Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zanim nadejdzie jutro. Tom 2. Ziemia ludzi zapomnianych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 stycznia 2019
Ebook
29,90 zł
Audiobook
25,57 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zanim nadejdzie jutro. Tom 2. Ziemia ludzi zapomnianych - ebook

Różni ludzie i ich życiorysy, odmienne spojrzenie na świat i inne marzenia, jednak nadchodzi chwila, gdy ich drogi się krzyżują w jednym z bydlęcych wagonów. Pozbawieni majątku, rozdzieleni z bliskimi, pewnego dnia zostają zmuszeni, by wyruszyć w daleką podróż do miejsca, w którym nic już nie będzie takie samo. Walka o przetrwanie, głód i choroby wystawiają moralność człowieka na ciężką próbę. Postawy i wybory dokonywane w ekstremalnych sytuacjach nie są tak oczywiste, jak mogłoby się z pozoru wydawać. Czy trudy życia i brak perspektyw zmienią tych ludzi na zawsze, czy też zdołają ocalić resztki człowieczeństwa?

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-713-1
Rozmiar pliku: 686 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Okolice Irkucka, 1940

Było jesz­cze ciem­no, gdy Kuba Staś­ko tę­pym scy­zo­ry­kiem za­czął wy­dra­py­wać na ścia­nie ba­ra­ku ko­lej­ną kre­skę. Jak więk­szość obo­zo­wych bu­dyn­ków i ten skle­co­no z gru­bych drew­nia­nych bali. W tej oko­li­cy bra­ko­wa­ło nie­mal wszyst­kie­go, je­dy­nie śnie­gu i drzew było pod do­stat­kiem. Kubę aż mdli­ło od za­pa­chu drew­na, cho­ciaż kie­dyś lu­bił woń ży­wi­cy, lasu i świe­żo ścię­tych pnia­ków. Tu­taj jed­nak wszyst­ko się zmie­ni­ło.

Prze­cią­gnął pal­cem po wy­ry­tych rząd­kach kre­sek i po­li­czył, że jest w sy­be­ryj­skim obo­zie już dzie­więć­dzie­siąt czte­ry dni. W nor­mal­nym świe­cie wio­sna trwa­ła w naj­lep­sze, tu­taj na­dej­ście tej pory roku ozna­cza­ło, że tem­pe­ra­tu­ra pod­nie­sie się do mi­nus dwu­dzie­stu stop­ni.

Zwlókł się z po­sła­nia, jak każ­de­go dnia, obo­la­ły i zzięb­nię­ty, po czym pod­szedł do pry­mi­tyw­nej kozy i wrzu­cił do pa­le­ni­ska szcza­pę drew­na. Z od­da­li do­biegł go dźwięk kro­wie­go dzwon­ka, któ­rym to dnie­wial­ny bu­dził więź­niów do pra­cy. Kuba zbli­żył dło­nie do cie­płych ścia­nek pie­cy­ka i po­my­ślał, że pierw­szy raz, od­kąd tu­taj przy­był, nie ma po nocy ze­sztyw­nia­łych z zim­na pal­ców. A to ozna­cza­ło kil­ka mie­się­cy wy­tchnie­nia od za­bój­czych mro­zów. Owo na­dej­ście dłu­go wycze­ki­wa­nej wio­sny moż­na było uj­rzeć rów­nież na po­sła­niach w ba­ra­kach. Prze­by­wa­ją­cy w nim męż­czyź­ni już nie tu­li­li się do sie­bie w po­szu­ki­wa­niu odro­bi­ny cie­pła. Te za­cho­wa­nia były dla każ­de­go z nich czymś wsty­dli­wym i nie­mę­skim, ale gdy czło­wiek czu­je, że za chwi­lę za­mar­z­nie na kość, nie zwra­ca uwa­gi na po­dob­ne kwe­stie. Tu­taj i tak zo­sta­li odar­ci z god­no­ści i wszyst­kich cech, z któ­rych nie­gdyś mo­gli być dum­ni. Nikt ni­ko­mu nie po­ma­gał, jed­ni do­no­si­li na dru­gich i je­dy­nie ich trój­ka ja­koś trzy­ma­ła się ra­zem. Pa­weł Za­wi­ślań­ski, To­biasz Mo­ra­wiń­ski i on. Jak­kol­wiek z To­bia­szem za­przy­jaź­ni­li się jesz­cze przed woj­ną, tak mło­de­go le­ka­rza Kuba po­znał do­pie­ro w po­cią­gu ja­dą­cym do ła­gru w oko­li­cach Ir­kuc­ka.

***

Pierw­sze dni po­dró­ży więź­nio­wie zno­si­li cał­kiem do­brze. Na­wet za­ła­twia­nie, nie­mal­że pu­blicz­nie, in­tym­nych po­trzeb da­wa­ło się znieść. W koń­cu w wa­go­nie znaj­do­wa­li się sami męż­czyź­ni i każ­dy z nich po­sia­dał iden­tycz­ne po­trze­by fi­zjo­lo­gicz­ne. Dużo roz­ma­wia­li, na­wet dow­cip­ko­wa­li, nie dys­ku­to­wa­li je­dy­nie o tym, dla­cze­go się tam zna­leź­li – w cuch­ną­cym, zim­nym wa­go­nie. Za­pew­ne oba­wia­li się, że ukry­wa się wśród nich ja­kiś za­usz­nik NKWD. Nie wia­do­mo, z cze­go wy­ni­kał ten lęk, po pro­stu bali się, że może spo­tkać ich coś gor­sze­go. A w nich na­dal tkwi­ła ogrom­na chęć do ży­cia i ten bez­miar na­dziei, któ­rą czu­je się, gdy nie­okieł­zna­na mło­dość wciąż wy­ry­wa się ku przy­go­dom, mi­ło­ści i ra­do­ści z każ­de­go prze­ży­te­go dnia.

Po ty­go­dniu ta siła drze­mią­ca w ich du­szach za­czę­ła tra­cić swo­ją moc, a za­miast niej po­ja­wi­ło się przy­gnę­bie­nie. Co­raz czę­ściej w wa­go­nie pa­da­ły py­ta­nia.

– Jak tam jest? Wiem, że to nie kasz­ka z mlecz­kiem, ale my na­wet nie wie­my, do­kąd je­dzie­my – jęk­nął po kil­ku dniach prze­ra­żo­ny mło­dy chło­pak z oko­lic Grod­na.

– Na stry­czek nas po­szlą – mruk­nął dru­gi i po­dra­pał się po gło­wie.

Tak, po kil­ku dniach wszy roz­pa­no­szy­ły się na do­bre, a otrzy­my­wa­ne raz dzien­nie wia­dro ki­pia­to­ka nie za­ła­twia­ło spra­wy.

– Co ty za dzi­wo­sy wy­ga­du­jesz? – wark­nął ko­lej­ny i po­cią­gnął no­sem.

Miał roz­pa­lo­ne czo­ło i błysz­czą­ce oczy od wy­so­kiej go­rącz­ki. Pa­weł Za­wi­ślań­ski mógł tyl­ko wes­przeć go do­brym sło­wem, bo o żad­nych le­kach nie mo­gło być mowy. Za­mie­nił się je­dy­nie z nim miej­scem na na­rach. Mło­dzie­niec, An­tek ze Świę­taj­na, miał swo­je miej­sce do spa­nia tuż przy nie­wiel­kim okien­ku, któ­re mimo chło­du dość czę­sto otwie­ra­no, by wy­wie­trzyć z wa­go­nu za­tę­chłe i cuch­ną­ce po­wie­trze. I za­pew­ne wdzie­ra­ją­cy się do wnę­trza zim­ny wiatr spra­wił, że po ty­go­dniu chło­pak się roz­cho­ro­wał.

– A ja ci mó­wię, że bę­dziem wi­sieć, i tyle – od­parł na­bur­mu­szo­ny chło­pak, snu­ją­cy od sa­me­go po­cząt­ku po­dró­ży czar­ne wi­zje do­ty­czą­ce ich przy­szło­ści.

– Gdy­by chcie­li za­bić, to zro­bi­li­by to w Wil­nie. Już oni zna­leź­li­by pa­ra­graf, by ska­zać na śmierć. Nie wieź­li­by nas taki szmat dro­gi tyl­ko po to, by za­mor­do­wać. Je­ste­śmy mło­dzi, sil­ni i za­pew­ne wy­ko­rzy­sta­ją nas jako dar­mo­wą siłę ro­bo­czą w ja­kiejś ko­pal­ni – ze spo­ko­jem roz­są­dził To­biasz.

To­wa­rzy­stwo za­mil­kło i nie­co się uspo­ko­iło. Mo­ra­wiń­ski i Za­wi­ślań­ski sta­no­wi­li nie­pi­sa­ną wła­dzę w wa­go­nie. Nie z ra­cji swo­jej sta­now­czo­ści, ale z uwa­gi na wy­kształ­ce­nie, któ­re­go bra­ko­wa­ło ich kom­pa­nom w po­dró­ży, sta­li się pew­ne­go ro­dza­ju au­to­ry­te­ta­mi. Kuba po­my­ślał, że do­brze się sta­ło, bo mło­dzi męż­czyź­ni chy­ba po­trze­bo­wa­li mieć ko­goś, kto bę­dzie nad nimi czu­wał i po­dej­mo­wał de­cy­zje, któ­re przy­nio­są wszyst­kim ko­rzyść.

Pa­sa­że­ro­wie wa­go­nu bez szem­ra­nia zgo­dzi­li się, by w miej­scu słu­żą­cym im za to­a­le­tę pil­no­wać względ­ne­go po­rząd­ku, jak rów­nież na to, by Pa­weł Za­wi­ślań­ski roz­dzie­lał wrzą­cą wodę i lu­ro­wa­tą zupę, zwa­ną ba­łan­gą, cho­ciaż ta na­zwa była je­dy­nie umow­na, bo­wiem nie wia­do­mo było do koń­ca, co w niej pły­wa­ło. Kie­dy po kil­ku dniach więź­nio­wie za­czę­li od­czu­wać brak moż­li­wo­ści wy­ko­na­nia cho­ciaż­by pod­sta­wo­wej to­a­le­ty, re­gu­lar­nie wy­bu­cha­ły kłót­nie o tę nędz­ną ilość wody. Ro­bi­li to tak za­wzię­cie, że war zdą­żył zwy­kle wy­sty­gnąć i nikt z do­bro­dziej­stwa nie sko­rzy­stał. Po­dob­nie było z zupą, któ­ra nie tyl­ko za­spo­ka­ja­ła w mi­ni­mal­nym stop­niu głód, ale też roz­grze­wa­ła ich żo­łąd­ki.

Wsta­wio­na do wnę­trza koza i kil­ka po­lan da­wa­ły cie­pło bar­dzo mi­zer­ne, dla­te­go każ­dy chciał sie­dzieć w jej po­bli­żu. Je­den z męż­czyzn był tak zde­spe­ro­wa­ny, by się ogrzać, że za­snął na go­łej pod­ło­dze przy pie­cy­ku i obu­dził się do­pie­ro wów­czas, gdy po­czuł pie­ką­cy ból na swo­jej gło­wie, współ­pa­sa­że­ro­wie zaś swąd spa­lo­nych wło­sów. Na­stęp­ne­go dnia wszy­scy na­igra­wa­li się z jego ły­sej czasz­ki i nad­pa­lo­nej skó­ry. Ob­ra­że­nia na szczę­ście nie były groź­ne, a pe­cho­wy ama­tor cie­płe­go pie­cy­ka od­gry­zał się, że przy­naj­mniej go wszy nie będą w gło­wę gry­zły.

Ta czte­ro­ty­go­dnio­wa po­dróż była nad wy­raz mę­czą­ca, ale więk­szość mło­dych męż­czyzn była na tyle sil­na i zdro­wa, że prze­trwa­ła ją dość zno­śnie. Wy­sia­da­jąc z po­cią­gu, po­czu­li ulgę, że w koń­cu będą mo­gli przejść się na wła­snych no­gach da­lej ani­że­li do są­sied­niej ścia­ny. Poza tym li­czy­li na po­rząd­ny prysz­nic, od­wsza­wia­nie i je­dze­nie w cy­wi­li­zo­wa­nych wa­run­kach.

Na sta­cji ko­le­jo­wej w Ir­kuc­ku Kuba ode­tchnął głę­bo­ko i chwi­lę po­tem po­ża­ło­wał tego. Prze­ni­kli­we zim­no wdar­ło mu się do noz­drzy tak moc­no, że nie­mal je roz­sa­dzi­ło. Na­cią­gnął swe­ter na nos i w ten spo­sób pró­bo­wał od­dy­chać, nie zwa­ża­jąc na odór wy­do­by­wa­ją­cy się z jego brud­ne­go ubra­nia.

Grup­ka oku­ta­nych w ko­żu­chy męż­czyzn po­go­ni­ła ich do pry­mi­tyw­nych sań, wciąż po­sztur­chu­jąc kol­ba­mi ka­ra­bi­nów. Usie­dli cia­sno na go­łych de­skach i ru­szy­li nie­mal cał­ko­wi­cie opu­sto­sza­ły­mi uli­ca­mi mia­sta, zer­ka­jąc na sku­te lo­dem ar­te­rie, zwi­sa­ją­ce z da­chów dłu­gie so­ple i ob­le­pio­ne szro­nem drze­wa. „Praw­dzi­wa kra­ina lodu” – po­my­ślał wów­czas Kuba, cia­śniej opa­tu­la­jąc się płasz­czem. Po­tem opu­ści­li mia­sto i po kil­ku­dzie­się­ciu mi­nu­tach wje­cha­li w zło­wro­gie, ciem­ne lasy.

Kuba nie wie­dział, jak dłu­go pę­dzą sa­nia­mi po zmar­z­nię­tym śnie­gu, ale zda­wa­ło mu się, że mi­nę­li już ko­niec świa­ta i wciąż po­dą­ża­ją da­lej. Po­my­ślał­by, że jadą do pie­kła, ale prze­ni­kli­wy, zim­ny wiatr i mróz, pod wpły­wem któ­re­go za­ma­rza­ła na­wet śli­na, od­su­nę­ły od nie­go po­dob­ne my­śli. Zgod­nie z le­gen­dą w pie­kle po­win­no być jed­nak nie­co cie­plej.

– Kuda my idziem?– krzyk­nął chło­pak ze Świę­taj­na do sie­dzą­ce­go na koź­le wo­za­ka.

– Na ra­bo­tu. – Wo­zak za­re­cho­tał i wy­cią­gnął zza pa­zu­chy nie­wiel­ki bu­kłak. Od­krę­cił go, po­cią­gnął łyk i mla­snął.

– A żeby go świ­nia po­wą­cha­ła – burk­nął chło­pak. – Ły­czek sa­mo­go­nu zdzia­łał­by cuda. Już mnie rzyć przy­mar­z­ła do tych żer­dzi.

– Wy­da­wa­ło mi się, że w po­cią­gu było zim­no, ale tu­taj to do­pie­ro gwiź­dzi… – stwier­dził Kuba. – Jak lu­dzie mogą tu­taj żyć?

– Nie mają in­ne­go wyj­ścia, tak więc pew­nie przy­wy­kli – wes­tchnął Pa­weł Za­wi­ślań­ski.

Po kil­ku go­dzi­nach po­ja­wi­ły się ja­kieś za­bu­do­wa­nia, co roz­po­zna­li po uno­szą­cym się ku nie­bu dy­mo­wi i po­je­dyn­czym punk­tom świetl­nym.

– To tie­pier wa­sza go­sti­ni­ca – po­now­nie za­re­cho­tał wo­zak, któ­ry, ra­cząc się przez całą dro­gę go­rzał­ką, za­czął być sko­ry do żar­tów, cze­go w ża­den spo­sób nie moż­na było po­wie­dzieć o jego pa­sa­że­rach.

Kuby jed­nak nie opusz­czał opty­mizm. Uwa­żał, że to, co naj­gor­sze, mi­nę­ło, a on za chwi­lę po­si­li się cie­płą zupą i do­sta­nie czy­sty kąt do spa­nia. Jak­że się po­my­lił… Ad­mi­ni­stra­cja obo­zu od­no­to­wa­ła ich przy­jazd, przy­dzie­li­ła im bry­ga­dę le­so­bu­rów i zo­sta­wi­ła sa­mych so­bie. Wid­mo cie­płej stra­wy od­da­li­ło się aż do na­stęp­ne­go po­ran­ka, kie­dy to po raz pierw­szy usły­sze­li dziw­ny dźwięk kro­wie­go dzwon­ka.

Tym­cza­sem mu­sie­li sami zor­ga­ni­zo­wać so­bie miej­sce w ba­ra­ku, le­go­wi­sko i wa­to­wa­ne briu­ki, nie­zbęd­ne do pra­cy w ni­skich tem­pe­ra­tu­rach. Kuba zdą­żył za­le­d­wie po­my­śleć, że pra­ca na wol­nym po­wie­trzu przy ta­kiej po­go­dzie wy­koń­czy go, i już po­go­nio­no ich do bani, umy­wal­ni przy­po­mi­na­ją­cej chlew, bo znaj­do­wa­ły się w niej drew­nia­ne ko­ry­ta, w któ­rych pły­nę­ła go­rą­ca woda.

I do­pie­ro, gdy po­czuł nie­mal ukrop na cie­le, do­tar­ło do nie­go, że nie bę­dzie miał tam ła­twe­go ży­cia. Nie my­ślał ani o Lau­rze, ani o po­zo­sta­wio­nym w Wil­nie ka­wiar­nia­nym ży­ciu, ale o tym, jak nie­kie­dy czło­wie­ko­wi nie­wie­le jest po­trzeb­ne do szczę­ścia. Wy­star­czy cza­sa­mi cie­pła woda i moż­li­wość umy­cia się albo uczu­cie, że w koń­cu nie prze­szy­wa go przej­mu­ją­cy chłód. Ob­my­wał swo­je cia­ło i gdy w koń­cu od­ta­ja­ło po kil­ku­go­dzin­nej prze­jażdż­ce pry­mi­tyw­ny­mi sa­nia­mi, miał wra­że­nie, jak­by do­ty­kał go po raz pierw­szy w ży­ciu.

W ba­ra­ku, gdzie uda­ło im się zna­leźć miej­sce, miesz­ka­ło już trzy­dzie­stu więź­niów, głów­nie na­cme­nów z Ka­zach­sta­nu, Uz­be­ki­sta­nu czy da­le­ko­wschod­niej czę­ści Związ­ku Ra­dziec­kie­go. Na szczę­ście w więk­szo­ści byli to po­li­tycz­ni, wro­go­wie ludu, a nie ban­dy­ci z kry­mi­nal­nych pa­ra­gra­fów, któ­ry­mi już zdą­żo­no ich na­stra­szyć.

***

Kuba otwo­rzył drzwicz­ki pie­cy­ka i sła­be świa­tło wnik­nę­ło do wnę­trza ba­ra­ku. Jak co­dzien­nie spoj­rzał na pię­tro­we nary, prze­su­wa­jąc po nich ner­wo­wo ocza­mi. Spraw­dzał w ten spo­sób, czy na każ­dej pry­czy wi­dać ru­chy bu­dzą­cych się więź­niów. Je­śli któ­ryś z męż­czyzn nie po­ru­szał się, mo­gło to ozna­czać, że tej nocy po­że­gnał się z ży­ciem. Chło­pak był na tym punk­cie prze­wraż­li­wio­ny, od­kąd pew­ne­go po­ran­ka zo­ba­czył mar­twe­go Uz­be­ka. Nie miał złych prze­czuć, gdy szar­pał go za ra­mię, ale w koń­cu zro­zu­miał, że Da­mir, na­uczy­ciel z Sa­mar­kan­dy, wca­le nie śpi, ale umarł tuż obok nie­go.

Da­mir był nie tyl­ko na­uczy­cie­lem, ale tak­że po­etą. Za­mie­nił swój przy­dział ty­to­niu na bu­tel­kę z na­mo­czo­ną w naf­cie szma­tą i mały po­jem­nik tego spe­cy­fi­ku. Pi­sał wier­sze tę­pym ogryz­kiem ołów­ka, na kart­kach wy­że­bra­nych od dzie­sięt­ni­ka, przy kiep­skim świe­tle pry­mi­tyw­nej lamp­ki. Taki czło­wiek jak dzie­sięt­nik, czy­li pra­cow­nik li­czą­cy nor­my więź­niom, stał wy­so­ko w hie­rar­chii ła­gro­wej, cho­ciaż szep­ta­no, że ową po­zy­cję zdo­był do­no­sa­mi na in­nych. I mimo że był zwy­kłym szu­braw­cem, uli­to­wał się nad do­mo­ro­słym po­etą i po­da­ro­wał mu kil­ka kar­tek pa­pie­ru.

Nie­kie­dy Da­mir czy­tał im swo­je wier­sze. Nie­wie­le z nich ro­zu­mie­li, ale me­lo­dia po­ezji brzmia­ła zde­cy­do­wa­nie le­piej niż cią­głe po­ła­jan­ki ra­zwod­czi­ków – pra­cow­ni­ków obo­zu za­ga­nia­ją­cych ich do ro­bo­ty. Jed­nak z każ­dym dniem głos Da­mi­ra sta­wał się cich­szy, jak­by ga­sło w nim ży­cie. I któ­re­goś po­ran­ka za­milkł na za­wsze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: