Zamek w Kornwalii - ebook
Zamek w Kornwalii - ebook
Diana Maywood ucieka z Kalifornii z powodu upokorzeń i plotek na swój temat. Przyjmuje posadę fizjoterapeutki u pewnego bogatego Anglika w Kornwalii. Nie wie, kim jest człowiek, któremu ma pomóc wrócić do zdrowia. Nie ma to dla niej znaczenia, przede wszystkim bowiem liczy na spokój w odległym zamku nad oceanem. Tymczasem jej pacjentem okazuje się młody, przystojny i charyzmatyczny Edward Saint Cyr, którego już kiedyś spotkała…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2231-0 |
Rozmiar pliku: | 693 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„To wszystko co ci mogę dać – powiedział. – Nic więcej: żadnego małżeństwa, żadnych dzieci. Tylko tyle”. I zaczął mnie całować, muskać leciutko jak piórkiem, aż straciłam oddech i znów zadrżałam w jego ramionach. „Zgadzasz się?”.
„Tak”, wyszeptałam. Nie wiedziałam za bardzo, co mówię. Nie pomyślałam, na co się zgadzam, ani jaką cenę, być może, przyjdzie mi zapłacić. Zatraciłam się w uniesieniu i namiętności, które ubarwiły mój świat milionem kolorów.
Dwa miesiące później usłyszałam coś, co odmieniło wszystko.
Gdy wspinałam się po krętych schodach jego londyńskiej kamienicy, serce waliło mi jak oszalałe. Dziecko! Dziecko… chłopczyk o oczach Edwarda? Śliczna dziewczynka z takim samym rozbrajającym uśmiechem? Na myśl o tym, że wkrótce będę trzymała w ramionach cudowne maleństwo, sama uśmiechałam się z niedowierzaniem.
Wtedy przypomniałam sobie, na co się wcześniej zgodziłam. Przeraziłam się. Czy Edward pomyśli, że celowo zaszłam w ciążę i uczyniłam go ojcem wbrew jego woli? Niemożliwe. A może jednak?
Korytarz na samej górze był chłodny i mroczny – jak dusza Edwarda. Poza swym niezwykle zmysłowym uśmiechem i powierzchownym urokiem wewnętrznie człowiek ten przypominał bryłę lodu. Wiedziałam to od samego początku, choć starałam się nie dopuszczać do siebie takich myśli.
Oddałam mu swe ciało – czego pragnął – i serce – którego zupełnie nie chciał. Czy popełniłam największy błąd w życiu?
A może będzie potrafił się zmienić? Wzięłam głęboki oddech. Gdybym mogła w to uwierzyć… uwierzyłabym, że kiedy dowie się o dziecku, być może pewnego dnia pokocha nas oboje.
Nareszcie dotarłam do drzwi naszej sypialni i otworzyłam je powoli.
– Kazałaś mi na siebie czekać – głos Edwarda dobiegający z ciemności brzmiał naprawdę groźnie. – Chodź do łóżka, Diano.
„Chodź do łóżka”, powtórzyłam w myślach. Zacisnęłam pięści i weszłam do środka.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Cztery miesiące wcześniej
Wydawało mi się, że umieram.
Po paru godzinach jazdy z szoferem, który miał cały czas włączone ogrzewanie, przy każdej okazji przekraczał prędkość oraz wyprzedzał na trzeciego, temperatura i atmosfera w aucie były naprawdę gorące. W końcu odważyłam się odsunąć tylną szybę, żeby odetchnąć rześkim, deszczowym powietrzem.
– Zamarznie pani na śmierć – rzucił z goryczą kierowca.
Było to chyba jego pierwsze pełne zdanie, odkąd odebrał mnie z Heathrow.
– Potrzebuję trochę świeżego powietrza – powiedziałam przepraszająco.
W odpowiedzi parsknął tylko i zaczął mamrotać coś pod nosem. Z przyklejonym uśmiechem wyjrzałam przez okno. Poszarpane wierzchołki wzgórz rzucały ciemne cienie na opustoszałą jezdnię, po obu stronach otoczoną ponurymi wrzosowiskami zatopionymi w gęstej mgle. Sceneria jak z horroru, oryginalna, niepowtarzalna uroda Kornwalii. Jakbym wybrała się na drugi koniec świata. Ale przecież właśnie tego chciałam. W oddali, na tle wieczornego pomarańczowego nieba, odbijającego się w odrobinę widocznym morzu, ostro zarysowywała się czarna sylwetka stromej górskiej grani, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak nawiedzone zamczysko. Wydawało mi się przez moment, że słyszę odgłosy dawnych bitew, brzęk mieczy, okrzyki żądnych krwi Anglosasów i Celtów.
– Oto Penryth Hall, szanowna pani – opryskliwy głos szofera z trudem przebijał się przez wiatr i deszcz szalejące za uchyloną szybą.
Penryth Hall? A zatem wcale nie zwariowałam: to był zamek, a nie skała. Im bardziej się do niego zbliżaliśmy, tym więcej ogarniało mnie wątpliwości. Miejsce przypominało twierdzę, siedlisko wampirów albo duchów, z pewnością nie normalny dom, a zapach deszczu z trudem maskował słodkawy odór gnijących liści, ryb i soli morskiej. Czy właśnie dla takiej lokalizacji zrezygnowałam ze słonecznej, tonącej w kolorowych kwiatach Kalifornii?
– Na litość boską, droga pani, chyba już wystarczy tego wietrzenia. – Kierowca bez pytania zasunął moją szybę, wciskając guzik.
Potężny SUV podskakiwał niemiłosiernie na wyboistej leśnej drodze. Dopływ powietrza został bezdyskusyjnie odcięty. W aucie robiło się coraz cieplej i ciemniej. Z żalem zamknęłam książkę, którą przeczytałam już dwukrotnie w pierwszej części podróży, w trakcie lotu z Los Angeles. „Pielęgniarka na stałe: jak opiekować się pacjentem, mieszkając w jego domu, żeby zachować profesjonalny dystans i uniknąć niemoralnych propozycji ze strony klienta”. Sfatygowana publikacja pochodziła z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego dziewiątego roku z Anglii i trafiłam na nią w antykwariacie: nie zdołałam znaleźć żadnych nowszych pozycji na podobny, skądinąd bardzo aktualny temat. Co więcej, gdy przyjrzałam jej się bliżej, okazała się reprintem z tysiąc dziewięćset dziesiątego roku! Wcale się jednak nie zniechęciłam. Wprost przeciwnie, wierzę głęboko, że z książki jestem w stanie nauczyć się wszystkiego, podczas gdy ludzie są dla mnie często nie do zgłębienia.
Po raz setny zaczęłam się zastanawiać nad moim nowym pracodawcą. Kim się okaże? W jakim jest wieku? Czy bardzo niedomaga? I dlaczego sprowadził mnie aż ze Stanów? Agencja pracy z Los Angeles nie wyrywała się z ujawnieniem jakichkolwiek szczegółów.
– Brytyjski potentat finansowy, ranny w wypadku samochodowym, jakieś dwa miesiące temu… zażądał konkretnie pani – wyjaśnił mi zdawkowo pracownik agencji.
– Ale dlaczego? Zna mnie? A może moją przyrodnią siostrę?
– Nic więcej nie wiem. Zapytanie otrzymaliśmy z agencji londyńskiej. Najwidoczniej uznał terapeutów angielskich za niewystarczających.
– Wszystkich? – próbowałam żartować.
– Nie jestem upoważniony do przekazania żadnych innych informacji. Poza tym, że oferowane wynagrodzenie jest bardzo pokaźne, ale musi pani podpisać poufny kontrakt i zgodę na zamieszkanie na terenie jego posiadłości na czas nieokreślony.
Jeszcze trzy tygodnie wcześniej nigdy, przenigdy nie zgodziłabym się na coś takiego! Ale od tamtego czasu minęła epoka. Wszystko, w co wierzyłam i na co liczyłam, po prostu się rozpadło.
SUV znów nabierał prędkości. Zamek na skraju klifu nad oceanem przybliżał się w oszałamiającym tempie, aż w końcu minęliśmy z piskiem opon rzeźbioną bramę z kutego żelaza, która przedstawiała złowrogą plątaninę węży morskich, i zatrzymaliśmy się pod przytłaczającą, szaroburą kamienną budowlą. Przez chwilę nie mogłam się poruszyć. Siedziałam jak zamurowana, ściskając nerwowo torbę.
– „Weź przykład z dywanu – wyszeptałam cytat z książki – pozostań milcząca, pełna szacunku i wytrwałości… i bądź gotowa, że cię zdepczą”.
Proszę bardzo, tyle mogę. Czy to tak trudno milczeć i być wytrwałym?
Drzwi auta otworzyły się. Zobaczyłam starszą kobietę pod wielkim parasolem.
– Panna Maywood? – Pokręciła nosem. – Naczekaliśmy się na panią. Jestem tu gospodynią, moje nazwisko MacWhirter. Tędy, proszę.
Dwaj mężczyźni zabierali w tym czasie moje bagaże.
– Dziękuję – wymamrotałam.
Był dokładnie pierwszy listopada. Porośnięte mchem zamczysko wyglądało z bliska jeszcze potworniej, niczym nawiedzony bunkier. Po włosach i szyi spływały mi lodowate krople deszczu.
– A więc, panno Maywood…
– Diana… mam na imię Diana.
– Pan czeka na panią od bardzo dawna.
– Pan? To znaczy, przepraszam, ale lot był opóźniony.
– Pan Saint Cyr kazał przyprowadzić panią prosto do swego gabinetu.
– Pan Saint Cyr? Tak się nazywa ten starszy pan?
Gospodyni wybałuszyła oczy na dźwięk słowa „starszy”. A może po prostu zdumiała się, że nie wiem, dla kogo zgodziłam się pracować? Bo jakiż wariat jechałby do pracy w charakterze opiekuna na drugi koniec świata, nie znając nazwiska ani wieku klienta, z którym ma zamieszkać? Sama przez całą podróż zadawałam sobie to pytanie.
– Tędy. Pan nazywa się Edward Saint Cyr.
Szłam za nią przemoknięta i zła. Pan. Co to, do diabła, Wichrowe wzgórza w dwudziestym pierwszym wieku? Takie oryginalne, oczywiście, w książkowym wydaniu, a nie żałosna przeróbka na telenowelę, ociekającą seksem, za którą mój ojczym zarobił krocie w zeszłym roku. Pisarka Emily Brontë prawdopodobnie nadal obraca się z oburzenia w grobie, a ja wciąż czuję się jak ostatnia naiwniaczka, bo może istotnie jest tak, jak mawia Howard: „Obudź się wreszcie, ludziom chodzi głównie o seks i pieniądze!”. I nie ma co z tym dyskutować, a najlepszy dowód, że przecież właśnie jestem tutaj: sama, prawie dziesięć tysięcy kilometrów od domu, w dziwacznej twierdzy.
Lecz nawet tu, pośród starodawnych zbroi i arrasów, dostrzegłam na stole elegancki, supernowoczesny laptop. Mój telefon i tablet celowo pozostały w Beverly Hills. Chciałam uciec od wszystkiego. Czy rzeczywiście wytrzymam i nie będę zaglądała na portale ani do skrzynki?
– To tutaj, proszę pani. – Gospodyni wprowadziła mnie do pomieszczenia, które, sądząc po wyglądzie, musiało należeć do mężczyzny.
W kominku palił się ogień. Zebrałam się w sobie, by za chwilę stanąć twarzą w twarz ze starszym, schorowanym, być może odrobinę zbzikowanym człowiekiem. Jednak w pokoju nikogo nie było. Ze złością odwróciłam się do drzwi, lecz gospodyni również zniknęła.
Wtedy z ciemności rozległ się niski głos:
– Proszę tu podejść.
Aż podskoczyłam!
Przed kominkiem na perskim dywaniku, nie wiadomo skąd, zjawił się wielki włochaty owczarek. Popatrzyłam na niego skonsternowana. Czyżbym przechodziła jakieś załamanie nerwowe, co wieszczyli zresztą niedawno moi znajomi, czy też naoglądałam się w sieci zbyt wielu filmików z gadającymi zwierzętami?
– Czy ja się jąkam? – ponaglił mnie głos.
Pysk psa pozostał nieruchomy, a więc to jednak nie on przemawiał do mnie z ciemności. Przez moment pożałowałam, że nie rozmawiam z psem.
– Panno Maywood, czy pani czeka na specjalne zaproszenie? Proszę tu podejść. Chcę panią zobaczyć.
Wtedy pojęłam, że nie rozmawiam również z duchem, a tajemniczy głos nie dobiega zza grobu, ale ze skórzanego fotela stojącego nieopodal kominka. Z płonącymi policzkami zbliżyłam się do swego nowego pracodawcy.
I zamarłam!
Bo pan Edward Saint Cyr nie był ani stary, ani schorowany. Na fotelu siedział przystojny, potężny mężczyzna w kwiecie wieku. Prawdopodobnie musiał być częściowo unieruchomiony, lecz emanował wielką, niebezpieczną siłą. Przypominał rozwścieczonego tygrysa uwięzionego w zbyt małej klatce.
– Czy pan Cyr? Mój nowy pracodawca? – wydukałam.
– To chyba jasne.
Jego twarz była bardzo męska, ale toporna i kostropata. Nie było w niej nic delikatnego ani ładnego. Odbiegała od wszelkich kanonów piękna. Miał też niezwykle rozbudowane ramiona. Wyglądał na ochroniarza, czy nawet ekskryminalistę. To znaczy, tylko do momentu, gdy spojrzało mu się w oczy: nieprawdopodobnie niebieskie, niewinne, umęczone oczy, niesamowicie kontrastujące z oliwkową karnacją. Tak jak ciało pana Cyra zdawało się fizycznie tkwić w potrzasku – z prawą ręką na temblaku i lewą nogą całkowicie unieruchomioną – tak jego dusza była uwięziona w taksującym spojrzeniu. Jednak gdy się odzywał, brzmiał bezwzględnie i cynicznie. Czyżbym wykreowała resztę emocji we własnej wyobraźni?
Nagle doznałam olśnienia.
– Zaraz, zaraz, przecież my się znamy! – wykrzyknęłam.
– Istotnie, spotkaliśmy się już raz. W czerwcu, na przyjęciu u pańskiej siostry. Jak miło, że pani pamięta.
– Madison jest moją przybraną siostrą – zaprotestowałam odruchowo. – Owszem, pamiętam, był pan taki nieuprzejmy.
– Ale się nie pomyliłem.
Zaczerwieniłam się tylko.
Pracowałam wtedy jako nowa asystentka Madison, więc musiałam być obecna na wszystkich jej nadętych imprezach, razem z całym koszmarnym światkiem aktorów, reżyserów i przyszłych producentów. Normalnie omijałam takie miejsca, ale wtedy musiałam. Poza tym naprawdę chciałam jej przedstawić mojego nowego chłopaka Jasona. No a potem… zauważyłam, że rzeczywiście bardzo przypadł siostrze do gustu. Nie tylko ja to dostrzegłam.
– On panią dla niej zostawi. – Zza moich pleców przemówił niespodziewanie ironiczny męski głos z brytyjskim akcentem.
Podskoczyłam jak oparzona. Zobaczyłam za sobą posępnego, przystojnego mężczyznę o lodowato zimnych błękitnych oczach.
– Co takiego?
– Widziałem, że przyszliście tu razem. Próbuję oszczędzić pani bólu. Przecież nie może pani z nią konkurować pod żadnym względem, czego obie jesteście świadome.
Wbił mi nóż w serce.
Madison, przepiękna blondynka, tylko rok młodsza ode mnie, przyciągała mężczyzn niczym magnez. Jednak zawsze sobie powtarzałam, że sama uroda nie gwarantuje szczęścia. Tak samo zresztą jak jej brak.
– Sam pan nie wie, co pan wygaduje!
Potem okazało się, że wiedział. Dostrzegł to, na co ja sama potrzebowałam miesięcy.
Madison niebawem załatwiła uradowanemu Jasonowi rolę w swoim filmie i w ten sposób przez wiele dni spotykaliśmy się we troje na planie w Paryżu. Potem siostra oznajmiła, że potrzebujemy więcej rozgłosu. Dostałam więc zadanie, by wrócić do Los Angeles i oprowadzić reporterów po jej rezydencji w Hollywood Hills oraz opowiedzieć im, jak to jest mieć sławną rodzinę i wschodzącą gwiazdę w charakterze narzeczonego.
Dziennikarka, z którą wędrowałam po kolejnych pokojach, nie chciała za bardzo słuchać mojej drętwej opowieści. Zdawała się być całkowicie pochłonięta czymś innym, czego słuchała przez słuchawki. W pewnej chwili roześmiała się głośno i powiedziała:
– Naprawdę fascynujące. Ale może chce pani zobaczyć na własne oczy, co oni tam dzisiaj wyczyniają w Paryżu!
Podsunęła mi swój smartfon, na którego ekranie zobaczyłam relację na żywo spod wieży Eiffla, gdzie w sztok pijani Madison z Jasonem tańczyli na golasa. Materiał filmowy w postaci filmiku internetowego zakończonego ujęciem mojej ogłupiałej, zdumionej twarzy nakręconego przez „usłużną” reporterkę, stał się wkrótce międzynarodową sensacją.
I tak oto ostatnie trzy tygodnie przesiedziałam uwięziona za bramami rezydencji mojego ojczyma, ukrywając się przed polującymi na mnie paparazzi, którzy wykrzykiwali na okrągło pod moim adresem komunikaty w stylu: „Hej, przecież to musiał być chwyt reklamowy, inaczej kto byłby aż tak ślepy i głuchy?”.
W końcu zdecydowałam się przyjąć pracę w Kornwalii, by móc zniknąć z Ameryki.
Patrzyłam na swego nowego pracodawcę i przechodziły mnie dreszcze. Edward Saint Cyr przewidział wszystko. Próbował mnie nawet ostrzec, lecz nie zamierzałam go słuchać.
– Czy to dlatego mnie pan zatrudnił? Żeby triumfować?
Spojrzał na mnie chłodno.
– Nie. Tu w ogóle nie chodzi o panią, tylko o mnie. Potrzebuję dobrego fizjoterapeuty. Najlepszego!
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
– W Anglii muszą być całe rzesze dobrych fizjoterapeutów.
– Poddałem się po czterech. Pierwszy kompletnie nie miał wyczucia. Odszedł, gdy odrobinę go skrytykowałem.
– Hm… odrobinę…
– Drugiego wylałem po jednym dniu, bo podsłuchałem, że próbuje dodzwonić się do gazety, by sprzedać moją historię.
– Przecież miał pan po prostu wypadek samochodowy. Która gazeta chciałaby kupić ponownie to samo?
– Ale szczegóły zachowałem w tajemnicy, i ma tak zostać.
– Szczęściarz z pana – rzuciłam pod nosem, znów myśląc o sobie.
– Mogę już chodzić, ale tylko o lasce. I właśnie po to panią zatrudniłem: żeby dojść do siebie.
– Co stało się z resztą?
– Jaką resztą?
– Mówił pan o czterech fizjoterapeutach.
– Ach… no tak… Trzecia była kobietą o wyglądzie takiej służbistki, że na sam jej widok odechciewało mi się żyć.
Odruchowo zerknęłam na swoją odzież, kompletnie zmaltretowaną po wielogodzinnej podróży. Czy również odbieram mu chęci do życia? Przecież w fizjoterapii wygląd terapeuty nie powinien mieć wpływu na przebieg leczenia!
– A czwarta osoba? – nie dawałam za wygraną.
– Otóż… pewnej nocy wypiliśmy nieco za dużo i znaleźliśmy się w łóżku zajęci innego rodzaju terapią…
– A więc to też była kobieta i wyrzucił ją pan, bo się z panem przespała? Wstyd!
– Nie miałem wyboru. W trakcie jednej nocy zmieniła się z porządnej dziewczyny w modliszkę. Na kartach choroby zaczęła się podpisywać „pani Cyr” i rysowała wszędzie serduszka.
– No to ma pan pecha albo to pan jest problematyczny.
– Teraz już nie, odkąd pani tu jest!
– Nadal czegoś nie rozumiem. Dlaczego akurat ja? Widzieliśmy się tylko raz, bardzo krótko, ba, i nie byłam już nawet wtedy czynną zawodowo terapeutką.
– Tylko asystentką światowej sławy Madison Lowe. Przedziwny wybór. Od fizjoterapii na światowym poziomie do podawania kawki przyszywanej siostrzyczce…
– Kto powiedział, że byłam na światowym poziomie?!
– Ron Smart, Tyrese Carlsen, John Field… doskonali sportowcy, ale straszni babiarze. Pewnie któryś z nich sprowokował panią do odejścia. Coś przecież musiało spowodować fakt, że nagle usługiwanie rozpieszczonej gwiazdce stało się dla pani milsze niż dalsza kariera w zawodzie.
– Moi wszyscy pacjenci zachowywali się wobec mnie w stu procentach profesjonalnie – żachnęłam się. – Postanowiłam rzucić fizjoterapię z całkiem innego powodu.
– Niech pani nie żartuje. Ze mną może pani być szczera. No to który chłopak złapał panią za pośladek?
– Nic podobnego nigdy nie miało miejsca!
– Wiedziałem, że taka będzie odpowiedź! To jeden z powodów, dla których panią zatrudniłem. Dyskrecja, pani Diano.
Gdy usłyszałam, jak wymawia moje imię, zrobiło mi się gorąco.
– Gdyby któryś z tych panów czynił mi niedwuznaczne propozycje, proszę mi wierzyć, że na pewno nie robiłabym z tego tajemnicy.
– Została pani również zdradzona publicznie przez swego chłopaka i ulubienicę Ameryki, która należy do pańskiej rodziny. Mogła pani sprzedać swoją historię do mediów za grube miliony i w jednej chwili stać się bogatą i poczuć smak zemsty. Pani jednak nigdy nie powiedziała przeciw nim ani jednego słowa. To się nazywa prawdziwa lojalność.
– Raczej głupota – wymamrotałam pod nosem.
– Nie. Zupełny rarytas.
Robił ze mnie bohaterkę wszechczasów.
– Zwykła przyzwoitość. Po prostu nie plotkuję.
– Była pani na topie i nagle… nie ma. To oczywiste, że któryś z pacjentów musiał się do tego przyczynić. Ciekaw jestem który…
– Na litość boską! – wybuchłam. – Ci mężczyźni są całkowicie niewinni! Jeśli już tak bardzo chce pan wiedzieć: rzuciłam wszystko, bo chciałam zostać aktorką!
Natychmiast pożałowałam swoich słów. Czułam, jak cała robię się czerwona. Czekałam na salwę śmiechu… ale pan Edward wcale się nie roześmiał.
– Pani Diano, ile ma pani lat?
– Dwadzieścia osiem.
– Za dużo na aktorstwo.
– Od dziecka marzyłam, żeby zagrać w filmie.
– Po co więc czekała pani aż tak długo?
– Chciałam wcześniej, ale…
– Ale co?
– To było takie… niepraktyczne.
Dopiero teraz się roześmiał.
– Przecież cała pani rodzina jest w tej branży!
– Lubiłam fizjoterapię i pomaganie ludziom.
– Dlaczego nie została pani lekarzem?
– Przy terapeutach się nie umiera. Mój wybór był dokładnie przemyślany. Mogłam też z łatwością sama się utrzymać. Ale nagle po tylu latach…
– Poczuła się pani wypalona.
Skinęłam głową.
– I rzuciłam pracę. Ale granie wcale nie okazało się takie fajne. Po paru tygodniach chodzenia na castingi zostałam asystentką Madison.
– Zaraz, zaraz… marzenie całego życia i wycofała się pani po paru tygodniach?
– Bo to było głupie marzenie – wyjaśniłam, patrząc nieruchomo w podłogę i czekając, że zaprotestuje. „Pani Diano, nie ma głupich marzeń” albo tym podobne stwierdzenia, które słyszałam nawet od siostry.
– No i dobrze – powiedział nieoczekiwanie.
– Jak to? – zdziwiłam się.
– Jedno z dwojga: albo wcale pani tego nie chciała, albo była pani zbyt wielkim tchórzem, by naprawdę powalczyć. Tak czy siak, zmierzałaby pani ku niechybnej klęsce. Lepiej więc było od razu się wycofać. No a teraz czas wracać do prawdziwego powołania i… pomóc mi.
– A co pan o mnie wie? Może odniosłabym sukces? Jak ma pan czelność…
– Całe życie czekać na próbę spełnienia marzeń i dać sobie spokój po paru tygodniach? Przecież oszukuje pani samą siebie. To nie było pani marzenie.
– A może…?
– No to co pani tu robi? Kupię pani bilet do Londynu, tam jest wiele teatrów, można popróbować. Ba, mogę nawet odesłać panią prosto do Hollywood prywatnym odrzutowcem. Niech mi pani tylko udowodni, że się mylę.
Patrzyłam na niego nienawistnie, bo zmusił mnie, żebym odkryła karty. Przez moment byłam nawet gotowa wsiąść do pociągu lub samolotu. Potem przypomniałam sobie niepowodzenia na kolejnych castingach. „Za stara”, „za młoda”, „za chuda”, „zbyt ładna”, „za gruba”, „brzydka”… a przede wszystkim niepodobna do Madison Lowe.
Zrezygnowana wzruszyłam ramionami.
– No widzi pani. Czyli szuka pani pracy w zawodzie. Doskonale. Tak się składa, że mam odpowiednią ofertę.
– Ale nadal nie rozumiem, dlaczego właśnie dla mnie.
– Jeszcze pani nie rozumie? Jest pani świetna w tym, co pani robi. Godna zaufania, kompetentna, piękna…
Spojrzałam na niego zdumiona.
– Owszem! Bardzo piękna pomimo tych okropnych ciuchów.
– No nie… – zaprotestowałam słabo.
– Ale poza urodą potrzebuję pani umiejętności, lojalności, cierpliwości, inteligencji, dyskrecji, poświęcenia…
– Robi pan z tego jakąś nieprawdopodobną historię – przerwałam mu.
– W porządku. Zagrajmy więc w otwarte karty. Oboje wiemy, że nie wróci pani teraz do Kalifornii. Chciała się pani oderwać. A tutaj jest to możliwe. Tu nikt nie będzie pani niepokoił.
– Z wyjątkiem pana.
– Zgadza się, z wyjątkiem mnie. Ale ja jestem zupełnie niekłopotliwy. Za parę miesięcy, gdy będę znów mógł biegać, pani namyśli się, co zrobić ze swoim życiem, a wtedy wypłacę pani wynagrodzenie, które wystarczy na dalsze studia, założenie firmy, nawet na własne castingi. Nieważne…
– Ale teraz mam zostać.
– Tak.
Pokiwałam głową zrezygnowana.
– Zaczynam już powoli myśleć, że może tak będzie dla mnie najlepiej. Trzymać się z dala od ludzi.
– Rozumiem panią bardziej, niż potrafi sobie pani wyobrazić.
Zaśmiałam się słabo.
– Jakoś nie mogę uwierzyć, żeby człowiek taki jak pan stronił od towarzystwa.
– Są różne rodzaje bycia samemu. Niech pani zostanie. Będziemy samotni razem. Pomożemy sobie.
Nie miałam alternatywy. Jego słowa brzmiały kusząco.
– Proszę mi więc opowiedzieć o sytuacji.
– Czy w agencji nic pani nie mówili? To był wypadek samochodowy.
– Mówili, że uszkodził pan nogę w kostce, rękę, żebra oraz przemieścił sobie bark, a potem przemieścił go ponownie już po wypisie ze szpitala. Czy to w wyniku źle prowadzonej fizjoterapii?
Wzruszył zdrowym ramieniem.
– Nie. Nudziło mi się i poszedłem popływać w oceanie.
Przyjrzała mu się uważnie. Wcale nie żartował.
– Pan jest niepoważny?
– Przecież już powiedziałem, że nudziło mi się trochę. No i może odrobinę za dużo wypiłem.
– Pan jest szalony. Nic dziwnego, że zdarzył się wypadek. Czy to były może znane z filmów wyścigi uliczne?
– Bardziej dwa w jednym. Najpierw rozpędziłem się po mieście, potem walnąłem autem w fontannę, później cztery razy z rzędu o skałę. Rzeczywiście było jak w filmie! Aż do końca, bo na końcu nikczemnik odjechał na sygnale ambulansem, a na to przecież czekają porządni widzowie.
Jego przyjazne nastawienie wyparowało gdzieś nagle i trudno mi było odgadnąć, dlaczego akurat teraz. Wzięłam głęboki oddech.
– Zbyt wcześnie na układanie dowcipów o tym zdarzeniu, ale… co tak naprawdę się stało? Co spowodowało ten „wypadek”?
– Zakochałem się… Ale to nudne. Może umówimy się, że zapominamy o naszej niedawnej przeszłości. Oboje.
To była najwspanialsza rzecz, jaką usłyszałam tego dnia.
– Jasne! Umowa stoi.
– W każdym razie ten cały Jason Black to dla mnie kompletny idiota.
Na wspomnienie gorącego spojrzenia Jasona, jego leniwego uśmiechu i słodkiego teksańskiego akcentu poczułam wszechogarniający ból. Popatrzyłam z wściekłością na mojego nowego pracodawcę.
– Tylko proszę: niech pan przestanie.
– Co za wierność… i to po tym, jak sypiał z pani siostrą…
– Skąd mam wiedzieć, że za dzień czy dwa nie wyrzuci mnie pan stąd z jakiegoś wydumanego powodu jak wszystkich poprzednich fizjoterapeutów?
– Obiecam to pani, pod warunkiem, że i pani mnie coś obieca.
Popatrzył mi przeciągle w oczy. Zadrżałam. Podświadomie opuściłam wzrok na jego zmysłowe usta. Już sam fakt, że w ogóle zauważyłam usta klienta, bardzo nie spodobałby się autorce książki dla pielęgniarek, która tak pisała w rozdziale szóstym: „Zachowaj profesjonalny dystans. Nie angażuj się sercem, kiedy jesteście fizycznie blisko. Zwłaszcza jeśli twój pracodawca jest młody i przystojny. Niech twój dotyk będzie bezosobowy, a głos zimny. Patrz na niego jak na zbiór kości, stawów, mięśni i ścięgien. Nie jak na mężczyznę”.
Postanowiłam spojrzeć na pana Cyra jeszcze raz, tym razem lodowatym wzrokiem.
– Pan chyba ze mną nie flirtuje?
– Mów mi Edward. I, oczywiście, że z tobą nie flirtuję, Diano. Potrzebuję od ciebie rzeczy dużo ważniejszych niż seks. Chcę, żebyś mnie wyleczyła. Możemy ćwiczyć po dwanaście godzin dziennie.
Czy naprawdę sądziłam, że ten olśniewający, ponury magnat finansowy spojrzałby w ogóle na dziewczynę taką jak ja?
– Dwanaście? Nie można tyle ćwiczyć. Będziemy ćwiczyć dwie, trzy godziny dziennie. Czym się pan… czym się zajmujesz na co dzień?
– Jestem dyrektorem generalnym międzynarodowej korporacji finansowej z siedzibą w Londynie. Mam zwolnienie, lecz, rzecz jasna, pracuję z domu. Chcę, żebyś była dla mnie dyspozycyjna dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Po tym komunikacie zaległa absolutna cicha. Słychać było jedynie płomień w kominku i ziewanie psa.
– Ależ to całkowicie irracjonalne żądanie!
– Całkowicie!
– Zrobisz ze mnie niewolnicę na wiele miesięcy!
– Tak!
Biorąc pod uwagę, co mi się właśnie przytrafiło w życiu prywatnym, może wcale nie byłoby to złe rozwiązanie.
– Zrezygnujesz ze mnie, kiedy zrobi się ciężko? – zapytałam.
Wtedy z trudem podniósł się z fotela. Był jakieś trzydzieści centymetrów wyższy ode mnie. Gdy stanął, poczułam ogromną moc, która od niego emanowała.
– A ty?
Pokręciłam głową.
– Jak nie będziesz mnie podrywał – wymamrotałam cicho.
– Bez obaw. Nie gustuję w młodych niedoświadczonych idealistkach.
– Skąd możesz…
– Wystarczy. Po prostu znam się na kobietach. Swoje już widziałem. Obecnie bardziej interesują mnie układy na jedną noc, ewentualnie na weekend. Tylko seks, bez komplikacji.
– Chyba nie od czasu wypadku…
Wzruszył chłodno ramionami.
– Choćby wczoraj wieczorem była tu kobieta, znajoma modelka, Francuzka. Wpadła mnie odwiedzić, wypiliśmy butelkę dobrego wina… Nie musiałem nawet wstawać z fotela. Wyglądasz na zdumioną. Mam ci narysować? Przecież jakieś doświadczenie chyba już masz. Usiadła na mnie… Nic trudnego.
Moja twarz musiała kolorem przypominać dojrzałego pomidora. Wiedziałam jedno: ten mężczyzna stanowi ogromne zagrożenie dla każdej kobiety.
– A zmieniając temat – zagadnął – zgadzasz się na moje warunki?
Z wahaniem skinęłam głową. Wtedy serdecznie uścisnął mi dłoń.
– To dobrze.
Poczułam jego słodki, ciepły oddech. Przyjrzałam się przekrwionym oczom i po raz pierwszy zorientowałam się, że pan Cyr jest lekko podpity, a na małym stoliku za fotelem stoi w połowie pusta butelka drogiej whisky.
– Jeśli jednak zostanę i będę na każde twoje zawołanie, ty też się do czegoś zobowiążesz: koniec z tym… – Ruchem głowy wskazałam alkohol.
– Przecież to działa leczniczo.
– Żadnych narkotyków – przerwałam mu – ani szalonych nocy z modelkami, a jak będziesz grzeczny, to zgadzam się na mocną poranną kawę.
– Niech będzie – zaśmiał się – ale to przecież irracjonalne.
– Podobnie jak twoje wymagania.
– Czym się będę zabawiał, jeśli zabierzesz mi wszystkie ulubione zabawki?
– Będziesz ciężko pracować. Dla swojego zdrowia.
Przyjrzał mi się uważnie.
– Nadal tęsknisz za Jasonem – powiedział nagle.
Odruchowo spojrzałam w bok, za okno.
– Tak.
– I pewnie nadal go kochasz – dorzucił kpiąco.
Pomyślałam, że Madison i Jason z pewnością właśnie nieźle się zabawiają w swoim paryskim pięciogwiazdkowym hotelu.
– Wcale go już nie chcę kochać.
– Ale to robisz! I siostrzyczce też na pewno wybaczysz!
– Bo to moi bliscy! – wyznałam zawstydzona, gdyż tylko idioci kochają ludzi bez wzajemności. – Trudno wybrać, w kim się zakochujemy.
– Kobieto, spójrz na siebie. Nawet teraz nie dasz złego słowa na nich powiedzieć. Jesteś aniołem. Poza tym… mylisz się. Możemy wybrać, w kim się zakochamy.
– Jak?
– Nie wybierając nikogo.
Popatrzyłam na niego przeciągle. Edward Cyr był bezgraniczne przystojny, bogaty i zgorzkniały.
– Ty też masz złamane serce, prawda? – zapytałam szeptem.
Pochylił się nade mną, natychmiast przyprawiając moje ciało o dreszcze.
– I może dlatego chciałem, żebyś się tu znalazła. Może mamy pokrewne dusze… – odgarnął mi kosmyk z czoła – i może uleczymy się nawzajem… pod każdym względem.
– Przestań – powstrzymałam go natychmiast.
– Czemu? Jeszcze za wcześnie?
– Jesteś stuknięty.
Wzruszył jedynym zdrowym ramieniem.
– Nie sądziłaś chyba, że nie będę próbował? Naprawdę zawsze wierzysz we wszystko, co ci mówią?
Narastała we mnie złość i upokorzenie.
– Uwierzyłam, że rozpaczliwie chcesz wyzdrowieć.
– Nigdy nie użyłem słowa „rozpaczliwie”.
– A więc tracisz tylko czas, pozbywając się kolejnych terapeutów i upijając się…
– Nie zapominaj o przygodnym seksie – wtrącił.
– Wiesz co? Powoli zaczynam uważać, że wcale nie chcesz wyzdrowieć.
Uśmiech zniknął. Edward znów popatrzył na mnie wrogo.
– Wynająłem cię w charakterze fizjoterapeutki, a nie terapeutki. W ogóle mnie nie znasz.
– Ale podejrzewam, że cała moja długa podróż była na marne. Jeśli naprawdę nie zależy ci, by wyzdrowieć, powiedz mi to od razu.
– I co wtedy zrobisz? Wrócisz do paparazzich?
– To już lepsze niż tkwić w nieskończoność z pacjentem, który szuka każdej wymówki, by nie przyznać się do własnego lenistwa i strachu.
– I mówisz mi coś takiego prosto w twarz?
– Przecież się ciebie nie boję.
– A może powinnaś? – zapytał cicho, powoli opadając na fotel.
Zbliżyłam się do niego, nagle ośmielona.
– I tego właśnie chcesz? Żeby ludzie się ciebie bali?
– Tak jest prościej. Dlaczego by nie?
Przystojna twarz i kulturalny ton pana Cyra były jedynie płaszczykiem dla jego prawdziwej ponurej natury. Przez chwilę zastanawiałam się, w co się właśnie wpakowałam.
– Zakochałem się w pewnej kobiecie… – powiedział nagle cicho, patrząc w ogień na kominku – do tego stopnia, że próbowałem ją uprowadzić z jej własnego domu, od męża i dziecka. Dlatego potem miałem wypadek. Jak się domyślasz, mąż tej pani był przeciwny…
– To dlatego agencja nie udzieliła mi żadnych informacji… nie podali mi nawet twojego nazwiska. Obawiałeś się, że jak sprawdzę, to nie przyjadę… Czy ktoś jeszcze został ranny w tym wypadku?
– Tylko ja – odpowiedział. Wyglądał na bardzo zmęczonego.
– A jak jest teraz?
– Zostawiłem tę rodzinę w spokoju. Zrozumiałem, że miłość, podobnie jak spełnianie marzeń, przynosi więcej bólu niż przyjemności. I nie zastanawiaj się nade mną. Jesteś na to zbyt niewinna.
– Ale mam też siłę! – zaprotestowałam. – I potrafię ci pomóc. Jednak będziesz musiał mnie słuchać co do ćwiczeń, zdrowej diety i regularnego snu. Wytrzymasz?
– Raczej: czy ty wytrzymasz? Wykończyłem już paru terapeutów. Dlaczego uważasz, że ciebie nie pokonam? I z czego się tak śmiejesz? Naprawdę… powinnaś się mnie bać!
A ja rzeczywiście pierwszy raz od trzech tygodni się śmiałam. Bo poczułam się znów potrzebna, zobaczyłam przed sobą cel. Ten bogaty ponurak zupełnie się nie spodziewał, z kim właśnie zadarł! Istotnie w życiu prywatnym byłam żałosnym popychadłem, ale zawodowo, dla dobra pacjenta, potrafiłam się przeistoczyć w bezwzględną, arogancką wiedźmę.
– Mylisz się. To ty mnie masz się bać!
– Ja?! Ciebie?! A to dlaczego?
– Poprosiłeś o moją stuprocentową dyspozycyjność.
– I?
– Teraz będziesz ją miał.