Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Zanim przyjdzie potop - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
31 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zanim przyjdzie potop - ebook

Morderca zwany Biblijnym Johnem w latach 1968–1969 zabił w Glasgow trzy młode kobiety. Nigdy nie został zidentyfikowany, a sprawa pozostaje nierozwiązana do dziś. Na podstawie tej prawdziwej historii Dolores Redondo, znana autorka thrillerów, tworzy swą opowieść o polowaniu na seryjnego mordercę, jednocześnie przenosząc nas do epicentrum jednej z największych klęsk żywiołowych ubiegłego stulecia.

Glasgow, rok 1983. Noah Scott Sherrington, szkocki śledczy, podąża tropem Biblijnego Johna – seryjnego mordercy, który wybiera swe ofiary wśród miesiączkujących kobiet. Jednak w ostatniej chwili, gdy już trzyma podejrzanego na muszce, atak serca będący wynikiem niezdiagnozowanej wcześniej choroby uniemożliwia mu zatrzymanie mordercy.

Wbrew zaleceniom lekarzy i rozkazom przełożonych Noah kontynuuje poszukiwania. Ślad prowadzi do Bilbao – miasta, które za kilka dni doświadczy potężnej powodzi.

Rozpoczyna się wyścig z czasem i żywiołem.

Czy Noah zatrzyma mordercę, zanim przyjdzie potop?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8321-452-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Dla Luisy Vareiro za dzielenie się z wszystkimi sąsiadami, czy tego chcieliśmy, czy nie, swoją pasją
do zespołu Mocedades, a zwłaszcza do piosenki „Amor de hombre”. W wielu chwilach byłaś najzabawniejszą osobą w moim życiu. Dziękuję._

_Mojemu przyjacielowi pisarzowi Domingowi Villarowi, który odszedł, kiedy kończyłam pisanie tej powieści.
Ja też wierzę, że po drugiej stronie jest słońce
– musi być dla takich osób jak Ty._

_Dla Neme, Bego i Olatz – dobrze wiecie dlaczego._

_Dla Eduarda, mojej miłości.
Nigdy nie doprowadzisz mnie do łez, chyba że przyjdzie Ci do głowy, żeby odejść przede mną._„Historia to moja muza. Pisanie historii na nowo
wedle własnych kryteriów jest moim zadaniem
jako powieściopisarza. Zniekształcam, rewiduję,
zmieniam i grzebię w historii, po czym składam ją
ponownie niczym obraz w dużej skali”.

– James Ellroy w epilogu _Czarnej Dalii_

„To nie jest lekcja historii”.

– Benedict Cumberbatch w odpowiedzi na krytykę
Sama Elliotta odnośnie do filmu _Psie pazury_

„Zniknięcie oznacza często utratę tożsamości
albo utratę miejsca; niekiedy jest to utrata życia”.

– Andrew O’Hagan, _The Missing_KILKA SŁÓW
NA TEMAT POWIEŚCI

W latach 1968–1969 morderca, którego prasa ochrzciła później mianem Biblijnego Johna, zabił w Glasgow trzy kobiety. Młode brunetki w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu dwóch lat. Wszystkie poznał w dyskotece Barrowland. Nigdy nie został zidentyfikowany i sprawa do dziś pozostaje niewyjaśniona. To było jedno z najbardziej ekstremalnych śledztw w kryminalnej historii Szkocji.

Wspomnienie Biblijnego Johna pozostało jednak na długo w pamięci zarówno szkockiego społeczeństwa, jak i policyjnych organów ścigania.

W 1996 roku Donald Simpson w swojej książce _Power in the Blood_ stwierdził, że poznał mężczyznę, który wyznał mu, że jest Biblijnym Johnem. Napisał ponadto, że ten człowiek próbował go zabić i że ma dowody na to, iż zawsze działał on w Glasgow. Faktem jest, że w tym okresie doszło do zabójstw, które można by przypisać temu mordercy, kilku na zachodnim wybrzeżu i dwóch w Dundee – w 1979 i 1980 roku; we wszystkich tych przypadkach ofiary znaleziono nagie i uduszone, tak samo jak ofiary Biblijnego Johna. W tamtym czasie gazeta „Scotland on Sunday” podała, że policja ze Strathclyde ma nowe dowody w śledztwie przeciwko Biblijnemu Johnowi – w postaci próbki DNA z nasienia znalezionego na ciele trzeciej ofiary (zachowanego dzięki dbałości policjanta, który w latach sześćdziesiątych pobrał próbkę, mimo że w tamtych czasach analizy DNA były jeszcze niczym science fiction). Policja rozpoczęła operację porównywania pozyskanego materiału z DNA wszystkich brutalnych morderców zarejestrowanych w systemie. Jeden z nich, John Irvine McInnes, popełnił samobójstwo w 1980 roku, więc w tym przypadku do porównania wykorzystano próbkę udostępnioną przez jednego z krewnych. Wynik dostarczył wystarczająco dużo danych, żeby ekshumować ciało. Nie uzyskano jednak pełnej zgodności (miejmy na uwadze, że w 1996 roku analizy DNA nie osiągnęły jeszcze tego poziomu precyzji, z jakim mamy do czynienia dziś). Ale już wtedy zrodziły się ogromne wątpliwości co do profilu tego przestępcy. Ówczesne gazety sugerowały, że Biblijny John mógł przestraszyć się śledztwa, lecz przy obecnej wiedzy kryminalistycznej wiemy, że było to bardzo mało prawdopodobne, tak samo jak to, że morderca przestał zabijać przez jedenaście lat przed swoim samobójstwem. Oprócz tego John Irvine McInnes wziął udział w pierwszym okazaniu przed siostrą Helen Puttock, jednej z ofiar. Kobieta go nie rozpoznała, mimo że znaczną część nocy spędziła razem z Helen i z mężczyzną, który potem zabił jej siostrę, a nawet przejechała razem z nimi część trasy do domu w tej samej taksówce. W 1996 roku kobieta powtórzyła to samo, co powiedziała za pierwszym razem: ten mężczyzna nie jest Biblijnym Johnem. Policja go wykluczyła.

Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku zaczęto spekulować, że seryjny morderca i gwałciciel Peter Tobin to właśnie Biblijny John. Ale po przeprowadzeniu odpowiednich analiz i badań osobowości policja wykluczyła także jego. W styczniu 2022 roku stacja BBC wyemitowała film dokumentalny zatytułowany _The Hunt for Bible John_. Obecnie sprawa Biblijnego Johna wciąż jest otwarta i dla nas on nadal żyje.

Latem 1983 roku miałam czternaście lat. Razem z wujostwem po raz pierwszy wybrałam się do Galicji – dla mnie było to lato muzyki. Jak często bywa w przypadku wspomnień, nie jestem w stanie, a poza tym nie chcę, podać dokładnych dat. Jakie ma znaczenie, czy to, co wywarło na mnie tak duży wpływ, wydarzyło się miesiąc wcześniej, czy miesiąc później? Albo czy Nik Kershaw wydał już wtedy swój album, czy nie? Albo czy ostatecznie _Wouldn’t It Be Good_ stało się dla mnie hymnem?

To był początek mojej nastoletniości, pierwsze lato bez rodziców, uświadomienie sobie zainteresowania, jakie wzbudzałam u chłopców… a do tego muzyka. Do tamtej pory mój kontakt z muzyką ograniczał się do tego, czego słuchali moi rodzice, do kolekcji kaset dziadka oraz repertuaru serwowanego podczas zabaw pod gołym niebem w Trincherpe. Tamtego lata ktoś mnie zapytał: jaką lubisz muzykę? Przez znaczną część wakacji zastanawiałam się nad odpowiedzią. Kiedy wsiadałam do pociągu, który miał mnie zawieźć na powrót do Kraju Basków, miałam w walizce parę płyt winylowych kupionych w sklepie Vázquez Lescaille w Pontevedrze za pieniądze, które dostałam od jednego z krewnych. Od tamtej pory muzyka stała się w moim życiu bardzo ważna.

Drugie, co zapamiętałam z tamtego sierpnia 1983 roku, to podróż powrotna pociągiem. Jechałam sama, ale byłam pod opieką znajomych wujostwa, którzy wybierali się do pracy w porcie w Santurce. Do Burgos wszystko wyglądało normalnie, ale gdy tylko wjechaliśmy do Kraju Basków, pociąg zaczął zwalniać, a niekiedy nawet całkiem się zatrzymywał. Ludzie tłoczyli się na korytarzach, żeby patrzeć przez okna. Ja zdobyłam dobre miejsce i zauważyłam coś uderzającego. W miarę jak zbliżaliśmy się do Bilbao, na koronach bardzo wysokich drzew nad brzegiem rzeki Nervión wisiało mnóstwo różnego typu rzeczy. Rzeczy, które wtedy wydały mi się dość absurdalne: prześcieradła, płaszcze, rękawiczki, buty, plastikowe beczki, torebki, rozmaite ubrania. Nie wiem czemu, ale w pamięci szczególnie utkwiła mi dziecięca piżamka. Być może dlatego, że moja siostra miała wtedy dopiero dwa i pół roku. Na torach pracowało mnóstwo robotników, pamiętam ich żółte kombinezony przeciwdeszczowe. Kiedy pociąg pokonywał wielki zakręt, mogłam zobaczyć, jak ci mężczyźni się uwijają, zabezpieczając workami z piaskiem miejsca, gdzie woda wypłukała część spoiwa, które utrzymywało tory na swoim miejscu. Z upływem czasu panorama stawała się coraz bardziej przygnębiająca. Ludzie szeptali coś o wielkiej powodzi, która – biorąc pod uwagę wysokość drzew, na których wisiały różne rzeczy – musiała być potężna. Niedługo przed wjazdem do miasta pociąg się zatrzymał i – jakby rekompensując stanie w miejscu – w środku z zawrotną prędkością zaczęły krążyć plotki. Mówiło się o zabitych, zaginionych, o wielkich zniszczeniach, o biblijnym potopie. Ja siedziałam prosto, trzymałam się poręczy pod oknem, słuchając tego wszystkiego i modląc się, żeby to nie była prawda. Wtedy pociąg znowu powoli ruszył i pomału zaczęliśmy się wtaczać do Bilbao.

Kiedy to wspominam, odnoszę wrażenie, jakbym oglądała jedną z tych fotografii z czasów drugiej wojny światowej, na których wszystko jest szare – tylko jedna skala między bielą a czernią. Zniszczenia były ogromne, wszystko pokrywała brunatna patyna błota. Mnóstwo gałęzi drzew powyrywanych z korzeniami, tworzywa sztuczne i ubrania, porwane siłą wody ze sznurków i sklepów albo z ciał, które za sobą ciągnęła. Mieszanina przedmiotów, które wydawały mi się jeszcze bardziej absurdalne. Zabawki, manekiny, które utrzymywały swoją elegancką pozę wrzucone między błoto a gruzy, rękawice robocze, poskręcane żelastwo, samochody wywrócone do góry kołami. Tak wyglądało wielkie Bilbao. Znałam to miasto i pamiętam, że kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy, pomyślałam, że jest straszne, bo wielkie, mroczne, potężne, tymczasem teraz miałam je przed sobą w tak niezręcznej sytuacji, pełne błota, smutne, pokonane. Był sierpień, ale pamiętam chłód rozpaczy. Widok tego tytanicznego miasta w takim stanie był druzgocący. Zaczęłam płakać. Skoro tyle zostało z potężnego Bilbao, to jak wygląda mój dom?

W 1983 roku nie było telefonów komórkowych. Ostatni raz rozmawiałam z mamą dzień przed powrotem. W tamtych czasach, kiedy było się na wakacjach, dzwoniło się do domu co najwyższej raz w tygodniu. Być może powinniśmy wrócić do tego dobrego zwyczaju. Wyglądało na to, że pozostali pasażerowie pociągu nie mają świeższych informacji niż ja. Pewna kobieta, która jechała do Irúnu, zauważyła, że płaczę, i próbowała mnie pocieszyć, nakłaniając przy tym pozostałych, żeby zamilkli i nie wzbudzali we mnie jeszcze większego niepokoju. Powiedziała mi, że zadzwoniła do swojego domu poprzedniego wieczoru i okazało się, że tam deszcze nie spowodowały takich szkód, choć niektóre obszary prowincji Gipuzkoa zostały poważnie zniszczone. „W twoim domu na pewno wszyscy mają się dobrze, nie przejmuj się”.

Przez wiele godzin staliśmy w pobliżu Bilbao, gdzie wysiedli ci, którzy jechali do Santurce, gdy się okazało, że dotarcie na stację jest niemożliwe. Robotnicy, którzy pracowali przy torach, mówili o dziesiątkach zabitych i zaginionych, o utopionych zwierzętach, zniszczonych budynkach, zakładach zmiecionych z powierzchni ziemi. Kiedy pociąg wreszcie ruszył, krajobraz za oknem przedstawiał zalane pola, strumienie utworzone w dowolnych miejscach, a to, co porwała ze sobą powódź, było porozrzucane dookoła.

Kiedy wróciłam do San Sebastián, wszystko było w porządku, moja rodzina była bezpieczna. Nawet nie wiedzieli, jak poważna jest sytuacja w Bilbao. W południe obejrzeliśmy wiadomości na antenie Televisión Española i choć owszem, podali informację o powodzi, to wykorzystali archiwalne zdjęcia, ponieważ komunikacja była tak utrudniona, że nie dało się zdobyć tych aktualnych.

To było dla mnie lato muzyki, ale także lato, kiedy zaczęłam pisać.

Napisanie tej powieści zajęło mi trzydzieści dziewięć lat. Wiem, że zaczęłam ją obmyślać tamtego dnia w pociągu. Dziś wracam do Bilbao, żeby dokończyć tę historię, która – jak się przekonacie – nie jest rozprawą historyczną ani przewodnikiem po mieście. Pozwoliłam sobie na swobodę poetycką, bo jak już wspomniałam, nie chcę być drobiazgowa, jeśli chodzi o wspomnienia: połowa z nich jest prawdziwa, druga połowa to wyraz miłości do mojej ziemi, potrzeby muzyki w moim życiu, strachu towarzyszącego mi tamtego dnia oraz przyjemności, jaką wciąż sprawia mi poddawanie się słodkiej torturze wychodzenia bez szwanku ze wszystkich katastrof, które mój umysł uparcie sobie wyobraża, kradnąc mi sen.

Jestem pisarką, której zawsze towarzyszą burzowe chmury.CHŁOPIEC

_Harmony Cottage_

Chłopiec przystanął w progu. Zadrżał, czując przeszywający chłód. Przeniósł wzrok na spokojną taflę jeziora, którego wody błyszczały w blasku pełni księżyca, a później na niebo. Wzbierający płacz zamglił mu wzrok. Nie chciał tego robić. Chciał wrócić do środka, usiąść przy piecu, poczytać bajkę i tam zasnąć. Kiedy zasypiał na podłodze naprzeciwko ognia, nikt nie zaprzątał sobie głowy przenoszeniem go do łóżka i dzięki temu mógł odpocząć.

Ze środka dobiegły go ponaglające głosy.

– Zamknij wreszcie drzwi i bierz się do roboty, mały Johnny, jeśli nie chcesz, żebym tam przyszła i złoiła ci skórę.

Zatrzasnął za sobą drzwi, żeby ich więcej nie słyszeć. Zamknął oczy i dwie grube łzy popłynęły po jego skórze, która zaczęła już tracić ciepło. Wolną ręką niemal wściekłym gestem starł je z twarzy. Płacz na nic się nie zdawał. Zawsze to sobie powtarzał, lecz za każdym razem, gdy musiał to zrobić, płacz pojawiał się na nowo. Trzymając ciężkie drewniane wiadro, ruszył na tył domu. Była tam mała kamienna balia do prania, ustawiona pod starym kranem. Zwisał z na wpół poluzowanej rury, która biegła ze wzgórza i schodziła po ścianie budynku. O balię była oparta stara tara do prania, były tam także drewniana szczotka ze świńskiego włosia i pojemnik z mydłem ługowym, które one robiły, wykorzystując resztki tłuszczu do smażenia. Postawił wiadro na ziemi, bo musiał użyć obu rąk, żeby odkręcić zardzewiały kran. Jeszcze dało się robić tu pranie, ale w miarę jak zima będzie się stawała cięższa, z kurka zacznie lecieć coraz mniej wody, aż w końcu cała zamarznie. Wtedy każą mu chodzić aż nad jezioro, a to będzie jeszcze gorsze.

Balia była głęboka. Choć stawał na palcach, nie mógł dotknąć dna wyciągniętą ręką. Kiedy był mniejszy, latem czasem go tu kąpano. Myślał sobie, że jeśli ktoś mający problemy z poruszaniem się – jak na przykład ciocia Emily, która w dzieciństwie przeszła polio – wpadłby tu głową do dołu, to prawdopodobnie by umarł. Gdy wyobraził sobie, jak wierzga nogami, poczuł małą satysfakcję.

Udało mu się odkręcić kran do oporu i pozwolił, żeby woda leciała obficie, uderzając o kamienne dno balii. Rękawy swetra podwinął do łokci, upewniając się, że nie opadną. Wziął drewnianą tarę, tak zużytą, że małe wypustki przeznaczone do tarcia ubrań zrobiły się tępe i niemal identyczne jak reszta deski. Oparł ją o brzeg.

Nachylił się nad wiadrem i odsunął pokrywę. Zapach przyprawiał o mdłości, a przecież jeszcze niczego nie dotknął. Wiedział, że gdy tylko ruszy jego zawartość, smród przeniknie do jego nozdrzy, wejdzie do ust i przylepi się do podniebienia, gdzie zostanie na długie godziny. Cokolwiek by zrobił, nie zdoła oderwać go od zębów, od języka, i zaraz każdy jego oddech będzie przesycony tym odorem. Kolejny przypływ płaczu wstrząsnął drobnym ciałem chłopca, który musiał się chwycić balii, zgięty wpół z powodu mdłości. Zakaszlał, zapiekły go oczy, a grymas cierpienia wykrzywił mu usta niczym u smutnego klauna.

Spojrzał na róg domu, był pewien, że nikt się nie zjawi. Nie miało znaczenia, ile czasu zajmie mu ta praca, godzinę czy pięć godzin. Z całą pewnością wiedział jedynie to, że nie może wrócić do środka, dopóki nie skończy. Starając się trzymać twarz możliwie najdalej od wiadra, znowu się schylił i po omacku wsadził rękę do środka, aż dotknął tkaniny, podniósł ją i natychmiast otoczyła go chmura zgniłego zapachu. Ale najgorsze było dotykanie tego. Było trochę ciepłe. Zawsze było trochę ciepłe, nie miało znaczenia, czy trzymały to na parapecie, czy w kącie w ubikacji, gdzie okno wyrwane z futryny pozostawało otwarte. Gniło. On był wiejskim chłopcem, wiedział, co się dzieje, kiedy coś gnije. Bez patrzenia rzucił szmatę na tarę i pozwolił, żeby uderzał w nią strumień wody, odrywając z powierzchni czarne skrzepy. Wziął w opuszki palców porcję mydła ługowego oraz drewnianą szczotkę i już zupełnie owładnięty przez płacz i mdłości zaczął usuwać krew.BIBLIJNY JOHN

_Glasgow, 1983_

John celowo zwlekał, stojąc przed dużym lustrem wiszącym przy toaletach. Podczas gdy udawał, że poprawia sobie ubranie, w odbiciu obserwował kobietę.

Tej nocy w dyskotece było mnóstwo facetów, ale tym się nie przejmował: zostawienie jej samej przy barze po zaproszeniu jej na drinka było wkalkulowanym ryzykiem. Kiedy wyciągał delikatnie mankiety koszuli, zobaczył, jak dziewczyna spławia dwóch typów, którzy do niej podeszli, i kieruje pełne nadziei spojrzenie w stronę toalet. Czekała na niego.

Miał świadomość, że ona też mogła go widzieć, przynajmniej częściowo, dlatego od czasu do czasu odwracał się nieco w prawą stronę, jakby z kimś rozmawiał albo słuchał tego, co ktoś, dla niej niewidzialny, do niego mówi.

Powiedziała, że ma na imię Marie – i to nawet mogła być prawda, w takich miejscach różnie bywało; wiele razy dowiadywał się później z prasy, że imię, jakie mu podano, nie było prawdziwe.

W jego wypadku zawsze gdy pytano go o imię, odpowiadał: „John, mam na imię John”. Mówił to z pewnością siebie i nieco głośniej niż normalnie. Nie robił nic wielkiego, żeby się wyróżnić, więc jeśli ktoś przypadkiem zapamiętał mężczyznę, z którym wyszła dziewczyna, może barman albo pary siedzące najbliżej, mógł powiedzieć: „Chyba słyszałem, jak facet mówił, że ma na imię John, tak, jestem tego pewien, miał na imię John”.

Lubił wyobrażać sobie twarze policjantów, gdy usłyszeli to imię. To był wygłup i kolejne wkalkulowane ryzyko, ale nie narażał się wiele bardziej. Zawsze dbał o to, żeby wszystko, co mogli zapamiętać na jego temat, na nic się nie przydawało.

Przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Czyste buty, wyprasowane dżinsy, biała koszula i granatowa marynarka. Kasztanowe włosy miały rudawe odcienie, w zależności od tego, jak padało światło, i nosił je starannie ostrzyżone. Schludny. Uwielbiał to słowo. „Schludny”. Tak właśnie przed laty opisali go nieliczni świadkowie, którzy go zapamiętali: wysoki, szczupły młodzieniec, kasztanowe włosy, schludny wygląd, nic więcej… No, może wspomnieli jeszcze o nieco krzywych zębach. Drobiazg, który skorygował już dawno temu.

Zmusił się do uśmiechu przed lustrem i z zadowoleniem popatrzył na swoje proste białe zęby. Zwinnymi palcami strzepnął z ramienia niewidzialny pyłek kurzu i w odbiciu na powrót skoncentrował się na młodej kobiecie.

John miał sprytną i dyskretną taktykę, która polegała na tym, że stawał niedaleko wejścia do lokalu. Właśnie tak ją zobaczył. Przyszła z dwiema przyjaciółkami, były częścią grupy, która właśnie wysypała się z autobusu. Obserwował jej chód. Z doświadczenia wiedział, że w „te dni” dziewczyny poruszają się inaczej. Miała na sobie ciemne spodnie oraz długą luźną koszulę zasłaniającą biodra, co kontrastowało z ubiorem jej koleżanek, które włożyły topy i minispódniczki. John był doskonałym obserwatorem kobiecego świata i wiedział, że przyjaciółki często ubierają się podobnie. Jednakże ubranie to nie jedyna wskazówka. Przyglądał się jej z dystansu, jak próbuje wmieszać się w tłum, który wypełnił lokal. Widział, jak zaczęła tańczyć razem z pozostałymi dziewczynami, choć po chwili opuściła parkiet i stanęła przy kolumnie, popijając coca-colę i uśmiechając się do przyjaciółek, które dalej tańczyły.

Ciemność i dudniąca muzyka pozwoliły Johnowi stanąć za nią. Teraz mógł ją powąchać, udając, że obserwuje parkiet. Wdychał jej zapach. Wyczuł delikatną woń potu spod pach wymieszaną z perfumami o słodkich nutach, które najwyraźniej były teraz modne wśród dziewczyn, oraz ten drugi zapach, metaliczny, słonawy i kwaśny. Wykrzywił nieco usta, nie mogąc powstrzymać grymasu obrzydzenia. I prawie jednocześnie poczuł, jak erekcja podnosi jego członek pod materiałem dżinsów.

Nie spuszczając jej z oczu, odszedł kilka kroków i prawą rękę wsadził do kieszeni marynarki. Opuszkami palców pogładził czerwoną satynową wstążkę, którą tam nosił. Pomyślał o Lucy i karcąc się, przygryzł policzek, aż ból cofnął tamto odczucie, a on odzyskał panowanie nad sobą.

Później było już łatwo, jak zawsze. Formuła sprawdzała się idealnie od lat, z niewielkimi różnicami. Przystanie obok niej i zacznie z nią rozmawiać, powie, że on też nie ma ochoty tańczyć i że zastanawia się, czyby się czegoś nie napić, może chciałaby mu towarzyszyć? Ona na niego spojrzy i zobaczy to, co widzieli wszyscy: młodego mężczyznę, już nie chłopca. Zadbany, dobrze ubrany, choć bez ostentacji, dobrze wychowany, miły. Schludny. Do tego zwrócił uwagę na najprawdopodobniej jedyną w całej dyskotece dziewczynę ubraną w spodnie i szeroką koszulę.

On będzie mówił o czymkolwiek, unikając drażliwych tematów. Obsypie ją paroma wcale nieprzesadzonymi komplementami, powie, że ma pracę, przyzna, że tak naprawdę niezbyt lubi takie miejsca jak to, że tylko uwielbia rozmawiać i że w tym hałasie jest to prawie niemożliwe, że na parkingu ma samochód i że mogą pojechać, dokąd tylko ona zechce. I pospiesznie, zanim mogłaby się sprzeciwić, doda, że oczywiście byłby zachwycony, gdyby mógł odwieźć ją do domu, jeśli tego właśnie sobie życzy. A dziewczyna się zgodzi, ponieważ on jest czarujący, ponieważ ona przyjechała autobusem, ponieważ one wszystkie chciały mieć chłopaka z własnym autem. Zgodzi się, mimo że w gazetach ciągle pisze się o liczbie młodych dziewczyn, które zaginęły i z pewnością tysiące razy słyszała przestrogi, żeby nie wsiadać do samochodów obcych. John wiedział, co odpowie, kiedy on wyjdzie z tą propozycją – mimo wszystko i mimo że w „te dni” nie powinna tego robić. Niewykluczone nawet, że ta świnia zgodzi się uprawiać z nim seks, kiedy jej to zasugeruje. Wtedy porządnie ją pobije, z każdym ciosem ścierając jej z twarzy makijaż i uśmiech. Zedrze z niej ubranie, które następnie porwie na strzępy, po czym będzie ją gwałcił i jej własnymi rajstopami, paskiem lub stanikiem zacznie ją dusić, aż ona przestanie krzyczeć. A później zabierze ją do domu, żeby spała razem ze swoimi siostrami, żeby jezioro oczyściło i tę damę. To było uciążliwe, ale należało tak zrobić. Dawniej porzuciłby ją na ulicy albo w parku, poszukałby w jej torebce tamponów bądź podpasek i położyłby je na zwłokach, żeby przypomnieć tym świniom, że podczas menstruacji nie powinny zbliżać się do mężczyzny.

Na samą myśl o tym poczuł silne mrowienie w okolicy genitaliów. Ponownie mocno zagryzł wewnętrzną stronę policzka, patrząc na nią w lustrze z pewnej odległości, a kiedy był już gotowy, wrócił do niej.BIBLIJNY JOHN

John miał twarz całą w błocie i ręce skute za plecami. Sapał z wysiłku, próbując odzyskać oddech, kiedy ten człowiek padł obok niego.

W pierwszej chwili pomyślał, że facet poślizgnął się na szlamie i że zaraz wstanie, ale kiedy sekundy mijały, a tamten wciąż się nie ruszał, przyjrzał mu się uważniej.

Inspektor leżał prawie na boku, przekrzywiona głowa zwisała na lewym ramieniu.

John popchnął go kolanem i facet opadł niczym kłoda na plecy – z wywróconymi oczami i otwartymi ustami, jakby śmierć zaskoczyła go w połowie oddechu.

Patrzył na niego, niedowierzając własnemu szczęściu. Gdyby nie miał rąk skutych za plecami, sprawdziłby mu tętno, ale skoro nie mógł tego zrobić, nachylił się nisko, aż jego nos i usta znalazły się przy nosie i ustach policjanta. Trwał tak przez kilka sekund, aż się przekonał, że tamten nie oddycha. Nie żył. John nie był pewien, co się właściwie stało. Dużo czytał na temat śmierci i wiedział, że można umrzeć nagle. Nie miał pojęcia, czy to właśnie wydarzyło się tym razem, czy może trafił go piorun, ale rzeczywistość wyglądała tak, że facet nie żył. Kosztowało to trochę wysiłku, zanim John z kieszeni trupa wydobył kluczyk do kajdanek. Ściskając go w dłoni, wstał. Trudno będzie mu wrócić do Harmony Cottage przez błotniste zbocza, ale nie zamierzał ryzykować próby zdjęcia kajdanek tutaj: gdyby kluczyk wyślizgnął mu się z dłoni, nigdy by go nie znalazł. Końcówką buta popchnął głowę policjanta, która zakołysała się i obróciła w drugą stronę. W nikłym świetle reflektorów capri obserwował jego twarz. Mokra, umazana w błocie i szlamie – nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedyś już ją widział. Ruch w grobach, które dalej otwierały się wokół niego niczym kwiaty zła, wyrwał go z zamyślenia.

Choć w obliczu pilnej potrzeby logiczną rzeczą byłoby gorączkowe działanie, John wiedział, że właśnie w chwilach największego pośpiechu należy zwracać uwagę na znaki. A on stał się ekspertem w ich odczytywaniu, odkąd Bóg zesłał mu pierwszy znak w dniu jego trzynastych urodzin.

Przez kilka chwil stał w miejscu, rozglądając się dookoła, żeby uświadomić sobie, co oznaczają te sygnały.

Oddalająca się burza błyskała przelotnie za wzgórzami otaczającymi jezioro. Nieczyste kobiety wypływały ze swoich grobów, kierując się w stronę rwących wód. Księżyc torował sobie drogę między chmurami przemieszczającymi się z maksymalną prędkością i oświetlał brzegi Katrine. A martwy policjant leżał u jego stóp.

Zaczerpnął głęboko powietrza naładowanego elektrycznością i ozonem, z dumą podniósł głowę i się uśmiechnął. Doskonale wiedział, co powinien zrobić. Wtedy ponownie usłyszał ten jęk, który zdawał się dochodzić zewsząd. Agoniczny szloch wtargnął do jego uszu, ścierając uśmiech z twarzy. To również był znak.

Trzęsąc się ze strachu, pobiegł w stronę lasu.CHŁOPIEC

Chłopiec nie wiedział dlaczego, ale było ważne, żeby po wypraniu szmat rozłożyć je dokładnie rozciągnięte na trawie w świetle księżyca, by poranna rosa mogła je odświeżyć. To też zajmowało mu dłuższą chwilę. Wyżymał jedną po drugiej, starając się pozbyć wody, po czym strząsał z suchym trzaskiem, co brzmiało niczym smagniecie biczem, i rozkładał na trawie. Do domu mógł wrócić dopiero wtedy, kiedy miał pewność, że praca została porządnie wykonana. Wtedy będzie już późno i one usną, ale w piecu będzie się palić, bo przed pójściem do łóżek zawsze podkładały opał, żeby aż do świtu utrzymać w domu ciepło.

Chłopiec będzie wycieńczony i będzie mu bardzo zimno. Mimo to nie wejdzie do środka od razu. Zawsze musiał trochę odczekać, żeby się uspokoić i przestać płakać. Jeśli jego szloch je obudził, denerwowały się.

Po otwarciu drzwi będzie obserwował wnętrze domu: jedyne światło w pomieszczeniu pochodziło z powoli palącego się ognia. Przez parę minut będzie uważnie nasłuchiwał, aż nabierze pewności, że tylko on nie śpi, i wtedy zamknie drzwi na klucz. Unikając skrzypiących desek w podłodze, powoli podejdzie, żeby się ogrzać. Rozłoży wytarty pled, którym przykrywano drwa, i położy się na nim, przysuwając swoje zziębnięte rączki do żeliwnego pieca, aż w końcu zaśnie. Zimą woda w balii była tak lodowata, że często budził się z zaczerwienionymi i spuchniętymi od odmrożeń palcami, ale nie zważał na to.

Marząc o ciepłym piecu oraz zapachu mchu i drewna wydzielanym przez pled, strząsnął jedną ze szmat i oglądając ją z obu stron, upewnił się, że nie została ani jedna plama. To proste: w świetle księżyca krew była czarna. Rozłożył ostatnią szmatę na trawie i podnosząc ręce, zobaczył ciemne linie pod paznokciami, a nawet przy skórkach. Wypuścił z płuc całe powietrze i poczuł, jak mdłości suną po jego wnętrznościach, jak wspinają się do głowy. Wydał z siebie jęk, skowyt niczym ranne szczenię. Wystawiając ręce do światła księżyca, niemal krzyknął na widok zakrzepłej krwi, która znajdowała się na jego skórze, stając się jego nieodłączną częścią. Nozdrza błyskawicznie wypełnił mu zapach zepsutej ryby, martwej owcy, padliny i zgnilizny, jak gdyby trzymał ręce w drewnianym wiadrze z zakrwawionymi szmatami. Dysząc ciężko, spanikowany pobiegł do balii, odkręcił kran, wbił palce w bezkształtną masę mydła ługowego i drewnianą szczotką ze świńskiego włosia zaczął szorować swoje drobne ręce, próbując pozbyć się tego brudu, tego horroru. Tarł je z całych sił, aż czarne plamy pod paznokciami zlały się z jego własną krwią wypływającą z miejsc, w których zdarł sobie skórę. Ale chłopiec dalej szorował i krzyczał przerażony. I wiedział, że nie przestanie już nigdy, kiedy – ponownie wystawiwszy dłonie do srebrzystego światła księżyca – zobaczył, że całe zabarwiły się na czarno.NIE MASZ POJĘCIA,
JAK MI CIĘŻKO

You don’t know how bad I got it

Proszę pana, proszę pana, słyszy mnie pan?

Głos docierał z bardzo daleka.

– Jak się nazywa? Imię?

Odpowiedział mu drugi głos.

– Noah, ma na imię Noah.

– Noah, niech pan otworzy oczy – nakazał ten pierwszy głos.

Otworzył je, choć nie widział niczego. Światło było białe, raniło, a on czuł ogromne zmęczenie. Chciał spać. Zamknął oczy i pozwolił się pochłonąć nieświadomości. Ale głos nalegał. Mówił bardzo głośno władczym tonem:

– Noah, wiem, że pan nie śpi, proszę otworzyć oczy i na mnie spojrzeć. Proszę nie próbować mówić, bo będzie bolało. Niech pan powoli otworzy oczy, proszę mi zaufać. – W tym głosie było coś, co przypominało mu pana Parksa, jego nauczyciela ze szkoły podstawowej.

Posłuchał i tym razem zdołał coś zobaczyć. Męską twarz, choć mocno zamazaną. Zakręciło mu się w głowie i poczuł, że mdłości ściskają mu gardło. Próbował otworzyć usta, lecz nie mógł tego zrobić. Ogarnęła go panika.

– Noah, jest pan na oddziale intensywnej terapii w szpitalu w Edynburgu. Jestem doktor Handley. Proszę mnie uważnie posłuchać, ma pan w gardle rurkę intubacyjną. Jeśli mnie pan zrozumiał, proszę zamrugać dwa razy. – Mocno zacisnął powieki. – Jest pan podłączony do respiratora, ale uważamy, że może pan już oddychać samodzielnie. – Następnie zwrócił się do kogoś, kogo Noah nie mógł widzieć: – Dobrze zareagował na testy spontanicznego oddechu?

– Oddech własny i rytm serca prawidłowe.

Znowu zobaczył przed sobą twarz.

– Dobrze, przytrzymajcie go za ręce. Odłączymy go.

Usłyszał bulgotanie, jakie wydawał respirator, i poczuł, że rurka wysuwa mu się z gardła.

– Proszę oddychać! – nakazał doktor Handley.

Zrobił to.

Powietrze miało smak alkoholu i metalu i było ciepłe.

– Jak długo…? – Głos mu się załamał. Lekarz miał rację: bolało tak bardzo, że instynktownie spróbował podnieść ręce do szyi. Nie mógł. Gdy nimi poruszył, usłyszał metaliczne pobrzękiwanie poręczy łóżka.

– Dwa dni – odpowiedział lekarz.

– Komendant Graham… muszę z nim pomówić… – wyszeptał, usiłując w ten sposób powstrzymać ostrza, które rozrywały mu przełyk.

– Jeszcze za wcześnie na wizyty. Ale proszę się nie przejmować, komendant policji przez cały czas czuwał przy pańskiej sali. Już wszystko wie.

Wciąż czuł obecność rurki w tchawicy, chociaż wiedział, że już jej tam nie ma.

– Proszę mu przekazać, że to John Clyde.

– Wszystko wie, niech pan odpoczywa – powtórzył stanowczo lekarz.

Noah zamknął oczy i natychmiast zasnął.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: