- promocja
Zamknięty świat. Chciwość - ebook
Zamknięty świat. Chciwość - ebook
Ktoś morduje włamywaczy. Jest bezwzględny wobec agresorów. Media nadały mu imię „Czyściciel”.
Grudzień 2020 roku – wieś Wygoda koło Częstochowy – Monika i Mariusz włamują się do domu jednorodzinnego. W środku zastają dwoje nastolatków, dziewczynę i jej autystycznego brata. W trakcie napadu zjawia się zakapturzony młody mężczyzna, podrzyna włamywaczowi gardło i znika. Wspólniczce złodzieja udaje się uciec.
Podobne tragiczne incydenty notuje się ostatnio w różnych regionach kraju. Ktoś morduje włamywaczy. Mówi się o nim „Czyściciel”.
Iwo, autystyczny chłopiec, widział go dokładnie i zapamiętał wiele szczegółów, ale początkowo policjanci podchodzą do jego opowieści z dużą rezerwą. Czy jego zeznania pozwolą schwytać groźnego przestępcę, który postanowił sam wymierzać sprawiedliwość?
Zamknięty świat to już czwarta książka Anny Krystaszek z prokuratorem Janem Hejdą i komisarzem Igorem Szulcem w rolach głównych. Wcześniej ukazały się W cieniu terapeutki, Wizje i Pustelnia mordercy.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2721-2 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niepołomice niedaleko Krakowa
15 grudnia 2000 roku
Udało się. Uciekłem. Już prawie mnie miał. Garaż zamykał się wolno. On jednak zdążył wsunąć tylko rękę, próbując mnie wyciągnąć. Byłem zły, że brama tej ręki mu nie urwała. Tak na wszelki wypadek schowałem się za samochodem taty. Teraz, gdy emocje opadły, zrozumiałem, że tutaj nie wejdą. Mieliśmy nowoczesną bramę garażową. Były do niej tylko dwa piloty. Jeden z nich tata trzymał w pracy na wypadek, gdyby któryś z pracowników potrzebował samochodu dostawczego pod jego nieobecność. W garażu nie było okna ani przejścia do domu. Kotłownia była z tyłu i również nie miała osobnych drzwi. Byłem więc bezpieczny. Siedziałem skulony i słyszałem ich kroki nad sobą. Krążyli po domu, w ogóle się nie spiesząc. Przewracali coś i rzucali na podłogę jakieś przedmioty. A pomiędzy nimi leżała moja rodzina. Mama, tata, babcia i siostra. Wszyscy martwi! Tata, zanim go zabili, kazał mi uciekać. Wszystko widziałem. Jak dźgali go nożem… Jak podcięli gardło mojej młodszej siostrze. Wytrzeszczyła oczy, aż myślałem, że jej wyskoczą. Co ja mam teraz zrobić? Zostałem sam. Zupełnie sam. Nie miałem już nikogo. Szykowaliśmy się do świąt. Ubraliśmy wczoraj choinkę. Sami z tatą przynieśliśmy ją z lasu. Mama mówiła, że to za wcześnie, ale siostra tak bardzo chciała, żeby już świeciła. Cieszyłem się na prezenty. Nagle przyszli oni. Dwóch mężczyzn. Weszli do domu, zabili całą moją rodzinę i kradli. Tylko o to im chodziło. Kraść! Chcieli zabrać nam to, na co rodzice ciężko pracowali. Zwykła chciwość popchnęła ich do strasznej zbrodni.
Byliśmy bogaci, ale to rodzice o to zadbali. Pracowali dużo, żeby niczego nam nie zabrakło. Byli silni. Zawsze to czułem. Walczyli o wszystko i dochodzili do wszystkiego dzięki tej sile. Zaciskałem dłoń na kole samochodu i myślałem tylko, że ja też muszę być taki silny! Oni by tego chcieli. Nie czułem już strachu. Nie chciało mi się płakać. Tata zawsze powtarzał, że facet musi być twardy i silny. Mimo że byłem dzieckiem, w ogóle nie czułem smutku. Byłem tylko wściekły! Teraz, w tym momencie chciałem ich zabić! Jak dziki, do których strzelałem z ojcem na polowaniach. Oni tacy byli. Jak dziki! Weszli na nasz teren i zabierali nasze rzeczy! Ja byłem myśliwym! Tata mnie tego nauczył.
Ruszyłem do sejfu z bronią. Znałem kod, który go otwierał. Ojciec tego nie wiedział. Podpatrzyłem kiedyś. Gdy nie było nikogo w domu albo w nocy, kiedy nie mogłem spać, przychodziłem tutaj i wyjmowałem pistolety. Wypolerowanego blasera R8 i piękny sztucer SM 12. Ten drugi miał taką nazwę, że nigdy nie mogłem jej zapamiętać. Był też glock 17. Dotykałem ich. Czyściłem. Wiedziałem, jak je zabezpieczyć i odbezpieczyć. Ojciec już dawno mnie tego nauczył. Od dwóch lat zabierał mnie na polowania. Kiedy miał czas, szliśmy do puszczy i uczył mnie strzelać do celu. Byłem dobry. Wciąż mi to powtarzał. Mówił, że odziedziczyłem talent po nim. Cieszył się, że tak dobrze sobie radzę. Pozwolił mi upolować lisa i dzika. Udało mi się. Kiedy pojawił się lis, strzeliłem raz i padł martwy na ziemię. Z dzikiem poszło trudniej, choć był wolniejszy. Musiałem go dobić drugim, krótkim pistoletem. Tym razem strzałem z bliska. To samo chciałem zrobić im. Po prostu ich zabić! Tata uczył mnie, że trzeba wyczuć dobry moment. Nie można działać pochopnie lub pod presją. Teraz byłem zbyt zdenerwowany. Musiałem poczekać, aż skończą, aż stąd pojadą. Kiedy poczują się bezpiecznie i będą się cieszyć swoimi łupami, pojawię się ja. Albo lepiej: zwabię ich do lasu. Wtedy wyjdę pewnie. Bezszelestnie, ale tak, żeby mnie widzieli. Nawet nie zdążą zareagować. Będą zaskoczeni, jak szybko potrafię odebrać im życie. Jeszcze bardziej zdziwi ich to, że odbiera im je dwunastoletni chłopiec. Chłopiec, który właśnie stał się mężczyzną, ponieważ pozbawili go wszystkiego, co najważniejsze. Całej rodziny!ROZDZIAŁ 1
Częstochowa, dzielnica Raków
19 grudnia 2020 roku
Monika Marzec
Siedzieliśmy w wynajmowanej niewielkiej kawalerce i oglądaliśmy telewizję. Na stole walały się pudełka po pizzy – niektóre nawet sprzed tygodnia. Poza nimi oczywiście butelki po piwie i mocniejszych alkoholach. Miałam dosyć tkwienia w jednym miejscu. Zalegaliśmy z czynszem za dwa miesiące i przyszła pora na szybką wyprowadzkę. Nie sprzątałam już, bo i po co? Być może to nasza ostatnia noc w tym betonowym bloku. Nie byłam zresztą najlepszą gospodynią i Mariusz dobrze o tym wiedział. Nie przeszkadzało mu to, bo oboje uwielbialiśmy życie w biegu, na walizkach i w ciągłym napięciu. Wyznawaliśmy zasadę, że zawsze musi się coś dziać. Tylko wtedy człowiek czuje, że żyje. Zbyt długie pozostawanie w jednym miejscu ogranicza i zabiera frajdę. A my uwielbialiśmy czerpać z życia garściami. Wyciskać z niego, ile się da!
– Jutro wielki dzień. Jesteś gotowa, kotku? – powiedział Mariusz z uśmiechem.
Jakby czytał w moich myślach! Potem pocałował mnie namiętnie, a ja właśnie na to miałam ochotę. Odwzajemniłam pocałunek. Cieszyłam się tak samo jak on. Znudziły mi się już drobne kradzieże i siedzenie przed telewizorem.
– Jasne. Nie mogę się doczekać. Wszystko sprawdzone? – Spojrzałam na niego poważnie.
Odłożyłam pilota.
– Tak. Tak – powtarzał, chodząc po pokoju. Widziałam, jak bardzo jest nakręcony. – Siedziałem tam przecież dzisiaj pół wieczoru. Wyjechali! Zabrali ze sobą trzy walizki. Całowali się jeszcze z dzieciakami…
– Jak to? – Omal nie zakrztusiłam się piwem. – To dzieciaki zostają? Przecież mówiłeś, że jadą wszyscy?!
– No bo pojechali wszyscy, w czwórkę…
– To po co całowali się z dziećmi? – przerwałam mu zdenerwowana.
– A bo ja wiem? Słuchaj, mała, ważne, że wszyscy wsiedli do tego pieprzonego samochodu i pojechali gdzieś w pizdu. Sama wiesz: mają tam tyle kasy i złota, że przez dłuższy czas o nic nie będziemy musieli się martwić. Poza tym zajebisty wózek w garażu. Zanim wrócą, nas już dawno nie będzie w Częstochowie. A dokąd wyjedziemy? Gdańsk, Łódź czy może góry? – zastanawiał się, jakby właśnie wygrał w totolotka.
– A może polecimy gdzieś na tydzień? – Spojrzałam błagalnie. – Gdzieś, gdzie jest ciepło? Ten twój znajomy przecież nawet w nocy da nam część kasy za złoto. Pojedziemy na lotnisko i kupimy bilety. Na miejscu zdecydujemy, który lot wybrać.
– Nie, mała – zaprotestował. – Musielibyśmy przecież gdzieś ukryć samochód, zanim damy go do przeróbki, a tym bardziej opchniemy. To nie jest zwykły wózek. Każdy będzie się bał przetrzymywać go dzień, a co dopiero tydzień. Ja tam chciałbym się nim przejechać po Polsce. Dać gazu na autostradzie, ile fabryka dała.
Rozsypał amfetaminę na stoliku i podał mi zwinięty banknot.
– Nie przesadzasz? – rozzłościłam się.
– Ale o co ci chodzi? Przecież też się lubisz bawić…
– Tak, ale wiem, kiedy przystopować, a ty ostatnio chyba nie. – Nie byłam zadowolona, że coraz częściej sięgał po narkotyki.
– Przecież wiesz, że mi to pomaga. Szybciej reaguję i w ogóle jestem szybszy – zarechotał.
– Chyba zapomniałeś, że jutro idziemy na włam. Powinniśmy mieć świeże głowy, żeby nic nas nie zaskoczyło!
– Sama żłopiesz chyba trzecie piwsko, a mnie pouczasz…
– Mariusz. – Popatrzyłam na niego czule, bo nie potrafiłam się na niego denerwować. – Po prostu nie przesadź. Wiesz, że musimy być przygotowani na ewentualne trudności.
– Jakie, mała? Nikogo nie ma w domu. Mamy klucz, bo ten gówniarz nawet nie zauważył, że zostawił go w drzwiach od frontu miesiąc temu. Sąsiedzi przesiadują głównie w pokoju od ulicy. Wejdziemy od tyłu przez bramę, którą sobie zrobili, chuj wie po co. Chyba właśnie dla nas – zaśmiał się i wciągnął kreskę. – Poza tym samochód zostawimy na tyłach, na polu. Ty pojedziesz naszym, ja ich bryką. Gdzieś po drodze się przepakujemy i naszego lumpa zostawimy w lesie przy trasie. – Nagle spojrzał w telewizor. – E, daj no głośniej.
W wiadomościach mówili o niedawnej zbrodni. Podgłośniłam. Jakaś babka opowiadała, że znaleziono zwłoki włamywacza w domu ludzi, którzy wyjechali. Właściciele nie mieli z zabójstwem nic wspólnego.
– Zginął w domu, który chciał okraść – powiedziałam powoli.
Słuchaliśmy oboje w skupieniu.
„Policja szuka sprawcy. To już drugi taki przypadek w naszym kraju. Do podobnego zdarzenia doszło piętnastego grudnia w miejscowości Ząbki pod Warszawą, a dwa dni później w województwie łódzkim”.
– Ale jaja! – Mariusz zachichotał.
Mnie jednak nie było do śmiechu. Od dawna nie czułam się tak dziwnie. Jakby coś w środku mówiło mi, że to ważne… Że powinniśmy się bać.
– Pewnie właściciele jednak wrócili i mu nie wyszło. Albo jakiś dziany sąsiad, który wie, jak się bronić. – Mariusz próbował wytłumaczyć, co się stało.
– Przecież mówią, że szukają sprawcy – przerwałam mu. – Upiornie to wszystko brzmi.
– Przestań, mała. – Przełączył na kanał muzyczny, wziął mnie za rękę i zaczęliśmy tańczyć. – Przecież my jesteśmy nieuchwytni! Jeszcze nikt nas nigdy nie złapał. Ba! Nawet nie byliśmy w kręgu podejrzanych. Sama wiesz, że jesteśmy najlepsi. To bułka z masłem. Jutro tam wejdziemy, zabierzemy, co trzeba, i wyjedziemy nową bryką. Później pojedziemy sobie, dokąd nas los poniesie, i tyle. Jak zawsze, kotku.
Wszystkie obawy zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Wciągnęłam kreskę i miałam zamiar dobrze się bawić. Miał rację. Byliśmy najlepsi. Razem tworzyliśmy jedność i rozumieliśmy się bez słów. Jutro wszystko pójdzie zgodnie z planem!
Częstochowa
Posesja Jana Hejdy
Dwa dni później, godziny poranne
Czarny
Wszedłem na podwórko bez problemu, ponieważ furtka ostatnimi czasy zawsze była otwarta. Sznupok, pies Hejdów, nie zareagował. Czy dlatego, że mnie zna? Czy stał się taki apatyczny po zniknięciu Kaśki? Podszedłem i pogłaskałem go. Zamerdał tylko ogonem, ale nawet na mnie nie spojrzał. Dopiero gdy posmyrałem go pod pyskiem, polizał moją dłoń szorstkim językiem. Kaśka spędzała z nim dużo czasu, więc na pewno za nią tęsknił. Janek nie zwracał na niego uwagi. Jak zresztą na nic i na nikogo dookoła. Zadzwoniłem do drzwi.
– Dzień dobry, Danusiu – przywitałem się z matką Janka w przedpokoju.
Od razu do mnie przylgnęła i zaczęła szeptać.
– Ja już nie mam sił, Igor. Zrób coś! On ciągle tylko pije. Już do pracy zaczął jeździć pod wpływem. Proszę cię, znajdź na niego jakiś sposób, bo zabiorę Anię do Tarnowskich Gór. Nie pozwolę, żeby patrzyła na ojca, kiedy jest w takim stanie.
– Danka, nie minęło jeszcze nawet pół roku od zaginięcia Kaśki. On się ogarnie. Musimy dać mu trochę czasu. On ma wyrzuty sumienia…
– Ma też córkę! – Nie ukrywała zdenerwowania.
Odwróciła się i ruszyła do salonu, gdzie siedział mocno wstawiony Hejda. Anię słychać było w pokoju na górze. Chyba oglądała bajkę i wołała babcię. Zanim Danka weszła na schody, rzuciła mi błagalne spojrzenie. Odpowiedziałem jej uśmiechem. Hejda nie był tak szczęśliwy na mój widok.
– Co? Zawezwała cię na kazania?
– Przestań, stary. Przecież cię odwiedzam…
– Zbyt często ostatnio!
Chwiejnym krokiem podszedł do lodówki, wyjął kawałek schabu, ugryzł i przepił małpką. Nawet się nie skrzywił.
– Słuchaj! Podobno są na ciebie skargi. – Postanowiłem walić prosto z mostu. – Technicy na ostatniej sprawie mówili, że czuć było od ciebie alkoholem.
Hejda patrzył na mnie rozbawiony, ale nic nie powiedział, więc kontynuowałem:
– Wiesz, że wszyscy jesteśmy z tobą, ale nie możesz tak dalej żyć. Trzeba ruszyć z miejsca. Przeć do przodu…
– Przestań fandzolić, dobra?! – krzyknął. – Nie wiesz, jak to jest, więc mnie nie pouczaj. Żadnej sprawy jak dotąd nie zawaliłem. Do sądu naprany nie przychodzę. Na miejscu zbrodni bywam po piwku i nikomu nic do tego. W domu łożryć się mogę…
– Zbieraj dupę w troki. – Wstałem, wyciągnąłem spod sofy spodnie dresowe i mu rzuciłem. – Jedziesz ze mną, ale już!
– Dokąd, kurwa? – Zaśmiał się.
– Spuszczę ci wpierdol. Dawaj, zobaczymy, jaki jesteś dobry. Jedziemy do sali treningowej.
– Chyba jaja sobie robisz. – Przez chwilę się wahał.
– Nie! – krzyknąłem i ucieszyłem się, że wkłada spodnie. – Dam ci fory na początek.
– Taaa – prychnął. – Nie ma takiej potrzeby. To ja tobie spuszczę manto. Żebyś się, kurwa, jeszcze nie zdziwił.
Rzucił mi kluczyki do swojego samochodu i dopił małpkę.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji