- promocja
- W empik go
Zanim powiem tak - ebook
Zanim powiem tak - ebook
Co może się wydarzyć, zanim powiesz tak?
Iza, najlepsza przyjaciółka Niny, szykuje się do najważniejszego dnia w swoim życiu, zanim jednak powie tak, czeka ją przedślubna gorączka. Nina pomaga ze wszystkich sił w przygotowaniach do ślubu, ale nie ułatwia jej tego Adrian – brat panny młodej, który ciągle kręci się w pobliżu razem ze swoją nową dziewczyną. W życiu Niny również pojawił się ktoś nowy. I choć wydaje się już pogodzona, że drogi jej i Adriana rozeszły się, widok przystojnego lekarza nadal wywołuje motyle w brzuchu. Czy nowa miłość zawsze jest lekarstwem na złamane serce? A może przeznaczenie lubi płatać figle i ścieżki Adriana i Niny wcale nie biegną tak daleko od siebie, jak mogło im się wydawać?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66736-58-0 |
Rozmiar pliku: | 874 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zdezorientowany zwierzak obejrzał się na człowieka, który przysiadł na schodach prowadzących na werandę i przyglądał się jego harcom.
Widząc rozżalony psi wzrok, mężczyzna pokręcił z rozbawieniem głową. Od godziny siedział z psem w ogrodzie, próbując uchwycić obiektywem swego ulubionego aparatu piękno listopadowego poranka. Na próżno jednak szukał spokoju, który przynosiły przedzierające się przez mgłę promienie zawieszonego nisko nad horyzontem słońca. Młody golden retriever sam był jak radosny promyczek rozświetlający swym entuzjazmem owładnięty jesienną melancholią świat.
Mężczyzna uniósł aparat i zrobił kilka zdjęć psu, który wciąż próbował nieporadnie pozbyć się liścia tkwiącego między uszami.
– Vinci! – zawołał w końcu, śmiejąc się głośno. – Chodź, zdejmiemy to.
Delikatnym gestem strzepnął z psiego łba niesforny liść, który Vinci niemal natychmiast chwycił pyskiem. Potem i pies, i człowiek ruszyli przed siebie wąską alejką biegnącą w stronę pobliskiego jeziora.
Żaden z nich nie wiedział, że odprowadza ich smutny wzrok kobiety o jasnozielonych oczach.
– Od dziecka marzyłam o sukni z trenem. Koniecznie takiej dopasowanej. Góra zabudowana, ale z odsłoniętymi ramionami… Z francuskiej koronki… – Izabela z rozmarzeniem przyglądała się sukni, którą znalazła w jednym z wielu katalogów mody ślubnej porozkładanych w gabinecie. – Coś w tym stylu. Tylko czy ja dam radę w tak wąskiej sukni przetrwać ceremonię i potem wesele? I to na obcasach?
– A musisz koniecznie na obcasach? – mruknęła z roztargnieniem Nina Rusałkowska, którą w tej chwili znacznie bardziej pochłaniał widok za oknem. Dopiero gdy Vinci i Adrian zniknęli za zakrętem ścieżki prowadzącej nad jezioro, dotarło do niej, że Izabela coś do niej mówi.
– Rozumiem, że proponujesz, żebym poszła do ślubu na boso? – zirytowała się Kunicka. – W grudniu? Wiem, że zimy są coraz cieplejsze, ale nie planuję ślubu w tropikach. Ninka, skup się. Chyba że jesteś zmęczona i robimy przerwę na kawę.
– Bardzo dobry pomysł – przytaknęła Nina, choć wcale nie potrzebowała kawy. Znacznie bardziej przydałaby się jej melisa, którą w ostatnim czasie piła częściej niż jakikolwiek inny napój. Pożałowała, że wybierając się na weekend do domu przyjaciółki w Radgoszczy, nie zabrała pudełka z ziółkami. Miała nadzieję, że jakoś przetrwa te kilka dni. Jednak złudzenie pękło jak bańka mydlana, gdy na podjeździe zobaczyła audi należące do Adriana Zaniewskiego, brata Izabeli.
Adrian i Nina poznali się kilka miesięcy wcześniej, gdy na prośbę Izy przyjechali do Radgoszczy. Jednak tam, zamiast właścicielki starego, pięknego domu, czekała na nich przykra niespodzianka. Izabela wyjechała, nie zostawiwszy żadnych informacji na temat miejsca pobytu ani nie zdradziwszy powodu wyjazdu. Z dyspozycji pozostawionych u prawnika dowiedzieli się tylko tyle, że prawdopodobnie nie zamierzała wracać do domu zbyt szybko. Być może – nigdy. Prosiła jedynie, by Nina przejęła jej firmę zajmującą się organizacją ślubów, Adrian zaś zaopiekował się domem i młodym psem siostry, Vincim.
Nie przewidziała jednak, że ani jej brat, ani najlepsza przyjaciółka nie przystaną na taki układ. Miała rację co do jednego: że poszukując rozwiązania zagadki jej zniknięcia, oboje odnajdą również niezwykle silne przyciąganie, które szybko przerodzi się w uczucie zdolne diametralnie odmienić życie każdego z nich.
„Tylko dlaczego na gorsze?”, łamała sobie głowę Izabela, przygotowując kawę i zerkając na Ninę, która z zasępioną miną przysiadła na parapecie i utkwiła wzrok gdzieś w oddali.
W głębi duszy Izabela od dawna czuła, że ani jej brat, ani najlepsza przyjaciółka nie są szczęśliwi. Każde z nich miało własny, uporządkowany świat. Adrian był doskonałym chirurgiem, od lat żonatym z ekscentryczną i kapryśną właścicielką salonu sukien ślubnych. Nina mieszkała z partnerem, Dawidem, i robiła karierę w jednej z lepszych agencji reklamowych. I choć oboje dostrzegali rysy w swych małych królestwach, dopiero wyjazd Izabeli w pełni obnażył obawy i potrzeby, które na co dzień spychali głęboko w podświadomość. Adrian został zmuszony do skonfrontowania egoizmu żony z pełnym poświęcenia dla bliskich zaangażowaniem Niny. Sama Nina jak nigdy wcześniej odczuła, do jakiego stopnia pozwoliła Dawidowi zdominować ich życie. Zamiast pozwolić jej skupić się na rozwiązaniu zagadki zniknięcia przyjaciółki, poganiał ją, by zaakceptowała jego plany na wspólny urlop i jak najszybciej wracała do Poznania. Tę zagmatwaną sytuację komplikował fakt, że poszukiwania Izy zbliżyły Ninę i Adriana znacznie bardziej, niż początkowo mogło się wydawać. A przynajmniej sprawiły, że postanowili przyjrzeć się uważniej życiu, które wprawdzie do tej pory wydawało im się spokojne i komfortowe, ale niewiele poza tym. Ostatecznie Zaniewski zdecydował się na rozwód z Zofią. Także Nina podjęła decyzję o rozstaniu z Dawidem. Wyglądało na to, że nic już nie stoi na przeszkodzie szczęściu, z czego Izabela bardzo się cieszyła.
Ta radość była jednak przedwczesna. Iza do dziś zachodziła w głowę, jak to się stało, że zamiast zdobytej z takim trudem miłości między tą dwójką wyrósł niemożliwy do sforsowania mur. Zdawało się, że cały świat im sprzyja, jakby byli doskonale dopasowanymi elementami tej samej układanki. Najlepszym tego potwierdzeniem był fakt, że szukając idealnego miejsca na nowy początek, nieświadomie kupili mieszkania na tym samym osiedlu i w tym samym budynku. Jednak zamiast potraktować tę bliskość jako zrządzenie losu, oboje stworzyli sobie twierdze, do których zażarcie bronili sobie nawzajem wstępu. Tylko Izabela od czasu do czasu zerkała za te wysokie, najeżone wrogością mury i widziała, że ani Adrian, ani Nina nie są w takim układzie szczęśliwi. Rozpaczliwie uciekali przed tą prostą prawdą, brnąc ścieżkami, które prowadziły donikąd. Zaniewski udawał, że dobrze mu u boku Pauliny, z którą zaprzyjaźniła się latem Rusałkowska i którą dzięki temu poznał. Nina zaś spędzała coraz więcej czasu w towarzystwie innego sąsiada, młodszego od niej o kilka lat Mateusza.
– Skoro są tacy szczęśliwi, dlaczego snują się po kątach jak duchy? – buntowała się Izabela, dla której taki układ był nie do pomyślenia. Oczywiście od dawna marzyła o tym, by Adrian i Nina wspólnie znaleźli szczęście. Jednak skoro było to niemożliwe, mogliby przynajmniej przestać udawać, że relacje, w które się wplątali, mają przed sobą przyszłość!
Pracując jako organizatorka ślubów, Iza niejedno już widziała i nauczyła się bezbłędnie odróżniać, które związki są budowane na dobre i złe, a które rozpadną się, gdy napotkają na pierwsze przeciwności. I choć życzyła swojemu bratu i przyjaciółce jak najlepiej, widać było jak na dłoni, że oboje staczają się po równi pochyłej ku samotności, przykrytej płaszczykiem zgodnej, nudnej relacji, będącej raczej wynikiem strachu przed porzuceniem niż autentycznego uczucia.
Bolało ją to jeszcze bardziej teraz, gdy Nina i Adrian przyjechali do Radgoszczy, by wspomóc Izabelę i jej narzeczonego Szymona podczas organizowania zaplanowanego na grudzień ślubu.
– Toż to pan Adrian wygląda, jakby nie umiał sobie zorganizować śniadania! A co dopiero ślub Izuni – łamała ręce pani Tereska, która od kilku lat pracowała jako gosposia w starym domu rodziny Zaniewskich. – Jak Izunia chce mieć tutaj porządek, to dla pana Adriana trzeba najpierw nianię zorganizować. Najlepiej pod postacią psa. Bo zdaje się, że tylko jego pan Adrian nie zechce pogryźć, jak mu się coś nie spodoba.
Była to święta prawda. Adrian nigdy nie grzeszył zbyt ugodowym charakterem, daleko było mu też do mistrzostwa w dziedzinie relacji interpersonalnych. Równie kiepsko radził sobie sam ze sobą. Im zaś bardziej drażliwy i nerwowy się stawał, tym słabiej panował nad sytuacją, w której się znalazł. Spędzenie weekendu w towarzystwie Niny Rusałkowskiej zdecydowanie go przerastało. W rezultacie rzeczywiście najlepszym wyjściem było pilnować, by ci dwoje nie wchodzili sobie zbyt często w drogę, i wysyłać Adriana na długie spacery do lasu z psem. Bo chyba tylko wesoły Vinci był istotą zdolną przegnać posępny smutek z oczu przystojnego chirurga.
Pani Tereska myliła się jednak, sądząc, że to całkowicie rozwiąże problem.
– Ktoś ukradł nam Ninkę – zawyrokowała, wchodząc do kuchni i przyglądając się zmartwionym wzrokiem wpatrzonej w okno Rusałkowskiej.
Ta uwaga wyrwała wreszcie kobietę z zamyślenia.
– Oj, nie ukradł, tylko na chwilę podmienił – żachnęła się, posyłając pani Teresce uspokajający uśmiech. – I nawet wiem kto. Stres pospolity spowodowany debiutem w roli organizatorki ślubu. I to ślubu własnej wspólniczki! Pani Teresko, uwielbiam wyzwania w pracy, ale sama pani przyzna, że Iza rzuciła mnie na głęboką wodę! Po takim chrzcie bojowym żadna panna młoda z piekła rodem nie będzie mi straszna – zażartowała, mrugając w kierunku Izabeli.
– Już ja ci dam z piekła rodem – obruszyła się Izabela. – Zobaczymy, jak sama będziesz wychodzić za mąż!
– Do tego czasu zdążę nabrać wprawy! A zresztą tobie powierzę to wdzięczne zadanie. – Widząc, że temat zaczyna obierać niebezpieczny kurs, Nina chwyciła filiżankę z kawą i postanowiła ulotnić się z kuchni. – Idę jeszcze raz obejrzeć projekty tych dwóch sukien! – krzyknęła z korytarza i nogą zatrzasnęła za sobą drzwi. Tak na wypadek, gdyby Izabela lub pani Tereska zechciały drążyć temat jej ewentualnego zamążpójścia.
Jednak zamiast skręcić do gabinetu, w którym Iza urządziła swoje biuro, skierowała się ku wyjściu na taras.
Lekki sweterek z rękawkiem trzy czwarte nie chronił przed chłodnym, jesiennym wiatrem, jednak Nina się tym nie przejmowała. Znacznie bardziej dotkliwy był chłód, z jakim spoglądał na nią Adrian w tych rzadkich chwilach, gdy w ogóle podnosił na nią wzrok. Pomimo że przyjechali do Radgoszczy, by wspólnie zaplanować ślub Izabeli, Rusałkowska miała wrażenie, że ich współpraca polegała bardziej na pilnowaniu wyznaczonych przez Izę zadań i niewchodzeniu sobie w drogę. To akurat wcale nie było trudne. Nina z Izabelą były całymi dniami zaabsorbowane dopracowywaniem szczegółów uroczystości. Adrian, który – podobnie jak jego siostra – był utalentowanym fotografem amatorem, obiecał zająć się dokumentowaniem uroczystości. Na razie bardziej koncentrował się na pilnowaniu, by ciekawski Vinci nie wyniósł w zębach do ogródka jednej z trzech par ślubnych szpilek, które zamówiła Izabela.
Nina uśmiechnęła się z niedowierzaniem. Była przekonana, że Izka żartuje, gdy poinformowała ją przez telefon, że kupiła na własny ślub aż trzy pary butów, i to nie mając jeszcze wybranej sukni. Wkrótce jednak doszła do wniosku, że w tym szaleństwie jest metoda. Iza kilka miesięcy wcześniej dowiedziała się, że choruje na toczeń układowy – ciężkie, nieuleczalne schorzenie, które w jej przypadku szczególnie mocno zaatakowało stawy, dzień po dniu kradnąc sprawność. Wykryte we wczesnym stadium, pozwalało na leczenie objawowe, a Iza po początkowym załamaniu była naprawdę wzorową pacjentką. Uważnie obserwowała swój organizm i kupiła trzy pary butów nie przez fanaberię, ale z pełną świadomością, że jej ciało miewa dni lepsze i gorsze. Bardzo chciała wierzyć, że podczas ślubu będzie w jak najlepszej kondycji i osłabione chorobą stopy wytrzymają w wymarzonych szpilkach, ale wolała być przygotowana również na mniej optymistyczny scenariusz.
Jako profesjonalistka i właścicielka jednej z najlepszych firm organizujących śluby w kraju, od lat miała w głowie scenariusz swej idealnej uroczystości. W tej sytuacji Ninie nie pozostało nic innego, jak wspierać przyjaciółkę w realizacji marzeń i zrobić wszystko, by skutecznie ukryć ból, którym jej serce dręczyła ostra zadra niespełnionej miłości do Adriana Zaniewskiego.
Miłości, którą straciła na własne życzenie…
To jednak nie był dobry moment na rozdrapywanie ran, które wciąż nie chciały się zabliźnić. Nina wciągnęła w płuca rześkie powietrze i postanowiła wracać do pracy, zanim kompletnie wystygnie jej kawa. Albo zanim pani Tereska i Iza zorientują się, że w jej zapewnieniach o tremie przed debiutem w roli wedding plannerki nie ma ani słowa prawdy.
W tym samym momencie tuż obok jej nóg przemknęło coś dużego. Nina krzyknęła przestraszona. Wprawdzie szybko rozpoznała rozpędzoną istotę, gdy w wejściu do domu mignął jej puszysty ogon o barwie złota, ale niełatwo było utrzymać równowagę, balansując na najwyższym stopniu schodków prowadzących do ogrodu. „Albo polegnie filiżanka, albo ja”, pomyślała rozpaczliwie, machając wolną ręką, by się nie przewrócić. Już prawie jej się to udało, gdy tuż za nią rozległo się wołanie:
– Vinci! Vinci, gdzieś ty znowu polazł? Zapomnij, że zasypię za ciebie choć jedną przekopaną grządkę!
– Tylko nie to! – jęknęła Nina, bo głos Zaniewskiego sprawił, że po odzyskanej z trudem równowadze pozostało wyłącznie wspomnienie.
Zacisnęła mocno powieki, zastanawiając się, jak uratować chociaż filiżankę z pamiątkowej zastawy babci Zaniewskiej, bo czuła, że siebie przed twardym lądowaniem nie zdoła uchronić.
Ale w chwili, gdy noga ześlizgnęła się ze stopnia, Nina, zamiast na ziemię, opadła prosto w wyciągnięte, silne, męskie ramiona.
– Cholera jasna! – Pełen irytacji okrzyk uświadomił Ninie, że jej wybawiciel nie zalicza się do wąskiego grona rycerzy na białym koniu, którzy oprócz siły i refleksu dysponują nienagannymi manierami, nawet jeżeli ratowana z opresji księżniczka oblewa ich kawą.
Albo po prostu ona nie była jego księżniczką.
Ta smutna prawda sprawiła, że Nina, trwająca nieruchomo w objęciach Zaniewskiego, wyrwała się gwałtownie.
– Bardzo przepraszam – wymamrotała speszona. – Vinci mnie wystraszył. Mam nadzieję, że nie zniszczyłam ci kurtki. Oczywiście zapłacę za czyszczenie.
– Nie trzeba – mruknął Adrian, zerkając na swoją czarną, trekkingową wiatrówkę, która widziała już gorsze plamy niż te po kawie. – Mam nadzieję, że nic ci się nie stało.
– Nie tym razem – ucięła Nina. Wciąż miała w pamięci wypadek, któremu uległa kilka miesięcy temu. Pech chciał, że lekarzem przyjmującym ją w szpitalu był właśnie Adrian.
Wciąż jednak istniało realne niebezpieczeństwo, że lada chwila spadnie ze schodów. Wprawdzie dzięki interwencji Adriana odzyskała równowagę, ale bliskość tego mężczyzny i zapach używanej przez niego wody po goleniu sprawiły, że znów zakręciło się jej w głowie. Było kilka chwil, gdy zdawało się, że w jego objęciach jest miejsce tylko dla niej. Ale każda z nich trwała krócej niż mgnienie oka. Nina wiedziała, że przyszedł czas, by definitywnie się z nimi pożegnać.
– Dziękuję – chrząknęła, próbując przywołać do porządku serce, które zawsze w obecności Adriana zaczynało bić jak szalone. – I chyba pójdę odstawić tę filiżankę, zanim ją stłukę. Bo kawę zdecydowanie muszę zaparzyć sobie nową. – Roześmiała się nerwowo i wbiegła do domu, odprowadzana pochmurnym spojrzeniem Zaniewskiego.
„Też napiłbym się kawy”, miał na końcu języka Adrian, ale w ostatniej chwili zacisnął usta i nic nie powiedział. W milczeniu obserwował, jak Nina lekkim, spłoszonym krokiem wbiega do domu. Jak zwykle, gdy znalazła się przez przypadek w jego pobliżu. Unikała go, jak tylko mogła, i nawet przez myśl jej nie przeszło, że przekleństwo, które wyrwało się Adrianowi, gdy biegł chronić ją przed upadkiem, wcale nie było oznaką złości na jej niezdarność. To nie na nią się wściekał, ani nawet na rozlaną z rozmachem kawę. Jeżeli już, to na siebie, bo dwa razy dostał od losu szansę, by ułożyć sobie życie z tą kobietą. Każdą z tych okazji zmarnował przez własną dumę i porywczość, a teraz boleśnie uczył się każdego dnia, że w przysłowiu „do trzech razy sztuka” nie ma ani krztyny prawdy. Może życie rozdawało szanse łaskawiej niż zraniona, konsekwentna Nina. A gdyby nawet zdecydowała się przełamać swą nieufność… Wiedział o czymś, o czym ona sama nie miała jeszcze pojęcia. O deszczowej niedzieli dwa tygodnie temu, gdy chcąc zabić tęsknotę, wziął w ramiona koleżankę Niny, Paulinę.
Popełnił wtedy błąd. I choć codziennie tłumaczył sobie od nowa, że Nina definitywnie odrzuciła jego uczucia i że oboje mają prawo układać sobie życie na nowo, na każdym kroku dostrzegał, że kiełkujący związek z Pauliną paradoksalnie wypełniony jest pustką. Pustką pozostawioną po sobie przez jedyną kobietę, którą naprawdę szczerze pokochał. Tęsknił za Niną, ilekroć trzymał Paulę w objęciach, i tym rozpaczliwiej brnął w pozbawioną przyszłości relację.
Teraz, czując dotyk ciała Niny, gdy chwycił ją, chroniąc przed upadkiem ze schodów, zrozumiał, jak bardzo się oszukuje. Nawet podczas najbardziej namiętnych chwil z Pauliną nie wsłuchiwał się w rytm jej serca z nadzieją, że pulsuje tą samą miłością, co jego własne. Tym bardziej dotkliwa była świadomość, że przez tę chwilę, gdy przestraszona Nina przytuliła się do jego ciała, jej serce trzepotało jak uwięziony w klatce dziki ptak.
Adrian zmiął w ustach przekleństwo. Gdy Iza zadzwoniła do niego z prośbą, by przyjechał na weekend w celu omówienia szczegółów uroczystości ślubnej, odwołał wszystkie swoje plany. Wiedział, że Rusałkowska także tu będzie. Pędził do Radgoszczy, łamiąc wszystkie przepisy i nie zawracając sobie głowy zdjęciami z fotoradarów, których, jak obstawiał, zafundował sobie pięć. To wszystko było nieważne. Gnała go nadzieja, że raz jeszcze wrócą z Niną do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Teraz pluł sobie w brodę, bo sam już nie wiedział, na co wtedy liczył. Czy na to, że czas za sprawą czarodziejskiej siły miłości zawróci i pozwoli mu zacząć na nowo? Czy na to, że i w Ninie obudzą się wspomnienia krótkich chwil, które zdołały ich połączyć…?
Chociaż jakie to miało znaczenie? Żadne. Zrozumiał to, gdy zaparkował na podjeździe domu siostry, gdzie Nina przywitała go chłodnym „cześć” i z katalogami ślubnymi pod pachą powędrowała do gabinetu Izabeli.
„Skończone”, pomyślał wtedy Adrian. I biorąc pod uwagę popłoch, z jakim oswobadzała się dziś z jego ramion, miał rację.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk telefonu. Wyjął z kieszeni komórkę i zerknął na SMS-a. Paula.
Jak przygotowania do ślubu Izy? Może mogłabym pomóc z zaproszeniami? Daj znać, kiedy wracasz, wpadnę i przygotuję kolację. Buziaki.
Adrian uśmiechnął się smutno. Jego siostra podczas wrześniowej wizyty w Poznaniu poznała Paulinę – utalentowaną właścicielkę księgarni Erato, prowadzącą również warsztaty artystyczne dla kobiet. Na wieść o ślubie Izy Paula z entuzjazmem zgłosiła chęć pomocy w przygotowaniu zaproszeń według własnego projektu. Przed wyjazdem Adriana do Radgoszczy prosiła go, by porozmawiał na ten temat z Izabelą. Zaniewski z pewnością uznałby to za rewelacyjny pomysł, gdyby nie Nina. Choć oficjalnie Rusałkowska nie wiedziała o ich romansie, czuł, że bliskie dotychczas relacje Pauli i Niny bardzo się ochłodziły. Nie był głupi, domyślał się dlaczego. Tak samo jak doskonale rozumiał, że Izabela, której napomknął o swojej nowej sympatii, odnosiła się do Pauliny z dużą rezerwą. Chyba nadal wierzyła, że Adrian i Nina są dla siebie stworzeni, a jedyny problem stanowi ich ośli upór, który przy odrobinie szczęścia w końcu osłabnie.
Jak, do cholery, miał w tej sytuacji zaproponować siostrze, by przygotowaniem zaproszeń na ślub zajęła się właśnie Paulina?
Z kłopotu wybawił go głos pani Tereski, która go nawoływała. Chwilę później gosposia wyjrzała na taras.
– Już idę, pani Teresko! – odkrzyknął, chowając telefon do kieszeni.
– I bardzo dobrze, bo już myślałam, że się pan Adrian w jeziorze utopił i będzie go trzeba wyciągać! – fuknęła gosposia, która nie przegapiła żadnej okazji, by obsztorcować nieszczęsnego Zaniewskiego. Szczególnie teraz, gdy wbrew jej nadziejom przyjechali z Niną do Radgoszczy osobno. Co ciekawe, samej Rusałkowskiej nigdy się nie oberwało, chociaż to ona ostatecznie zerwała. Ale pani Tereska, podobnie jak Izabela, miała na ten temat wyrobione zdanie. Na każdym kroku podkreślała swe głębokie ubolewanie, że Adrian, mając pod nosem tak wspaniałą kobietę jak Nina, zmarnował szansę na szczęście u jej boku.
Zaniewski był z tego powodu równie nieszczęśliwy, choć robił wszystko, by nie dopuszczać do siebie bolesnej prawdy. Jednak tym razem wspomnienie zapachu włosów Niny, który obezwładnił go przed chwilą na schodach, sprawiło, że wyrwał mu się zgryźliwy komentarz:
– Kto wie, może to wcale nie byłby głupi pomysł.
Choć wymruczał to bardziej do siebie, czujne ucho pani Tereski niczym najczulszy radar łowiło każdy dźwięk.
– A co też pan Adrian opowiada! – sarknęła. – Tu są poważniejsze kłopoty! Doktor w sprawie pani Jagody dzwonił z ośrodka! Izunia zdenerwowana, chyba stało się coś niedobrego. Więc będzie pan Adrian łaskaw odłożyć zabawę w morsowanie na później!
– Cholera! – mruknął zaniepokojony Zaniewski, natychmiast zapominając o swoich rozterkach. Podobnie jak Izabela, ich matka od lat chorowała na toczeń układowy. Przez bardzo długi czas próbowała bagatelizować objawy choroby i wmawiać sobie, że nasilające się problemy zdrowotne są związane z wiekiem. Gdy postawiono diagnozę, było za późno na skuteczne łagodzenie bolesnych dolegliwości. Pani Jagoda z dnia na dzień traciła siły, a obezwładniający ból stawów szybko odebrał jej możliwość samodzielnego poruszania się. Przyzwyczajona do aktywnego spędzania czasu, energiczna dotąd kobieta w obliczu choroby, która zabrała jej niemal wszystko, zupełnie straciła wolę walki. Wraz z bólem przyszła depresja, a pani Jagoda coraz szybciej osuwała się w otchłań fizycznego cierpienia oraz apatii. W rezultacie niespełna pół roku po zdiagnozowaniu tocznia opiekujący się nią doktor Stankowski zasugerował przeniesienie do specjalistycznego ośrodka, stworzonego z myślą o chorych, którym bliscy nie byli w stanie zapewnić wystarczającej opieki.
Wydawało się, że pobyt w ośrodku poskutkował spowolnieniem procesów chorobowych i polepszeniem kondycji pani Jagody, jednak Adrian nawet bez konsultacji ze Stankowskim wiedział, że prędzej czy później przyjdzie załamanie. Chorzy na toczeń układowy nawet po szybkim zdiagnozowaniu i podjęciu leczenia przeżywali dziesięć, maksymalnie dwadzieścia lat od rozpoznania choroby. Tyle czasu z pewnością nie pozostało pani Jagodzie, której ciało w chwili podjęcia terapii było już skrajnie wyniszczone.
Pomimo to Adrian poczuł bolesny skurcz żołądka. Czy to już był ten moment, gdy należało liczyć się z najgorszym?
„Dlaczego ten cholerny Stankowski zadzwonił najpierw do Izki?”, gorączkował się, idąc szybkim krokiem do kuchni, gdzie, jak poinformowała go gosposia, czekała Izabela.
Widok zapłakanej siostry przytulonej do Szymona potwierdził jego najgorsze obawy.
– Co się dzieje? – wykrztusił.
Iza, zamiast odpowiedzieć, tylko zaniosła się szlochem.
Szymon spojrzał na przyszłego szwagra poważnym, pełnym współczucia wzrokiem.
– Adrian, dzwonił doktor Stankowski. Powinniście jechać do mamy jak najszybciej. Najlepiej jeszcze dziś.
– Wolniej.
– Co? – Adrian był tak pochłonięty drogą, że w pierwszej chwili nie dotarło do niego, co mówi Izabela.
Odkąd wyjechali z ośrodka opieki, w którym przebywała ich mama, oboje milczeli.
Aż do teraz.
– Proszę cię, żebyś jechał wolniej – powtórzyła dobitnie jego siostra. – Ja chcę jeszcze żyć. Przynajmniej po to, żeby zorganizować mamie piękny pogrzeb.
Adrian żachnął się zdenerwowany. Prowadzenie auta pomagało mu powściągnąć emocje. Kiedy koncentrował się na drodze, chociaż przez chwilę miał poczucie, że zostawia gnębiące go problemy daleko za sobą. Pewnie dlatego tak chętnie dociskał pedał gazu.
Trudno było jednak wymazać z głowy słowa, które padły podczas rozmowy z doktorem Stankowskim.
– Iza, nie przesadzaj – mruknął. – Przyszło pogorszenie. Nie pierwsze i nie… – W ostatniej chwili ugryzł się w język. – Uważam, że Stankowski podjął mądrą decyzję. Wiem, jak bardzo zależało ci, by mama przyjechała na ślub. Ale jeżeli lekarz jest zdania, że jej stan zdrowia kategorycznie na to nie pozwala…
– Chciałam, żeby mama jeszcze chociaż raz zobaczyła jezioro – przerwała mu Izabela. – Żeby miała możliwość spędzić trochę czasu w miejscu, które kochała.
– Ja również bardzo bym tego chciał – uciął nieco zbyt gwałtownie Zaniewski. – Ale jest już zbyt chora, by wsiąść w samochód i wytrzymać podróż. Sama widziałaś, w jakim jest stanie. Przecież ona nie da rady utrzymać się na nogach. Jeżeli chcesz znać moje zdanie, zgadzam się ze Stankowskim. Taki wysiłek mógłby mamę zabić. Iza, trudno. Najwyżej zamiast wesela zorganizuje się niewielkie przyjęcie, żebyście mogli z Szymonem tego samego dnia ją odwiedzić. Albo… A zresztą nie wiem. Jakoś się to zorganizuje. A o tym, żeby mamę przywieźć do domu, to ja już pomyślę. Ale wolałbym to zrobić na wiosnę, kiedy będzie ciepło, żeby mogła posiedzieć w ogrodzie.
– O ile mama do wiosny dotrwa – przerwała mu Izabela i pociągnęła nosem.
Adrian policzył po cichu do trzech i skupił całą siłę woli, by powstrzymać się przed dociśnięciem pedału gazu. Choć bardzo starał się pocieszyć Izabelę i wytłumaczyć jej, że chodzi przede wszystkim o komfort i bezpieczeństwo mamy, Iza głośno powiedziała to, co on sam zrozumiał już na początku spotkania z doktorem Stankowskim. Ciało pani Jagody przegrywało nierówną walkę z toczniem. Okresy remisji były coraz krótsze, a każdy nowy rzut choroby stawał się bardziej agresywny. I choć ta informacja nie została wypowiedziana wprost, wszyscy troje byli świadomi, że koniec może nadejść w każdej chwili. Być może czyhał przy łóżku chorej już teraz, spłycając oddech i odbierając nadzieję.
Trudno było powiedzieć, jak bardzo świadoma swojego stanu jest sama pani Jagoda. Otępiała po lekach łagodzących napady lękowe i odgrodzona od świata grubym murem apatii spoglądała z łagodną rezygnacją na córkę i syna, którzy regularnie ją odwiedzali. Rzadko miała dość sił, by prowadzić z nimi rozmowę. Najczęściej siedziała wsparta na poduszkach, słuchając ich opowieści przez kwadrans, może trochę dłużej. W końcu powieki zmęczonej kobiety przymykały się i zapadała w mocny, spokojny sen. Żadne z dzieci nie miało jej tego za złe. Oboje byli wręcz zadowoleni, ponieważ wiedzieli z relacji lekarza, że sen pani Jagody coraz częściej staje się płytki i urywany, jeszcze mocniej wyczerpując i tak wątłe już siły. Zdarzało się, że Iza, nie mogąc przyjechać do matki, dzwoniła i mówiła do niej tak długo, aż pielęgniarka nie poinformowała jej szeptem, że mama zasnęła. A Izabela cieszyła się, bo jej matka nie miała pojęcia, że po każdej takiej rozmowie córka spędza bezsenną noc skulona w łóżku, płacząc i próbując ułożyć się tak, by jak najbardziej ulżyć własnym obolałym stawom.
Adrian spojrzał z ukosa na Izę. Dla żadnego z nich sytuacja nie była łatwa, jednak Izabela przeżywała ją o wiele bardziej. Do dziś obwiniała się, że mieszkając z mamą, tak długo pozwalała jej ignorować objawy choroby i wmawiać wszystkim, że jedynym gnębiącym ją schorzeniem jest starość. Teraz patrzyła na nią jak na swoje lustrzane odbicie – za pięć, za dziesięć lat – i zastanawiała się, czy czas dany jej samej również wypełni tak ogromne cierpienie. Nawet jeżeli nie, wiedziała, że będzie zbyt krótki, by nacieszyć się wszystkim, co chciała w życiu osiągnąć. Między innymi dlatego tak bardzo spieszyła się ze ślubem. Chciała żyć jak najdłużej na własnych warunkach, zanim ból przykuje ją któregoś dnia do łóżka i sprawi, że utrzymanie w dłoniach kubka z herbatą stanie się wyzwaniem.
Po sprzeczce Iza zamilkła na dobre, ale Adrian znał ją wystarczająco, by wiedzieć, że w głowie siostry kłębią się złe myśli. Ujął jej rękę i mocno uścisnął.
– Damy radę, Izunia – powiedział pewnym, opanowanym głosem i podziękował Bogu za to, że lata pracy w szpitalu pozwoliły mu przybierać uspokajający ton w rozmowach z nawet najbardziej chorymi ludźmi. – Są jeszcze przecież Szymon, pani Tereska… No i Nina.
Nina. Gdy wymawiał ostatnie z imion, głos mu zadrżał. Historia bardzo szybko zatoczyła koło. Znów znalazł się w sytuacji, gdy Iza rozpaczliwie wymagała pomocy – zupełnie jak w lipcu, kiedy załamana diagnozą postanowiła na zawsze uciec przed swoją chorobą i być może w ogóle życiem. Tylko konsekwencja oraz upór Adriana i Niny sprowadziły ją z powrotem do domu i skutecznie odwiodły od desperackiego kroku, do którego się szykowała.
Teraz los postawił przed nimi podobne zadanie.
A może również kolejną szansę? Czy istniała możliwość, by wspólny cel znów połączył ich tak bardzo jak kilka miesięcy temu?
Adrian wziął głęboki wdech i zacisnął dłonie na kierownicy.
Nina z niepokojem patrzyła na znikający za zakrętem samochód Adriana, gdy on i Izabela wyjeżdżali na spotkanie z lekarzem ich matki. Wiedziała, że Iza zawsze denerwuje się wszystkim bardziej, niż wymaga tego sytuacja, ale jej brat zajmował się medycyną i potrafił obiektywnie ocenić kondycję pacjenta. Patrząc na jego zmarszczone brwi po telefonicznej rozmowie z doktorem Stankowskim, domyślała się, że wieści o stanie zdrowia pani Jagody są naprawdę kiepskie. Nina doskonale ją znała, odkąd zaprzyjaźniły się z Izką na studiach – od tego czasu każdego lata spędzała w Radgoszczy prawie cały urlop. Pani Jagoda zawsze wydawała się osobą, której nic nie jest w stanie złamać – pogodną i spokojną. Uwielbiała pracować w ogródku, a gdy pielenie grządek zbyt ją zmęczyło, siadała z córką i jej przyjaciółką na tarasie. W jej dłoniach śmigały wtedy druty albo szydełko – Nina do dziś chodziła zimą w pięknym, zielononiebieskim szalu i czapeczce, które zrobiła dla niej pani Jagoda.
Ale któregoś lata pani Jagoda straciła zainteresowanie ulubionym zajęciem. Przeniosła się również z sypialni na piętrze na parter, tłumacząc się postępującym zmęczeniem i pobolewaniem kręgosłupa.
– Starość, kochana. Ta choroba nazywa się starość i nikt jeszcze na nią nie wynalazł lekarstwa – uśmiechnęła się, gdy Nina wyraziła niepokój o jej zdrowie.
Nina pomyślała wówczas, że jest to spora przesada, gdyż jej własna mama była zaledwie o kilka lat młodsza od pani Jagody i ze wszystkich sił broniła się przed starością. Jednak Igę Rusałkowską napędzała do życia i działania energia, jaką śmiało można było obdzielić przynajmniej pięć kobiet. A dodatkowo lekka hipochondria sprawiająca, że Iga dwa razy w roku doprowadzała do szału swojego lekarza, domagając się skierowania na badania kontrolne, choć – jak twierdził rodzinny – chyba tylko po to, by oprawić wyniki w ramkę i chwalić się znajomym, których życie nie obdarowało tak doskonałym zdrowiem.
Doświadczyło za to okrutnie panią Jagodę, która z dnia na dzień traciła siły i sprawność, ale z uporem zaciskała zęby i odmawiała wizyty lekarskiej. Gdy w końcu Adrian i Iza zjednoczyli siły, by przekonać matkę do badań, było za późno na skuteczną pomoc. Toczeń poczynił w jej organizmie tak wielkie spustoszenie, że gdy następnego lata Nina przyjechała do Radgoszczy, Iza ze łzami w oczach poinformowała ją o konieczności przeniesienia mamy do specjalistycznego ośrodka. Wciąż miała nadzieję, że to tylko na chwilę, że mama wróci do domu, gdy tylko lekarze ustabilizują jej stan. Wkrótce po nadziei zostały tylko zgliszcza.
Zaledwie rok później Iza usłyszała tę samą diagnozę.
A teraz jeszcze to…
Choć Izabela rzadko rozmawiała z przyjaciółką o dręczącym ją schorzeniu, Nina wiedziała, jak trudno jej zaakceptować diagnozę. Po początkowym załamaniu podjęła jednak walkę – regularnie konsultowała się z doktorem Stankowskim, przyjmowała leki i choć dawniej kochała spędzać czas na świeżym powietrzu, teraz bardzo rozsądnie dobierała godziny, w których wychodziła na dwór. Wiedziała, że musi unikać silnego światła słonecznego, i ograniczała pracę w ogródku do wczesnych godzin porannych lub późnego popołudnia. Znacznie gorzej zniosła rezygnację z prowadzenia auta w pierwszym okresie leczenia, gdy jej ciało buntowało się przeciw sporym dawkom silnych sterydów. Pozostała jednak tą samą, energiczną kobietą, która zachłannie kochała życie i była gotowa podjąć walkę, by zostało z nią jak najdłużej. W chwilach zwątpienia mogła liczyć na pomoc swego narzeczonego, Szymona. Miała też u boku wierną gwardię złożoną z Niny, Adriana, pani Tereski i oczywiście wesołego goldena Vinciego. Z czasem do tej grupy wsparcia dołączyła również wnuczka pani Tereski, Wiktoria, która nazywała siebie najbardziej obiecującym materiałem na przyszłą wspólniczkę Niny i Izabeli.
Tak przedstawiała się szczera prawda – Wiki była nie tylko zafascynowana prowadzeniem firmy organizującej wesela, ale również nad wiek rozsądna i odpowiedzialna. Miała przy tym własne zdanie i bywała, jak to nastolatka, pyskata, ale uwielbiała tak Ninę, jak i Izabelę. One również bardzo polubiły wesołą, ciemnowłosą i podobną z wyglądu jak dwie krople wody do Izy dziewczynę. Kiedy skończyły się wakacje, Wiki musiała wrócić do rodzinnego domu w Poznaniu, ale nie przepuściła żadnej okazji, by odwiedzić dworek w Radgoszczy albo wpaść po lekcjach do nowego mieszkania Niny.
Niewątpliwie Izabela miała mocną, niezawodną drużynę wsparcia, gotową iść za nią na koniec świata. Pomimo to Nina miała świadomość, że najbliższe tygodnie mogą okazać się dla przyjaciółki wyjątkowo trudne.
Od nieprzyjemnych rozmyślań oderwał ją dźwięk telefonu. Dzwonił Mateusz i Nina automatycznie uśmiechnęła się, widząc na wyświetlaczu komórki jego numer.
Mateusz mieszkał na tym samym osiedlu, co ona oraz Adrian. To właśnie on przyszedł jej z pomocą, gdy wracając do domu z niedzielnej wizyty u rodziców, zauważyła Adriana całującego namiętnie Paulinę. Padał wtedy deszcz, ale ulewa była niczym w porównaniu ze łzami, które zalały wówczas świat Rusałkowskiej. Wydawało się jej, że znajomość z Zaniewskim była zamkniętym rozdziałem – dwukrotnie otwarła przed nim serce i dwukrotnie bardzo się zawiodła. Kilka dni wcześniej kategorycznie oznajmiła Adrianowi, że nie widzi już dla nich przyszłości. Pomimo to widok Pauliny w jego objęciach był wstrząsający.
Wtedy na zapłakaną kobietę na wyludnionej, deszczowej ulicy zwrócił uwagę Mateusz. Znał Ninę z widzenia i co tu kryć, wpadła mu w oko. Ochoczo zaproponował, że odprowadzi ją do domu i użyczy swojego parasola, ale Nina o powrocie do mieszkania nie chciała nawet słyszeć. Nie pytał dlaczego. Zabrał ją do pobliskiej knajpki na rozgrzewającą czekoladę, ale Nina chętniej chłonęła ciepło bijące z wesołych, niebieskich oczu mężczyzny. Potrzebowała tego ciepła tak bardzo, że niemal bez zastanowienia umówiła się z Mateuszem do kina. On natomiast potrzebował kogoś, kto przerwie jego samotność. Po kilkuletnim pobycie w Holandii tylko on jeden z rodziny zdecydował się na powrót do Polski. Teraz razem ze znajomym rozkręcał własny biznes, który pochłaniał go tak bardzo, że do mieszkania wracał wieczorem. Ale i wtedy widział na osiedlu ludzi, którzy biegli gdzieś, trzymając się za ręce i głośno się śmiejąc. Zamykał się wtedy w domu, licząc, że cztery ściany odizolują go od poczucia samotności, które towarzyszyło mu coraz częściej. Ale pusta przestrzeń mieszkania nie dawała się tak łatwo zapełnić tylko przy pomocy mebli i sprzętu komputerowego. Gdy w niedzielne, deszczowe popołudnie spotkał na ulicy kobietę, która wcześniej wpadła mu w oko, tak samo smutną i samotną jak on, uznał to za zrządzenie losu. Od tamtej chwili robił, co tylko potrafił, by wtopić się w codzienność Niny tak bardzo, jak ona wtopiła się w jego serce.
Szybko udało mu się zrealizować zamierzony cel. Coraz częściej spędzali po pracy czas razem, a i w weekendy chętnie wychodzili do kina albo do knajpki, do której zabrał ją za pierwszym razem. Opowiadał zabawne historie i zawsze potrafił sprawić, by na jej twarzy zagościł uśmiech. I tylko nadal nie znał przyczyny, dla której w oczach tej pięknej kobiety czaił się smutek, nawet gdy się śmiała. Nie szkodzi. Nie pytał. Wiedział, że prędzej czy później przyjdzie dzień, gdy sama zdecyduje się na szczerą rozmowę. A jeżeli nie, to będzie znaczyło, że jednak nie był tak ważnym ogniwem jej świata, jak tego pragnął. Ale na to nie miał już najmniejszego wpływu. Cieszył się każdym uśmiechem, który mógł jej podarować, i miał tylko nadzieję, że któregoś dnia sprawi, że radość zabłyśnie także w zielonych, zamyślonych oczach.
„Może już niedługo”, pomyślał, bo gdy Nina odebrała telefon, usłyszał w jej głosie autentyczną radość i entuzjazm.
– Zastanawiam się właśnie, czy kupować na niedzielę bilety do kina, czy dużo smacznych rzeczy, z których wyczaruję dla ciebie kolację – oświadczył. – A w przypadku tej drugiej opcji: czy wolisz delikatną, zdrową kuchnię, czy raczej będziesz potrzebowała czegoś słodkiego i kalorycznego. Poproszę o zakreślenie właściwej odpowiedzi. W rubryczce „inne” możesz wpisać godzinę, o której mam po ciebie przyjechać. I bardzo proszę, ani słowa sprzeciwu. Według prognoz pogoda ma być jutro beznadziejna, a ty masz na głowie ślub przyjaciółki. Z czerwonym nosem i chusteczkami poupychanymi za dekoltem nie zrobisz furory podczas przymiarek.
Tak jak to było do przewidzenia, Nina głośno się roześmiała.
– Obrażasz mnie! – oświadczyła. – Myślałam, że ja zawsze robię furorę.
– W sumie masz rację. To chyba jednak przemyślę pozostawienie cię na pastwę spóźniającego się autobusu międzymiastowego i ulewy, którą zapowiadają na jutro. Im lepiej będziesz wyglądać, tym trudniej będzie mi się pozbyć ewentualnej konkurencji.
– I z tego powodu zamierzasz mnie tuczyć jutrzejszą kolacją? – zażartowała Nina.
– Albo popcornem w kinie. Mówisz i masz – roześmiał się Mateusz, choć doskonale wiedział, że Nina podczas seansów woli zajadać się orzeszkami. Nadwaga bynajmniej jej z tego powodu nie groziła. Nie znał zbyt wielu osób, które tak idealnie umiały balansować pomiędzy zdrową, wegetariańską kuchnią a słodkimi przekąskami. – To co? Ryzykujesz katar czy dwie godziny jazdy autem z moim gadaniem zamiast muzyki? Niestety radio mi trochę nawala. Ale jeżeli jesteś gotowa na takie wyzwanie…
– O ile hamulce nie nawalają… Jest tylko jeden problem – zaczęła ostrożnie. – Nie umiem powiedzieć, o której będę gotowa do wyjazdu. Iza dostała przed chwilą telefon, że jej mama czuje się o wiele gorzej. Wiesz, Izabela choruje na to samo i fatalnie zniosła tę informację… Nie powinnam jej teraz zostawiać samej. Myślałam nawet, żeby wracać dopiero w poniedziałek.
– Niedziela czy poniedziałek, w tej sytuacji to bez różnicy. Jestem swoim szefem, więc nie ma obaw, że nie dostanę w razie czego urlopu. Tym bardziej uważam, że nie powinnaś wracać sama. Posłuchaj – przerwał jej, bo chciała zaprotestować. – Nie musisz od razu decydować. Po prostu wyślij mi jutro rano SMS-a. Przyjadę. A kiedy, to już ty zdecydujesz.
– Dziękuję. – Nina uśmiechnęła się z wdzięcznością, którą Mateusz pomimo odległości wyczuł w jej głosie. Był inny niż mężczyźni, z którymi próbowała układać sobie wcześniej życie. Nie wywierał na niej presji i nie rozwiązywał za nią problemów, jak miał to w zwyczaju jej były narzeczony. Daleko mu było również do impulsywnego choleryka, który kochał z równie wielką pasją, jak się wściekał, zanim w ogóle zrozumiał, o co chodzi. Ten typ reprezentował Adrian Zaniewski i tylko spokojne, wyważone usposobienie Niny sprawiło, że poszukiwania Izabeli nie zakończyły się rozlewem krwi. Na więcej, niestety, pomimo najszczerszych chęci, Rusałkowskiej nie wystarczyło cierpliwości ani wyrozumiałości. Przekreśliła definitywnie znajomość z Adrianem po awanturze rozpętanej przez niego, gdy po rozstaniu Dawid przywiózł jej rzeczy, które zapomniała spakować podczas wyprowadzki. Kończyli ten związek w atmosferze smutku i wzajemnego szacunku, nie złości i nagromadzonych pretensji. Pech chciał, że Adrian zastał ich, gdy Nina na pożegnanie objęła byłego narzeczonego, chcąc życzyć mu szczęścia. Ale Zaniewski zinterpretował sprawę po swojemu i zanim dotarło do niego, jak bardzo błędna była ta ocena, Nina zdążyła mu wykrzyczeć, że nie potrafi żyć z człowiekiem, który jej nie ufa.
Rozum podpowiadał, że podjęła słuszną decyzję, ale serce jej pękło, gdy zobaczyła Adriana z Pauliną… Może i nie potrafiłaby z nim żyć, ale przestać go kochać też nie umiała.
Niestety powoli docierało do niej, że prędzej czy później będzie musiała powiedzieć o tym Mateuszowi. To, co początkowo przypominało piękną przyjaźń, coraz bardziej wymykało się spod kontroli, jednak Nina bała się, że prawdą przekreśli relację z człowiekiem, którego towarzystwo koiło smutek i ból. W ostatnim czasie straciła nie tylko Adriana. Także Paulina, z którą bardzo się zaprzyjaźniła, dzwoniła coraz rzadziej, a i Rusałkowska nie miała ochoty na spotkania czy choćby rozmowy z właścicielką księgarni Erato. Choć oficjalnie nie wiedziała o związku (związku, romansie czy jako to nazwać) Pauli i Adriana, nie potrafiła udawać, że między nią oraz Błońską jest wszystko w porządku. Chyba również Paulina czuła się nieswojo w tej sytuacji i unikała dawnej przyjaciółki.
Wszystko to sprawiało, że Nina potrzebowała dobrego przyjaciela, który da jej siłę w tych trudnych chwilach. Taki był Mateusz. Ale czy budowanie relacji opartej tylko na przyjaźni miałoby sens? Owszem, słyszała kiedyś, że gdy namiętność wygasa, to właśnie przyjaźń jest siłą, która pozwala odbudować wypalony związek. Tylko co, jeżeli namiętności brakuje już na starcie?
Te wątpliwości sprawiły, że przerwała Mateuszowi, który dywagował właśnie, czy nie połączyć powrotnej podróży do Poznania z posiłkiem i nie zamienić ciepłej kolacji na wyborne kanapki.
– Brzmi cudownie, bylebyś nie pomylił samochodu z kinem – powiedziała żartobliwie. – I może choć raz kiedyś pozwól się mi wykazać kulinarnie. Wiem, gotuję beznadziejnie, ale kanapki z warzywami z domowych upraw pani Tereski potrafię przyrządzić. Tak więc na razie niczego nie kupuj, proszę. Jutro rano do ciebie zadzwonię i wtedy dokładnie się umówimy. A teraz bardzo cię przepraszam. Wygląda na to, że w Radgoszczy już dzisiaj zacznie solidnie lać, a chciałabym jeszcze wyjść z psem na dłuższy spacer. Nie mam pojęcia, kiedy Iza z bratem wrócą od mamy, a Vinci to jeszcze dzieciak. Albo się wybiega, albo wszyscy będziemy musieli zainwestować w nowe obuwie.
Taki argument był w pełni zrozumiały dla Mateusza, który karierę w Holandii rozpoczynał od wyprowadzania psów.
– Tylko weź porządną kurtkę – przypomniał Ninie. – Do zobaczenia!
– Cześć – mruknęła Nina i zawróciła z podjazdu, po którym przechadzała się, rozmawiając z przyjacielem. Wchodząc do domu, zerknęła z troską na niebo. Pogoda, która rano pokazała najpiękniejsze oblicze złotej, polskiej jesieni, w tej chwili przesłoniła słońce ciemnymi chmurami. Wiatr również wiał coraz mocniej i Rusałkowska miała poważne obawy, że zapowiadane na niedzielę opady nadejdą znacznie szybciej. Na szczęście spędziła dość czasu z Izabelą na leśnych wędrówkach o każdej porze roku, by zaopatrzyć się w ciepłą, przeciwdeszczową kurtkę i odpowiednie buty.
– Vinci! – zawołała, wchodząc do holu, w którym przyszły znakomity pies stróżujący miał jedno ze swoich legowisk. Choć w tej chwili nie do końca potrafił korzystać z tego strategicznego punktu obserwacyjnego. Nadal zmęczony porannymi biegami z Adrianem nawet nie podniósł łba.
Nie było sensu stać i błagalnie potrząsać smyczą. Vinci rzeczywiście nadal był trochę jak dziecko. Jeżeli się bawił i dokazywał, to na całego, przynajmniej do chwili, gdy padał w najmniej oczekiwanym miejscu i zasypiał snem sprawiedliwego psa. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby ktoś odciął mu zasilanie, tylko w gorszej wersji, bo tu nie pomogłoby wtykanie ogona do kontaktu. Vinci musiał się wyspać, by następnie z nową energią ruszyć do działania, w tym do przekopywania grządek w ogródku.
Pomimo braku reakcji ze strony goldena Nina narzuciła na sweter kurtkę i wciągnęła kalosze. Vinci spał, pani Tereska zaszyła się w kuchni, a Szymon umówił się w swoim gabinecie z pacjentem, który wymagał pilnej konsultacji po wypadku. Do powrotu Izy i Adriana miała przynajmniej trzy, cztery godziny. Nareszcie mogła chociaż na chwilę zdjąć z twarzy uśmiech, którego tak bardzo potrzebowała Izka, i powędrować ze swoimi smutkami pod rękę do lasu, by rozmówić się z nimi raz na zawsze.
Krzyknęła do pani Tereski, że wybiera się na krótki spacer, i już chciała wychodzić, gdy zadzwonił telefon. Nina zerknęła na wyświetlacz i natychmiast skrzywiła się z niechęcią.
Dzwoniła Paula.
Ciekawe po co.
Chociaż nie. Na ten moment zranionej Niny nie interesowało nic, co było związane z Pauliną Jarosz-Błońską. Poprawka. Interesował ją Adrian, a ten właśnie w ramionach Pauliny szukał pocieszenia po rozstaniu, co Nina przyjęła z ogromnym rozczarowaniem. Jeżeli spojrzeć na to racjonalnie, jak miała w zwyczaju Nina, nie było w tym nic niestosownego. Powiedziała Adrianowi, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Również Paulinie dała do zrozumienia, że między nią i jej przystojnym sąsiadem jest wszystko skończone. Paula wypytywała ją kilkakrotnie, czy na pewno nie chciałaby dać Zaniewskiemu jeszcze jednej szansy. Nina za każdym razem udzielała bardzo kategorycznej odpowiedzi. Zatem teraz naprawdę nie miała prawa się czepiać, bez względu na to, czy poszli razem do łóżka, czy planowali wspólną przyszłość.
A jednak serce bolało na samą myśl o tym, że Paula, zamiast w jej mieszkaniu, spędza więcej czasu piętro niżej. Nawet myśl o okazjonalnym seksie tych dwojga wprowadzała ją w stan silnego rozdrażnienia. W głębi duszy wiedziała, że najlepszym rozwiązaniem byłoby wypytać przyjaciółkę, ale miała wątpliwości, czy w tej sytuacji jej wrodzony takt i dyplomacja nie zostawiłyby jej na lodzie. Zresztą coś musiało być na rzeczy, skoro i Paulina diametralnie zmieniła nagle swój stosunek do Rusałkowskiej. Druga sprawa, że Nina wcale nie była pewna, czy zdołałaby z godnością przełknąć prawdę.
Z tego powodu odrzuciła połączenie i odłożyła telefon na komodę w hallu. Komórka i tak lada chwila padnie, a ona nie zamierzała czekać, aż bateria będzie pełna. Chciała wykorzystać jeszcze tych kilka chwil ładnej pogody i naładować własne akumulatory. W końcu przyjechała tutaj po to, by być oparciem dla Izy, a nie smęcić i chować się po kątach z własnymi smutkami.
Na wszelki wypadek wyciszyła jeszcze telefon. Nie wiedziała, czy Paula nie zechce wydzwaniać, a po co dźwięk miałby przeszkadzać w drzemce Vinciemu. Potem zamknęła drzwi kluczami, które dorobiła dla niej Izabela, i powędrowała w kierunku jeziora.
Ciąg dalszy w wersji pełnej