubiąc nitkę w rękawie marynarki. Marynarkę Pola pozszywała z pięciu innych marynarek. Przeróbki to był jej żywioł. Adam żartował często, że Pola jest jak kolorowanka dziecięca wychodząca kolorami poza linie, niemieszcząca się w ramach. Ten jej styl, patchworkowe ciuchy hand made, do tego dziurawe dżinsy i trampki. To też na pewno widać, że wcale nie jest przemyślane ani dobrane, że to żaden hipsterski dizajn, tylko ona tak się po prostu ubiera. A to co innego.
Witkowska zerknęła na zegarek, westchnęła.
— Pani Kukułko, pani Kukułka… — bąkała, bo nie wiedziała, jak odmienić nazwisko Poli — nikt nie chce zrobić krzywdy pani ani tym bardziej dzieciom, ale jeśli dojdziemy do wniosku, że nie mają odpowiedniej opieki, będziemy zmuszone poszukać innego rozwiązania.
Pola powtarzała w myślach, że panie będą zmuszone, że one się obawiają, i że sama pani rozumie, one muszą być pewne i jeszcze, że takie jest ich zadanie. Potem padło to pytanie o mężczyznę w jej życiu, które Polę ogłuszyło.
— Naszym obowiązkiem jest diagnoza sytuacji. Złożyła pani papiery o adopcję, ale na razie nie ma pani praw do opieki nad nieletnimi swojego zmarłego konkubenta Adama Jabłońskiego, czyli Zofią Jabłońską, lat siedem, i Mateuszem Jabłońskim, lat dwanaście.
Pola chciała powiedzieć, że nie może być dla nich zbyt surowa. Jeszcze nie teraz. Chciała im wytłumaczyć, ale milczała, bo liczyła oddechy, powtarzała sobie w duchu, że nie wolno jej się zdenerwować. W chwilach zdenerwowania działy się z nią dziwne rzeczy. Czasami ją zmrażało i nie mogła się ruszyć, a innym razem dostawała ataku śmiechu. Pola Kukułka w wieku sześciu lat wypadła z karuzeli. Na pół dnia straciła przytomność, a kiedy odzyskała ją w szpitalu, przez jakiś czas trudno było się z nią porozumieć. Lekarze milczeli i wymieniali między sobą zatroskane spojrzenia. Nie wyglądało to dobrze. Na szczęście po kilku dniach Pola doszła do siebie, ale od tamtej pory w chwilach silnego stresu zachowywała się czasem nieadekwatnie do sytuacji.
Dzieci czekały na nią na korytarzu.
— Zanotowały, że fajna z nas rodzinka? — spytała Misia.
— Co powiedziały? — Mateusz był poważny.
Pola kucnęła przed Zosią.
— Zocha, to nie jest twoja wina, słyszysz?
Dziewczynka kiwnęła głową, ale rozpacz w jej oczach świadczyła o tym, że wie, iż zawaliła. Pola poczuła przypływ odwagi.
— Mateusz, weź dziewczyny, poczekajcie na mnie przy samochodzie, zaraz do was przyjdę.
Krążyła po korytarzu i zastanawiała się, co powie, chciała wygarnąć Wiewiórkom, że one nie mają pojęcia. Bo nie mają pojęcia, jak bardzo im jest ciężko. Że przy śniadaniu nie rozmawiają tak jak inne rodziny o dżemie i grzankach, tylko rozmawiają o śmierci albo o duszy. Tak! Zastanawiają się na przykład, pijąc rano kakao, czy po śmierci wszystko się pamięta, a jeśli nie, to od czego to zależy, albo czy można wysłać TAM jakąś wiadomość, ale taką za potwierdzeniem odbioru, bo inaczej skąd pewność, że doszła? Powie Wiewiórkom, że pewnie kiedyś ona i dzieci PRZYZWYCZAJĄ SIĘ i będą porządną kolorowanką, wpasowaną w ramy i żaden kolor nie będzie wychodził poza linie, ale na razie jest na to za wcześnie.
Kiedy jednak Kukułka doszła do pokoju psycholożek, zawahała się. Drzwi były uchylone i usłyszała ich rozmowę.
— Może jest cwana, bierze na nie rentę i siedzi sobie w wielkim mieszkaniu. Nie wiadomo, co tam się dzieje. Fakty są takie — jedno z dzieci nie mówi i nie chodzi do szkoły, a dwunastoletni chłopak ma niekontrolowane napady szału.
— Co proponujesz?
— Ona sama jest ledwie rozgarnięta, a ta trójka dzieciaków ją przerosła. Ktoś powinien jej w tym pomóc.
— Facet?
Śmiech.
— Żebyś wiedziała… tylko że porządni faceci nie występują w naturze.
Znowu śmiech.
— Powinna sobie znaleźć jakiegoś, inaczej…
— Dajmy jej czas, na przykład do następnej wizyty, potem zobaczymy.
— No dobra. Pójdziemy coś zjeść?
Pola, spłoszona, odskoczyła od drzwi i wybiegła z budynku. Na parkingu jednak zwolniła. Widziała już z daleka trzy pary oczu wpatrzone w nią z niemym pytaniem. Poczuła, że Wiewiórki mają rację. Przystanęła. Lęk w gardle potwierdzał tylko to, co Kukułka od dawna podejrzewała, że mimo najlepszych chęci może sobie nie poradzić. Wiedziała, że dzieci zasługują na lepszą opiekę. Adam był lekarzem, w jej oczach był krynicą mądrości, tak samo matka dzieci, Julia, studiowała, czytała i pisała, a ona? Co ona mogła im dać? Całymi dniami szyła, nie miała specjalnych zainteresowań, nie znała się na muzyce, literaturze. Nauki ścisłe? Wolne żarty! Ledwie opanowała komputer, nie miała zbyt wielu przyjaciół, nic nie wiedziała o świecie. Teraz dzieci były jeszcze małe, opowiadała im bajki, ale lada chwila będą chciały wiedzieć coś więcej. Co im powie?
Głowa zaczęła jej pulsować. Zastanawiała się w panice, czy ma w torbie ibuprom albo choćby pół. Kiedy wsiadła do samochodu, starała się pokazać, że wszystko jest w porządku, ale czuła, że w tym towarzystwie nikt nie da się nabrać na jej sztuczny uśmiech.
— Wiecie co? Nie będziemy się przejmować. Zarządzam luz na pokładzie — mruknęła.
Nikt nie zareagował. W pełnej napięcia ciszy dojechali do ronda.