Zapach Mazur. Tom 1 - ebook
Zapach Mazur. Tom 1 - ebook
Dwie kobiety. Dwie płaszczyzny czasowe. Trauma wojny i... miłość. Julka dostaje pismo z ośrodka pomocy społecznej, z małej miejscowości na Mazurach, z prośbą o zaopiekowanie się nieznaną krewną. Pełna sprzecznych emocji, udaje się do Barwin, gdzie poznaje uroczą staruszkę, Gertrudę Skrocką. Między kobietami tworzy się niewidzialna więź. Podczas ich kolejnych spotkań, Truda opowiada o swoim życiu w Prusach Wschodnich. Na dziewięćdziesiątych urodzinach Trudy pojawiają się niespodziewani goście. Na jaw wychodzą skrzętnie skrywane tajemnice rodzinne. Akcja książki toczy się na dwóch płaszczyznach: w czasach współczesnych, na Mazurach, i w czasach dzieciństwa oraz młodości Gertrudy – w okresie drugiej wojny światowej, na terenach Prus Wschodnich, obecnych Mazurach. Poruszana jest tu problematyka samotności, przyjaźni, poszukiwania swojego miejsca na ziemi, własnej tożsamości. Otwierając stronice „Zapachu Mazur” czytelnik słyszy klangor żurawi i cykanie świerszczy. Zagłębiając się w treść książki, zewsząd otacza go zapach skoszonej trawy, rozgrzanych w lipcowym słońcu jagód i sosnowego lasu. Jeszcze długo po przeczytaniu czuje smak świeżej, smażonej ryby… Jak wygląda wojna widziana oczami młodej Niemki? Czy wojna może się śnić wiele lat po jej zakończeniu? Czy czas naprawdę leczy rany? Cykl Mazurski obejmuje: Zapach Mazur. Tom 1 Barwy Mazur. Tom 2 Dotyk Mazur. Żółty kajet. Część 1 Dotyk Mazur. Pożegnanie. Część 2
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67024-50-1 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74
Epilog
Od Autorki
BibliografiaProlog
Pogoda od kilku godzin zaczęła się gwałtownie zmieniać. Dodatnia do tej pory temperatura nie spadła, ale zerwał się porywisty wiatr. Tańczył jak szalony w nagich konarach drzew, kołysząc nimi we wszystkie strony. Grudniowy deszcz nie jest niczym niezwykłym, ale ten wyjątkowo źle wróżył dla zbliżającego się Nowego Roku. Siąpił, tworząc na chodnikach błotniste kałuże, bezlitośnie niszczył fryzury podążającym na sylwestrową zabawę.
Telefon dzwonił od dobrych kilkunastu minut, ale nikt nie podnosił się, żeby go odebrać. Zerwana kartka z kalendarza walała się bezładnie po pustym stole, a skulona postać leżała bez ruchu pod beżowym kocem. Miała dość życia w samotności. Pomyślała, że musi coś zmienić. Nie wiedziała jak ma się do tego zabrać, ale wiedziona jakąś wewnętrzną siłą, podjęła decyzję tego wieczoru. Doszła do wniosku, że nie chce dłużej funkcjonować bez wsparcia i miłości drugiej osoby. Nie miała jednak pomysłu co zrobić, aby te plany wprowadzić w życie. Uznała, że zbyt długo borykała się z brakiem szczęścia, aby nadal miał trwać taki stan rzeczy.Rozdział 1
Julka przypomniała sobie swoje sylwestrowe rozważania i w duchu zaśmiała się. Niemalże zawsze słyszała chichot Pana Boga, kiedy coś sobie zaplanowała, czy postanowiła. Jakoś nigdy nie złożyło się, żeby mogła zrealizować swoje marzenia. A tu niespodzianka! W zimowy poranek święta Trzech Króli od kilku godzin była w drodze. Jechała samochodem na północny wschód, gdzieś na Mazury.
Właściwie miała wiele wątpliwości co do celu swojej podróży, nie wiedziała tak naprawdę po co tam jedzie i na jak długo. Wiedziała jedno. Zostawiła za sobą kawał życia, wspomnienia, niektóre dobre, częściej bolesne. Nie żałowała tego, co było. Myślała o tym, co będzie, co los przyniesie, co sama sobie stworzy.
Mówią, że każdy jest kowalem własnego losu. Czasem jednak ten los jest złośliwy, płata różne figle. Ale cóż zrobić, kiedy takie jest życie? Wyszła młodo za mąż, była zakochana, szybko urodziła syna.
Początki były cudowne, dwa zakochane gołąbki i owoc miłości w postaci małego synka. Ale szara rzeczywistość szybko ich przerosła. Mieszkali w wynajętym pokoju, borykając się z brakiem pracy i pieniędzy. Do tego byli całkiem sami w małym miasteczku pod Lublinem. Artur, jej mąż, bardzo ciężko pracował w miejscowej cegielni, dopóki ktoś nie zaproponował mu wyjazdu do pracy w Holandii. Długo się nie zastanawiali, ponieważ ciągle brakowało pieniędzy na prąd, na czynsz, na buty dla małego Maćka, na mleko. Pojechał. Nie wiedzieli na jak długo. W latach dziewięćdziesiątych nie było jeszcze dla Polaków strefy Schengen i otwartego rynku pracy zagranicą. Dopiero za kilka lat Polska miała wejść do Unii Europejskiej. Artur za pożyczone pieniądze kupił bilet autobusowy i pojechał.
Razem z trzyletnim wówczas Maćkiem machali mu z okna, dopóki nie zniknął im z pola widzenia za rogiem domu, w którym mieszkali.
– Kiedy tata wróci? – zapytał Maciuś, a Julka przytuliła go mocno do siebie. Nie wiedziała. W głębi duszy miała złe przeczucia, ale nigdy o tym nie mówiła. Bała się sama przed sobą przyznać do jakichkolwiek obaw związanych z ich wspólnym życiem. Umówili się z Arturem, że będzie do niej pisał listy. Raz w miesiącu. I rzeczywiście, robił to regularnie. Zawsze do dziesiątego dnia każdego miesiąca dostawała od niego wiadomość. Pisał o swojej pracy „na czarno” w rolnictwie, o tym, jak każdego dnia wstawał o piątej rano, żeby nakarmić i napoić krowy, posprzątać oborę. Pisał o swojej samotności, tęsknocie, o tym jak trudno jest mieszkać poza krajem i znosić zły humor pracodawcy. Pisał o problemie, jakim była bariera językowa. Znosił to wszystko dzielnie, przysyłał pieniądze, twierdząc, że sam wiele nie potrzebuje. Mieszkał w gospodarstwie rolnym w jakimś baraku, miał zapewnione jedzenie i spanie, za które nie musiał płacić. W zamian pracował cały tydzień bez wolnej soboty i niedzieli. Pracował tak trzy lata, a w międzyczasie był w domu może kilka razy: na święta, na krótkim urlopie, na komunii syna. Tyle Julka go widziała przez lata, kiedy Maciek rósł i wchodził w okres wczesnoszkolny. Chłopiec go nie znał. Kiedy przyjeżdżał na krótkie pobyty, nie potrafił odnaleźć z synem wspólnego języka. Nie był to czas telefonów komórkowych, komputerów, komunikatorów internetowych. Były tylko listy. Listy, które się zachowały w szufladzie komody. Leżały niezmiennie w tym jednym miejscu, a Julka raz na jakiś czas wyciągała je, rozkładała pogniecione kartki na kołdrze i jeden po drugim, delektując się każdym słowem Artura, czytała. Czytając, pozwalała sobie na przekleństwa pod jego adresem, chociaż czasem z nostalgią roniła łezkę wspomnień.
Dzięki ciężkiej pracy Artura kupili w niedługim czasie małe mieszkanie. Drogie i bardzo brzydkie. Były to dwa małe pokoiki z ciemną kuchnią i ciasną łazienką. Ale na tamte czasy było ono dla rodziny Skrockich dużym luksusem. Maciek miał własny pokój, Julka w zasadzie też, bo przecież Artur w domu tylko bywał.Rozdział 2
Leżała w ciepłej, pachnącej świeżością pościeli. Nie chciało jej się otwierać oczu. Myślała o tym, co wydarzyło się ostatnio. Najpierw dostała list – pismo urzędowe z ośrodka pomocy społecznej z małej miejscowości na Mazurach, później odbyła wielogodzinną podróż, spotkała się z obcą kobietą, rzekomo rodziną. Wiele lat była tylko z małym Maćkiem, czasem mieszkał z nimi Artur. Nie było przy nich rodziców, ciotek, wujków, sióstr, braci. Nikogo. Tak się w ich życiu poukładało, że byli zupełnie sami. Zawsze był to duży problem, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Do samotnych wieczorów i świąt spędzanych tylko z dzieckiem.
Aż do teraz, gdy nagle jak grom z jasnego nieba spadła na nią wiadomość, że gdzieś, wcale nie tak daleko, była jakaś rodzina. Babka Gertruda. Cóż to za imię, dziwiła się Julka.
Było mroźne, styczniowe popołudnie, drugi dzień roku. Wracała do domu z pracy, na klatce schodowej spotkała listonosza.
– Dzień dobry, pani Julianno. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.
– Dzień dobry, dziękuję. – Uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że ten rok będzie lepszy niż poprzedni. Panu też życzę wszystkiego najlepszego.
Listonosz machnął trzymaną w ręku kopertą.
– Mam dla pani przesyłkę. Jeszcze chwila i byśmy się nie spotkali! I musiałaby pani iść na pocztę. Proszę podpisać.
Podsunął jej pod nos kwitariusz.
– Tak, już podpisuję. – Nie patrząc na nadawcę, wpisała swoje imię i nazwisko w wyznaczonym miejscu. Otworzyła kluczem drzwi do mieszkania, jednocześnie patrząc na kopertę. Była tam pieczątka – Ośrodek Pomocy Społecznej w Dźwierzutach. Gdzie były Dźwierzuty? Nigdy nie słyszała nazwy takiej miejscowości. Zniecierpliwiona rozerwała kopertę, przebiegła wzrokiem po niedługiej treści pisma: Ośrodek Pomocy Społecznej zwraca się do Pani, jako członka rodziny Gertrudy Skrockiej zamieszkałej w Barwinach gmina Dźwierzuty, o kontakt z pracownikiem socjalnym w sprawie opieki nad w/w. I do tego numer telefonu do urzędu. Zdziwiona, aż przysiadła na krześle, na którym leżał kot Burek. Wyrwany ze snu zwierzak poderwał się z cichym miauknięciem i uciekł za kanapę. Kim była Gertruda Skrocka? Jakie Barwiny? Siadła prędko do komputera – otworzyła Internet, wpisała nazwę miejscowości. Wyskoczył opis w Wikipedii: wieś w województwie warmińsko–mazurskim, położona nad jeziorem, sześćdziesiąt kilometrów od Olsztyna. Sięgnęła pamięcią wstecz, ale nic jej nie przyszło do głowy. Nigdy nie była na Mazurach, co więcej, nie miała tam rodziny. Cóż – pomyślała sobie – noc z głowy. Pewnie będzie myślała o tej Gertrudzie.
Rano poszła do pracy. Pracowała w urzędzie miejskim. Dzięki pieniądzom przysyłanym przez Artura ukończyła zaocznie studia na kierunku administracja, podjęła pracę, stała się niezależna. Jakby coś przeczuwała. W urzędzie od rana panował ruch, ale około dziesiątej wymknęła się z pokoju, w którym pracowała. Udała się do sali konferencyjnej, drżącą ręką wybrała numer telefonu widniejący na piśmie z Dźwierzut. Po chwili oczekiwania zgłosiła się pracownica. Julka przedstawiła się, powiedziała w jakiej dzwoni sprawie.
– Jest pani jedyną osobą z rodziny, wskazaną przez panią Gertrudę, która może się nią zaopiekować. Pani Skrocka ma złamaną rękę, przez co trudno jej samej funkcjonować, a jest już starszą osobą – powiedziała kobieta.
– To pomyłka, ja nie mam żadnej rodziny, a zwłaszcza w Barwinach – odrzekła zdenerwowana Julka.
Kobieta znowu powtórzyła:
– Jest pani żoną pana Artura Skrockiego, prawda?
– Jestem jego byłą żoną, rozwiedliśmy się kilka lat temu. Utrzymujemy jednak kontakt, bo nasz syn mieszka z nim w Holandii.
Urzędniczka powtórzyła:
– No właśnie, pani Gertruda powiedziała o swoim jedynym wnuku Arturze, powiedziała gdzie mieszka, to znaczy nie znała adresu, tylko nazwę miejscowości. Nie wiedziałam jednak, że pani mąż mieszka w Holandii. Dlatego znalazłam tylko panią - powiedziała.
– Babcia Artura? – Julkę zamurowało. Artur nigdy o niej nie opowiadał. Zawsze mówił, że nikt z jego rodziny nie mieszka w Polsce, rodzice nie żyją, innych krewnych nie znał. Julce wystarczało to zupełnie, nigdy nie dopytywała o żadne szczegóły. A teraz pojawiła się jakaś babcia Gertruda.
Powiedziała do kobiety:
– My w zasadzie nie jesteśmy już rodziną, były mąż ponownie ożenił się, obecnie nasz syn z nim mieszka. Więc chyba ja nie muszę opiekować się tą panią…
– Ale ta pani nikogo nie ma. Jest zupełnie sama, a przy tym taka uparta. Nie chce mieszkać w domu opieki społecznej. Powiedziała, że umrze u siebie… – Ton głosu kobiety był łagodny, proszący.
– Nie mogę jechać tak daleko. Tutaj mam pracę, mieszkanie. Nie, nie dam rady! Poza tym nie chcę – powiedziała Julka i rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź urzędniczki.
Zdenerwowana udała się do pomieszczenia, w którym pracownicy urzędu palili papierosy. Śmierdziało w nim tytoniem, aż szczypało w oczy. Julce jednak to nie przeszkadzało, chociaż na co dzień nie paliła. Na krześle siedział kolega z sąsiedniego pokoju.
– Poczęstuje mnie pan? – zapytała.
Zdziwiony, bo wiedział, że nie pali, dał jej papierosa, marnej jakości, z przemytu. Dym ją gryzł w oczy i gardło, lecz zdenerwowana, zaciągała się raz po raz. Myślała sobie: Dlaczego piszą do mnie? Co ja mam wspólnego z rodziną Artura? Nie, nigdzie nie pojadę. Po chwili namysłu zgasiła niedopałek i wyszła z pomieszczenia. Natychmiast, aby się nie rozmyślić, wybrała numer telefonu do Artura. Po dłuższej chwili odebrał. Powiedziała mu o liście, o rozmowie. Czuła jak narasta napięcie między nimi. Na koniec zapytała, dlaczego przez tyle lat nie wiedziała o babci. Milczał jakiś czas, a później powiedział:
– Wiesz, Julka, babka Truda wychowywała mnie, bo rodzice nie żyli. Kiedy miałem osiemnaście lat, uparłem się, żeby razem z kolegami jechać do Lublina poszukać pracy. Babcia nie chciała mnie puścić, upierała się, żebym został, bo jestem za młody, nie poradzę sobie, poza tym ona była wdową, była samotna, nie mieliśmy żadnej rodziny. Tak bardzo się pokłóciliśmy, że uciekłem z domu trzaskając drzwiami. Pojechałem z kumplami do Lublina i nigdy nie wróciłem do niej. Kilka razy napisałem list, w którym wskazałem jej swoje miejsce pobytu, poinformowałem ją, że się ożeniłem, ale ona nigdy nie odpisała. Bywało, że chciałem jechać, odwiedzić, ale im więcej czasu upływało, tym miałem mniejszą odwagę. I tak do dziś, kiedy powiedziałaś mi o niej. Wiesz, Truda ma dziewięćdziesiąt lat – powiedziawszy to, westchnął głęboko. Jakby kamień spadł mu z serca, że wreszcie komuś zdradził tę tajemnicę.
– Artur, to jest twój problem! Okłamywałeś mnie od początku i teraz za to płać! Stać cię na to, żeby wziąć kilka dni wolnego i odwiedzić staruszkę. Możesz wynająć opiekunkę. Mnie w to nie mieszaj! – Ostatnie zdanie Julka powiedziała podniesionym głosem.
Po drugiej stronie nastała cisza. W końcu usłyszała jakby ciche skomlenie.
– Julka, proszę, zrób to dla mnie. Ostatni raz cię o coś proszę. Nie mogę się wyrwać z pracy, z domu, mam tyle spraw na głowie.
Poczuła, że zaczyna mięknąć.
A przecież zanim zadzwoniła do niego, obiecywała sobie, że będzie twarda i się nie ugnie. Cała ona!
– No, ale co ja mam robić? Przecież ja też mam swoje życie, pracę, nie mogę tam jechać, zresztą ja nie jestem jej rodziną! – Julka zawiesiła głos. Czuła mętlik w głowie. Zaczynały targać nią sprzeczne uczucia, ale jednocześnie gdzieś z tyłu głowy pukał zdrowy rozsądek.
– No wiem, nie musisz tego robić, może wyślę ci pieniądze, a ty po prostu wynajmiesz jakąś opiekunkę – powiedział, a za chwilę dodał: – Jeśli oczywiście będziesz mogła.
Zakończyła rozmowę, niczego nie obiecując. Zastanawiała się tylko, dlaczego chciał, żeby jechała na drugi koniec kraju, aby zaopiekować się jego babcią. Przecież ją oszukał, nie wrócił do niej z tej Holandii, porzucił dla innej kobiety! A teraz czegoś od niej wymagał. Była zła na siebie. Tak bardzo chciała być asertywna i umieć odmawiać innym. A tu znowu klapa. Znów się ugięła pod czyjąś presją. Ta jej wrażliwość…
Otworzyła oczy, otrząsając się z myśli kłębiących się w głowie. Leżała na wiekowym tapczanie, pod białą, wykrochmaloną pierzyną. Spojrzała na pokój – stara szafa, okrągły stół nakryty wzorzystą serwetką, na ścianie portret ślubny pary sprzed wielu lat. W oknie białe firanki, na parapecie czerwone pelargonie w glinianych doniczkach. Wtem uchyliły się drzwi do pokoju i mocny głos zapytał:
– Julka… Śpisz?