- W empik go
Zamknięta prawda - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2014
Ebook
33,00 zł
Audiobook
49,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Zamknięta prawda - ebook
W tajemniczych okolicznościach ginie doświadczona policjantka. Ekspert od mowy ciała, Michał Drobik, zostaje wezwany przez policję, by rozpracować mordercę. Pomaga mu poznana na strzelnicy chora na raka Justyna, która przed śmiercią chce poczuć, że żyje. Bohaterowie nawet nie domyślają się, że padli ofiarą spisku wojskowego. Były uczestnik misji wojskowej w Afganistanie, znany policji pod pseudonimem Uczeń Carpzova, próbuje na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość i zdemaskować obłudę generałów. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z jego planem...
Zamknięta prawda to nieprzewidywalny, świetnie skonstruowany thriller, nieprzerwanie trzymający w napięciu.
Zamknięta prawda to nieprzewidywalny, świetnie skonstruowany thriller, nieprzerwanie trzymający w napięciu.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-108-4 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
WTOREK, GODZINA 20:00
Nigdy tutaj nie był. Puste korytarze nie dodawały odwagi. Z daleka słyszał hejnał mariacki.
Wybiła twoja ostatnia godzina…
Przyśpieszył. Poczuł, jak kropla potu spływa mu po czole. Jeden błąd, a będzie spalony. Wytarł twarz rękawem. Nie mógł pozostawić po sobie śladu. Kolejna misja uświadamiała mu właśnie, jak bardzo się postarzał. Gdzie były te czasy, kiedy biegał maratony albo przemierzał pustynie, zostawiając kolegów daleko za sobą?
Ale dzisiaj musiał uważać również na inne niebezpieczeństwa. Domyślał się, że ochrona ma się na baczności. Zbyt wiele ostatnio się działo. Zajrzał przez okno. Było już późno. Krople deszczu spływały po szybach albo rozbijały się o parapet.
Odbezpieczył pistolet. Włączył latarkę. Przekręcił klamkę i wszedł bezszelestnie do pomieszczenia. Przy ścianie stały wysokie regały z książkami. Znajdował się w czytelni Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie. O tak późnej porze było już pusto. Tylko w odległym rogu świeciła się jedna lampka. Skrył się za regałem.
Dobrze wiedział, że Stanisław Rozwała spędzi tutaj jeszcze około dwudziestu minut. Następnie wsiądzie do swojego samochodu służbowego i zje kolację z żoną. Staruszek czyta zapewne jakąś książkę historyczną. Jednak prawdziwy powód jego częstej obecności w czytelni jest zupełnie inny. W końcu jest tak niewiele miejsc, gdzie można porozmawiać, nie martwiąc się, że ktoś podsłucha.
Córka Stanisława jest dyrektorem biblioteki, dzięki czemu ma on specjalne przywileje. Nikt mu nie przeszkadza, nikt go nie wyrzuca. Dzisiaj jednak miało być inaczej…
Podszedł od tyłu. Przyłożył pistolet do jego pleców.
– Witam serdecznie! – powiedział cicho.
Stanisław spojrzał z lękiem w jego stronę.
– Nie masz gdzie uciec, nikt cię nie usłyszy.
Staruszek nawet się nie wzdrygnął.
– Gdzie jest Jerzy? Jego również się pozbyłeś? – zapytał, spoglądając z lękiem na broń.
– To ja zadaję pytania!
– Co to jest? – Wskazał na niewielką butelkę wypełnioną bezbarwną cieczą.
– Napój życia. – Uśmiechnął się. – Nikt nie domyśli się, że miałeś tutaj gościa. Efekty będą takie, jakbyś dostał ataku serca – musiał dbać o pozory. Im bardziej zwracał na siebie uwagę, tym większe groziło mu niebezpieczeństwo.
Złapał go za ramię. Stanisław jednak wyrwał mu się z uścisku, podbiegł do pobliskiego biurka i zapalił lampkę.
– Myślisz, że to cię uratuje? – Zaśmiał się na widok tego, co robi staruszek. – Myślisz o tej furgonetce, która stała przy wejściu, tak? Obawiam się, że twoja ochrona jest w tym momencie nie do końca sprawna. Przykro mi.
– Czego chcesz?!
– Dobrze wiesz, dlaczego przyszedłem. Dobrze wiesz, że śmierć twoich kumpli wcale nie była przypadkowa. Oddaj mi klucz, powiedz, gdzie to jest. Nie popełniaj błędów poprzedników, a nic ci nie zrobię.
– Tekst rodem z najlepszych filmów. – Tym razem zaśmiał się Stanisław. – Kim właściwie jesteś?
– Tym, który poświęcił swoje życie dla prawdy! – wymyślił na szybko odpowiedź.
Wkurzył się, podszedł do starca i powalił go na ziemię, aż huk odbił się echem po ścianach. Słyszał tylko, jak przeciwnik sapie. Jak tak dalej pójdzie, to żaden eliksir nie będzie potrzebny. Zerwał mu z szyi łańcuszek.
– Zatem klucz już mam. – Spojrzał na swoją zdobycz. – Teraz tylko powiedz, gdzie mam tego szukać!
– Ni to niebo, ni to piekło…
Nie zdążył zareagować, a Stanisław wyciągnął zza skarpety mały rewolwer, przyłożył go do skroni i oddał strzał.
Zaklął pod nosem. Nie cierpiał, jak coś szło niezgodnie z planem. Sprawdził mu tętno. Nic nie wyczuł. Przynajmniej miał klucz. Jutro rano odkryją ciało Stanisława. Następnym razem nie będzie tak łatwo. A przecież mógł go sprawdzić. Rozwała nigdy wcześniej nie nosił przy sobie broni. A niech to szlag.
Posprawdzał jego kieszenie. Dwie komórki, chusteczki i notes. Przewertował kartki. Nic ciekawego, ale schował do kieszeni na wszelki wypadek.
Usłyszał kroki. Może mu się wydawało? Schował się pomiędzy regałami. Tutaj na pewno nikt go nie zauważy. Parę sekund później uchyliły się drzwi czytelni. Zobaczył wąski strumień światła latarki. Dostrzegł stróża, który nerwowo wykręcał numer na klawiaturze komórki. Najgorsze koszmary się spełniły. Śmierć podczas jego zmiany.
Wyszedł i ku przerażeniu stróża wycelował w jego stronę pistolet.
– Ja cię znam! – odezwał się po chwili. Po jego głosie można było wywnioskować, że wcale z tego powodu się nie cieszy.
– Przykro mi, ale nie przypominam sobie, abyśmy mieli okazję się spotkać – odpowiedział żartobliwie, robiąc krok do przodu.
– Jesteś Uczniem Carpzova. Przecież ty…
– Tak, wiem, teoretycznie jestem martwy. Podobnie jak ty.
Wystrzelił. Kula trafiła prosto w oko i przeszyła mózg na wylot. Struga krwi splamiła ściany. Ciało stróża zwaliło się bezwładnie na ziemię.
– W końcu wszyscy kiedyś umrą – powiedział do swoich ofiar. Zgasił światło i wyszedł w ciemną noc. Miał nadzieję, że następna ofiara sprawi mniej problemów.
ŚRODA, GODZINA 9:00
Widział tych ludzi po raz pierwszy. Odziani w czerń maszerowali za trumną. Rodzina, przyjaciele, ale również mieszkańcy miasta i służby mundurowe. Orkiestra górnicza rytmicznie wybijała rytm i powoli przesuwała się do przodu.
Ksiądz spojrzał dookoła.
– Kochajmy ludzi, tak szybko odchodzą – zaczął mówić – a nikt nie zna dnia ani godziny. Żegnamy dzisiaj Marię Kozielską, zasłużoną policjantkę i dobrą przyjaciółkę…
Wokół była zupełna cisza. Jej matka zasłoniła twarz, a mąż przytulił syna.
– Dawno cię nie widziałem. – Komendant Bracki podszedł do Michała.
– Wiele się nie zmieniło. Ludzie wciąż umierają. Znałeś ją? – odpowiedział, patrząc w przeciwległym kierunku.
– Kozielską? Tak… – zamyślił się – ale to było dawno temu, kiedy dopiero zaczynała swoją karierę w policji. Nikt wtedy nie przypuszczał, że będzie o niej tak głośno. Dobrze cię znowu widzieć. Wszystko w porządku?
– Moje życie zaczyna się od nowa. – Nigdy nie utrzymywał z Brackim bliskich kontaktów. – Kim on jest? – zmienił umyślnie temat i wskazał na krępego mężczyznę, który czaił się pomiędzy drzewami kilkanaście metrów od nich.
– Dlaczego pytasz? To nikt od nas.
– Nie ma na sobie munduru, ale nosi broń.
– Nic dziwnego. Tutaj pewnie każdy chowa coś pod marynarką. Specyficzne towarzystwo.
– Kto nadzoruje akcję?
– Teoretycznie centrala, praktycznie ja. Nie potrafię zaufać ludziom, których nie znam.
– Dostanę kogoś do pomocy? – nie chciał tego, ale wiedział jaka jest praktyka.
– Filip Jonaszewski. Zna sprawę. Pracuje u nas już osiem lat. Dostaniesz samochód, komórkę i broń…
– Broń?! – powiedział chyba zbyt głośno, bo kilka osób spojrzało gniewnie w jego stronę. – Chyba podziękuję. Nawet nie wiem, jak ją naładować.
– Twój wybór. Nie wiadomo, co się może wydarzyć.
Michał zerknął, jak kilku policjantów staje w równym szeregu. Wystrzelono salwy. Odgłos rozległ się dookoła i pozostawił za sobą głuchą ciszę. Trumnę spuszczono do grobu, a bliscy Marii zaczęli układać wokół kwiaty.
Bracki odszedł bez słowa. Ludzie przeciskali się obok nagrobków, aby ostatni raz pożegnać się z Kozielską. Michał podszedł do mężczyzny, który wcześniej zwrócił jego uwagę.
– Znamy się? – zagadnął. Rozmówca aż się wzdrygnął, odruchowo sięgnął po pistolet. – Nie bój się! Nazywam się Michał Drobik. Miło mi poznać.
Wyciągnął rękę, ale po chwili włożył ją do kieszeni, bo nie doczekał się uścisku. Stał obok bez słowa. W końcu grubas się odezwał:
– Hubert Buczyński. Pracowałem z Marią przez długie lata. Czego chcesz?
– To raczej ty mi odpowiedz na to pytanie. Stoisz z tyłu. Nietrudno zauważyć twoją broń. Cały czas się rozglądasz i kogoś wypatrujesz. – Zrobił pauzę. – Poza tym czegoś się boisz. Teoretycznie powinienem cię w tej chwili obezwładnić i zawieźć na przesłuchanie.
– Masz niezłe poczucie humoru. – Nie spodziewał się takiego podsumowania.
Był dwa razy mniejszy od Huberta. Zawsze należał do tych najsłabszych. Tylko skóra i kości, ale niełatwo było to zmienić. Rozmówca był natomiast rosłym, tęgim mężczyzną. Był od Drobika wyższy o co najmniej dwadzieścia centymetrów.
– Niezła analiza – odparł po chwili Hubert – ale jednak tego nie zrobisz.
– Skąd taka pewność?
– Skoro znasz się na mowie ciała, to zapewne od chwili, kiedy mnie ujrzałeś, wiesz, że nie mam złych zamiarów.
– Masz rację – Michał poklepał Misia po plecach – ale coś ukrywasz, a to mi nie daje spokoju.
– Każdy ma swoje tajemnice. Kim właściwie jesteś?
– Człowiekiem, który już kilka razy był tam, gdzie teraz leży Maria. Mężczyzną, który stracił wszystko, co kochał, i musi odnaleźć chęci do życia jeszcze raz. Frajerem, który wierzy, że uda mu się dokonać niemożliwego…
– Czego? – Hubert po raz pierwszy spojrzał mu w oczy.
– Widzisz tych ludzi? Rozpoznajesz ich? – Michał wskazał na czarne postacie powoli wychodzące z cmentarza. – Nie zdziwiłbym się, gdyby któryś z nich okazał się mordercą Kozielskiej. Na tym właśnie polega problem. Poruszamy się w labiryncie podejrzeń, które nic nam nie mówią.
– Historia lubi się powtarzać – skomentował półszeptem Hubert i zaczął oddalać się ze spuszczoną głową.
„Oby i tym razem zakończyła się happy endem” – pomyślał Michał, choć miał wątpliwość, czy to w ogóle możliwe…ROZDZIAŁ 1
GODZINA 10:00
– Oddychaj swobodnie. Wszystko będzie OK! – Spojrzał na nią i się uśmiechnął.
– Przecież wiesz, że zawsze się denerwuję. – Wbijała sobie paznokcie w rękę.
– Tylko nie zrób tak jak ostatnio! Drugi raz cię nie będę wynosił z parkietu.
– Wciąż mi to wypominasz?! Każdy ma prawo źle się poczuć.
– Świetny moment sobie wybrałaś. Kobiety…
Zagryzła wargę. Zamknęła oczy. Nie będzie go słuchać. Miała dość tych wszystkich zawodów. Ale przecież wiedziała, że nie będzie łatwo. Spojrzała ostatni raz w lustro. Wyglądała olśniewająco, co bardzo ją cieszyło. Wyprostowała się.
– Już czas! – Partner złapał ją za rękę.
– I ostatnia para – usłyszała z głośników głos prowadzącego. – Justyna Błoszczuk oraz Sebastian Sznider. Mistrzowie Polski w tańcu towarzyskim. Dzisiaj po raz kolejny walczą o ten prestiżowy tytuł…
Ale ona już tego nie słyszała. Nie widziała również zgromadzonych na sali ludzi, którzy wiwatowali, widząc na parkiecie osiem najlepszych par tanecznych. Gdzieś w oddali zobaczyła stojących przy parkiecie sędziów, którzy już wyostrzali wzrok, żeby wyłapać każdy najmniejszy błąd, każde potknięcie, każdy grymas bólu.
Świetnie się prezentowali. W technice nikt nie miał z nimi szans. Do tego innowacyjność figur onieśmielała nawet największych ekspertów choreografii.
– Gotowa? – usłyszała głos Sebastiana, kiedy już stali w pozycji zamkniętej, aby zacząć swój ostatni taniec.
Kiwnęła głową. Jej długa, niebieska suknia świeciła blaskiem. Światło odbijało się od ozdobnych cekinów. Pamiętała, jak wiele rodzice musieli się natrudzić, aby kupić ukochanej córce taki prezent. Wydawało się to takie odległe.
Krok do przodu, delikatny obrót, odwrócona głowa, kolejny krok. Zaczęli płynąć. Zmusiła się do delikatnego uśmiechu. Sebastian trzymał ją mocno, lawirując wokół innych par. Poczuła uderzenie w ramię. To Sandra, tancerka z konkurencyjnej pary, trąciła ją. Justyna stłumiła krzyk, zacisnęła zęby z bólu. Sebastian powinien był ich ominąć. Zobaczyła bezszelestnie wypowiedziane przez niego słowo „przepraszam”, jednak wiedziała, że partner wcale nie czuł się winny. To nic nowego, że kobiety są traktowane w tańcu jak swoiste tarany, które mają zagrodzić drogę innej parze i zlikwidować przeciwników. Nieważne były zasady czystej konkurencji ani ból.
Zrobiła piruet. Sebastian podniósł ją do góry i delikatnie podrzucił. Usłyszała gromkie brawa. Lubiła to uczucie, kiedy była w centrum uwagi i chwila należała do niej. Wtedy nie miały znaczenia kontuzje, żmudne godziny spędzone na ćwiczeniu pojedynczych ruchów, albo przepuklina, która nie pozwalała jej zasnąć.
Nagle spadła na ziemię. Sebastian się zachwiał i wypuścił ją z rąk. Widziała tylko, jak partner z całej siły uderza pięścią w parkiet. Po chwili podbiegł do niej i pomógł wstać. Może jej się wydawało, ale miała wrażenie, że na twarzy Sebastiana maluje się złość, tak jakby miał do niej pretensje o zaistniałą sytuację. Teraz to na pewno pożegnają się z tytułem mistrzów.
Spojrzała na sędziów. Jeden z nich szeptał coś do drugiego, inny kręcił głową na znak dezaprobaty. Przez chwilę jej wzrok zatrzymał się na widowni. Zobaczyła ludzi, którzy wstali i wskazywali w jej stronę. Niektórzy uśmiechali się pod nosem.
Muzyka ucichła. Coś było nie tak. Przecież ich taniec się jeszcze nie zakończył. Inne pary odeszły na bok, jakby się czegoś przestraszyły. Spojrzała na Sebastiana. Był cały czerwony na twarzy. Jego brwi uniosły się wysoko. Przeciął ręką powietrze. Ściągnął muszkę i rzucił ją ostentacyjnie na parkiet. Odszedł w przeciwległym kierunku. Justyna została sama na środku parkietu. Nie rozumiała, co się dzieje. Chwyciła się za głowę, odczuwała niewielki ból wokół skroni. I wszystko stało się jasne. Podczas upadku musiała spaść jej peruka. Sztuczne włosy trzymały się teraz na ostatnich kroplach kleju. Zerwała to, co jeszcze pozostało. Z podniesioną głową ukłoniła się w kierunku zaproszonych gości i sędziów. Wszyscy patrzyli w jej kierunku w zupełnej ciszy, jak gdyby widzieli łysą osobę po raz pierwszy.
Odeszła powoli w kierunku szatni. Usiadła na ławce. Po policzkach zaczął spływać potok łez, którego nawet nie miała zamiaru powstrzymywać. Spojrzała w lustro. Właśnie zakończyła się jej historia z tańcem. Teraz już wszystko wiedziała. Choroba jest w stanie zniszczyć wszystko na swojej drodze. Marzenia, pragnienia i przyszłość właśnie przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.
GODZINA 10:25
Śląsk, jak tutaj jest dziwnie. Michał Drobik przyzwyczaił się do czegoś innego.
Kiedy zamieszkał w Krakowie, długo musiał się oswajać. Jego rodzina pochodziła z Mazur. Spędził tam całe swoje dzieciństwo. Tak się jednak losy poukładały, że się zakochał. Musiał pożegnać się z jeziorami i bezkresnymi lasami, skąd miał tak wiele wspomnień.
Cały poranek spędził przy grobie Marii Kozielskiej. Mordercy często wracają do swoich ofiar. Policja obserwuje cmentarze, złapano już w ten sposób mnóstwo przestępców. Michał jednak nie spostrzegł niczego podejrzanego. Wiązanki kwiatów, które pozostawili bliscy, leżały równo ułożone, obmywane raz po raz chłodnymi kroplami deszczu.
Stał właśnie przed niewielkim blokiem mieszkalnym. Spojrzał w górę. Budynek miał osiem pięter. Stare, popękane ściany pamiętały jeszcze czasy Polski Ludowej.
Zadzwonił przez domofon. Najbliższa rodzina Marii – mąż, syn oraz matka – została przez niego poproszona, o pozostanie na Śląsku jeszcze parę dni. Michał miał kilka pytań. Nie wiedział, od czego zacząć. To była jego pierwsza sprawa po dwuletniej przerwie w pracy w policji. Rano był na odprawie. Filip Jonaszewski – osoba przydzielona mu przez komendanta – miał dołączyć do Drobika po południu.
Wszedł do mieszkania, gdzie mieszkała wcześniej Maria. Jej matka i mąż spojrzeli na Michała wymownie. Widać było, że przerwał im jakąś rozmowę. W drugiej części pokoju, wpatrzony w okno, siedział Janek. Nic nie mówił. Jego wzrok zawieszony był w próżni.
– Powiedział coś? – zapytał Michał matkę.
– Jaś zawsze był spokojny, ale nigdy do tego stopnia. Nie powiedział nawet jednego słowa od czasu śmierci matki.
– Mogę prosić o zostawienie nas samych?
Markowi, mężowi Kozielskiej, chyba nie do końca podobał się ten pomysł, jednak posłusznie wyszli.
Mieszkanie było schludne. Policja już dawno zabezpieczyła wszystko, co mogło okazać się jakimś tropem. Teczki, komputery, korespondencja, pamiętniki leżały zapieczętowane, a dostęp do nich mieli jedynie śledczy.
Sprawa była o tyle trudna, że nikt nie wiedział, czym Maria się właściwie zajmowała. Ostatnia oficjalna sprawa, którą prowadziła, zakończyła się przed sześcioma miesiącami. Trzy miesiące temu wzięła urlop na żądanie. Nie wiadomo, co robiła i co się stało. Trzy dni temu wezwano pogotowie do hotelu. Ze schodów spadła nieznana bliżej kobieta. To była właśnie Maria. Złamana noga, wybity bark, stłuczone żebra i… skręcony kark. Wszystko wskazywało na nieszczęśliwy wypadek. Sekcja zwłok wykazała jednak coś podejrzanego. Substancja o tajemniczej nazwie „Efiuxalomitr” nie jest składnikiem produktów spożywczych. Dostępna jest jedynie w aptekach dla osób cierpiących na zaburzenia psychiczne. Lekarz potwierdził, że Maria Kozielska nigdy nie spożywała tego lekarstwa. Zapytany o skutki użycia „Efiuxalomitru” przez zdrową osobę, złapał się za głowę. Halucynacje, obniżone ciśnienie, wątłe mięśnie. Na jej ciele były również ślady pobicia. Lekarze medycyny sądowej powtórnie przeprowadzili sekcję zwłok. Michał był przy tym i wciąż nie mógł pozbyć się tego obrazu z pamięci. Miał przed oczami poszczególne organy wykładane na stalowe naczynia. Ten odór, jakby otworzono drzwi hurtowni ze zgniłymi rybami. Ten sflaczały mózg, który opadł nieporęcznemu lekarzowi na ziemię i którego kawałki wylądowały na garniturze Michała.
Kolejna sekcja zwłok potwierdziła najgorsze. Część obrażeń powstała, jeszcze zanim Maria spadła ze schodów. W okolicach ust znaleziono niewielkie strupy krwi. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze parę minut przed śmiercią w ustach policjantki tkwił knebel.
Przeszukano cały hotel. Pokoje, kuchnie, restauracje, a nawet komórki, w których przechowywano chemikalia. Ani jednego śladu. W komputerze Marii szukano jakichkolwiek śladów, które pomogłyby ustalić, czym ona się właściwie zajmowała. Żadna z przyjaciółek nie potrafiła podać nawet cząstkowej informacji. Trzy miesiące temu Kozielska po prostu przestała istnieć, chociaż kamery zarejestrowały ją w kilku miejscach. Wszędzie była sama. Zmierzała w nikomu nieznanym kierunku. Sprawdzono billingi telefonów. Głównie rozmawiała z matką i synem. Niektóre numery wciąż namierzano.
Mąż nie utrzymywał z nią kontaktu. Minęły już ponad cztery lata od ich rozwodu. Został w Bieszczadach, a Maria zamieszkała z synem na Śląsku, gdzie pracowała na co dzień w Komendzie Wojewódzkiej w Katowicach.
Rozmawiał już z matką Kozielskiej. Staruszka miała osiemdziesiąt dwa lata. Strasznie przeżyła śmierć ukochanej córki. Nie wiedziała, czym zajmowała się Maria. Nie mówiła jej o wszystkim. Córka odwiedziła ją miesiąc temu, ale matka nie spostrzegła niczego podejrzanego. Spotkanie przebiegało jak zwykle.
Michał spojrzał na Janka. Chłopak miał siedemnaście lat. Mieszkał z mamą. Zadanie Drobika było bardzo proste – sprawić, aby syn powiedział, czym zajmowała się Maria, co mogłoby naprowadzić na właściwy trop i pozwolić odnaleźć mordercę. Ale chłopiec zamknął się w sobie. Rozmawiali z nim już psychologowie. Został na jedną noc pod obserwacją w szpitalu. Na nic zdały się starania ojca i babci. Michał był ostatnią szansą.
Zdziwił się, kiedy Bracki do niego zadzwonił. Śląsk nie podlegał Komendzie Wojewódzkiej w Krakowie. Wdrożono jednak specjalne procedury. Postawiono w stan gotowości również centralę w Warszawie. Działo się tak zawsze, kiedy ofiarą był policjant, tym bardziej że nie stało się to podczas akcji – Kozielska nie była na służbie. Z drugiej strony miała wiedzę o wielu tajnych sprawach i trzeba było szczegółowo sprawdzić, czy coś nie wydostało się na zewnątrz.
Michał Drobik był absolwentem Politechniki Warszawskiej. Skończył jakiś durny kierunek kształcący go na inżyniera. Gdyby nie przypadek, zanudzałby się pewnie na jakichś odwiertach w Australii, dokąd wyjechali wszyscy jego kumple. Na jednym z wykładów siedział w którymś z tylnych rzędów. Jego uwaga skupiła się na wysokim brunecie, którego widział po raz pierwszy. Zawiadomił ochronę, ponieważ jego wyraz twarzy nie dawał mu spokoju. Kilka godzin po tym zdarzeniu tłumaczył się na posterunku, skąd wiedział, że chłopak, którego wskazał ochronie, w plecaku chowa ładunki wybuchowe. Do jak wielkiej tragedii by doszło, gdyby Michał nie zaalarmował odpowiednich służb? Potem były dodatkowe testy. Okazało się, że ma wrodzony nawyk rozpoznawania ludzkich emocji. Był postrzegany jako dziwoląg. Ludzie z policji patrzyli na niego z powątpiewaniem. Po jakimś czasie przekonali się, że taka osoba stanowi prawdziwą wartość.
Nie znał Marii Kozielskiej prywatnie, ale słyszał o niej nie raz. Kiedyś wybierał się na jej wykład dotyczący technik przesłuchania, bo wyrosła na eksperta w jej dziedzinie. Ostatecznie okoliczności mu na to nie pozwoliły.
Usiadł obok Janka. Nie widział sensu się przedstawiać. Nie miał do końca pomysłu, jak rozpocząć tę rozmowę. Uważał za zły pomysł przypatrywanie się młodzieńcowi. Nie wiedział, co tkwi wewnątrz chłopaka, a nie chciał mu się narażać.
Co wiesz?
Co widziałeś?
Czy znasz sekrety swojej mamy?
Czy potrafisz wskazać jej zabójcę?
Zwykle matki nie mówią dzieciom o swoich sprawach. Nie potrzebował dowodzić tej tezy badaniami psychologicznymi – znał to z własnego życia. Nie krył zdziwienia i złości, kiedy ojciec zadzwonił pewnego dnia z wiadomością, że mama jest ciężko chora, właśnie wiozą ją na operację i szanse jej powodzenia są nikłe. Mama nie przeżyła zabiegu. Dopiero potem dowiedział się, że w jej ciele zagnieździł się chłoniak i niszczył ją ponad dwa lata. Pieprzone dwa lata, a on dowiedział się o tym, kiedy było już za późno na podziękowanie mamie i powiedzenie jej, jak bardzo ją kochał.
W tym przypadku jednak sprawa przedstawiała się odmiennie. Maria mieszkała ze swoim jedynym synem. Marek przyznał, że Janek był dla niej całym światem. Każdy musi czasem się komuś wyżalić, po prostu pogadać. Kozielska nie miała nikogo poza synem, a przynajmniej wszystko na to wskazywało.
– Beznadziejna pogoda, hmm? – zagadnął w końcu.
Bez odpowiedzi.
– Masz ochotę się przejść, pogadać? – po chwili spróbował jeszcze raz.
Bez odpowiedzi.
Wstał i podszedł do okna. Zdał sobie sprawę, że oczy Jasia śledzą jego kroki. Uśmiechnął się niewidocznie i zaczął obserwować, co dzieje się na zewnątrz.
– Twoja mama była pewnie super, hmm?
Przygryzł wargę. Skarcił się za ten podstawowy błąd. Czas przeszły w stosunku do Kozielskiej był odpowiedni, ale niekoniecznie w tej sytuacji. Dla Michała była jedynie policjantką, która zginęła w nieznanych okolicznościach, a jego zadaniem było jak najszybciej znaleźć mordercę. Dla Janka matka była wszystkim, więc jeżeli miał cokolwiek powiedzieć, to musiał zdecydowanie bardziej uważać na każde swoje słowo.
„Pomyśl, Drobik, co chciałbyś usłyszeć, gdybyś był na miejscu siedemnastolatka”, – powiedział w myślach. „Zmarła twoja matka, gada do ciebie jakiś nieznajomy, jedyne, o czym marzysz, to święty spokój, ale nikt tego, do jasnej cholery, nie rozumie”.
Usłyszał sygnał SMS-a. Zerknął z ciekawością. „Czekam pod blokiem. Filip”.
– Wpadnę tutaj po południu, OK? – powiedział do Janka, choć nie spodziewał się żadnej odpowiedzi. Chłopak nawet nie zareagował.
Wyszedł na zewnątrz. Lał dżdżysty deszcz. „Cudowna” polska jesień. W najbliższej okolicy dostrzegł tylko jedną osobę. Wysoki mężczyzna stał kilka metrów dalej. W ustach trzymał papierosa i co jakiś czas wydychał gęsty dym. Krople deszczu odbijały się od jego parasola. Michał podbiegł do mężczyzny, zasłaniając głowę zamszową kurtką.
– Filip Jonaszewski? Nazywam się Michał Drobik.
– Miło mi poznać! – Uścisnęli sobie ręce. Nowy partner przechylił parasol, aby ochronić Michała przed deszczem. – Ale wredna pogoda. Jak wyjeżdżałem z Balic, to jeszcze świeciło słońce.
– Witamy na Śląsku – odpowiedział Drobik z sarkazmem. – Zapowiada się bardzo długi dzień…ROZDZIAŁ 2
GODZINA 13:00
– Dzień dobry, tato! Jak się dzisiaj czujesz? – powiedziała z uśmiechem na twarzy. Miała wrażenie, że przychodzi jej to z coraz większą trudnością.
– To ty, córeczko? – odpowiedział po chwili. – Wszystko w porządku. Lekarze mówią, że z każdym dniem mi się polepsza.
Do sali zajrzała pielęgniarka. Spojrzała na Sarę, kiwnęła porozumiewawczo głową i zamknęła drzwi.
– Przyniosłam ci, tatku, soki i owoce. – Wyłożyła zakupy na mały stolik nocny. Znajdowała się w budynku Centralnego Szpitala Klinicznego MSW w Warszawie. Jej ojciec miał tutaj specjalne przywileje i wiedziała, że jest w dobrych rękach.
Bolała ją dwulicowość ludzi. Kiedy Adam Wolski był premierem, ludzie gotowi byli ryzykować dla niego swoje kariery, dziękowali mu za każde słowo i obiecywali, że się odwdzięczą, gdy tylko będzie taka potrzeba. A teraz, kiedy ojciec faktycznie potrzebował pomocy, była tylko ona – Sara Wolska, która miała wiele innych spraw na głowie, a jednak każdego dnia przychodziła do ojca, aby zamienić z nim kilka słów.
– A co u ciebie, córeczko? Byłaś w pracy? Dobrze cię tam traktują?
– Tak, tatku, wszystko w porządku. Generał Hermanowicz traktuje mnie bardzo dobrze. Jutro zapowiada się ciężki dzień, najbliższe dni będą bardzo nerwowe. Rozstrzygną się przetargi na nowe helikoptery bojowe. Ministerstwo nie ma pieniędzy, a o żadnym prywatnym sponsorze nie może być mowy.
Adam Wolski zaśmiał się pod nosem. Sara nie kryła zdziwienia, bo tak rzadko to się ostatnio zdarzało.
– Co się stało?
– Śmieję się, bo lata mijają, ale problemy wciąż są takie same. Pamiętam jak dzisiaj, kiedy borykaliśmy się z tymi samymi wyzwaniami. Ile to lat minęło od śmierci Anny?
– Dwa miesiące temu minęła piąta rocznica…
– Ach tak… Wiesz, córko… Brakuje mi mojej żony.
– Mnie też, tato, mnie też. Jednak nic nie zmienimy. Trzeba się z tym pogodzić.
Jej matka zmarła na raka. Na nic zdała się chemioterapia. To był wielki cios. Ojciec zrezygnował z polityki. Najpierw się jakoś trzymał, ale pusty dom wcale nie napawał radością. Miesiąc po śmierci Anny Adama zabrało pogotowie. Początkowo bagatelizowano sprawę, ale ataki serca wciąż się nasilały.
Drzwi się uchyliły. Wszedł młody sanitariusz.
– Muszę zabrać pana Adama na badania – wyjaśnił. – Lekarz prowadzący chciał się z panią widzieć.
Sara wstała. Pocałowała ojca w czoło. Odprowadziła wzrokiem oddalający się wózek inwalidzki pchany przez sanitariusza. Weszła na drugie piętro. Zapukała do drzwi. Doktor Zigner chyba jej wyczekiwał, bo poderwał się z krzesła, kiedy tylko ją ujrzał. Ojciec opowiadał jej o jego karierze wojskowej. Był wysłannikiem na misjach zagranicznych, gdzie jego zadaniem było koordynowanie szpitali polowych. Sprawdził się, ale teraz, kiedy pozostało mu kilka lat do emerytury, wolał ciepłą posadę ordynatora w szpitalu.
– Podobno chciał się pan ze mną widzieć – zwróciła się do niego, kiedy już zajęła wygodne miejsce w fotelu.
– Tak. Chciałem poinformować panią o wynikach badań, zanim przekażemy je pani ojcu.
– Nie rozumiem.
Zigner patrzył na nią z pochmurną miną. Sara podejrzewała najgorsze.
– Po ostatnim ataku serca podjęliśmy decyzję, aby zatrzymać pana Adama na obserwacji. Pani ojciec zgodził się w końcu na specjalistyczne badania. Właśnie dostałem wyniki i muszę przyznać, że są bardzo niepokojące. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałem. Coś niszczy jego ciało od środka. To nieznana mi wcześniej substancja. Próbujemy ją zidentyfikować.
– W takim razie mamy czekać z nadzieją, że uda nam się odnaleźć odpowiedź, zanim umrze? – powiedziała z sarkazmem, bo słowa lekarza przyjęła jako niedorzeczność.
– Spokojnie. Nikt nie mówi, że będziemy bezczynnie czekać. Właśnie po to panią wezwałem. Potrzebujemy próbek wszystkiego, co znajduje się w domu pani ojca. Może to jakieś toksyny w powietrzu. Możemy próbować podawać jakieś lekarstwa, ale to ostateczność, bo nie wiadomo, jak na nie zareaguje.
– Wszystkiego? – zapytała z niedowierzaniem.
– Źle mnie pani zrozumiała. Szukamy źródła i cokolwiek, co mogłoby być powodem tej choroby, powinno zostać zbadane.
– Czyli rozumiem, że na razie tata musi zostać w szpitalu?
– Obawiam się, że nie ma innego wyjścia.
– A czy nie może ktoś iść ze mną do domu ojca? Przyznam się szczerze, że nie do końca czuję się kompetentna, aby zbierać jakieś próbki.
– Oczywiście, nie ma problemu, właśnie to chciałem zasugerować – powiedział Zigner bez namysłu. – Wydeleguję odpowiednią osobę. Czy ma pani trochę czasu dzisiaj późnym popołudniem?
– Muszę jeszcze załatwić trochę spraw, ale dam radę.
– Jakby coś się zmieniło, będę dzwonić.
Pożegnała się i wyszła na zewnątrz. Podjechała karetka na sygnale. Odwróciła wzrok, kiedy lekarze przewozili poszkodowanego. Z boku ściekała krew, która zostawiała na asfalcie ciemne plamy.
Spojrzał na nią jeden z ratowników medycznych.
– Proszę się nie martwić – zagadnął, widząc przerażenie w jej oczach. – Nieszczęścia chodzą po ludziach i nawet jakbyśmy się bardzo starali, nie damy rady tego zmienić.
– Co mu się stało?
– Dziwna sprawa. Pierwszy raz widzę, żeby ktoś coś takiego przeżył. Koleś pracował na budowie. Ciął drewno. Albo ktoś go popchnął, albo nieumiejętnie stanął i odrąbało mu pół nogi – opowiadał z fascynacją. – Tyle krwi nie widziałem przy żadnym wypadku. Dobrze, że byliśmy blisko. Parę sekund później, a biedak by się wykrwawił…
Nie chciała już nic więcej wiedzieć. Żałowała, że w ogóle o coś zapytała. Ratownik powinien zająć się poszkodowanym, a nie prowadzić pogawędki z przypadkowo spotkanymi osobami.
Wsiadła do wozu. Zerknęła na komórkę. Podrapała się po głowie. Dwa nieodebrane połączenia od szefa. Oddzwonić i tłumaczyć się, dlaczego nie odbiera telefonów? A może nie zaprzątać sobie głowy i powiedzieć, że nie miała zasięgu? Domyślała się, że szef ma dla niej jakieś kolejne zadania. Miała spotkać się z mężem. Potem jeszcze wizyta w domu ojca. Kolejne wytyczne nie były jej na rękę. Ale telefon znowu zadzwonił. Na wyświetlaczu pojawił się napis: „Gen. Hermanowicz”.
– Słucham uważnie, panie generale – powiedziała doniośle.
– Witam! – Po tonie głosu poznała, że przełożony ma kiepski humor, zdecydowanie gorszy niż podczas ich rozmowy przed południem. – Potrzebuję pilnie raportu, o którym wspominałem dzisiaj rano.
– Ależ oczywiście! Tak jak obiecałam, postaram się go dostarczyć najpóźniej w przyszłym tygodniu.
– Chyba się nie zrozumieliśmy. Nie mam na to czasu. Jutro chcę go widzieć u mnie na biurku.
– Zrobię, co w mojej mocy, panie generale. Czy mogę zapytać, co się stało, że jest pan taki zdenerwowany?
Była jedną z nielicznych kobiet, które pracowały u boku generała Hermanowicza. Codziennie widziała rzeczy, o których zwykli ludzie, ci zza muru otaczającego koszary, nawet nie mieli pojęcia. Od razu zauważyła, że ma pewne wyjątkowe względy u przełożonego. Może to dzięki jego znajomości z ojcem, a może po prostu przypadła mu do gustu. Miała w głębokim poważaniu to, co sądzili o tym inni pracownicy. Skrzętnie wykorzystywała swoją uprzywilejowaną pozycję.
– Ciężki dzień. Rano odnaleziono ciało pułkownika Rozwały. To straszna strata dla naszej armii. Wszystko wskazuje na samobójstwo. Ale był tam ktoś jeszcze. Zamordowany został stróż z innej broni niż ta, którą miał pułkownik.
Słyszała o nim. Często bywał u Hermanowicza. Znali się jeszcze z czasów polskiej misji wojskowej wysłanej w 1992 roku do Libanu. To już kolejny wojskowy wysokiej rangi, który zmarł w ciągu ostatnich dni. Jeden miał atak serca, drugi spadł z drabiny. To wszystko miało swoją drugą stronę – pułkownicy byli w podeszłym wieku. Choć mieli zapał do pracy, to sił już brakowało. Ale tego jeszcze nie było. Samobójstwo? Osoba trzecia? Nie dziwiła się w tej chwili, że generał jest taki zdenerwowany. Mimo wszystko nie widziała zupełnie związku pomiędzy raportem, o który zastała poproszona, a śmiercią Rozwały.
– Czy można jakoś pomóc, panie generale? – zapytała, bo naprawdę było jej przykro.
– Po prostu na siebie uważaj, Saro.
– Chyba nie rozumiem…
– Obym się mylił, ale wygląda mi to na polowanie, naprawdę nie chcę spekulować, kto będzie kolejną ofiarą…
GODZINA 13:40
Rzucił się na niego, kiedy tylko zobaczył, że się zbliża. Przyparł go do ściany i przystawił mu nóż do gardła.
Damian nie miał czasu na zabawy.
– Chcesz mnie zabić?! – wrzasnął w stronę Marcina.
Był to rosły chłopak. Wszyscy mówili na niego Długi, bo wyróżniał się wzrostem. Miał około trzydziestu lat i przeszłość, która kwalifikowała go do pobytu w więzieniu. Marcin był od niego kilka razy większy i mógłby go złamać wpół bez żadnego problemu. Damian zlecił mu śledzenie pułkownika Rozwały.
– Co się stało? Przecież on nie żyje… Masz to, co chciałeś!
– Tak, ale to mogło się skończyć inaczej, kretynie! Miał przy nogawce mały rewolwer. Zamiast strzelić sobie w skroń, mógł wycelować w moją stronę i teraz byś mnie tutaj nie widział.
– Przysięgam, Damian, że nigdy nie miał ze sobą broni. Pewnie po śmierci tych dwóch poprzednich zaostrzyli środki bezpieczeństwa.
– Gówno mnie obchodzi, że coś podejrzewali. Miał przy sobie broń? Miał! Dlaczego o tym nie wiedziałem? Bo nawaliłeś!
– Wybacz! – Zobaczył w jego oczach skruchę.
Odepchnął Marcina i schował nóż za pas. Wiedział, że najemnik rzetelnie wykonał zlecone zadanie. W końcu sam wszystko sprawdził, zanim przystąpił do misji. Z drugiej strony miał silną chęć zrzucenia na kogoś winy.
– Co zrobiłeś z ochroną?
– Przed wejściem głównym stała jedna furgonetka. W środku było czterech żołnierzy. Po drugiej stronie był jeszcze nieoznakowany wóz. Okazało się, że to prywatna ochrona…
– Faktycznie się przestraszyli, skoro sięgają po takie środki. – Uśmiechnął się pod nosem.
– Tym z furgonetki wrzuciłem gaz usypiający. Tego z ochrony potraktowałem bejsbolem. Nie cierpię tych prywaciarzy.
Damian kiwnął głową na znak aprobaty. Spojrzał w lustro.
– Minęło już pięć lat, a oni nadal mnie rozpoznają, wciąż pamiętają Ucznia Carpzova – powiedział, gładząc się po siwiejących włosach.
– Czytałem o tym, co zrobiłeś. Dopóki mi płacisz, nie obchodzi mnie, kim jesteś – powiedział Marcin – ale musiało być o tobie naprawdę głośno.
– Nie każdy ucieka z więzienia. Nie każdy chce zabić premiera. Nie każdy wznieca taki strach jak ja.
Znajdowali się w ciemnej piwnicy na jednym z krakowskich osiedli. Damian nie wiedział, do kogo należy to miejsce. Ta wiedza nie była mu potrzebna do szczęścia, dopóki nikt im nie przeszkadzał.
– Gdzie jest Fiodor? – zapytał Marcina.
– Ma tu być za parę minut. Masz jakieś specjalne zadania?
– Tutaj masz listę osób, na które trzeba mieć oko. – Podał mu kartkę z koślawo napisanymi nazwiskami.
– Kto to?
– Osoby, których intencji jestem pewien.
Potrzebował pomocników. Za stary był już na walkę ze wszystkimi. Marcin i Fiodor idealnie nadawali się do misji, którą im wyznaczył. Mieli wspólnych wrogów, a nie ma lepszego czynnika motywacji niż czysty gniew. Dodatkowo obaj potrzebowali pieniędzy. Damian nie był w tej chwili bogaty, ale wkrótce miało się to zmienić.
Usłyszał pukanie do drzwi. Uczeń przyłożył palec do ust i na palcach podszedł do niewielkiego okna. Odsłonił zabrudzoną firankę i wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył tylko łysą głowę. Odetchnął z ulgą. Przekręcił zamek. Przywitał się z Fiodorem Ostushenką, swoim drugim najemnikiem, i streścił pokrótce wydarzenia ostatniej nocy.
Usiedli w trójkę wokół niewielkiego, drewnianego stolika.
– Co masz? Jakieś nowości? – Damian spojrzał na Fiodora.
– Cały dzień siedział nad telefonem. Wywołałeś burzę śmiercią Rozwały. Musiałem trzymać się dalej niż zwykle, wzmocnili ochronę. Poza tym chyba wiedzą, że prowadzimy obserwację. Nie wiem, jakim cudem, ale znaleźli mój adres. Splądrowali całe mieszkanie – Damian nawet nie drgnął – na szczęście nic tam nie było.
– Musimy się pośpieszyć – skomentował Marcin, wiercąc się na fotelu, który był dla niego zbyt mały.
– Sugerowałbym przeczekać burzę – dodał drugi najemnik.
Uczeń spojrzał na pierwszego, potem na drugiego. Były to zupełnie dwie inne osobowości. Jeden wysoki i muskularny, raczej wolał przywalić, niż myśleć. Drugi był niski, nadrabiał sprytem. Wyglądał mizernie, i nikt nie domyślał się, jak wielu już zabił z zimną krwią. Miał nietypowe jak na Ukraińca usposobienie. Chytrość miał wpisaną w genach. Poza tym był niezwykle wykształcony. Zanim cokolwiek zrobił, zdążył kilka razy pomyśleć. Damian bardzo cenił sobie jego zdanie.
– Zgadzam się z Łysym – nazywał tak Fiodora, co bardzo irytowało Ukraińca – że w tej chwili kolejna akcja wiąże się ze zbyt dużym niebezpieczeństwem. Z drugiej strony jednak nie możemy zwlekać. Zbyt długo się przygotowywaliśmy, żeby teraz się poddać.
– Potrzebujemy czwartego. To za duży teren, żeby ogarnąć to we trójkę.
– Zbyt duże ryzyko, żeby wprowadzać kogoś w ostatniej chwili – odpowiedział bez zastanowienia Damian. – Nie zaufam pierwszej lepszej osobie. Dlaczego sądzisz, że nie damy rady?
– Po kolei. – Fiodor usiadł po turecku, zapewne tylko po to, żeby wzbudzić zazdrość Marcina, że robienie czegoś takiego nogami jest możliwe. Łysy pogładził się po wygolonej głowie i zaczął mówić: – Zobaczmy, co mamy – wskazał na kawałek ściany z przyklejonymi notkami, mapami i zdjęciami. – Tadeusz Węgrzycki, czyli nasz kolejny cel, w każdą środę po pracy wyjeżdża z Radomia na poligon pod Kielcami. Spędza tam około trzech godzin na bieganiu dookoła z pistoletem i strzelaniu do wyznaczonych obiektów.
– Nie chcę słyszeć rzeczy, o których wiem! – powiedział gniewnie Damian i spojrzał na zegarek.
– Chodzi o to, że to jest sto pięćdziesiąt hektarów lasów, rowów, bagien. Nigdy tam nie byliśmy. Nawet jeśli uda nam się wejść na teren poligonu, to prędzej nas zastrzelą, niż my znajdziemy Węgrzyckiego. Od tygodnia pada. Wątpię, aby w ciągu najbliższej godziny coś się zmieniło. Będziemy pośrodku błotnej pustyni, a wokół nas będzie krążyć setka uzbrojonych i świetnie wyszkolonych żołnierzy. To jak rozłożenie namiotu na granicy Izraela i Palestyny. Do tego ochrona. Nawet jeśli Węgrzycki pojedzie na poligon, co wcale nie jest takie oczywiste, to wokół niego cały czas będzie eskorta. Zabawa się skończyła.
Damian się zamyślił.
– Skończmy pieprzyć, paniusie! – przerwał ciszę Marcin. – Skoro i tak już wiedzą, że to nie przypadek był przyczyną śmierci poprzedniej trójki wojskowych, weźmy giwery i napierdalajmy, kogo się da. Rozwalmy ten pieprzony system. Teraz już nic innego nie pozostało.
Łysy wyciągnął pistolet i udał, że strzela sobie w głowę, jakby po usłyszeniu słów Długiego nic więcej mu nie pozostawało.
– Co sugerujesz? – Uczeń udał, że wypowiedź Marcina nie miała miejsca, i zwrócił się do Ukraińca.
– Jest nas trzech. Plan był przygotowany pod poligon, ale trzeba dostosować środki do sytuacji. Pogoda jest fatalna. Nietrudno o wypadek drogowy. Pułkownik wraca zawsze starą drogą łączącą Kielce z Radomiem. Mamy jeszcze dość czasu, żeby znaleźć odpowiednie miejsce na trasie, podłożyć bombę albo po prostu ustawić snajperkę i go zlikwidować.
– Wszystko pięknie obmyślane, ale zapomniałeś, że muszę sobie z naszym kochanym Tadkiem chwilę porozmawiać.
– Odrąbać mu łeb! Pogawędzicie sobie w niebie! – wypalił Długi i było widać, że jego słowa bardzo go rozbawiły.
– DOŚĆ! – Damian uderzył pięścią w stół. Spróchniałe drewno nie wytrzymało i mebel rozpadł się na pół. – Zajmę się Węgrzyckim na swój sposób. Nie będzie mi potrzebna wasza pomoc. Marcin wie, co ma jutro robić. Ty, Fiodor, miej na oku Wagnera. Z nim nie pójdzie już tak łatwo.
– Kiedy chcesz się za niego zabrać?
– To zależy. Chyba faktycznie potrzebujemy czwartego do pomocy. Dajcie mi dzień, a zwerbuję odpowiednią osobę. To nie może być pierwszy lepszy. To musi być osoba, która nie ma nic do stracenia, do tego stopnia, że zaryzykuje swoje życie, a po wszystkim będę mógł się jej bez skrupułów pozbyć.
Najemnicy kiwnęli głowami.
– Słynąłeś z tortur, dlaczego nie stosujesz swoich metod? – zaciekawił się Fiodor.
– W torturach liczy się siła i czas. Na starość słabnę, a czasu brakuje zawsze. Poza tym chcę, aby ich śmierć wyglądała przypadkowo. Nie znacie siły wojska. To nie to samo co policja. Oni są w stanie postawić na nogi całą armię, byle schwytać winnego. Dlatego przygotujcie się na najgorsze. To będzie najtrudniejsza misja, w jakiej uczestniczyliście.
– Dobrze byłoby przynajmniej wiedzieć, czego szukamy – powiedział z uśmiechem maniaka Długi. Widać sporo czekał, aż weźmie udział w takiej przygodzie. – Po co ci te klucze?
– Klucze sugerują, że to, czego szukamy, jest zamknięte – powiedział powoli Uczeń Carpzova – a dążymy do odkrycia prawdy. Można zatem powiedzieć, że naszym celem jest zamknięta prawda.
– Uuuu… – zabuczał Fiodor. – Dodaj, że po drodze musimy zabić krasnoludów, rozwiązać zagadkę Sfinksa i pocałować śmierć, a stworzy nam się fabuła bestselleru.
Damian uśmiechnął się pod nosem. Wypowiedź Łysego nie wymagała komentarza. Był ciekaw, co Ukrainiec powie jutro i czy w ogóle będzie żył.
– Posprzątajcie tutaj. Skoro znaleźli twoje mieszkanie – Uczeń spojrzał na Fiodora – tę piwnicę też prędzej czy później znajdą.
– Gdzie się przenosimy?
– Dajcie mi czas do namysłu. Napiszę wam wiadomość. Dzisiejszej nocy po prostu zniknijcie.
– A co, jeżeli coś pójdzie nie tak? – Marcin wciąż zadawał pytania.
– Pieniądze zostaną wam przelane w przyszłym tygodniu. O to się nie martwcie. Nawet jeśli zginę, choć mimo wszystko mam nadzieję, że pożyję jeszcze parę dni, to otrzymacie wszystko zgodnie z ustaleniami.
Gówno prawda, ale w momencie, kiedy faktycznie będzie martwy, nic mu nie zrobią. Zostaną bez niczego. Damian miał ważniejsze sprawy niż obawianie się, czy Łysy i Długi będą mieli co jeść.
Zadzwonił telefon. Uczeń Carpzova spojrzał na wyświetlacz i pośpiesznie wyszedł. Zaczął słuchać. W jednej chwili jego brwi podniosły się wysoko, a do oczu napłynęły łzy. Rozłączył się i wyrzucił komórkę z całej siły w wysokie krzaki. Podbiegł do niego Fiodor.
– Coś się stało?
– Zmiana planów. Długi! – krzyknął do wielkoluda, który wynurzył się z kartonem papierów. – Zapomnij o tej liście. Pojedziesz gdzie indziej.
Wyciągnął z kartonu mapę i wskazał na niej odpowiednie miejsce.
– To jest punkt zero – powiedział, widząc ich pytający wzrok. – Spotkamy się tam jutro w samo południe. Jeżeli jeszcze nigdy nie byliście w piekle, to przygotujcie się na możliwość, że wcale tam nie będzie pięknie.
WTOREK, GODZINA 20:00
Nigdy tutaj nie był. Puste korytarze nie dodawały odwagi. Z daleka słyszał hejnał mariacki.
Wybiła twoja ostatnia godzina…
Przyśpieszył. Poczuł, jak kropla potu spływa mu po czole. Jeden błąd, a będzie spalony. Wytarł twarz rękawem. Nie mógł pozostawić po sobie śladu. Kolejna misja uświadamiała mu właśnie, jak bardzo się postarzał. Gdzie były te czasy, kiedy biegał maratony albo przemierzał pustynie, zostawiając kolegów daleko za sobą?
Ale dzisiaj musiał uważać również na inne niebezpieczeństwa. Domyślał się, że ochrona ma się na baczności. Zbyt wiele ostatnio się działo. Zajrzał przez okno. Było już późno. Krople deszczu spływały po szybach albo rozbijały się o parapet.
Odbezpieczył pistolet. Włączył latarkę. Przekręcił klamkę i wszedł bezszelestnie do pomieszczenia. Przy ścianie stały wysokie regały z książkami. Znajdował się w czytelni Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie. O tak późnej porze było już pusto. Tylko w odległym rogu świeciła się jedna lampka. Skrył się za regałem.
Dobrze wiedział, że Stanisław Rozwała spędzi tutaj jeszcze około dwudziestu minut. Następnie wsiądzie do swojego samochodu służbowego i zje kolację z żoną. Staruszek czyta zapewne jakąś książkę historyczną. Jednak prawdziwy powód jego częstej obecności w czytelni jest zupełnie inny. W końcu jest tak niewiele miejsc, gdzie można porozmawiać, nie martwiąc się, że ktoś podsłucha.
Córka Stanisława jest dyrektorem biblioteki, dzięki czemu ma on specjalne przywileje. Nikt mu nie przeszkadza, nikt go nie wyrzuca. Dzisiaj jednak miało być inaczej…
Podszedł od tyłu. Przyłożył pistolet do jego pleców.
– Witam serdecznie! – powiedział cicho.
Stanisław spojrzał z lękiem w jego stronę.
– Nie masz gdzie uciec, nikt cię nie usłyszy.
Staruszek nawet się nie wzdrygnął.
– Gdzie jest Jerzy? Jego również się pozbyłeś? – zapytał, spoglądając z lękiem na broń.
– To ja zadaję pytania!
– Co to jest? – Wskazał na niewielką butelkę wypełnioną bezbarwną cieczą.
– Napój życia. – Uśmiechnął się. – Nikt nie domyśli się, że miałeś tutaj gościa. Efekty będą takie, jakbyś dostał ataku serca – musiał dbać o pozory. Im bardziej zwracał na siebie uwagę, tym większe groziło mu niebezpieczeństwo.
Złapał go za ramię. Stanisław jednak wyrwał mu się z uścisku, podbiegł do pobliskiego biurka i zapalił lampkę.
– Myślisz, że to cię uratuje? – Zaśmiał się na widok tego, co robi staruszek. – Myślisz o tej furgonetce, która stała przy wejściu, tak? Obawiam się, że twoja ochrona jest w tym momencie nie do końca sprawna. Przykro mi.
– Czego chcesz?!
– Dobrze wiesz, dlaczego przyszedłem. Dobrze wiesz, że śmierć twoich kumpli wcale nie była przypadkowa. Oddaj mi klucz, powiedz, gdzie to jest. Nie popełniaj błędów poprzedników, a nic ci nie zrobię.
– Tekst rodem z najlepszych filmów. – Tym razem zaśmiał się Stanisław. – Kim właściwie jesteś?
– Tym, który poświęcił swoje życie dla prawdy! – wymyślił na szybko odpowiedź.
Wkurzył się, podszedł do starca i powalił go na ziemię, aż huk odbił się echem po ścianach. Słyszał tylko, jak przeciwnik sapie. Jak tak dalej pójdzie, to żaden eliksir nie będzie potrzebny. Zerwał mu z szyi łańcuszek.
– Zatem klucz już mam. – Spojrzał na swoją zdobycz. – Teraz tylko powiedz, gdzie mam tego szukać!
– Ni to niebo, ni to piekło…
Nie zdążył zareagować, a Stanisław wyciągnął zza skarpety mały rewolwer, przyłożył go do skroni i oddał strzał.
Zaklął pod nosem. Nie cierpiał, jak coś szło niezgodnie z planem. Sprawdził mu tętno. Nic nie wyczuł. Przynajmniej miał klucz. Jutro rano odkryją ciało Stanisława. Następnym razem nie będzie tak łatwo. A przecież mógł go sprawdzić. Rozwała nigdy wcześniej nie nosił przy sobie broni. A niech to szlag.
Posprawdzał jego kieszenie. Dwie komórki, chusteczki i notes. Przewertował kartki. Nic ciekawego, ale schował do kieszeni na wszelki wypadek.
Usłyszał kroki. Może mu się wydawało? Schował się pomiędzy regałami. Tutaj na pewno nikt go nie zauważy. Parę sekund później uchyliły się drzwi czytelni. Zobaczył wąski strumień światła latarki. Dostrzegł stróża, który nerwowo wykręcał numer na klawiaturze komórki. Najgorsze koszmary się spełniły. Śmierć podczas jego zmiany.
Wyszedł i ku przerażeniu stróża wycelował w jego stronę pistolet.
– Ja cię znam! – odezwał się po chwili. Po jego głosie można było wywnioskować, że wcale z tego powodu się nie cieszy.
– Przykro mi, ale nie przypominam sobie, abyśmy mieli okazję się spotkać – odpowiedział żartobliwie, robiąc krok do przodu.
– Jesteś Uczniem Carpzova. Przecież ty…
– Tak, wiem, teoretycznie jestem martwy. Podobnie jak ty.
Wystrzelił. Kula trafiła prosto w oko i przeszyła mózg na wylot. Struga krwi splamiła ściany. Ciało stróża zwaliło się bezwładnie na ziemię.
– W końcu wszyscy kiedyś umrą – powiedział do swoich ofiar. Zgasił światło i wyszedł w ciemną noc. Miał nadzieję, że następna ofiara sprawi mniej problemów.
ŚRODA, GODZINA 9:00
Widział tych ludzi po raz pierwszy. Odziani w czerń maszerowali za trumną. Rodzina, przyjaciele, ale również mieszkańcy miasta i służby mundurowe. Orkiestra górnicza rytmicznie wybijała rytm i powoli przesuwała się do przodu.
Ksiądz spojrzał dookoła.
– Kochajmy ludzi, tak szybko odchodzą – zaczął mówić – a nikt nie zna dnia ani godziny. Żegnamy dzisiaj Marię Kozielską, zasłużoną policjantkę i dobrą przyjaciółkę…
Wokół była zupełna cisza. Jej matka zasłoniła twarz, a mąż przytulił syna.
– Dawno cię nie widziałem. – Komendant Bracki podszedł do Michała.
– Wiele się nie zmieniło. Ludzie wciąż umierają. Znałeś ją? – odpowiedział, patrząc w przeciwległym kierunku.
– Kozielską? Tak… – zamyślił się – ale to było dawno temu, kiedy dopiero zaczynała swoją karierę w policji. Nikt wtedy nie przypuszczał, że będzie o niej tak głośno. Dobrze cię znowu widzieć. Wszystko w porządku?
– Moje życie zaczyna się od nowa. – Nigdy nie utrzymywał z Brackim bliskich kontaktów. – Kim on jest? – zmienił umyślnie temat i wskazał na krępego mężczyznę, który czaił się pomiędzy drzewami kilkanaście metrów od nich.
– Dlaczego pytasz? To nikt od nas.
– Nie ma na sobie munduru, ale nosi broń.
– Nic dziwnego. Tutaj pewnie każdy chowa coś pod marynarką. Specyficzne towarzystwo.
– Kto nadzoruje akcję?
– Teoretycznie centrala, praktycznie ja. Nie potrafię zaufać ludziom, których nie znam.
– Dostanę kogoś do pomocy? – nie chciał tego, ale wiedział jaka jest praktyka.
– Filip Jonaszewski. Zna sprawę. Pracuje u nas już osiem lat. Dostaniesz samochód, komórkę i broń…
– Broń?! – powiedział chyba zbyt głośno, bo kilka osób spojrzało gniewnie w jego stronę. – Chyba podziękuję. Nawet nie wiem, jak ją naładować.
– Twój wybór. Nie wiadomo, co się może wydarzyć.
Michał zerknął, jak kilku policjantów staje w równym szeregu. Wystrzelono salwy. Odgłos rozległ się dookoła i pozostawił za sobą głuchą ciszę. Trumnę spuszczono do grobu, a bliscy Marii zaczęli układać wokół kwiaty.
Bracki odszedł bez słowa. Ludzie przeciskali się obok nagrobków, aby ostatni raz pożegnać się z Kozielską. Michał podszedł do mężczyzny, który wcześniej zwrócił jego uwagę.
– Znamy się? – zagadnął. Rozmówca aż się wzdrygnął, odruchowo sięgnął po pistolet. – Nie bój się! Nazywam się Michał Drobik. Miło mi poznać.
Wyciągnął rękę, ale po chwili włożył ją do kieszeni, bo nie doczekał się uścisku. Stał obok bez słowa. W końcu grubas się odezwał:
– Hubert Buczyński. Pracowałem z Marią przez długie lata. Czego chcesz?
– To raczej ty mi odpowiedz na to pytanie. Stoisz z tyłu. Nietrudno zauważyć twoją broń. Cały czas się rozglądasz i kogoś wypatrujesz. – Zrobił pauzę. – Poza tym czegoś się boisz. Teoretycznie powinienem cię w tej chwili obezwładnić i zawieźć na przesłuchanie.
– Masz niezłe poczucie humoru. – Nie spodziewał się takiego podsumowania.
Był dwa razy mniejszy od Huberta. Zawsze należał do tych najsłabszych. Tylko skóra i kości, ale niełatwo było to zmienić. Rozmówca był natomiast rosłym, tęgim mężczyzną. Był od Drobika wyższy o co najmniej dwadzieścia centymetrów.
– Niezła analiza – odparł po chwili Hubert – ale jednak tego nie zrobisz.
– Skąd taka pewność?
– Skoro znasz się na mowie ciała, to zapewne od chwili, kiedy mnie ujrzałeś, wiesz, że nie mam złych zamiarów.
– Masz rację – Michał poklepał Misia po plecach – ale coś ukrywasz, a to mi nie daje spokoju.
– Każdy ma swoje tajemnice. Kim właściwie jesteś?
– Człowiekiem, który już kilka razy był tam, gdzie teraz leży Maria. Mężczyzną, który stracił wszystko, co kochał, i musi odnaleźć chęci do życia jeszcze raz. Frajerem, który wierzy, że uda mu się dokonać niemożliwego…
– Czego? – Hubert po raz pierwszy spojrzał mu w oczy.
– Widzisz tych ludzi? Rozpoznajesz ich? – Michał wskazał na czarne postacie powoli wychodzące z cmentarza. – Nie zdziwiłbym się, gdyby któryś z nich okazał się mordercą Kozielskiej. Na tym właśnie polega problem. Poruszamy się w labiryncie podejrzeń, które nic nam nie mówią.
– Historia lubi się powtarzać – skomentował półszeptem Hubert i zaczął oddalać się ze spuszczoną głową.
„Oby i tym razem zakończyła się happy endem” – pomyślał Michał, choć miał wątpliwość, czy to w ogóle możliwe…ROZDZIAŁ 1
GODZINA 10:00
– Oddychaj swobodnie. Wszystko będzie OK! – Spojrzał na nią i się uśmiechnął.
– Przecież wiesz, że zawsze się denerwuję. – Wbijała sobie paznokcie w rękę.
– Tylko nie zrób tak jak ostatnio! Drugi raz cię nie będę wynosił z parkietu.
– Wciąż mi to wypominasz?! Każdy ma prawo źle się poczuć.
– Świetny moment sobie wybrałaś. Kobiety…
Zagryzła wargę. Zamknęła oczy. Nie będzie go słuchać. Miała dość tych wszystkich zawodów. Ale przecież wiedziała, że nie będzie łatwo. Spojrzała ostatni raz w lustro. Wyglądała olśniewająco, co bardzo ją cieszyło. Wyprostowała się.
– Już czas! – Partner złapał ją za rękę.
– I ostatnia para – usłyszała z głośników głos prowadzącego. – Justyna Błoszczuk oraz Sebastian Sznider. Mistrzowie Polski w tańcu towarzyskim. Dzisiaj po raz kolejny walczą o ten prestiżowy tytuł…
Ale ona już tego nie słyszała. Nie widziała również zgromadzonych na sali ludzi, którzy wiwatowali, widząc na parkiecie osiem najlepszych par tanecznych. Gdzieś w oddali zobaczyła stojących przy parkiecie sędziów, którzy już wyostrzali wzrok, żeby wyłapać każdy najmniejszy błąd, każde potknięcie, każdy grymas bólu.
Świetnie się prezentowali. W technice nikt nie miał z nimi szans. Do tego innowacyjność figur onieśmielała nawet największych ekspertów choreografii.
– Gotowa? – usłyszała głos Sebastiana, kiedy już stali w pozycji zamkniętej, aby zacząć swój ostatni taniec.
Kiwnęła głową. Jej długa, niebieska suknia świeciła blaskiem. Światło odbijało się od ozdobnych cekinów. Pamiętała, jak wiele rodzice musieli się natrudzić, aby kupić ukochanej córce taki prezent. Wydawało się to takie odległe.
Krok do przodu, delikatny obrót, odwrócona głowa, kolejny krok. Zaczęli płynąć. Zmusiła się do delikatnego uśmiechu. Sebastian trzymał ją mocno, lawirując wokół innych par. Poczuła uderzenie w ramię. To Sandra, tancerka z konkurencyjnej pary, trąciła ją. Justyna stłumiła krzyk, zacisnęła zęby z bólu. Sebastian powinien był ich ominąć. Zobaczyła bezszelestnie wypowiedziane przez niego słowo „przepraszam”, jednak wiedziała, że partner wcale nie czuł się winny. To nic nowego, że kobiety są traktowane w tańcu jak swoiste tarany, które mają zagrodzić drogę innej parze i zlikwidować przeciwników. Nieważne były zasady czystej konkurencji ani ból.
Zrobiła piruet. Sebastian podniósł ją do góry i delikatnie podrzucił. Usłyszała gromkie brawa. Lubiła to uczucie, kiedy była w centrum uwagi i chwila należała do niej. Wtedy nie miały znaczenia kontuzje, żmudne godziny spędzone na ćwiczeniu pojedynczych ruchów, albo przepuklina, która nie pozwalała jej zasnąć.
Nagle spadła na ziemię. Sebastian się zachwiał i wypuścił ją z rąk. Widziała tylko, jak partner z całej siły uderza pięścią w parkiet. Po chwili podbiegł do niej i pomógł wstać. Może jej się wydawało, ale miała wrażenie, że na twarzy Sebastiana maluje się złość, tak jakby miał do niej pretensje o zaistniałą sytuację. Teraz to na pewno pożegnają się z tytułem mistrzów.
Spojrzała na sędziów. Jeden z nich szeptał coś do drugiego, inny kręcił głową na znak dezaprobaty. Przez chwilę jej wzrok zatrzymał się na widowni. Zobaczyła ludzi, którzy wstali i wskazywali w jej stronę. Niektórzy uśmiechali się pod nosem.
Muzyka ucichła. Coś było nie tak. Przecież ich taniec się jeszcze nie zakończył. Inne pary odeszły na bok, jakby się czegoś przestraszyły. Spojrzała na Sebastiana. Był cały czerwony na twarzy. Jego brwi uniosły się wysoko. Przeciął ręką powietrze. Ściągnął muszkę i rzucił ją ostentacyjnie na parkiet. Odszedł w przeciwległym kierunku. Justyna została sama na środku parkietu. Nie rozumiała, co się dzieje. Chwyciła się za głowę, odczuwała niewielki ból wokół skroni. I wszystko stało się jasne. Podczas upadku musiała spaść jej peruka. Sztuczne włosy trzymały się teraz na ostatnich kroplach kleju. Zerwała to, co jeszcze pozostało. Z podniesioną głową ukłoniła się w kierunku zaproszonych gości i sędziów. Wszyscy patrzyli w jej kierunku w zupełnej ciszy, jak gdyby widzieli łysą osobę po raz pierwszy.
Odeszła powoli w kierunku szatni. Usiadła na ławce. Po policzkach zaczął spływać potok łez, którego nawet nie miała zamiaru powstrzymywać. Spojrzała w lustro. Właśnie zakończyła się jej historia z tańcem. Teraz już wszystko wiedziała. Choroba jest w stanie zniszczyć wszystko na swojej drodze. Marzenia, pragnienia i przyszłość właśnie przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.
GODZINA 10:25
Śląsk, jak tutaj jest dziwnie. Michał Drobik przyzwyczaił się do czegoś innego.
Kiedy zamieszkał w Krakowie, długo musiał się oswajać. Jego rodzina pochodziła z Mazur. Spędził tam całe swoje dzieciństwo. Tak się jednak losy poukładały, że się zakochał. Musiał pożegnać się z jeziorami i bezkresnymi lasami, skąd miał tak wiele wspomnień.
Cały poranek spędził przy grobie Marii Kozielskiej. Mordercy często wracają do swoich ofiar. Policja obserwuje cmentarze, złapano już w ten sposób mnóstwo przestępców. Michał jednak nie spostrzegł niczego podejrzanego. Wiązanki kwiatów, które pozostawili bliscy, leżały równo ułożone, obmywane raz po raz chłodnymi kroplami deszczu.
Stał właśnie przed niewielkim blokiem mieszkalnym. Spojrzał w górę. Budynek miał osiem pięter. Stare, popękane ściany pamiętały jeszcze czasy Polski Ludowej.
Zadzwonił przez domofon. Najbliższa rodzina Marii – mąż, syn oraz matka – została przez niego poproszona, o pozostanie na Śląsku jeszcze parę dni. Michał miał kilka pytań. Nie wiedział, od czego zacząć. To była jego pierwsza sprawa po dwuletniej przerwie w pracy w policji. Rano był na odprawie. Filip Jonaszewski – osoba przydzielona mu przez komendanta – miał dołączyć do Drobika po południu.
Wszedł do mieszkania, gdzie mieszkała wcześniej Maria. Jej matka i mąż spojrzeli na Michała wymownie. Widać było, że przerwał im jakąś rozmowę. W drugiej części pokoju, wpatrzony w okno, siedział Janek. Nic nie mówił. Jego wzrok zawieszony był w próżni.
– Powiedział coś? – zapytał Michał matkę.
– Jaś zawsze był spokojny, ale nigdy do tego stopnia. Nie powiedział nawet jednego słowa od czasu śmierci matki.
– Mogę prosić o zostawienie nas samych?
Markowi, mężowi Kozielskiej, chyba nie do końca podobał się ten pomysł, jednak posłusznie wyszli.
Mieszkanie było schludne. Policja już dawno zabezpieczyła wszystko, co mogło okazać się jakimś tropem. Teczki, komputery, korespondencja, pamiętniki leżały zapieczętowane, a dostęp do nich mieli jedynie śledczy.
Sprawa była o tyle trudna, że nikt nie wiedział, czym Maria się właściwie zajmowała. Ostatnia oficjalna sprawa, którą prowadziła, zakończyła się przed sześcioma miesiącami. Trzy miesiące temu wzięła urlop na żądanie. Nie wiadomo, co robiła i co się stało. Trzy dni temu wezwano pogotowie do hotelu. Ze schodów spadła nieznana bliżej kobieta. To była właśnie Maria. Złamana noga, wybity bark, stłuczone żebra i… skręcony kark. Wszystko wskazywało na nieszczęśliwy wypadek. Sekcja zwłok wykazała jednak coś podejrzanego. Substancja o tajemniczej nazwie „Efiuxalomitr” nie jest składnikiem produktów spożywczych. Dostępna jest jedynie w aptekach dla osób cierpiących na zaburzenia psychiczne. Lekarz potwierdził, że Maria Kozielska nigdy nie spożywała tego lekarstwa. Zapytany o skutki użycia „Efiuxalomitru” przez zdrową osobę, złapał się za głowę. Halucynacje, obniżone ciśnienie, wątłe mięśnie. Na jej ciele były również ślady pobicia. Lekarze medycyny sądowej powtórnie przeprowadzili sekcję zwłok. Michał był przy tym i wciąż nie mógł pozbyć się tego obrazu z pamięci. Miał przed oczami poszczególne organy wykładane na stalowe naczynia. Ten odór, jakby otworzono drzwi hurtowni ze zgniłymi rybami. Ten sflaczały mózg, który opadł nieporęcznemu lekarzowi na ziemię i którego kawałki wylądowały na garniturze Michała.
Kolejna sekcja zwłok potwierdziła najgorsze. Część obrażeń powstała, jeszcze zanim Maria spadła ze schodów. W okolicach ust znaleziono niewielkie strupy krwi. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze parę minut przed śmiercią w ustach policjantki tkwił knebel.
Przeszukano cały hotel. Pokoje, kuchnie, restauracje, a nawet komórki, w których przechowywano chemikalia. Ani jednego śladu. W komputerze Marii szukano jakichkolwiek śladów, które pomogłyby ustalić, czym ona się właściwie zajmowała. Żadna z przyjaciółek nie potrafiła podać nawet cząstkowej informacji. Trzy miesiące temu Kozielska po prostu przestała istnieć, chociaż kamery zarejestrowały ją w kilku miejscach. Wszędzie była sama. Zmierzała w nikomu nieznanym kierunku. Sprawdzono billingi telefonów. Głównie rozmawiała z matką i synem. Niektóre numery wciąż namierzano.
Mąż nie utrzymywał z nią kontaktu. Minęły już ponad cztery lata od ich rozwodu. Został w Bieszczadach, a Maria zamieszkała z synem na Śląsku, gdzie pracowała na co dzień w Komendzie Wojewódzkiej w Katowicach.
Rozmawiał już z matką Kozielskiej. Staruszka miała osiemdziesiąt dwa lata. Strasznie przeżyła śmierć ukochanej córki. Nie wiedziała, czym zajmowała się Maria. Nie mówiła jej o wszystkim. Córka odwiedziła ją miesiąc temu, ale matka nie spostrzegła niczego podejrzanego. Spotkanie przebiegało jak zwykle.
Michał spojrzał na Janka. Chłopak miał siedemnaście lat. Mieszkał z mamą. Zadanie Drobika było bardzo proste – sprawić, aby syn powiedział, czym zajmowała się Maria, co mogłoby naprowadzić na właściwy trop i pozwolić odnaleźć mordercę. Ale chłopiec zamknął się w sobie. Rozmawiali z nim już psychologowie. Został na jedną noc pod obserwacją w szpitalu. Na nic zdały się starania ojca i babci. Michał był ostatnią szansą.
Zdziwił się, kiedy Bracki do niego zadzwonił. Śląsk nie podlegał Komendzie Wojewódzkiej w Krakowie. Wdrożono jednak specjalne procedury. Postawiono w stan gotowości również centralę w Warszawie. Działo się tak zawsze, kiedy ofiarą był policjant, tym bardziej że nie stało się to podczas akcji – Kozielska nie była na służbie. Z drugiej strony miała wiedzę o wielu tajnych sprawach i trzeba było szczegółowo sprawdzić, czy coś nie wydostało się na zewnątrz.
Michał Drobik był absolwentem Politechniki Warszawskiej. Skończył jakiś durny kierunek kształcący go na inżyniera. Gdyby nie przypadek, zanudzałby się pewnie na jakichś odwiertach w Australii, dokąd wyjechali wszyscy jego kumple. Na jednym z wykładów siedział w którymś z tylnych rzędów. Jego uwaga skupiła się na wysokim brunecie, którego widział po raz pierwszy. Zawiadomił ochronę, ponieważ jego wyraz twarzy nie dawał mu spokoju. Kilka godzin po tym zdarzeniu tłumaczył się na posterunku, skąd wiedział, że chłopak, którego wskazał ochronie, w plecaku chowa ładunki wybuchowe. Do jak wielkiej tragedii by doszło, gdyby Michał nie zaalarmował odpowiednich służb? Potem były dodatkowe testy. Okazało się, że ma wrodzony nawyk rozpoznawania ludzkich emocji. Był postrzegany jako dziwoląg. Ludzie z policji patrzyli na niego z powątpiewaniem. Po jakimś czasie przekonali się, że taka osoba stanowi prawdziwą wartość.
Nie znał Marii Kozielskiej prywatnie, ale słyszał o niej nie raz. Kiedyś wybierał się na jej wykład dotyczący technik przesłuchania, bo wyrosła na eksperta w jej dziedzinie. Ostatecznie okoliczności mu na to nie pozwoliły.
Usiadł obok Janka. Nie widział sensu się przedstawiać. Nie miał do końca pomysłu, jak rozpocząć tę rozmowę. Uważał za zły pomysł przypatrywanie się młodzieńcowi. Nie wiedział, co tkwi wewnątrz chłopaka, a nie chciał mu się narażać.
Co wiesz?
Co widziałeś?
Czy znasz sekrety swojej mamy?
Czy potrafisz wskazać jej zabójcę?
Zwykle matki nie mówią dzieciom o swoich sprawach. Nie potrzebował dowodzić tej tezy badaniami psychologicznymi – znał to z własnego życia. Nie krył zdziwienia i złości, kiedy ojciec zadzwonił pewnego dnia z wiadomością, że mama jest ciężko chora, właśnie wiozą ją na operację i szanse jej powodzenia są nikłe. Mama nie przeżyła zabiegu. Dopiero potem dowiedział się, że w jej ciele zagnieździł się chłoniak i niszczył ją ponad dwa lata. Pieprzone dwa lata, a on dowiedział się o tym, kiedy było już za późno na podziękowanie mamie i powiedzenie jej, jak bardzo ją kochał.
W tym przypadku jednak sprawa przedstawiała się odmiennie. Maria mieszkała ze swoim jedynym synem. Marek przyznał, że Janek był dla niej całym światem. Każdy musi czasem się komuś wyżalić, po prostu pogadać. Kozielska nie miała nikogo poza synem, a przynajmniej wszystko na to wskazywało.
– Beznadziejna pogoda, hmm? – zagadnął w końcu.
Bez odpowiedzi.
– Masz ochotę się przejść, pogadać? – po chwili spróbował jeszcze raz.
Bez odpowiedzi.
Wstał i podszedł do okna. Zdał sobie sprawę, że oczy Jasia śledzą jego kroki. Uśmiechnął się niewidocznie i zaczął obserwować, co dzieje się na zewnątrz.
– Twoja mama była pewnie super, hmm?
Przygryzł wargę. Skarcił się za ten podstawowy błąd. Czas przeszły w stosunku do Kozielskiej był odpowiedni, ale niekoniecznie w tej sytuacji. Dla Michała była jedynie policjantką, która zginęła w nieznanych okolicznościach, a jego zadaniem było jak najszybciej znaleźć mordercę. Dla Janka matka była wszystkim, więc jeżeli miał cokolwiek powiedzieć, to musiał zdecydowanie bardziej uważać na każde swoje słowo.
„Pomyśl, Drobik, co chciałbyś usłyszeć, gdybyś był na miejscu siedemnastolatka”, – powiedział w myślach. „Zmarła twoja matka, gada do ciebie jakiś nieznajomy, jedyne, o czym marzysz, to święty spokój, ale nikt tego, do jasnej cholery, nie rozumie”.
Usłyszał sygnał SMS-a. Zerknął z ciekawością. „Czekam pod blokiem. Filip”.
– Wpadnę tutaj po południu, OK? – powiedział do Janka, choć nie spodziewał się żadnej odpowiedzi. Chłopak nawet nie zareagował.
Wyszedł na zewnątrz. Lał dżdżysty deszcz. „Cudowna” polska jesień. W najbliższej okolicy dostrzegł tylko jedną osobę. Wysoki mężczyzna stał kilka metrów dalej. W ustach trzymał papierosa i co jakiś czas wydychał gęsty dym. Krople deszczu odbijały się od jego parasola. Michał podbiegł do mężczyzny, zasłaniając głowę zamszową kurtką.
– Filip Jonaszewski? Nazywam się Michał Drobik.
– Miło mi poznać! – Uścisnęli sobie ręce. Nowy partner przechylił parasol, aby ochronić Michała przed deszczem. – Ale wredna pogoda. Jak wyjeżdżałem z Balic, to jeszcze świeciło słońce.
– Witamy na Śląsku – odpowiedział Drobik z sarkazmem. – Zapowiada się bardzo długi dzień…ROZDZIAŁ 2
GODZINA 13:00
– Dzień dobry, tato! Jak się dzisiaj czujesz? – powiedziała z uśmiechem na twarzy. Miała wrażenie, że przychodzi jej to z coraz większą trudnością.
– To ty, córeczko? – odpowiedział po chwili. – Wszystko w porządku. Lekarze mówią, że z każdym dniem mi się polepsza.
Do sali zajrzała pielęgniarka. Spojrzała na Sarę, kiwnęła porozumiewawczo głową i zamknęła drzwi.
– Przyniosłam ci, tatku, soki i owoce. – Wyłożyła zakupy na mały stolik nocny. Znajdowała się w budynku Centralnego Szpitala Klinicznego MSW w Warszawie. Jej ojciec miał tutaj specjalne przywileje i wiedziała, że jest w dobrych rękach.
Bolała ją dwulicowość ludzi. Kiedy Adam Wolski był premierem, ludzie gotowi byli ryzykować dla niego swoje kariery, dziękowali mu za każde słowo i obiecywali, że się odwdzięczą, gdy tylko będzie taka potrzeba. A teraz, kiedy ojciec faktycznie potrzebował pomocy, była tylko ona – Sara Wolska, która miała wiele innych spraw na głowie, a jednak każdego dnia przychodziła do ojca, aby zamienić z nim kilka słów.
– A co u ciebie, córeczko? Byłaś w pracy? Dobrze cię tam traktują?
– Tak, tatku, wszystko w porządku. Generał Hermanowicz traktuje mnie bardzo dobrze. Jutro zapowiada się ciężki dzień, najbliższe dni będą bardzo nerwowe. Rozstrzygną się przetargi na nowe helikoptery bojowe. Ministerstwo nie ma pieniędzy, a o żadnym prywatnym sponsorze nie może być mowy.
Adam Wolski zaśmiał się pod nosem. Sara nie kryła zdziwienia, bo tak rzadko to się ostatnio zdarzało.
– Co się stało?
– Śmieję się, bo lata mijają, ale problemy wciąż są takie same. Pamiętam jak dzisiaj, kiedy borykaliśmy się z tymi samymi wyzwaniami. Ile to lat minęło od śmierci Anny?
– Dwa miesiące temu minęła piąta rocznica…
– Ach tak… Wiesz, córko… Brakuje mi mojej żony.
– Mnie też, tato, mnie też. Jednak nic nie zmienimy. Trzeba się z tym pogodzić.
Jej matka zmarła na raka. Na nic zdała się chemioterapia. To był wielki cios. Ojciec zrezygnował z polityki. Najpierw się jakoś trzymał, ale pusty dom wcale nie napawał radością. Miesiąc po śmierci Anny Adama zabrało pogotowie. Początkowo bagatelizowano sprawę, ale ataki serca wciąż się nasilały.
Drzwi się uchyliły. Wszedł młody sanitariusz.
– Muszę zabrać pana Adama na badania – wyjaśnił. – Lekarz prowadzący chciał się z panią widzieć.
Sara wstała. Pocałowała ojca w czoło. Odprowadziła wzrokiem oddalający się wózek inwalidzki pchany przez sanitariusza. Weszła na drugie piętro. Zapukała do drzwi. Doktor Zigner chyba jej wyczekiwał, bo poderwał się z krzesła, kiedy tylko ją ujrzał. Ojciec opowiadał jej o jego karierze wojskowej. Był wysłannikiem na misjach zagranicznych, gdzie jego zadaniem było koordynowanie szpitali polowych. Sprawdził się, ale teraz, kiedy pozostało mu kilka lat do emerytury, wolał ciepłą posadę ordynatora w szpitalu.
– Podobno chciał się pan ze mną widzieć – zwróciła się do niego, kiedy już zajęła wygodne miejsce w fotelu.
– Tak. Chciałem poinformować panią o wynikach badań, zanim przekażemy je pani ojcu.
– Nie rozumiem.
Zigner patrzył na nią z pochmurną miną. Sara podejrzewała najgorsze.
– Po ostatnim ataku serca podjęliśmy decyzję, aby zatrzymać pana Adama na obserwacji. Pani ojciec zgodził się w końcu na specjalistyczne badania. Właśnie dostałem wyniki i muszę przyznać, że są bardzo niepokojące. Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałem. Coś niszczy jego ciało od środka. To nieznana mi wcześniej substancja. Próbujemy ją zidentyfikować.
– W takim razie mamy czekać z nadzieją, że uda nam się odnaleźć odpowiedź, zanim umrze? – powiedziała z sarkazmem, bo słowa lekarza przyjęła jako niedorzeczność.
– Spokojnie. Nikt nie mówi, że będziemy bezczynnie czekać. Właśnie po to panią wezwałem. Potrzebujemy próbek wszystkiego, co znajduje się w domu pani ojca. Może to jakieś toksyny w powietrzu. Możemy próbować podawać jakieś lekarstwa, ale to ostateczność, bo nie wiadomo, jak na nie zareaguje.
– Wszystkiego? – zapytała z niedowierzaniem.
– Źle mnie pani zrozumiała. Szukamy źródła i cokolwiek, co mogłoby być powodem tej choroby, powinno zostać zbadane.
– Czyli rozumiem, że na razie tata musi zostać w szpitalu?
– Obawiam się, że nie ma innego wyjścia.
– A czy nie może ktoś iść ze mną do domu ojca? Przyznam się szczerze, że nie do końca czuję się kompetentna, aby zbierać jakieś próbki.
– Oczywiście, nie ma problemu, właśnie to chciałem zasugerować – powiedział Zigner bez namysłu. – Wydeleguję odpowiednią osobę. Czy ma pani trochę czasu dzisiaj późnym popołudniem?
– Muszę jeszcze załatwić trochę spraw, ale dam radę.
– Jakby coś się zmieniło, będę dzwonić.
Pożegnała się i wyszła na zewnątrz. Podjechała karetka na sygnale. Odwróciła wzrok, kiedy lekarze przewozili poszkodowanego. Z boku ściekała krew, która zostawiała na asfalcie ciemne plamy.
Spojrzał na nią jeden z ratowników medycznych.
– Proszę się nie martwić – zagadnął, widząc przerażenie w jej oczach. – Nieszczęścia chodzą po ludziach i nawet jakbyśmy się bardzo starali, nie damy rady tego zmienić.
– Co mu się stało?
– Dziwna sprawa. Pierwszy raz widzę, żeby ktoś coś takiego przeżył. Koleś pracował na budowie. Ciął drewno. Albo ktoś go popchnął, albo nieumiejętnie stanął i odrąbało mu pół nogi – opowiadał z fascynacją. – Tyle krwi nie widziałem przy żadnym wypadku. Dobrze, że byliśmy blisko. Parę sekund później, a biedak by się wykrwawił…
Nie chciała już nic więcej wiedzieć. Żałowała, że w ogóle o coś zapytała. Ratownik powinien zająć się poszkodowanym, a nie prowadzić pogawędki z przypadkowo spotkanymi osobami.
Wsiadła do wozu. Zerknęła na komórkę. Podrapała się po głowie. Dwa nieodebrane połączenia od szefa. Oddzwonić i tłumaczyć się, dlaczego nie odbiera telefonów? A może nie zaprzątać sobie głowy i powiedzieć, że nie miała zasięgu? Domyślała się, że szef ma dla niej jakieś kolejne zadania. Miała spotkać się z mężem. Potem jeszcze wizyta w domu ojca. Kolejne wytyczne nie były jej na rękę. Ale telefon znowu zadzwonił. Na wyświetlaczu pojawił się napis: „Gen. Hermanowicz”.
– Słucham uważnie, panie generale – powiedziała doniośle.
– Witam! – Po tonie głosu poznała, że przełożony ma kiepski humor, zdecydowanie gorszy niż podczas ich rozmowy przed południem. – Potrzebuję pilnie raportu, o którym wspominałem dzisiaj rano.
– Ależ oczywiście! Tak jak obiecałam, postaram się go dostarczyć najpóźniej w przyszłym tygodniu.
– Chyba się nie zrozumieliśmy. Nie mam na to czasu. Jutro chcę go widzieć u mnie na biurku.
– Zrobię, co w mojej mocy, panie generale. Czy mogę zapytać, co się stało, że jest pan taki zdenerwowany?
Była jedną z nielicznych kobiet, które pracowały u boku generała Hermanowicza. Codziennie widziała rzeczy, o których zwykli ludzie, ci zza muru otaczającego koszary, nawet nie mieli pojęcia. Od razu zauważyła, że ma pewne wyjątkowe względy u przełożonego. Może to dzięki jego znajomości z ojcem, a może po prostu przypadła mu do gustu. Miała w głębokim poważaniu to, co sądzili o tym inni pracownicy. Skrzętnie wykorzystywała swoją uprzywilejowaną pozycję.
– Ciężki dzień. Rano odnaleziono ciało pułkownika Rozwały. To straszna strata dla naszej armii. Wszystko wskazuje na samobójstwo. Ale był tam ktoś jeszcze. Zamordowany został stróż z innej broni niż ta, którą miał pułkownik.
Słyszała o nim. Często bywał u Hermanowicza. Znali się jeszcze z czasów polskiej misji wojskowej wysłanej w 1992 roku do Libanu. To już kolejny wojskowy wysokiej rangi, który zmarł w ciągu ostatnich dni. Jeden miał atak serca, drugi spadł z drabiny. To wszystko miało swoją drugą stronę – pułkownicy byli w podeszłym wieku. Choć mieli zapał do pracy, to sił już brakowało. Ale tego jeszcze nie było. Samobójstwo? Osoba trzecia? Nie dziwiła się w tej chwili, że generał jest taki zdenerwowany. Mimo wszystko nie widziała zupełnie związku pomiędzy raportem, o który zastała poproszona, a śmiercią Rozwały.
– Czy można jakoś pomóc, panie generale? – zapytała, bo naprawdę było jej przykro.
– Po prostu na siebie uważaj, Saro.
– Chyba nie rozumiem…
– Obym się mylił, ale wygląda mi to na polowanie, naprawdę nie chcę spekulować, kto będzie kolejną ofiarą…
GODZINA 13:40
Rzucił się na niego, kiedy tylko zobaczył, że się zbliża. Przyparł go do ściany i przystawił mu nóż do gardła.
Damian nie miał czasu na zabawy.
– Chcesz mnie zabić?! – wrzasnął w stronę Marcina.
Był to rosły chłopak. Wszyscy mówili na niego Długi, bo wyróżniał się wzrostem. Miał około trzydziestu lat i przeszłość, która kwalifikowała go do pobytu w więzieniu. Marcin był od niego kilka razy większy i mógłby go złamać wpół bez żadnego problemu. Damian zlecił mu śledzenie pułkownika Rozwały.
– Co się stało? Przecież on nie żyje… Masz to, co chciałeś!
– Tak, ale to mogło się skończyć inaczej, kretynie! Miał przy nogawce mały rewolwer. Zamiast strzelić sobie w skroń, mógł wycelować w moją stronę i teraz byś mnie tutaj nie widział.
– Przysięgam, Damian, że nigdy nie miał ze sobą broni. Pewnie po śmierci tych dwóch poprzednich zaostrzyli środki bezpieczeństwa.
– Gówno mnie obchodzi, że coś podejrzewali. Miał przy sobie broń? Miał! Dlaczego o tym nie wiedziałem? Bo nawaliłeś!
– Wybacz! – Zobaczył w jego oczach skruchę.
Odepchnął Marcina i schował nóż za pas. Wiedział, że najemnik rzetelnie wykonał zlecone zadanie. W końcu sam wszystko sprawdził, zanim przystąpił do misji. Z drugiej strony miał silną chęć zrzucenia na kogoś winy.
– Co zrobiłeś z ochroną?
– Przed wejściem głównym stała jedna furgonetka. W środku było czterech żołnierzy. Po drugiej stronie był jeszcze nieoznakowany wóz. Okazało się, że to prywatna ochrona…
– Faktycznie się przestraszyli, skoro sięgają po takie środki. – Uśmiechnął się pod nosem.
– Tym z furgonetki wrzuciłem gaz usypiający. Tego z ochrony potraktowałem bejsbolem. Nie cierpię tych prywaciarzy.
Damian kiwnął głową na znak aprobaty. Spojrzał w lustro.
– Minęło już pięć lat, a oni nadal mnie rozpoznają, wciąż pamiętają Ucznia Carpzova – powiedział, gładząc się po siwiejących włosach.
– Czytałem o tym, co zrobiłeś. Dopóki mi płacisz, nie obchodzi mnie, kim jesteś – powiedział Marcin – ale musiało być o tobie naprawdę głośno.
– Nie każdy ucieka z więzienia. Nie każdy chce zabić premiera. Nie każdy wznieca taki strach jak ja.
Znajdowali się w ciemnej piwnicy na jednym z krakowskich osiedli. Damian nie wiedział, do kogo należy to miejsce. Ta wiedza nie była mu potrzebna do szczęścia, dopóki nikt im nie przeszkadzał.
– Gdzie jest Fiodor? – zapytał Marcina.
– Ma tu być za parę minut. Masz jakieś specjalne zadania?
– Tutaj masz listę osób, na które trzeba mieć oko. – Podał mu kartkę z koślawo napisanymi nazwiskami.
– Kto to?
– Osoby, których intencji jestem pewien.
Potrzebował pomocników. Za stary był już na walkę ze wszystkimi. Marcin i Fiodor idealnie nadawali się do misji, którą im wyznaczył. Mieli wspólnych wrogów, a nie ma lepszego czynnika motywacji niż czysty gniew. Dodatkowo obaj potrzebowali pieniędzy. Damian nie był w tej chwili bogaty, ale wkrótce miało się to zmienić.
Usłyszał pukanie do drzwi. Uczeń przyłożył palec do ust i na palcach podszedł do niewielkiego okna. Odsłonił zabrudzoną firankę i wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył tylko łysą głowę. Odetchnął z ulgą. Przekręcił zamek. Przywitał się z Fiodorem Ostushenką, swoim drugim najemnikiem, i streścił pokrótce wydarzenia ostatniej nocy.
Usiedli w trójkę wokół niewielkiego, drewnianego stolika.
– Co masz? Jakieś nowości? – Damian spojrzał na Fiodora.
– Cały dzień siedział nad telefonem. Wywołałeś burzę śmiercią Rozwały. Musiałem trzymać się dalej niż zwykle, wzmocnili ochronę. Poza tym chyba wiedzą, że prowadzimy obserwację. Nie wiem, jakim cudem, ale znaleźli mój adres. Splądrowali całe mieszkanie – Damian nawet nie drgnął – na szczęście nic tam nie było.
– Musimy się pośpieszyć – skomentował Marcin, wiercąc się na fotelu, który był dla niego zbyt mały.
– Sugerowałbym przeczekać burzę – dodał drugi najemnik.
Uczeń spojrzał na pierwszego, potem na drugiego. Były to zupełnie dwie inne osobowości. Jeden wysoki i muskularny, raczej wolał przywalić, niż myśleć. Drugi był niski, nadrabiał sprytem. Wyglądał mizernie, i nikt nie domyślał się, jak wielu już zabił z zimną krwią. Miał nietypowe jak na Ukraińca usposobienie. Chytrość miał wpisaną w genach. Poza tym był niezwykle wykształcony. Zanim cokolwiek zrobił, zdążył kilka razy pomyśleć. Damian bardzo cenił sobie jego zdanie.
– Zgadzam się z Łysym – nazywał tak Fiodora, co bardzo irytowało Ukraińca – że w tej chwili kolejna akcja wiąże się ze zbyt dużym niebezpieczeństwem. Z drugiej strony jednak nie możemy zwlekać. Zbyt długo się przygotowywaliśmy, żeby teraz się poddać.
– Potrzebujemy czwartego. To za duży teren, żeby ogarnąć to we trójkę.
– Zbyt duże ryzyko, żeby wprowadzać kogoś w ostatniej chwili – odpowiedział bez zastanowienia Damian. – Nie zaufam pierwszej lepszej osobie. Dlaczego sądzisz, że nie damy rady?
– Po kolei. – Fiodor usiadł po turecku, zapewne tylko po to, żeby wzbudzić zazdrość Marcina, że robienie czegoś takiego nogami jest możliwe. Łysy pogładził się po wygolonej głowie i zaczął mówić: – Zobaczmy, co mamy – wskazał na kawałek ściany z przyklejonymi notkami, mapami i zdjęciami. – Tadeusz Węgrzycki, czyli nasz kolejny cel, w każdą środę po pracy wyjeżdża z Radomia na poligon pod Kielcami. Spędza tam około trzech godzin na bieganiu dookoła z pistoletem i strzelaniu do wyznaczonych obiektów.
– Nie chcę słyszeć rzeczy, o których wiem! – powiedział gniewnie Damian i spojrzał na zegarek.
– Chodzi o to, że to jest sto pięćdziesiąt hektarów lasów, rowów, bagien. Nigdy tam nie byliśmy. Nawet jeśli uda nam się wejść na teren poligonu, to prędzej nas zastrzelą, niż my znajdziemy Węgrzyckiego. Od tygodnia pada. Wątpię, aby w ciągu najbliższej godziny coś się zmieniło. Będziemy pośrodku błotnej pustyni, a wokół nas będzie krążyć setka uzbrojonych i świetnie wyszkolonych żołnierzy. To jak rozłożenie namiotu na granicy Izraela i Palestyny. Do tego ochrona. Nawet jeśli Węgrzycki pojedzie na poligon, co wcale nie jest takie oczywiste, to wokół niego cały czas będzie eskorta. Zabawa się skończyła.
Damian się zamyślił.
– Skończmy pieprzyć, paniusie! – przerwał ciszę Marcin. – Skoro i tak już wiedzą, że to nie przypadek był przyczyną śmierci poprzedniej trójki wojskowych, weźmy giwery i napierdalajmy, kogo się da. Rozwalmy ten pieprzony system. Teraz już nic innego nie pozostało.
Łysy wyciągnął pistolet i udał, że strzela sobie w głowę, jakby po usłyszeniu słów Długiego nic więcej mu nie pozostawało.
– Co sugerujesz? – Uczeń udał, że wypowiedź Marcina nie miała miejsca, i zwrócił się do Ukraińca.
– Jest nas trzech. Plan był przygotowany pod poligon, ale trzeba dostosować środki do sytuacji. Pogoda jest fatalna. Nietrudno o wypadek drogowy. Pułkownik wraca zawsze starą drogą łączącą Kielce z Radomiem. Mamy jeszcze dość czasu, żeby znaleźć odpowiednie miejsce na trasie, podłożyć bombę albo po prostu ustawić snajperkę i go zlikwidować.
– Wszystko pięknie obmyślane, ale zapomniałeś, że muszę sobie z naszym kochanym Tadkiem chwilę porozmawiać.
– Odrąbać mu łeb! Pogawędzicie sobie w niebie! – wypalił Długi i było widać, że jego słowa bardzo go rozbawiły.
– DOŚĆ! – Damian uderzył pięścią w stół. Spróchniałe drewno nie wytrzymało i mebel rozpadł się na pół. – Zajmę się Węgrzyckim na swój sposób. Nie będzie mi potrzebna wasza pomoc. Marcin wie, co ma jutro robić. Ty, Fiodor, miej na oku Wagnera. Z nim nie pójdzie już tak łatwo.
– Kiedy chcesz się za niego zabrać?
– To zależy. Chyba faktycznie potrzebujemy czwartego do pomocy. Dajcie mi dzień, a zwerbuję odpowiednią osobę. To nie może być pierwszy lepszy. To musi być osoba, która nie ma nic do stracenia, do tego stopnia, że zaryzykuje swoje życie, a po wszystkim będę mógł się jej bez skrupułów pozbyć.
Najemnicy kiwnęli głowami.
– Słynąłeś z tortur, dlaczego nie stosujesz swoich metod? – zaciekawił się Fiodor.
– W torturach liczy się siła i czas. Na starość słabnę, a czasu brakuje zawsze. Poza tym chcę, aby ich śmierć wyglądała przypadkowo. Nie znacie siły wojska. To nie to samo co policja. Oni są w stanie postawić na nogi całą armię, byle schwytać winnego. Dlatego przygotujcie się na najgorsze. To będzie najtrudniejsza misja, w jakiej uczestniczyliście.
– Dobrze byłoby przynajmniej wiedzieć, czego szukamy – powiedział z uśmiechem maniaka Długi. Widać sporo czekał, aż weźmie udział w takiej przygodzie. – Po co ci te klucze?
– Klucze sugerują, że to, czego szukamy, jest zamknięte – powiedział powoli Uczeń Carpzova – a dążymy do odkrycia prawdy. Można zatem powiedzieć, że naszym celem jest zamknięta prawda.
– Uuuu… – zabuczał Fiodor. – Dodaj, że po drodze musimy zabić krasnoludów, rozwiązać zagadkę Sfinksa i pocałować śmierć, a stworzy nam się fabuła bestselleru.
Damian uśmiechnął się pod nosem. Wypowiedź Łysego nie wymagała komentarza. Był ciekaw, co Ukrainiec powie jutro i czy w ogóle będzie żył.
– Posprzątajcie tutaj. Skoro znaleźli twoje mieszkanie – Uczeń spojrzał na Fiodora – tę piwnicę też prędzej czy później znajdą.
– Gdzie się przenosimy?
– Dajcie mi czas do namysłu. Napiszę wam wiadomość. Dzisiejszej nocy po prostu zniknijcie.
– A co, jeżeli coś pójdzie nie tak? – Marcin wciąż zadawał pytania.
– Pieniądze zostaną wam przelane w przyszłym tygodniu. O to się nie martwcie. Nawet jeśli zginę, choć mimo wszystko mam nadzieję, że pożyję jeszcze parę dni, to otrzymacie wszystko zgodnie z ustaleniami.
Gówno prawda, ale w momencie, kiedy faktycznie będzie martwy, nic mu nie zrobią. Zostaną bez niczego. Damian miał ważniejsze sprawy niż obawianie się, czy Łysy i Długi będą mieli co jeść.
Zadzwonił telefon. Uczeń Carpzova spojrzał na wyświetlacz i pośpiesznie wyszedł. Zaczął słuchać. W jednej chwili jego brwi podniosły się wysoko, a do oczu napłynęły łzy. Rozłączył się i wyrzucił komórkę z całej siły w wysokie krzaki. Podbiegł do niego Fiodor.
– Coś się stało?
– Zmiana planów. Długi! – krzyknął do wielkoluda, który wynurzył się z kartonem papierów. – Zapomnij o tej liście. Pojedziesz gdzie indziej.
Wyciągnął z kartonu mapę i wskazał na niej odpowiednie miejsce.
– To jest punkt zero – powiedział, widząc ich pytający wzrok. – Spotkamy się tam jutro w samo południe. Jeżeli jeszcze nigdy nie byliście w piekle, to przygotujcie się na możliwość, że wcale tam nie będzie pięknie.
więcej..