Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zanim wstanie dla nas słońce - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 sierpnia 2023
Ebook
46,99 zł
Audiobook
46,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zanim wstanie dla nas słońce - ebook

Do czego zdolna jest matka, kiedy w grę wchodzi dobro jej dziecka? Jak bardzo namiętność może zawładnąć ludźmi?

Stefania jest położną, która jest oddana swojej pracy. W szpitalu poznaje doktora Wojdara, z którą połączy ją płomienny romans. Kiedy Liwia, córka Stefanii, dowiaduje się o tym, że matka zdradziła ojca, wyjeżdża na wieś. Tam poznaje Filipa, z którym zachodzi w ciążę. To matka odbiera jej poród i podejmuje decyzję, która zaważy na losach trzech kobiet. Wszyscy popełniamy błędy i nigdy nie wiemy, jak zachowalibyśmy się w danej sytuacji, dopóki się w niej naprawdę nie znajdziemy.

To opowieść o tym, jak trudne jest rodzicielstwo, ale też o tym, że niektóre miłości nie mają racji bytu. O rozstaniach i powrotach, a także o tym, że choć czasu nie da się cofnąć i za popełnione błędy trzeba zapłacić, to jednak przy odrobinie dobrej woli można nadać losowi nowy bieg, bo na szczęście nigdy nie jest za późno.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8343-072-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

*** (mój kocha­nek…)

*** (mój kocha­nek…)

Halina Poświa­tow­ska

mój kocha­nek wcale nie jest piękny

i cha­rak­ter ma raczej trudny

ale kto mi uma­luje niebo

w ciemny fio­let popo­łu­dnia

gdy pozwolę mu odejść i nie wró­cić

mój kocha­nek ma gorące usta

i rząd ostrych zębów kiedy śmie­chem

odpo­wiada na wyzwa­nie światu

mój kocha­nek ma usta które wscho­dzą

pół­księ­ży­cem nad każdą z moich nocy

mój kocha­nek nie jest czuły jego oczy

w pro­sto­ką­cie ulicy tań­czą

zażega w dziew­czę­tach pło­mień

ucze­piona u jego cie­nia

trzy­mam miłość moją za włosy

w jego cie­niu wątłe źdźbło trawy

w kwiet­niową jabłoń roz­kwitaPROLOG

PRO­LOG

Opo­wiem Ci moją histo­rię. Na początku chcę Cię pro­sić o jedno: nie oce­niaj mnie już teraz. Prze­czy­taj. Nie potrze­buję Two­jej oceny. Wiem, co zro­bi­łam, i wiem, czego nie zro­bi­łam. Powiesz, mia­łam wybór. Ty też masz. Każ­dego dnia sta­jesz przed wybo­rem. Ile złych decy­zji pod­ję­łaś pod wpły­wem chwili? Ile złych słów wyrzu­ci­łaś z sie­bie? Zra­ni­łaś pew­nie też nie raz. Jeste­śmy tylko ludźmi. Każ­demu zda­rzają się chwile sła­bo­ści…

Mówią, że to, co się liczy, to teraź­niej­szość. Prze­szłość jest mgli­stym wspo­mnie­niem, które zosta­wiamy za sobą. A przy­szłość? Przy­szłość to tylko marze­nia i plany, które tak naprawdę nie ist­nieją. Usil­nie poszu­ku­jemy chwil, które dały nam szczę­ście lub które je dadzą. Nie zasta­na­wiamy się nad tym, co jest teraz. Nad naszymi odczu­ciami, emo­cjami i tym, co prze­ży­wamy wła­śnie w tej chwili. Pędzimy… Bez zasta­no­wie­nia podej­mujmy decy­zje, któ­rych nie powin­ni­śmy ni­gdy pod­jąć.

Ste­fa­nia miała tylko chwilę, by spoj­rzeć na tam­tego chłopca. Nie­mow­laka, który zakwi­lił. Nie było czasu na sen­ty­menty. Ela tyle już prze­żyła… Kolejny cios by ją zabił lub dopro­wa­dził do zguby. Ona też wię­cej by nie wytrzy­mała. Kobieta ruszyła z nowo­rod­kiem do sal dla malu­chów, Woj­dar poszedł za nią. Zoba­czył, że na miej­scu jest też Ali­cja z dru­gim dziec­kiem, wnu­kiem Ste­fa­nii.

– Ja się nim zajmę, pro­szę – Ste­fa­nia zja­wiła się przy wnuku.

– Ale…

– To mój wnuk.

Ali­cja spoj­rzała na ordy­na­tora.

– Ste­fa­nia i ja dopil­nu­jemy wszyst­kiego – zwró­cił się do młod­szej położ­nej. – Cze­kają nas kolejne porody, a stan tych nowo­rod­ków jest sta­bilny.

Ali­cja spoj­rzała na leka­rza, po czym wyszła bez słowa.

Woj­dar i Ste­fa­nia zostali sami. Ordy­na­tor w skró­cie opo­wie­dział jej prze­bieg akcji poro­do­wej córki. Kobieta nie mogła zła­pać odde­chu, jej serce biło tak szybko, że myślała, że dosta­nie zawału.

– Wiesz, z czym to się wiąże? – zapy­tał.

Oczy­wi­ście, że wie­działa. Tak dłu­gie nie­do­tle­nie­nie na pewno będzie miało nega­tywne skutki. Pora­że­nie mózgowe. Ste­fa­nia w jed­nej chwili przy­po­mniała sobie wszystko, co wie­działa o dzie­ciach z pora­że­niem mózgo­wym. Jej córka była taka kru­cha, wraż­liwa, tyle w jej życiu było ostat­nio tra­ge­dii. Nie da sobie rady z kolej­nym cię­ża­rem, który miałby na nią spaść. Zbyt wiele łez ostat­nio wylała. W dodatku samotna matka…

Ste­fa­nia miała kuzynkę, która uro­dziła dziecko z pora­że­niem mózgo­wym. Kie­dyś czę­sto się odwie­dzały. Stefa patrzyła z poli­to­wa­niem na tę kobietę, która po kilku latach wycho­wy­wa­nia dziecka zmie­niła się we wrak czło­wieka. Świat zwol­nił, a jej się wyda­wało, że jej dusza ule­ciała w górę, zosta­wia­jąc bez­władne ciało. Synek Karo­liny wyma­gał jedy­nie deli­kat­nego wspar­cia odde­cho­wego, jego ogólny stan był dobry.

Ela nie pora­dzi sobie z cho­rym dziec­kiem, Ste­fa­nia wie­działa o tym dosko­nale. Miała dopiero osiem­na­ście lat, a zdra­dzała objawy depre­sji. I jesz­cze to? Ste­fa­nia nie będzie mogła pomóc jej nale­ży­cie w opiece nad dziec­kiem, ktoś musiał zara­biać na ich utrzy­ma­nie.

– To jest synek Eli – wska­zała na zdro­wego nowo­rodka, syna Karo­liny.

– Ale… – dok­tor Woj­dar był zde­ner­wo­wany.ROZDZIAŁ 1

Nie ist­nieją kłam­stwa, a jedy­nie kale­kie prawdy.

Baruch Spi­noza

Ste­fa­nia pode­szła do okna i spoj­rzała na ogród w peł­nym roz­kwi­cie. Wró­ciła myślą do tych dni, które kie­dyś spę­dziła z dok­to­rem Woj­da­rem. Od tego pamięt­nego wyjazdu wszystko się zaczęło. Dzi­siaj też padał deszcz, tak jak wtedy, pod­czas ich pierw­szego wspól­nego spa­ceru.

Ste­fa­nię zawsze roz­czu­lał widok kro­pel desz­czu, które roz­bry­zgi­wały się o szybę, by spły­nąć z niej stru­mie­niami. Ostat­nio nie­ustan­nie wra­cała myślami do cza­sów, zanim jej życie roz­sy­pało się w drobny mak. Oczy­wi­ście nie mogła za to nikogo obwi­niać oprócz sie­bie.

Prze­szłość jest piękna we wspo­mnie­niach, ale prawda jest inna. Prze­szłość prze­cież też usłana jest kol­cami i odłam­kami szkła. Co cie­kawe, cza­sami sami się­gamy po te odłamki, dzi­wiąc się potem, czemu kale­czymy się przy tym bole­śnie. Kobieta prze­żyła wię­cej lat, niż jej zostało, to pewne. Nie­które lata gdzieś jej umknęły, szcze­gól­nie te, kiedy zre­zy­gno­wała z pracy położ­nej. Te lata były jałowe. Cza­sami wyda­wało jej się, że ostat­nie lata minęły nie­zau­wa­żal­nie, i tylko nie­które chwile w jej życiu miały dla niej zna­cze­nie i spra­wiły, że śmiała się do łez. Po policz­kach Ste­fa­nii popły­nęły łzy. Przez ostat­nie kilka lat dość czę­sto pła­kała…

Zasta­na­wiała się, który moment zapo­cząt­ko­wał lawinę? Gdyby nie zna­jo­mość z Krzysz­to­fem, może jej życie poto­czy­łoby się ina­czej? Może Ela nie wyje­cha­łaby na wieś? Nie poznała Filipa. Tak, na pewno byłoby ina­czej. A więc sym­po­zjum?

A może to zaczęło się dużo wcze­śniej? Nie na sym­po­zjum. Na pewno wcze­śniej… Tylko że oboje (ona i Krzysz­tof Woj­dar) sta­rali się igno­ro­wać to, co się mię­dzy nimi działo. A mię­dzy nimi była czy­sta che­mia. Spoj­rze­nia, pod­czas któ­rych sypały się iskry.

Praca zbliża ludzi, szcze­gól­nie praca pod pre­sją. Praca na oddziale położ­ni­czym jest szcze­gólna, zwłasz­cza kiedy stawką jest życie matki i dziecka. Leka­rze, inne położne rozu­mieją cię bar­dziej niż kto­kol­wiek z zewnątrz. Pod koniec cięż­kiego dyżuru, peł­nego stra­chu i koniecz­no­ści szyb­kiego dzia­ła­nia, czło­wieka nie­kiedy dopada głu­pawka. Śmie­jesz się ze wszyst­kiego i, o zgrozo, z tego, z czego ni­gdy byś nie pomy­ślała, że śmiać się można. Cza­sami padasz na twarz ze zmę­cze­nia, a mimo wszystko nie zre­zy­gno­wa­ła­byś z tej pracy. Bywają cięż­kie porody, stre­su­jące chwile, kiedy nerwy masz napięte jak postronki. Wście­kasz się i współ­pra­cow­nicy to rozu­mieją. Cza­sami mil­czysz, kiedy coś poszło nie tak, inni na oddziale też mil­czą i nikt nie pyta, dla­czego jesteś smutna. Nawet najbar­dziej kocha­jący mąż ni­gdy tego nie zro­zu­mie. A jego słowa pocie­sze­nia: „Nic nie mogłaś zro­bić”, strasz­nie draż­nią. Cza­sami pła­czesz w kącie z inną położną. Cza­sami się wkur­wiasz na sys­tem i na całą papie­ro­lo­gię, która pochła­nia za dużo czasu. Bo zamiast wypeł­niać druki, wola­ła­byś iść do położ­nic, do nowo­rod­ków i pomóc im w tych pierw­szych wspól­nych chwi­lach. Młode, wyczer­pane poro­dem mamy tak czę­sto są zagu­bione. I tylko druga położna, inny lekarz zro­zu­mie to, co czu­jesz. To, że kochasz to, co robisz. A Ste­fa­nia kochała swoją pracę. Odkąd skoń­czyła czter­na­ście lat, wie­działa, że chce zostać położną. Nawet nie wie, skąd się w niej zro­dziło zain­te­re­so­wa­nie położ­nictwem. Po pro­stu chciała i już.

Cię­żarne kobiety, pła­czące dzieci, bie­ga­nina, nawał obo­wiąz­ków, to wszystko napeł­niało ją speł­nie­niem i dumą, i poczu­ciem, że robi coś waż­nego. Wzru­szały ją łzy wdzięcz­no­ści w oczach zmę­czo­nej poro­dem kobiety, cud naro­dzin, kiedy trzy­mała w rękach malut­kie dziecko. Lubiła szybko dzia­łać, kiedy nastę­po­wał krwo­tok z łoży­ska, a ona musiała pod­jąć decy­zję co dalej. I podej­mo­wała słuszne decy­zje. Nie­kiedy asy­sto­wała przy cesar­skim cię­ciu pod­czas porodu w domu, kiedy nie można było dłu­żej cze­kać na przy­jazd karetki. Dzia­łała pod pre­sją. Lubiła te skoki adre­na­liny, które ją moty­wo­wały. Poma­gała nie tylko rodzą­cej, ale i jej rodzi­nie. Jeśli na sali poja­wiała się pier­wo­ródka, wie­działa, że rodzina trzę­sie się ze stra­chu jesz­cze bar­dziej niż wtedy, kiedy kobieta rodziła kolejne dzieci. Nie­któ­rzy męż­czyźni byli bar­dziej zde­ner­wo­wani od swo­ich żon.

Ste­fa­nia wyszła z sali ope­ra­cyj­nej i natknęła się na mło­dego męż­czy­znę, który cho­dził w tę i z powro­tem.

– Wszystko w porządku? – zapy­tała łagod­nym gło­sem.

– Nie wiem.. Nie wiem… Mia­łem coś zro­bić. I z ner­wów zapo­mnia­łem.

– Może żona coś od pana chciała?

– Nie, to nie to.

– Kawy?

– Nie. Wypi­łem już pięć.

– Hmmm…

– Wiem! Eureka! Muszę do toa­lety.

– A! – Ste­fa­nia zaśmiała się roz­ba­wiona.

Kobieta skie­ro­wała się do sali, gdzie leżały świeżo upie­czone mamy.

– No wresz­cie raczyła pani do mnie przyjść – młoda mama nie kryła znie­cier­pli­wie­nia.

– Prze­pra­szam panią, ale mamy dzi­siaj ruch jak w ulu – pró­bo­wała roz­ła­do­wać napię­cie Ste­fa­nia. Uśmiech­nęła się do kobiety, ale tej nie było do śmie­chu. Ste­fa­nia rozu­miała, przez co te kobiety prze­cho­dziły. Była nie tylko położną, ale i matką. Poród, zmę­cze­nie, cew­niki, pierw­sze kar­mie­nie, wszystko to było nowe, męczące. Jed­nak cza­sami chciała, by rodzące wyka­zały się odro­biną empa­tii wobec pracy położ­nej. Kiedy w szpi­talu było obło­że­nie, na jedną położną przy­pa­dało pięt­na­ście, nie­kiedy dwa­dzie­ścia kobiet i ich dzieci.

– A ja nie wiem, jak nakar­mić dziecko. Jak je przy­sta­wić do piersi – w oczach kobiety poja­wiły się łzy.

Ste­fa­nia nie­kiedy była bez­silna, innym razem ogar­niała ją złość na służbę zdro­wia.

– No już, kocha­nieńka – prze­ma­wiała czule do mło­dej mamy.

Wzięła na ręce pła­czące dziecko i przy­ło­żyła je do mat­czy­nej piersi.

– Przy­trzy­maj mu wyżej główkę – poin­stru­owała.

– Dobrze?

– Tak. Teraz dobrze – Ste­fa­nia uśmiech­nęła się.

Ste­fa­nia lubiła nocne dyżury, dok­tor Woj­dar też był czę­sto nocą na dyżu­rze. Nie­kiedy tra­fiła im się pacjentka w cięż­kim sta­nie. Oboje wbrew temu, że nie powinni, wią­zali się z nią emo­cjo­nal­nie. Sie­dzieli na krze­słach obok sie­bie i moni­to­ro­wali para­me­try życiowe pacjentki. Z cza­sem Ste­fa­nia zauwa­żyła, że mimo iż lekarz mógłby pójść poło­żyć się spać i przyjść w razie jej tele­fonu, gdy stan pacjentki się pogor­szy, ten zosta­wał z nią. Sie­dzieli na nie­wy­god­nych krze­słach nie­kiedy i całą noc. Czyżby brak zaufa­nia? A może nie o zaufa­nie tu cho­dziło? Chcąc nie chcąc zaczy­nali ze sobą roz­ma­wiać na tematy inne niż medy­cyna. Szybko odkryli, że oprócz tema­tów zwią­za­nych z medy­cyną mają jesz­cze dużo innych wspól­nych, na które chęt­nie roz­ma­wiali. Kochali stare kino. A także pro­duk­cje węgier­skie i cze­skie. Rosyj­skie też oglą­dali. Lubili czy­tać książki Kie­ślow­skiego i słu­chać Are­thy Fran­klin.

– A wie pani, że ona swoje pierw­sze dziecko uro­dziła w wieku pięt­na­stu lat?

– Tak? Myśla­łam, że sie­dem­na­stu.

– Gdy miała sie­dem­na­ście lat, na świat przy­szedł jej drugi syn.

– Dzieci… Pierw­szy album nagrany w wieku czter­na­stu lat. Taka młoda…

– Wcale mnie to nie dziwi, z takim gło­sem. Myślę, że wielu arty­stom towa­rzy­szy jakiś ból, melan­cho­lia… nie­speł­nie­nie w życiu.

– Bo oni jakby wię­cej odczu­wają. Taka Are­tha, która miała dwóch mężów, kilku kochan­ków. Samotna, nie­kiedy zależna od swo­ich mężów, mene­dże­rów, wyha­fto­wała swoim gło­sem, smut­kiem, melan­cho­lią piękną histo­rię jazzu. Wła­snym smut­kiem tkała pio­senki.

– I męż­czyźni za nią sza­leli.

– Nie była wam­pem, seks­bombą, a jed­nak oni chcieli być z nią, przy niej.

– Myśli pan, że dla­tego, że ich pocią­gała? A może pocią­gała ich jej sława i pie­nią­dze?

– Nie – pokrę­cił głową. – Jej oso­bo­wość, skom­pli­ko­wana natura… To dla­tego do niej lgnęli. Związki Are­thy z męż­czy­znami były z reguły burz­liwe i krót­kie. Miały postać fascy­na­cji, która ni­gdy nie prze­kształ­ciła się w doj­rzałe uczu­cie.

Szcze­rze mówiąc, Ste­fa­nia od pew­nego czasu miała nadzieję, że trafi na dyżur z dok­to­rem Woj­da­rem. Cza­sami sta­rała się tak zamie­nić dyżury, by przy­pa­dał jej dyżur wła­śnie z nim (gra­fik leka­rzy zawsze był dostępny dla per­so­nelu). On też pod pre­tek­stem spraw­dze­nia cze­goś patrzył w gra­fik położ­nych, żeby dowie­dzieć się, kiedy Ste­fa­nia ma dyżur. Jakoś głu­pio mu było zapy­tać ją o to wprost. Kiedy razem pra­co­wali, uśmie­chali się do sie­bie, wymie­niali spoj­rze­nia. Cho­dzili razem na obchody. On z innymi leka­rzami, a ona za nimi, z innymi położ­nymi. Cza­sem oma­wiali razem jakąś cięż­szą sytu­ację, która miała miej­sce na sali poro­do­wej.

Niby każdy wyko­ny­wał swoje obo­wiązki, ota­czał ich per­so­nel, stu­denci, pacjentki, a oni widzieli tylko sie­bie. Bywało tak, że wszy­scy razem zama­wiali obiad w sto­łówce. I wtedy Ste­fa­nia z Woj­da­rem sia­dali obok sie­bie. Nie­kiedy jedno ramię dotknęło dru­gie, udo musnęło dru­gie udo. Nocami pili razem kawę w dyżurce. Woj­dar wie­dział, jak Ste­fa­nia wygląda bez maki­jażu, bo o czwar­tej nad ranem w dupie masz, czy eyeli­ner ci spły­nął. Widział, jak Ste­fa­nia wygląda z roz­czo­chra­nymi wło­sami, kiedy na chwilę przy­snęła w fotelu. Podo­bało mu się to jej roz­czo­chra­nie. Ludzie z jed­nego szpi­tala znają sie­bie dosko­nale. Wiesz, do kogo nie dzwo­nić o szes­na­stej, bo na pewno ma drzemkę, a ten nie­na­wi­dzi gołąb­ków.

Pozorne, banalne rze­czy, a spra­wiają, że czu­jesz się swo­bod­nie i nie musisz uda­wać. Teo­re­tycz­nie jest tak w każ­dej pracy, ale praca w szpi­talu to coś wię­cej, to wspólne prze­pra­co­wane noce, święta, week­endy. Per­so­nel nie­kiedy wspól­nymi siłami wal­czy o życie dziecka lub matki – to nie jest kwe­stia dotrzy­ma­nia ter­minu odda­nia pro­jektu – to jest żyć albo nie. Dla­tego tak ważna jest współ­praca, dobre rela­cje. Rela­cje, które z cza­sem wycho­dzą poza służ­bowe.

Wigi­lia i syl­we­ster, które Woj­dar i Ste­fa­nia razem spę­dzili na oddziale, zbli­żyły ich do sie­bie jesz­cze bar­dziej. Czło­wiek w takie dni czuje się samotny, musi zosta­wić rodzinę i iść do pracy. W takich sytu­acjach nie­świa­do­mie szuka się pocie­sze­nia.

Tuż przed pół­nocą do dyżurki weszła Ali­cja, druga położna i Jasiek, młody ane­ste­zjo­log. Woj­dar i Ste­fa­nia już tam na nich cze­kali.

Ali­cja wycią­gnęła z szafy bez­al­ko­ho­lowy szam­pan.

Woj­dar spoj­rzał na zega­rek.

– Za trzy minuty pół­noc.

– Za dwie.

– Za minutę.

– Dzie­sięć, dzie­więć, osiem, sie­dem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden.

Równo o pół­nocy wystrze­lił korek od szam­pana. Jasiek roz­lał go do pla­sti­ko­wych kubecz­ków.

Ste­fa­nia zło­żyła życze­nia Ali i Jaś­kowi. Kiedy sta­nęła naprze­ciwko Woj­dara, poczuła skrę­po­wa­nie.

– Szczę­śli­wego nowego roku – uśmiech­nęła się do niego.

– Oby był szczę­śliwy – kobieta poczuła deli­katne muśnię­cie jego warg na policzku. Pło­nęła.

Był pierw­szy dzień nowego roku.

Rano na poro­dówkę wszedł świeżo upie­czony tatuś. W tor­bie coś dźwi­gał. Ste­fa­nia przy­sta­nęła obok, bo była cie­kawa, co tam jest w tej tor­bie. Może jakiś pre­zent dla maleń­stwa i mło­dej mamy? – zasta­na­wiała się.

– Co tam masz? – zapy­tała męża kobieta, kiedy sta­nął przy jej łóżku.

– Ciu­chy na wyj­ście. Powie­dzia­łaś, żebym przy­wiózł to, co nosi­łaś przed poro­dem.

– No dobrze, dobrze – kobieta gestem ręki pona­gliła męża, by odsu­nął zamek w tor­bie.

Tatuś odsu­nął zamek i wyjął z niej długą czarną balową suk­nię.

– A to co? – żona nie kryła zdzi­wie­nia. – Na bal nas zabie­rasz?

– No prze­cież… W tej sukience byłaś, kiedy zaczęły się bóle.

– Byłam, ale ją zdję­łam.

– Powie­dzia­łaś, cytuję: „Przy­wieź to, co mia­łam na sobie przed poro­dem”.

Ste­fa­nia zaśmiała się w duchu i wyszła na kory­tarz.

– Prze­pra­szam? – młoda mama z łóżka, które stało koło drzwi, popro­siła Ste­fa­nię do sie­bie.

– Tak?

– Czy nikt nie dokar­miał mojego dziecka?

– Nie. Jest pani cały czas z dziec­kiem i to pani je kar­miła ostatni raz.

– Tak, wiem, ale czy nikt go nie dokar­miał?

– Kiedy?

– Nie wiem. Jak odwró­ci­łam głowę…

Ste­fa­nia popa­trzyła na młodą prze­jętą mamę, uśmiech­nęła się do niej i powie­działa:

– Pro­szę pani, nikt się nie zakradł do pani łóżka i nie wło­żył pani dziecku butli do buzi, kiedy pani była odwró­cona. Zapew­niam panią.

– Ach, to dobrze…

– To dobrze… – Ste­fa­nia wyszła z sali z uśmie­chem na twa­rzy. Ona rozu­miała, co się dzieje z mat­kami, z ich mężami w chwili tak wiel­kiego stresu, jakim był poród. Sama kiedy rodziła Elę, była tak spa­ni­ko­wana, że nie pamię­tała nic, czego uczyła się w szkole rodze­nia.

Opo­wie­działa o wszyst­kim dok­to­rowi Woj­da­rowi, kiedy pili kawę w dyżurce. Oboje się roze­śmiali.

– To co, może urzą­dzimy tutaj dzi­siaj bal? – zapro­po­no­wał Krzysz­tof.

– W sumie… Dla­czego nie?

Woj­dar pod­szedł do radia. Włą­czył odbior­nik. Z gło­śni­ków popły­nęła skoczna muzyka. Dok­tor odsta­wił kubek na sto­lik. I zaczął podry­gi­wać w takt muzyki. Ste­fa­nia roze­śmiała się i też zaczęła podry­gi­wać.

– W końcu jest pierw­szy dzień nowego roku.

Ste­fa­nia, mimo noto­rycz­nego zmę­cze­nia, w pracy czuła się szczę­śliwa. Poświę­cała pracy całą ener­gię. To w domu był czas na rege­ne­ro­wa­nie sił. Tylko co z Paw­łem i Elą? Co ta praca zro­biła z ich rodziną? Rodzina z pozoru ide­alna, uśmiech­nięta, a od środka zże­rał ją robak.

Cza­sami czuła się jak na Tita­nicu. Orkie­stra na­dal grała, a sta­tek tonął.

Było majowe popo­łu­dnie. Dok­tor Woj­dar zadzwo­nił do szpi­tala. Ode­brała Ste­fa­nia. Dok­tor prze­by­wał wtedy na zwol­nie­niu. Angina. Popro­sił ją, aby zamó­wiła kuriera i prze­słała mu nie­bie­ski segre­ga­tor z doku­men­ta­cją pacjen­tek.

– Panie dok­to­rze – zaśmiała się Ste­fa­nia. – Powi­nien pan odpo­czy­wać, a nie pra­co­wać.

Zaśmiał się.

Kiedy dyk­to­wał adres, Ste­fa­nia uśmiech­nęła się do sie­bie i powie­działa:

– Miesz­kam kilka prze­cznic dalej.

– Cóż za zbieg oko­licz­no­ści.

Ona by powie­działa, że raczej prze­zna­cze­nie, ale ugry­zła się w język.

– Za godzinę koń­czę dyżur. Przy­wiozę panu segre­ga­tor.

Sama zdzi­wiła się, że to zapro­po­no­wała.

Pół­to­rej godziny póź­niej Ste­fa­nia zadzwo­niła do drzwi dok­tora Woj­dara.

– To co? Kawa? – zapro­po­no­wał dok­tor.

– Nie chcę prze­szka­dzać.

– Wypiję z panią moje ziółka. Pro­szę wejść. Ciężka noc?

– Masa­kra.

Uśmiech­nął się do niej pro­mien­nie.

– W takim razie kawa wska­zana.

Ste­fa­nia weszła do salonu. Przy­cup­nęła nie­śmiało na brą­zo­wym fotelu. Woj­dar znik­nął w kuchni, a ona rozej­rzała się po wnę­trzu. Salon urzą­dzony był tak, jak sobie wyobra­żała. Kanapa skó­rzana, okryta wło­chatą popie­latą narzutą. Poduszki uło­żone rów­niutko, po kilka z każ­dej strony. Na ścia­nach zdję­cia i obrazy. Po pra­wej stro­nie wielki regał z książ­kami, głów­nie o tema­tyce medycz­nej. Na środku salonu stał maho­niowy sto­lik, a na bla­cie wazon z kwia­tami.

Po kilku chwi­lach dok­tor Woj­dar wszedł do pokoju. Na sto­liku posta­wił tacę, na któ­rej stały dwie fili­żanki i tale­rzyk z ciast­kami.

– Jak się pan czuje?

– Zde­cy­do­wa­nie lepiej, ale jesz­cze kilka dni temu nie mogłem wydo­być z sie­bie głosu. Mleko i dwie łyżeczki cukru? – zapy­tał.

– Skąd pan wie?

– Widzia­łem, jaką robi sobie pani kawę, kiedy jest pani na dyżu­rze.

– Jest pan dobrym obser­wa­to­rem.

– A wie pani, że nie. Jakoś szcze­góły ula­tują mi z pamięci. Tylko nie­które rze­czy są tam… Te waż­niej­sze.

Nalał do fili­ża­nek mleka i nasy­pał cukru.

Ste­fa­nia wzięła w dło­nie fili­żankę, która stała bli­żej niej. Za bar­dzo nie wie­działa, co mia­łaby mu odpo­wie­dzieć.

Ich spoj­rze­nia się spo­tkały i Ste­fa­nia była nie­mal pewna, że serce Krzysz­tofa też zabiło dużo szyb­ciej, podob­nie jak jej serce.

Roz­ma­wiali ponad godzinę na błahe tematy, wypili po dwie fili­żanki kawy. Ste­fa­nia wstała z fotela. Dopiero wtedy poczuła, jak przez cały ten czas jej ciało było spięte.

– Panie dok­to­rze, niech pan szybko wraca do zdro­wia – podała mu rękę na poże­gna­nie.

– Dzię­kuję.

Wyszła z jego domu. Była tak roz­trzę­siona, jakby przed chwilą zda­wała naj­trud­niej­szy egza­min. Co się z nią działo?

Trzy mie­siące póź­niej Ste­fa­nia i dok­tor Woj­dar zostali zapro­szeni do Sopotu na kon­fe­ren­cję szko­le­niową, któ­rej tema­tem prze­wod­nim była „gine­ko­lo­gia i położ­nic­two” .

– Tego­roczna kon­fe­ren­cja jest już trzy­na­sta. Poroz­ma­wiamy o naj­częst­szych pro­ble­mach, na które możemy natra­fić pod­czas pro­cesu dia­gno­stycz­nego i lecze­nia naszych pacjen­tek – roz­po­czął prze­mowę star­szy, siwy pro­fe­sor. – Wykła­dowcy w swo­ich pre­zen­ta­cjach, na pod­sta­wie danych nauko­wych, ale i wła­snego boga­tego doświad­cze­nia, udzielą cen­nych wska­zó­wek, jak roz­wią­zy­wać dyle­maty kli­niczne i uni­kać nie­po­trzeb­nych błę­dów.

Ste­fa­nia kątem oka spoj­rzała na dok­tora Woj­dara, on w tym momen­cie też na nią spoj­rzał i uśmiech­nął się do niej. Był przy­stojny. Mło­dość karmi się pięk­nem, ale to doj­rza­łość spra­wia, że męż­czyźni nabie­rają pazura. Fakt, może nie był już dwu­dzie­sto­lat­kiem, ale w jego ruchach, spoj­rze­niu były jesz­cze całe pokłady mło­do­ści, ener­gii i krzepy. Pod­czas dyżu­rów był opa­no­wany i spo­kojny. Ten jego spo­kój we wszyst­kim tym, co robił, ją fascy­no­wał. Kiedy robił notatki w zeszy­cie, zmarsz­czył lekko brwi. Jego zaab­sor­bo­wa­nie spra­wiło, że wydał jej się fascy­nu­jący. Zer­k­nęła na jego notatki, ale bazgrał jak kura pazu­rem, nie mogła roz­szy­fro­wać liter. _Typowy lekarz_ – uśmiech­nęła się pod nosem. Jego dło­nie o dłu­gich pal­cach ści­skały pióro. Zafa­scy­no­wało ją rów­nież to, że pisał pió­rem, a nie dłu­go­pi­sem. Wykład był naprawdę cie­kawy, ale Ste­fa­nia nie mogła się na nim sku­pić, tym bar­dziej że obok niej sie­dział Krzysz­tof. W myślach prze­szli już ze sobą na ty. Spoj­rzała w okno, niebo było zachmu­rzone.

– Prze­pra­szam panią – dok­tor Woj­dar nachy­lił się nad jej uchem. – Nie mia­łaby pani ochoty się stąd urwać?

Kobieta unio­sła do góry brwi.

– Źle spa­łem, potrze­buję dawki kofe­iny, bo ina­czej tutaj zasnę – kon­ty­nu­ował.

Ste­fa­nia uśmiech­nęła się do niego i szep­nęła:

– Kawa, zawsze i o każ­dej porze.

Skie­ro­wali się po cichu w stronę wyj­ścia.

Zna­leźli nie­wielką kawia­renkę nad samym morzem. Weszli do środka. Kawiar­nia była przy­tulna, wypeł­niona zapa­chem kawy i chil­lo­uto­wym dźwię­kiem. Na sto­li­kach paliły się lam­piony, a na ścia­nach wisiały repro­duk­cje obra­zów.

Woj­dar pod­szedł do baru, a Ste­fa­nia zapa­trzyła się na jeden obraz. Według niej był dziwny, przed­sta­wiał kobietę wyglą­da­jącą przez okno.

– Podoba się pani? – za ple­cami usły­szała głos dok­tora.

Woj­dar stał za nią. W rękach trzy­mał tacę.

– Nie­spe­cjal­nie.

– To Picasso. To zna­czy, nie ory­gi­nał.

– Domy­śli­łam się – uśmiech­nęła się do niego.

– Ory­gi­nały cho­dzą za kil­ka­dzie­siąt milio­nów fun­tów.

– Nie znam się na sztuce, ale jakoś jego obrazy mnie nie prze­ko­nują.

– Mnie też nie.

Uśmiech­nęli się do sie­bie.

– Gdzie sia­damy?

– Może na zewnątrz. Powdy­chamy tro­chę jodu.

Ski­nął głową i prze­pu­ścił ją przo­dem.

Usie­dli przy sto­liku zwró­co­nym w stronę morza.

Wiatr wznie­cał tumany pia­sku. Wysoko na nie­bie przez chmury prze­bi­jało się słońce. Mewy skrze­czały. Było wietrz­nie, ale dość cie­pło. Ste­fa­nia i Krzysz­tof sie­dzieli naprze­ciwko sie­bie i popi­jali mocną kawę.

– Czyli zna się pan na sztuce? – zwró­ciła się do Woj­dara Ste­fa­nia.

– Nie­spe­cjal­nie. Czy­ta­łem jed­nak coś nie coś o Picas­sie. Tylko że bar­dziej od jego obra­zów inte­re­suje mnie jego życie pry­watne, a kon­kret­nie jego muzy. Naj­lep­sze ceny osią­gają obrazy, które przed­sta­wiają jego mło­dziutką kochankę. On był grubo po czter­dzie­stce, ona miała zale­d­wie sie­dem­na­ście lat, kiedy się poznali. Picasso zauwa­żył ją pod gale­riami Lafay­ette. Była zima, padał śnieg, dziew­czyna otu­lała się płasz­czem, miała zaró­żo­wione policzki i piękny uśmiech, któ­remu nie mógł oprzeć się sam mistrz. Pablo ponoć pod­szedł do niej i powie­dział: „Nazy­wam się Picasso. Razem doko­namy wiel­kich rze­czy”.

– I doko­nał.

– Miał fart.

– A może talent?

– Pole­mi­zo­wał­bym.

Zaczęli się śmiać.

– A ona? Kochanka samego mistrza?

– Chyba nie miała łatwego życia.

– Chyba w ogóle kochanki nie mają łatwego życia.

– Hmmm. Chyba tak. Spo­ty­kali się w tajem­nicy przez wiele lat. Trwali w tym roman­sie, mimo iż nie­ustan­nie ze sobą zry­wali, ale po jakimś cza­sie do sie­bie wra­cali. Ponoć nie mogli bez sie­bie żyć.

– Ze sobą widocz­nie też nie, skoro tak czę­sto się roz­cho­dzili.

– Romanse w ogóle są z natury trudne.

– To po co to wszystko?

Wzru­szył ramio­nami.

– W pożą­da­niu i namięt­no­ści jest nie­wy­obra­żalna siła. Marie-Thérèse zamiesz­kała nawet w domu naprze­ciw kamie­nicy swo­jego kochanka. Uro­dziła mu córkę Mayę. Rok póź­niej Marie-Thérèse – ta, która była przy­czyną zdrady – także została zdra­dzona. Picasso poznał Dorę Maar i oczy­wi­ście zako­chał się do sza­leń­stwa. Ani żonom, ani kochan­kom nie dawał jed­nego: wier­nej miło­ści.

– Wierna miłość naprze­ciw pożą­da­niu i chwili sza­leń­stwa – Ste­fa­nia uśmiech­nęła się do Woj­dara. – I one, muzy na jego obra­zach. Przez chwilę były z nim. I zapewne prze­żyły bar­dzo inten­sywny czas.

– Uważa pani, że lepiej kochać krótko, ale inten­syw­niej?

– Nie wiem. Cza­sami mi się wydaje, że tak, innym razem, że waż­niej­szy jest spo­kój i har­mo­nia.

Mię­dzy nimi zapa­dła cisza. Pili kawę, patrzyli na sino­nie­bie­skie morze.

– Cie­szę się, że się urwa­li­śmy – ode­zwał się dok­tor Woj­dar.

– Też się cie­szę. Nie żeby wykład był nudny…

– Nie, skądże znowu.

Oboje się roze­śmiali.

– Może przej­dziemy na ty? – zapro­po­no­wał.

– Będzie mi bar­dzo miło. Ste­fa­nia – kobieta unio­sła do góry fili­żankę.

– Krzysz­tof.

Znów zapa­dało mil­cze­nie.

– Masz dzieci? – zapy­tał po chwili Krzysz­tof.

– Tak, córkę. Ma dzie­więć lat. A ty?

– Dwóch synów. Jeden dwa­dzie­ścia dwa lata, drugi dzie­więt­na­ście.

– To ile ty masz lat? – Ste­fa­nia zmru­żyła oczy.

– Nie jestem taki stary, po pro­stu wcze­śnie zaczą­łem.

– A, to ja późno. Uro­dzi­łam Elę, kiedy mia­łam trzy­dzie­ści dwa lata.

– Woj­tek uro­dził się, kiedy byłem na pierw­szym roku stu­diów.

– I dali­ście radę?

– Chyba nie mie­li­śmy wyj­ścia. Teraz za to mam spo­kój…

– Druga mło­dość.

– Tak jakby. Cho­ciaż już mnie coś pobo­lewa tu i tam – zła­pał się za bok.

– Co cie­kawe, mnie też.

Oboje się śmiali.

Roz­ma­wiali jesz­cze chwilę o dzie­ciach, pogo­dzie, waka­cjach z rodziną. Woj­dar opo­wia­dał o swoim dzie­ciń­stwie, o tym jak z trzema braćmi nie­źle pso­cili, a mama musiała się za nich wsty­dzić, o cięż­kiej pró­bie, jaką były dla niego stu­dia medyczne, o wcze­snym rodzi­ciel­stwie.

Krzysz­tof mówił i uważ­nie przy­glą­dał się Ste­fa­nii. Była już doj­rzałą kobietą, a mimo to w jej ruchach, spo­so­bie bycia, sze­ro­kim uśmie­chu wciąż była ta ener­gia, ta wital­ność cha­rak­te­ry­styczna dla mło­dych kobiet. Jej ciemne blond włosy się­gały łopa­tek. Oczy miały ładny kolor, nie­bie­sko­zie­lony. Wokół oczu zbie­rały się już kurze łapki, mimo to do twa­rzy jej było z tymi pierw­szymi zmarszcz­kami.

Wypili kawę.

– Masz ochotę na kolejną? – zapy­tał Woj­dar.

– A może prze­szli­by­śmy się brze­giem morza? – zapro­po­no­wała nie­śmiało Ste­fa­nia.

– Z przy­jem­no­ścią.

Woj­dar zapła­cił rachu­nek, po czym ramię w ramię ruszyli przez wydmę w stronę ubi­tego pia­sku.

– Dziw­nie wyglą­damy.

– Ty w gar­ni­tu­rze, ja w gar­sonce.

– Dobrze, że nie wło­ży­łaś szpi­lek.

– Wolę bale­riny od szpi­lek – uśmiech­nęła się.

– Czyli mówisz, że jesteś prak­tyczna?

– Chyba tak.

– Zawsze tak było?

Ski­nęła głową.

– Nie powiesz mi, że nie masz ani jed­nej pary szpi­lek.

– Mam całe dwie pary. Jedną nawet wzię­łam ze sobą.

– Czyli musimy wybrać się na kola­cję.

– Na kola­cję? – Ste­fa­nia poczuła, że ogar­nia ją lekka panika.

– Żebyś miała gdzie zało­żyć te szpilki.

Zaczęli się śmiać.

Powie­trze było rześ­kie i świeże, na nie­bie kłę­biło się coraz wię­cej chmur.

– Kiedy mia­łem osiem­na­ście lat, przy­je­cha­łem z moją ówcze­sną dziew­czyną nad morze.

– Z twoją obecną żoną?

– Nie… z inną.

– Założę się, że nie pamię­tasz jej imie­nia.

– Jakoś nie – uśmiech­nął się do niej. Spoj­rzał na nią, a Ste­fa­nia poczuła się tak, jakby Woj­dar zaj­rzał do jej wnę­trza. Patrzyli na nią różni męż­czyźni, nawet jej mąż prze­cież na nią spo­glą­dał. Ale nie z taką natar­czy­wo­ścią, z takim bły­skiem w oczach, tak jakby chciał ją prze­świe­tlić. Pod wpły­wem tego spoj­rze­nia deli­kat­nie popra­wiła włosy.

– I co z nią?

– Ucie­kła ode mnie.

– Dla­czego?

– Wła­ści­wie to sam nie wiem, albo jestem taki straszny, albo z nią było coś nie tak. Obra­ziła się, kiedy uszczyp­ną­łem ją w bok i powie­dzia­łem, że kocha­nego ciałka ni­gdy nie za wiele.

– Nie wiesz, że takich rze­czy nie mówi się kobie­cie?

– Teraz już wiem. Ale nie sądzi­łem, że spa­kuje ple­cak i wróci pierw­szym pocią­giem do domu. Zbie­ra­łem na ten wyjazd kilka mie­sięcy, a ona mnie wysta­wiła.

– W sumie to też bym focha strze­liła.

Ste­fa­nia uśmiech­nęła się do Woj­dara.

– Nie, ty taka nie jesteś.

– Nie znasz mnie.

– Zawsze możemy się lepiej poznać.

Ste­fa­nia odwró­ciła głowę w stronę coraz bar­dziej wzbu­rzo­nego morza.

– Prze­pra­szam, nie mia­łem złych inten­cji.

– Nie prze­pra­szaj. Wiem, że nie mia­łeś złych inten­cji.

– Usiądźmy na chwilę – zapro­po­no­wał Krzysz­tof.

Kilka metrów dalej stała ławka, na któ­rej spo­częli.

Ste­fa­nia miała głowę odchy­loną do tyłu i zmru­żone powieki.

– Wiesz, dla­czego ludzie przy­jeż­dżają nad morze? – zapy­tał Krzysz­tof.

– Żeby powdy­chać jod, przejść się po plaży?

– Nie­któ­rzy pew­nie tak. Inni po to, by na chwilę zapo­mnieć o ota­cza­ją­cym ich życiu…

Ste­fa­nia otwo­rzyła oczy i dotknęła obrączki.

– Może masz rację.

– Tak jest.

Przez chwilę obser­wo­wali fale roz­bi­ja­jące się o falo­chron.

– Jestem głodny jak wilk – stwier­dził Krzysz­tof.

– Ja też.

– Na co masz ochotę?

– Na zapie­kankę.

– A wiesz, że pomy­śla­łem o tym samym. Zapie­kankę i frytki.

– Koniecz­nie z takiej przy­droż­nej budy.

Za rogiem zna­leźli budę z zapie­kan­kami. Woj­dar zamó­wił zapie­kanki z podwójną ilo­ścią sera i pie­cza­rek, posy­pane kar­me­li­zo­waną cebulką. Ste­fa­nia wzięła kilka ser­we­tek. Usie­dli na tra­wie w pobli­skim parku i z ape­ty­tem jedli zapie­kanki.

– Mhmmm.

– Mhmmm.

– To jest to.

– Tylko to.

Wybuch­nęli śmie­chem.

Skoń­czyli nie­mal w tym samym momen­cie.

Ste­fa­nia zauwa­żyła, że w kąciku ust Woj­dar ma keczup. Wycią­gnęła w jego kie­runku dłoń i wytarła kro­plę keczupu.

– Dzię­kuję – spoj­rzał w jej oczy.

Ste­fa­nia poczuła, jak się rumieni. Odwró­ciła głowę. Nie wie­dzieć czemu pomy­ślała o mężu. Dwaj męż­czyźni, tak różni od sie­bie. Paweł, oaza spo­koju, i Krzysz­tof, przy nim odczu­wała taką bez­tro­skę. Z nim, przy nim miała ochotę nie­ustan­nie się śmiać.

Zachmu­rzyło się jesz­cze bar­dziej.

– Chyba będzie padać.

– Tak, chyba tak.

Szyb­kim kro­kiem ruszyli w stronę hotelu. Dzie­liło ich od niego zale­d­wie kilka metrów, kiedy lunęło jak z cebra. Dotarli do swo­ich pokoi mokrzy i zzięb­nięci.

Ste­fa­nia powie­siła mokre ubra­nie na porę­czy łóżka i weszła do łazienki. Pod prysz­ni­cem odkrę­ciła gorącą wodę. Minęło dobrych kilka minut, zanim jej ciało zaczęło się roz­grze­wać. Wyszła spod prysz­nica i od razu weszła pod koł­drę. Była zmę­czona, ale nie mogła zasnąć. Nie potra­fiła prze­stać myśleć o Woj­da­rze, wspól­nej kawie i spa­ce­rze. Bez końca odtwa­rzała ich roz­mowę. Wspo­mi­nała spoj­rze­nia, któ­rymi ją obda­rzał. Podo­bał jej się, to było pewne. Szczu­pły, dość wysoki, o piw­nych oczach. Skro­nie przy­pró­szone siwi­zną, ale to doda­wało mu tylko męsko­ści.

Na śnia­da­nie zeszła o siód­mej trzy­dzie­ści. Krzysz­tof sie­dział przy sto­liku i czy­tał gazetę.

– Mogę? – zapy­tała, wska­zu­jąc krze­sło obok niego.

– To miej­sce było wła­śnie zare­zer­wo­wane dla cie­bie.

Ste­fa­nia uśmiech­nęła się do męż­czy­zny, lekko spe­szona. On wstał i odsu­nął dla niej krze­sło.

– Dzi­siaj ser­wują jajecz­nicę, twa­ro­żek z rzod­kiewką albo zupę mleczną.

– Sku­szę się na twa­ro­żek, a ty?

– Nie jadam śnia­dań.

– Naprawdę?

– Rano nie jestem głodny.

– Aż trudno uwie­rzyć, ja gotowa jestem zjeść konia z kopy­tami.

Ste­fa­nia nało­żyła na talerz twa­ro­żek oraz kilka pla­ster­ków wędliny.

– Ja zado­wa­lam się kawą.

– Nie­zdrowo.

– Bar­dzo.

Znów się do sie­bie uśmiech­nęli.

Ste­fa­nia jadła śnia­da­nie, a Krzysz­tof ją obser­wo­wał. Nie była chuda ani tęga. Miała ładne kobiece kształty, duże piersi, które falo­wały pod jej bluzką, kiedy wzdy­chała, i naj­pięk­niej­szy uśmiech, któ­rym go obda­rzała.

– Nałożę sobie jesz­cze – Ste­fa­nia była naprawdę głodna, a twa­ro­żek był naprawdę dobry.

– Jedz, nie żałuj sobie.

– Jestem w takim wieku, że nie mam sobie czego żało­wać.

– Już nie prze­sa­dzaj z tym wie­kiem.

– Czter­dziestka na karku.

– Wtedy dopiero zaczyna się życie.

– Sam mówi­łeś, że w kościach cię nie­kiedy łamie.

– Tylko że ja mam czter­dzie­ści cztery lata. A w tym wieku, jak sama wiesz, każdy rok robi dużą róż­nicę.

Roze­śmiali się.

– Jesteś nie­sa­mo­wita.

– Ja? – Ste­fa­nia dawno nie sły­szała z ust męż­czy­zny takiego kom­ple­mentu.

– Tak, ty. Co cię tak dziwi?

– Ja matka, żona…

– Kobieta.

– Kobieta – powtó­rzyła za nim.

Ste­fa­nia uświa­do­miła sobie, że od dwóch dni nie jest sobą. Wię­cej się śmiała, była bar­dziej odprę­żona. Żyła jakby we śnie.

– O któ­rej zaczy­nają się wykłady? – zapy­tała.

– Za godzinę. Więc może spa­cer brze­giem morza?

Kiw­nęła głową.

Spa­ce­ro­wali, roz­ma­wiali, śmiali się. I spóź­nili na wykład pół godziny.

– Jak tak dalej pój­dzie, to nas stąd wywalą – szep­nęła do Woj­dara, kiedy sie­dzieli już w auli.

Ste­fa­nia sta­rała się sku­pić na sło­wach wykła­dowcy, jed­nak czuła na sobie wzrok Krzysz­tofa. Odwró­ciła się w jego stronę. On uśmiech­nął się do niej. A ona się spe­szyła. Przy­glą­dał jej się z taką inten­syw­no­ścią, która wpra­wia czło­wieka w zakło­po­ta­nie.

Tego wie­czoru umó­wili się na kola­cję w restau­ra­cji hote­lo­wej. Padał deszcz, więc posta­no­wili, że zostaną w hotelu.

Dwie godziny przed kola­cją Ste­fa­nia nalała do wanny wody. Leżała kilka minut w cie­płej kąpieli bez ruchu. Kiedy znik­nęły ostat­nie bąbelki piany, namy­dliła się, po czym opłu­kała i wyszła z wanny. Wytarła ciało pucha­tym ręcz­ni­kiem. Sta­nęła przed lustrem i spoj­rzała na sie­bie kry­tycz­nym wzro­kiem. Piersi stra­ciły swoją jędr­ność, na brzu­chu miała kilka roz­stę­pów. Nogi wciąż miała nie­złe. Uśmiech­nęła się do swo­jego odbi­cia w lustrze, po czym wtarła w ciało bal­sam. Owi­nięta szla­fro­kiem wyszła z łazienki. Otwo­rzyła walizkę. Nie przy­wio­zła ze sobą zbyt wielu rze­czy, ale prze­zor­nie zapa­ko­wała błę­kitną sukienkę, która nada­wała się na wyj­ście. Naj­pierw wło­żyła bie­li­znę, potem halkę wyszczu­pla­jącą i sukienkę. Potem przy­szła kolej na maki­jaż. Rzadko się malo­wała, ale na tę spe­cjalną oka­zję chciała ład­nie wyglą­dać. Chciała ucho­dzić w oczach Krzysz­tofa za atrak­cyjną kobietę. Nało­żyła pod­kład. Per­łowy cień na powieki. Rzęsy pocią­gnęła maskarą. Usta pomalo­wała szminką w kolo­rze bur­gundu. Gdy już była gotowa, prze­cze­sała włosy, a na szyję zało­żyła srebrny wisio­rek w kształ­cie czte­ro­list­nej koni­czynki. Wyszła z pokoju zado­wo­lona z koń­co­wego efektu.

Woj­dar cze­kał na nią przy win­dzie.

– Wyglą­dasz pięk­nie – skom­ple­men­to­wał ją.

– Dzię­kuję – Ste­fa­nia poczuła, jak się czer­wieni.

Przy­pa­try­wali się sobie. Krzysz­tof rów­nież wyglą­dał przy­stoj­nie w sta­lo­wej koszuli i spra­nych dżin­sach.

– To co, idziemy? – wska­zał ręką w kie­runku sali.

– Idziemy.

On zamó­wił stek z warzy­wami, ona zapie­kankę z kur­cza­kiem i sałatką.

– Wino oczy­wi­ście też zama­wiamy? – zapy­tał.

– Oczy­wi­ście też – uśmiech­nęła się do niego z kokie­te­rią.

Po kilku chwi­lach sta­nęła przed nimi butelka char­don­nay.

Ste­fa­nia upiła łyk wina, zado­wo­lona z aro­matu i smaku trunku. Migo­tliwy blask pło­mieni świec spra­wił, że cie­nie tań­czyły wokół nich.

Oboje byli lekko spe­szeni.

– Córka już za mną tęskni – ode­zwała się Ste­fa­nia. – Dzwo­niła do mnie.

– Też chciał­bym, żeby moi syno­wie za mną tęsk­nili. Są w takim wieku, że jestem dla nich ste­try­cza­łym pier­ni­kiem.

– Nie jesteś.

– Jesz­cze tego by bra­ko­wało, żebyś i ty tak sądziła.

Wymie­nili spoj­rze­nia.

– To pew­nie cie­szysz się, że poju­trze wyjeż­dżamy?

– Tak i nie.

– Tak i nie? – uniósł do góry jedną brew. – Tak, bo zoba­czysz się z córką i mężem, a nie, bo?

– Bo będziemy musieli się roz­stać – zabrzmiało to jakoś roz­pacz­li­wie.

– Dalej będziemy ze sobą pra­co­wać.

– Tak, ale… Nie, zresztą już nic – mach­nęła ręką i się­gnęła po kie­li­szek.

– Ja też nie chciał­bym, żeby to, co tutaj jest mię­dzy nami… – zamilkł, bo poja­wił się kel­ner z pół­mi­skami.

– Oboje mamy rodziny – skwi­to­wała Ste­fa­nia i się­gnęła po wide­lec.

Jedli w mil­cze­niu.

– Po powro­cie spo­tkamy się na kawie – stwier­dził.

Ste­fa­nia poczuła, jak krew gwał­to­wa­nie napływa jej do twa­rzy.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł.

– Co jest złego w tym, że dwoje ludzi spo­tyka się na kawie?

Par­sk­nęła ner­wo­wym śmie­chem.

– Jeśli atmos­fera wokół tych dwojga jest tak ciężka, że można by ją nożem ciąć, to myślę, że nie jest to naj­lep­szy pomysł.

– Może masz i rację. Dobry ten stek, a jak twoja zapie­kanka?

Ste­fa­nia spoj­rzała na swoje danie, roz­grze­bane widel­cem. Zmu­siła się do tego, aby wziąć kawa­łek zapie­kanki do ust.

– Mhm – mruk­nęła.

Ste­fa­nia uni­kała wzroku Krzysz­tofa. Wpa­trzona w swój talerz, nadzie­wała kolejne kawałki zapie­kanki. Krzysz­tof widział, że kobieta jest zakło­po­tana, nim też tar­gały emo­cje. W pew­nej chwili już nie mógł dłu­żej się powstrzy­mać, poło­żył dłoń na jej dłoni.

– Prze­pra­szam, jeśli wpra­wi­łem cię w zakło­po­ta­nie. Wiesz, ja dawno się tak nie czu­łem… Jestem czło­wie­kiem twardo stą­pa­ją­cym po ziemi, a czuję się, jak­bym szy­bo­wał w obło­kach.

Cie­pło pły­nące z jego dłoni spra­wiło, że Ste­fa­nia poczuła ciarki prze­bie­ga­jące po jej ciele.

– Ja też dawno się tak nie czu­łam. Jak na haju. Te dni są takie odre­al­nione. I naj­gor­sze jest to, że wcale nie chcę powrotu do rze­czy­wi­sto­ści.

– Czy czu­jesz to…

– Krzysz­tof… Ja…

– Nic nie mów. Lepiej nic nie mów.

– Ale ja chcę powie­dzieć.

Zdjął rękę z jej dłoni i potarł skroń.

– Jesteś wspa­nia­łym męż­czy­zną. Dow­cip­nym, zabaw­nym. I myślę, że mogłoby nam się udać, gdy­by­śmy byli wolni.

– Ja nie pro­szę cię o to, byś porzu­cała rodzinę. Sam też mam rodzinę.

– Więc czego ode mnie ocze­ku­jesz?

– Nie wiem…

– Takie spo­tka­nia na kawę nie wcho­dzą w rachubę, bo w końcu się w sobie zako­chamy.

– Tak, masz rację. Tylko że ludzie cza­sami się roz­stają, by zwią­zać się z kimś innym.

– Krzysz­tof…

– Tak, prze­pra­szam – zre­flek­to­wał się. – Ta roz­mowa jest nie­po­trzebna.

Woj­dar wpa­try­wał się w Ste­fa­nię wzro­kiem peł­nym pożą­da­nia. A nic nie jest tak zgubne jak pożą­da­nie.

Przez długą chwilę żadne z nich nie wie­działo, jak się zacho­wać, co zro­bić. Potem to ona poło­żyła dłoń na jego dłoni i pal­cem zaczęła wodzić po jego ręce. Krzysz­tof zamknął oczy. Spra­wiło mu to ogromną przy­jem­ność. Kiedy otwo­rzył powieki, zoba­czył wpa­trzone w niego oczy Ste­fa­nii. W jej twa­rzy wyczy­tał te wszyst­kie emo­cje, które sam odczu­wał: nadzieję, obawę, zako­cha­nie, zaprze­cze­nie, tęsk­notę, dystans.

Zamó­wili kolejną butelkę wina. Ste­fa­nia wie­działa, że kiedy świat traci kon­tury, nie powinna wię­cej pić, a jed­nak nie chciała prze­stać. Chciała, żeby jej świat wiro­wał, tra­cił ostrość. Chciała czuć się dokład­nie tak, jak czuła się wła­śnie w tym momen­cie.

Była kobietą na tyle doj­rzałą, że wie­działa, co może z tego wynik­nąć, a jed­nak nie miała ochoty tego wie­czoru sta­wiać sobie gra­nic.

Nie rozu­miała ludzi, któ­rzy cho­dzili ze sobą do łóżka, wcale się nie zna­jąc, któ­rych nic nie łączyło. Jej jedy­nym i pierw­szym męż­czy­zną był Paweł, jej mąż. Oczy­wi­ście, że wiele razy zasta­na­wiała się, jak by to było z innym, ale to były tylko krót­kie prze­bły­ski, za które się kar­ciła.

Z gło­śni­ków popły­nęła muzyka. To była Edyta Bar­to­sie­wicz ze swoim _Ostat­nim_.

Zatańcz ze mną jesz­cze raz

Otul twa­rzą moją twarz

Co z nami będzie? – za oknem świt

Tak nam dobrze mogło być.

Gdy cie­bie zabrak­nie i zie­mia roz­stąpi się

W nico­ści trwam

Gdy kie­dyś odej­dziesz

Nas już nie będzie i sie­bie nie znaj­dziesz też.

Krzysz­tof wycią­gnął dłoń w kie­runku Ste­fa­nii. Kobieta wstała. Krzysz­tof otwo­rzył ramiona, a ona się w niego wtu­liła. Koły­sali się we dwoje w takt muzyki. Ciało przy ciele. Oddech przy odde­chu. I to jego spoj­rze­nie… Jej serce zaczęło bić żwa­wiej. _Cho­lera!_ – zaklęła w duchu. Że też nie może się opa­no­wać.

Nale­żał do męż­czyzn, któ­rzy roz­pa­lają kobietę jed­nym spoj­rze­niem.

Zro­biło jej się gorąco od tego jed­nego prze­cią­głego spoj­rze­nia. Ona też mu się podoba, wie­działa o tym, choć trudno jej było w to uwie­rzyć.

– Co z nami będzie? – szep­nął Krzysz­tof do jej ucha.

– Nic nie mów, tylko ze mną tańcz… Tańcz ze mną… Trzy­maj w swo­ich ramio­nach.

– Trzy­mam – jego oczy spo­glą­dały na nią z czu­ło­ścią.

Czy sły­szysz, jak tam daleko muzyka gra?

Zatańcz ze mną jesz­cze raz…

Ani na chwilę się od sie­bie nie ode­rwali. Krzysz­tof prze­su­wał dło­nią po ple­cach Ste­fa­nii, a ona top­niała pod wpły­wem tego dotyku. I nagle jego usta zna­la­zły się na wprost jej ust. Ste­fa­nia deli­kat­nie roz­chy­liła wargi. On się nachy­lił, a ona poczuła smak jego języka. A potem… Potem cało­wali się jak wariaci, tak jakby ta chwila była ich nasy­ce­niem, jakby miała zaraz się skoń­czyć. Byli oni, a świat wokół gdzieś znik­nął, roz­ma­zał się we mgle. I zaraz zda­rze­nia poto­czyły się w bły­ska­wicz­nym tem­pie. Zła­pali się za ręce i po scho­dach pobie­gli na górę. Już na kory­ta­rzu zaczęli się roz­bie­rać. On nie mógł zna­leźć klu­cza, a suwak od jej sukienki był już roz­su­nięty do połowy ple­ców. W końcu udało im się wejść do pokoju. On zdjął jej sukienkę, a ona się śmiała. Poczuła prze­szy­wa­jące dresz­cze, kiedy jego dłoń gła­dziła jej nagie ciało. Była gotowa już tam, na dole, kiedy tań­czyli cia­sno objęci. A teraz chciała tylko speł­nie­nia.

Krzysz­tof obu­dził się tuż po siód­mej. Ste­fa­nii już nie było w jego łóżku. Poczuł zawód. Wyda­wało mu się, że kobieta w nocy pła­kała. A może to tylko mu się śniło? Wczo­raj­szy wie­czór i noc były takie odre­al­nione, że już sam nie wie­dział, co mu się wyda­wało, a co było prawdą.

Wstał, wypił dusz­kiem pół butelki wody, po czym wziął prysz­nic. Ogo­lił się, ubrał i zszedł na śnia­da­nie. Ste­fa­nii nie było na dole. Poczuł dziwne ukłu­cie w sercu. Pospiesz­nie wypił kawę i poszedł na wykład. Tam też jej nie zastał. Pomy­ślał, że jest na plaży. Wyszedł z auli i szyb­kim kro­kiem ruszył w kie­runku plaży. Zoba­czył ją po kil­ku­na­stu minu­tach mar­szu. Sie­działa na pia­sku, zapa­trzona w bez­miar wód.

– Cześć – ode­zwał się.

Kobieta opa­tu­liła się cia­śniej swe­trem.

– Cześć – Ste­fa­nia nawet na niego nie spoj­rzała.

– Wyszłaś z mojego pokoju tak szybko.

– Nie chcia­łam stwa­rzać nie­zręcz­nej sytu­acji.

Krzysz­tof pokrę­cił gwał­tow­nie głową.

– To nie byłaby nie­zręczna sytu­acja.

Krzysz­tof usły­szał ury­wany oddech kobiety i to, jak gło­śno prze­łyka ślinę. Wie­dział, że usi­łuje się nie roz­pła­kać.

– Ejjj. Co się stało?

– Jak to co? – spoj­rzała na niego zamglo­nymi oczami. – To wszystko – zato­czyła koło ręką.

– Ja i ty, wylą­do­wa­li­śmy w łóżku.

– Żału­jesz?

– Nie. I wła­śnie to jest naj­gor­sze, że ja wcale a wcale niczego nie żałuję.

– Ja też nie.

– Ale oboje mamy rodzinę.

– Wiem… Smutne to jest.

– Nie możemy tego cią­gnąć.

Krzysz­tof poczuł się tak, jakby ktoś wbił mu nóż w serce. Zabo­lało.

– Skoro nie chcesz, nie będziemy…

Kobieta nic się nie odzy­wała. Wzięła w dłoń garść pia­sku i zaczęła ją prze­sy­py­wać z ręki do ręki.

– Nie chcę, byś była smutna.

– A ja nie chcę, by nasz czas tutaj dobiegł końca.

Wzru­szył ramio­nami. Oboje wie­dzieli, że wcze­śniej czy póź­niej każde z nich będzie musiało wró­cić do swo­jego życia.

Krzysz­tof przy­tu­lił Ste­fa­nię. A jej było tak dobrze w jego sil­nych ramio­nach. Poczuła mocny zapach jego wody koloń­skiej.

– Może…

– Nie, nic nie mów… – przy­tknęła palec do jego ust. Oboje wie­dzieli, że słowa są nie­po­trzebne.

W pociągu oboje mil­czeli. Ste­fa­nia zamknęła oczy i oparła głowę o szybę. Woj­dar pró­bo­wał czy­tać gazetę, ale nie mógł się skon­cen­tro­wać.

Wszystko to w nich zosta­nie na zawsze. To, co prze­żyli, było w nich, te zapa­chy, ta czu­łość, było na dło­niach, ustach Ste­fa­nii. Jego myśli też wypeł­nione były nią. A jed­nak w domu cze­kał na nich ktoś inny. Ktoś, kto im kie­dyś zaufał, komu oni zło­żyli przy­sięgę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: