Zamek po drugiej stronie lustra - ebook
Siedmioro nastolatków przestaje chodzić do szkoły. Chowają się w swoich pokojach, zasłaniają szczelnie okna, nie cieszą się gorącym latem, nie rozmawiają z przyjaciółmi ani rodzicami. Pewnego dnia ich lustra zmieniają się w portale prowadzące do opuszczonego zamku.
To właśnie tam spotkają się po raz pierwszy. Ogromny zamek po drugiej stronie lustra stanie się ich bezpiecznym schronieniem. Jego strażniczka, Wilczyca, ma dla nich specjalne zadanie: muszą odnaleźć klucz ukryty gdzieś w zakamarkach twierdzy. Osoba, której się to uda, będzie mogła spełnić swoje jedno życzenie!
A ci, którzy nie zdążą wrócić przez lustro do swoich pokoi pod koniec dnia… zostaną pożarci przez Wilczycę. Kokoro, Akiko, Fuuka, Masamune, Subaru, Ureshino i Rion wspólnie zaczynają rozwiązywać zagadkę zamku, a przy okazji zaprzyjaźniają się i zapewniają sobie nawzajem wsparcie, na które nigdy wcześniej nie mogli liczyć.
| Kategoria: | Young Adult |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788367974370 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do mojej klasy dołącza nowa osoba.
Jest naprawdę niesamowita, potrafi zrobić dosłownie wszystko. Okazuje się najpogodniejszą, najmilszą, najbardziej wysportowaną i najmądrzejszą osobą w klasie. Każdy chce się z nią zaprzyjaźnić.
Jednak to właśnie mnie, nikogo innego, obdarza swoim promiennym niczym słońce uśmiechem. Podchodzi do mnie i wita się słowami:
– Kokoro-chan, dawno się nie widziałyśmy! – Dzieciaki wokół nas wstrzymują oddech, a ta osoba puszcza do mnie oko i dodaje: – Znamy się już od tak dawna, co nie?
Wszyscy są zdumieni, że się przyjaźnimy, bo ja niczym się nie wyróżniam. Nie jestem ani wysportowana, ani mądra. Nie ma we mnie nic, czego ktokolwiek mógłby mi zazdrościć. Serio.
A jednak to do mnie podeszła nowa osoba w klasie. Po prostu dlatego, że znałyśmy się wcześniej i miałyśmy okazję się zaprzyjaźnić.
Nie jestem już sama. Ani idąc do toalety, ani przechodząc między szkolnymi salami, ani w czasie wolnym.
Sanada i jej świta bardzo chciałyby zaprzyjaźnić się z tą osobą, ale ona trzyma się ze mną.
Naprawdę marzyłam, by zdarzył się taki cud.
Wiem jednak, że to niemożliwe.Maj
Zza przesłoniętego zasłoną okna dobiegała charakterystyczna melodia sygnalizująca przyjazd samochodu z lokalnego marketu.
W każdym świata zakątku
Miejsce jest na śmiech, miejsce jest na łzy,
Każdy każdemu chętnie pomoc da,
Bo malutki jest nasz świat.
Kokoro znała tę piosenkę. Słyszała ją w „It’s a Small World” – jednej z wodnych atrakcji w tokijskim Disneylandzie. Jej ulubionej.
Utwór wydobywał się z wielkich głośników umieszczonych na dachu samochodu. Piosenka obwieszczała przyjazd aut z tego marketu, odkąd Kokoro sięgała pamięcią.
Melodia urwała się gwałtownie. Zastąpił ją komunikat:
– Szanowni państwo. Zapraszamy na zakupy do mobilnego punktu sprzedaży Mikawarzywka. Oferujemy świeże owoce i warzywa, a także nabiał, pieczywo oraz ryż!
Market znajdował się kawałek dalej, przy autostradzie, przez co można było się do niego dostać tylko autem. Odkąd Kokoro pamiętała, dostawczak z Mikawarzywek przyjeżdżał w te strony raz w tygodniu i zatrzymywał się przy parku za jej domem. Słysząc charakterystyczną piosenkę, mieszkające w okolicy osoby starsze oraz matki z dziećmi wychodziły z domów i zmierzały na zakupy.
Kokoro nigdy nie kupiła niczego z tego samochodu, ale jej mama – owszem. „Pan z Mikawy jest już w podeszłym wieku, pewnie niedługo przestanie przyjeżdżać”, mawiała.
Jeszcze kilka lat wcześniej, kiedy w pobliżu nie stało tyle wielobranżowych sklepów, taka forma sprzedaży była bardzo wygodna. Wiele osób robiło zakupy w tego typu pojazdach. Teraz chętnych było znacznie mniej. Niektórzy zaczęli za to narzekać na odtwarzaną przez głośniki piosenkę, twierdząc, że generuje za dużo hałasu.
Kokoro nie miała z tym problemu. Ilekroć słyszała charakterystyczną melodię, wiedziała, że zaczął się już nowy dzień roboczy. Takiego sygnału nie mogłaby przegapić, choćby chciała.
Usłyszała śmiech dzieci.
Aż do czasu, gdy przestała chodzić do szkoły, Kokoro nie wiedziała, jak wygląda godzina jedenasta w dzień roboczy w jej okolicy. Wcześniej, odkąd zaczęła podstawówkę, widywała samochód Mikawarzywek tylko w wakacje i ferie zimowe. W tym roku szkolnym sytuacja uległa zmianie.
Teraz większość dni powszednich spędzała skulona w pokoju, przy zaciągniętych zasłonach, rzadko wyglądając na zewnątrz. Siedziała przy wyciszonym telewizorze, wstrzymując oddech i mając nadzieję, że emitowane przez ekran światło nie było widoczne z ulicy.
Na zewnątrz roiło się od młodych matek chodzących z dziećmi do parku nawet wtedy, kiedy Mikawarzywek nie było – już albo jeszcze. Jeśli zerkając ukradkiem na zewnątrz, wypatrzyła stojące przy parkowych ławkach wózki z różnokolorowymi tobołkami, wiedziała, że niebawem wybije południe. Ci rodzice z dziećmi, którzy przychodzili do parku między dziesiątą a jedenastą, zwykle opuszczali jego teren około dwunastej i szli na obiad.
Wtedy mogła lekko rozchylić wykonane z jasnopomarańczowego materiału zasłony. Dzięki nim pokój tonął w półmroku.
Z dnia na dzień czuła się coraz gorzej z faktem, że prawie w ogóle z niego nie wychodziła. Początkowo jej się to podobało, ale z czasem zmieniła zdanie. Zaczęła mieć sobie za złe własne lenistwo, mimo że nikt inny jej go nie wypominał.
Panujące na świecie zasady nie istniały bez powodu.
Na przykład: rankiem rozsuwa się zasłony.
Albo: dzieci powinny chodzić do szkoły.
Obudziła się z przeświadczeniem, że powinna dzisiaj pójść do szkoły, w której była dwa dni wcześniej z mamą. Ledwie jednak otworzyła oczy, wiedziała, że nic z tego nie będzie.
Jak zwykle bolał ją brzuch.
Nie udawała. Bolał naprawdę. Nie wiedziała dlaczego. Ostatnio każdego ranka, kiedy miała szykować się do szkoły, dopadał ją ból brzucha, czasami także ból głowy.
Mama mówiła jej wtedy, że nic na siłę.
Dlatego też, zupełnie niegotowa do wyjścia, Kokoro zeszła z piętra, gdzie znajdował się jej pokój, do jadalni na parterze.
– Mamo, boli mnie brzuch.
Przygotowująca gorące mleko i tosty mama natychmiast straciła dobry humor. Nic nie powiedziała. Nie spojrzała na córkę. Spuściła głowę i przestawiła kubek, znad którego unosiła się para, na stół w jadalni.
Dopiero wtedy zapytała:
– Jak boli? – W jej głosie pobrzmiewało zmęczenie. Z ponurą miną zdjęła czerwony fartuch z marynarki i powiesiła go na oparciu krzesła.
– Tak jak zawsze – odpowiedziała cicho Kokoro.
– „Tak jak zawsze”? Ale wczoraj było w porządku, prawda? Nowa szkoła nie jest taka jak inne. Nie masz lekcji codziennie, uczniów jest mniej, a nauczyciele wydają się sympatyczni. Przecież mówiłaś, że będziesz do niej chodzić. Dziś już zmieniłaś zdanie?
Słuchając szybko wypowiadanych przez mamę słów, Kokoro zdała sobie sprawę, że zależało jej, by córka do szkoły jednak poszła. Ale ona nie mogła. Nie dlatego, że nie chciała, że zmyśliła sobie gorsze samopoczucie. Naprawdę bolał ją brzuch.
Kokoro nie odpowiedziała. Mama rzuciła okiem na zegarek. Sprawiała wrażenie zirytowanej.
– Ach, już tak późno. – Cmoknęła z niezadowoleniem. – To co, nie idziesz?
Kokoro nie była w stanie się ruszyć, jakby jej nogi wrosły w podłogę.
– Nie. Nie dlatego, że nie chcę. Nie dam rady. – Włożyła w tych kilka słów całą swoją energię.
Mama westchnęła głośno. Wykrzywiła twarz, jakby ją samą coś bolało.
– Nie pójdziesz tylko dzisiaj czy w ogóle?
Kokoro nie potrafiła udzielić odpowiedzi na to pytanie.
Dzisiaj nie da rady, ale kto wie, jak będzie się czuć w dniu, kiedy znowu będzie musiała iść do szkoły.
Pytanie wydało jej się absurdalne. Zasmuciło ją. Przecież naprawdę czuła ból.
– Jak chcesz. – Mama wstała, nie doczekawszy się odpowiedzi. Jakby dając upust emocjom, wzięła talerz z przygotowanymi na śniadanie tostami i wrzuciła jego zawartość do trójkątnego zbieracza odpadów zamocowanego w rogu zlewozmywaka. – Mleka pewnie też nie będziesz pić, a ja je już podgrzałam… – Nie czekając na odpowiedź, wylała je do zlewu. Nad odpływem uniósł się obłok pary. Rozległ się szum bieżącej wody i obłok zniknął.
Kokoro zamierzała później zjeść posiłek, ale nie miała czasu na odpowiedź.
Mama minęła ją w progu, rzucając tylko: „Przesuń się”, po czym zniknęła w salonie w tylnej części domu. Natychmiast gdzieś zadzwoniła. Kokoro usłyszała następujące słowa:
– Dzień dobry. Anzai z tej strony. – Wcześniejsza złość jakby wyparowała. W jej miejsce pojawiła się uprzejmość. – Tak, dokładnie. Mówi, że boli ją brzuch. Najmocniej przepraszam. Kiedy u państwa byłyśmy, wydawała się chętna do uczęszczania… Tak, tak… Bardzo przepraszam za tę niedogodność.
Szkoła, do której mama zabrała Kokoro, nosiła nazwę Kokoro no Kyōshitsu, „Serce do nauki”. Nad wejściem, poza mianem, widniały słowa: „Centrum wsparcia rozwoju dzieci”.
Stary budynek kojarzył jej się ze szkołą albo szpitalem. Z pierwszego piętra dobiegały głosy dzieci. Prawdopodobnie młodszych, uczęszczających do podstawówki.
– Chodźmy, Kokoro. Na pewno się stresujesz. – Mama się zaśmiała. To ona sprawiała wrażenie bardziej zestresowanej. Lekko, zachęcająco, pchnęła córkę do przodu.
Kokoro nie podobała się nazwa tej instytucji. Zawierało się w niej jej imię: Kokoro, serce. Mama bez wątpienia też zwróciła na to uwagę. Dziewczyna miała nadzieję, że to tylko przypadkowa zbieżność, a nie celowy wybór. Poczuła ból w piersi na samą myśl o tej drugiej ewentualności.
Kokoro była zaskoczona, że dzieci na co dzień mogą spędzać czas w miejscu innym niż klasyczna szkoła. Kiedy chodziła do podstawówki, żadne z jej kolegów i koleżanek nie znikało z lekcji z dnia na dzień. Owszem, raz na jakiś czas każdemu zdarzała się krótka nieobecność, ale nikt nie rzucał szkoły, by chodzić do tego typu instytucji.
Nauczycielka, która przywitała je przy wejściu do „Serca do nauki”, nazywała to miejsce „szkołą”. Dała im obuwie na zmianę.
Kokoro czuła się nieco dziwnie w kapciach z otworem w przedniej części stopy. Siedząc w klasie, do której je zaprowadzono, cały czas podwijała i prostowała palce.
– Nazywasz się Kokoro Anzai, chodzisz do Gimnazjum numer Pięć, prawda? – Nauczycielka uśmiechnęła się delikatnie. Była młoda i miała w sobie coś kojarzącego się z paniami śpiewającymi piosenki w telewizyjnych programach dla dzieci. Na piersi nosiła plakietkę w kształcie słonecznika, na której widniały jej podobizna narysowana przez jakieś dziecko oraz nazwisko „Kitajima”.
– Tak – odpowiedziała cicho i niewyraźnie. Sama nie wiedziała, dlaczego zabrzmiała tak słabo.
Pani Kitajima uśmiechnęła się szerzej.
– Też się tam uczyłam.
– Aha.
Rozmowa się urwała.
Pani Kitajima była piękna, a krótkie włosy sprawiały, że wyglądała na bardzo energiczną. Miała też przyjazne spojrzenie. Kokoro zapałała do niej sympatią, choć zazdrościła jej, że już ukończyła naukę i nie musiała chodzić do gimnazjum.
Sama z czystym sumieniem raczej by nie powiedziała, że „chodzi” do Piątki. Owszem, w kwietniu zaczęła tam naukę. Na lekcje chodziła przez pierwszy miesiąc, a później przestała.
– Zadzwoniłam do nich – poinformowała mama, wracając do jadalni. Znów wyglądała na rozeźloną. Widząc stojącą bez ruchu Kokoro, mocniej zmarszczyła brwi. – Skoro boli cię brzuch, to idź do łóżka. Przygotowałam ci drugie śniadanie do szkoły, zjedz je sobie w domu, jak zgłodniejesz. Leży tam.
Nie patrząc córce w oczy, oddała się porannej rutynie.
Gdyby był przy tym tata, być może ochroniłby Kokoro przed gniewem matki. Dziewczynie zrobiło się smutno. Obydwoje jej rodzice pracowali, ale biuro ojca znajdowało się w większej odległości od domu, przez co musiał on zaczynać swój dzień wcześniej. Kiedy Kokoro wstawała, jego zwykle już nie było.
W obawie, że swoim bezruchem jeszcze bardziej rozgniewa mamę, dziewczyna w milczeniu weszła po schodach. Za plecami, niczym odgłos wystrzału, usłyszała głośne westchnienie.
Nim się zorientowała, była trzecia.
We włączonym telewizorze leciało jakieś popołudniowe talk show. Po plotkach ze świata celebrytów i wiadomościach nadeszła pora na blok telezakupów. Kokoro podniosła się z łóżka.
Nie rozumiała dlaczego, ale spędzając cały dzień w domu, czuła się bardziej senna niż w szkole.
Przetarła oczy, starła ślad po ślinie z policzka, wyłączyła telewizor i zeszła na parter. Gdy stanęła przy zlewie i przemyła twarz, uświadomiła sobie, jaka była głodna.
Przeszła do jadalni i otworzyła przygotowane przez mamę bento. Rozwiązując kraciasty materiał otulający pudełko, pomyślała o kobiecie wiążącej ten supeł przed kilkoma godzinami. Pewnie wyobrażała sobie, że Kokoro zje to bento w szkole. Dziewczyna poczuła ukłucie w sercu. Opanowała ją chęć przeproszenia mamy za to, co wydarzyło się rankiem.
Na pudełku z bento stało jeszcze jedno, mniejsze, skrywające kiwi – ulubiony owoc Kokoro. W głównym pojemniku natomiast znalazła kolejne ukochane danie: trójkolorowe soboro z mielonym mięsem kurczaka.
Wzięła kęs, przełknęła, po czym spuściła wzrok.
Nie wiedziała, dlaczego nie dała tego dnia rady pójść do szkoły, która wydała jej się tak fajna podczas pierwszej wizyty. Sądziła, że poranny ból brzucha zatrzyma ją w domu tylko dzisiaj. Teraz jednak, zmarnowawszy cały dzień, straciła ochotę na udział w zajęciach kiedykolwiek.
Do tej „innej” szkoły chodziły dzieci w wieku podstawówkowym i gimnazjalnym. Wyglądały normalnie, nie jak „wagarowicze”. Nie sprawiały wrażenia pogrążonych w depresji, chorowitych ani nie przypominały wyrzutków odtrącanych przed rówieśników.
Żadne z nich nie miało jednak na sobie mundurka.
Kokoro zwróciła uwagę na dwie dziewczyny, nieco starsze od niej samej, siedzące przy dwóch złączonych biurkach i o czymś dyskutujące. Mogłyby równie dobrze chodzić do jej szkoły. Na ich widok poczuła charakterystyczny ucisk w brzuchu, ale jednocześnie zdziwienie, że znalazły się właśnie w tej placówce.
Gdy pani Kitajima oprowadzała ją po obiekcie, podbiegł do niej chłopczyk, skarżąc się:
– Proszę pani, Masaya mnie uderzył!
Wydał się Kokoro uroczy. Zastanowiła się, czy bawiłaby się z nim i innymi, gdyby się tutaj uczyła. Po chwili namysłu uznała, że pewnie tak.
Podczas gdy ona zwiedzała szkołę, jej matka wraz z dyrektorką obiektu zostały w sali, do której zaprowadzono je na samym początku wizyty.
O ile wiedziała, mama nie zadawała nauczycielkom żadnych pytań. One same z kolei zwracały się do niej w dość charakterystyczny sposób, sugerujący, że spotkały się już kiedyś.
Kokoro pamiętała, że kiedy mama po raz pierwszy proponowała jej wyjście do tej szkoły, wyglądała bardzo nieswojo. „Kokoro-chan, możemy chwilkę porozmawiać?”, zagadnęła niezręcznie. Bez wątpienia bardzo ważyła w tamtej chwili słowa.
Gdy wracała do pomieszczenia, w którym czekała na nią mama, Kokoro usłyszała głos dyrektorki:
– Szkoły podstawowe zwykle są miejscami bardzo przyjemnymi dla dzieci, więc nic dziwnego, że wiele z nich ma problem, by odnaleźć się w mniej przyjaznym gimnazjalnym środowisku. Może to być tym trudniejsze, że Gimnazjum numer Pięć bardzo się rozrosło w ostatnim czasie wskutek zmian organizacyjnych, prawda? W porównaniu z innymi placówkami w okolicy uczy się tam bardzo dużo osób.
Kokoro wzięła głęboki wdech.
Wcale nie o to chodzi, pomyślała.
Faktycznie, ze szkoły podstawowej z dwiema klasami z każdego rocznika trafiła do gimnazjum, gdzie samych pierwszych klas było siedem. Nie umiała odnaleźć się w tych realiach. Większość jej kolegów i koleżanek z podstawówki trafiła do innych klas, przez co Kokoro otaczały głównie nowe twarze.
Ale nie o to chodziło.
To nie z tego powodu „miała problem, by się odnaleźć”. Nie przestała chodzić do szkoły z tak błahego powodu.
Dyrektorka nie ma pojęcia, co mnie spotkało.
Towarzysząca Kokoro pani Kitajima zachowała neutralny wyraz twarzy, jakby niczego nie usłyszała. Bez wahania otworzyła drzwi.
– Już jesteśmy – oznajmiła. – Czy możemy…?
Starsza nauczycielka i mama Kokoro, dotychczas zwrócone twarzami ku sobie, natychmiast odwróciły się w ich kierunku.
Dziewczyna dostrzegła w dłoni mamy chusteczkę. Miała nadzieję, że nie płakała.
Ilekroć telewizor był włączony, wcześniej czy później przed nim siadała i oglądała. Patrząc w ekran, wmawiała sobie, że przynajmniej coś robiła, choć tak naprawdę marnowała czas.
Jednak ledwie kończyła oglądać odcinek dowolnego serialu, nie potrafiła przypomnieć sobie żadnych fabularnych szczegółów, nawet jeśli na ekranie działo się coś ciekawego. Wieczorami zastanawiała się więc, na czym tak właściwie spędziła cały dzień.
Czasami trafiła w telewizji na program publicystyczny, a w nim prowadzoną wśród przechodniów sondę uliczną. Kiedy tylko wśród przepytywanych znajdowała się pani domu, która choćby mimochodem wspomniała, że wychodzi na miasto, „kiedy dzieci są w szkole”, Kokoro czuła wyrzuty sumienia. Ona nie była w stanie chodzić do szkoły.
Wychowawca Kokoro, młody pedagog o nazwisku Ida, co jakiś czas wpadał do niej w odwiedziny. Czasami dziewczynka się z nim spotykała, a czasami nie.
– Przyszedł pan Ida, porozmawiasz z nim? – pytała mama za każdym razem, gdy przychodził.
Kokoro wiedziała, że nie da rady wiecznie unikać spotkania z nim, lecz mimo to często odpowiadała:
– Nie chcę z nim rozmawiać.
Mama nie złościła się na nią z tego powodu.
– W porządku. W takim razie posiedzę z nim sama – mówiła i wracała do czekającego w salonie nauczyciela. – Proszę wybaczyć, nie czuje się dzisiaj…
– W porządku, nic się nie dzieje – odpowiadał pedagog. Również nie wydawał się rozgniewany.
To ją zaskakiwało. Nie sądziła, że tego typu zachowanie ujdzie jej na sucho. Od zawsze powtarzano jej, że powinna być posłuszna słowom nauczycieli, rodziców i osób starszych. Fakt, że nikt się nie złościł z powodu jej niesubordynacji, kazał jej podejrzewać, że traktowano jej przypadek poważnie.
Wszyscy się o mnie martwią.
Czasami z wizytą wpadały jej koleżanki z podstawówki: Satsuki-chan albo Sumida. Wprawdzie obydwie trafiły do równoległych klas, ale być może wychowawcy prosili je o tego typu odwiedziny.
Kokoro wstydziła się tak długiej nieobecności, przez co zwykle się z nimi nie spotykała. Chciała się z nimi zobaczyć, zasypać je wieloma pytaniami, ale źle czuła się ze świadomością, że ich wizyty mogłyby okazać się jedynie efektem rozkazu ze strony nauczycieli.
Gdy jadła lunch, zadzwonił telefon. Uznała, że lepiej będzie nie odbierać. Odczekała, aż włączy się poczta głosowa.
– Halo? Kokoro-chan? To ja, mama. Jeśli tam jesteś, odbierz, proszę. – Głos faktycznie należał do jej matki. Był łagodny i spokojny.
Kokoro szybko podeszła do telefonu.
– Halo.
– Ach, Kokoro? Wybacz, to ja. – Brzmiała znacznie spokojniej niż rankiem.
Kokoro miała wrażenie, że śmiała się chwilę przed tym, jak zadzwoniła. Zastanowiła się, gdzie mama mogła być. Czyżby wyszła już z pracy? Zdawała się przebywać w zaskakująco cichym miejscu.
– Zmartwiłam się, kiedy nie odebrałaś. Wszystko w porządku? Jesz lunch? Nadal boli cię brzuch?
– Jest okej.
– Na pewno? Jeśli nadal boli, może powinnyśmy się wybrać do szpitala.
– Jest okej.
– Postaram się wrócić do domu jak najszybciej. Będzie dobrze, Kokoro-chan. Wiem, że jest ciężko, ale damy sobie radę! – wykrzyknęła radośnie.
– Jasne – mruknęła Kokoro, przytakując.
Zastanawiała się, czy zmiana w nastroju mamy była efektem rozmowy z kimś. Może omówiła tę sytuację ze znajomymi w pracy? Dziewczyna miała jednak wrażenie, że kobieta po prostu raz jeszcze, na chłodno, przemyślała całe zajście.
Nie wiedziała, czy faktycznie „da sobie radę”, ale mimo wszystko skinęła głową.
Było już po czwartej. O tej porze starała się nie siedzieć na parterze.
Zasłony na piętrze znów miała szczelnie nasunięte, tak jak rankiem.
W oczekiwaniu na ten charakterystyczny dźwięk zawsze towarzyszyło jej ogromne napięcie. Bez względu na to, ile razy go słyszała, nie potrafiła do niego przywyknąć. Wprawdzie siedziała przed telewizorem nastawionym na niską głośność, ale mimo to jej myśli krążyły wokół wyczekiwanego dźwięku.
Wreszcie usłyszała brzęk towarzyszący wsuwaniu listu do znajdującej się przed domem skrzynki.
Oho, przyszła Tojo, pomyślała.
Moe Tojo, jej koleżanka z klasy. Nie pochodziła stąd. Jej ojciec dostał pracę w okolicy, więc zaczęła chodzić na lekcje nieco po rozpoczęciu roku szkolnego.
Była urocza i wysportowana, została posadzona obok Kokoro. Smukłe ramiona i nogi oraz długie rzęsy, obiekty pożądania innych dziewcząt, sprawiały, że wyglądała jak Francuzka. Choć była czystej krwi Japonką, charakterystyczne rysy twarzy nadawały jej wygląd pół-Japonki, pół-Europejki.
Wychowawca posadził ją obok Kokoro, ponieważ mieszkały bardzo blisko siebie. Dzieliły je ledwie dwa domy. Założył, że jako sąsiadki będą się dobrze dogadywać. Kokoro również uznała to za dobry pomysł. W ciągu pierwszych dwóch tygodni Tojo zapytała ją, czy może zwracać się do niej per „Kokoro-chan”, i zaproponowała, żeby wspólnie chodziły do szkoły i z niej wracały.
Zaprosiła ją też do siebie.
Ich domy zbudowano na identycznym planie, jednak wnętrza znacząco się różniły. Ściany i filary wykonano z tego samego materiału, a stropy wisiały na tej samej wysokości, ale wszystko poza tym było inne: przedmioty stojące na półce przy wejściu, obrazy na ścianach, oświetlenie, kolor dywanu i tak dalej. Różnice rzucały się w oczy tym bardziej, że układ pomieszczeń pozostawał identyczny jak w domu Kokoro.
Po przejściu przez próg uwagę zwracały ilustracje z różnych bajek, którymi pasjonował się pan domu. Ojciec Moe był profesorem uniwersyteckim, w swoich badaniach skupiał się na literaturze dziecięcej. Na ścianach wisiały ilustracje ze starych wydań bajek zakupionych przez niego w Europie. Przedstawiały powszechnie kojarzone sceny z takich bajek jak Czerwony Kapturek, Śpiąca królewna, Mała syrenka, O wilku i siedmiu koźlątkach czy Jaś i Małgosia.
– Niektóre są dość dziwaczne, nie? – zagadnęła Moe-chan. W tamtym czasie Kokoro zwracała się do niej właśnie takim zdrobnieniem. – Tato kolekcjonuje ilustracje. Szczególnie interesują go te ze starych wydań baśni Grimmów i Andersena.
Kokoro nie uważała ich za „dziwaczne”. Ilustracja z bajki O wilku i siedmiu koźlątkach przedstawiała znaną scenę, w której wilk wpadał do domu, a koźlątka zaczynały uciekać, z kolei ta z Jasia i Małgosi – dzieci idące przez las i chłopca rzucającego okruchy chleba na ścieżkę. Nigdzie nie było widać złej czarownicy, a jednak Kokoro nie miała wątpliwości, z jakiej bajki pochodziła ta scena.
Ich domy powinny być tej samej wielkości, ale lokum rodziny Tojo wydawało się znacznie większe.
W salonie stał regał z książkami, a na nim wiele książek w różnych językach, w tym po angielsku i niemiecku.
– To jest po duńsku. – Moe-chan zdjęła z półki jeden z woluminów, by go zaprezentować.
Kokoro była pod wrażeniem.
– Niesamowite! – powiedziała szczerze. Znała podstawy angielskiego, ale duński był jej zupełnie obcy.
– W końcu Andersen był Duńczykiem, prawda? – dodała nieśmiało koleżanka. – Też nie jestem w stanie tego przeczytać, ale jeśli podobają ci się ilustracje, mogę ci pożyczyć tę książkę.
Ta propozycja bardzo ucieszyła Kokoro. Choć nie potrafiła odczytać tytułu książki, z ilustracji na okładce wywnioskowała, że trzymała w rękach Brzydkie kaczątko.
– Mamy też dużo książek po niemiecku, bo bracia Grimm byli Niemcami – ciągnęła Moe-chan, a serce Kokoro zabiło jeszcze mocniej. Znała wiele baśni Grimmów, a zagraniczne wydania ich książek wyglądały naprawdę elegancko i ślicznie.
– Też musisz mnie kiedyś odwiedzić! – powiedziała Kokoro. – Chociaż nie mamy takich…
Myślała, że do tej wizyty dojdzie w niedalekiej przyszłości. Miała na to ogromną nadzieję.
Dlaczego więc sprawy przybrały taki obrót i Tojo odwróciła się od Kokoro?
To na pewno sprawka Sanady i jej koleżanek.
Kiedy pewnego dnia w szkole Kokoro zwróciła się do Tojo słowami: „Moe-chan…”, ta podniosła ze zdziwieniem głowę.
– Co? – zapytała, a w jej głosie dało się wyczuć rozdrażnienie. Wyraźnie nie miała ochoty rozmawiać z Kokoro w obecności innych, szczególnie Sanady i jej grupki.
Miały tamtego dnia przedyskutować, na które pozalekcyjne zajęcia się zapisać.
Ale ledwie lekcje się skończyły, Tojo szybko opuściła salę wraz z Sanadą i jej świtą. Gdy były już na korytarzu, Sanada rzuciła:
– Ach, jakim luzerem trzeba być, żeby nie mieć żadnych koleżanek!
Nie kierowała tych słów bezpośrednio do Kokoro, ale dziewczyna poczuła się nimi dotknięta do żywego.
Czując na sobie spojrzenia wszystkich wokół i powoli szykując się do opuszczenia sali, zaczęła zastanawiać się nad tym, co to dla niej oznaczało. Słowo „luzer” bez ustanku krążyło jej po głowie. Wyszła ze szkoły, nie podnosząc głowy.
Odechciało jej się uczęszczania na jakiekolwiek zajęcia pozalekcyjne. Była przekonana, że gdziekolwiek by się nie zapisała, i tak utknęłaby na nich z choćby jedną z tamtych dziewczyn.
Dlaczego w ogóle się na mnie uwzięły…?
Traktowały ją jak powietrze. Obgadywały. Zniechęcały innych do przyjaźni z nią. Wyśmiewały. Śmiały się i śmiały. Z niej.
Ukryta w łazience, skręcając się z bólu brzucha, słyszała dobiegający spoza kabiny śmiech Sanady. Przerwa miała się lada moment skończyć, ale ona nie mogła wyjść, bo one wciąż tam stały… Z płaczem na końcu nosa wymknęła się z kabiny i natychmiast natknęła się na Sanadę wychodzącą z sąsiedniej.
– Ach! – Tamta spojrzała na Kokoro i wyszczerzyła zęby.
Dopiero jakiś czas później, od innej koleżanki z klasy, Kokoro dowiedziała się, że tamtego dnia Sanada podglądała ją, klęcząc na podłodze i zerkając pod dolną krawędzią ścianki dzielącej kabiny. Cała poczerwieniała ze wstydu. Świadomość, że Sanada mogła widzieć ją przykucniętą, z opuszczoną bielizną, sprawiała jej niemal fizyczny ból.
Dziewczyna, która jej o tym opowiedziała, skomentowała całe zajście krótkim: „To było okropne!”, ale zaraz potem poszła w swoją stronę, prosząc, by Kokoro nikomu nie mówiła, od kogo się dowiedziała.
Została sama, sfrustrowana i niezdolna do ruchu. Nie miała gdzie się ukryć. Tego typu sytuacje zaczęły się powtarzać.
I wtedy wydarzyło się coś, co pomogło jej podjąć decyzję o rezygnacji z chodzenia na lekcje.
Mimo że nieobecność Kokoro się przedłużała, mieszkająca po sąsiedzku Tojo przychodziła pod jej dom codziennie, by przekazać kserówki i ewentualną korespondencję ze szkoły. Zachowywała się przy tym bardzo sztywno.
Ich znajomość zapowiadała się obiecująco i Kokoro miała nadzieję, że uda im się zaprzyjaźnić, ale Tojo ograniczała się do wrzucania dokumentów do skrzynki na listy. Nigdy nie postawiła choćby jednego kroku dalej, nie zadzwoniła do drzwi. Ukryta za zasłoną Kokoro obserwowała przez okno swojego pokoju, jak koleżanka obojętnie wkłada papiery do schowka i odchodzi.
Później spojrzała pustym wzrokiem na swój szkolny mundurek z turkusowym kołnierzykiem i wsuniętą pod niego wiśniową chustą z supełkiem. Ostatni raz miała go na sobie w kwietniu.
Pocieszała się myślą, że Tojo przychodziła sama, bez koleżanek. Być może tamte mieszkały daleko.
Zakładała jednak, że wychowawca poprosił ją, żeby poza dostarczaniem dokumentów czasami wpadała do Kokoro z wizytą. Wolała nie roztrząsać, czy sąsiadka z rozmysłem ignorowała tę prośbę.
Brzęk, klapa skrzynki się zamknęła, a Moe-chan poszła do domu.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Bento – posiłek kuchni japońskiej serwowany w zamykanym pojemniku. Zwykle składa się z ryżu, ryby lub mięsa oraz gotowanych warzyw i pikli. (Przypisy pochodzą od tłumaczki).
Trójkolorowe soboro – danie złożone z podsmażonego mielonego mięsa, smażonych rozbełtanych jajek (podobnych do jajecznicy) i zielonego warzywa, na przykład groszku. Podawane na ugotowanym ryżu.