- W empik go
Zapach pokusy - ebook
Zapach pokusy - ebook
Jedyne, o czym marzyła młodziutka Blair Jensen, to wyprowadzić się od bez przerwy kłócących się rodziców i zacząć samodzielne życie. Nawet jeżeli będzie to oznaczało zamieszkanie w obskurnym pokoiku i pracę w hotelu na stanowisku pokojówki.
Jednak jedno przypadkowe zdarzenie zmieniło jej zwyczajne życie na zawsze. Problemy, które wcześniej wydawały się poważne, nie miały już znaczenia. Blair stała się świadkiem spotkania wpływowego członka mafii z narzeczoną dona. Konsekwencją tego, co zobaczyła, mogła być wyłącznie śmierć.
Don Massimiliano Vitale podczas załatwiania jednej z dostaw, przypadkowo trafia na wpółżywą dziewczynę. Ratuje jej życie i zawozi do szpitala. Nieznajoma wciąż powtarza imię, które bardzo niepokoi dona.
Mężczyzna wyczuwa, że dziewczyna może mieć dla niego ciekawe informacje. Ale dlaczego udaje, że nic nie pamięta? W jego otoczeniu ktoś kłamie, a tajemnicza Blair może znać odpowiedzi na najważniejsze pytania. Ku przerażeniu swojej narzeczonej Massimiliano postanawia zabrać ranną dziewczynę do własnego domu.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-762-8 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Blair
Praca w hotelu nie była spełnieniem moich marzeń. Po wyprowadzce z domu musiałam jednak zarabiać, by mieć za co żyć i móc wynająć mieszkanie, i nie wylądować na ulicy. Mogłam zostać u rodziców, jasne, sęk w tym, że każdy spędzony tam dzień doprowadzał mnie do szaleństwa. Miałam dość ich wiecznych kłótni, wypominania, skakania sobie do gardeł. Sytuację pogarszała zbliżająca się rozprawa w sądzie, kończąca ich małżeństwo, spędzone razem dwadzieścia sześć lat. Podziałom majątku nie było końca, choć to nie tak, że mieli na koncie grube miliony. Razem prowadzili biuro podatkowe i nie mogli dojść do porozumienia, kto przejmie stery. Dzień w dzień słuchałam ich wiecznych pretensji i pewnego wieczoru, w asyście wrzasków dochodzących z salonu, podjęłam dorosłą decyzję o wyprowadzce. Najwyższa pora. I tak późno się na to zdecydowałam, biorąc pod uwagę fakt, iż miałam dwadzieścia dwa lata. Moje koleżanki już dawno opuściły rodzinne mury i do domu wracały od święta. Ja lubiłam nasz mały, jednopiętrowy domek. Dobrze mi się tutaj mieszkało, do czasu, nim moi rodzice nie zaczęli ze sobą walczyć.
Z kontem zasilonym skromną kwotą zarobioną w uroczej kawiarni spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i wynajęłam jednopokojowe mieszkanie. Zero luksusu, paskudna dzielnica, wiecznie cieknący kran i grzyb na ścianie. Nie narzekałam, absolutnie! Ceniłam sobie spokój i otaczającą mnie ciszę, zamiast codziennych wrzasków. Właśnie ta cisza, po tygodniach krzyków, była niemal zbawienna.
To Annie, moja wieloletnia przyjaciółka, wciągnęła mnie do pięciogwiazdkowego hotelu Magnificent Mile, mieszczącego się przy 660 North State Street. Wielki kolos dla bogatych i wpływowych ludzi. Na początku trudno było mi się odnaleźć w tym bogactwie, przepychu, elegancji. Annie poklepywała mnie po ramieniu, mobilizując i zapewniając, że świetnie sobie poradzę. I poradziłam. Skrupulatnie wykonywałam swoje obowiązki, zawarłam nowe znajomości i odzyskałam spokój, który rodzice dzień po dniu mi odbierali.
Do czasu.
Pewnego wieczoru na nocnej zmianie zdarzyło się coś, co nie zdarza się w prawdziwym życiu. A jednak mnie się przydarzyło.
Jak zawsze zamierzałam posprzątać pokój, który powinien być pusty. Skąd mogłam wiedzieć, że ktoś jest w środku i właśnie uprawia dziki seks? A co najważniejsze, nie miałam pojęcia, kim była owa dwójka ludzi. I gdybym tylko wiedziała, wydrapałabym sobie oczy, by nigdy nie zobaczyć tego, co odmieniło moje życie.ROZDZIAŁ 1
Blair
Za pięć ósma wpadam do szatni zaspana i rozczochrana. W pośpiechu zmieniam buty, zrzucam kurtkę i zakładam swój codzienny uniform, przelotnie spoglądając na wiszący na ścianie zegar. Jego wskazówki w ekspresowym tempie przesuwają się do przodu, zabierając mi cenne sekundy. Silvia nienawidzi spóźnialskich, jej marudzeniom nie ma końca i za karę dodaje więcej pracy. Nie pociesza mnie myśl, iż jest dopiero środa, a ja spóźniłam się już dwa razy.
Wybiegam niczym wystrzelona z procy, kierując się prosto do pokoju socjalnego. Tam czeka na mnie rozpiska pokoi do posprzątania i cała masa innej roboty. Jest końcówka maja, pogoda rozpieszcza, a ja marzę o wakacjach. Niestety dorosłe życie wyklucza taki luksus.
Mam dwadzieścia trzy lata, skończyłam studia i pracuję na własny rachunek. Rodzice do tej pory wypominają mi, jak wielkim błędem było wybranie weterynarii. Cóż, ja nie żałuję, ubolewam jedynie nad tym, iż nikt nie potrzebuje osoby bez doświadczenia. Moim wielkim marzeniem było posiadanie własnego gabinetu. Oczywiście to również nie podobało się rodzicom. Tłumaczyli mi, jak bardzo nieopłacalna jest to praca, i emocjonalna, a ja jestem przecież taka wrażliwa. Owszem, jestem, właśnie dlatego chcę nieść pomoc. Uparłam się przy swoim i zamierzam dostać wymarzoną pracę. Nawet jeśli zdobycie jej wymaga czasu.
To Annie wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Akurat zwolniło się miejsce w hotelu i natychmiast mnie poleciła, zachwalając, jak bardzo jestem pracowita. Silvia wzięła mnie w obroty i przemaglowała, by mieć pewność, że Annie nie wciskała jej kitu. Starałam się, bo zależało mi na tej posadzie, na zarabianiu pieniędzy, by nie wrócić do rodziców z podkulonym ogonem. To nie wchodziło w grę. Wypłata była lepsza niż w ofercie pracy w wypożyczalni, gdzie rozmowę prowadził ze mną przystojniak odpicowany w garnitur. Chyba wpadłam mu w oko, ponieważ przesadnie się uśmiechał i siedział zdecydowanie zbyt blisko mnie. Następnego dnia zadzwonił i radośnie oświadczył, iż chętnie mnie przyjmie. Spóźnił się o kilka godzin, a w jego głosie można było usłyszeć nutkę rozczarowania.
Tak oto rozpoczęła się moja przygoda w Magnificent Mile, eleganckim hotelu z koszmarnie wysokimi cenami. Codziennie widywałam wystrojonych mężczyzn, piękne kobiety, bogactwo i przepych. Na początku czułam się tutaj nieswojo, jakbym nie pasowała do tego miejsca i pewnie tak było. Annie dodawała mi otuchy i tłumaczyła, że początki zawsze są trudne. Po czterech miesiącach przywykłam, zadomowiłam się i polubiłam współpracowników. Każdy był dla każdego miły, służył pomocą i dobrą radą. Doceniałam to, bo przyjaźń w pracy nie zawsze jest prosta.
Wchodzę do pokoju socjalnego i wlepiam oczy w rozpiskę. Czeka mnie długa noc, dwanaście pokoi oraz pomoc w pralni – cudownie. Nienawidzę prasować i mam dziwne wrażenie, że Silvia w ten sposób karze mnie za każdym razem. Zawsze, kiedy coś jej nie pasuje, wysyła mnie właśnie tam.
– Jensen! – Podskakuję przestraszona, przykładając dłoń do serca.
Harpia stoi w progu, zakładając ręce na piersiach, i patrzy na mnie spod przymkniętych powiek. Na początku przerażała mnie do szpiku kości i na sam jej widok niemal popuszczałam w gacie! Niska, pulchna kobiecina, daleko po pięćdziesiątce z mordem w ciemnych oczach, potrafiła przestraszyć niejednego większego od siebie. Po kilku miesiącach strach zniknął, za to pojawiła się niechęć. Nie pałałam do niej sympatią i wzajemnie.
– Jest punkt ósma, co ty tutaj jeszcze robisz?!
– Sprawdzam rozpiskę – odpowiadam spokojnie, uśmiechając się nieszczerze. – Sporo tego jak na jedną nockę.
– Pralnia czeka cię za wczorajsze spóźnienie. Mówiłam ci, żebyś przychodziła na czas, dziewczyno!
– To nie moja wina, że pękła mi dętka w rowerze! Przeprosiłam i obiecałam poprawę, tak? – Zaciskam zęby, coby nie palnąć czegoś jeszcze.
Kolejna kara nie jest na mojej liście priorytetów.
– Tak samo, jak to, że nie zadzwonił ci budzik, musiałaś przeprowadzić staruszkę przez jezdnię i zdechł ci kot! – unosi się, niemal tupiąc nogą. Wszystko jest prawdą, z wyjątkiem kota. Nie zdechł, bo nawet go nie posiadam! – Zabieraj się do pracy! Zacznij od czwartego piętra – burczy i wychodzi, zostawiając mnie samą.
– Franca – fukam wściekle, poprawiam uniform i wkładam na wózek wszystko, czego potrzebuję do uprzątnięcia pokoi.
***
Praca idzie sprawnie. Muzyka lecąca ze słuchawek poprawia mi nastrój i dodaje kopa, by uwinąć się jak najszybciej. Silvia oczekuje, iż wyprasuję górę pościeli, a zawsze spotyka ją wielkie rozczarowanie. Wolę dostać dwa dodatkowe pokoje, niż chwycić za żelazko.
– Bum! – Prawie dostaję zawału, kiedy kobiecy pisk przedziera się przez muzykę. Zdejmuję słuchawki, mordując Annie wzrokiem. – Wiem, pewnego dnia zejdziesz przeze mnie na zawał. – Śmieje się, opadając na łóżko.
– Mówiłam ci, żebyś nigdy więcej tego nie robiła! Nie masz pojęcia, jak cholernie tego nienawidzę!
– Mam pojęcie. Mówisz mi to za każdym razem, gdy to robię. – Porusza brwiami, podpierając głowę na łokciu. – Dochodzi północ, a ja jestem koszmarnie zmęczona. Silvia chyba potrzebuje dobrego seksu, bo ostatnio chodzi naburmuszona i wściekła.
– Poważnie? W takim razie nie bzykała się od czterech miesięcy, od kiedy tutaj pracuję. – Prycham wkurzona, psikając dębowe biurko preparatem do kurzu. Starannie wycieram każdy zakamarek, by lśniło czystością. – Dużo ci zostało?
– Sporo, pięć pokoi. – Ziewa, zasłaniając usta dłonią. – Marzę o wakacjach. O jakimś pięknym miejscu, drinkach z palemką i wachlującym mnie wielkim liściem przystojniaku.
– Dobrze, że za marzenia nie biją, inaczej nasze tyłki byłyby całe sine.
– Co racja, to racja – wzdycha ciężko i wstaje, poprawiając włosy. – Lecę do swojej roboty. Spotkamy się na przerwie. – Cmoka w powietrzu i znika, zostawiając mnie samą.
***
Następnego dnia melduję się u rodziców. Po odespaniu nocki wchodzę do domu, czując w powietrzu zapach mojego ulubionego ciasta ze śliwkami. Uśmiecham się, zdejmuję buty i wchodzę do kuchni, zastając w niej mamę. Wygląda marnie, a podkrążone oczy są oznaką braku snu. Nim dojdzie do tego cholernego rozwodu, matka zdąży się wykończyć! Nie rozumiem, dlaczego wszystko utrudnia i nie próbuje dogadać się z ojcem. Czasami myślę że robi to specjalnie, by zrobić mu na złość. Mama zawsze była dosyć mściwą osobą. Tak jest i w tym przypadku, a to oznacza długą i żmudną walkę.
– Och, Blair! – Wita mnie szerokim uśmiechem oraz mocnym uściskiem zgniatającym mi żebra. – Schudłaś, córeczko. Czy ty w ogóle coś jesz?
– Oczywiście, że jem! – obruszam się, siadając przy wyspie kuchennej. – Dużo pracuję, mało śpię, ale na pewno nie schudłam. Po prostu dawno mnie nie widziałaś.
– Wiedz, że nie pochwalam tej pracy – karci mnie, zezując znad oprawek okularów. – Marnujesz się tam, dziecko. Stać cię na coś lepszego.
– Proszę cię, mamo, nie zaczynaj! Za każdym razem jest dokładnie tak samo. Wciąż szukam etatu w klinice bądź jakiegoś stażu. Dążę do swojego celu, ale nie zawsze wszystko spada nam z nieba. Poczekam.
– Powinnaś była pójść na kierunek z perspektywami. Nikt z twoich rówieśników nie wybrał drogi podobnej do twojej. – Mama zaczyna kroić ciasto, a w kuchni zapada cisza. Te słowa ranią. Minęło tyle czasu, a ona wraz z ojcem nadal nie uszanowała mojego wyboru. – Blair?
– Huh? – Unoszę głowę, patrząc jej w oczy. – Wybacz, zamyśliłam się. Co mówiłaś?
– Ojciec znowu pije. – Kręci głową, przesuwając talerzyk z ciastem pod mój nos. Wpatruję się w pyszną kruszonkę, choć apetyt nagle ucieka. – Nie mam do niego sił. – Wyjmuje dwie filiżanki i zalewa rozpuszczalną kawę wrzątkiem.
Nienawidzi kawy, a wlewa ją w siebie litrami.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć, mamo. To chyba nic nowego.
– Owszem. Sęk w tym, że robi to coraz częściej, czasami nie wraca na noc. Pewnie ma kochankę.
– Co to za różnica? Przecież i tak się rozwodzicie. – Wzruszam ramionami, dopiero po chwili żałując wypowiedzianych słów.
Wiem, że mama nadal go kocha, mimo tego, jak bardzo aktualnie skaczą sobie do gardeł.
– Spędziłam z tym człowiekiem dwadzieścia sześć lat, urodziłam mu córkę i spójrz, jak mi za to dziękuje. Robiłam dla niego wszystko; gotowałam, prałam, sprzątałam! – wybucha, zapalając fajkę. Krzywię się na ten widok i na smród roznoszący się po kuchni. Zabija zapach ciasta, aż wszystko podchodzi mi do gardła. – Niewdzięczny kutas. – Strzepuje popiół do popielniczki w kształcie czarnych płuc, prezentu od ojca na ubiegłe święta.
Kiedy mama ją zobaczyła, wybałuszyła oczy i zaniemówiła, ja również. Popielniczka jest okropna, a patrzenie na nią wywołuje mdłości. Właśnie taki ojciec miał cel. Sprezentował jej ową popielniczkę ku przestrodze, by miała świadomość, co zostanie z jej płuc, jeśli nie rzuci tego świństwa. Co dziwne, mama nie tknęła papierosów przez cudowne trzy dni. Potem dopadł ją głód i zaczęła palić jeszcze więcej, z uśmiechem na ustach używając popielniczki od ojca, by widział, że jego pogadanka nie zrobiła na niej wrażenia.
– Myślę, że będzie wam lepiej osobno. – Unosi głowę, posyłając mi pełne zaskoczenia spojrzenie. – Ranicie siebie nawzajem, wciąż się kłócicie. Lepiej się rozejść.
– Dziecko, mam czterdzieści osiem lat! Nie mam pojęcia, co począć ze swoim życiem!
– Jak to co? Zacznij od nowa, poznawaj nowych ludzi, korzystaj z wolności. Kto wie? Może za rogiem czeka na ciebie jakiś przystojniak? – Mrugam okiem, co by rozluźnić atmosferę, ale matka siedzi jak skamieniała, wpatrując się we mnie jak w kosmitkę.
Mogę wypruwać sobie żyły i tak nic nie wskóram.
– Blair! – Do kuchni wchodzi ojciec, przytulając mnie do swojego piwnego brzuszka. – Ależ niespodzianka. Jak się miewasz?
– Dobrze, tatku. Praca pochłania większość mojego czasu, ale nie jest źle. A u ciebie?
– Właśnie wracam z pracy. – Wymownie spogląda na matkę, jakby niemo przekazywał, iż to właśnie on haruje jak wół, bo ona rodzinny interes ma w dupie. – Nie mogę zaniedbać klientów.
– Daruj sobie. – Mama przewraca oczami, wreszcie budząc się z transu. – Nie zgrywaj takiego pracusia, bo oboje wiemy, kto odwalał w firmie całą robotę.
– Oczywiście całe zasługi bierzesz na siebie, kochanie. Urocze! – Tata prycha z kpiną, odkłada teczkę na szafkę i poluźnia krawat. – Zapomniałaś, że to ja tyram tam od samego początku, to ja ją założyłem! Ty byłaś jedynie pomocą.
– Pierdol się, John! Prawda jest zupełnie inna, ale będziesz pieprzył te bzdury w sądzie, żeby tylko dostać jak najwięcej. Jesteś pazernym fiutem! – Jezu Chryste! Chowam twarz w dłoniach i próbuję się wyłączyć. Słuchanie wyklinających się rodziców to okropnie przytłaczające uczucie. Dawniej tak bardzo się kochali, wspierali i darzyli szacunkiem. Co się z nimi stało? – ...pewnie masz kochankę, skoro nie wracasz na noc do domu!
– A co cię to obchodzi? Zażądałaś rozwodu, za kilka tygodni odbędzie się druga rozprawa i radzę ci przystać na warunki, inaczej nigdy się nie rozwiedziemy!
– Przestańcie! – Uderzam pięścią w stół, skutecznie ich uciszając. – Na Boga, czy wy się słyszycie?! Dwoje ludzi, których kocham, którzy dbali o mnie od dziecka, teraz się wyzywa, jakby byli nastolatkami! Właśnie dlatego wyniosłam się z domu!
– O czym ty mówisz, Blair? – pyta matka, nareszcie gasząc to paskudztwo w płucnej popielniczce.
– O tym, że nie można żyć w tym domu! Przez rozwód, wasze spięcia, wieczne kłótnie nie dało się tutaj wytrzymać! Nie widzicie tego? Nie dość, że zniszczyliście naszą rodzinę, to jeszcze nie potraficie się dogadać i to ja cierpię na tym najbardziej! Dlatego wolałam wziąć pierwszą z brzegu robotę, żeby mieć pieniądze na mieszkanie i święty spokój!
– Córeczko – szepcze ojciec, nerwowym ruchem przeczesując włosy.
Wyraz jego twarzy mówi mi to, czego nie musi mówić na głos. Jest zaskoczony, choć nie powinien.
– Rozwiedźcie się jak najszybciej i idźcie każde w swoją stronę. Inaczej pozabijacie się we własnym domu. – Po tych słowach oboje cmokam w policzki i ulatniam się czym prędzej.
***
Dopiero u siebie jestem w stanie się uspokoić. Odgrzewam makaron ze szpinakiem, zjadam go przed telewizorem i funduję sobie długą kąpiel z mnóstwem pachnącej piany. Potrzebuję tego tak bardzo, jak całkowitego resetu. Przez chwilę miałam nadzieję, że dzisiejszego popołudnia rodzice zachowają się normalnie, kulturalnie. Szybko sprowadzili mnie na ziemię, uświadamiając, że jest dokładnie tak samo, jak w dniu, w którym się wyprowadziłam. Minął rok, a oni niczego nie zrozumieli. Nie ma dla nich żadnej nadziei, mogę się jedynie modlić o szybki rozwód i zakończenie ich małżeństwa. Ani jedno, ani drugie nie chce ustąpić i przez to ich rozwód będzie ciągnął się w nieskończoność.
Przykre, że dwójka ludzi po wspólnie spędzonych latach kończy w ten sposób.
***
W pracy pojawiam się przed czasem, nawet zostaje mi całe piętnaście minut zapasu. Siedzę w kuchni nad kubkiem herbaty, wciąż rozmyślając o rodzicach. Kiedyś chciałam im pomóc, przetłumaczyć, pogodzić ich i uświadomić, że da się dojść do porozumienia, tylko trzeba odsunąć na bok urazę, złość i dogadać się jak na dorosłych ludzi przystało. Wszystko na nic. Kazali mi się nie wtrącać w ich sprawy, więc odpuściłam. Skoro tak chcieli rozegrać swoje małżeństwo, musiałam się wycofać.
– Hejka. – Obok siada Chase. – Coś się stało? Siedzisz bez ruchu i gapisz się w kubek.
– Nic nowego. – Posyłam mu blady uśmiech, upijając łyk zimnej już herbaty.
– Ach, rodzice – domyśla się, a ja przytakuję, wspominając dzień, kiedy miał okazję ich poznać. Nie planowałam tego i gdybym mogła cofnąć czas, nigdy bym do tego nie dopuściła. Chase jest moim kumplem, wiele razy pomógł mi w mieszkaniu, kiedy ciekła rura, kran lub po prostu wybiło korki. To wtedy odwiedzili mnie rodzice i zaczęli się sprzeczać. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. – Czyli nadal jest źle?
– A jak! Do kolejnej rozprawy chyba nie dojdzie, bo się wcześniej pozabijają.
– Pamiętam rozwód rodziców mojej eks-dziewczyny. W sądzie wywlekli na siebie koszmarne brudy, żeby tylko przejąć rodzinny interes. Agnes na tym ucierpiała, bo potem wszystko wyszło na jaw i w szkole nie miała życia.
– Przesrane. W takich sytuacjach dzieciaki zawsze najbardziej dostają po dupie.
– Jensen! – Harpia pojawia się znikąd, łypiąc raz na mnie, raz na mojego towarzysza. Jezu Chryste, ta kobieta jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Tylko czekać, aż wybuchnie, roznosząc wszystko dookoła. – Gdzie powinnaś być w tym momencie?
Powoli unoszę nadgarstek, po czym sprawdzam godzinę. Siódma pięćdziesiąt.
– Właściwie nigdzie. Mam jeszcze dziesięć minut do rozpoczęcia pracy. – Uśmiecham się, na co Silvia robi się cała czerwona. Unosi brodę, odwraca się i wychodzi, trzaskając drzwiami. – Powinna łykać xanax, poważnie!
– Zgadzam się. – Chase śmieje się, trącając mnie ramieniem.
Nocka strasznie się dłuży. Posprzątałam ledwo trzy pokoje, a już mam dość. Nawet muzyka nie poprawia mojego samopoczucia i jedyne, o czym marzę, to własne łóżko. Nienawidzę nocnych zmian, po których przesypiam większość dnia, wytrącając się z rytmu. Wolę przyjść rano i cieszyć się drugą połową dnia. Niestety nie mam tak dobrze. Silvia przydziela mi nocki, kiedy tylko może, jakby chciała utrzeć mi nosa i pokazać, kto ma tutaj władzę. Nigdy nie byłam dla niej niemiła, nie pyskowałam i nie okazywałam braku szacunku. To ona uwzięła się na mnie, jakbym zawiniła i zrobiła coś karygodnego. Annie twierdzi, że robi to z zazdrości. Kierownik zmiany, Paul, bardzo mnie lubi, zawsze zamieni ze mną słówko, pożartuje, nawet poflirtuje. Mogłam pożalić się na Silvię, na jej traktowanie, wydzieranie i ciągłe nocki, mimo to milczałam. Nie należę do osób, które korzystają z okazji i podkładają świnie. Radzę sobie z Silvią na swój sposób i chyba właśnie to doprowadza ją do szału.
Zamykam pokój z numerem sto piętnaście i otwieram ten obok, kiedy zaczepia mnie Annie. Chwyta moje ramię, wpycha mnie do środka i niemal podskakuje podekscytowana.
– Nie uwierzysz! Robert zaprosił mnie na randkę. – Piszczy, klaszcząc w dłonie.
Patrzę na nią z czułością, wiedząc, jak długo na to czekała. Robert jest kucharzem, mierzy z metr dziewięćdziesiąt, a jego ramiona pokrywają tatuaże. Na sam jego widok oblatywał mnie strach, ale moja przyjaciółka za każdym razem spogląda na niego jak zakochane we właścicielu szczenię. Do tej pory obiekt jej westchnień nie okazywał większego zainteresowania i ciekawi mnie, co zmieniło jego zdanie.
– Śliniłaś się na jego widok od przeszło pół roku! Jakim cudem zaprosił cię na randkę?
– Sama nie wiem. Ostatnio rozmawialiśmy kilka razy, ale nie sądziłam, że z tych rozmów przejdziemy do spotkania.
– Cieszę się, Annie. Mam nadzieję, że będziesz się świetnie bawić. Tylko nie świruj, okej? Zachowuj się i nie zrób z siebie kompletnej idiotki!
– Jasne, mamo! Lecę, zajrzę do ciebie później. – Cmoka w powietrzu i w podskokach pokonuje korytarz.
Dochodzi prawie czwarta rano, kiedy zmierzam do ostatniego pokoju. Stawiam pod drzwiami wózek, sprawdzam, czy wszystko mam, i upewniam się, że zabrałam świeżą pościel. Na końcu korytarza dostrzegam moją przyjaciółkę, całą w skowronkach i z uśmiechem na ustach. Zazdroszczę jej powodu, dla którego ma energię o czwartej nad ranem!
Otwieram drzwi kartą i wchodzę do środka. Nucąc cicho, przemierzam jasny korytarz i docieram do salonu. Apartament jest duży, posiada trzy pokoje i zdecydowanie jest ulubieńcem wpływowych biznesmenów. Przewracam oczami na widok szklanego stolika zastawionego pustymi szklaneczkami oraz dwoma karafkami, w których nie ma kropli alkoholu. Ustawiam wszystko na tacy, wrzucam do kosza papierki po cukierkach i zostawiam go przy sofie, sięgając po ściereczkę. Uwijam się szybko, po czym biorę pościel i kieruję się do sypialni. Kiedy tylko otwieram drzwi, zatrzymuję się jak sparaliżowana.
Jasna cholera, byłam pewna, że apartament jest pusty. Na klamce nie wisiała plakietka z napisem nie przeszkadzać. Tymczasem gapię się na mężczyznę z wytatuowanymi plecami i niesamowitymi pośladkami, posuwającego przyciśniętą do ściany blondynkę. Nie mam pojęcia, dlaczego ten widok tak bardzo mnie szokuje. Ruchy nieznajomego są mocne, gwałtowne, momentami nawet brutalne, jednak kobieta nie narzeka. Dociska plecy do jego torsu i układa dłonie na jego udach, jakby tym gestem prosiła o więcej.
– Powiedz, że mnie kochasz – mówi ostro mężczyzna, chwytając ją za szyję.
Próbuję odzyskać władzę w nogach i wyjść, ale ton jego głosu niemal wbija mnie w podłogę. Mocny, surowy, mroczny, zwiastujący tylko jedno – kłopoty. Mój mózg natychmiast krzyczy: spierdalaj, ale jakimś dziwnym trafem nie mogę ruszyć nawet palcem!
– Kocham cię, Vincenzo. Pieprz mnie mocniej.
– Jak sobie życzysz. – Napiera na nią, aż ta staje na palcach, i wbija się w nią okrutnie, zmuszając do krzyku.
Kiedy owija palce na jej szyi, przełykam ślinę.
Koleś, udusisz tę bidulkę!, myślę z przerażeniem.
– Co, do cholery?! – Kobieta piszczy, patrząc na mnie zaskoczona. Dopiero teraz budzę się z transu, potrząsam głową i orientuję się, że zostałam przyłapana. – Szlag! – Blondynka okrywa się szlafrokiem i znika w łazience, zostawiając mnie na pastwę swojego kochanka!
Kurwa!
Mężczyzna opiera dłoń na ścianie i łapczywie chwyta powietrze. Obserwuję jego poruszający się szybko tors, zaciśniętą szczękę, umięśnione ciało. Przez moment skupiam wzrok na wielkim tatuażu zdobiącym jego udo, przechodzącym na bok brzucha i plecy. Jest piękny!
A potem nieznajomy spogląda na mnie, pozbawiając moje płuca tlenu. Mam wrażenie, że moje ciało zostaje sparaliżowane jego wzrokiem, a nogi słabną. Patrzę na niego zahipnotyzowana, uwięziona pod wpływem mrocznego spojrzenia. Jakby tego było mało, nagle się odwraca, prezentując w całej okazałości. Wciąż gotowy, dumnie prężący się, jak gdyby brał udział w konkursie piękności. Na widok jego męskości, moje oczy się rozszerzają.
Jezu Chryste, co za demon!
Nie jestem zbyt doświadczona, ale coś takiego widzę pierwszy raz w życiu! Nie dziwię się, dlaczego ta bidulka tak krzyczała. Ja na jej miejscu darłabym się wniebogłosy!
– O nie, nie, nie! – Najpierw słyszę jej głos, potem czuję uścisk na ramieniu. – Kurwa. – Sapie pod nosem, osłaniając oczy dłonią. – Proszę wybaczyć. Już ją zabieram. – Annie wyciąga mnie z pokoju, wlokąc przez cały apartament aż do drzwi, którymi trzaska z hukiem. Jest blada jak ściana i oddycha chaotycznie, jakby uciekała przed diabłem. Ja również oddycham dopiero teraz, do tej nie pory nieświadoma, iż wstrzymywałam oddech. – Boże! Wiesz, kto to był, Blair? – Kręcę głową, szukając języka w ustach. Chyba zamurowało mnie na widok tego przystojniaka. Ach... i te pośladki. Umięśnione, jędrne, takie mniamniuśkie! Aż chciałoby się dać klapsa! – To Vincenzo Coletti.
– Wybacz, Annie, nie mam pojęcia, o czym ty, do diaska, mówisz! Koleś jest gorący, na tym skończmy, okej? Pokój miał być wolny, to nie moja wina. Poza tym. – Wystawiam palec, uśmiechając się. – Nie róbmy z tego takiej afery! To tylko seks i bardzo seksowne pośladki. – Mrugam okiem, łapiąc za rączki wózka.
Już mam robić pierwszy krok, kiedy drzwi pokoju otwierają się gwałtownie i staje w nich Ciacho Roku, na szczęście w spodniach, lecz bez koszulki. Świeci mi przed oczami nagim torsem z kolejną porcją tatuaży. Ma piękne ciało, to trzeba mu przyznać. Zapewne spędza na siłowni sporo czasu, bo coś takiego samo się nie zbudowało!
Z wyniosłością spogląda najpierw na moją przyjaciółkę, a potem na mnie, mierząc mnie z góry na dół i oceniając. W momencie zetknięcia się naszych spojrzeń mam wrażenie, że patrzę w ciemność, gdzie nie ma nic prócz niebezpieczeństwa.ROZDZIAŁ 2
Blair
Stoimy w krępującej, przedłużającej się ciszy. O ile ja zachowuję względny spokój, tak moja przyjaciółka niemal hiperwentyluje. Gapię się na nią zaskoczona, kompletnie nie rozumiejąc jej dziwnego zachowania. No dobra, koleś wygląda na groźnego, jego spojrzenie ścina z nóg i z całą pewnością nie jest byle kim, ale, na Boga, nie popadajmy w obłęd!
Czy tylko ja z naszej trójki trzymam nerwy na wodzy? Odważnie patrzę nieznajomemu mężczyźnie w oczy, grając twardą sztukę. On również nie spuszcza ze mnie wzroku, przez co czuję się jak urocza małpka w zoo, oglądana przez zachwycone dzieciaki. Może powinnam pobierać za to opłaty? Na tę myśl zaciskam usta, by się nie uśmiechnąć.
Pan Coletti marszczy brwi, wyraźnie wkurzony.
Och, czyżby ktoś nie posiadał poczucia humoru?
– Jeszcze raz bardzo przepraszam za zaistniałą sytuację, panie Coletti. Moja przyjaciółka pracuje tutaj dopiero od czterech miesięcy, do tej pory nie miała przyjemności pana spotk...
– Zamilcz! – Annie nie kończy, ponieważ Pan Tajemniczy bezczelnie wchodzi jej w słowo. Jego mroczny ton jeży mi włoski na rękach. Gdyby tylko chciał, mógłby pracować w seks telefonie, robiąc furorę. Laski moczyłyby majtki w sekundę! – Jak masz na imię? – zwraca się do mnie, wychodząc z pokoju. Staje przede mną, górując męską postawą. Nie mam pojęcia, ile koleś ma wzrostu, ale sięgam mu ledwo do ramienia. Czuję się jak krasnal ogrodowy! – Nie zapytam ponownie.
– Blair – odpowiadam pewnie, zakładając ręce na piersiach.
Kącik jego ust drga, jakby bawiła go moja odważna postawa. A co! Nawet jeśli doniesie Silvii, to nie powód do pozbawienia mnie pracy! Mógł wywiesić plakietkę, jeśli chciał się pieprzyć!
– Blair – powtarza cicho, przyglądając się mojej twarzy.
Jasna cholera, właśnie przeleciał mnie lodowaty dreszczyk.
– Co się tutaj dzieje? – Wznoszę oczy ku niebu, pytając niemo: dlaczego?! Czy Bóg aż tak mnie nienawidzi? Silvia pojawia się dosłownie znikąd, jednak na widok mężczyzny jej ton nagle ulega zmianie. – Och, pan Coletti. Jakiś problem? – syczy przez zęby, uśmiechając się sztucznie.
Oho! Jeśli Pan Tajemniczy się wygada, Harpia będzie miała używanie!
– Nie. To tylko małe nieporozumienie, prawda? – Uśmiecham się szeroko, nie spuszczając z niego oczu. – Pan Coletti zapomniał wywiesić plakietkę, a ja nie wiedząc, iż apartament nadal jest zajęty, weszłam do środka w najmniej odpowiednim momencie. Bardzo pana przepraszam, mój błąd. – Przykładam dłoń do serca, robiąc najbardziej słodką minę, na jaką mnie tylko stać. Chyba nie robi to na nim wrażenia, ponieważ wyraz jego twarzy jest jak wyryty z kamienia. Skurczybyk. – Skoro wszystko zostało wyjaśnione, wrócę do pracy. – Odsuwam się, nawet nie zaszczycając Silvii spojrzeniem, i czmycham, czując na sobie trzy pary odprowadzających mnie oczu.
Słodka Marysiu, co za facet! Obym nigdy więcej go nie spotkała.
Annie dopada mnie dopiero po zakończeniu zmiany, kiedy przebieram się w szatni. Nadal jest przygnębiona, jakbym co najmniej kogoś zamordowała, a nie przyłapała na bzykaniu. Wielkie mi halo! Może sama nie jestem zbytnio aktywna seksualnie, ale rozumiem potrzeby innych.
– Jezu, rozchmurz się, Annie! Masz minę, jak gdyby ci ktoś klapką na muchy rodzinę wybił. Przeprosiłam tego gościa i po sprawie, tak?
– Mhm – mruczy pod nosem, zbywając mnie. – Jestem po prostu zmęczona.
– Odpocznij i naładuj akumulatory! Mam zamiar zrobić to samo.
– Silvia kazała ci przekazać, że dzisiaj masz wolne. – Rozdziawiam usta, nie dowierzając w jej słowa.
Ja i wolne? Nie, to na pewno pomyłka.
– Jaja sobie robisz? Jakim cudem dała mi wolne w środku tygodnia? Nigdy wcześniej tego nie robiła.
– Nie wiem, Blair. Oznajmiła jedynie, że masz wolne i nic więcej.
– W porządku.
Zamykam szafkę i wkładam na siebie bluzę, rozmyślając o tym, co powiedziała Annie.
Czyżby Harpia zaliczyła i okazała łaskę? A to dobre!
***
Prawie na śpiąco pokonuję drogę do domu. Powłóczę nogami, ziewając co trzy sekundy. Jestem potwornie zmęczona, bolą mnie stopy i czuję, że dzisiaj prześpię cały dzień. To była moja trzecia noc z rzędu, nie jestem pewna, ile jeszcze pociągnę. Silvia uwielbia mnie dręczyć, nie odczuwając żadnych wyrzutów sumienia. Jeśli zamierza mnie dobić, chyba będę musiała szepnąć Paulowi słówko, bym przez jakiś czas mogła popracować w trybie dziennym.
Przecieram powieki, przechodzę przez opustoszałą ulicę i ziewam po raz setny, nagle dostrzegając czarny samochód. Jedzie po drugiej stronie, bardzo wolno, jakby kogoś śledził. Sęk w tym, iż oprócz mnie nie ma tutaj żywej duszy, i ta myśl natychmiast mnie otrzeźwia. Budzę się w ekspresowym tempie, przyśpieszam i naciągam na głowę kaptur bluzy, odbijając w prawo. Od mojego mieszkania dzieli mnie nie więcej jak kilkadziesiąt metrów, przyśpieszam i dyskretnie zerkam zza kaptura. Samochód skręca i nadal jedzie w tyle. Mam pewność, że obiektem śledzenia jestem ja. Poza miauczącymi przeraźliwie kotami nie ma tutaj nikogo, a nie sądzę, by słodkie kotki zalazły komuś za skórę.
Ha! Pytanie brzmi, komu ja zawiniłam, skoro mam eskortę pod samiutkie drzwi.
Kiedy nimi trzaskam i przekręcam wszystkie zamki, nie zapalając światła, dopadam do okna, dyskretnie wyglądając zza zasłony. Samochód przez chwilę stoi tuż pod klatką, ale oprócz tego nie dzieje się nic więcej. Chciałabym zwalić winę na moją paranoję, paskudną dzielnicę, jednak moje przeczucia są złe, bardzo złe. Ktoś mnie śledził, wie, gdzie mieszkam, i może przyjść tutaj w każdej chwili. Ta myśl stawia na baczność każdy nerw w moim ciele. Obiecuję sobie, że jutro kupię gaz pieprzowy i zamontuję w drzwiach zasuwkę.
***
Budzę się przed południem. Pierwsze, co czuję, to ból głowy i suchość pod powiekami. Sen długo nie przychodził, a moja wyobraźnia katowała mnie paskudnymi wizjami. Zasnęłam dopiero koło ósmej, męcząc się koszmarami. Wydarzenie z rana wciąż mnie prześladuje i potwornie martwi. Zastanawiam się, kto siedział za kierownicą i czego mógł chcieć. A może to przypadek? Dzielnica South Shore nie należy do bezpiecznych, w dodatku dzieją się tutaj naprawdę popieprzone rzeczy, więc śledzący mnie samochód nie jest czymś nadzwyczajnym. Nie dalej jak dwa tygodnie temu zadźgali nożem nastolatka i zostawili go w ciemnej uliczce na pewną śmierć. Na samą myśl po moim ciele przebiegają ciarki. Takie sytuacje były na porządku dziennym, dodać do tego bójki, narkotyki, broń i tragedia gotowa.
Opuszczam mieszkanie punkt druga. Zamykam wszystkie zamki, przekładam pasek torebki przez ramię i wychodzę z klatki. Odruchowo rozglądam się na boki, wzrokiem poszukując czarnego samochodu. Kiedy nie dostrzegam nic podejrzanego, kieruję się do małego sklepiku z gadżetami wędkarskimi. Dawno temu ojciec kupił tam gaz pieprzowy, coby odstraszać psy chcące rzucić się do gardła naszemu małemu ratlerkowi. Gdyby jakiś większy pies do niego dopadł, z całą pewnością z Morrisa nie zostałyby nawet kości.
W międzyczasie dzwoni do mnie Annie, proponując spotkanie w naszym ulubionym barze zaledwie przecznicę od mojego domu. Właściwie żadna kobieta nie powinna nawet przekroczyć progu tego miejsca, ale ja kocham ten bar. Jest ponury, zadymiony, barowe krzesła przeżyły już swoje, a towarzystwo pozostawia wiele do życzenia. Niemniej jednak uwielbiamy z Annie naszą Spelunę i chętnie odwiedzamy ją przy każdej możliwej okazji, by wypić pyszne piwo i pogawędzić. Johny, właściciel, barman i kelner w jednym, zawsze wita nas szerokim uśmiechem i pasie tłustymi frytkami z roztopionym serem. Po kilku piwach i takim posiłku miałam wrażenie, jakbym przytyła z dziesięć kilo.
Annie przez telefon brzmiała na przygnębioną i nieco zmartwioną. Po spotkaniu Ciacha Roku była przerażona. Szczerze powiedziawszy, nie mam zielonego pojęcia, kim jest ów mężczyzna, ponieważ nigdy wcześniej go nie widziałam. Po zachowaniu Annie było oczywiste, iż musi być kimś ważnym, inaczej nie byłaby tak przestraszona. Planuję pociągnąć ją za język i dowiedzieć się czegoś więcej, skoro wpadłam na niego i zastałam w jakże jednoznacznej sytuacji. Na samo wspomnienie robi mi się potwornie gorąco i czuję rumieńce na policzkach. Przykładam do nich dłonie, zaciskając usta w uśmiechu. To były naprawdę cholernie seksowne pośladki, jakich nigdy w życiu nie widziałam! Nie to, że mam doświadczenie, bo nie mam, ale taki facet musi być petardą w łóżku!
Chryste! O czym ja właśnie myślę?!
Besztam samą siebie, wyrzucam z głowy Pana Przystojnego i wchodzę do baru. Johny już od progu macha do mnie wesoło, wskazuje barowy hoker i kiedy tylko siadam, bierze moją dłoń i całuje jej wierzch – taki gest, którym obdarza mnie i Annie.
– Pięknie dzisiaj wyglądasz, jak zawsze zresztą – bajeruje, puszczając oko. – A gdzie twoja najlepsza przyjaciółka?
– Właściwie powinna być jakieś pięć minut temu. Pewnie coś ją zatrzymało.
– Może napijesz się piwa? Frytki do tego?
Och, zaczyna się!
– Na razie poproszę twój słynny napój imbirowy, na piwo jest stanowczo za wcześnie!
– Naprawdę? Im to powiedz. – Kiwa głową w kierunku stolika w końcu sali, przy którym siedzi grupka facetów z wielkimi kuflami przed sobą.
– Nigdy nie zrozumiem, jak można pić o tej godzinie – prycham.
– Hejka! – Przekręcam głowę, obserwując przyjaciółkę. Odkłada torebkę na bar, wskakuje na krzesełko i cmoka mnie w policzek. – Sorki, samochód mi zdechł i musiałam czekać na taksówkę. Przysięgam, że zezłomuję tego grata!
– Powinnaś była zrobić to jakieś dwa lata temu! To ledwo jeździ!
Gromi mnie wzrokiem, po czym wita się z Johnym.
– Zrobię to, obiecuję. Po prostu muszę oszczędzić pieniądze na coś nowego.
– Trzymam kciuki. – Uśmiecham się, odbierając wysoką szklankę z napojem imbirowym. Annie również prosi o to samo i kiedy Johny się oddala, zapada niezręczna cisza. Nigdy nie czułam się w jej obecności tak dziwnie! – Coś cię martwi? – dopytuję.
– Nie. – Wzrusza ramionami, sięgając po stojącą na barze miskę z orzeszkami. – Nie odespałam nocki, wciąż czuję się jak zombie. Nocne zmiany zaczynają dawać mi w kość!
– Mnie to mówisz? Ciągnę nocki od kilku dni, moja droga. To nielegalne!
– Jutro rano zadzwoń do Silvii i zapytaj, jaką masz zmianę w piątek.
– Zadzwonię. – Upijam łyk napoju i wchodzę na interesujący mnie temat. – Więc... kim było to ciacho, które przyłapałam? Twoje zachowanie było niepokojące. – Natychmiast zauważam zmianę jej postawy. Napina ramiona, zwija dłonie w pięści i nie zaszczyca mnie nawet spojrzeniem.
– Imię i nazwisko już znasz. Jest menadżerem tego hotelu, Blair.
Kurwa mać!
– Mówisz poważnie? – piszczę, ściągając na siebie uwagę kolesi w rogu sali. Chrzanić ich! – Menadżer hotelu? Matko Boska, to katastrofa!
– Daj spokój, nie wywali cię. Przecież nawet nie ma powodu. To tylko przyłapanie na bzykaniu, nic wielkiego – stwierdza niby luźno, choć wyczuwam, że coś jest na rzeczy.
– Wydaje mi się, że dla niego mogło być to coś wielkiego, Annie. Wyglądał na solidnie wkurzonego, a tonem głosu prawie zwalił mnie z nóg.
– Najlepiej trzymaj się od niego z daleka. Takie szare myszki jak my nie powinny nawet zbliżać się do takich kolesi jak Vincenzo Coletti.
– Jakoś wcale mi się do tego nie śpieszy. Na twarzy miał wypisane „kłopoty”!
– Zgadzam się z tobą. Zapomnij o tym. – Wysila się na uśmiech, zmieniając temat. – Zamówmy frytki, najlepiej dużą porcję. Umieram z głodu! – Zaciera ręce, wołając Johny’ego.
***
Nazajutrz ze snu wyrywa mnie dzwonek telefonu. Dochodzi dopiero ósma rano, ale Silvia ma na to wywalone. Ledwo się odzywam, a już wydaje polecenie pojawienia się w hotelu. Brzmi niemiło oraz bezczelnie, czego szczerze w niej nienawidzę. A jeszcze bardziej nie znoszę jej władzy, którą rzuca mi prosto w twarz. Czuje się lepsza od nas, poniewierając nami jak szmacianymi kukiełkami. Wiele razy na końcu języka miałam ciętą ripostę, którą z chęcią bym ją poczęstowała, jednak się hamowałam, ponieważ to moja przełożona, a praca w hotelu jest dla mnie ważna. Szkoda, że szacunek do pracowników Silvia ma w nosie.
Zjawiam się prawie o dziesiątej, ziewając i poprawiając rozwiane przez wiatr włosy. Macham wesoło do dziewczyn na recepcji i kroczę prosto w paszczę lwa, czyli do gabinetu należącego do Silvii. Znajduje się na parterze, w centralnym miejscu, żeby wszyscy mieli świadomość, kto rozdaje karty. Zawsze zastanawiała mnie pozycja Silvii. Panoszy się w hotelu, jakby co najmniej był jej własnością, a ona zajmowała fotel prezesa, a nie kierownika zmiany. Wydaje polecenia bez mrugnięcia okiem, wiele razy używając tego swojego pogardliwego tonu, który potrafił doprowadzić do szału.
Biorę głęboki wdech i delikatnie pukam do drzwi, po czym słyszę ostre wejść. Kręcę głową, przekraczając próg, i zawieszam wzrok na Silvii. Siedzi przy wielkim biurku, stuka w klawiaturę laptopa i od niechcenia, nad oprawkami paskudnych okularów, łypie tymi ciemnymi oczyskami. Nie znam jej zbyt dobrze, ale aż nadto wiem, jak bardzo jest wredna. Małe to takie, opryskliwe i chamskie, co nie zmienia faktu, że naprawdę przez nią mogę wylecieć.
– Usiądź. – Harpia sprowadza mnie do rzeczywistości, kiwając podbródkiem na stojące naprzeciwko jej biurka krzesło. Zajmuję je z dozą niepewności, dopiero teraz rozmyślając nad tym, dlaczego tak właściwie mnie tutaj wezwała. Cholera! Przeskrobałam coś? – Sądziłam, że uda ci się dotrzeć o wiele wcześniej – stwierdza wyniośle.
– Przepraszam. Kiedy zadzwoniłaś, jeszcze spałam, a przebicie się przez miasto w godzinach porannych to istna katorga.
– Tak – mamrocze w odpowiedzi, zsuwając okulary z nosa. Składa je delikatnie i odkłada na specjalną podkładkę, po czym zamyka klapę laptopa i splata palce ze sobą. Coś nie gra. Jest zbyt opanowana, spokojna, a to nie w jej stylu. – Wczoraj rozmawiałam z właścicielem hotelu. Przejrzał karty wszystkich pracowników na okresie próbnym, dochodząc do wniosku, iż przyszła odpowiednia chwila na zrobienie porządku – oznajmia spokojnie.
– Porządku? – pytam podejrzliwie, czując podchodzące do gardła serce.
– Niestety na jego polecenie muszę cię zwolnić.
Blednę, przytrzymując się oparcia krzesła.
Pracuję tutaj od czterech miesięcy, bywało ciężko, męcząco, ale nie narzekałam! Nigdy nie okazałam Silvii swojego niezadowolenia, nie skarżyłam się.
– Dlaczego akurat mnie? Przecież pracuję od niedawna! Kto jeszcze poleciał?
– Tego nie mogę ci powiedzieć, Blair. Tutaj jest twoje wypowiedzenie. – Wręcza mi kartkę, na którą rzucam okiem.
Chryste, to dzieje się naprawdę!
– A okres wypowiedzenia? Czy nie powinnam popracować jeszcze przez jakiś czas?
– Szefowi zależy na szybkim rozwiązaniu sprawy, więc nie, nie będziesz musiała pracować. Rozstaniemy się dzisiaj.
Jestem zbyt zszokowana, by wydusić z siebie cokolwiek więcej. Wszystko było w porządku, nic nie wskazywało na to, bym miała stracić pracę. Ze mną zatrudniono szesnaście osób, naprawdę mam takiego pecha, że trafiło akurat na mnie?
– To w ogóle legalne? Tak nagle, z dnia na dzień? – pytam chamsko, a Silvia cała się puszy.
– Oczywiście, że tak! Byłaś na okresie próbnym. – To fakt, z tym nie mogę się kłócić. – Dostaniesz wypłatę i premię. Chyba nie będziesz robić problemów, prawda? – Unosi brew, jakby niemo dodawała: lepiej nie próbuj.
Jestem szarą myszką, poza tym gówno mogę zrobić.
– Nie, nie będę. Wezmę swoje rzeczy z szafki i mnie nie ma – prycham wkurzona, podnoszę się i dumnie kroczę do drzwi.
Jebać ich wszystkich.
– Kiedy będziesz gotowa, przyjdź po dokumenty – dodaje obojętnie, pozwalając mi opuścić to przeklęte biuro.
Vincenzo
Tego dnia wszystko idzie nie tak, jak powinno iść. Matka wyprowadziła mnie z równowagi, żądając spędzenia świąt u ciotki Manueli we Włoszech. Jakby to było, kurwa, takie proste! Siostra się uparła i nie przyjmowała odmowy, by urządzić osiemnaste urodziny w moim klubie. Sęk w tym, że jest to klub ze striptizem, a matka na jej prośbę niemal dostała zawału!
Bieżące sprawy również przybierały fatalny kierunek. Don chodził nie mniej nabuzowany ode mnie, a jego upragniona zemsta za śmierć ojca nadchodziła wielkimi krokami. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę z konsekwencji owej zemsty, ale żaden z nas o to nie dbał. Vendetta była nieunikniona, nikt nie mógł tego zatrzymać. Problem polegał na tym, iż ten, który miał za to zapłacić, nagle rozpłynął się w powietrzu.
Na deser została jeszcze Carla. Szalała ze złości i przerażenia. Nasza ostatnia schadzka wymknęła się spod kontroli i zostaliśmy przyłapani. Nie spodziewałem się tego. Byłem zszokowany widokiem tej młodej, wpatrzonej w nas dziewczyny. Jej rumieńców na policzkach, wielkich, ciemnych oczu i brązowych włosów związanych w kucyk. Była piękna, po prostu. W czarnych spodniach i bordowym fartuszku wyglądała jak pracownica ekskluzywnego SPA. Wpadła tam w środku naszego uniesienia i była świadkiem tego, czego nikt nigdy nie powinien być. Dlatego stała się problemem, utrapieniem, powodem mojego ciągłego rozmyślania. Posiadała w swoich dłoniach ogromną władzę, choć nie zdawała sobie z tego sprawy. Wystarczyłoby jedno słowo z jej różowych warg, by pozbawić życia nie tylko mnie, ale i Carlę. Do tego dopuścić nie mogłem. Główkowałem, co zrobić i jakie kroki poczynić, by usunąć ją w cień.
Czułem, że zabranie Carli do hotelu będzie fatalnym posunięciem. Tego dnia nie mieliśmy za dużo czasu, dlatego wybraliśmy pokój. Wbrew pozorom to miejsce było dla nas bezpieczne. Zachowywaliśmy ostrożność, poza tym don odwiedzał hotel tylko w nagłych przypadkach, czyli niezmiernie rzadko. Tym razem dopadł nas pech.
– Vincenzo. – Do mojego gabinetu wchodzi Carla.
Jak zwykle piękna, w dopasowanej, cielistej sukience i wysokich szpilkach. Jej blond włosy falują wokół ramion, a wpadające przez okno promienie słoneczne oświetlają twarz. Ta kobieta jest moim grzechem, zakazanym owocem, którego skosztowałem, zakładając sobie pętlę na szyję. Ryzykowaliśmy każdego dnia i choć oboje powinnyśmy odpuścić, uczucie nam na to nie pozwoliło.
– Podjąłeś już decyzję? – dopytuje, opierając ręce na biodrach.
– Wciąż się zastanawiam.
– Gdzie są twoje jaja, do cholery? Jesteś consigliere! Musisz to zrobić!
– Wiem. – Przecieram twarz rękami, podchodząc do okna.
Zawieszam wzrok na widoku ruchliwego miasta oraz wiecznych korków. Szlag! Dlaczego musiała wejść akurat wtedy? Czy to przeznaczenie, jakiś znak?
– Mam wrażenie, że nie wiesz. Ona jest zagrożeniem! Może nas wydać, a wtedy to nasze głowy polecą! Nie zamierzam umierać, nie w tym wieku i nie przez nią. Blair Jensen musi umrzeć, Vincenzo. Inaczej nigdy nie zaznamy spokoju. – Podchodzi, przytula się do moich pleców i składa pocałunek na karku.
Mam na sumieniu wiele trupów, nigdy nie waham się pociągnąć za spust i nie odczuwam wyrzutów sumienia. Taka praca. Albo zginą inni, albo ja. W tym świecie, przepełnionym nienawiścią, żądzą władzy i gonieniem za ogromnymi pieniędzmi, nie ma miejsca na uczucia i litość. To jak wyścig szczurów – wygrywa najlepszy, zostawiając resztę daleko w tyle. Ja nie zamierzam być w tyle, a już na pewno nie przez przypadkową dziewczynę.
– Zrobię to dzisiaj wieczorem. Kulka między oczy powinna załatwić sprawę. – Odwracam się, obejmuję kobietę mojego życia i przyciskam do szyby, zachłannie wpijając się w jej usta. Jęczy cicho, bezwstydnie chwytając mojego kutasa. – Szaleję za tobą. – Dyszę niczym napalony pies, wsuwając dłoń między jej uda. Odchylam wilgotne majtki i pieszczę łechtaczkę, wyciskając z Carli kolejną porcję jęków.
Dzisiejszego wieczoru, dwudziestego drugiego maja, Blair Jensen umrze, byśmy to my mogli być bezpieczni.