Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Zamawiacz - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
16 października 2025
E-book: EPUB, MOBI
45,00 zł
Audiobook
45,00 zł
45,00
4500 pkt
punktów Virtualo

Zamawiacz - ebook

Franciszek Piątkowski, autor bestsellerowej serii „Uniwersum Powiernika”, wraca z nową powieścią!

W przerażających okolicznościach ginie młoda kobieta. Jej pogrążony w rozpaczy narzeczony Miłosz Siemion szuka ukojenia w alkoholowej eskapadzie, podczas której zostaje brutalnie pobity.

Z opresji ratuje go tajemniczy chłopak.

Tymczasem energiczny prokurator Michał Grela wraz z komisarz Agatą Modrzejewską prowadzą śledztwo w sprawie zabójstwa narzeczonej Siemiona. Ale jej śmierć jest dopiero początkiem zdarzeń, w które zamieszane są demoniczne byty i straszliwe siły czające się blisko nas.

Kim są osobnicy w szarych garniturach?

Czy Grela rozwiąże zagadkę brutalnego morderstwa?

Jakie przeznaczenie czeka Miłosza Siemiona i co z tym wszystkim mają wspólnego słowiańskie demony?

Wejdźcie do świata Zamawiacza i przekonajcie się, że rzeczywistość nie jest taka, jak się nam wydaje.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67677-66-0
Rozmiar pliku: 6,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZARANIE

Na łące, położonej u stóp jednego z zagubionych wśród roztoczańskich bezdroży pagórków, pasła się czarna, dorodna koza z imponującymi rogami. Zwierzę przechadzało się leniwie po ukwieconym terenie – najwyraźniej pozostawionym samemu sobie, przeto skrzącym się różnorodnością kwiatów. Bydlątko flegmatycznie skubało bujną, soczystą trawę, a potem bardzo powoli przeżuwało każdy kęs. Rogate zwierzę było do tego stopnia pochłonięte tą jakże prostą, a zarazem nieodzowną czynnością, że zdawało się nie dostrzegać, jak od tyłu, powoli, na ugiętych łapach, podkrada się wielkie, czarne, kosmate psisko, szczerzące nienaturalnie długie i ostre zębiska.

– Dobrze się bawisz, Lichyju? – spytała nagle koza takim tonem, jakby upominała niesfornego dzieciaka. – Chyba nie sądzisz, że cię nie wiedziałam albo, co gorsza, nie wyczułam?

– Nie mogłem się powstrzymać – zarechotał stwór, przemieniając się w okamgnieniu w upiorne, wychudzone, jednookie monstrum o szarej, napiętej skórze, zadziwiająco długich i chudych kończynach oraz paszczy najeżonej zębiskami ostrymi i szpiczastymi jak igły. – Taka okazja nie zdarza się często.

– Chyba nie chciałeś się ze mną spotkać li tylko dla przyjemności? – Koza prychnęła lekceważąco.

Stwór zawarczał cicho i zmrużył jedyne ślepię. W tym samym momencie rogate zwierzę również zaczęło się przeobrażać. Po chwili na łące stała ślicznotka, której uroda mogła dorównywać samej bogini Dziewannie. Złociste włosy okalały oszołamiająco piękną twarz o gładkiej cerze, wystających kościach policzkowych i idealnie wykrojonych ustach. Perfekcyjne kształty podkreślała chabrowa, sięgająca kostek sukienka z delikatnego, niemalże prześwitującego materiału.

Jedyne, co nie pasowało do tej idealnej istoty, to tchnące chłodem oczy. W stalowych tęczówkach czaiła się odwieczna mądrość, wiedza, potęga, bezwzględność i stanowczość.

– Och, piękna pani – wysyczał Lichyj i zachichotał upiornie. – Widzę, że idziemy na ostro.

– Sam zacząłeś. Po co te popisy? – Otaksowała go od stóp do głów znaczącym spojrzeniem, pod ciężarem którego przerażający demon przyjął postać człowieka podobnego najzupełniej do nikogo. W odpowiedzi piękność zmieniła się w kobietę o urodzie w najlepszym wypadku przeciętnej. Wyglądali teraz niczym dwoje turystów zabłąkanych na roztoczańskich bezdrożach.

– Pobawiliśmy się trochę, a teraz racz mi wyjawić, czego ode mnie chcesz, łaskawco.

– Co ty wyprawiasz, Matoha? – wypalił prosto z mostu. – Po co ci ten… – skrzywił się ze wzgardą – …człowiek?

– Och, czyli już wiesz.

– Połowa naszych już wie, tylko nie wiemy, po co ci on. I jak bardzo okaże się groźny.

– Bo dbam o nasz rodzaj, a ten człowiek… – zawiesiła głos i łypnęła z ukosa na rozmówcę. – Groźny, powiadasz. Nie, ten człowiek może nam się przydać. Bardzo przydać.

– Ja również dbam o nasz rodzaj – warknął. – Ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy mieszać do tego ludzi.

– Jak wiesz, mam w tej sprawie całkiem inne zdanie. Również w kwestii ludzi w ogólności.

– A może wreszcie nadszedł czas, żeby obyć się bez nich?

– Nadal nie potrafisz zrozumieć, że jeśli zginą ludzie, my przestaniemy istnieć wraz z nimi – westchnęła kobieta. – Jesteśmy z nimi powiązani od zarania. Tak jak oni z nami. Pojmij to wreszcie. Ale chyba nie o tym chciałeś rozmawiać?

– Nie pozwolę ci zrobić z niego… – warknął stwór przez zęby.

– Nie pytałam cię o zdanie, Lichyju. – Matoha weszła mu w słowo beznamiętnym tonem. – Poza tym chyba masz świadomość tego, co się dzieje?

– I co mnie to obchodzi? – prychnął z pogardą. – To twoi kończą marnie, moich nikt i nic nie tyka.

– Bo siedzicie po lasach, zapadliskach i w dziurach, gdzie słońce nie dochodzi. Ale to jest coś, co dopadnie wszystkich. I ludzi, i nas, i was również. To jest jakaś dziwna, nieznana mi wcześniej niszczycielska siła, której, nie wiem dlaczego, nie potrafię przeniknąć. – Demonica spochmurniała nagle. – Czuję tylko, że ona ciągle rośnie, czuję skrywającą ją, potężniejącą, obrzydliwą szarość. Coś równie demonicznego, jak i… – zawahała się – …jak i ludzkiego – dokończyła powoli. – Nie wolno nam tego lekceważyć, Lichyju. – Łypnęła podejrzliwie na rozmówcę, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się ani na jotę.

– Ludzkiego, powiadasz – wycedził stwór w skórze człowieka, a w kącikach jego ust zatańczył ironiczny uśmieszek. – Czyli po to jest ci potrzebny ten człowiek. Chcesz go wykorzystać. Wykorzystać jego człowieczeństwo.

– Chcę, żeby nam pomógł. Nam wszystkim. Także tobie i wszystkim twoim pobratymcom. To nie ma i nie będzie miało niczego wspólnego z człowieczeństwem. Jeżeli już, to wręcz przeciwnie.

– A od kiedy tak troszczysz się o nasz los? – wysyczał.

– Muszę troszczyć się o wszystkich, bo jesteśmy ze sobą powiązani. Mam nadzieję, że kiedyś wreszcie przyjmiesz to do wiadomości. To, co teraz nadchodzi, może zniszczyć wszystkich. Wszystkich, rozumiesz? Ludzi, nas i was. A wtedy skończy się świat, jaki wszyscy znamy.

Czerwcowe, mocne i gorące, słońce zachodziło powoli przy akompaniamencie narastającego żabiego rechotu. Świat nie stanął w miejscu, chociaż może właśnie wtedy, na chwilę, powinien.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij