- W empik go
Zanim zapomnę - ebook
Zanim zapomnę - ebook
Ksiądz Wojciech Węgrzyniak, porywający mówca, ceniony kaznodzieja, charyzmatyczny kapłan, religijny publicysta. Na jego rekolekcje parafie ustawiają się w kolejce, a wierni wypełniają kościoły po brzegi.
Tym razem ks. Wojciech prezentuje absolutny crème de la crème, czyli najlepsze z najlepszych swoich tekstów, specjalnie wyselekcjonowane z okazji 25-lecia kapłaństwa. Są to zarówno wybrane maksi- i minirefleksje, kazania, rekolekcje, publicystyka, eseje tłumaczące Biblię, jak i anegdoty, komentarze do współczesności oraz utwory liryczne.
Ksiądz Węgrzyniak stworzył w ten sposób portret współczesnego Kościoła od strony kleru, a także z perspektywy wiernych. To żywy obraz kondycji społeczności ludzi wierzących – nas wszystkich.
- Bez znieczulenia
- Bez pochlebstwa
- Nie bojąc się trudnych tematów
- Unikając taniej sensacji
- Jak zwykle trafia w sedno z dużą dozą autoironii i błyskotliwego poczucia humoru
- Po prostu Węgrzyniak w najlepszym wydaniu
Ks. Wojciech Węgrzyniak O SOBIE: Pochodzę z Podhala, a dokładnie z Mizernej. Jestem księdzem od 6 czerwca 1998 r. Przez pierwsze trzy lata kapłaństwa byłem wikariuszem w Krakowie na os. Ruczaj. Pięć kolejnych lat spędziłem na studiach w Rzymie, trzy następne – w Jerozolimie. Od października 2009 r. pracuję na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Moja specjalność to nauki biblijne, a dokładniej Stary Testament. Mieszkam i pomagam w duszpasterstwie przy kolegiacie św. Anny w Krakowie.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67719-61-2 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dnia 6 czerwca 1998 roku razem z dwudziestoma dwoma kolegami w katedrze na Wawelu otrzymaliśmy z rąk kard. Franciszka Macharskiego sakrament kapłaństwa. W roku 2023 mija 25 lat tej niesamowitej drogi. Stąd pomysł na książkę.
Być księdzem to nie tylko być sługą znaków, ale również sługą słowa. Księża dużo mówią i nie tylko w czasie kazań, gdyż na różne sposoby próbują przekazać to, czym żyją, co jest ich wiarą, do czego są przekonani i przy czym chcą trwać jak najdłużej. Nie da się ukryć, że mnie zdarzyło się przez te lata mówić bardzo dużo. Na samej stronie wegrzyniak.com znajduje się ponad 1000 medytacji nad Liturgią Słowa, prawie 700 kazań, 250 refleksji publicystycznych zwanych „maxirefleksjami”, 370 sentencji, czyli „minirefleksji”, 160 wierszy i ponad 100 anegdot. A przecież większość, chociażby z kazań wygłoszonych na ponad 350 ambonach w 11 krajach, nie zostało nigdy utrwalonych.
Z okazji 25. rocznicy kapłaństwa poprosiłem 25 przyjaciół i bliskich, żeby wybrali ich zdaniem najlepszych 25 kazań, 25 maxirefleksji, 25 minirefleksji, 25 wierszy i 25 anegdot. Im dane kazanie czy wiersz było częściej wybierane, tym wcześniej pojawia się w swojej kategorii. Stąd kolejność – chociaż nie alfabetyczna ani chronologiczna – nie jest przypadkowa.
W tym miejscu chciałbym podziękować tym wszystkim, którzy wielce natrudzili się, by z tego potoku słów wychwycić coś bardziej uderzającego. A są to: Justyna i Szymon Chowańcowie, Sabina Dzierwa, Anna i Paweł Kowalczykowie, Katarzyna i Tomasz Kowalczykowie, s. Tymotea (Anna) Kowalewska, Anna Kowalska, Anna Kulisz, Bernadetta i Paweł Mazurkowie, Zofia Migdał, Maria Mikołajczyk, Monika Pańczyk, Katarzyna i Kamil Pelczarowie, Krzysztof Płachno, Edyta i Marcin Płoszajowie, Marek Pogoda, Magdalena i Krzysztof Potoczkowie, Kamila Proć, Katarzyna i Szczepan Simikowie, Katarzyna Sonnenberg, Magdalena Starakiewicz, Julia Szulczyńska, Małgorzata Włodarczyk, Marek Wojtaszek, Paulina i Kuba Wyrostkowie.
Dziękuję także moim krakowskim biskupom, bo dzięki ich posłaniu mogłem przez te lata głosić słowo Boże: kard. Franciszkowi Macharskiemu, kard. Stanisławowi Dziwiszowi, abp. Markowi Jędraszewskiemu.
Dziękuję tym wszystkim, których spotkałem na swojej drodze w minionych 25 latach, słuchaczom i komentatorom przychodzącym z uwagami i inspirującym, dziękującym i krytykującym, uświadamiającym, że każdy orze jak może i że jeśli nadajemy na tych samych falach, to zawsze znajdą się tacy, którzy skorzystają, żeby na tej fali chociaż chwilę popłynąć.
Nie może oczywiście zabraknąć też podziękowań dla mojej mamy, bo chyba nikt nie słuchał mnie przez te lata więcej niż Wiktoria Węgrzyniak, omadlając przy tym każde rekolekcje.
Nie wiem, kiedy umrę. Nie wiem, jak długo będę mógł jeszcze mówić i pisać o Bogu, Kościele, Biblii i świecie. Niech ta książka będzie pamiątką i świadectwem minionych 25 lat. Zanim zapomnę. Zanim zapomnimy. Bo wszystko przeminie. Tylko Bóg i Jego słowa pozostaną na wieki.
_Autor_TVP 1, 26.03.2021 r.
O BOGU
Pierwsza telewizyjna nauka rekolekcyjna
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Witajcie serdecznie na nietypowych rekolekcjach wielkopostnych, w czasie pandemii, w czasie, w którym wielu z nas przeżywa przeróżnego rodzaju troski i problemy. Chcemy przez trzy kolejne wieczory zatrzymać się i przemyśleć to, co jest najważniejsze; to, co jest absolutnie najważniejsze w życiu człowieka.
Dwa tysiące lat temu pewien człowiek zapytał najważniejszego Człowieka w historii świata: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?” (Mt 22,36). Pytanie to nie było dziwne dlatego, że w Prawie było kilkaset przykazań i nigdy nie było wiadomo, które jest największe, które jest najważniejsze, które jest pierwsze. Pytanie nie było też banalne, bo Prawo u Żydów było świętsze niż konstytucja – nie ustanowione przez najbardziej mądrego monarchę, przez demokrację, która by miała nawet największą większość, ani przez najbardziej wykształconych specjalistów, ale dane przez samego Boga za pośrednictwem Mojżesza na Synaju. Pytanie nie było również postawione przez byle kogo. Zadał je człowiek inteligentny, wykształcony, prawnik byśmy dzisiaj powiedzieli, specjalista od Pisma, znany z Pisma Świętego jako uczony w Piśmie.
Odpowiedzi udzielił około 30-letni mężczyzna Jezus z Nazaretu, znany nauczyciel, rabbi, cudotwórca. Człowiek odkryty przez wielu jako Mesjasz, traktowany jako święty Boga; człowiek, o którym św. Jan powiedział w swojej Ewangelii: „Boga nikt nigdy nie widział; ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył” (1,18). Najlepszy specjalista wszech czasów od Boga; Ten, który zna Boga tak, jak nikt nigdy na świecie Boga nie znał i nie pozna. Święty Paweł napisał o Nim: „On jest obrazem Boga niewidzialnego” (Kol 1,15).
Jezus dał taką odpowiedź: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy” (Mt 22,37-40).
Odpowiedź wydaje się dosyć jasna: najważniejsze w życiu jest tak kochać Boga i kochać drugiego jak się kocha samego siebie. Ale zwróćmy uwagę na dwa szczegóły. Po pierwsze, Jezus używa słów: „zawisło całe Prawo i Prorocy”. Czemu mówi, że na tych przykazaniach zawisło Prawo, zawiśli Prorocy? Greckie słowo _kremannymi_ znaczy „zawiesić coś na drzewie, zawiesić coś na haku”. Harfy można było zawiesić na drzewie, ludzi można było zawiesić na drzewie. To znaczy, że jeżeli to drzewo się usunie, wówczas to, co na drzewie wisi – spadnie, wpadnie do błota. Jeżeli na haku powiesimy ubrania, a hak nie wytrzyma, to wszystko będzie w nieładzie na ziemi. Każde prawo, każde przykazanie, każda zasada ludzka skończy się w bałaganie, w chaosie, jeśli nie będzie przypięta, jeśli nie zawiśnie na miłości, jeśli nie będzie przymocowana do miłości.
Drugi szczegół wynika z Ewangelii św. Marka. Otóż Marek podaje troszeczkę inną wersję tych słów. Jezus na pytanie, które przykazanie jest największe, odpowiada u niego tak: „Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz jest jedynym Panem. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem…” (por. 12,29-31) – i potem mówi już podobnie jak św. Mateusz. Tak więc według Ewangelii Marka najważniejsze jest słuchanie –_ akue_ po grecku znaczy „słuchaj”. Natomiast „będziesz miłował” wydaje się być konsekwencją, wynikiem tego. _Agape_ znaczy „będziesz miłował”, nie „miłuj”. Słuchaj, a będziesz kochał Boga. Słuchaj, a będziesz kochał bliźniego. Słuchaj, a będziesz kochał innych jak siebie samego.
Chciałbym, żebyśmy w czasie tych rekolekcji weszli właśnie w to, co jest najważniejsze, czyli w miłość, bo na tym opiera się cały świat, opiera się każde przykazanie, zasada i prawo. Ale chcę, żebyśmy popatrzyli na to od strony Markowej, to znaczy weszli w ten świat miłości od strony słowa, posłuchali słowa Bożego, posłuchali, co Bóg mówi na temat siebie, na temat bliźniego, co mówi na temat nas samych. Wtedy łatwiej nam będzie kochać siebie, łatwiej nam będzie kochać Pana Boga, łatwiej nam będzie żyć tym, co jest absolutnie najważniejsze.
Zacznijmy od części pierwszej: „Miłuj Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem, bo to jest największe i pierwsze przykazanie”. Co mi pomaga w miłości Boga? Odkrywając Pismo Święte, słuchając Słowa, jest kilka spraw czy kilka prawd, które pomagają w odkrywaniu miłości Pana Boga przez miłowanie Go w sposób prawidłowy.
Po pierwsze, prawda o tym, że Bóg widzi we mnie wartość. Przenieśmy się do piątego rozdziału Ewangelii Marka. Jezus z uczniami przeprawia się na drugą stronę Jeziora Galilejskiego. Ledwo wysiadł z łodzi, a tu wyskoczył spomiędzy grobowców człowiek opętany, bardzo mocno opętany. Mówi, że ma w sobie legion złych duchów, kilka tysięcy. Ludzie go wiązali łańcuchami, ale rozrywał je. Mieszkał na cmentarzu, tłukł się kamieniami po nocach, krzyczał, wrzeszczał. Jezus go uzdrawia, ale uzdrawia go w sposób bardzo dziwny – pozwala, żeby te złe duchy wyszły z niego i weszły w świnie. Marek Ewangelista opowiada, że kiedy te złe duchy weszły w świnie, trzoda około dwóch tysięcy świń ruszyła pędem po urwistym zboczu i wszystkie wpadły do jeziora i się potopiły.
Bardzo nie lubiłem tej Ewangelii, kiedy byłem w liceum. Pochodzę z małej wioski na Podhalu, gdzie hodowaliśmy świnie. Zawsze zabijaliśmy dwie na Wielkanoc, dwie – na Boże Narodzenie. Od dziecka lubiłem kiełbasę swojską i nie mogłem zrozumieć, dlaczego Jezus zmarnował tyle świń. Dwa tysiące świń! Wiecie, ile byłoby to kiełbasy? W Nowym Targu na jarmarku świnia kosztowała 500 złotych. Jak przemnoży się to przez 2000 sztuk, to wyjdzie 1 000 000 złotych. Czemu Jezus marnuje tyle pieniędzy? Dlaczego wydaje taką sumę? Dlaczego w tym przypadku – nie tak jak w innych – musi tyle kosztować uzdrowienie tego człowieka?
Dopiero potem przyszło zrozumienie, że Jezus chciał pokazać, że ten człowiek, który jest poganinem, odrzutkiem społecznym, on dla Boga jest tak cenny, że Bóg jest w stanie zapłacić 1 000 000 złotych, aby on został uzdrowiony, bo jest Jego dzieckiem. Gdyby postawić dzisiaj takiego człowieka, który uważa się naprawdę za dno czy za zero, którego uważamy za margines społeczny, przed Bazyliką św. Piotra w Rzymie i gdyby Jezus powiedział: „Jedynym sposobem na to, żeby ten człowiek został uzdrowiony, jest wysadzenie tego kościoła w powietrze”, to bez wątpienia dla Jezusa bazylika, chociaż przepiękna, jest mniej wartościowa niż człowiek, który przed nią leży lub w niej się modli.
Gdzie są starożytne kościoły Kapadocji? Gdzie są świątynie Ziemi Świętej? Gdzie są sanktuaria Syrii? Po wszystkich zostały gruzy, a ludzie, którzy przed nimi żebrali, dzisiaj cieszą się pewno życiem wiecznym w niebie. Bóg widzi w nas wartość. Święty Piotr w pierwszym swoim liście tłumaczy: „(…) zostaliście wykupieni nie czymś przemijającym, srebrem lub złotem, ale drogocenną krwią Chrystusa” (1,19).
Jeśli Bóg zapłacił tak dużo, to znaczy wartość krwi swojego Syna, to albo przepłacił i nie zna się na ekonomii i naszej wartości, albo zna się na naszej wartości, tylko my siebie jeszcze nie doceniamy. Żeby wyklarować sprawę, św. Paweł mówi w Liście do Rzymian: „Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (5,8).
Wtedy, kiedy czujesz się zerem, kiedy czujesz się odrzutkiem społecznym, kiedy wydaje ci się, że nie jesteś do niczego potrzebny, Bóg mówi do ciebie: „Jesteś drogi w moich oczach. Nabrałeś wartości. Ja cię miłuję”. My tego nie rozumiemy, czujemy się zdołowani, porównujemy się z innymi, ale słowo Boże mówi: „Bóg, którego mam kochać; Bóg, którego chcę kochać, On widzi we mnie wartość, nawet jak inni tej wartości we mnie nie widzą”.
Może jesteśmy jak dzieci, które nie rozpoznają wartości pieniądza. Roczne czy dwuletnie dziecko nie wie, co to jest sto, dwieście złotych. Ono może takie papierki targać i wyrzucać do kominka. Jak podrośnie, to zrozumie, jaką one mają wartość, i do końca życia będzie pilnowało pieniędzy. Tymczasem Bóg pozwala mi zrozumieć moją wartość – jestem przez Niego niesamowicie ceniony.
Po drugie, Bóg w Piśmie Świętym objawia się jako Ten, któremu zależy przede wszystkim na naszej wolności i który chce nas widzieć wolnymi. Popatrzmy na zachowanie Jezusa. Jesteś zniewolony ślepotą? Uzdrowię cię. Zostałeś dotknięty trądem? Oczyszczę cię. Brakuje ci wina na weselu? Wodę zamienię w wino. Jesteś epileptykiem? Wyzwolę cię z tej choroby. Nawet jak jesteś umarły czy w więzach śmierci jak córka Jaira, młodzieniec z Nain lub Łazarz, to Jezus wskrzesi cię. On oczywiście uwalnia też człowieka z grzechu i tłumaczy temu, który 38 lat był chory, nie mógł chodzić: „Nie grzesz, żeby ci się coś gorszego nie przydarzyło”. Niesamowita jest troska Jezusa o to, żeby człowiek był wolny, czyli zbawiony. My często w Kościele wypowiadamy słowo „zbawiony”, ale tu przecież chodzi o wolność – wolność od chorób ciała i wolność od chorób duszy.
Na wielu polskich krzyżach umieszczonych na rozdrożach jest taki napis: „Ratuj swoją duszę”, albo: „Zbaw swoją duszę”, albo „Uwolnij swoją duszę”. Bo przy całej trosce Boga o to, żeby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy, On zostawia nas wolnymi, to znaczy zostawia nam decyzję.
Najbardziej absurdalną sceną tego gatunku jest dla mnie ta z Wieczernika. Jezus wie, że Judasz go zdradzi. Dlaczego w takim razie nie robi tego, co my byśmy zrobili? My byśmy pewnie zamknęli drzwi i powiedzieli: „Judaszu, bardzo cię proszę, nie rób tego, bo Ja jestem Mistrzem, Nauczycielem”. Albo wzięlibyśmy go na bok i ostrzegli: „Wiesz co, Ja przewiduję przyszłość. Jak Mnie zdradzisz, to się powiesisz”. Albo poprosilibyśmy Piotra: „Piotrze, wytłumacz mu, że tak się nie robi. Masz tutaj dwa miecze i pokaż mu, jak się to robi”. Albo poszlibyśmy na kompromis i powiedzieli: „Uczniowie, Judasz chce Mnie zdradzić, żeby zarobić 30 srebrników. Dajmy mu więc 50 srebrników. On będzie miał kasę, Ja będę miał życie. Można się przecież dogadać”.
Tymczasem Jezus robi coś, co jest absolutnie niewiarygodne. Mówi do Judasza: „Co masz uczynić, czyń prędzej” (J 13,27). Chcesz mnie zdradzić? Pospiesz się. Tak jakby Jezus chciał zwrócić uwagę na to, że jeśli wolność nas nie nauczy, to przymus nas nie wyzwoli. Bogu bardzo zależy na naszej wolności, ale nigdy tej wolności nie będzie wymuszał za pomocą przymusu, gwałtu czy siły. Łatwiej jest człowiekowi kochać Boga, który zostawia mu całkowicie i absolutnie wolność.
Po trzecie, Bóg pozwala nam być bardzo szczerym. Niesamowite jest, jak się czyta Pismo Święte, że Pan Bóg nie jest jakimś cenzorem obrażającym się na słowa, które dzisiaj byśmy pewnie z Pisma Świętego usunęli. Jestem jednym z cenzorów Archidiecezji Krakowskiej. Jak wychodzą jakieś publikacje, to my sprawdzamy, czy są one pod względem teologicznym poprawne. Z ręką na sercu muszę przyznać, że dzisiaj byśmy kilka fragmentów z Pisma Świętego zmienili. Chociażby taki: „Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27,46). Napisalibyśmy: Bóg nigdy nikogo nie opuszcza. „Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie?” (Ps 44,24). Napisalibyśmy: Bóg nigdy nie śpi. A Hiobowe: „Niech przepadnie dzień mego urodzenia… Nie żyłbym jak płód poroniony (por. Hi 3,3.16), dzisiaj byśmy pewno zamienili na zdanie, że życie jest błogosławieństwem od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Bóg jednak zostawia te zdania, Bóg zostawia te krzyki – nawet do tego stopnia, że w Psalmie 44 mamy opisane wyrzuty Izraela wobec Boga, że oni byli Mu wierni, zachowywali przymierze, a On im nie pomógł.
W mojej rodzinnej wiosce mieszkał już świętej pamięci starszy pan, którego bałem się trochę w dzieciństwie, bo miał taki swoisty stosunek do Pana Boga, którego wtedy nie rozumiałem. Kiedy deszcz porządnie zlał siano, potrafił wyjść na pole, brać to siano do ręki, rzucać nim do góry i mówić: „Panie Boże, sam sobie zjedz, bo krowy tego nie będą jadły”. Jak muchy mu gryzły krowy, to rzucał czapkę w stronę nieba i mówił: „Jakbyś był mądry Stwórca, to byś takich much nie stwarzał”. A już szczytem było, jak kiedyś przejeżdżając koło naszego domu – jeszcze wówczas nie było asfaltu, a on był ostatnim we wsi, co powoził krowami – wjechał w koleiny, tak że wóz z sianem się przewrócił. Prasnął wtedy lejcami, czapką i mówi: „Panie Boże, jakżeś przewrócił, to se dźwigaj, ja nie będę”. Oczywiście Pan Bóg ma swoich ludzi we wsi, więc przyszli, wóz wyciągnęli. Potem w niedzielę widzimy dziadka ubranego w białą koszulę. Pytamy go: „Gdzie to się wybieracie?”. „A jadę na Rusinową Polanę do Matki Bożej Jaworzyńskiej się wyspowiadać, bom chyba Panu Bogu trochę nagadał”.
Kiedyś wydawało mi się, że to było bluźnierstwo. Jako dziecko tylko czekałem na to, kiedy Pan Bóg go praśnie z nieba jakimś piorunem, żeby się zamknął. Ale im dłużej czytam Stary Testament, im dłużej wykładam Stary Testament, im dłużej patrzę na słowo Boże, tym lepiej dostrzegam, że Bóg pozwala człowiekowi mówić szczerze, Bóg pozwala nam nieraz wyżalić się przed Nim; Bóg pozwala nam nieraz nakrzyczeć na siebie; Bóg pozwala na to, bo On nie jest tyranem, cenzorem, kimś, kto nie rozumie naszych uczuć czy emocji. To, czego nie można powiedzieć przy drugich; to, czego nie można powiedzieć publicznie; to, czego wstydzimy się wyznać przed samym sobą, możemy zawsze powiedzieć przed Panem Bogiem. Łatwiej jest kochać i chce się kochać kogoś, kto pozwala być całkowicie i do końca szczerym.
Po czwarte – Bóg jest wszechmogący. Od pierwszej Księgi Rodzaju aż do ostatniej Apokalipsy mamy niesamowite dowody na to, że Pan Bóg potrafi robić takie rzeczy, których człowiek nie jest w stanie zrobić, i nie ma dla Niego nic niemożliwego. Z jednej strony jest to oczywiste, bo przecież stworzył ten świat, ale z drugiej strony jest to zaskakujące, co sobie uświadomili uczniowie w czasie burzy na jeziorze opisanej w czwartym rozdziale Ewangelii św. Marka. Nastała burza z gór Hermonu, najprawdopodobniej wicher uderzał w fale Jeziora Galilejskiego. Łódź zaczęła się napełniać wodą. Rybacy próbowali sobie sami poradzić, na początku nie prosili Jezusa o pomoc. Trudno, żeby rybak prosił o to cieślę, bo co się cieśla zna na łódkach? W pewnym jednak momencie, jak już zaczęli tonąć, obudzili Jezusa śpiącego w łodzi: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” (Mk 4,38). Wtedy Jezus wstał, jednym słowem, bardzo prostym: „Milcz, ucisz się!”, uspokoił jezioro. Użył przy tym greckiego słowa _pefimozo_, które można przetłumaczyć jako „załóż sobie kaganiec” bądź w sytuacji kogoś, kto jest właścicielem psa w kagańcu, mówiącego: „Nie szczekaj. To są moi znajomi, moi przyjaciele. Oni przyszli mnie odwiedzić”. I, co zaskakuje – jak to opisuje Ewangelia – „nastała głęboka cisza”. Zszokowani uczniowie zastanawiali się: „Kim On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?” (Mk 4,41). No jak to kim jest? Jest „właścicielem psa”. Bóg jest wszechmogący.
Rok 2008, jeden z trudniejszych momentów w moim życiu. Jestem na studiach w Jerozolimie. Od paru miesięcy nie umiem sobie z pewnymi sprawami poradzić, mam myśli samobójcze, chcę umrzeć. Podczas wakacji, w lipcu, jadę na zastępstwo do Leicester, parafia Saint Peter’s, i tam 17 lipca o godzinie dziewiątej odprawiam Mszę Świętą, po czym wystawiam Najświętszy Sakrament na całodzienną adorację i mówię: „Panie Boże, pomóż mi, bo ja już sobie nie poradzę. Pomóż mi, bo ja już nie wiem, co mam robić”. Siedzę, stoję, klęczę w tym kościele. Mija godzina dziesiąta, jedenasta, dwunasta, trzynasta, czternasta… Między godziną piętnastą a szesnastą czuję, jakby mi ktoś ściągnął 20 kilogramów z pleców albo jakbym narodził się na nowo, albo jakby Bóg otworzył okno z nieba i powiedział: „Wojtek, nie panikuj”.
Wystarczyło się pomodlić sześć godzin i coś, co było ciężarem od paru miesięcy, zniknęło; coś, co było problemem, przestało nim być. Ja, który nie lubiłem rano wstawać, zaczynam wstawać skoro świt; ja, który nigdy nie biegałem, zaczynam biegać; ja, który nie mam jakiegoś nabożeństwa do żebraków, zaczynam ich przytulać i mówić: „Jezus żyje. To działa!”. Pan Bóg jest wszechmogący. To prawda, że pozwala na śmierć nawet swojego umiłowanego Syna; to prawda, że nie wysłuchuje wszystkich naszych próśb, ale nie dlatego, że nas nie kocha, nie dlatego, że nie może, a dlatego, że jest mądrzejszy, że wie więcej, że zna świat taki, jakiego my nie znamy.
Piąta sprawa, na którą chciałbym zwrócić uwagę, to że Bóg daje nadzieję, daje pewność zbawienia; pewność tego, że po śmierci będziemy w niebie. „To bowiem jest wolą Ojca mego, _aby każdy_, _kto widzi Syna i wierzy w Niego_, _miał życie wieczne._ A Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6,40.54).
Jesteście pewni że pójdziecie do nieba? Tak, jesteśmy pewni. Czy ja jestem pewny, że pójdę do nieba? Tak. Dlaczego jestem pewny? A czy ja jestem pewny, że moja mama wpuści mnie do domu, jak przyjadę do domu? Jestem pewny, że mnie wpuści. Czy to jest oznaka pychy? Nie, to jest oznaka tego, że ja jestem jej dzieckiem. Nie muszę być idealnym dzieckiem, nie muszę być świętym dzieckiem. Może sąsiad mnie nie wpuści, może obcy mnie nie wpuści, ale wiem, że moja mama mnie wpuści.
Jesteśmy pewni zbawienia. Codziennie przecież mówimy do Boga „Ojcze nasz”. Tata wpuści swoje dzieci do nieba. Tata przygotował im mieszkań wiele, jak mówi Jezus. Bóg, który jest naszym ojcem; który objawił nam w Jezusie Chrystusie, że jesteśmy Jego dziećmi, mówi: „Nie bój się życia; nie bój się śmierci; nie bój się tego, co będzie potem, bo na ciebie czeka tylko lepszy świat; świat pełen nadziei, w którym już nie będzie ani łez, ani lęku, ani bólu”.
Łatwiej jest mi kochać takiego Boga, który widzi we mnie wartość; który chce, żebym był wolny; który pozwala mi na szczerość; który jest wszechmogący i który daje mi nadzieję na wspaniałą przyszłość. Amen.Kraków, kolegiata św. Anny, 1.11.2010 r.
CZTERY PARADOKSY WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH
Wszystkich Świętych
Byłem może w szóstej klasie szkoły podstawowej, kiedy w książeczce do modlitwy znalazłem drogę krzyżową, a w niej sformułowanie: „paradoks nie na czasie”. Nie pamiętam, o co chodziło dokładnie. Pamiętam jednak, że wówczas poznałem słowo „paradoks”. Nie rozumiałem w pełni jego znaczenia, ale bardzo mi się spodobało. Potem dowiedziałem się, że „paradoks” pochodzi od greckiego słowa _paradoksos_ oznaczającego „coś nieoczekiwanego, niewiarygodnego, niezwykłego”. Tym sposobem paradoks stał się nazwą takich spraw, które zdają się przeczyć zdrowemu rozsądkowi.
Dziś Wszystkich Świętych. Najpiękniejsze kazania mówią w tym dniu cmentarze, grobowce wyciągają spod ziemi wstrząsające przykłady, wiercą w mózgach uparcie kamienne sentencje. Ksiądz niewiele ma do powiedzenia. Dlatego powie tylko cztery słowa, a dokładniej mówiąc, przyglądnie się czterem paradoksom Wszystkich Świętych, bo to jest uroczystość, w której dzieją się rzeczy niemożliwie, niewiarygodne, a przynajmniej zdające się przeczyć zdrowemu rozsądkowi.
1. Paradoks pierwszy: Mówimy o wszystkich świętych, a idziemy na cmentarz
Czyż nie jest to dziwne? Skoro mówimy, że jest to uroczystość Wszystkich Świętych, to powinniśmy zajmować się wszystkimi świętymi! Wymyć ich figurki, zapalić znicze przed świętymi w kościele, okadzić każdy obraz, pocałować każdy obrazek, nosić świętych uroczyście w procesji, poczytać o nich w domu, bo cały rok nie ma na to czasu. Jak Wszystkich Świętych, to czemu nie zajmujemy się wszystkimi świętymi? Czemu idziemy na cmentarz?
Jest w tym paradoksie niesamowita mądrość; mądrość, która mówi: „Idziemy na cmentarz, bo tam są pochowani święci”. Papież ich nie kanonizował, Kościół nie beatyfikował, książki nie zmieściły w Litanii do Wszystkich Świętych, a oni są święci! Są, bo nauczyli się w życiu kochać.
Tam jest babcia, co umiała zawsze wybaczać. Tam jest dziadek, który choć przyłożył nieraz w cztery litery, to nauczył życia. Tam jest tata, co choć przytulać nie umiał, prowadził cię pewnie za rękę. Tam jest mama, której serce bije dla ciebie nawet spoza grobu. Tam są święci, wszyscy święci.
2. Paradoks drugi: Chcemy odwiedzić zmarłych tam, gdzie ich nie ma
Czyż nie jest to dziwne? Idziemy na cmentarz, żeby odwiedzić zmarłych, a przecież ich tam nie ma! Choćby kwiaty, świece, wieńce; choćby świeża mogiła, zdjęcie, wyryte nazwisko; choćby wydrzeć z ziemi szczątki bliskich, choćby rozerwać ich niszczejące ubrania, choćby zaglądnąć do wnętrza rozkładającego się ciała, to ich tam nie ma!
„Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych?” – pytają aniołowie kobiet, które przyszły do grobu Jezusa. „Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał” (Łk 24,5-6). A skoro Chrystus zmartwychwstał – tłumaczy św. Paweł – to i umarli zmartwychwstają! (por. 1 Kor 15,16; 1 Tes 4,14).
Gdzież oni zatem są? Po co idziemy na cmentarz, skoro ich tam nie ma?
Jest w tym paradoksie niesamowita mądrość; mądrość, która mówi: „Nie wiemy, gdzie są zmarli. Bóg sam wie. Ale idziemy na cmentarz, bo tam zmarli są bliżej żywych”. Idę na cmentarz, by być bliżej świętych, moich świętych. Idę na cmentarz, by tam, gdzie ich nie ma, zadać pytanie, gdzie oni są. Idę na cmentarz, by uwierzyć raz jeszcze, że wszystko kończy się nie w ziemi, ale w Bogu. Idę na cmentarz, bo choć ich tam nie ma, to właśnie tam jestem bliżej nich.
3. Paradoks trzeci: Niby idziemy na cmentarz do zmarłych, ale spotykamy się tam z żywymi
Czyż nie jest to dziwne? Idziemy na cmentarz po to, żeby odwiedzić zmarłych, a tak naprawdę spotykamy tam tych, którzy jeszcze żyją. Nieraz spotykamy ich tylko tam, tylko ten jeden raz do roku.
Skoro mamy odwiedzać zmarłych, to po co robimy to wszyscy naraz? Czy nie lepiej byłoby pójść na cmentarz w bardziej ciepłą porę roku, kiedy posiedzieć przyjemniej i podumać łatwiej? Czy zgiełk tłumu, zniczy i kwestorów nie przesłania nam zmarłych? Z kim właściwie chcemy się spotkać?
Jest w tym paradoksie niesamowita mądrość; mądrość, która mówi: „Idziemy na cmentarz z innymi ludźmi, bo wiemy, że tego chcą nasi bliscy zmarli. Chcą, byśmy byli bliżej siebie”. Oni wiedzą najlepiej, że tylko miłość miała sens w życiu. Oni wiedzą, że trzeba spieszyć się z miłością, bo może za rok już kogoś nie będzie. Oni wiedzą, że największym darem dla człowieka na tej ziemi jest drugi człowiek. Oni wiedzą, że mimo wielu spraw, które nas dzielą, jest jeszcze więcej, które nas łączą!
Idę na cmentarz, by poprzez zmarłych spotkać się z żywymi. Widzę rzekę innych ludzi i nie wiem – nie wiem, czy ja dożyję wigilijnej wieczerzy; nie wiem, czy oni dożyją.
Wiem jedno. Żaden grób nie kłamie.
Wszyscy umrzemy.
Tylko czy nie warto umrzeć kochanym przez innych?
Wszyscy umrzemy.
Tylko czy znajdzie się ktoś, kto nade mną wyszepcze modlitwę?
Wszyscy umrzemy.
Tylko czy nie warto lepiej żyć z innymi, skoro jeszcze żyjemy?
4. Paradoks czwarty: Wszyscy chcemy być w niebie, ale mało kto chce być święty
Czyż nie jest to dziwne? Mówimy dziś o wszystkich świętych. Wiemy, że oni są w niebie. My również chcemy być w niebie. Wiemy też, że tylko święci znajdą miejsce w niebie. Ale czy chcemy być święci? Kto z nas życzy sobie na imieninach świętości? Kto, wysyłając świąteczne kartki, pisze o świętości? Kto z nas chce, by to świętość rządziła światem? Kto mówi: „Najważniejsza jest świętość. Jak ona będzie, to będzie wszystko”?
Jest w tym paradoksie niesamowita mądrość; mądrość, która mówi: „Zastanów się nad swoim życiem, bo dziś masz jeszcze i życie, i rozum”.
Gdyby tylko zmarli mogli mówić, powiedzieliby, co naprawdę myślą o sprawach, dla których poświęcamy lata...
Gdyby tylko zmarli mogli wstrząsnąć żywymi, nie zostawiliby w spokoju ludzi, którzy ludzi za nic mają...
Gdyby tylko zmarli mogli pokazać, jacy ludzie znajdują się w niebie, może wtedy wielu z nas nie marnowałoby kolejnych miesięcy.
Zmarli nie powiedzą. Groby nie przemówią. Ale Jezus... Ten, który umarł i który żyje, On sam wyjaśnia, po co żyć i co daje szczęście. On sam tłumaczy cierpliwie, kim są święci i jak się dostać do raju. Palcem Ewangelii pokazuje na niebo i wylicza jego kolejnych mieszkańców. Wylicza i zachęca:
_Błogosławieni ubodzy w duchu,_
_Błogosławieni, którzy się smucą,_
_Błogosławieni cisi,_
_Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości,_
_Błogosławieni miłosierni,_
_Błogosławieni czystego serca,_
_Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój,_
_Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości,_
_Błogosławieni, którym ludzie urągają z powodu Jezusa._
_Błogosławieni..._
_Szczęśliwi..._
Wszyscy szczęśliwi...
czyli Wszyscy Święci...
Amen.Mizerna, 10.06.2006 r.
„PRZYSED CAS NA JARZEC”
Pogrzeb Taty
Ten obraz pozostanie na zawsze w mojej pamięci. Jest lato. Tata wychodzi z domu, by obejrzeć zasiane zboże. Wraca po jakimś czasie, przechodzi przez próg domu i mówi: „Przysed cas na jarzec”.
W tym samym domu, przez ten sam próg, przeszedł w środę anioł śmierci i powiedział: „Przyszedł czas na Władysława”. I tak jak zboże kosi się nie po to, by go zniszczyć, ale by chlebem się stało, tak człowiek umiera nie po to, żeby zginąć, lecz by życie mieć na wieki.
Ekscelencjo, księże Biskupie, czcigodni bracia w kapłaństwie, drogie siostry zakonne, kochana mamo, siostro, bracia, rodzino i przyjaciele, umiłowani w Panu. Pan Bóg mówi nie tylko przez Pismo Święte. Pan Bóg mówi również przez każdego człowieka. Pomyślmy przez chwilę, co chciał powiedzieć przez życie Władysława Węgrzyniaka.
1. Zapewne chciał powiedzieć o pracowitości
„Kto nie chce pracować, niech też nie je” – mówi św. Paweł i dodaje: „Słyszymy, że niektórzy wśród was postępują wbrew porządkowi: wcale nie pracują, lecz zajmują się rzeczami niepotrzebnymi. Tym przeto nakazujemy i napominamy ich w Panu Jezusie Chrystusie, aby pracując ze spokojem, własny chleb jedli!” (2 Tes 3,10-12).
Nigdy nie słyszałem z ust taty: „Nie chce mi się”. Nigdy nie można go było posądzić o lenistwo. Praca i praca. Warsztat stolarski, tartak, pole i las. Przy końcu już nie mógł, ale zawsze chciał.
Dlatego trzeba sobie przed tą trumną zrobić rachunek sumienia z pracowitości, bo Bóg chce coś powiedzieć przez każdego człowieka, tym bardziej, kiedy ten człowiek stoi po raz ostatni między nami.
Czy naprawdę jesteśmy pracowici? Czy nie uciekamy od tego, co jest naszym obowiązkiem? Czy czasem nie chcemy „przebiwakować” całego życia? Wstyd byłoby nam, zwłaszcza nam, księżom, gdybyśmy się mniej pracowicie troszczyli o głoszenie Ewangelii, niż ci prości ludzie troszczą się o chleb powszedni.
Pomyślmy, co Pan Bóg chciał powiedzieć przez życie Władysława?
2. Zapewne chciał powiedzieć o wartości człowieka
Prorok Izajasz mówi: „Jesteś drogi w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję” (43,4).
Wielu z was dobrze wie, że tata miał problem z alkoholem. Zaczęło się to po trzydziestce. Można by winę zrzucać na tych, którzy mu dziękowali w ten sposób za pracę. Można by zrzucać to na słabą wolę. Fakt jest faktem. Czasem nie pił parę miesięcy, a czasem nie był trzeźwy przez cały tydzień. Bóg sam wie, ile kosztowało go to wstydu i wewnętrznej walki.
I ten sam Bóg, stojąc dziś przed jego trumną, chce nam przypomnieć, że każdy człowiek jest drogi w oczach Bożych. Czy leży gdzieś na bruku, czy zasiada na papieskim tronie, czy mieszka w pałacu prezydenckim, czy jest bezdomnym, to każdy jest tak samo drogi, bo za taką samą cenę został odkupiony, za tę samą miarę krwi Chrystusa Pana.
Dlatego nie wolno nam się wstydzić drugiego człowieka, nie wolno go poniżać, nie wolno nim pogardzać ani go wyśmiewać. Jeśli ktoś obok nas niesie krzyż, to po to, byśmy byli Szymonami z Cyreny albo św. Weroniką, a nie żołnierzami z pretorium.
Pomyślmy, co Pan Bóg chciał powiedzieć przez życie Władysława?
3. Zapewne chciał powiedzieć o wierności modlitwie
Święty Paweł mówi: „Nieustannie się módlcie!” (1 Tes 5,17).
Tata nie był tytanem modlitwy. Na pewno znaleźlibyśmy w Maniowach czy Mizernej wielu ludzi, którzy częściej chodzą do kościoła i więcej się modlą. Ale tata był tej modlitwie po prostu wierny, nawet kiedy był pijany.
Dlatego trzeba sobie przed tą trumną zrobić rachunek sumienia z wierności modlitwie, tej codziennej; z wierności Eucharystii, przynajmniej tej coniedzielnej. Bóg chce powiedzieć: „Bądźcie wierni modlitwie!”. Nie kombinujcie! Nie tłumaczcie się, że czasy inne czy obowiązki liczniejsze! Nie uciekajcie od spotkania z Bogiem, bo tak nie można! Nie można zacząć dnia bez modlitwy i nie można bez niej dnia skończyć. Nie można przeżyć niedzieli i nie znaleźć czasu na Mszę Świętą! Po prostu nie można!
Pomyślmy raz jeszcze, co Pan Bóg chciał powiedzieć przez życie, a raczej przez śmierć Władysława?
4. Zapewne chciał powiedzieć o tym, o czym mówi na każdym pogrzebie
„Dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się oczom głupich, że pomarli (...), a oni trwają w pokoju” (Mdr 3,1-2).
Przed tą trumną – jak przed tą sprzed tygodnia, jak przed tą, która będzie następną i jak przed każdą inną – trzeba usłyszeć raz jeszcze, że „życie zmienia się, ale się nie kończy”; że „w domu Ojca jest mieszkań wiele” (J 14,2); że „jeśli wierzymy, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg wyprowadzi wraz z Nim” (1 Tes 4,14); że Jezus jest „zmartwychwstaniem i życiem, a kto w Niego wierzy, nie umrze na wieki” (por. J 11,25-26) .
I to jest najpiękniejsze w Chrystusie, i to jest najpiękniejsze w naszej wierze. Nikt z nas nie rozłączy się z tatą, mamą, mężem czy żoną, dziećmi, rodzeństwem czy przyjaciółmi; nikt z nas nie straci na zawsze tego, co mu bliskie, bo nie po to Bóg dał nam towarzyszy przez życie, byśmy w wieczności pozostali bez nich. To tylko kwestia czasu i modlitwy. Może 5 lat, może 30, a może tylko miesiąc. Każdy z nas dołączy do tych, którzy są po tamtej stronie. Trzeba tylko błagać Boże miłosierdzie, byśmy się spotkali razem w domu Ojca, w niebie.
Kochani bracia i siostry, zanim dojrzeją łany zbóż; zanim w niejednym zakątku Podhala przejdzie przez próg własnego domu jakiś gospodarz i powie: „Przysed cas na jarzec”, pomódlmy się, by ten, na którego przyszedł czas śmierci, doczekał się jak najrychlej czasu zmartwychwstania.
Serce Jezusa, którego obraz tata chciał umieścić na swoim pomniku,
Serce Jezusa, które w tym miesiącu szczególnie czcimy,
Serce Jezusa, dobroci i miłości pełne,
Zmiłuj się nad zmarłym Władysławem i nad nami wszystkimi! Amen.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_