Zamek na Sycylii - ebook
Zamek na Sycylii - ebook
Po śmierci rodziców Chiara Caruso dowiaduje się, że jej dom – zamek na Sycylii – tonie w długach. Jeśli ich nie spłaci, to bank przejmie posiadłość. Chiara dowiaduje się też, że zamek przez wieki należał do rodziny Santo Domenico. Informuje ją o tym Nicolo Santo Domenico, który chce odzyskać rodzinne dziedzictwo. Proponuje Chiarze, że spłaci długi, jeśli zostanie jego żoną…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4764-1 |
Rozmiar pliku: | 755 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Przykro mi, że przynoszę takie złe wieści, signorina Caruso, ale fakty są takie, że pani ojciec latami zapożyczał się, aby utrzymywać castello i teraz bank zagroził zajęciem nieruchomości. Chyba że odkupi ją pani po cenie rynkowej, co, obawiam się, jest niemożliwe, z powodu braku środków na pani koncie…”
Chiara stała przy ogromnym oknie w salonie, gdzie miała spotkanie z adwokatem po podwójnym pogrzebie jej rodziców zaledwie kilka dni wcześniej. Objęła się ramionami, by dodać sobie trochę otuchy.
Przez ostatnie dwa dni i bezsenne noce w głowie wirowały jej nieustannie te słowa: bank, zajęcie, brak środków. I nadal nie znalazła rozwiązania tych problemów, które nie kończyłoby się tym, że miała utracić castello.
Należący do jej rodziny okazały kilkusetletni zamek usytuowany był malowniczo na południowym wybrzeżu Sycylii. Wspaniała posiadłość funkcjonowała kiedyś jako farma, na której uprawiano cytryny i oliwki. Ale kiedy nadeszła recesja i rynek gwałtownie się załamał, ich uprawy z powodu braku popytu wymarły. Rodziny nie było już stać na zatrudnianie pracowników i chociaż jej ojciec bardzo się starał, te wysiłki nie wystarczały. Chiara oferowała mu swoją pomoc, ale jej konserwatywny ojciec uważał, że to nie była praca odpowiednia dla dziewczyny. A ona nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się zapożyczał, by utrzymać ich na powierzchni.
Obwiniała się o to teraz. Powinna była to wiedzieć. Ale jej matka chorowała na raka i Chiara pochłonięta była opieką nad nią. Sama pozostała przy życiu – a jej ojciec nie – tylko dlatego, że postanowił tym razem sam odwieźć żonę na cotygodniową sesję chemioterapii do szpitala w Kalabrii.
„Musisz pójść do wioski i sprawdzić, czy uda ci się znaleźć jakąś pracę – powiedział Chiarze tamtego ranka. – Sama opieka nad matką już nie wystarczy”.
Powiedział to ostrym tonem. Nigdy nie krył rozczarowania faktem, że Chiara nie urodziła się chłopcem, a potem na skutek komplikacji przy porodzie jej matka nie mogła mieć więcej dzieci.
Chiara poszła więc do wioski i przekonała się, że pracy dla niej nie było, a ukradkowe spojrzenia rzucane jej przez miejscowych sprawiły, że czuła się jak wariatka. Nikogo tu nie znała. Jako dziecko chorowała, więc matka uczyła ją w domu. Potem, kiedy już wyzdrowiała, nadal trzymano ją w castello. Jej ojciec zawsze miał obsesję na punkcie ochrony prywatności, zabraniając jej przyprowadzać tu kogokolwiek. Zresztą i tak nie miała żadnych przyjaciół. A potem jej matka zachorowała i Chiara zaczęła się nią opiekować.
Po upokorzeniu, jakiego doznała w wiosce, wróciła do domu, ale rodzice nadal nie wrócili jeszcze ze szpitala. Schroniła się więc w swoim azylu – na małej plaży niewidocznej z okien castello, by pomarzyć. Nie podejrzewała, że w tym momencie jej rodzice wydawali ostatnie tchnienie w plątaninie pogiętych blach w wypadku samochodowym.
Marzenie, jakiemu się wtedy oddawała, zwiększało potem jeszcze jej poczucie winy. Jak zawsze fantazjowała, że opuszcza castello i rusza w podróż dookoła świata. Spragniona czegoś… więcej.
Teraz była w końcu wolna, ale za cenę, która zapierała jej dech w piersiach. Straciła oboje rodziców i miała także stracić jedyny dom, jaki miała. Jeszcze dotkliwiej odczuła swoje osamotnienie. Zawsze żałowała, że nie miała rodzeństwa. Już w dzieciństwie obiecała sobie, że pewnego dnia będzie mieć liczną rodzinę. Nie chciała, by jej własne dziecko czuło się tak samotne jak ona. Miłość matki nigdy do końca jej nie zrekompensowała rozczarowania, jakie sprawiała ojcu.
Ale jeśli bank zajmie castello, poczucie osamotnienie będzie ostatnim z jej zmartwień. Czekały ją o wiele większe troski. Dokąd pójdzie? Co ze sobą pocznie? Bezowocna wizyta w wiosce pokazała, jak trudne było znalezienie pracy. Nie była przygotowana do życia poza murami. Marzyła o podróżach, ale zamek był jej życiową przystanią. Zawsze chciała tu wracać, a pewnego dnia miała nadzieję wypełnić go kochającą się rodziną. Myśl, że będzie musiała teraz go opuścić na zawsze, przerażała ją…
Poczuła, że coś ociera się o jej nogę. To ich stary pies Spiro, sycylijski owczarek, wielki i kudłaty, spoglądał na nią smutnymi oczami. Zaskamlał, więc pogłaskała go po głowie, zastanawiając się, co z nim pocznie, gdy będzie musiała stąd odejść.
Właśnie wtedy usłyszała hałas dobiegający z zewnątrz. Spiro zaszczekał. Wyjrzała przez okno i ujrzała srebrny sportowy wóz zbliżają się do podjazdu. Automatyczna brama przestała działać już przed laty, pomimo prób naprawiania ją przez jej ojca.
Przypomniała sobie, że adwokat wspominał o jakimś biznesmenie, który miał mieć dla niej jakąś propozycję. Wtedy ledwo to do niej dotarło, tak była przytłoczona innymi nowinami. To mógł być właśnie tamten wspomniany mężczyzna.
Wspaniały lśniący samochód zatrzymał się na głównym dziedzińcu, który wydał jej się nagle przez kontrast obskurny i nędzny. Zirytowana, że jakiś obcy człowiek uznał za właściwe omawianie z nią czegokolwiek kilka dni po pogrzebie jej rodziców, uspokoiła psa, odeszła od okna i skierowała się do drzwi wejściowych. Zdecydowana powiedzieć temu komuś, kimkolwiek był, by przyszedł w bardziej odpowiednim dniu. Ale panika ogarnęła ją na myśl, że taki dzień może już nie nadejdzie. Nie miała pojęcia, jak szybkie działania podejmie bank, ale mogła zostać stąd wyrzucona przed końcem tygodnia.
Przygnębiona otworzyła masywne dębowe drzwi. Na sekundę oślepiło ją światło słoneczne. Zdawało jej się, że jakiś bardzo wysoki cień wchodzi po schodach.
Już miała przysłonić ręką oczy, kiedy gość znalazł się na linii jej wzroku, zasłaniając światło swoją wysoką postacią. Chiara zamrugała i ręka opadła jej bezwładnie.
To był mężczyzna. Nigdy wcześniej kogoś takiego nie spotkała. Takich mężczyzn widywała wyłącznie w swoich fantazjach. Gęste czarne włosy okalały wyjątkowo urodziwą twarz. Wydatne kości policzkowe i orli nos nadawały jej rys królewskości, a wysoka dumna postać potęgowała jeszcze to wrażenie. Usta miał pięknie wyrzeźbione i wyraziste. Intrygująca aura dekadenckiej zmysłowości sprawiła, że Chiarę przebiegł dreszcz.
– Przepraszam… mogę w czymś panu pomóc? – spytała.
Mężczyzna spojrzał na nią, mrużąc oczy.
– Chciałbym się zobaczyć z Chiarą Caruso – odparł beznamiętnie. – Może będzie pani uprzejma poprosić tu panią domu.
Musiał wziąć ją za służącą. Zdawała sobie sprawę, że miała na sobie lichą żałobną sukienkę, zero makijażu i długie włosy w nieładzie. Ze swoją pełną, na przekór panującej modzie, figurą, przy niepokaźnym wzroście, nie była pięknością. Mimo to uniosła dumnie brodę.
– Chiara Caruso to ja.
Wydawał się zaskoczony.
– Pani?
– Nie wiem, czego pan oczekiwał, ale tak, zapewniam, że nazywam się Chiara Caruso. Z kim, jeśli mogę spytać, mam przyjemność?
– Nicolo Santo Domenico.
Zdawał się oczekiwać po niej jakiejś reakcji, jak gdyby to nazwisko powinno jej coś mówić. Ale nie mówiło jej nic.
– I…? W czym mogę panu pomóc?
– Pani nie wie, kim jestem?
– A powinnam?
Zaśmiał się z niedowierzaniem.
– Naprawdę oczekuje pani, że w to uwierzę?
Arogancja tego mężczyzny była zdumiewająca!
Chiara puściła klamkę i złożyła ręce na piersi.
– Nie, nie wiem, kim pan jest. A teraz, jeśli nie ma pan nic lepszego do roboty niż przesłuchiwać mnie na progu mojego domu, to proszę, żeby pan wyszedł. Mieliśmy tu pogrzeb w tym tygodniu i to nie jest odpowiedni moment.
Oczy mu zalśniły.
– Przeciwnie… właśnie teraz jest odpowiedni moment na tę rozmowę. Czy mogę?
Zręcznie ją wyminął i zanim zdołała go zatrzymać, wkroczył do obszernego holu. Spiro zaskomlał.
Obróciła się wzburzona.
– Przepraszam, co pan wyprawia? Znajduje się pan w moim domu.
Mężczyzna odwrócił się do niej. W jego obecności majestatyczny hall wydawał się dziwnie mały. Musiał mieć dobrze ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i do tego był barczysty. Nosił ciemny garnitur, najwyraźniej szyty na miarę, bo wspaniale na nim leżał. Ale mimo eleganckiego stroju przypominał jej bokserów walczących na gołe pięści z jakiegoś filmu.
Spojrzał na psa i skrzywił się.
– A co to jest?
Spiro wpatrywał się w niego, warcząc. Pogłaskała psa.
– To jest mój pies, a pan go drażni. Chciałabym, żeby opuścił pan mój dom.
Spojrzał na nią surowo.
– Właśnie o tym przyszedłem porozmawiać. Tak naprawdę ten dom wcale do pani nie należy.
Zamarła. Czyżby przysłali go z banku?
– O czym pan mówi? – wyjąkała.
Nie odpowiedział od razu. Rozglądał się dokoła.
– Tak długo czekałem, żeby się tu znaleźć – powiedział, jak gdyby do siebie.
Potem przeszedł do salonu, a ona podążyła za nim.
– Przepraszam, signor Domenico…
Odwrócił się i Chiara odniosła przedziwne wrażenie, że to ona była tu gościem – i to gościem niemile wiedzianym.
– Nazywam się Santo Domenico.
– Signor Santo Domenico, nalegam, by powiedział pan, o co tu, do licha, chodzi albo wezwę policję.
Zaczęła wpadać w panikę. On musiał pracować w banku. Ale czy wolno im było pojawiać się w taki sposób? Dlaczego adwokat nie uprzedził jej, że to się mogło stać tak prędko?
Mężczyzna rozejrzał się dokoła.
– A gdzie jest służba?
– Nie ma żadnej służby, chociaż to nie jest pańska sprawa.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Jak zatem utrzymywaliście to miejsce?
To także nie była jego sprawa, ale cała ta sytuacja stawała się powoli surrealistyczna.
– Zamknęliśmy część pokoi, których nie używaliśmy – wymamrotała.
– Pani i jej rodzice?
– Tak. Zostali pochowani dwa dni temu, jeśli nie był pan tego świadomy.
Miała nadzieję, że zrozumie, w jak nieodpowiednim momencie się tu znalazł. Ale on tylko kiwnął głową.
– Jestem tego świadomy. Przykro mi z powodu pani straty.
Nie mógł powiedzieć tego bardziej obojętnie.
– Spotkała się pani niedawno ze swoim adwokatem? – spytał.
– Owszem – odparła cicho. – Skąd pan o tym wie?
– Po pogrzebie zwykle odczytuje się testament.
Skoro nie przysłali go z banku, to musiał być tym biznesmenem, o którym wspomniał adwokat. Nakazała sobie spokój. Zanim ktokolwiek wyrzuci ją z domu, najpierw muszą być przeprowadzone stosowne procedury.
– A więc uprzedzono panią, że bank przejmie castello, jeśli nie zdobędzie pani odpowiednich funduszy. Proszę wybaczyć, że mówię nieproszony, ale to nie wydaje mi się prawdopodobne.
Chciała mu wytknąć, że mówi nieproszony od momentu, kiedy pojawił się na jej progu, ale nie o to teraz chodziło.
– Przysłano pana z banku?
Potrząsnął głową z lekkim uśmiechem, jak gdyby to pytanie go rozbawiło.
– Więc skąd ma pan te informacje?
Wzruszył ramionami.
– Mam swoje źródła informacji i byłem… żywo zainteresowany castello od pewnego czasu.
– Żywo zainteresowany? – usiłowała doszukać się jakiegoś sensu w tej zagadkowej odpowiedzi.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Tak. Właściwie przez całe życie. Ponieważ, widzi pani, castello tak naprawdę należy do mnie. A dokładnie do mojej rodziny – do rodziny Santo Domenico.
Nico spoglądał na stojącą obok kobietę. W czarnej bezkształtnej sukience, z długimi jasnobrązowymi włosami i bez cienia makijażu nie mogła być już bardziej nijaka. W pierwszej chwili wziął ją za służącą, ale teraz widział jej dumną postawę. Proste plecy, ściągnięte do tyłu ramiona…
Czuł wyrzuty sumienia, bo dopiero co straciła rodziców. Ale zdusił w sobie współczucie. Czekał na ten dzień od dekad i teraz nareszcie tu się znalazł.
Jego ojciec zmarł rozgoryczony i niezliczeni członkowie jego rodziny ucierpieli w wyniku działań rodziny tej kobiety. On sam musiał znosić przez całe życie drwiny otoczenia.
„Twoja rodzina nie jest już wszechpotężna, Santo Domenico, jesteś nikim…”
Ale to się zmieniło. Samodzielnie wyrwał się z ulicy w Neapolu i osiągnął oszałamiający sukces, a teraz w końcu mógł się upomnieć o dziedzictwo swojej rodziny u ludzi, którzy je im przed laty ukradli. Żałował tylko, że jego ojciec nie dożył tej chwili. Kiedy przed laty jego ojciec znalazł się tu z prochami własnego ojcami, błagając, by mógł je rozrzucić na rodzinnym cmentarzu, odprawiono go sprzed bramy jak żebraka. Nico nigdy nie zapomniał upokorzenia i gniewu wypisanego na twarzy ojca. Tego dnia wymusił na synu obietnicę: „Przysięgnij, że pewnego dnia wejdziesz do środka tamtą bramą i odzyskasz nasze dziedzictwo… Obiecaj mi”.
I oto był tu teraz, mogąc spełnić tę obietnicę. Ale nie czuł pełni satysfakcji. Niepokoiło go odkrycie, że oczy Chiary miały jasnozieloną barwę. I że być może wcale nie była taka nieładna, jak pomyślał w pierwszej chwili. Miała… intrygująco dziewczęcą twarz. Niewinną. Przywykł do kobiet pokrytych tak wieloma warstwami makijażu, że trudno się było domyślić, jak pod tym wszystkim wyglądają.
Potrząsnęła teraz głową, marszcząc brwi.
– O czym pan mówi? Castello nie może należeć do pana. Od wieków jest własnością mojej rodziny.
– Czyżby? – spytał gniewnie. – Może jest pani specjalistką od przekłamywania historii, tak jak pani ojciec. Naprawdę oczekuje pani, że uwierzę, że nie wie pani, co się tutaj wydarzyło?
Zbladła.
– Mojego ojca proszę zostawić w spokoju. Jak pan śmie pojawiać się tutaj i wygłaszać jakieś fantastyczne brednie?
Cofnęła się i wskazała mu drzwi.
– Proszę stąd wyjść. Nie jest pan tu mile widziany.
Jeśli miał dla niej choć odrobinę współczucia, pozbył się go natychmiast. Te same słowa jego ojciec usłyszał tu przed laty. Rozstawił szeroko nogi. Nie zamierzał się stąd ruszać.
– Obawiam się, że to pani nie jest tu mile widziana. Zresztą to już nie potrwa długo – rzekł. – To tylko kwestia czasu, kiedy bank podejmie kroki, by przejąć castello.
Chiara wpatrywała się w mężczyznę, nieporuszonego niczym kamienny posąg.
– Co daje panu prawo mówić takie rzeczy… że castello należy do pana?
– Bo to prawda. Moja rodzina zbudowała go w siedemnastym wieku. W tamtych czasach posiadłość i wszystkie ziemie, i wioski stąd aż po Syrakuzy były własnością rodziny Santo Domenico.
Mówił o ogromnym obszarze i jeśli to była prawda… Potrząsnęła głową. To nie mogła być prawda.
– Moja rodzina jest wyłącznym właścicielem zamku, odkąd sięgam pamięcią, nasze nazwisko zostało wyryte nad bramą w kamieniu.
Skrzywił lekceważąco usta.
– Każdy może sobie wyryć słowa w kamieniu. Pani rodzina znalazła się w jego posiadaniu dopiero przed drugą wojną światową. Carusowie byli księgowymi rodziny Santo Domenico. Kiedy wpadliśmy w finansowe trudności, zgodzili się wyciągnąć nas z kłopotów, przejmując pod zastaw castello. Mieliśmy wykupić zamek po uzgodnionej cenie, ale wybuchła wojna. Po wojnie pani rodzina wykorzystała panujący w tamtym czasie chaos. Zniszczyła wszystkie dokumenty, twierdząc, że nasze roszczenia były wymyślone. Byliśmy potężną rodziną i pewni ludzie cieszyli się z naszego upadku. Władze uznały nas za oportunistów. Pozbawieni przez wojnę oszczędności, straciliśmy wszystko. Nasza dumna sycylijska rodzina została rozproszona po świecie. My wylądowaliśmy w Neapolu. Mój dziadek do końca żywił nadzieję, że dożyje chwili, kiedy nasze ziemie powrócą w nasze ręce. Podobnie jak mój ojciec. Na próżno.
– Nie może pan tego udowodnić. Nigdy w życiu nie słyszałam o rodzinie Santo Domenico.
– Nie wierzę. Nasze dzieje są tutaj częścią lokalnej legendy.
Chiara zarumieniła się, myśląc o swoim wychowaniu pod kloszem. Rzadko opuszczała mury zamku, ale ilekroć tak się stało, dostrzegała na sobie spojrzenia innych i czerwieniła się z zakłopotania, sądząc, że oceniają jej niemodne ubrania czy figurę. Jeśli w słowach tego człowieka było ziarno prawdy, być może oceniano wtedy coś więcej niż jej wygląd.
– Nie ma pan na to dowodów – powtórzyła.
Uniósł brew.
– Proszę pójść ze mną.
Wymaszerował z pokoju, a ona ruszyła za nim. Znowu odniosła wrażenie, że on jakoś tu przynależał i nie było to miłe. Wyszedł głównymi drzwiami i pragnęła zatrzasnąć je za nim i zaryglować. Ale coś jej mówiło, że przed tym mężczyzną tak łatwo zamknąć się nie mogła.
Stanął na dziedzińcu i wahał się przez moment, a potem zdecydowanym krokiem ruszył w stronę rodzinnej kaplicy i cmentarza. Z którego Chiara wracała zaledwie kilka dni wcześniej, po pogrzebie rodziców.
Pobiegła za nim.
– To jakiś absurd, proszę się natychmiast zatrzymać.
Ale nie zareagował, jak gdyby wcale jej nie słyszał. Zbliżał się coraz bardziej do cmentarza, a w ostatniej chwili zboczył i podszedł do pokrytej listowiem bramy obok.
Stanęła za nim lekko zdyszana.
– Czego pan szuka?
Sama nigdy tu nie przychodziła, to miejsce uchodziło za nawiedzone. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Mężczyzna odsunął właśnie liście i odnalazł zasuwę w bramie. Widziała, jak jego mięśnie poruszają się pod materiałem garnituru i poczuła podniecenie. Całkowicie niestosowne i niepożądane.
Otworzył właśnie bramę.
– Proszę wejść – mruknął.
Nie miała innego wyboru, jak tylko wejść za nim na zapomniany cmentarz. Słońce z trudem przedzierało się przez powykręcane gałęzie drzew nad ich głowami. Ostrożnie poruszała się po nierównym gruncie, nie będąc pewna, czy nie stąpa po grobach.
On dotarł do odległego końca cmentarza i zaczął zdejmować liście i gałęzie z czegoś. Podeszła bliżej i ujrzała, że był to nagrobek. Chwycił ją za ramię.
– Proszę spojrzeć – powiedział niecierpliwie.
Jego dotyk przyprawił ją o drżenie. Oczy musiały jej się przyzwyczaić do półmroku, zanim dostrzegła niewyraźne litery. A wtedy serce jej drgnęło z przerażenia.
Wyryty w kamieniu napis głosił: „Tomasso Santo Domenico, urodził się i umarł w Castello Santo Domenico, 1830 – 1897”.
Nie mogła w to uwierzyć. „Castello Santo Domenico”, a nie „Castello Caruso”.
– To był mój prapradziadek.
Rozejrzała się i dostrzegła więcej pokrytych liśćmi nagrobków. Zdawały się wyłaniać przed nią oskarżycielsko z mroku. Przerażona odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia, ze skórą zwilgotniałą od paniki. Omal nie potknęła się o coś i cichy szloch wydarł się z jej ust, ale w końcu dopadła do bramy i wybiegła na zewnątrz na słońce, oszołomiona.
Nico nadal stał na zarośniętym cmentarzu, mgliście tylko świadomy, że uciekła. Świadectwo rodzinnego dziedzictwa przytłoczyło go. Stojąc w tamtej okazałej komnacie parę chwil wcześniej, czuł się tak naprawdę niepewnie. Czy ta wspaniała, popadająca w ruinę posiadłość mogła naprawdę należeć do jego rodziny? Czy naprawdę byli najpotężniejszą rodziną na południowej Sycylii? Miał przed oczami posępne oblicze swego dziadka, a potem ojca. Może obaj to wymyślili, sfrustrowani szamotaniną, jakiej doświadczali, popadając w niełaskę?
Ale nie. Ten cmentarz stanowił dowód na to, że żyli niegdyś w tym miejscu, kochali i tu umierali. Jego przodkowie zbudowali castello, kamień po kamieniu. Zimne poczucie satysfakcji wypełniło mu trzewia. Miał pełne prawo upomnieć się o to miejsce i znaleźć się tutaj.
Wyszedł z cmentarza na słońce, rozluźniając krawat. Chiara Caruso zniknęła, ale nadal miał przed oczami jej przerażoną minę i te niezwykłe zielone oczy. Wciąż czuł jej ramię pod swoją dłonią. Miękkie i smukłe. Pod tymi bezkształtnymi ubraniami kryło się delikatne kobiece ciało. Żądza eksplodowała w nim i nadal huczała w jego krwi. Niepokojąca i niechciana. Złożył to na karb swoich rozbuchanych emocji.
Podszedł na skraj dużego źle utrzymanego trawnika. Rozciągał się stamtąd wspaniały widok na morze. Z jednej strony rosły sosny, a z drugiej splątane krzewy. To była jego ziemia. Zwykle nie pokładał wiary w wartości niematerialne, ale teraz, po raz pierwszy w życiu miał poczucie, że znalazł się w domu. To było równie niepokojące jak pożądanie, jakie wzbudziła w nim Chiara Caruso.
Przyjechał tu dzisiaj do niej z propozycją nie do odrzucenia. Chciał jej zaproponować pieniądze, by przepisała posiadłość na niego, a potem wyniosła się stąd gdzieś daleko i popadła jako ostatnia z Carusów w zapomnienie. Ale wrażenie, jakie na nim wywarła, narastało i teraz się wahał.
Przyszła mu na myśl niedawna rozmowa z adwokatem.
„Nico, dorobiłeś się fortuny, ale teraz nadszedł czas, by się ustatkować. Ludzie nie chcą już robić z tobą interesów, bo czują, że nie można ci zaufać. Nie masz rodziny ani nic do stracenia…”.
Już od miesięcy nosił się z myślą o małżeństwie. Nieobecność żony przy jego boku psuła mu reputację wśród konserwatywnych członków jego środowiska. Zresztą był już znużony hedonistycznym życiem, jakie prowadził od lat. Zmęczony gierkami kochanek i chciwością wyzierającą im z oczu. Myśl o posiadaniu żony swobodnie poruszającej się w tym świecie budziła w nim niesmak. Nie chciał spędzić reszty życia wśród strzelistych pozbawionych duszy budynków w Nowym Jorku czy Londynie. Tam mógł zdobyć fortunę, ale stojąc tu, na Sycylii, na ziemi swoich przodków, zrozumiał, że jego miejsce jest właśnie tutaj.
Kiedy wciągnął do płuc sugestywny zapach morza i ziemi, zrodziła się w nim wizja. Przyszłości z żoną, która sprawi, że jego reputacja zyska szacunek, którego tak potrzebował, by osiągnąć wymarzony sukces. Z żoną, która da mu rodzinę i tchnie na nowo siłę w nazwisko Santo Domenico. Która znałaby wartość jego dziedzictwa.
Obrócił się twarzą do castello. Jedyna osoba, która stała pomiędzy nim a jego przyszłością, Chiara Caruso, była tą, która mogła ziścić tę wizję.