- W empik go
Zamek - ebook
Zamek - ebook
Pierwsza część trylogii umiejscowionej w hiszpańskim średniowieczu. Fascynujący opis zwyczajów i ówczesnej techniki, wpleciony w niezwykle zręcznie poprowadzoną opowieść o miłości, wojnie i przezwyciężaniu trudności.
Między Tierra Llana a Pirenejami Aragońskimi leży najważniejszy zabytek wojskowy w Europie: opactwo zamku Loarre, imponująca twierdza, zbudowana w miejscu, w którym była niebezpieczna granica. Jak zbudowano? Kto poważył się na taki wyczyn? Wszystko zaczęło się, gdy monarcha, król Sancho III Wielki, postanowił zbudować fortyfikację w odległym, słabo zaludnionym pasie górskim, z którego muzułmański wróg mógł być widoczny na dziesiątki kilometrów. Za obietnicę lepszej przyszłości przyciągnął grupę mężczyzn i kobiet, dla których samo przeżycie było codziennym bohaterstwem. Wśród nich jest mistrz z Lombardii; Jan i jego syn Fortun; Javierre , chłopiec, którego ambicje rosły w tym samym czasie co zamek. Spotkamy kapłana wiernego starym rytuałom i inteligentną, tajemniczą Enecę. Jest to historia powstania jednego z najważniejszych średniowiecznych królestw, klucz do Rekonkwisty…
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-654-1123-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta książka opowiada o marzeniu ludzi, którzy tysiąc lat temu z niegościnnej enklawy, zawieszonej w czasie, rzucili wyzwanie przeznaczeniu.
Ośmielam się stwierdzić, że nie istnieje na całym świecie żaden inny zamek, który pozwoliłby nam przenieść się w średniowiecze tak, jak czyni to Loarre. Zapomnijcie o filmach, o reklamach i o tym wszystkim, co wam opowiadano; nie oczekujcie widoku zbytkownych pałaców ani naiwnych księżniczek. Jeśli chcecie się zanurzyć w autentycznej aurze wieków średnich i poczuć się tak, jak owi mężczyźni i kobiety z odległych czasów, bez wahania przekroczcie progi tej książki i ruszajcie w podróż do Loarre.
W górzystej dziczy, liczącej niewielu mieszkańców i położonej na samej granicy z wrogiem, pewien monarcha, wytrawny wojownik, postanowił wznieść fortecę. Ale nie byle jaką; to nie miała być kolejna twierdza z rodzaju tych, co usadowione na wzgórzach, położone głęboko, w łonie doliny, czy jak orle gniazda zaczajone na szczytach, naznaczyły swą wszechobecnością pejzaże królestw i hrabstw w wiekach średnich.
Nie. To epopeja poświęcona najpotężniejszemu i najbardziej imponującemu zamkowi, jaki kiedykolwiek widziałem, jednej z najbardziej zdumiewających budowli tamtych czasów, fortecy, która stała się zalążkiem jednej z najbardziej liczących się średniowiecznych monarchii.
Były to czasy mroczne i groźne, w których życie człowieka nie przedstawiało żadnej wartości, a religie podżegały do krwawych wojen w imię własnych bogów. Średniowiecze można uznać za epokę szczególnie inspirującą spośród wszystkich okresów w dziejach ludzkości, ale nie były to wieki dobrobytu, postępu technologicznego czy kulturowego. To nie był ten świat rycerzy i księżniczek, jaki w naszej zbiorowej wyobraźni ukształtowały filmy i książki. Średniowiecze to czasy nierówności, walki i śmierci. Czasy, kiedy trafiali się ludzie, którzy, dysponując szczupłymi środkami i jeszcze bardziej ograniczoną wiedzą, zdołali rzucić wyzwanie granicom, w jakie wtłaczały ich ciemnota i władza.
Elementem, emblematem tych czasów, są zamki. Dlatego, kiedy dumni z minionej świetności przodków, przypatrujemy się, jak z wysokości lustrują wzrokiem niezbadany horyzont, kiedy zwiedzamy to, co po sobie zostawili, a co dziś w większości przypadków obróciło się w ruiny, zawsze jesteśmy skłonni puszczać wodze wyobraźni. Przechadzając się po ich wieżach i murach obronnych, dostrzegamy na horyzoncie wrogów, snujemy fantazje o tłumach zgromadzonych na turniejach, o zgiełkliwych biesiadach, o rycerzach ratujących z opresji nadobne dziewice.
Ale jak wam wcześniej mówiłem, nie takie było średniowiecze.
Jeśli chcecie przekonać się, jacy byli mężczyźni i kobiety, którzy wykuwali te dawne dzieje, w jaki sposób zdołali wznieść pomniki równie zdumiewające, jak zamek Loarre, przewróćcie kartkę i wstąpcie na szlak, który powiedzie was przez Pireneje ku samej granicy, pomiędzy znakiem krzyża i znakiem półksiężyca, a wówczas będzie wam dane uczestniczyć w ziszczeniu pewnego marzenia. Ponieważ nie ma i nie było na tym świecie potężniejszej broni, ani dziś, ani przed tysiącem lat, niż uwierzyć we własne marzenie.
Na przekór wszystkim przeszkodom, nieszczęściom i ograniczeniom, jakie życie postawi na waszej drodze, bądźcie wierni swoim marzeniom, tak jak ludzie, którzy zbudowali fortecę Loarre.
Zamek Loarre jest uznawany za najlepiej zachowany obiekt tego rodzaju na świecie i w najbliższym czasie oczekuje się, że zostanie wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.DRAMATIS PERSONAE
Postacie historyczne pierwszej połowy XI wieku
Sancho Gracés III z Pamplony, obdarzony przydomkiem Mayor, Wielki, był królem Pamplony z hrabstwem Aragonii, a przez małżeństwo stał się władcą terytorium Kastylii, Álavy i Monzón, przyłączył hrabstwa Cea, Sobrarbe i Ribagorza. Pod jego rządami królestwo Nájera-Pamplona osiągnęło największą rozpiętość, rozciągając się prawie na jedną trzecią północnej części półwyspu, od Astorgi do Ribagorza. Zawarł małżeństwo z królową Munią z Kastylii, z którą miał pięcioro dzieci.
Ramiro I z Aragonii, nieślubny syn króla Sancha Wielkiego i doñii Sanchy de Aibar. Po ojcu odziedziczył hrabstwo Aragonii, stając się wasalem króla Pamplony. Miał zostać pierwszym królem Aragonii, terytorium, do którego po śmierci swojego nieletniego przyrodniego brata, Gonzala, dołączył hrabstwa Sobrarbe i Ribagorza.
García Sanchez III z Pamplony, noszący przydomek „z Nájera”, król Pamplony, najstarszy z prawych potomków króla Sancha Wielkiego.
Fernando Sánchez, hrabia Kastylii i król Leónu, noszący przydomek Grande, Wielki. Drugi syn Sancha Wielkiego i królowej Munii. Poślubił Sanchę z León, siostrę króla Leónu, Bermuda III.
Jimena Sánchez, jedyna córka Sancha Wielkiego i jego żony, królowej Munii, przez małżeństwo z królem Bermudem III została królową Leónu.
Gonzalo Sánchez, hrabia Sobrarbe i Ribagorzy, najmłodszy syn króla Sancha Wielkiego.
Postacie historyczne drugiej połowy XI wieku
Sancho Gracés IV, król Pamplony, noszący przydomek „z Peñaleón”. Syn i następca Garcíi Sáncheza III z Pamplony i Stefanii de Foix, w wieku czternastu lat został obwołany królem po śmierci swojego ojca w bitwie pod Atapuerca.
Sancho Ramírez, król Aragonii i Pamplony, pierwszy syn Ramira I z Aragonii i Ermesindy de Foix. Pierwszym małżeństwem związał się z Isabelą de Urgell, miał z tego związku jedynego potomka, przyszłego króla Aragonii, Pedra I.
Hrabina Sancha z Aragonii, pierwsza córka Ramira I, wydana za hrabię Ermengola III z Urgell; kiedy owdowiała, została przełożoną klasztoru Siresa i biskupstwa Pamplony.
Infant-biskup García Ramírez, drugi syn króla Ramira I, biskup Aragonii i Pamplony.
Postacie fikcyjne pierwszej połowy XI wieku
Juan, cieśla urodzony w Pirenejach, jego żona zmarła dwa lata po wydaniu na świat jedynego syna.
Lombardczyk, ostatni budowniczy ze swojego regionu, który pracował w królestwie Sancha III Wielkiego.
Fortún, syn Juana, zaczął jako terminator u cieśli i osiągnął pozycję mistrza budowy w Loarre.
Eneca, córka pana zamku Xabier, osierocona, musiała radzić sobie sama od wczesnego dzieciństwa, oddawała cześć dawnym bóstwom i była bardzo przywiązana do pogańskich obyczajów.
Javierre, syn pasterza z dolin w pobliżu Loarre, rówieśnik Fortúna.
Ava, córka żołnierza króla Sancha Wielkiego, niezrównana łuczniczka.
Kapłan, duchowny, obrońca dawnego obrządku na ziemiach Hispanii, były zakonnik z klasztoru San Juan de la Peña.
Izydor, mistrz kamieniarski, który pracował w wielu królestwach chrześcijańskich.
Galindo, żołnierz pochodzący z Pamplony, wyróżniający się potężnym wzrostem i umiejętnością rzucania nożem.
Constanza, niewolnica z haremu gubernatora miasta Wasqa.
1
Zamek Xabier. Listopad roku 1027
Z największym trudem łapała oddech, jej tętno przyspieszyło i poczuła bolesny ucisk w piersi. Rozchyliła wargi najszerzej, jak mogła, żeby zaczerpnąć jak najwięcej powietrza, ale to nie pomogło. Półmrok był gęsty i zimny jak śnieg w górach. Podniosła wzrok i rozejrzała się dokoła. Nie widziała jasno, ale wiedziała, że coś tam jest.
Wreszcie go dostrzegła.
Jej oddech się uspokoił, ucisk ustąpił i jej młode serce znów zaczęło uderzać w normalnym rytmie. Choć może się to wydać dziwne, nie czuła strachu. A przecież wiedziała, że powinna być przerażona.
– Strach jest dobry – zwykł ją pouczać ojciec. – Dzięki niemu masz się na baczności i oceniasz wszystkie możliwości. Strach jest sprzymierzeńcem odważnych i najgorszym wrogiem tchórzy.
Dziewczynka nie rozumiała tych słów i nie pojmowała tego doznania. Widziała zło w tych nabiegłych czerwienią oczach, które wpatrywały się w nią krwiożerczo, a mimo to nie spuszczała z nich wzroku. Chciała się dowiedzieć, chciała rozpoznać, skąd pochodzi. Nie przeraziła się nawet wówczas, kiedy to rzuciło się na nią i...
– Eneko! Zbudź się!
Dziewczynka podniosła powieki, spod których wyjrzały źrenice ciemniejsze niż noc, spowijająca o tej porze wieżę zamku Xabier.
– Dobrze się czujesz, córeczko? Cała jesteś zlana potem, przyśnił ci się jakiś koszmar.
– Matko! – krzyknęła, przywierając do niej ze wszystkich sił, plącząc się w złotych puklach matczynych włosów.
– Ciii, już minęło, już nic ci nie grozi – powiedziała, delikatnie gładząc małą po głowie i starając się w ten sposób odpędzić strachy.
– Nie, matko, nie! Grozi nam niebezpieczeństwo – szepnęła dziewczynka. – Nadchodzi, idzie po nas.
– O czym ty mówisz, Eneko?
– Widziałam go, chce mnie złapać.
– Malutka, to był tylko zły sen. Nikt tu nie przyjdzie, nie zrobi ci krzywdy. Nie bój się, pośród tych murów nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo.
– Jest blisko.
– Co się stało? – do izby weszła zaniepokojona starsza kobieta, osłaniając dłońmi płomyk świecy.
– Eneca miała zły sen – odrzekła matka dziewczynki – ale już ma się lepiej, prawda, córko? – Dziewczynka nie odpowiedziała.
– Ja z nią zostanę, Iguazel. Ty idź, połóż się przy mężu.
Piękna kobieta pocałowała córkę w czoło i Eneca poczuła się lepiej, ukojona czułością, jaką promieniowały szarawe oczy matki. Ta podniosła się z jej posłania i rzuciła porozumiewawcze spojrzenie przybyłej. Jeszcze raz popatrzyła na córkę, pożegnała obie gestem ręki i zamknęła za sobą drzwi. Tymczasem staruszka przysiadła na sienniku i zgasiła knot świecy. Półmrok powrócił ciężki, nieskończony, jak wcześniej. Eneca ponownie odczuła ucisk. Znów z trudem łapała powietrze. Tym razem babka ją objęła, ale to nie pomogło. Poczuła, że zło powraca, bierze izbę w posiadanie.
– Ty nigdy nie miewasz koszmarów, Eneko. Co się z tobą dzieje? Mnie możesz o wszystkim opowiedzieć...
– Babciu, jest tutaj.
– Kto? Kto tu jest, Eneko?
– Przyszedł po mnie. Widziałam go – przywarła do babki, tuląc się do jej piersi. – Ma krwawe oczy.
– Jesteś tego pewna?
– Tak – odparła tonem dziwnie zdecydowanym jak na swój wiek.
– Co to jest? Wilk? Niedźwiedź?
– Nie, potwór.
– Kochanie, nie ma... – babka przerwała, widząc, że wnuczka drży, a skórę ma zimną jak śnieg. – Eneko, co ci jest?
W tej samej chwili dziewczynka poczuła w klatce piersiowej ostry ból, jak pchnięcie sztyletem. Wzdrygnęła się tak gwałtownie, że przestraszona staruszka nie zdołała ukryć trwogi, która odbiła się w jej oczach.
– Babciu, oni już tu są.
Rozdzwoniły się kościelne dzwony. Biły, jakby sam diabeł szarpał za sznury. Jakby Lucyfer we własnej osobie gniewnie uderzał w ich serca. Starą kobietą wstrząsnął dreszcz. Ten piekielny dźwięk mógł oznaczać tylko jedno.
– Cokolwiek się wydarzy, nie opowiadaj nikomu o tym, co mi powiedziałaś – upomniała ją, wstając – dobrze? Ludzie nienawidzą tych, co się od nich różnią, a ty... Ty jesteś wyjątkowa, kochanie.
Dziewczynka skinęła głową. Jej babka podbiegła do okna, otworzyła je i ujrzała osadę w płomieniach. Krzyki wdarły się w nocną ciszę, kiedy przez skrzydło od strony mostu wpadła gromada konnych. Pierwszy z jeźdźców jednym cięciem poderżnął gardło córce kowala. Kolejny uniósł ostrze miecza nad głową, aby z dziką furią ciąć nim przez pierś innego mieszkańca osady, tak że rozpłatał mu ciało i zostawił bez życia. Nieopodal, na ziemi, zarzynali kolejnego wieśniaka jak zwierzę. Jednocześnie inni napastnicy dźgali bezlitośnie włóczniami ciała dwóch mieszkańców osady, nie bacząc, że ich zwłoki już leżą rozciągnięte i nieruchome, wykrwawiając się jak bydlęta.
Jednemu z nielicznych, którzy próbowali im stawić zbrojny opór, zarzucili kantar na szyję i jeden z jeźdźców powlókł go za koniem w płomienie ogarniętej pożarem wioski. Z wieży nie było słychać jego krzyku, ale było widać, jak bezsilnie wije się po ziemi, próbując zdusić ogień ogarniający jego członki. Ktoś się nad nim ulitował i uciął mu głowę, oszczędzając próżnej męki.
Pozostali w przerażeniu szukali ucieczki. Jedni pierzchali w stronę lasu, inni biegli w kierunku wieży.
– Co się dzieje, babciu?
– Ubieraj się! – zawołała staruszka, zamykając okno. – Szybko!
Na dachu, nad ich głowami, zadudniły kroki wielu stóp. Babka spojrzała w górę. To z pewnością strażnicy, biegnący bronić twierdzy. Tu, w tych murach, nie groziło im niebezpieczeństwo, ale ci wszyscy ludzie tam, na zewnątrz, ich ludzie... Dla nich już było za późno na ratunek, tylko Bóg mógł ich ocalić.
Kiedy Eneca się ubierała, jej babka, zrozpaczona, załamywała dłonie. Rozglądała się to tu, to tam po izbie, bezskutecznie szukając jakiejś pociechy. Złączyła opuszki palców na wysokości podbródka i zaczęła się modlić do Pana.
Nieoczekiwanie krzyki umilkły i noc znów nabrzmiała głuchą ciszą. Ale to jej nie uspokoiło, wręcz przeciwnie, nieznośna udręka niepewności ponownie pchnęła ją do okna. Uchyliła je i trwożnie wyjrzała na zewnątrz. W łunie pożaru napastnicy już nie ścigali uciekających wieśniaków, tylko jęli otaczać wieżę, która była ich schronieniem. W tym momencie kilka smug światła pojawiło się u wejścia do wioski. Światła w doskonałym szyku nadciągnęły pod wieżę i zatrzymały się u jej stóp.
Zalęknione oczy starej kobiety nie nadążały za tym, co się działo, co miało się wydarzyć; nie potrafiła odgadnąć, jaka przyszłość je czeka. Napastnicy przypominali korowód świetlików pełznących w ustalonym porządku. Aż do chwili, kiedy świetlne punkty zaczęły się mnożyć i odrywać od ziemi, przeszywając gwiaździstą noc jak rój owadów, wylatujący na swój pierwszy i jedyny lot.
Kobieta czym prędzej zatrzasnęła okno. Do jej uszu dotarły wzburzone okrzyki z wyższych kondygnacji. Po paru chwilach znów otworzyła je ostrożnie i ponownie dostrzegła ogniste ptaki, szturmujące najwyższe partie wieży. Wzbijały się w górę jeden za drugim, w nieprzerwanym, ceremonialnym akcie zagłady.
– Boże mój! Jesteście całe? – matka Eneki wbiegła rozdygotana do izby, z twarzą pobladłą jak chusta.
– Tak, córko... – westchnęła staruszka, ogarniając ją przygnębionym spojrzeniem. – Nie zdołają ich odeprzeć, prawda?
– Obawiam się, że nie, matko.
– Jak długo wytrzyma zamek? Przyjdą nam z odsieczą, prawda? Król musi nas bronić, ratować...
Młoda kobieta nic nie odrzekła, a to milczenie było najgorszą z możliwych odpowiedzi. Staruszka znów podbiegła do okna, a kiedy przez nie wyjrzała, kolana się pod nią ugięły: dziesiątki łuczników nieustannie wypuszczało strzały w ich kierunku. Łuna na niebie dowodziła, że już im się udało podpalić dach i że hurdycja wieży też płonie. A jednak nie to najbardziej przeraziło damę, lecz widok niespotykanych rozmiarów balisty, która pojawiła się w pobliżu stajennych zabudowań wioski. Para mułów popędzanych przez kilku mężczyzn ciągnęła ją w kierunku bramy do wieży zamkowej.
– Mówiłam wam, że idą, że już tu są – odezwała się dziewczynka, ku zdumieniu matki i babki. – Boże święty... – złotowłosa kobieta drżała, a słowa, które pragnęła z siebie wydobyć, więzły jej w krtani. – Matko, musimy umieścić Enekę w bezpiecznym miejscu, wieża tego nie wytrzyma.
– Tunel! – zawołała babka, chwytając Enekę za ramię.
– Nie możemy...
Straszliwy łoskot zatrząsnął wieżą, ściany zadrżały, jakby miały runąć, a ponad ich głowami znów rozległy się gromkie okrzyki.
– Córko, uciekajcie! Zanim się dostaną do środka – nalegała babka.
Pierwsza opuściła izbę, a jej córka pochwyciła Enekę w ramiona i kobiety rzuciły się w dół schodami prowadzącymi do dolnej kondygnacji wieży. Kiedy wszystkie trzy znalazły się na dole, brama wieży się paliła, a czterech żołnierzy, zbrojnych w miecze i tarcze, gotowało się do powstrzymania szturmujących.
– Co wy tu robicie? Wracajcie na górę! – krzyknął jeden z nich. To były ostatnie słowa, jakie wyrzekł, ponieważ w tej samej chwili strzała wyrwała mu oko z oczodołu, spryskując krwią twarz Eneki.
Matka mocniej ją objęła i chwyciła jedną z pochodni osadzonych na murze. Bez wahania skierowała się ku następnemu odcinkowi schodów, który prowadził do podziemia wieży. Trzej żołnierze, których pozostawiły przy bramie, modlili się głośno, świadomi, że już wkrótce staną przed Panem.
Kiedy znalazły się na dole, Iguazel oświetliła loszek pochodnią i skierowała się w przeciwległy kąt pomieszczenia.
– Pomóż mi, matko – wspólnym wysiłkiem kobiety przeciągnęły parę worków napełnionych pszenicą, spod których wyłoniła się klapa. – Szybko!
Podniosła deski i wsadziła do otworu córkę, pospiesznie wycierając jej zbryzganą krwią twarz rękawem swojej tuniki.
– Ja nie idę – babka Eneki odsunęła się od nich.
– Co mówisz, matko? Chodźmy!
– Nie. Idźcie już. Szybciej! Ja zasłonię klapę, żebyście miały więcej czasu na ucieczkę.
– Nic z tego – pociągnęła ją za przegub dłoni.
– Jestem za stara, żeby się przeciskać tym tunelem i uciekać w otwartym polu – powiedziała spokojnym głosem, uwalniając rękę z dłoni córki. – Ratuj małą, pozwól mnie, starej, po raz ostatni na coś się przydać. Spełnij moją prośbę.
Spojrzała na nią oczyma pełnymi łez, które już zaczęły płynąć po policzkach. Uścisnęły się z taką czułością, jak kiedyś, w czasach, które dawno zamazały się w ich pamięci, wiedząc, że już nigdy więcej się nie zobaczą. Wymieniły ostatnie, pożegnalne spojrzenie.
Klapa zatrzasnęła się nad ich głowami. Ruszyły ciasnym korytarzem, zimnym i wilgotnym. W powietrzu unosił się odór zgnilizny, a po sczerniałych ścianach pełzało robactwo. Miejscami przejście tak się zwężało, że musiały poruszać się na czworakach. Przestrzeń przypominała jamę jednego z tych dzikich zwierząt, które mieszkały w lesie. Trudno było przewidzieć, kiedy się skończy, dało się tylko odczuć, że tunel lekko opada w dół, co trochę ułatwiało poruszanie się. Podłoże stawało się coraz bardziej błotniste. Ich stopy zapadały się nieuchronnie w grząskiej ziemi, co czyniło każdy kolejny krok trudniejszym od poprzedniego. Eneca nie poskarżyła się ani słowem, posłusznie postępując śladem matki, która prowadziła ją za rękę. Złotowłosa kobieta nawet nie próbowała myśleć, co by się z nimi stało, gdyby zgasła pochodnia, którą oświetlała drogę. Pilnie unikała również myśli o tym, co mogą napotkać u wyjścia z tunelu.
Na swoje nieszczęście domyślała się, jaki los spotkał tych, co zostali w wieży: jej matkę i męża, który był panem twierdzy. Starała się te myśli odegnać. W tej chwili najważniejsza była jej córka.
Wreszcie poczuły powiew świeżego powietrza i niedługo potem dotarły do wyjścia z podziemnego korytarza. Otwór był zamaskowany gęstwiną krzaków i prowadził nad rzekę. Eneca nie posiadała się ze zdumienia, nie wiedziała, jakim cudem dotarły w to miejsce. Ona, która tak uwielbiała pluskać się w wodzie, z łatwością rozpoznała tę okolicę i zaskoczyło ją odkrycie, że można dojść i wrócić bezpośrednio znad rzeki do wieży, unikając spotkania z mieszkańcami podzamcza. Że nie trzeba przechodzić przez dom kowala i chatę tej bezzębnej starej, co bez przerwy coś mamrocze do świń w swojej zagrodzie. Jaka szkoda, że wcześniej tego nie odkryła!
– Nie odzywaj się, jeszcze nie jesteśmy bezpieczne – poleciła jej matka, kładąc palec na ustach. – Poczekaj tu na mnie.
Iguazel postąpiła parę kroków naprzód i ostrożnie wychyliła się z zarośli, żeby spojrzeć na wieżę, która przypominała już płonącą pochodnię. Pomyślała o swoim mężu, który zapewne dowodził obroną na krenelażu. O swojej matce, która przyciągnęła worki z powrotem, żeby zamaskować drogę ich ucieczki i może próbowała się ukryć gdzieś między zapasami żywności. Wspomniała też żołnierzy, którzy niewątpliwie zrobili, co było w ich mocy, żeby zatrzymać napastników. Ten sam los musiał spotkać mieszkańców wioski, z których zaledwie garść zdołała umknąć w góry, gdzie łatwo wpadną w ręce prześladowców, jeśli tylko ci zechcą ich ścigać.
Kiedy łzy zmąciły jasność jej szarych oczu, uszy pochwyciły dobiegający z niewielkiej odległości dźwięk. Rżenie konia.
Wróciła do Eneki, położyła jej rękę na ramieniu. Znów rozległo się rżenie, całkiem blisko. Popatrzyła na córkę tak, jak tylko matka umie spojrzeć na dziecko. Ta mała zupełnie nie była do niej podobna, ani z urody, ani z charakteru. Ale była jej dzieckiem, krwią z jej krwi. Iguazel zdjęła z szyi krzyż i zawiesiła go na piersi dziewczynki.
– Eneko – szepnęła – nie pozwól, by ktokolwiek, kiedykolwiek ci go odebrał, obiecaj mi.
– Matko...
– Obiecaj! – powiedziała ostro, potrząsając dziewczynką.
– Obiecuję, matko.
– Dobrze, moja mała. Pamiętasz drogę, którą chodzimy odprowadzać twojego ojca do mostu na rzece?
– Tak, oczywiście.
– Więc teraz chcę, żebyś tam poszła. Ty sama. Zrobisz to?
Eneca skinęła głową.
– To dobrze. Wiem, że potrafisz to zrobić, przecież już jesteś duża. Nigdy nikomu nie ufaj.
– Ale...
Znów zarżał koń i rozległy się jakieś krzyki. Spojrzała na nią z bezdennym smutkiem. Jak tu się zdobyć na rozstanie? Jest jeszcze taka mała, krucha... Ale jednocześnie czuła niezwykłą siłę bijącą z jej młodych oczu. Nie miała wyboru, oni byli blisko i zdawała sobie sprawę, co się stanie, kiedy pochwycą jej córkę.
– Idź i się nie zatrzymuj. Jak będziesz na moście, zaczekaj na mnie. Obiecaj mi to.
– Obiecuję, matko – ucałowała ją w czoło.
– A teraz idź, no ruszaj.
Matka stanęła przy rzece, a dziewczynka zaczęła iść wzdłuż nurtu. Kobieta chwyciła kamień i zaczaiła się za pniem drzewa. W gęstym półmroku zaledwie mogła rozróżnić jakieś cienie. Nagle zobaczyła, że tuż przed nią poruszają się gałęzie.
Dziewczynka przystanęła, słysząc rżenie konia. Odwróciła się w stronę miejsca, w którym pożegnała się z matką, i dostrzegła ją ukrytą w krzakach. Jeździec zeskoczył z konia, obnażył broń z zakrzywionym ostrzem, które ze świstem przecięło nocne powietrze. Saracen postąpił parę kroków naprzód, pozostawiając ukrytą Iguazel za plecami.
I wówczas wzrok niewiernego przeniknął mrok, wypatrzył w oddali Enekę. To były tamte krwawe oczy.
Jej matka wynurzyła się z cienia. Zadała mu cios w głowę, powalając go na ziemię.
– Uciekaj, Eneko, uciekaj!
Muzułmanin podniósł się z zakrwawionym obliczem, uchylił się od kolejnego uderzenia kobiety i jedną ręką chwycił ją za gardło.
Zwróciła spojrzenie w stronę, gdzie przed chwilą widziała Enekę, i uśmiechnęła się z ulgą, upewniwszy się, że jej córki już tam nie ma.