Zanim nas zobaczą - ebook
Dziewiętnastoletnia Laura ucieka z toksycznego domu i próbuje zacząć życie od nowa pod czujnym okiem starszej siostry. Kiedy poznaje Roberta – dojrzałego pisarza skrywającego bolesną, wciąż nieprzepracowaną przeszłość – między nimi powoli rodzi się delikatna, krucha więź. Oboje niosą ciężary, których nie sposób dźwigać w samotności. Gdy przemoc znów wraca do życia Laury, to właśnie Robert okazuje się jedyną osobą, której może zaufać. Ich relacja balansuje na granicy milczenia, czułości i lęku. To opowieść o tym, co dzieje się, zanim pozwolimy komuś zobaczyć nas naprawdę. Psychologiczna, przejmująca, zmysłowa. O ranach, które goją się powoli – i o bliskości, która potrafi ocalić.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397608832 |
| Rozmiar pliku: | 683 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 2 W cieniu słów 10
Rozdział 3 Tam, gdzie pada światło 14
Rozdział 4 W miejscu, gdzie nie boli 19
Rozdział 5 Tam, gdzie cisza ma głos 30
Rozdział 6 Światło, które budzi cień 46
Rozdział 7 W cieniu tego, co niewypowiedziane 73
Rozdział 8 Między słowem a szeptem 87
Rozdział 9 Tam, gdzie światło rzuca cień 96
Rozdział 10 Światło dnia 109
Rozdział 11 Światło, które oślepia 115
Rozdział 12 Cisza po burzy 127
Rozdział 13 Echo dawnych głosów 135
Rozdział 14 Po drugiej stronie ciszy 145
Rozdział 15 Między tym, co było, a tym, co zostało 153
Rozdział 16 Tam, gdzie zaczyna się milczenie. 159
Rozdział 17 Tam, gdzie pamięć się cofa. 166
Rozdział 18 W miejscu, gdzie kończą się sny 183
Rozdział 19 Tam, gdzie kończy się noc 188
Rozdział 20 Między pamięcią a śladem 198
Rozdział 21 W miejscu, które milczy 213
Rozdział 22 Zanim nas zobaczą 228
EPILOG 237
Od autorki 241ROZDZIAŁ 1
MIĘDZY ŚWIATŁEM A CIENIEM
Laura siedziała na parapecie internackiego pokoju, opierając czoło o zimną szybę. Za oknem deszcz ciął wąskie uliczki Torunia, a miasto tonęło w szarości. Ze szkicownika na kolanach wystawały kartki z drobnymi rysunkami – jej własne próby ucieczki w świat, który istniał tylko w jej głowie.
Miała dziewiętnaście lat, dziewczęcą twarz i spojrzenie kogoś, kto znał ciężar zbyt wielu rozczarowań. Przyjechała tu z Brodnicy, zostawiając za sobą dom pełen krzyków, alkoholu i niepewności jutra. Ojciec... Nawet teraz, gdy o nim myślała, ściskało ją w żołądku.
Ale to nie tylko rodzinne piekło zmusiło ją do wyjazdu.
Jej imię w Brodnicy odbijało się echem szeptów i podejrzeń – od czasu tragedii, która wydarzyła się kilka miesięcy wcześniej. Tomek, jej były chłopak, odebrał sobie życie. I choć nikt nie mówił tego wprost, spojrzenia i plotki nie pozostawiały wątpliwości – wielu obwiniało ją. To było zbyt wiele, nawet dla kogoś, kto nauczył się dusić emocje głęboko w sobie.
W Toruniu znalazła namiastkę ciszy. Zamieszkała w internacie i zaczęła naukę w szkole plastycznej, próbując poukładać rozsypane kawałki siebie. Nie była jednak zupełnie sama – jej starsza siostra, Lidia, trzymała nad nią czujną pieczę. Policjantka o sercu walecznego cerbera, zawsze pojawiała się wtedy, gdy Laura choćby lekko się potknęła.
Nikt nie wiedział, ile kosztował ją każdy uśmiech, każda chwila spokoju. W nowej szkole próbowała odnaleźć się na nowo, choć wciąż czuła, że zawisła między dwoma światami – tym, z którego uciekła, i tym, do którego jeszcze nie odważyła się wejść.
Sztuka była jej azylem. W kreskach ołówka odnajdywała ciszę, jakiej nigdy nie zaznała w domu. Każdy rysunek był niemym krzykiem – wyznaniem lęków, pragnień i niepokoju. Chciała czegoś więcej – miejsca, w którym mogłaby być po prostu Laurą. Nie córką alkoholika. Nie ofiarą cudzych błędów.
Zamknęła szkicownik i westchnęła głęboko. Wiedziała, że przed nią długa droga. Ale gdzieś głęboko, pod warstwą niepewności, tliła się cicha nadzieja – że kiedyś, być może jej życie będzie wyglądało inaczej.
Wsunęła szkicownik do przepastnej torby i zgarnęła z biurka piórnik z naostrzonymi ołówkami. Nadszedł czas na mały rytuał, który zawsze pomagał jej ujarzmić rozbiegane myśli. Wyszła z internatu lekkim krokiem i skierowała się na przystanek. Jej celem było Stare Miasto – miejsce, które niezmiennie dawało jej inspirację, niezależnie od tego, ile razy już tam była.
Ciepłe, wiosenne popołudnie osiadło miękko na toruńskiej starówce. Ulice pachniały kawą, kurzem starych kamienic i kwitnącymi kasztanami. Laura siedziała samotnie przy drewnianym kawiarnianym stoliku, wciśnięta w róg jednej z bocznych uliczek, pod parasolem. Przed sobą miała szkicownik z pozaginanymi rogami kartek. W dłoni trzymała miękki ołówek, którym zamaszyście szkicowała kontury ludzkich sylwetek.
W swetrze o za długich rękawach i z niedbałym kokiem z ciemnych włosów wyglądała bardziej na studentkę ASP niż licealistkę. Znowu uciekła z lekcji, by tu – w małej kawiarni – złapać oddech. I światło. Światło, które w tym mieście spływało po murach inaczej, dojrzalej. Jakby pamiętało więcej niż powinno.
Jej wzrok powędrował w bok i zatrzymał się na mężczyźnie przy sąsiednim stoliku. Czytał książkę z półprzymkniętymi oczami, filiżanka w dłoni drżała ledwie zauważalnie. Chudy, o niepokojąco wyraźnych rysach twarzy i delikatnych zmarszczkach na czole, które zdradzały lata skupionego milczenia. Jego twarz miała w sobie coś znajomego – jakby pochodziła z innej epoki, z pożółkłej fotografii. Bez namysłu zaczęła go szkicować. Szybkie, ostre kreski – cień brody, drobna zmarszczka przy oku, krzywizna nosa, nieco zbyt długie włosy sięgające linii szczęki.
W pewnym momencie poczuła jego spojrzenie. Uniosła głowę – ich oczy się spotkały. Przeszył ją dreszcz, jakby przyłapano ją na czymś zbyt intymnym.
– Skończyła mnie już pani rysować? – zagadnął z łagodnym uśmiechem. – Czy wciąż okupuję kartkę?
Zamurowało ją.
– Przepraszam… – wymamrotała, nerwowo zamykając szkicownik. – To… to tylko ćwiczenia. Pomagają mi się skupić.
– Nie przepraszaj – odparł. – Sztuka nie znosi przeprosin. Zresztą, dawno nikt mnie tak dobrze nie uchwycił.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, odłożył książkę i nachylił się lekko, opierając łokieć o blat.
– Znasz się na sztuce?
– Trochę – wzruszyła ramionami. – Bardziej ją czuję niż wiem. Rysuję od dziecka.
– To widać – kiwnął głową. – Zresztą… – przerwał, przyglądając się z rozbawieniem tarczy szkolnej przypiętej do jej czarnego sweterka, – nie wyglądasz na licealistkę. Raczej na studentkę.
– Mam dziewiętnaście lat – odpowiedziała natychmiast, obronnym tonem. – Od stycznia. Uczę się tutaj, w pięcioletnim prywatnym liceum sztuk plastycznych. Pochodzę z Brodnicy.
– Brodnica – powtórzył, jakby smakował to słowo. – Cisza, której czasem za dużo?
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Skąd pan…?
– Przypuszczam. Toruń to światło i mury, które coś pamiętają. Brodnica? Brzmi jak miejsce, które nie daje uciec ani zapomnieć.
Nie odpowiedziała. Było w nim coś, co zachęcało do mówienia więcej, niż wypadało. Ale jeszcze bardziej – do słuchania.
– Robert Jastrzębski – powiedział po chwili, wyciągając w jej stronę dłoń. – Wersja bez okładki. Czyli ja, bez PR—u i blurba z tyłu.
– Laura – uścisnęła jego rękę. – Laura Grabska.
– Piękne imię – skwitował z lekkim uśmiechem, na co ona tylko wzruszyła ramionami. – A teraz pokaż mi ten szkic. Chciałbym mu się lepiej przyjrzeć.
Zawahała się. Jeszcze przez moment obracała gumkę w palcach, po czym rozchyliła szkicownik i przesunęła go w jego stronę. Oglądał go uważnie. Jego twarz złagodniała, spojrzenie się wyciszyło.
– Jesteś dobra – powiedział cicho. – Prawdziwa.
– Nie umiem inaczej – odpowiedziała również zniżając ton. – Lubię uchwycić to, co ma w sobie życie. I wolność.
Zapadła cisza. Kawiarniany gwar przesunął się gdzieś na dalszy plan. Zostali tylko oni i ten szkic – pierwszy cień czegoś, co dopiero miało się narodzić.
Porozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym Laura zerknęła na zegarek, noszony tarczą do dołu i poderwała się z miejsca. Pożegnała się szybko, niemal w biegu.
W drodze powrotnej do internatu czuła, jak jej myśli rozchodzą się w różnych kierunkach. Zatrzymała się na chwilę przy rzece, wpatrując się w odbicia świateł drgające na powierzchni wody. Zimny wiatr przeszył ją na wskroś, ale nie zwróciła na to uwagi. Myślała o Robercie. Jego twarz, jego sposób mówienia, te niebieskie oczy – przypominał jej aktora, którego widziała kiedyś w kilku filmach i serialach. I choć był starszy, dojrzały, coś w tej rozmowie sprawiło, że poczuła się przy nim zaskakująco bezpieczna.
To spotkanie było... dziwne. Ciekawe. Chciała dowiedzieć się o nim więcej – kim był naprawdę, co kryło się pod tą spokojną powierzchnią. Może to tylko przypadek, zbieg okoliczności, z którego nie wyniknie nic więcej. A może... coś więcej? Nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że to spotkanie mogło coś zmienić. Może wszystko.
Prawda była taka, że wciąż nie znała siebie w tym świecie. Po dramacie z Tomkiem, po latach życia pod spojrzeniem ojca, które raniło bardziej niż słowa, każdy gest, dobre słowo było dla niej jak pole minowe. Nie wiedziała, jak się zachować, co powiedzieć. Zwykle robiła coś innego, niż od niej oczekiwano.
Robert wracał do swojego domu pod Toruniem, mijając ulice, które jeszcze kilka godzin temu wydawały się bez znaczenia. Teraz wszystko wyglądało inaczej. Spotkanie z tą młodziutką dziewczyną zaskoczyło go na więcej sposobów, niż był gotów przyznać. Choć niechętnie to przed sobą uznawał, ich krótka rozmowa otworzyła w nim drzwi, o których sądził, że dawno już je zamknął.
Czuł, że miał przed sobą kogoś, kto rozumiał świat twórczości – kto potrafił dostrzec to, co ukryte pod powierzchnią. Laura... Jej sposób patrzenia, jej pasja – to nie było powszednie. Mimo różnicy wieku, jej obecność miała w sobie coś, co przyciągało go w sposób nieoczywisty. Chciał ją poznać. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego – ale wiedział, że musi ją zobaczyć ponownie.
Poczuł, że być może po raz pierwszy od dawna spotkał kogoś, kto mógłby wnieść do jego życia coś nowego. Powiew świeżości niesiony przez wiosenny wiatr. Był świadomy, że to mogło być niebezpieczne, ale nie umiał już wrócić do stanu sprzed tej rozmowy. Wyszedł z niej z jednym pragnieniem – chciał więcej.ROZDZIAŁ 2
W CIENIU SŁÓW
Minęło kilka dni od ich pierwszego spotkania, ale Laura wciąż nie mogła przestać o nim myśleć. W szkole wszystko było po staremu – nauczyciele, zadania, codzienne obowiązki. A jednak w głowie wciąż krążyła rozmowa z Robertem, to wrażenie, które zostawił, i pytania, na które nie miała odpowiedzi.
Co takiego było w tym mężczyźnie, że przyciągał ją jak magnes? Czy chodziło tylko o to podobieństwo do znanego aktora, czy o coś więcej? A może to jego spojrzenie – pełne tajemnic, a jednocześnie zaskakującego zrozumienia? Nie wiedziała, ale wkrótce rozwikła tę zagadkę.
Po lekcjach znów ruszyła na spacer po mieście. Zaczęła traktować te wędrówki jak swój mały rytuał – oczyszczający, konieczny. To była jej ucieczka: od domu, od szkoły, od ciężaru codzienności.
Toruń był jak inny świat. Pełen historii, cichych uliczek, staroświeckich kamienic. Miasto, w którym można było się zgubić i odnaleźć jednocześnie.
Po chwili weszła do tej samej kawiarni. Tym razem jednak nie dostrzegła go wśród klientów. Podeszła do stolika przy oknie, zamówiła kawę i wyciągnęła szkicownik oraz etui z ołówkami. Wybrała najlepszy, przyjrzała się ostrości i zaczęła szkicować – jak zawsze pochłonięta tym całkowicie, nie zerkając na zegar.
Po jakimś czasie, gdy prawie zapomniała, po co tu przyszła, wyczuła czyjąś obecność tuż obok.
– Cześć – usłyszała znajomy głos, jakby rozmawiali od lat, nie tylko raz. – Znowu tutaj? Masz jakiś szczególny powód, by wracać?
Laura uniosła głowę. Tym razem wyglądał inaczej. Może to przez światło padające na jego twarz – wydawał się bardziej tajemniczy, intensywniejszy. Ciemna skórzana kurtka, burgundowy szalik opadający lekko na ramiona. Było w nim coś zmysłowego, coś, co przykuwało wzrok.
– Cześć – odpowiedziała. Jej głos zabrzmiał ciszej, niż chciała. Wstała, by go przywitać. – Myślałam, że cię dziś nie spotkam.
– Nie mogłem nie przyjść – uśmiechnął się. – Chciałem cię zobaczyć. Byłem ciekaw, jak się czujesz po tamtym dniu. Mówiliśmy sporo, ale chyba jeszcze nie rozmawialiśmy o tym, kim naprawdę jesteśmy.
Te słowa ją zaskoczyły. Brzmiały jak zaproszenie do innego świata – bardziej osobistego, wymagającego zaufania. Jednocześnie coś w niej podpowiadało, że Robert skrywa więcej, niż pokazuje.
– Wiesz co… – zaczęła, niepewna. – Chciałabym ci coś opowiedzieć. O mnie. O moim życiu.
– Jestem tu – odpowiedział cicho, przysiadając się do jej stolika.
W jego głosie było coś, co na moment rozproszyło wszystkie jej obawy. Słuchał. A ona nie musiała niczego ukrywać. Nie wiedziała, skąd nagle ta potrzeba, by wszystko wyrzucić z siebie. Może gdzieś w głębi miała nadzieję, że po tym wszystkim uzna ją za dziwną albo zbyt zniszczoną – i odejdzie. A ona przestanie się zastanawiać nad milionem wariantów „co by było, gdyby”.
Mówiła długo. Bez dramatyzowania, bez łez. Słowa płynęły cicho, ale wyraźnie. Opowiedziała mu o swoim domu. O matce, ojcu, o dzieciństwie, które było jak klatka zbudowana z lęków. O siostrach – tych nieobecnych i tej jednej, Lidii, która troszczyła się, ale po swojemu. Podejrzewała, że rekompensowała ona swoje własne błędy, próbując urządzać jej życie według własnych wyobrażeń. Była policjantką, podkomisarzem w toruńskiej komendzie. To dzięki niej Laura uczyła się w tym mieście – z dala od ojca, ale pod czujnym okiem siostry. Opowiedziała również o swoich marzeniach, które od lat upychała w szufladach, bo nie pasowały do tego, czego od niej oczekiwano.
Robert nie przerywał. Tylko słuchał – naprawdę słuchał.
Kiedy umilkła, zapanowała pomiędzy nimi długa, spokojna cisza. Poczuła się lżejsza. Jakby wypowiedzenie tego wszystkiego wypuściło powietrze z napiętego balonu.
– To było bardzo odważne, Lauro – powiedział Robert po dłuższej chwili. – Dziękuję, że się tym ze mną podzieliłaś. Wszyscy nosimy w sobie jakiś ciężar, ale to, jak z nim żyjemy, robi różnicę. Ty masz w sobie coś rzadkiego. Odwagę.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem. Wiedziała, że mówił szczerze. I mimo że widziała go dopiero drugi raz, czuła, że rozumie ją jak nikt.
– Nie jestem odważna – uśmiechnęła się krzywo.
– Jesteś. Tylko jeszcze o tym nie wiesz.
– A ty? – zapytała nieśmiało. – Też masz coś, co trzymasz w sobie, ukrywając przed światem?
Robert przez chwilę milczał. Jego wzrok pogłębił się, jakby przez moment naprawdę chciał się odsłonić. W końcu odpowiedział z lekkim uśmiechem, w którym było więcej, niż chciał przyznać:
– Mam… Ale może jeszcze nie teraz.
– Zanim cię poznałam, nie myślałam, że tak łatwo będzie rozmawiać z kimś, kto… kto mógłby być moim ojcem – wypaliła i natychmiast pożałowała. Nie chciała go urazić.
Robert roześmiał się. Ciepło. Nie obronnie, nie z dystansem – po prostu ze zrozumieniem.
– Wiek to tylko liczba, prawda? – odpowiedział. – Ale nie będę udawał – czasem to faktycznie bywa problemem. Młodsze osoby, takie jak ty, są bardziej otwarte. Nie boją się mówić, co czują. To mnie fascynuje.
Laura przyglądała mu się uważnie, jakby próbowała zrozumieć, co tak naprawdę go porusza. Czuła, że widzi w niej coś więcej. Jego słowa nie były ani przesadnie pochlebne, ani zbyt obojętne. Były szczere, jakby naprawdę chciał ją poznać.
– Może masz rację. – Rozejrzała się po kawiarni, jakby sprawdzając, czy świat nadal istnieje. – Ale powiem ci jedno: nigdy nie rozumiałam, czemu ludzie zamykają się w swoich światach. Wiesz, tacy jak ty. Pisarze, artyści. Ja też jestem zamknięta, ale nie rozumiem tego lęku przed bliskością.
Robert spoważniał. W jego oczach coś błysnęło.
– Bo czasem zamykają się, żeby nie dzielić się swoją samotnością z innymi – odparł cicho. – Albo żeby nie zobaczyć w oczach drugiej osoby czegoś, co boją się rozpoznać. Pisząc, mogę pozostać w świecie, który tworzę. Tam nic nie jest w stanie mnie zranić.
Laura poczuła, że ta rozmowa sięga głębiej, niż się spodziewała. To nie była wymiana zdań. To było wzajemne pozwolenie na zajrzenie do miejsc, które zwykle były zamknięte.
– Myślę, że właśnie w samotności rodzi się twórczość – szepnęła. – Ale samotność bywa też pułapką.
Robert patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Potem złożył dłonie na stole, jakby potrzebował jakiegoś punktu zaczepienia.
– Być może masz rację. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto by to rozumiał tak, jak ty.
Po jego słowach zapadła cisza, w której było więcej zrozumienia niż w słowach.
Do internatu wróciła późnym wieczorem. Portier spojrzał wymownie na zegarek, ale nic nie powiedział. W ciszy miejskiego autobusu myślała o Robercie i tym, co między nimi zaszło.
Był inny. Skomplikowany, a jednak dziwnie bliski. Czuła, że te spotkania znaczą więcej, niż chciała przed sobą przyznać. Może to tylko młodzieńcza fascynacja, ale intuicja podpowiadała, że nosił w sobie coś, czego nie umiała zignorować.
W głowie wciąż słyszała jego głos, czuła jego spojrzenie. Nie umiała jeszcze nazwać tego, co się w niej poruszyło, ale wiedziała, że to nie było przypadkowe. Może to ta sama magia, którą odkryła w jego książkach – tych, które po pierwszym spotkaniu odszukała w bibliotece i pochłonęła, zarywając kilka nocy.
A może… coś zupełnie innego. Coś, co dopiero miało się narodzić.
Tymczasem Robert wracał do siebie, z nieodpartym wrażeniem, że ich spotkanie było czymś więcej niż zwykłą rozmową. Myślał o Laurze z mieszanką fascynacji i niepokoju – jakby coś w jego życiu właśnie zmieniało bieg.
Nie miał pojęcia, dokąd ich ta historia doprowadzi, ale już teraz wiedział, że nie potrafi się wycofać. Prędzej czy później coś ich wystawi na próbę – i choć udawał przed sobą, że jest na to gotów, w środku czuł wątpliwość. Bo to, co ona mogła w nim obudzić, było czymś, przed czym dawno temu nauczył się uciekać.ROZDZIAŁ 3
TAM, GDZIE PADA ŚWIATŁO
Upłynęło kilka dni. Kwiecień dobiegał końca, a wiosenna aura coraz bardziej przypominała jesienną pluchę. Deszcz padał niemal bez przerwy, a gdy ciężkie chmury już się wypłakały, nadal zalegały nad miastem szarą kopułą, nieprzepuszczającą nawet pojedynczego promienia słońca.
Przełom kwietnia i maja był czasem matur, więc Laura miała mniej zajęć w szkole, a część lekcji w ogóle się nie odbywała. Gdy pomyślała, że za rok to ona będzie zdawać egzamin dojrzałości i bronić dyplom technika, zadrżała, odsuwając tę wizję jak najdalej.
Mogła w tym czasie wrócić do rodzinnego domu, ale nie miała na to najmniejszej ochoty. Wolała nie patrzeć na wiecznie pijanego ojca i matkę zmęczoną życiem. Już sama myśl o spędzeniu tam nadchodzącej majówki – gdy internat miał być zamknięty, a Lidia jak zwykle miała dyżur – wywoływała u niej skurcz żołądka. Nie chciała też widzieć się z siostrą. Lidia kilkakrotnie zapraszała ją na „babski wieczór”, ale Laura wiedziała, że wspólne chwile przy pizzy i winie szybko zamienią się w przesłuchanie: „Kto? Kiedy? Z kim? Dlaczego?”.
Nigdy nie przestawała być ani starszą siostrą, ani nadgorliwą policjantką – jej osobistym Cerberem. Dlatego Laura wolała spędzać wolne dni, błądząc po Starym Mieście i szkicując ludzi oraz budynki, chowając się przed deszczem pod wielkim, czarnym parasolem.
Nie mogła też przestać myśleć o Robercie. O jego spokojnej obecności, sposobie, w jaki słuchał jej historii, z jaką uwagą patrzył na jej rysunki… Zostawił w niej ślad.
Ale nie była pewna, czy to tylko fascynacja, czy coś głębszego. Ich rozmowa wciąż wydawała się niedokończona, jakby wisiało nad nimi coś niewypowiedzianego.
Zziębnięta, marząc o kawie, weszła do znajomej kawiarni. Od razu poczuła się lepiej. Uciekała przed rzeczywistością i znów trafiła w miejsce, które dawało ciszę i ukojenie. Ciepłe światło, zapach kawy, miękki gwar rozmów – wszystko było dokładnie takie, jakie potrzebowała.
Rozejrzała się po wnętrzu i wtedy go dostrzegła. Siedział samotnie przy oknie, dokładnie tam, gdzie ostatnio. Wciąż miał w sobie coś hipnotyzującego. Ciemne włosy, sięgające linii szczęki, przecinały srebrne nitki siwizny – jakby czas dotknął go łagodnie, tylko zaznaczając swoją obecność. Wyraziste rysy i niebieskie oczy, których nie mogła zapomnieć, dopełniały obrazu.
Patrzył na nią spokojnie. Jakby wiedział, że się zjawi.
– Laura – powiedział, wstając. – Cieszę się, że przyszłaś.
– Cześć – odparła, czując ciepło na policzkach. – Nie mogłam się oprzeć. To miejsce… przyciąga.
Usiadła naprzeciw niego. Serce biło jej szybciej. Robert wyglądał dziś jeszcze bardziej intrygująco – ciemna koszula i lekko rozpięta marynarka nadawały mu nieformalnej elegancji, z domieszką artyzmu.
– Miło cię znów spotkać – powiedział, odkładając książkę. – I cieszę się tym bardziej, bo mam coś, co chciałbym ci zaproponować. Myślę, że może cię to zainteresować.
Laura spojrzała na niego uważnie. Czuła, że to, co za chwilę usłyszy, może zmienić ich relację, o ile o jakiejkolwiek relacji można mówić po zaledwie dwóch spotkaniach.
– Jako pisarz często szukam czegoś, co doda moim książkom głębi. Twój szkic… poruszył mnie. Dlatego chciałem zapytać – czy nie rozważyłabyś zilustrowania mojej nowej powieści?
Owszem, zależało mu, by nowa powieść była inna niż wszystkie. Rysunki Laury mogły nadać jej bardziej osobisty, sugestywny charakter. Przyciągnąć nowych czytelników. Ale ta propozycja kryła w sobie coś więcej.
Pragnął poznać ją lepiej. Spędzać z nią czas. Zachować ten kruchy kontakt, który – zgodnie ze zdrowym rozsądkiem – nie powinien był się zawiązać. Dzieliło ich pokolenie, inne światy, inne punkty wyjścia. A mimo to... nie myślał o tym teraz. Pozwolił, by zamiast rozsądku, przemówiło pragnienie.
Laura drgnęła zaskoczona. Serce przyspieszyło. Ilustracje do książki? Tego się nie spodziewała. Nigdy nie myślała, że Robert – pisarz, którego książki czyta się jednym tchem – mógłby zwrócić się właśnie do niej.
– Ilustrować książkę? – powtórzyła cicho. – To ogromna odpowiedzialność.
– Wiem – odparł spokojnie. – Twoje rysunki są pełne emocji. To, co tworzysz, potrafi dopełnić słowa i właśnie dlatego pomyślałem o tobie. Kto wie – może to będzie początek czegoś nowego? Wystawa? Inne propozycje? Masz talent, Lauro. I chciałbym, żeby świat go zobaczył.
Zawahała się. Z jednej strony czuła ekscytację – wreszcie ktoś docenił to, co nosiła w sobie latami. Z drugiej – wiedziała, że to nie jest propozycja, którą można potraktować lekko.
– To zaszczyt – powiedziała, czując drżenie w głosie. – Ale muszę to przemyśleć. To duży krok.
Robert uśmiechnął się lekko.
– Rozumiem. To nie jest decyzja na teraz. Ale… chciałbym, żebyś lepiej mnie poznała. Może wtedy łatwiej będzie ci podjąć decyzję.
– Co masz na myśli? – zapytała ostrożnie. Czuła, że chodzi o coś więcej niż tylko książkę.
Serce zabiło jej mocniej. A w tle – cichy, irytująco znajomy głosik szydził bezlitośnie: „Chce cię przelecieć! Coś za coś! Chce cię przelecieć! Coś za coś!”
– Chciałbym zaprosić cię do siebie. – Robert patrzył na nią spokojnie. – Pokażę ci kilka moich książek, porozmawiamy o pomyśle, o ilustracjach. I… po prostu spędzić z tobą więcej czasu. Czuję, że mamy coś wspólnego. Sztukę. Wrażliwość.
Zauważył jej niepewne spojrzenie, więc szybko dodał:
– Nie zrozum mnie źle. Chcę, żebyś czuła się bezpiecznie. Nie mam wobec ciebie żadnych złych zamiarów – naprawdę. Mówię to wprost, bo wiem, jak to może wyglądać. – Uniósł dłonie w geście obronnym.
Laura milczała. To zaproszenie brzmiało poważnie. Osobiście. Jakby proponował jej nie tylko współpracę, ale wejście do swojego świata.
– Kiedy? – zapytała, zanim zdążyła się powstrzymać.
– Kiedy tylko będziesz gotowa. Może podczas długiego weekendu?
Pokręciła głową.
– Na majówkę muszę wrócić do domu. Mama ma pretensje, że rzadko ich odwiedzam – powiedziała zrezygnowanym tonem. Po chwili mruknęła: – Jakby nie wiedziała, dlaczego.
Była rozdarta. Część niej cieszyła się, że musi wyjechać – że tymczasowa ucieczka da jej czas na ochłonięcie. Ale inna pragnęła tego spotkania.
– To może odwiozę cię do domu? – zaproponował Robert. – Pogadamy po drodze.
Nie musisz się tłuc autobusem.
Laura przetworzyła w myślach wszystkie „za” i „przeciw”. W końcu pokiwała głową.
– Zgoda.
Robert się uśmiechnął.
– Pięknie rysujesz. I nie mówię tego, żeby cię przekonać. Po prostu… ja nigdy nie potrafiłem, ale umiem docenić talent.
Zapadła chwila ciszy. Laura nie wiedziała, jak odpowiedzieć. Zwykłe „dziękuję” wydawało się zbyt banalne. W jego obecności miała wrażenie, jakby znali się od dawna. Jakby już rozmawiali – wiele razy, długo, o wszystkim.
Był przystojny w sposób, który nie rzucał się w oczy od razu, ale zostawał. Mimo wieku miał w sobie jakąś nieuchwytną świeżość. Twarz dojrzałego mężczyzny, który ciągle jeszcze nie poddawał się upływowi czasu.
– Wiesz… – odezwała się cicho. – Nigdy bym nie pomyślała, że spotkam kogoś, kto wygląda jak… Robert Carlyle.
Robert roześmiał się, oczy mu zabłysły.
– Słyszę to zbyt często. Czasami mnie to bawi, czasem irytuje. Ale jeśli już mam być do kogoś podobny, to może lepiej do kogoś, kto dobrze gra. I przy okazji – jest całkiem przystojny.
– Carlyle jest przystojny! I świetnie gra! – rzuciła z zapałem.
Wywołała kolejny śmiech. Spojrzała na niego uważnie – był jak postać z filmu, ale prawdziwszy. Nie musiała przy nim niczego udawać.
Ich rozmowa płynęła naturalnie. Mówili o sztuce, literaturze, życiu w małym miasteczku. I z każdą minutą Laura utwierdzała się w przekonaniu, że to spotkanie nie było przypadkiem.
Tego wieczoru, gdy wróciła do internatu, usiadła na łóżku i wpatrywała się w szkicownik. Myśli krążyły wokół Roberta, jego propozycji i zaproszenia.
Wiedziała, że to może być początek czegoś nowego. Czegoś, co może zmienić jej życie. A jednocześnie… cieszyła się, że wyjazd da jej chwilę wytchnienia. Może to tarcza? Może czas na refleksję? Godzinna podróż do Brodnicy powinna na początek im wystarczyć.
Zamknęła szkicownik. Zmęczona, przepełniona myślami. Nie wiedziała, co przyniesie kolejny dzień. A gdzieś w tyle głowy ten sam głosik szeptał: Nie wszystko, co przed tobą, będzie łatwe. Ale może właśnie dlatego warto.
I choć wciąż nie była tego pewna, czuła, że… jest gotowa. Chyba.
Robert wrócił do domu, czując, że zrobił krok, który zmieni jego życie.
Propozycja dla Laury była czymś więcej niż zawodowym gestem. To była decyzja, za którą kryła się potrzeba. Bliskości. Przełamania samotności.
Nie wiedział, dokąd ich to zaprowadzi. Ale był pewny jednego – nie chciał już się wycofać.ROZDZIAŁ 4
W MIEJSCU, GDZIE NIE BOLI
Weekend zbliżał się wielkimi krokami, a Laura czuła narastające napięcie. Z jednej strony była podekscytowana – nie mogła się doczekać, by znów zobaczyć Roberta. Z drugiej – coś ją uwierało. Odkąd zaprosił ją do siebie, pojawiły się wątpliwości. Kim dla niego była? Dlaczego naprawdę ją zaprosił?
W głowie tłukły się pytania. Czy to tylko fascynacja? Chwilowy zachwyt? A może i on poczuł coś więcej – choćby zwykłe zaciekawienie, które nie kończy się po jednym spotkaniu? A jeśli nie… to czego właściwie chciał?
Doskonale wiedziała, jak to może wyglądać z zewnątrz. Starszy mężczyzna, młoda dziewczyna – łatwo o posądzenia, łatwo o uproszczenia. Czy to tylko sympatia, czy może próba przekroczenia granicy? Sponsoring? Potrzeba kontroli? Czasem bała się, że inni właśnie tak to odbiorą. Że ona sama w końcu tak to zobaczy.
A jednak intuicja podpowiadała jej, że Robert nie był typem, który gra. Był zbyt uważny, zbyt prawdziwy. Chociaż… czy można być tego pewnym po zaledwie kilku rozmowach?
W piątkowe popołudnie pakowała się powoli, czekając, aż odbierze ją spod internatu. Wkładając do torby najpotrzebniejsze rzeczy, nie mogła pozbyć się wrażenia, że propozycja współpracy to tylko pretekst. Początek czegoś większego. Czegoś, co mogło na dobre odmienić jej życie.
Popołudniowe słońce leniwie rozlewało się po pustej uliczce przed budynkiem. Robert siedział za kierownicą swojego czarnego SUV–a. Silnik był już wyłączony, ale palce stukały nerwowo w kierownicę, jakby odliczały sekundy. Pretekstem były ilustracje – jednak oboje wiedzieli, że chodzi o coś więcej. O nić, której wciąż nie umieli nazwać.
W końcu ją zobaczył. Wyszła powoli przez bramę. Dłonie miała zaciśnięte w pięści, jakby już szykowała się na odparcie czegoś niewidzialnego. Torba zwisała z ramienia, a w oczach… była cisza. Gęsta, głęboka.
Robert wysiadł z auta i uchylił drzwi pasażera.
– Cześć – powiedział łagodnie. – Gotowa?
Skinęła głową prawie niezauważalnie i wślizgnęła się do środka. Przez ułamek sekundy ich dłonie się zetknęły. Jej palce były lodowate.
Zapach kawy i nagrzanej skóry wypełniał wnętrze. Ruszyli w milczeniu. Przez pierwsze minuty słychać było tylko cichy pomruk silnika i szelest opon.
– Lauro… – odezwał się w końcu, zerkając na nią ukradkiem. – Chcę ci opowiedzieć więcej o książce, nad którą pracuję. Twoje rysunki mogą nadać ton całej historii, ale najpierw powinnaś ją poznać. To powieść o szpitalu psychiatrycznym w Świerkowej. Częściowo oparta na faktach, częściowo fikcyjna. Samo to miejsce jest już gotową literaturą.
Laura uniosła wzrok.
– Słyszałam plotki o zniknięciach, o jakimś samobójstwie… – odezwała się cicho. – Nigdy tam nie byłam, ale podobno kompleks robi ogromne wrażenie.
– Tak. Mimo tego, że teraz to ruina. Niby jakaś fundacja kupiła część budynków, tych w lepszym stanie. Chcieli zrobić tam galerię i przestrzeń warsztatową dla młodych artystów, ale nie mogą się dogadać z konserwatorem.
– Szkoda – westchnęła. – To mogłoby być piękne miejsce.
– Zgadzam się. Właśnie dlatego chcę tam wrócić, zanim wszystko się zmieni. Albo zanim zniknie na dobre. Ale nie chcę, żeby to była historia o duchach czy tania sensacja. Bardziej… o tym, co zostaje po człowieku, kiedy milknie. Świerkowa to nie tylko budynek, to ludzie – ci, którzy tam byli, i ci, którzy o nich zapomnieli. – dodał, przyspieszając, by wyprzedzić ciężarówkę.
– Brzmi jak coś bardzo osobistego – zauważyła cicho.
– Bo jest. Mój ojciec przez jakiś czas był ordynatorem neurologii w Świerkowej. To nie trwało długo. W domu temat instytutu był jak zamknięte drzwi – obecny, ale nienazwany. A ja byłem ciekawskim dzieciakiem. Podsłuchiwałem dorosłych, chwytałem półsłówka. Może dlatego dziś mnie tak do tego ciągnie.
Laura spojrzała na niego uważnie. Przez moment milczała, jakby próbując go sobie wyobrazić – tego chłopca z przeszłości. W krótkich spodenkach, umorusanego, z rozwichrzonymi włosami i oczyma wyłapującymi każde słowo zza drzwi. Aż ją palce zaswędziały, by go narysować.
– Dlatego ta książka jest dla mnie ważna – dodał Robert. – Ale nie chcę, żeby była tylko moja. Twoje rysunki… mogłyby opowiedzieć to z innej perspektywy. Nadać temu czułość i głos, którego sam nie umiem oddać słowami.
– Nie wiem, czy jestem gotowa na coś takiego – szepnęła.
– Nie musisz być. Nie od razu. Po prostu… pomyśl o tym. To nie byłby tylko projekt. To byłoby wspólne stworzenie czegoś, co ma głębię.
Droga wiła się między polami i sennymi wsiami. W powietrzu unosił się zapach rozgrzanej ziemi i asfaltu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a czas zdawał się płynąć inaczej – łagodniej. Rozmawiali jeszcze o kilku technicznych sprawach, o stylistyce, o tym, co w rysunkach Laury go poruszyło. I choć były to konkrety, między zdaniami przepływało coś więcej – coś, co nie wymagało nazw.
Robert zerkał na nią ukradkiem. Uśmiechała się lekko, ale z każdą kolejną minutą coś w jej twarzy zaczynało twardnieć. Wiedział, że się zbliżają.
Zwolnił. Na końcu wyboistego podjazdu stał dom – samotny, z odrapaną elewacją i rozchwianym gankiem. Na jego progu stał opierając się o słupek zwalisty mężczyzna. Papieros zwisał mu z ust i widać było, że ledwo trzyma się na nogach.
– Możesz mnie tu wysadzić – powiedziała szybko. – To kawałek, przejdę.
Zacisnął dłonie na kierownicy.
– Wolałbym cię odprowadzić – odparł spokojnie.
– Proszę, Robercie. Tu wystarczy.
Zatrzymał auto. Laura chwilę siedziała bez ruchu, jakby zbierała siły. Potem wysiadła, zarzuciła torbę na ramię i ruszyła wolno, krok za krokiem – jak ktoś, kto nie tyle wraca do domu, co przechodzi przez próg własnego strachu.
Robert nie odjechał. Patrzył. Czuł, że nie potrafi jej ot tak zostawić.
Mężczyzna na ganku wyprostował się niepewnie, zaciągnął papierosa i zbliżył się o kilka kroków.
– Gdzie się szlajałaś? – warknął. – Matka obiad zrobiła. Zimny już, kurwa.
Laura wzięła głęboki oddech, próbując utrzymać głos w ryzach.
– Byłam w szkole. A potem… rozmawiałam z pracodawcą.
Ojciec zmrużył oczy, rzucając spojrzenie w stronę stojącego nieopodal samochodu.
– Co to za stary fagas cię tu przywlókł? – prychnął, śmiejąc się gardłowo.
Unosiła głowę z trudem, ale bez zawahania.
– To nie „fagas”. To mój pracodawca. I przyjaciel.
– Przyjaciel? – zakpił. – Płaci ci dobrze za tę „przyjaźń”, co? Co ty możesz dać, gówniaro? Tylko jedno. Jak matka.
Te słowa uderzyły mocniej niż policzek. Ale Laura nie spuściła wzroku. Po raz pierwszy zobaczyła w jego oczach nie władzę, ale pustkę. Nicość, w którą nie zamierzała już wpaść.
– Prędzej bym zdechła, niż…
Nie zdążyła dokończyć. Dłoń ojca uderzyła ją w twarz. Głowa odskoczyła w bok, w oczach pociemniało, a wstyd i upokorzenie zabolały bardziej niż policzek.
I wtedy – powiew powietrza, szybkie kroki.
– Nie waż się.
Głos Roberta był spokojny. Zbyt spokojny. I przez to groźniejszy.
Laura zamarła.
Ojciec nie zdążył cofnąć ręki – Robert złapał go za nadgarstek i ścisnął.
– Jeszcze raz ją dotkniesz, a przysięgam, że się nie pozbierasz. – Głos miał cichy, ale w oczach pojawił się błysk chłodnej determinacji. – Jeśli tak się palisz do bitki, spróbuj z kimś równym sobie.
Ojciec szarpnął się, ale Robert nie puścił. Mężczyzna coś wymamrotał i cofnął się, chwiejnym krokiem.
– Chodź – powiedział Robert do Laury łagodnie. – Nie zostawię cię tutaj.
Wahała się tylko chwilę. Potem skinęła głową i poszła za nim. Nie oglądała się. Miała wrażenie, że jeśli spojrzy wstecz – wróci w tamten świat. A ona już wybrała inny.
Robert otworzył drzwi auta. Poczekał, aż wsiądzie. Obejrzał się dla pewności, czy pijany ojciec Laury nie ruszył przypadkiem za nimi. W jego oczach nie było litości. Tylko chłodna pewność, że postąpił słusznie.
Uruchomił silnik i ruszyli. W lusterku dom znikał powoli, rozmazany w wieczornym świetle. Został tylko kurz. I człowiek, który kiedyś był ojcem – a teraz był już tylko cieniem.
Milczał, trzymając dłonie mocno zaciśnięte na kierownicy. W głowie wciąż miał tamtą scenę – błysk dłoni, dźwięk uderzenia, zaciskający się w niej wstyd. Nie znał jej długo. Nie wiedział wszystkiego. Ale czuł, że zrobiłby to samo jeszcze raz – i więcej, jeśli trzeba. Bo nikt nie miał prawa jej krzywdzić. Nie teraz. Nie przy nim.
Droga przed nimi wiła się przez zielone pola, a słońce powoli chyliło się ku horyzontowi. Nikt z nich się nie odzywał, ale ta cisza była inna niż wcześniej. Gęsta, lepka, pełna tego, czego nie potrafili jeszcze wypowiedzieć. Robert prowadził powoli, ostrożnie – jakby każde gwałtowniejsze szarpnięcie mogło ją złamać jeszcze bardziej.
Zostawili za sobą dom i sylwetkę ojca, który zniknął gdzieś w oparach własnej bezwartościowości. Dopiero gdy minęli pola, Robert zerknął na nią kątem oka. Zauważył krew – cienką strużkę sączącą się z pękniętej wargi. Zjechał na pobocze i wyłączył silnik. Wysiadł bez słowa.
Laura wstrzymała oddech, patrząc w okno, nie wiedząc, czego się spodziewać.
Robert otworzył bagażnik, sięgnął po małą apteczkę, a potem uchylił drzwi po jej stronie i przysiadł na progu. Wszystkie jego ruchy były spokojne, ostrożne – jakby nie chciał jej spłoszyć.
– Pozwolisz? – zapytał cicho.
Zadrżała. Instynktownie się cofnęła, jakby spodziewała się kolejnego ciosu, a w oczach zamigotała panika.
Robert zatrzymał dłoń w pół drogi. Czekał. Bez nacisku, bez słowa. Poczuł, jak coś w nim się ścina. Gest podyktowany lękiem, powiedział mu więcej niż jakiekolwiek słowa. Odruch – jakby broniła się przed ciosem – był trudny do zniesienia. Nie znał takiego strachu z własnego życia, ale widział go u innych. W oczach dzieci, kobiet, bohaterów reportaży i rozmów, które zostawały z nim na długo. Wiedział, że to nie nieśmiałość. To była pamięć ciała. Głęboka, obronna.
Nie chciał jej dotykać, jeśli miałoby to oznaczać, że poczuje się jak wtedy – bezbronna, zepchnięta w kąt. Zacisnął lekko szczękę. Najchętniej rzuciłby wszystko i zawrócił, by tego pijaka z ganku pozbawić złudzeń. Ale nie teraz. Teraz musiał być spokojem. Bezpiecznym miejscem. Teraz liczyła się tylko ona.
Po kilku sekundach, które ciągnęły się jak godziny, skinęła głową. Oczyścił rankę jałowym gazikiem nasączonym środkiem odkażającym. Gdy syknęła z bólu, spojrzał na nią spokojnie, a potem podał mały kompres chłodzący, zawinięty w miękką szmatkę. Zawsze woził takie rzeczy w bagażniku – na wszelki wypadek.
– Przyłóż do twarzy i przytrzymaj to przez chwilę – powiedział łagodnie.
Wzięła okład drżącymi dłońmi. Gdy jej palce musnęły jego – ciepłe, mocne i zaskakująco delikatne – poczuła, jak napięcie powoli zaczyna z niej uchodzić. Nie patrzyła mu w oczy. Bała się, że jeśli to zrobi, coś w niej pęknie.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Ona z kompresem przy ustach, on – z apteczką na kolanach i twarzą poważną, skupioną. Nie zadawał pytań. Nie zmuszał do zwierzeń. Po prostu był.
W drodze powrotnej Laura skuliła się na fotelu, a Robert co jakiś czas zerkał na nią z niepokojem.
– Nie musisz nic mówić – odezwał się w końcu. – Ale wiedz, że jesteś bezpieczna.
Zamknęła oczy. Po raz pierwszy od dawna naprawdę w to uwierzyła.
– Chcesz, żebym odwiózł cię do siostry? Jeśli tak, podaj mi adres.
Przez moment milczała, jakby walczyła z czymś wewnątrz. Jej twarz zbielała, zaczęła się lekko trząść. Robert zauważył to i ostrożnie sięgnął dłonią w jej stronę.
– Laura, czy…?
– Proszę… zatrzymaj się… – wychrypiała z wysiłkiem.
Natychmiast zjechał na pobocze. Ledwo zatrzymał samochód, Laura otworzyła drzwi i niemal wybiegła. Kilka kroków dalej zgięła się wpół i zaczęła wymiotować, trzęsąc się i szlochając niemal bezgłośnie.
Robert chwycił butelkę wody z tylnego siedzenia i bez słowa wysiadł.
– Już dobrze… – powiedział z czułością, klękając obok niej, choć trawa była wilgotna i zimna. – Jestem przy tobie. – Podał jej butelkę ostrożnie, tak by jej nie spłoszyć.
Spojrzała na niego zapłakanymi oczami, po czym wypłukała usta.
Przez dłuższą chwilę tylko oddychali – ciężko, razem, w tej samej przestrzeni.
– Przepraszam… – wyszeptała ochrypłym głosem.
– Nie masz za co przepraszać – odparł natychmiast. – To nie twoja wina, Lauro.
Wrócili do samochodu. Siedziała już spokojniej, ale nadal ściskała butelkę w palcach.
– Nie chcę do Lidki – wyszeptała, ledwo słyszalnie.
Nie pytał dlaczego. Tylko położył dłoń na jej dłoni – lekko, nienachalnie.
– W porządku – odparł łagodnie. – Pojedziemy do mnie.
Skinęła głową i zamknęła oczy. Wreszcie pozwoliła sobie odpocząć. Gdy ruszyli dalej, świat wokół niej zdawał się trochę mniej przytłaczający, a jego dom nie był już tylko miejscem. Był azylem. Przystanią.
Dom Roberta stał na skraju wsi, zaledwie kilka kilometrów od Torunia, ale wyglądał tak, jakby świat kończył się tuż za kamiennym ogrodzeniem porośniętym bluszczem. Stary, przedwojenny budynek z czerwonej cegły, z drewnianymi okiennicami i werandą, na której stały dwa wiklinowe fotele i donice z ziołami. Za domem rozciągał się ogród, nieco zapuszczony, ale pełen uroku. A dalej – las. Gęsty, cichy, jak z książek o duchach.
Laura wysiadła z auta, stawiając stopę na żwirowym podjeździe. Torba przewieszona przez ramię zsunęła się jej z barku, ale nie zwróciła na to uwagi. Patrzyła w górę, na dom, który przez ostatnie dni stawał się coraz bardziej realny w jej wyobraźni. Wreszcie tu była.
– To tylko dom – rzucił Robert, uśmiechając się pod nosem, gdy dostrzegł jej spojrzenie. – Ale można go lubić. Albo się go bać.
– Ma klimat – odparła cicho.
– Niektórym przypomina stary pensjonat. Inni twierdzą, że szpital. Mi to miejsce przypomina ciszę, która nie gryzie.
W środku pachniało drewnem, książkami i kawą. W salonie, oprócz kominka i regałów, uwagę przykuwał wielki stół z rozłożonymi papierami, notatkami i pustymi filiżankami po kawie – jakby ktoś tu żył, ale bardziej myślami niż ciałem.
Zsunęła kurtkę i zawiesiła ją na wieszaku. Przez moment tylko stała, przyglądając się przestrzeni.
Robert odłożył klucze na półkę przy drzwiach i ruszył w stronę kuchni.
– Usiądź i czuj się jak u siebie – rzucił przez ramię.