Zamknij oczy - ebook
Zamknij oczy - ebook
W wyniku traumatycznej przeszłości Claudia boi się dotyku. Każdy jej dzień wygląda tak samo, ale przewidywalność i nuda dają jej poczucie bezpieczeństwa. Kobieta stara się otaczać wyłącznie zaufanymi ludźmi, którzy jej nie skrzywdzą. Ma przyjaciela zdolnego wziąć na siebie każde jej cierpienie oraz przyjaciółkę próbującą przekonać ją do tego, że nie wszyscy są źli. Jedyną terapią i stałym elementem życia Claudii jest bieg na bieżni w lokalnej siłowni. Właśnie tam wpada na Reda – wyjątkowo chamskiego i nieprzyjaznego mężczyznę lubiącego pastwić się nad słabszymi. Przynajmniej tak wydaje się Clo. Ich początkowa niechęć powoli zaczyna przeradzać się w coś zupełnie przeciwnego. Jared postanawia zbliżyć się do dziewczyny i w ten sposób odkrywa jej tajemnicę, choć ta usilnie stara się ją zachować. To sprawia, że pragnie naprawić Clo i pomóc zabliźnić się ranom, z których wciąż sączy się krew. Zamknij oczy to przepełniona emocjami historia o sile walki. Bohaterowie najpierw walczą przeciwko sobie, by zaraz potem walczyć wspólnie przeciwko całemu złu, które nieustannie próbuje wciągnąć Claudię w otchłań.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-538-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
EpilogRozdział 1
Claudia
Szłam jak zwykle ze spuszczoną głową i w bejsbolówce w kolorze zgniłej zieleni, wciśniętej mocno na jej czubek, tak, aby zasłaniała mi oczy. Nie lubiłam zwracać na siebie uwagi, a w siłowni tym bardziej. Nie byłam typem dziewczyny, która w różowym topie i obcisłych szortach wypina pośladki do lustra, żeby zrobić jak najlepsze selfie. Ba! Ja nie miałam nawet profilu na tych wszystkich popularnych portalach. Uważałam, że dzielenie się z obcymi ludźmi każdym fragmentem swojego życia, zjedzonym posiłkiem, wizytą u stomatologa czy wyjazdem na wakacje jest po prostu głupie.
Wyjęłam z torebki blister tabletek i wziąwszy jedną, popiłam ją sporym łykiem kawy, którą niosłam w kartonowym kubku. Wiem, wiem… Leki należy popijać dużą ilością wody, ja jednak miałam swoją teorię. Byłam przekonana, że proszki przeciwbólowe w połączeniu z kofeiną dają lepszy i szybszy efekt. A tego oczekiwałam, zwłaszcza że za moment miałam przekroczyć próg mordowni, w której nie planowałam mieć dla siebie litości. Ból głowy tylko by mi utrudnił trening.
Wprawdzie, jak to wiele osób mówiło, ja tam tylko biegałam, ale szybki sprint na bieżni dawał mi większe poczucie wolności aniżeli trucht w parku, gdzie musiałabym robić slalomy pomiędzy innymi, uprawiającymi jogging, psami srającymi gdzie popadnie albo rowerzystami uważającymi się za panów parkowych ścieżek.
Bieg z wielkimi słuchawkami na uszach, w pomieszczeniu, którego okna rozciągały się przez całą długość budynku, ukazując widok na most Brookliński i auta przemykające ulicami, jakby kierowców nie obowiązywały żadne prawa poza tymi panującymi w dżungli.
Nie nadawałam się do tego pędu. Z jednej strony mogłabym tęsknić za małym domkiem na przedmieściach, ale ja nienawidziłam wspomnień, które tam zostawiłam. Nienawidziłam życia, które zostawiłam w tyle trzy lata temu. Nienawidziłam ludzi, którzy odcisnęli na mnie obrzydliwe piętno i pozbawili godności. W końcu nienawidziłam też siebie za swoją naiwność, brak czujności i to, że nie umarłam, gdy nadarzyła się ku temu doskonała okazja.
Potrząsnęłam energicznie głową, żeby wyrzucić z niej czarne myśli zbierające się jak pieprzone chmury burzowe, i biorąc kolejny łyk czarnej, gorzkiej kawy, popchnęłam szklane drzwi.
Lekko znudzonym spojrzeniem omiotłam puste sale. Nie bez powodu zrywałam się niemal o świcie. Nie znosiłam tłumu, dlatego korzystałam z całodobowej siłowni, gdzie spocone osiłki i „nabotoksowane” lalki pojawiały się dopiero koło dziewiątej.
Rzuciłam ręcznik obok bieżni, postawiłam bidon z wodą i rozciągnęłam się, aby pozbyć się z ciała spięcia pozostałego po niedawnym śnie. Na bejsbolówkę nałożyłam obszerny kaptur, włączyłam muzykę w moim smartfonie i już miałam stanąć na gumowej powierzchni, kiedy za plecami usłyszałam męski, nieco rozbawiony głos.
– Nie możesz dospać, Clo? – rzucił z uśmiechem i oparł swoje napompowane ramię o betonowy filar.
Weston był jednym z trenerów personalnych, a jednocześnie właścicielem tego przybytku, do którego wdzięczyły się wspomniane panny w różowych topach, i którego wzywały na pomoc, kiedy w ogóle jej nie potrzebowały. On jednak pozostawał odporny na ich próby i nie robił niczego, co wykraczałoby poza jego obowiązki. Taki twardziel o miękkim sercu.
Zsunęłam słuchawki na kark i uśmiechnęłam się lekko. Codziennie zadawał mi to samo pytanie i każdorazowo odpowiedź była taka sama.
– Zło nigdy nie śpi, Wes. Czeka tylko na odpowiednią godzinę, żeby wynurzyć się ze swojej jaskini – odparłam i puściłam mu oko.
Mogłam śmiało nazwać go swoim przyjacielem. Od lat ostrożnie używałam tego słowa, ale on był jednym z tych ludzi, którym potrafiłam zaufać. Mieliśmy jakiś niepisany pakt. On nie pytał, tylko rozumiał. Przez ostatnie trzy lata pozwoliłam sobie na okazanie słabości w jego obecności tylko raz i wylałam z siebie trochę bólu, który się we mnie nagromadził. Później już nigdy się to nie powtórzyło. Nienawidziłam, kiedy rzucał mi zmartwione spojrzenia, choć jeszcze niedawno to ja martwiłam się o niego. Na szczęście udało się opanować katastrofę i wyszedł ze swojego problemu zwycięsko. Chociaż komuś się powiodło i pozbył się tego, co mu ciążyło.
– Jeśli dłużej będziesz biegać ubrana, jakby był siarczysty mróz, to wkrótce pod tym dresem nie zostanie nic – rzucił.
– Gwarantuję ci, że pod tym dresem jest jeszcze sporo. Zacznij się martwić, kiedy ubranie przyjdzie tutaj samo. Wtedy będziesz wiedział, że przegięłam – parsknęłam i zaczęłam ustawiać odpowiednią prędkość na bieżni oraz liczbę kilometrów, którą miałam zamiar pokonać.
– Baw się dobrze, mała. – Kiwnął dłonią i zostawił mnie samą.
Wiedział, że lubię samotność, i na szczęście nie próbował uszczęśliwiać mnie na siłę swoim towarzystwem.
Ponownie założyłam słuchawki, zaciągnęłam kaptur na głowę i sprawnie wskoczyłam na płynnie toczący się pas biegowy.
Odłączyłam ciało od mózgu, pozbawiając się wszystkich myśli. Skupiłam się na muzyce docierającej do moich uszu i na pulsowaniu mięśni, które po godzinie intensywnego biegu zaczęły mnie palić.
Już miałam zwolnić prędkość, kiedy poczułam czyjąś obecność w pomieszczeniu. Odwróciłam się intuicyjnie, ale nikogo nie dostrzegłam, choćby przez to, że moje oczy zalewał pot, a strąki mokrych włosów przykleiły mi się do powiek.
Wyłączyłam szybko urządzenie, niemal doprowadzając tym do mojego spektakularnego upadku, wyglądającego jak wyjęty ze śmiesznych memów, które zalewały Internet.
Moim towarzystwem w tej chwili stał się niepokój. Pospiesznie zebrałam wszystkie swoje rzeczy i poszłam do szatni, rozglądając się nerwowo na boki. Wes uniósł brew, gdy zobaczył, że skończyłam swój trening szybciej niż zwykle. Przywdziałam najbardziej wymuszony uśmiech, na jaki było mnie stać, i machnęłam tylko ręką, po czym zniknęłam z jego pola widzenia.