Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zamknięta w ciemności - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
24 czerwca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zamknięta w ciemności - ebook

Darcy już jako dziecko przekonała się, że nie wszystko jest dane na zawsze. Utrata wzroku przewróciła jej świat do góry nogami. Teraz dziewczyna jest nastolatką, ale wciąż nie pogodziła się ze swoją niepełnosprawnością. Postrzega siebie jako kogoś gorszego, nieidealnego i nie do pokochania.

Dylana dręczą demony przeszłości. Chłopak zbudował wokół siebie szczelny mur, który ma go ochronić przed kolejnym zranieniem. Przekonany o tym, że jest niezdolny do miłości, odrzuca każdego, kto chciałby się do niego zbliżyć.

Pierwsze spotkanie tych dwojga nie mogło wypaść gorzej, lecz nawet fatalna wpadka może mieć pozytywne konsekwencje. Darcy, choć niewidoma, zauważa o wiele więcej niż Dylan. Udowadnia mu, że sercem można dostrzec najbardziej oczywiste rzeczy.

Czy tych dwoje, tak doświadczonych przez los, znajdzie siłę i drogę do wyjścia z mroku?

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67657-49-5
Rozmiar pliku: 566 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Gdy je­steś dziec­kiem, wszystko wy­daje się bez­pro­ble­mowe i pełne ko­lo­rów. Chcesz się tylko ba­wić, spo­ty­kać z przy­ja­ciółmi, a na ko­niec dnia jeść przy­go­to­wane przez mamę sma­ko­łyki. Nie przej­mu­jesz się pro­ble­mami do­ro­słego świata. Pła­czesz dla­tego, że zdar­łeś so­bie ko­lano, a nie dla­tego, że ktoś zła­mał ci serce. Uwa­żasz, że świat jest piękny.

A póź­niej wszystko się zmie­nia. Sy­pie się ni­czym do­mek z kart, który bu­do­wa­łeś z ro­dzi­cami. Już ni­gdy wię­cej tego nie zro­bisz. Ni­gdy wię­cej nie wsią­dziesz na ro­wer i nie bę­dziesz ba­wić się z ko­le­żan­kami w klasy na go­rą­cym od słońca pia­sku. Ni­gdy wię­cej nie obej­rzysz swo­jej ulu­bio­nej bajki i nie zo­ba­czysz chmur. Nie doj­rzysz sze­ro­kiego uśmie­chu mamy, gdy spoj­rzy na cie­bie z dumą. Ni­gdy wię­cej nie zmru­żysz oczu od słońca, które tak bar­dzo cię de­ner­wo­wało, a te­raz wy­wo­łuje w to­bie tyle tę­sk­noty. A twoje uko­chane ko­lory nie mają już zna­cze­nia.

Ni­gdy wię­cej nie bę­dziesz dziec­kiem. Nie bę­dziesz nor­malny. I nie bę­dziesz równy.

Wbrew temu, co są­dzi­li­śmy, na­wet dzieci oce­niają in­nych. Oka­zuje się na­gle, że te wszyst­kie wspa­niałe, nie­zde­for­mo­wane przez świat małe istoty mogą być gor­sze niż do­ro­śli. Ich słowa ude­rzają cię w spo­sób, ja­kiego ni­gdy nie do­świad­czy­łeś.

Od te­raz by­łam ska­zana na wieczną za­bawę, w którą wcale nie chcia­łam się ba­wić. Moje ży­cie było cią­głą grą w ciu­ciu­babkę. Krę­cono mną, rzu­ca­jąc mi kłody pod nogi, a na końcu za­bawy nikt nie od­słoni mi oczu.

Mia­łam tylko dzie­sięć lat, gdy zo­sta­łam za­mknięta w ciem­no­ści.

I nie było dla mnie wyj­ścia z mroku.ROZDZIAŁ 1

Darcy

Otwo­rzy­łam oczy i prze­tar­łam je dłońmi, pró­bu­jąc po­zbyć się resz­tek snu. Co prawda, pod­nie­sie­nie po­wiek ni­czego nie zmie­niało, ale chcia­łam za­cho­wać pod­sta­wowe od­ru­chy. Le­ża­łam przez chwilę, ma­jąc przed oczami tylko ciem­ność. Mo­głoby się wy­da­wać, że po tylu la­tach po­win­nam się przy­zwy­czaić… Cza­sem tuż po prze­bu­dze­niu, przez te kilka bło­gich se­kund nie­świa­do­mo­ści, czu­łam się nor­mal­nie. My­śla­łam, że za­raz spoj­rzę na swój po­kój i wyj­rzę za okno, by oce­nić po­godę. Ale to ni­gdy się nie działo.

Gdy ty bu­dzisz się rano do szkoły i otwie­rasz oczy, pra­gniesz je z po­wro­tem za­mknąć i wró­cić do snu. A ja? Ja ma­rzy­łam, by któ­re­goś dnia były na­prawdę otwarte.

Wes­tchnę­łam ci­cho, gdy zda­łam so­bie sprawę, że znowu so­bie to ro­bi­łam. Za­miast sku­pić się na czymś po­zy­tyw­nym, do­ło­wa­łam się od sa­mego rana. Na­prawdę sta­ra­łam się my­śleć o po­zy­ty­wach, ale cza­sami było to nad wy­raz trudne. By­łam prze­cież na­sto­latką, która pra­gnęła gdzieś przy­na­le­żeć i nie od­sta­wać od reszty.

Po­woli zsu­nę­łam nogi z łóżka. Po­ło­ży­łam dłoń na szafce i po­czu­łam pod nią miękki ma­te­riał. Lekko się uśmiech­nę­łam. Mama co­dzien­nie szy­ko­wała mi ubra­nia, za co by­łam jej ogrom­nie wdzięczna. Pra­gnę­łam być sa­mo­dzielna, lecz ta­kie drobne ge­sty wiele mi uła­twiały. Po­woli się ubra­łam, szu­ka­jąc przy tym metki, żeby mieć pew­ność, że pra­wi­dłowo wszystko włożę. Wsta­łam i po­szłam do ła­zienki znaj­du­ją­cej się na ko­ry­ta­rzu. Poza do­mem za­zwy­czaj ko­rzy­sta­łam z la­ski lub po­mocy przy­ja­ciela, ale tu­taj nie po­trze­bo­wa­łam wspar­cia. Zna­łam plan miesz­ka­nia na pa­mięć. Cał­kiem do­brze so­bie ra­dzi­łam, li­cząc kroki, mia­łam też wspo­mnie­nia z czasu, gdy jesz­cze wi­dzia­łam. Ale i tak uwa­ża­łam przy każ­dym kroku. W moim przy­padku zbyt duża pew­ność sie­bie mo­gła być zgubna.

Po po­ran­nej to­a­le­cie ru­szy­łam do kuchni. Po­czu­łam za­pach na­le­śni­ków, na co w jed­nej chwili sze­roko się uśmiech­nę­łam. Sły­sza­łam lek­kie skwier­cze­nie, więc do­my­śli­łam się, że mama wciąż je sma­żyła.

– Cześć, mamo – po­wie­dzia­łam w stronę, z któ­rej do­bie­gało jej ci­che pod­śpie­wy­wa­nie, i usia­dłam przy stole.

– Cześć, skar­bie. – Po­czu­łam lek­kie mu­śnię­cie jej ust na czole.

Od­kąd pa­mię­ta­łam, co­dzien­nie rano ca­ło­wała mnie w czoło. Lu­bi­łam ten mały zwy­czaj.

– Mam na­dzieję, że bę­dzie ci sma­ko­wać – po­wie­działa w chwili, gdy usły­sza­łam stu­kot ta­le­rza sta­wia­nego na stole, i się uśmiech­nęła.

Skąd wie­dzia­łam? No cóż, do­sko­nale zna­łam jej po­zy­tywną na­turę. Mama czę­sto się śmiała i uśmie­chała.

– Za­wsze mi sma­kuje.

Moja mama była nie­sa­mo­wi­cie silna. Przez sie­dem dłu­gich lat, od­kąd stra­ci­łam wzrok, ni­gdy się nie skar­żyła. Mimo że sta­ra­łam się być jak naj­bar­dziej sa­mo­dzielna – upar­łam się na­wet na nor­malną szkołę – i nie spra­wiać żad­nych pro­ble­mów, było nam ciężko.

Oj­ciec, a ra­czej czło­wiek, który mnie spło­dził, szybko uciekł od pro­blemu, któ­rym by­łam. Twier­dził, że prze­ro­sła go opieka nad nie­wi­do­mym dziec­kiem, więc spa­ko­wał wa­lizki i wy­je­chał na drugi ko­niec kon­ty­nentu. Co mie­siąc na konto mamy wpły­wały ali­menty. Pen­sja pra­cow­nicy po­rząd­ko­wej wraz z ali­men­tami po­kry­wały pod­sta­wowe po­trzeby, ale wciąż ży­ły­śmy skrom­nie i mia­łam świa­do­mość, że cza­sami by­wało ciężko.

Gdy skoń­czy­łam jeść, umy­łam po so­bie na­czy­nia. Zbli­ża­jąc się ku koń­cowi, po­czu­łam za sobą obec­ność mamy. Od­wró­ci­łam się i po­sła­łam jej sze­roki uśmiech.

– Wło­ży­łam ci do torby dru­gie śnia­da­nie – usły­sza­łam, a po­tem mama po­wie­siła mi na ra­mie­niu moją torbę. – No, idź już do szkoły. Tylko na sie­bie uwa­żaj, skar­bie.

– Za­wsze uwa­żam – za­pew­ni­łam, lekko ją przy­tu­la­jąc.

Do szkoły mia­łam nie­da­leko, a drogę w za­sa­dzie zna­łam na pa­mięć. Z po­mocą bia­łej la­ski i li­cząc kroki, do­cie­ra­łam na miej­sce bez więk­szego pro­blemu. Na po­czątku mama nie była za­chwy­cona, gdy pew­nego dnia oznaj­mi­łam, że za­cznę cho­dzić do szkoły sama. Po­trze­bo­wa­ły­śmy wielu roz­mów i traf­nych ar­gu­men­tów, by w końcu ule­gła. Wie­działa, jak wiele zna­czyła dla mnie sa­mo­dziel­ność.

Miesz­ka­ły­śmy w mało uczęsz­cza­nym re­jo­nie mia­sta. Trasa pro­wa­dząca do szkoły na szczę­ście nie była ru­chliwa. Wio­dła przez park, więc co­dzien­nie przy­słu­chi­wa­łam się sze­le­stowi li­ści i śpie­wom pta­ków. Po wy­padku mu­sia­łam po­le­gać na słu­chu, wę­chu i do­tyku. Na po­czątku nie było to pro­ste, ale po cza­sie się przy­zwy­cza­iłam. Za­ak­cep­to­wa­łam świa­do­mość, że nie od­zy­skam tego, co utra­ci­łam, i na­uczy­łam się z tym żyć.

Usły­sza­łam gwar roz­mów i śmie­chy na­sto­lat­ków, za­tem by­łam pod szkołą. Ucznio­wie za­zwy­czaj scho­dzili mi z drogi, gdy mnie wi­dzieli, więc mia­łam mniej­sze obawy, że na ko­goś wpadnę. Nie­mal mo­głam po­czuć ich spoj­rze­nia na swo­jej skó­rze. Za­wsze się pa­trzyli. Wie­dzia­łam już, że lu­dziom trudno było zro­zu­mieć coś, co jest inne, od­mienne. Nie mia­łam im tego za złe. Było mi je­dy­nie przy­kro, że tak ła­two mnie od­rzu­cili.

Gdy już we­szłam do bu­dynku, skrę­ci­łam w prawo, wy­sta­wia­jąc rękę w tę samą stronę. Gdy tra­fi­łam na zna­jomą tek­sturę sza­fek, uśmiech­nę­łam się pod no­sem. Za­czę­łam iść pro­sto, od­li­cza­jąc, gdy na­tra­fia­łam na ko­lejne szafki. Je­den, dwa, trzy… i w końcu dzie­sięć, czyli moja. Uśmiech­nę­łam się z po­wodu tego ma­łego zwy­cię­stwa i za­czę­łam pa­ko­wać książki do torby. Były one oczy­wi­ście pi­sane Bra­ille’em.

Gdy po­czu­łam lek­kie mu­śnię­cie na po­liczku, uśmiech­nę­łam się. Do­brze wie­dzia­łam, kto stał obok. W za­sa­dzie nie było to trudne do od­gad­nię­cia, bio­rąc pod uwagę, że w ca­łej szkole mia­łam jedną bli­ską osobę.

– Cześć, Luke – przy­wi­ta­łam się i od­wró­ci­łam w stronę, z któ­rej do­bie­gał jego ci­chy od­dech.

– Cześć, gwiazdko.

Zro­biło mi się cie­plej na sercu, gdy usły­sza­łam to słowo. Od ma­łego tak mnie na­zy­wał.

– Skąd wie­dzia­łaś, że to ja?

Mo­głam się do­my­ślić, że uniósł brwi i zmru­żył za­baw­nie oczy. A przy­naj­mniej tak to so­bie za­wsze wy­obra­ża­łam.

– Po­myślmy… Kto inny mnie do­tyka w po­li­czek? – Po­stu­ka­łam pal­cem w brodę, wy­wo­łu­jąc śmiech przy­ja­ciela. – No i po­znaję twój za­pach i do­tyk.

– Mój za­pach? Czy ty mnie kie­dyś wą­cha­łaś? Mam się bać? – za­py­tał prze­ra­żo­nym gło­sem.

Do­brze wie­dzia­łam, że się zgry­wał. Czę­sto to ro­bił, a ja to uwiel­bia­łam. Był moim pro­my­kiem słońca, który roz­świe­tlał na­wet te naj­bar­dziej po­chmurne dni.

– Tak, za­mie­rza­łam cię za­cią­gnąć w krzaki i wy­ko­rzy­stać – wy­szep­ta­łam mu do ucha.

– Ty byś na­wet mu­chy nie skrzyw­dziła – prych­nął, ruj­nu­jąc dło­nią moją fry­zurę.

Szcze­rze mo­głam po­wie­dzieć, że Luke był ży­wym skar­bem i moim je­dy­nym praw­dzi­wym przy­ja­cie­lem. Zna­li­śmy się od dziecka i on je­dyny mnie nie opu­ścił. Jako dzie­się­cio­let­nia dziew­czynka mia­łam wielu przy­ja­ciół – wtedy tak my­śla­łam. Wszy­scy ode­szli. Zo­stali tylko Luke i mama. Reszta po pro­stu to­le­ro­wała mnie w swoim oto­cze­niu. Nie ro­zu­mia­łam, dla­czego nikt nie chciał spę­dzać ze mną czasu. Prze­pła­ka­łam z tego po­wodu wiele nocy, a mama nie po­tra­fiła mi po­móc. Bo co po­wie­dzieć dzie­się­cio­latce, którą wszy­scy opu­ścili? Jak jej wy­tłu­ma­czyć, że jest nie­wy­star­cza­jąca w oczach in­nych?

Pa­mię­tam, jak któ­re­goś dnia Luke za­brał mnie na bi­wak. Co prawda, był w jego ogro­dzie, ale gdzie in­dziej pu­ści­liby dwoje je­de­na­sto­lat­ków? Była noc, a on opo­wia­dał mi, jak piękne są gwiazdy. Szcze­gó­łowo wy­ja­śniał ich uło­że­nie i de­kla­ro­wał, że do końca ży­cia może mi wszystko opi­sy­wać. Po­wie­dział wtedy coś, dzięki czemu po­mógł mi się po­zbie­rać: „Darcy, ty je­steś jak te gwiazdy. Wy­jąt­kowa. A oni po pro­stu nie po­tra­fią tego do­strzec”.

Od tego czasu było co­raz le­piej, a ja zdo­by­łam umie­jęt­ność ra­dze­nia so­bie z od­rzu­ce­niem. Oczy­wi­ście mia­łam mo­menty za­ła­ma­nia, ale je prze­zwy­cię­ża­łam. Na­uczy­łam się, że nie mo­głam oka­zy­wać sła­bo­ści. Gdy lu­dzie do­strzegą, że nie je­steś w sta­nie się obro­nić, że je­steś zbyt słaba, wtedy już nie da­dzą ci spo­koju.

– To co, idziemy na bio­lo­gię?

– Oczy­wi­ście, pa­nie ka­pi­ta­nie. – Za­sa­lu­to­wa­łam.

Luke ze śmie­chem zła­pał mnie pod rękę i wspól­nie ru­szy­li­śmy w kie­runku sali.

Wiele osób uwa­żało nas za parę, ale się my­lili. Ko­cha­łam Luke’a, ale jak przy­ja­ciela czy brata. Luke wo­lał fa­ce­tów, o czym nie­wiele osób wie­działo. Mimo że ni­gdy nie po­wie­dział tego wprost, oba­wiał się ujaw­nie­nia. Dla­tego na każ­dym kroku sta­ra­łam się po­ka­zać mu, że w pełni go ak­cep­tuję. Ja z ko­lei na­wet nie li­czy­łam na zwią­zek. Po­go­dzi­łam się już z tym, że ni­gdy nie od­najdę mi­ło­ści. Nikt nie chciałby być z nie­wi­domą. By­łam zbyt du­żym cię­ża­rem, a lu­dzie w związ­kach szu­kali wspar­cia, a nie do­dat­ko­wego ba­la­stu.

Gdy we­szli­śmy do klasy, za­ję­li­śmy na­sze stałe miej­sca, a chwilę póź­niej po­ja­wiła się pani Green. Od razu za­pa­no­wała ci­sza. Cie­szyła się sza­cun­kiem i sym­pa­tią uczniów. Była jedną z naj­bar­dziej po­moc­nych osób i ni­gdy nie ro­biła pro­ble­mów w związku z mo­imi spe­cjal­nymi za­sa­dami na­ucza­nia. Nie by­łam w sta­nie funk­cjo­no­wać jak prze­ciętny uczeń, a bar­dzo nie chcia­łam na­ucza­nia in­dy­wi­du­al­nego, dy­rek­tor po­szedł mi na rękę. Szkoła za­ła­twiła dla mnie pod­ręcz­niki pi­sane al­fa­be­tem Bra­ille’a, a spraw­dziany i kart­kówki za­li­cza­łam ust­nie. Z za­jęć spor­to­wych by­łam zwol­niona. Zda­wa­łam so­bie sprawę, że by­łam trak­to­wana ulgowo i nie­któ­rzy mieli mi to za złe. Była to jed­nak cena za odro­binę nor­mal­no­ści i by­łam ją go­towa za­pła­cić.

Po lek­cjach mia­łam po­cze­kać na Luke’a na jed­nej z ła­wek, tak jak za­wsze to ro­bi­łam. Przy­ja­ciel za­zwy­czaj od­pro­wa­dzał mnie do domu, chyba że koń­czy­li­śmy w bar­dzo róż­nych go­dzi­nach.

Jak na złość zo­sta­wi­łam białą la­skę w kla­sie, ale do­sta­nie się na umó­wione miej­sce nie było przez to nie­moż­liwe. Wła­śnie za­mie­rza­łam skrę­cić, gdy na ko­goś wpa­dłam. Był to zde­cy­do­wa­nie chło­pak, po­nie­waż dla za­cho­wa­nia rów­no­wagi opar­łam się dłońmi o jego twardą klatkę pier­siową. Pod pal­cami mo­głam wy­czuć za­rys mię­śni, które pew­nie były efek­tem re­gu­lar­nych wi­zyt na si­łowni. Od razu też ude­rzył we mnie jego mocny za­pach, który był po­łą­cze­niem mięty i cze­ko­lady, a ta mie­szanka była ab­so­lut­nie odu­rza­jąca.

– Prze­pra­szam – wy­szep­ta­łam spe­szona, gdy już sta­nę­łam pro­sto. Ist­niało bar­dzo duże praw­do­po­do­bień­stwo, że za­czer­wie­ni­łam się ni­czym po­mi­dor.

– Prze­pra­szam? Nie na­uczyli cię cho­dzić? Na­stęp­nym ra­zem może patrz, jak le­ziesz. Ślepa je­steś?! – Jego głos był prze­peł­niony ja­dem i wście­kło­ścią.

Za­mar­łam, a wo­kół na­gle za­pa­no­wała gro­bowa ci­sza. Każdy mu­siał go usły­szeć, a te­raz cze­kali na moją re­ak­cję, na przed­sta­wie­nie.

– Co, nie­mową też je­steś? – Za­śmiał się szy­der­czo. – A wam wszyst­kim też mowę od­jęło? – rzu­cił praw­do­po­dob­nie w stronę przy­glą­da­ją­cych się nam uczniów.

Wła­śnie ta­kie mo­menty spra­wiały, że mia­łam dość wszyst­kiego. Tra­ci­łam wiarę w lu­dzi. Ta­kie chwile mnie ła­mały. Nie mo­głam po­zwo­lić, by wszy­scy zo­ba­czyli moje łzy, dla­tego ru­szy­łam szyb­kim kro­kiem przed sie­bie, nie mar­twiąc się o to, czy za­raz się nie wy­wrócę.

Nie wie­dzia­łam, kim był ten chło­pak, ale spra­wił, że znów po­czu­łam się nic nie­warta i nie­po­trzebna. Praw­do­po­dob­nie nie wie­dział, że by­łam nie­wi­doma, ale ta świa­do­mość nie spra­wiała, że czu­łam się cho­ciaż odro­binę le­piej.

Ja­kimś cu­dem do­tar­łam do domu. Na­tra­fi­łam ręką na zna­jomą skrzynkę na li­sty, na któ­rej mama dla uła­twie­nia po­wie­siła bre­lo­czek w kształ­cie czte­ro­list­nej ko­ni­czynki, która miała przy­no­sić mi szczę­ście.

Gdy w końcu zna­la­złam się w łóżku, pę­kłam. Ści­ska­łam w ra­mio­nach po­duszkę i pła­ka­łam, za­da­jąc so­bie jedno py­ta­nie: Czy kie­dy­kol­wiek prze­stanę czuć się tak nie­wy­star­cza­jąca?ROZDZIAŁ 2

Dylan

Ta dziew­czyna była bar­dzo dziwna. Za­cho­wy­wała się ni­czym sa­renka w świe­tle re­flek­to­rów, za­sty­gła i nie pró­bo­wała ucie­kać przed za­gro­że­niem. Ist­niało też praw­do­po­do­bień­stwo, że za­nie­mó­wiła na mój wi­dok. Wów­czas na­wet mo­głem zro­zu­mieć jej re­ak­cję. Jed­nak naj­bar­dziej zdzi­wiło mnie nie­by­wałe za­in­te­re­so­wa­nie ze strony lu­dzi. Każdą głu­potę trak­to­wali ni­czym przed­sta­wie­nie. Szep­tali coś do sie­bie, a to już nie­wy­obra­żal­nie mnie iry­to­wało.

– Co się tak ga­pi­cie? Przed­sta­wie­nie skoń­czone. Wra­caj­cie do swo­ich spraw, do cho­lery!

Gdy tylko na nich krzyk­ną­łem, za­pa­no­wała ci­sza. Uśmiech­ną­łem się zwy­cię­sko. Lu­bi­łem to uczu­cie, gdy nikt mi się nie sprze­ci­wiał. Da­wało mi wła­dzę nad ludźmi, któ­rej po­trze­bo­wa­łem i któ­rej kur­czowo trzy­ma­łem się każ­dego dnia.

Nie zwra­ca­jąc dłu­żej uwagi na te dzie­ciaki, wsia­dłem do czar­nego range ro­vera i ru­szy­łem z pi­skiem opon. Po kilku mi­nu­tach jazdy uświa­do­mi­łem so­bie, że tro­chę zbyt ostro po­trak­to­wa­łem tamtą dziew­czynę. Miała pe­cha, że tra­fiła na mnie, gdy by­łem wku­rzony. A wszystko za sprawą mo­jego oj­czyma. Po­sta­wił so­bie za cel spro­wa­dze­nie mnie na do­brą drogę, jak to lu­bił na­zy­wać. Pa­lant wko­pał mnie w po­moc w tej bez­na­dziej­nej szkole w jed­nej z bied­niej­szych czę­ści mia­sta. Przed kil­ku­na­stoma mi­nu­tami mia­łem ogromny za­szczyt roz­ma­wiać z dy­rek­to­rem. To spo­tka­nie na­bu­zo­wało mnie jesz­cze bar­dziej, po­nie­waż do­wie­dzia­łem się, na czym tak wła­ści­wie miała po­le­gać ta po­moc. Otóż moim za­da­niem było sprzą­ta­nie, ko­sze­nie trawy i różne inne gówna, o które mnie po­pro­szą, więc w za­sa­dzie mo­głem ro­bić tam wszystko. Wi­sienką na tor­cie oka­zała się in­for­ma­cja, że oj­czu­lek wie­dział, że za­mie­rzają za­go­nić mnie do brud­nej ro­boty.

Pró­bo­wa­łem się z tego wy­krę­cić, ale mama go po­parła i bez­czel­nie po­sta­wili mi ul­ti­ma­tum. „Mu­sisz na­uczyć się sza­cunku do pracy i pie­nię­dzy. Nie mo­żesz przez całe ży­cie tylko im­pre­zo­wać. Albo zgo­dzisz się na na­sze wa­runki, albo prze­sta­jemy cię utrzy­my­wać”. Oczy­wi­ście, gdy­bym chciał, zna­la­zł­bym pracę, ale naj­zwy­czaj­niej nie mia­łem na to ochoty. W końcu oj­czym miał tyle pie­nię­dzy, że ni­czym nie mu­siał się przej­mo­wać, a skoro chciał od­gry­wać do­brego ta­tu­sia, to niech te­raz so­bie z tym ra­dzi. Poza tym prę­dzej by pie­kło za­mar­zło, niż wy­pro­wa­dził­bym się, zo­sta­wia­jąc z tym fa­ce­tem mamę i sio­strę. Mu­sia­łem więc przy­stać na po­sta­wione mi wa­runki.

Gwał­tow­nie za­trzy­ma­łem się przy sta­rym, zie­lo­nym bu­dynku. W nie­któ­rych miej­scach farba za­częła już od­pry­ski­wać. Po­czu­łem się le­piej. To było moje miej­sce, tu­taj nie mu­sia­łem ni­kogo uda­wać. Za­mkną­łem sa­mo­chód i wsze­dłem do środka. Prze­nio­słem wzrok na wo­rek tre­nin­gowy, a ką­tem oka do­strze­głem sto­ją­cego nie­da­leko Matta. Wkła­dał wła­śnie ochra­nia­cze na dło­nie. Uśmiech­nięty ru­szy­łem w jego stronę. Gdy tylko mnie zo­ba­czył, wy­szcze­rzył się.

– Siema, stary. – Uści­snę­li­śmy się, kle­piąc wza­jem­nie po ple­cach. – To te­raz opo­wia­daj, jak sprawa wy­gląda. – Za­śmiał się, a ja pac­ną­łem go po gło­wie.

Bar­dzo do­brze zna­łem Matta Browna i do­sko­nale zda­wa­łem so­bie sprawę, że miał ze mnie ubaw. Obaj mie­li­śmy po dwa­dzie­ścia lat. Matt pra­co­wał jako tre­ner piłki noż­nej dla miej­sco­wych dzie­cia­ków. Miał do nich po­dej­ście. Moja sze­ścio­let­nia sio­stra wprost go uwiel­biała. Mo­men­tami mia­łem wra­że­nie, że wo­lała go ode mnie.

Po­zna­li­śmy się jako chłopcy w skle­pie. Kłó­ci­li­śmy się o ostat­nią paczkę na­szych ulu­bio­nych cia­stek. Po dłu­giej sprzeczce w końcu do­szli­śmy do wnio­sku, że w za­sa­dzie mo­gli­by­śmy się nimi po­dzie­lić. Od razu zła­pa­li­śmy wspólny ję­zyk i sta­li­śmy się nie­roz­łączni.

W tam­tych cza­sach by­łem jesz­cze inny, ła­twiej było mnie po­lu­bić. Wie­rzy­łem w praw­dziwą mi­łość i wszyst­kie te bzdety. A po­tem ży­cie po­ka­zało mi swoje praw­dziwe ob­li­cze, lu­dzie nie­jed­no­krot­nie udo­wod­nili, jacy byli na­prawdę. Mój oj­ciec i te dupki ze szkoły.

Nie­na­wi­dzi­łem tych głu­pich osił­ków. Do tej pory, gdy przy­po­mi­na­łem so­bie, jak wy­śmie­wali się z Matta, da­lej się we mnie go­to­wało. Nie mo­głem zro­zu­mieć, dla­czego lu­dzie byli tak okrutni w sto­sunku do ko­goś ze względu na jego orien­ta­cję. Matt był ge­jem wśród na­bu­zo­wa­nych hor­mo­nami na­sto­lat­ków – i nie krył się z tym. Wtedy nie po­tra­fił się bro­nić. Był dość szczu­pły i nie na­le­żał do py­ska­tych chło­pa­ków.

Gdy tro­chę pod­ro­śli­śmy i na­bra­łem nieco siły i masy, za­czą­łem wsta­wiać się za przy­ja­cie­lem. Nie mo­głem po­zwo­lić, żeby dłu­żej go gnę­bili i pod­ko­py­wali jego już i tak marne po­czu­cie wła­snej war­to­ści. Gdy Matt do­strzegł, że siłą można było od­stra­szyć od sie­bie wro­gów, zgo­dził się na wspólne tre­ningi i tak zo­stało do dzi­siaj. Tre­no­wa­li­śmy, by już ni­gdy nie być zbyt słabi, by się obro­nić. Tre­no­wa­li­śmy, by wy­ła­do­wać fru­stra­cję i wy­rzu­cić z głowy my­śli.

– Bez­na­dziej­nie – wes­tchną­łem. – Oznaj­mili mi, że będę ro­bił tam wszel­kie bez­u­ży­teczne gówna. Co cię tak śmie­szy? – wark­ną­łem zde­ner­wo­wany, gdy Matt wy­buch­nął śmie­chem.

– Ty… i po­rządki – wy­krztu­sił.

Prych­ną­łem i po­sze­dłem do szatni. Był dla mnie jak brat i od­dał­bym za niego wszystko, ale mo­men­tami mia­łem go do­syć. On i to jego po­czu­cie hu­moru… Jak u czter­na­sto­latka.

Wło­ży­łem dres i ochra­nia­cze na ręce. Aku­rat w tej kwe­stii by­łem od­po­wie­dzialny. Przez krótką chwilę przez moją głowę prze­wi­nęła się myśl, że gdy­bym roz­wa­lił so­bie dło­nie, praw­do­po­dob­nie uda­łoby mi się wziąć mamę na li­tość i wy­krę­cić się z tego ca­łego po­ma­ga­nia w szkole. Od­rzu­ci­łem jed­nak szybko ten po­mysł, nie by­łem aż ta­kim ma­so­chi­stą. Poza tym wcale nie mia­łem pew­no­ści, czy oj­czu­lek uznałby tę wy­mówkę.

Pod­sze­dłem do worka. Ude­rzy­łem, a wę­zeł w moim żo­łądku nieco się roz­luź­nił. Chcia­łem wy­ła­do­wać całą agre­sję i złość. By­łem wście­kły. Na oj­czyma, na tego cho­ler­nego dy­rek­tora, a na­wet na tamtą la­skę, po­nie­waż we­szła mi w drogę w naj­mniej od­po­wied­nim mo­men­cie.

– Ej! Do­bra, już się tak nie wście­kaj. Za­raz roz­wa­lisz ten wo­rek – usły­sza­łem za sobą głos Matta, ale nie prze­sta­wa­łem ude­rzać. – Zlu­zuj ga­cie, stary. Już nie za­bi­jaj mnie tym swoim prze­ra­ża­ją­cym spoj­rze­niem.

– Cho­ciaż ty mnie już nie de­ner­wuj – wes­tchną­łem, ocie­ra­jąc pot z czoła.

– Kto cię tak wku­rzył? Bo to chyba nie tylko re­ak­cja na twoją „pracę”. – Po­ka­zał pal­cami cu­dzy­słów w po­wie­trzu.

– Naj­pierw Steve. Czy on nie po­trafi zro­zu­mieć, że ot tak nie sta­nie się moim oj­cem? Zresztą ni­gdy nim nie bę­dzie. Niech się po­go­dzi z tym i nie wpier­ni­cza w moje ży­cie! To nie jest na­wet w naj­mniej­szym stop­niu jego sprawa. Po­tem jesz­cze ten iry­tu­jący dy­rek­tor, a na końcu ja­kaś la­ska do­pro­wa­dziła mnie do szału – mó­wi­łem, za­ci­ska­jąc zęby ze zde­ner­wo­wa­nia.

– La­ska? Za­mie­niam się w słuch. – Zło­żył ręce w pi­ra­midkę, tak jak to ro­bili le­ka­rze w fil­mach.

Prze­wró­ci­łem oczami.

– Nie wy­obra­żaj so­bie już na­szego mał­żeń­stwa, Matt. Ła­maga wla­zła na mnie w szkole, a ja na nią na­wrzesz­cza­łem.

– Już jej współ­czuję. – Za­śmiał się. – Pew­nie się dziew­czyna przez cie­bie za­ła­mała.

– Wła­śnie nie. Stała jak wmu­ro­wana. Na­wet się sło­wem nie ode­zwała – prych­ną­łem.

– Sek­sowna? – Po­ru­szył za­baw­nie brwiami.

– Okre­ślił­bym ją jako nie­winną i grzeczną – od­par­łem, zde­ner­wo­wany jego alu­zjami.

– No tak. Ty nie ty­kasz nie­win­nych.

– Za dużo z nimi pro­ble­mów – stwier­dzi­łem oczy­wi­stość. – Każda od razu się przy­wią­zuje i li­czy na mi­łość ni­czym z bajki. A ja…

– Tak wiem, Dy­lan. Ty nie szu­kasz mi­ło­ści i tych wszyst­kich bzdur. Ale nie po­wi­nie­neś na nią na­ska­ki­wać. Pa­mię­tasz, jak na mnie się wy­ży­wali? Wtedy tego nie po­pie­ra­łeś.

Zde­cy­do­wa­nie wie­dział, gdzie ude­rzyć, by do mnie do­trzeć. Jak za­wsze pra­wił mi ka­za­nia i sta­rał się prze­mó­wić do ro­zumu. To on był tym od­po­wie­dzial­nym, ale miał ra­cję. Jed­nak nie za­mie­rza­łem się ob­wi­niać. Nie mar­twi­łem się o lu­dzi, któ­rzy nie mieli dla mnie zna­cze­nia.

– To obca dziew­czyna. Poza tym pew­nie i tak jej już ni­gdy nie spo­tkam. Ta szkoła jest zbyt duża, że­by­śmy jesz­cze na sie­bie wpa­dli – po­wie­dzia­łem, od­wra­ca­jąc się do niego ty­łem.

– Nie ma zna­cze­nia, czy jest obca, czy nie. Kie­dyś zro­zu­miesz, co mam na my­śli.

Trza­sną­łem drzwiami i rzu­ci­łem torbę z prze­po­co­nymi ciu­chami w ko­ry­ta­rzu. Le­dwo zdą­ży­łem się wy­pro­sto­wać, a z sa­lonu wy­bie­gła moja sio­strzyczka i rzu­ciła mi się w ra­miona. Uśmiech­ną­łem się lekko i pod­nio­słem ją, po czym po­szli­śmy do kuchni. Po­sa­dzi­łem Mi­ley na bla­cie i po­sła­łem jej sze­roki uśmiech. Była je­dyną osobą na świe­cie, do któ­rej tak czę­sto się uśmie­cha­łem.

– Co tam sły­chać u mo­jej ma­łej księż­niczki? – Po­ła­sko­ta­łem ją lekko, aż me­lo­dyj­nie się za­śmiała.

Zła­pała za swoje blond ku­cyki i po­cią­gnęła je lekko. Jak za­wsze ubrana była na ró­żowo, po­nie­waż ubó­stwiała ten ko­lor i twier­dziła, że to barwa księż­ni­czek.

– Pani w przed­szkolu po­wie­działa, że moje ry­sunki są naj­lep­sze – za­se­ple­niła, uśmie­cha­jąc się sze­roko i uka­zu­jąc miej­sca po mle­cza­kach.

– Je­stem z cie­bie dumny. Za­wsze wie­dzia­łem, że masz ta­lent – oznaj­mi­łem, ca­łu­jąc ją w czoło. – A gdzie mama?

– Po­szła do pracy, a tata jest w swoim ga­bi­ne­cie.

Za­ci­sną­łem zęby. Fakt, że na­zy­wała go tatą, bu­dził we mnie mie­szane uczu­cia. Z jed­nej strony nie­sa­mo­wi­cie mnie to wku­rzało, z dru­giej wo­la­łem, by to jego uwa­żała za ojca, a nie tam­tego po­twora.

W sa­lo­nie włą­czy­łem ulu­bioną bajkę Mi­ley, czyli Pio­tru­sia Pana. Już po chwili moja sio­stra za­głę­biła się w hi­sto­rii i prze­stała zwra­cać uwagę na oto­cze­nie, a ja wró­ci­łem do kuchni i za­bra­łem się do zro­bie­nia to­stów. By­łem w po­ło­wie, gdy po­czu­łem czy­jąś obec­ność. Od­wró­ci­łem się. Ste­ven stał oparty o fu­trynę drzwi. Stan­dar­dowo ubrał się w gar­ni­tur, a jego czarne, si­wie­jące po bo­kach włosy były za­cze­sane do góry. Pan or­dy­na­tor jak zwy­kle wy­glą­dał nie­na­gan­nie, co jesz­cze bar­dziej mnie w nim iry­to­wało.

– Jak po­szło w szkole? – Uśmiech­nął się do mnie.

Ci­śnie­nie znowu mi się pod­nio­sło.

– Ge­nial­nie. Prze­cież wiesz. Po pro­stu fan­ta­stycz­nie!

– Mo­żesz nie krzy­czeć? – od­parł z wes­tchnie­niem. – Chyba nie chcesz, żeby Mi­ley słu­chała na­szych kłótni?

– Jakby cię to w ogóle in­te­re­so­wało – prych­ną­łem już ci­szej.

– Do­brze wiesz, że in­te­re­suje. Ko­cham ją jak włas­ną córkę. Ko­cham całą wa­szą trójkę i chcę wa­szego
do­bra.

Prze­wró­ci­łem oczami na te jego słod­kie tek­sty.

– I wła­śnie dla­tego wy­sła­łeś mnie do tej bez­na­dziej­nej szkoły? Bo się o mnie trosz­czysz? No chyba ci coś nie wy­cho­dzi. – Za­śmia­łem się su­cho.

– Chcę, że­byś na­uczył się od­po­wie­dzial­no­ści. Nie mo­żesz całe ży­cie im­pre­zo­wać. Są waż­niej­sze rze­czy, a ty po­wi­nie­neś za­cząć sza­no­wać to, co masz.

– Te­raz za­mie­rzasz mi pra­wić ka­za­nia? Nie je­steś moim oj­cem! Nie masz żad­nego prawa mi roz­ka­zy­wać!

– Więc wo­lał­byś, żeby to on był te­raz z wami? Chciał­byś, żeby było tak, jak gdy z nim miesz­ka­li­ście? My­ślisz, że on się wami in­te­re­so­wał? – Wciąż mó­wił tym swoim opa­no­wa­nym gło­sem, ale można było wy­czuć w nim lek­kie drże­nie.

Nie­na­wi­dzi­łem, gdy o tym wspo­mi­nał. Nie­na­wi­dzi­łem, gdy wy­glą­dał, jakby na­prawdę się trosz­czył. Może i ko­chał mamę i Mi­ley, ale ja by­łem zbęd­nym ba­la­stem, któ­rego nie mógł się po­zbyć.

– Za­mknij się! Nie masz prawa o nim wspo­mi­nać! – Ude­rzy­łem pię­ścią w blat.

Za­nim męż­czy­zna zdą­żył za­re­ago­wać na mój wy­buch, w po­miesz­cze­niu po­ja­wiła się Mi­ley ze swoim mi­siem. Smut­nym wzro­kiem pa­trzyła na na­szą dwójkę.

– Co się stało? – wy­szep­tała, jakby bała się ode­zwać gło­śniej.

Serce ści­snęło mi się z bólu. Nie­na­wi­dzi­łem wi­dzieć stra­chu w jej oczach.

– Nic, księż­niczko. Wszystko w po­rządku. Po pro­stu gło­śno roz­ma­wiamy. – Po­sła­łem jej uśmiech i wzią­łem na ręce. – Skoń­czymy ra­zem oglą­dać bajkę? – za­pro­po­no­wa­łem, a ona po­ki­wała ocho­czo głową.

Po­sła­łem jesz­cze Ste­ve­nowi sro­gie spoj­rze­nie i po­sze­dłem z sio­strą za­głę­bić się w świat wolny od pro­ble­mów i praw­dzi­wych po­two­rów.ROZDZIAŁ 3

Darcy

Le­ża­łam zwi­nięta w kłę­bek i wsłu­chi­wa­łam się w śpiew pta­ków przez otwarte okno. Nie­które trele zda­wały mi się bar­dziej ra­do­sne, a inne mniej. Może ptaki też by­wały smutne, tak jak lu­dzie?

Do mo­ich uszu do­tarło lek­kie skrzyp­nię­cie drzwi, a po chwili dźwięk kro­ków. Mama praw­do­po­dob­nie była jesz­cze w pracy, więc uzna­łam, że to Luke. Po­czu­łam, jak łóżko lekko się ugięło, a po kilku se­kun­dach przy­ja­ciel ob­jął mnie od tyłu i oparł głowę na moim ra­mie­niu. De­li­kat­nie się uśmiech­nę­łam. Za­wsze le­że­li­śmy w ten spo­sób, gdy było mi źle. Jak zwy­kle wie­dział, czego w da­nym mo­men­cie po­trze­bo­wa­łam naj­bar­dziej.

– Jak się czu­jesz, gwiazdko? Ech… Prze­pra­szam za głu­pie py­ta­nie. Oczy­wi­ście, że nie jest do­brze.

– Jest do­brze.

– Z pew­no­ścią. A ja szy­kuję się do se­mi­na­rium. – Szturch­nął mnie lekko w bok.

Za­śmia­łam się ci­cho. Za­wsze wie­dział, co po­wie­dzieć, że­bym się uśmiech­nęła. Taki przy­ja­ciel to skarb. Każ­demu ży­czy­łam ko­goś ta­kiego.

– Wiesz, prawda? – spy­ta­łam, ma­jąc na my­śli in­cy­dent spod szkoły. – Skąd?

– Lu­dzie. – Po­czu­łam, jak wzru­szył ra­mio­nami. – Mieli sen­sa­cję, więc jak za­wsze ga­dali. Wy­py­ta­łem o szcze­góły i oto je­stem. Gdy­bym spo­tkał tego gnoja, gorzko by tego po­ża­ło­wał.

Wy­czu­łam w jego gło­sie wy­raźną złość. Za­wsze tak re­ago­wał, gdy działa mi się krzywda. Bro­nił mnie w każ­dej sy­tu­acji, bez względu na oko­licz­no­ści. Cza­sami mia­łam wra­że­nie, że od­gry­wał rolę za­równo mo­jego ojca, brata, jak i przy­ja­ciela. I cho­ciaż cza­sami czu­łam się jak to­talna ofiara, która za­wsze po­trze­buje po­mocy, by­łam mu wdzięczna. Ko­cha­łam mamę nad ży­cie, ale to Luke spra­wił, że da­łam radę za każ­dym ra­zem, gdy by­łam pewna, że już so­bie nie po­ra­dzę.

– Nie de­ner­wuj się, nie warto. Poza tym ra­czej nie wie­dział. Je­stem pra­wie pewna, że nie był z na­szej szkoły – po­wie­dzia­łam, sta­ra­jąc się uspo­koić przy­ja­ciela.

Nie chcia­łam, by wpa­ko­wał się w ja­kieś kło­poty.

– Nie uspra­wie­dli­wiaj go. Wiem, że masz do­bre serce i w każ­dym sta­rasz się zna­leźć coś po­zy­tyw­nego, ale on za­słu­żył na to, by mu prze­mó­wić do roz­sądku. W dość do­sadny spo­sób. Ma szczę­ście, że mnie tam wtedy nie było!

– Mój ty su­per­bo­ha­te­rze – sta­ra­łam się roz­ła­do­wać na­pię­cie. – W każ­dym trzeba znaj­do­wać do­bro.

– Czyżby ktoś się tu­taj ze mnie na­śmie­wał?

Gdy tylko wy­po­wie­dział te słowa, wie­dzia­łam, co się szy­kuje. Szarp­nę­łam się, ale jego palce i tak wy­lą­do­wały na moim brzu­chu i roz­po­częły tor­tury. Śmia­łam się i wy­ry­wa­łam. Mia­łam straszne ła­skotki, co Luke bez­czel­nie wy­ko­rzy­sty­wał przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji, a zwłasz­cza wtedy, gdy chciał mi po­pra­wić hu­mor.

– Je­śli nie prze­sta­niesz, to się ob­rażę! – krzy­cza­łam mię­dzy na­pa­dami śmie­chu.

Od razu prze­stał i się od­su­nął.

– Nie chcę się na­ra­żać na twoje fo­chy. – Uda­wał prze­ra­żo­nego, a ja par­sk­nę­łam śmie­chem.

Gdy już się uspo­ko­iłam, usia­dłam na łóżku.

– To co, go­rąca cze­ko­lada na po­prawę hu­moru?

Po­ki­wa­łam twier­dząco głową, a Luke opu­ścił mój po­kój.

Nie za­mie­rza­łam cho­wać urazy do tego okrut­nego chło­paka spod szkoły, nie­za­leż­nie od tego, kim był. Pew­nie i tak ni­gdy się już nie spo­tkamy, a każdy za­słu­gi­wał na drugą szansę. Przy­naj­mniej każdy, kto o nią pro­sił. I cho­ciaż to nie uspra­wie­dli­wiało tego gbura, może to­czył wła­śnie bi­twę, któ­rej nie po­tra­fił zwy­cię­żyć, dla­tego tak się za­cho­wy­wał? A może to tylko moje głu­pie, zbyt ufne serce wy­my­ślało ta­kie sce­na­riu­sze.

– Ktoś po­wi­nien na­oli­wić to cho­ler­stwo, strasz­nie trzesz­czy – po­skar­żył się Luke, gdy za­wiasy gło­śno za­skrzy­piały.

– Nie na­rze­kaj. Ty tu nie miesz­kasz. – Wy­tknę­łam na niego ję­zyk i za­śmia­łam się pod no­sem na jego prych­nię­cie.

– Ty już nie bądź taka mą­dra. Po pro­stu o cie­bie dbam, a ty nie do­strze­gasz mo­ich sta­rań.

Kilka se­kund póź­niej po­czu­łam, jak usiadł obok mnie. Do mo­ich noz­drzy do­tarł aro­mat cze­ko­lady. Za­cią­gnę­łam się wo­nią prze­pysz­nego na­poju i uśmiech­nę­łam się lekko.

– Wy­staw ręce. Tylko uwa­żaj, bo pa­rzy – uprze­dził, jakby to nie było oczy­wi­ste.

Wy­cią­gnę­łam po­woli dło­nie, a po chwili po­czu­łam na nich go­rący ku­bek. Za­ci­snę­łam na nim palce i przy­su­nę­łam na­czy­nie do ust.

– Który to ku­bek? – za­py­ta­łam z cie­ka­wo­ści.

– W gwiazdki, gwiazdko – od­po­wie­dział, a ja w ostat­niej chwili po­wstrzy­ma­łam par­sk­nię­cie, które mo­głoby się skoń­czyć po­pa­rzo­nymi dłońmi. – To co, masz już lep­szy hu­mor?

– Ależ oczy­wi­ście. Ktoś za­wsze umie mi go po­pra­wić.

– Tak? Któż to taki? Czy po­wi­nie­nem oba­wiać się kon­ku­ren­cji? Sko­pię mu ty­łek! – Uda­wał obu­rzo­nego.

– Oba­wiam się, że nie dasz rady.

– O nie! Czy ty we mnie wąt­pisz? – za­py­tał płacz­li­wym gło­sem, a ja po raz ko­lejny po­my­śla­łam, że po­wi­nien za­pi­sać się na za­ję­cia te­atralne.

– Skądże. Tylko chyba to nie­moż­liwe, byś kop­nął w ty­łek sam sie­bie. – Wy­buch­nę­łam śmie­chem i cu­dem nie roz­la­łam cze­ko­lady.

– Ja po pro­stu je­stem z edy­cji li­mi­to­wa­nej i za to mnie ko­chasz.

– I taki skromny. Tylko brać. Szkoda, że nie mam u cie­bie szans. – Zła­pa­łam się lewą dło­nią za serce w ak­cie uda­wa­nej roz­pa­czy.

– Nie martw się, ża­den fa­cet ci nie do­równa. Każdy prze­grywa z kre­te­sem od razu na star­cie. – Po­czo­chrał moje włosy.

Po­ru­szy­łam się, stop­niowo wy­bu­dza­jąc ze snu.

– Za­snęła tak prędko? – Usły­sza­łam ci­chy głos mamy, stłu­miony przez ściany.

– Tak. Była tro­chę zmę­czona. To był dla niej trudny dzień.

– Czy coś się stało? – Głos mamy lekko drżał.

Mar­twiła się cza­sami za bar­dzo, więc uni­ka­łam mó­wie­nia jej o pro­ble­mach. Do­syć się już przeze mnie w ży­ciu na­cier­piała.

– Niech się pani nie mar­twi. To nic, z czym Darcy by so­bie nie po­ra­dziła. Jest bar­dzo silna – za­pew­nił Luke.

Był wspa­nia­łym czło­wie­kiem i w każ­dym mo­men­cie sta­rał się po­cie­szać wszyst­kich wo­kół.

– Wiem, jest taka silna. Je­stem z niej ogrom­nie dumna, ale to wciąż tylko na­sto­latka…

– Pro­szę nie pła­kać. Opie­kuję się nią, naj­le­piej jak po­tra­fię. Będę ją chro­nił bez względu na wszystko.

– Każ­dego dnia dzię­kuję światu, że moja có­reczka ma ko­goś ta­kiego jak ty. Dbaj o nią. Oprócz nas nie ma ni­kogo in­nego, a nie za­słu­żyła na to wszystko.

Może i nie za­słu­ży­łam, bo czym dzie­się­cio­let­nia dziew­czynka może so­bie za­słu­żyć na utratę wzroku? Jed­nak tylu lu­dzi każ­dego dnia do­wia­dy­wało się o naj­róż­niej­szych cho­ro­bach. Nikt z nich tak na­prawdę na to nie za­słu­żył. Trzeba było so­bie ja­koś z tym ra­dzić. Po­dobno zsy­łano na nas tylko tyle cier­pie­nia, ile by­li­śmy w sta­nie wy­trzy­mać. Kie­dyś więc mu­siało być do­brze, prawda?

Sie­dzia­łam na ławce, a lekki wiatr roz­wie­wał moje włosy. Li­ście szu­miały, a słońce ogrze­wało moje ciało. Mo­menty jak ten bar­dzo mnie od­prę­żały. Mo­głam się wy­ci­szyć i po­my­śleć.

Jak zwy­kle cze­ka­łam na Luke’a na na­szej ławce, a w dło­niach trzy­ma­łam książkę, prze­su­wa­jąc pal­cami po ko­lej­nych li­nij­kach. Z sa­mego rana przy­ja­ciel wrę­czył mi eg­zem­plarz Utraty Ra­chel van Dy­ken, na­pi­sany Bra­ille’em, który ku­pił oka­zyj­nie na au­kcji in­ter­ne­to­wej. Od pierw­szych stron bar­dzo mnie za­cie­ka­wiła, więc na każ­dej prze­rwie za­głę­bia­łam się w świat wy­kre­owany przez au­torkę. Wtem usły­sza­łam, jak ktoś gło­śno i gwał­tow­nie wcią­gnął po­wie­trze.

Zdez­o­rien­to­wana pod­nio­słam głowę. Mu­siał stać za­le­d­wie kilka kro­ków ode mnie po mo­jej pra­wej stro­nie.

– Luke, to ty? – za­py­ta­łam, cho­ciaż by­łam na sto pro­cent pewna, że to nie mój przy­ja­ciel.

Dla­czego ktoś stał obok mnie, wcale się nie od­zy­wa­jąc, i co wy­wo­łało tę dziwną re­ak­cję? A może by­łam tylko prze­wraż­li­wiona? Już mia­łam wró­cić do książki, gdy usły­sza­łam głos, który już zna­łam.ROZDZIAŁ 4

Dylan

Po­sta­wi­łem przed Mi­ley ta­lerz z jej ulu­bio­nymi na­le­śni­kami po­kry­tymi bitą śmie­taną i owo­cami.

– Dzię­kuję. Je­steś naj­wspa­nial­szym bra­tem na świe­cie!

Roz­ło­żyła rączki, żeby po­ka­zać mi, jak wspa­niały by­łem. Za­śmia­łem się ci­cho i pod­sze­dłem do niej.

– To te­raz po­że­gnasz się ze swoim uko­cha­nym bra­tem? – spy­ta­łem, lekko cią­gnąc jej war­ko­czyki.

– Prze­stań – za­se­ple­niła. – A gdzie idziesz?

– Do pracy. Ale obie­cuję, że po­ba­wimy się, gdy wrócę. A te­raz grzecz­nie zjedz śnia­da­nie. Po­tem czas do przed­szkola.

Uści­snęła mnie z ca­łej siły.

– Ko­cham cię – po­wie­działa cie­niut­kim gło­sem.

– Ja cie­bie też, księż­niczko.

Od­dał­bym za nią ży­cie. Spra­wiała, że ten po­pa­prany świat sta­wał się cho­ciaż odro­binę lep­szy. Dla niej by­łem opie­kuń­czy i do­bry. A przy­naj­mniej się sta­ra­łem.

Usia­dłem za kie­row­nicą i od­pa­li­łem sil­nik. Na samą myśl, że będę mu­siał od dzi­siaj pra­co­wać w tej bu­dzie, ogar­niała mnie znów wście­kłość. To chyba nie bę­dzie naj­lep­szy dzień dla pe­cho­wych lu­dzi, któ­rzy staną na mo­jej dro­dze.

By­łem spóź­niony o trzy­dzie­ści mi­nut. Za­śmia­łem się pod no­sem, zu­peł­nie się tym nie przej­mu­jąc. Co mo­gli mi zro­bić? Wy­wa­lić? By­łoby mi to na­wet na rękę, bo nie mu­siał­bym się mę­czyć w tym cyrku.

Dzie­dzi­niec przed szkołą był kom­plet­nie pu­sty, już dawno za­częły się lek­cje. Ścią­gną­łem skó­rzaną kurtkę i prze­wie­si­łem ją przez ra­mię. W bu­dynku od razu skrę­ci­łem w prawo, w stronę ga­bi­netu dy­rek­tora. Bez pu­ka­nia otwo­rzy­łem drzwi ze złotą pla­kietką: „Dy­rek­tor John Mar­shall”.

Za biur­kiem sie­dział męż­czy­zna w gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze. By­łem tu drugi raz i znowu za­sta­na­wia­łem się, jak to jest, że ga­bi­net miał taki wy­pa­siony, a cała szkoła była ob­skurna. Bez słowa usia­dłem na krze­śle i po­ło­ży­łem nogi na biurku. Męż­czy­zna spoj­rzał na mnie znad pa­pie­rów, po­sy­ła­jąc zde­ner­wo­wane spoj­rze­nie. Uśmiech­ną­łem się sze­roko. Wy­obra­ża­łem so­bie, jak w środku go­to­wał się ze zło­ści.

– Cześć, John. Jak ci mija dzień?

– Już ci mó­wi­łem, że nie je­ste­śmy na ty. Mia­łeś być wcze­śniej. – Wska­zał na ze­gar wi­szący na ścia­nie.

– No wiesz, jak to jest z ran­nym wsta­wa­niem. – Mru­gną­łem do niego.

– W prze­ci­wień­stwie do cie­bie osoby pra­cu­jące po­tra­fią wsta­wać na czas. Wiem, co pró­bu­jesz zro­bić, i za­pew­niam cię, że ci się to nie uda. Twój oj­ciec jest moim przy­ja­cie­lem i dla­tego mu po­ma­gam. A je­śli wciąż bę­dziesz się tak za­cho­wy­wał, to bę­dziesz tu sie­dział po go­dzi­nach. Nie licz, że cię stąd wy­rzucę.

– To nie mój oj­ciec – prych­ną­łem. – A ty już się tak nie de­ner­wuj.

– Przy­się­gam, że jesz­cze kilka dni z tobą i osi­wieję – od­burk­nął pod no­sem.

– Rze­czy­wi­ście, kilka dni wy­star­czy. Dużo ci już nie bra­kuje.

Męż­czy­zna spoj­rzał na mnie su­rowo i za­ci­snął usta. Na­stęp­nie wziął głę­boki od­dech.

– Nie za­mie­rzam się z tobą kłó­cić. Twoim dzi­siej­szym za­da­niem bę­dzie sko­sze­nie ca­łego traw­nika za szkołą oraz przy­cię­cie ży­wo­pło­tów. Gdy skoń­czysz, mo­żesz iść do domu. – Uśmiech­nął się, a w jego oczach po­ja­wiło się roz­ba­wie­nie.

I z czego się tak cie­szył? Sko­sze­nie trawy nie było fi­lo­zo­fią, ży­wo­płot też nie po­wi­nien być zbyt cza­so­chłonny. Uwinę się z tym szybko i będę wolny. Może jed­nak nie bę­dzie tak źle.

– Do zo­ba­cze­nia, John – po­że­gna­łem się już w lep­szym hu­mo­rze.

On se­rio my­ślał, że ko­sze­niem trawy da mi w kość? Gdy już za­ła­twi­łem ko­siarkę, która nie była zbyt nowa, oraz no­życe do tych głu­pich krza­ków, ru­szy­łem w stronę tyl­nego wyj­ścia. Gdy tylko prze­kro­czy­łem próg, moje za­do­wo­le­nie pę­kło ni­czym bańka my­dlana.

– O cho­lera…!

Przede mną roz­cią­gały się ki­lo­me­try bo­iska i te­renu wo­kół.

To chyba ja­kiś żart! Gość spe­cjal­nie to zro­bił i jesz­cze bez­czel­nie się cie­szył ze swo­jego wspa­nia­łego po­my­słu. Gdyby stał koło mnie, już dawno starł­bym mu ten cho­lerny uśmiech z twa­rzy.

– Spo­koj­nie – po­wie­dzia­łem do sie­bie. – Je­steś w sta­nie to zro­bić.

Ru­szy­łem wście­kły, cią­gnąc ko­siarkę, która pod­ska­ki­wała na nie­rów­no­ściach. No to za­czy­namy za­bawę!

Po ja­kichś trzech go­dzi­nach by­łem za­le­d­wie w po­ło­wie bo­iska. Zde­ner­wo­wany wy­łą­czy­łem urzą­dze­nie i kop­ną­łem w nie mocno. Pot lał się ze mnie li­trami. By­łem przy­zwy­cza­jony do wy­siłku, ale na dwo­rze było chyba z trzy­dzie­ści stopni i ani jed­nego drzewa wo­kół. Jakby jesz­cze było mało, mu­sia­łem co chwilę omi­jać ćwi­czące dzie­ciaki. Ja pier­ni­czę! Mo­gliby ła­ska­wie zejść mi z drogi. Czy to ta­kie trudne? Nie wi­dzą, że ja tu­taj pra­cuję?

Ścią­gną­łem biały pod­ko­szu­lek i otar­łem nim spo­coną twarz, a na­stęp­nie rzu­ci­łem go na traw­nik. Wi­dzia­łem, ja­kim wzro­kiem pa­trzyły się na mnie la­ski. My­ślały, że jak tro­chę po­kręcą tył­kiem, to od razu za­pra­gnę za­brać je do łóżka? No do­bra, nor­mal­nie tak wła­śnie było, ale nie za­mie­rza­łem wda­wać się tu­taj w żadne przy­gody. Wie­dzia­łem, że to ma­ło­laty ma­rzące o mi­ło­ści ni­czym z książki.

Chcąc jak naj­szyb­ciej skoń­czyć ten dzień, po­now­nie od­pa­li­łem ko­siarkę. Jesz­cze mnie wszy­scy za to po­pa­mię­tają!

– Cho­lera! – po­wie­dzia­łem gło­śno nie­skoń­czo­ność póź­niej.

Le­ża­łem na tra­wie i ciężko od­dy­cha­łem. Słońce już nie świe­ciło tak mocno, była szes­na­sta. Ostat­nie klasy koń­czyły lek­cje, a ja do­piero upo­ra­łem się z tą cho­lerną ro­botą. Przy­mkną­łem lekko oczy.

Na­gle po­czu­łem, że coś za­sła­nia mi słońce. Uchy­li­łem po­wieki i zo­ba­czy­łem nad sobą Johna. Pa­trzył na mnie z góry z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Zmę­czony? – spy­tał, a w jego gło­sie mo­głem wy­czuć sar­kazm.

– Ani tro­chę – po­wie­dzia­łem przez za­ci­śnięte zęby. – To me­ga­ro­zluź­nia­jące. Już uwiel­biam tę pracę, John. – Po­sła­łem mu fał­szywy uśmiech.

– Może te­raz cho­ciaż w ma­łym stop­niu do­ce­nisz wy­si­łek in­nych. Wy­obraź so­bie, że nie­któ­rzy co­dzien­nie mu­szą tak ciężko pra­co­wać, by wy­ży­wić ro­dzinę – po­wie­dział z po­ważną miną.

Za­śmia­łem się gło­śno i wsta­łem, otrze­pu­jąc spodnie.

– Se­rio? Te­raz bę­dziesz od­gry­wał mo­jego ta­tu­sia, John? My­śla­łem, że to Steve cały czas pró­buje to zro­bić – za­kpi­łem.

– Kie­dyś so­bie przy­po­mnisz na­sze słowa, Dy­lan. Wiem, że je­steś do­brym dzie­cia­kiem, ale nie chcesz tego po­ka­zy­wać. My­ślisz, że je­śli bę­dziesz ra­nił wszyst­kich wo­kół, to nikt nie zdoła zro­bić ci tego sa­mego. Ale bądź pe­wien, że przyj­dzie mo­ment, w któ­rym zro­zu­miesz, że po­trze­bu­jesz in­nych lu­dzi, że pie­nią­dze ich nie za­stą­pią, a cho­wa­nie urazy nie pro­wa­dzi do ni­czego do­brego. Ale wtedy może być za późno, by coś zmie­nić.

Po­pa­trzy­łem na niego ze zło­ścią i chwy­ci­łem pod­ko­szu­lek. Wło­ży­łem go i wark­ną­łem:

– Nie masz cho­ler­nego prawa mnie oce­niać, ro­zu­miesz? Ro­bię ze swoim ży­ciem, co chcę, to nie twój in­te­res. A te­raz wy­bacz, ale mam do­syć tej budy.

Ru­szy­łem w stronę sa­mo­chodu. Je­dyne, o czym te­raz ma­rzy­łem, to ude­rzać w wo­rek raz za ra­zem. Mu­sia­łem wy­ła­do­wać fru­stra­cję i gniew. Ten sta­ruch mnie nie­źle wku­rzył. My­ślał, że kim jest, żeby wty­kać swój krzywy nos w moje ży­cie? Niech in­te­re­suje się wła­snymi spra­wami!

Już mia­łem skrę­cać do range ro­vera, gdy ktoś zwró­cił moją uwagę.

Na ławce sie­działa ta dziew­czyna, na którą na­wrzesz­cza­łem. Miała na so­bie czarne spodenki i kre­mową bluzkę z ko­ron­ko­wymi wstaw­kami. Do­piero te­raz zwró­ci­łem uwagę, jak drobna była, aż dziwne, że wtedy jej nie po­wa­li­łem. W rę­kach trzy­mała książkę, ale jej oczy cały czas były skie­ro­wane w jedną stronę. W moją.

Pchany ja­kąś nie­wi­dzialną siłą pod­sze­dłem bli­żej. To, co zo­ba­czy­łem, wbiło mnie w zie­mię. Ona czy­tała. Prze­su­wała pal­cami po li­nij­kach i się uśmie­chała. Zerk­ną­łem w bok i do­strze­głem la­skę opartą o ławkę, na któ­rej sie­działa.

O cho­lera. Ona była nie­wi­doma!

Na­gle za­częła ob­ra­cać głowę w różne strony, jakby cze­goś szu­kała. Czyżby usły­szała, jak pod­cho­dzę? Nie­moż­liwe.

– Luke, to ty? – za­py­tała nie­pew­nym gło­sem.

Nie by­łem w sta­nie nic od­po­wie­dzieć. Nie wie­dzia­łem, co zro­bić. A może naj­le­piej po pro­stu odejść? Było mi… głu­pio? Na­zwa­łem ją wtedy ślepą…

– Ty nie wi­dzisz – wy­szep­ta­łem ci­cho.

Mój głos brzmiał nie­pew­nie. Czyż­bym się de­ner­wo­wał? To do mnie nie­po­dobne.

– Och… to ty.

Tylko tyle miała mi do po­wie­dze­nia? Spo­dzie­wa­łem się, że bę­dzie… no nie wiem, wku­rzona, wredna? Na­krzy­czy na mnie, wy­zwie od dup­ków. Co­kol­wiek, ale nie ten spo­kój. I czy ona na­prawdę po­znała mnie tylko po gło­sie? Prze­cież sły­szała go raz w ży­ciu.

Już chcia­łem coś po­wie­dzieć, ja­koś się wy­tłu­ma­czyć. I pew­nie zro­bił­bym to, gdyby nie po­ja­wie­nie się ja­kie­goś chło­paka. Spoj­rzał na mnie wrogo i de­li­kat­nie zła­pał dziew­czynę za dłoń, po­ma­ga­jąc jej wstać.

– Kim je­steś? – za­py­tał mało uprzej­mie.

– To… ten chło­pak – za­brała głos dziew­czyna, za­nim da­łem radę się ode­zwać.

Nie zdą­żyła nic wię­cej po­wie­dzieć, bo na mo­jej twa­rzy wy­lą­do­wała pięść, a ja upa­dłem na traw­nik. Usły­sza­łem jesz­cze jej ci­chy pisk, a po­tem ode­zwał się ten chło­pak:

– Masz trzy­mać się od niej z da­leka, ro­zu­miesz? Darcy dla cie­bie nie ist­nieje.

Po­tem po­cią­gnął ją za rękę i ode­szli.

A ja sie­dzia­łem osłu­piały i trzy­ma­łem się za obo­lałe oko. Cho­lera, pierw­szy raz po­my­śla­łem, że so­bie na to za­słu­ży­łem. I ta myśl mnie bar­dzo za­nie­po­ko­iła.ROZDZIAŁ 5

Darcy

– Ty nie wi­dzisz – usły­sza­łam ci­chy głos, pra­wie szept.

I cho­ciaż sły­sza­łam go za­le­d­wie raz w ży­ciu, by­łam pewna, do kogo na­le­żał. Przede mną stał chło­pak, który zwy­my­ślał mnie przed szkołą. Jego głos był bar­dzo cha­rak­te­ry­styczny: de­li­katny, ale i lekko za­chryp­nięty.

– Och… to ty – po­wie­dzia­łam ci­cho, na­gle ogar­nięta dziwną obawą i stra­chem.

Chyba zbi­łam go z tropu spo­kojną re­ak­cją. Dla­czego nie krzy­cza­łam? Tak jak so­bie obie­ca­łam, nie za­mie­rza­łam ży­wić do niego urazy. Co prawda, wtedy my­śla­łam, że już ni­gdy w ży­ciu go nie spo­tkam, ale co za róż­nica? Ży­cie było zbyt krót­kie, by mar­no­wać je na kłót­nie i urazy.

W pew­nym mo­men­cie po­czu­łam obok sie­bie czy­jąś obec­ność. Luke.

– Kim je­steś? – za­py­tał nie­zna­jo­mego.

Jego głos z pew­no­ścią nie ocie­kał sym­pa­tią. Ale tak już miał, że każdą nowo po­znaną osobę chłodno trak­to­wał. Tłu­ma­czył to tro­ską o mnie.

– To… ten chło­pak – po­wie­dzia­łam nie­pew­nie, bo­jąc się jego re­ak­cji.

Mi­nęła może se­kunda, gdy usły­sza­łam, jak jego pięść wy­lą­do­wała na twa­rzy tam­tego chło­paka. Roz­legł się ci­chy chrzęst, a po­tem od­głos ciała upa­da­ją­cego na zie­mię. Pi­snę­łam ci­cho w nie­do­wie­rza­niu i za­kry­łam usta dło­nią.

Luke go ude­rzył!

– Masz trzy­mać się od niej z da­leka, ro­zu­miesz? Darcy dla cie­bie nie ist­nieje!

Nie pa­mię­ta­łam, kiedy ostat­nio był tak zde­ner­wo­wany. Zła­pał mnie za rękę i po­cią­gnął.

– Luke, za­trzy­maj się! – krzyk­nę­łam i za­par­łam się no­gami o pod­łoże.

Przy­ja­ciel sta­nął z gło­śnym wes­tchnie­niem i po­lu­zo­wał uścisk na moim nad­garstku, który za­raz lekko roz­ma­so­wa­łam.

– Nie po­wi­nie­neś go bić. Mo­głeś mu zro­bić krzywdę i wpa­ko­wać się w kło­poty.

– Darcy, nie pró­buj go bro­nić. To zwy­kły du­pek i za­słu­żył so­bie na obi­cie mu tej głu­piej ja­daczki – po­wie­dział z wy­czu­walną zło­ścią w gło­sie. – Je­steś za do­bra, Darcy. Za do­bra dla ota­cza­ją­cego cię świata.

– Ktoś musi. – Po­sła­łam w jego stronę uśmiech, cho­ciaż wcale nie zga­dza­łam się z jego sło­wami. Nie było we mnie nic wspa­nia­łego. – A te­raz opa­nuj swoje emo­cje i chodź ze swoją wspa­niałą przy­ja­ciółką na go­rącą cze­ko­ladę. – Za­śmia­łam się ci­cho, chcąc roz­ła­do­wać na­piętą at­mos­ferę.

Chyba się udało.

– Z tobą? Za­wsze! – Moc­niej mnie uści­snął. – Daj mi la­skę, ja cię po­pro­wa­dzę.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: