- W empik go
Zapisane w kartach. Tom 5. Inni - ebook
Zapisane w kartach. Tom 5. Inni - ebook
Anne Bishop – najpopularniejsza autorka według „New York Times'a” – powraca do świata Innych, by pokazać, w jaki sposób ludzie starają się przetrwać w świecie zmiennokształtnych i wampirów.
Po tym, jak ludzkie powstanie zostało brutalnie stłumione przez Starszych – prymitywną i śmiercionośną postać Innych – miasta kontrolowane przez ludzi zostały rozrzucone po całym świecie. Ich mieszkańcy doskonale wiedzą, że powinni się bać ziemi niczyjej poza granicami ich osad i że zagraża im ciemność…
Dziedziniec w Lakeside nie musi się odbudowywać z gruzów, tak jak niektóre społeczności, ale Simon Wilcza Straż i Meg Corbyn stają przed zadaniem utrzymania kruchego pokoju. Ich wysiłki spełzają jednak na niczym, gdy do miasta przybywa brat porucznika Montgomery’ego, szukający pola do łatwego zysku i szemranych interesów.
Ludzie zaczynają się bronić przed przedstawicielem własnego gatunku, co zwraca uwagę Starszych, którzy są ciekawi, w jaki sposób jeden mało znaczący drapieżnik może mieć tak ogromny wpływ na całe stado. Meg, która zna wszystkie zagrożenia, wie, jak się zakończy ta historia – w swoich wizjach widzi grób…
„Fantastyczny wgląd w brutalną, mroczną politykę i wojnę międzygatunkową.
Naprawdę absorbująca seria”.
Fresh Fiction
„Jedna z najoryginalniejszych i najlepszych serii fantastycznych…
Rewelacyjna i ekscytująca historia”.
RT Book Reviews
„Świetnie wykreowany świat”.
Smexy Books
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62577-61-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Koniec lipca
Gdy zebrali się na dzikich terenach między dwoma Wielkimi Jeziorami Tala i Etu, ich kroki wypełniły ziemię głuchą ciszą.
Byli Starszymi, pierwotnymi postaciami terra indigena, strzegącymi dzikich, pierwotnych części świata. Mniejsze formy tubylców ziemi – zmiennokształtni, tacy jak Wilki, Niedźwiedzie i Pantery – znały ich jako kły i pazury Namid.
Ludzie – błyskawicznie rozprzestrzeniające się dwunożne drapieżniki – rozpoczęli wojnę z terra indigena, zaczęli zabijać mniejszych zmiennokształtnych, którzy zamieszkiwali dzikie tereny graniczące z Cel-Romanią, znajdującą się po drugiej stronie terytorium Oceanu. A tu, w Thaisii, wybito tyle Wilczej Straży, że na niektórych obszarach już w ogóle nie było słychać jej pieśni.
Gdy ludzie w Thaisii i Cel-Romanii świętowali swoje zwycięstwo nad mniejszymi formami terra indigena, Żywioły oraz kły i pazury Namid odpowiadały na wezwanie do wojny. Najpierw zniszczyły najeźdźców, a potem rozpoczęły proces dzielenia i zmniejszania ludzkich stad, tak by znajdowały się w tych dwóch częściach świata.
Teraz jednak pojawił się problem.
Część z nas będzie musiała pilnować ludzi, powiedział najstarszy samiec. Nawet tak niewielki kontakt może nam zaszkodzić. Zapadła cisza, gdy zaczęli rozważać przejęcie zadania, które przez tyle lat wykonywali mniejsi zmiennokształtni. A potem padło pytanie: Ilu ludzi zatrzymamy?
Zabić ich wszystkich! warknął inny samiec. To właśnie zrobiliby z nami ludzie!
Zabiłbyś słodką krew? spytała zszokowana samica.
Zapadło ciężkie milczenie, wszyscy zaczęli się zastanawiać nad odpowiedzią.
Słodka krew, wyjący nie-Wilk, zmieniła sytuację na Dziedzińcu w Lakeside – zmieniła nawet część żyjących tam terra indigena. Nie była taka jak wrodzy ludzie. Nie była ofiarą. Ona i jej podobni byli cudownymi i przerażającymi stworzeniami Namid.
Nie, nie można było zabić słodkiej krwi nie-Wilka, zwanej Dziewczyną Kijem od Miotły w opowieściach, które krążyły po dziczy i rozbawiały nawet najniebezpieczniejsze formy Starszych.
Zgodzili się co do tego, że wybicie wszystkich ludzi w Thaisii nie było dobrym rozwiązaniem, i zastanawiali się nad dalszymi posunięciami jeszcze długo po zachodzie słońca.
Skoro mamy zachować przy życiu część ludzi, to których mamy wybrać? spytał wreszcie najstarszy samiec.
To była zupełnie inna kwestia. Bardzo złożona i skomplikowana. Wielu z mniejszych zmiennokształtnych, którzy przetrwali ataki, wycofało się z zamieszkałych przez ludzi terenów i zostawiło ich na łaskę i niełaskę Starszych.
Niektórzy zaczęli unikać wszelkiego kontaktu z ludźmi i wrócili do dziczy, inni postanowili osiąść w odzyskanych miastach – w których znajdowały się ludzkie budynki i sprzęty, ale już bez lokatorów i właścicieli.
Jednakże strzegący pierwotnych terenów Starsi z reguły trzymali się z dala od takich miejsc, chyba że trafiali do nich pod postacią kłów i pazurów Namid. Nie nawiązywali kontaktów z ludźmi, tak jak robili to mniejsi zmiennokształtni. Z opowieści wiedzieli, że istnieją różne gatunki dwunożnych drapieżników, jednak nie mieli pojęcia, co sprawiało, że jeden człowiek szanuje ziemię i wyznaczone granice, natomiast inny zabija i porzuca mięso albo odbiera domy upierzonym czy futrzastym stworzeniom. Ludzie z LPiNW wypowiedzieli wojnę terra indigena. Czy istniały inne wrogie gatunki, których Starsi jeszcze nie poznali?
Czy jeśli ludzie powrócą do odzyskanych miast, zaczną walczyć ze zmiennokształtnymi, próbującymi dostosować te miejsca do terra indigena, którzy nie chcieli całkowicie porzucić ludzkiej postaci? Ale przecież tubylcy ziemi przyjmowali nie tylko postać innego drapieżnika, lecz i jego cechy. Czy istniały ludzkie cechy, których nie powinny przyjmować terra indigena? Dokąd mogli się udać Starsi, żeby przyjrzeć się ludziom i ustalić, do czego nie wolno dopuścić w odzyskanych miastach?
Naraz wszyscy Starsi odwrócili się i popatrzyli w stronę Lakeside.
Ten Dziedziniec nie został porzucony, mieszka tam ludzkie stado, powiedziała najstarsza samica.
Mieszkali tam również Wilk i wyjący nie-Wilk, który intrygował tak wielu Starszych. Wzięcie udziału w wydarzeniach, o których opowieści będą potem krążyć po dzikiej krainie, było warte ryzyka skażenia ludźmi.
Ciekawość przepełniała wszystkich, ale tylko jeden samiec i jedna samica mieli się udać na ten niewielki, zajęty przez ludzi obszar. Byli w Lakeside już wcześniej – pod postacią kłów i pazurów Namid wałęsali się po zamglonych ulicach i polowali na ludzkie ofiary.
Zadowoleni z podjętej decyzji, Starsi wrócili na swoje dzikie tereny, a wybrana para wyruszyła w podróż do Lakeside na rozpoznanie ludzkiego stada.NAMID – ŚWIAT
KONTYNENTY I TERYTORIA (jak dotąd)
Afrikah
Australis
Brytania/Dzika Brytania
Celtycko-Romańska Wspólnota Narodów/Cel-Romania
Felidae
Kościste Wyspy
Burzowe Wyspy
Thaisia
Tokhar-Chin
Zelande
WODY
Wielkie Jeziora: Największe, Tala, Honon, Etu i Tahki
Pozostałe jeziora: Jeziora Piór/Jeziora Palczaste
Rzeka: Talulaha/Wodospad Talulaha
GÓRY
Addirondak, Skaliste
MIASTA I WIOSKI
Przystań Przewoźników, Centrum Północ-Wschód (Dyspozytornia), Georgette, Laketown, Podunk, Sparkletown, Talulah Falls, Toland, Orzechowy Gaj, Pole Pszenicy, Bennett, Wioska Wytrzymałych, Złota Preria, Shikago, SweetwaterKrótka historia swiata
Dawno, dawno temu Namid zrodziła wszelkie istoty żywe – w tym te nazywane ludźmi. Podarowała ludziom żyzne obszary samej siebie i wodę zdatną do picia, a znając ich delikatną naturę, jak również naturę innych swoich dzieci, odizolowała ich, by mieli szansę przeżyć i rozwijać się. Ludzie dobrze wykorzystali tę szansę. Nauczyli się budować domy i krzesać ogień. Nauczyli się uprawiać ziemię i wznosić miasta. Zbudowali też łodzie i zaczęli łowić ryby w Morzu Śródziemnym i Morzu Czarnym. Rozmnażali się i rozprzestrzeniali po swojej części świata, aż natrafili na dzikie miejsca. To wtedy odkryli, że resztę świata zasiedlają inne dzieci Namid. Jednak Inni nie dostrzegli w ludziach zdobywców. Dostrzegli w nich nowy rodzaj mięsa.
Tak zaczęły się wojny o dzikie miejsca. Czasami ludzie wygrywali i rozprzestrzeniali się nieco bardziej, częściej jednak znikały całe fragmenty ich cywilizacji, a ci, którzy ocaleli, trzęśli się ze strachu, słysząc wycie wilków. Zdarzało się też, że ktoś za bardzo oddalił się od domu, a rano znajdowano go martwego, pozbawionego krwi.
Mijały wieki. Ludzie zbudowali większe statki i przepłynęli Atlantyk. Kiedy natrafili na dziewiczy ląd, na wybrzeżu zbudowali osadę. Wówczas odkryli, że i to miejsce zajęte jest przez terra indigena, czyli tubylców ziemi. Innych.
Terra indigena rządzący kontynentem nazywanym Thaisią poczuli gniew, gdy ludzie zaczęli wycinać drzewa i orać ziemię, która nie należała do nich. Zjedli więc osadników i nauczyli się przybierać ich kształt, tak jak wcześniej wielokrotnie nauczyli się przybierać kształt innego mięsa.
Druga fala osadników znalazła opuszczoną osadę i ponownie spróbowała ją zasiedlić.
Ich również zjedli Inni.
Na czele trzeciej fali osadników stał człowiek, który był mądrzejszy niż jego poprzednicy. Zaproponował Innym ciepłe koce, materiał na ubrania i interesujące błyszczące przedmioty – w zamian za zgodę na zajęcie osady i uprawę okolicznej ziemi. Inni uznali, że to uczciwa wymiana, i opuścili tereny użyczone ludziom. Otrzymali więcej prezentów w zamian za prawo do polowań i połowu ryb. Taki układ zadowalał obie strony, choć jedna z trudem tolerowała nowe sąsiedztwo, a druga ogradzała swe osady i żyła w ciągłym strachu.
Płynęły lata, osadników przybywało. Wielu umierało, ale wielu wiodło się całkiem dobrze. Osady rozrastały się w wioski, te w miasteczka, a te z kolei w miasta. Stopniowo ludzie rozprzestrzenili się po całej Thaisii na ziemiach użyczonych im przez Innych.
Mijały wieki. Ludzie byli bystrzy, ale Inni również. Ludzie wynaleźli elektryczność i kanalizację. Inni kontrolowali wszystkie rzeki, które zasilały generatory, i wszystkie jeziora, które dostarczały wody pitnej. Ludzie wynaleźli silniki parowe i centralne ogrzewanie. Inni kontrolowali zasoby paliwa potrzebnego do pracy silników i ogrzewania domów. Ludzie wynajdowali i produkowali różne rzeczy. Inni kontrolowali surowce, a zatem decydowali o tym, co można, a czego nie można produkować w ich części świata.
Oczywiście zdarzały się konflikty i niektóre ludzkie miasta znów pochłonął las. Wreszcie ludzie pojęli, że to terra indigena rządzą Thaisią i tylko koniec świata może to zmienić.
Obecnie sytuacja kształtuje się następująco: na ogromnych terenach należących do Innych rozrzucone są niewielkie ludzkie osady. W większych miastach znajdują się ogrodzone parki nazywane Dziedzińcami, gdzie mieszkają Inni, których zadaniem jest obserwowanie ludzi i pilnowanie przestrzegania umów, jakie zawarli z terra indigena. Po jednej stronie wciąż panuje niechętna tolerancja – a po drugiej strach. Ale jeśli ludzie będą ostrożni, przetrwają. Przynajmniej niektórzy z nich.Rozdział 2
Środa, 1 sierpnia
Monty siedział przy stole konferencyjnym i zastanawiał się, czy kogokolwiek dziwiła jego obecność na spotkaniu, w którym udział brali również burmistrz Lakeside, komisarz policji, agent Biura Śledczego i kapitan Douglas Burke. Przecież był tylko porucznikiem i dowodził dwuosobowym zespołem.
Bezskutecznie próbował uwierzyć w to, że praca jego zespołu nie ma nic wspólnego z jego obecnością na zebraniu.
– Dziękuję, że odłożyli panowie na chwilę swoje ważne obowiązki i zgodzili się ze mną porozmawiać.
Walter Chen, nowy burmistrz, uśmiechnął się do każdego po kolei. Był to łagodny uśmiech, pasujący do niskiego wzrostu mężczyzny i jego cichego głosu. Kąciki piwnych oczu znaczyły głębokie zmarszczki, czarne włosy były dokładnie zaczesane do tyłu.
– Doceniamy możliwość spotkania się z panem – odparł Greg O’Sullivan. A potem kiwnął głową do mężczyzny, którego Monty nie kojarzył.
– Zna pan komisarza Alvareza? – spytał Chen, nieco zaskoczony.
– Nie pracowaliśmy w tym samym okręgu w Dyspozytorni, ale agent O’Sullivan jest związany z gubernatorem Hanniganem, a ja mam przyjemność należeć do grona jego przyjaciół – odparł Alvarez. Był przystojnym, rosłym mężczyzną po pięćdziesiątce, miał błyszczące czarne oczy i gęste, ciemne, falujące włosy.
Monty spojrzał na Burke’a. Zastanawiał się, co jego kapitan wie na temat tego mężczyzny.
– Proszę usiąść – powiedział Chen. – Może kawy? Herbaty? Mamy czarną i zieloną. Zielona przyjechała aż z Tokhar-Chin i jest sprzedawana na ryneczku nieopodal mojego domu.
Nikt nie zamówił nic do picia. Wszyscy czekali, aż burmistrz zacznie rozmowę.
On jednak zwlekał. Po chwili ponownie się uśmiechnął.
Greg O’Sullivan pochylił się do przodu.
– Czy mogę zadać panu pytanie?
– Proszę. – W głosie Chena zabrzmiała ulga.
– Dlaczego pan i komisarz Alvarez zostaliście wyznaczeni na te stanowiska?
Alvarez spojrzał na Chena, potem popatrzył po twarzach pozostałych mężczyzn przy stoliku.
– Jestem świeżą krwią, mam być wsparciem dla gubernatora. Z całą pewnością nie będą z tego faktu zadowoleni dyrektorzy komisariatów w Lakeside, ponieważ w normalnej sytuacji miejsce Kurta Wallace’a, który musiał mimowolnie podać się do dymisji, zająłby właśnie któryś z nich. Teraz jednak nie mamy do czynienia z normalną sytuacją. To miasto ma ogromne znaczenie dla całego Rejonu Północno-Wschodniego i ludzki rząd nie może sobie pozwolić na popełnienie kolejnych błędów. Ja nie wspierałem ruchu Ludzie Przede i Nade Wszystko. Mam to w aktach. Mam nadzieję, że w kolejnych tygodniach wyjdzie nam to na korzyść.
– W jakim sensie? – spytał Burke.
Alvarez się uśmiechnął.
– Zyskamy w oczach terra indigena na Dziedzińcu Lakeside i poza nim.
– Ja też nie wspierałem ruchu Ludzie Przede i Nade Wszystko – dorzucił Chen. – Kilka firm w mojej dzielnicy zostało zniszczonych przez ich zwolenników, doszło do kilku bójek, wskutek których kupcy przestali przyjeżdżać na rynki.
Nowy komisarz policji, który wspierał gubernatora i nie wspierał LPiNW, i nowy burmistrz, który miał w swoim otoczeniu ludzi nękanych czy nawet pobitych przez ruch. Tak samo było w przypadku niektórych sklepów na rynku. Piekarnia i kawiarnia Nadine Fallacaro została doszczętnie spalona. Gdyby Meg Corbyn nie odczuła przemożnej potrzeby nacięcia skóry i gdyby nie zinterpretowano poprawnie jej ostrzeżenia, Nadine zginęłaby w płomieniach.
– Tak więc przybycie burmistrza Chen i mnie to dodatkowe korzyści – rzekł Alvarez, patrząc na Burke’a. – Burmistrz ma rodzinę w Tokhar-Chin, a ja w Felidae. Możemy otrzymywać wiadomości z tych miejsc i – mam nadzieję – pomóc w rozwoju i kontynuacji handlu z tymi częściami świata. Tak jak pan, kapitanie Burke, ma rodzinę w Brittanii, co okazało się bardzo pożyteczne.
– Nie miałem wieści od kuzyna Shamusa od początku lipca, ale to między innymi dzięki jego pomocy udzielonej terra indigena nasze statki nadal mogą pływać między Thaisią a Brittanią.
Alvarez powiódł wzrokiem po twarzach Burke’a, Monty’ego i O’Sullivana.
– Krążą plotki, że wasza trójka spotkała Żywioł, który rządzi oceanem Atlantyckim.
– Owszem. – O’Sullivan się wzdrygnął. – Ona, przynajmniej miałem wrażenie, że to samica, pozwoli statkom z Thaisii płynąć do Felidae, Brittanii, Burzowych Wysp i Afrikah. Jeśli jednak spróbujemy udać się po to, co zostało z Celtycko-Romańskiej Wspólnoty Narodów, zniszczy każdy statek z Thaisii, który wpłynie na jej wody. Dotyczy to również statków rybackich.
– Tokhar-Chin? – spytał Chen.
– Żywioł, który strzeże Pacyfiku, decyduje o tym, komu wolno wpłynąć na wody między Thaisią a Tokhar-Chin, nie mamy jednak powodu, by sądzić, że istnieje konflikt między mieszkającymi tam ludźmi a terra indigena.
Chen skinął głową.
– No dobrze. Czyli żyjemy w tekturowym domu, tak? Mamy miasto, które wciąż jest zarządzane przez ludzi, i teren przez nich kontrolowany, nawet jeśli został wydzierżawiony od terra indigena.
– Którzy mogą odmówić odnowienia umowy dzierżawy i eksmitować żyjących tu ludzi – dodał Burke. – Inni na Zachodnim Wybrzeżu tak właśnie postąpili, gdy pojawiły się problemy w Jerzy; tutaj mogą postąpić tak samo.
– Ale z pewnością nie wszyscy na raz – rzekł Burke. – Przecież granice miasta nie zostały wytyczone podczas zawierania jednej umowy. Gdy przybyło tu więcej osób, stopniowo dodawano sąsiadujące obszary. Kiedy pojawiły się konflikty między Innymi i ludźmi, sprawdziłem dzierżawę terenów w mojej okolicy. Byłem przerażony faktem, jak mało lat zostało do zawarcia kolejnej umowy i… – przerwał. Po chwili podjął, ale kolejne słowa wypowiadał z wyraźnym trudem: – Lakeside to miasto składające się z sąsiadujących ze sobą terenów, a na nich często mieszkają rodziny pochodzące z określonych części świata. Większość rodzin z mojej dzielnicy pochodziła z Tokhar-Chin. Są tam też ludzie z Felidae i Afrikah. Wydaje mi się, że ci, którzy przybyli z Brittanii, zamieszkują tereny, na których żyją potomkowie obywateli Celtycko-Romańskiej Wspólnoty Narodów.
– To chyba prawda – odparł Burke.
– Gdy zobaczyłem, ile miasto płaci za dzierżawę tych terenów – ta informacja nie była tajna, ale też trudno było ją znaleźć – zacząłem się zastanawiać, czy urzędnicy nie będą chcieli zrezygnować z dzierżawy jednej części, żeby mieć dostatecznie dużo pieniędzy na dzierżawę pozostałych, ważniejszych terenów.
Monty patrzył z uwagą na Chena. Burke zaklął pod nosem.
– Na bogów na górze i na dole! – O’Sullivan oparł się na krześle. – Czy ktoś naprawdę to rozważa?
– Nie wiem – odparł łagodnie Chen. – Wtedy byłem jedynym człowiekiem zasiadającym w radzie miejskiej i nie miałem żadnego wpływu na bieg wydarzeń. A teraz? – Pytanie zawisło w powietrzu.
Burke nachylił się do przodu.
– Przy tym krańcu jeziora Etu znajdują się cztery łatwo dostępne obszary: miasto Lakeside, miasto Talulah Falls, wieś na Wielkiej Wyspie i mieszana społeczność w Osiedlu Nadrzecznym. Z tych czterech miejsc Lakeside jest jedynym, które znajduje się pod kontrolą ludzi. Jest również jedynym, w którym ludzie mogą robić z ziemią niemal wszystko: mogą zakładać farmy, otwierać fabryki albo wyrzynać się na ulicach. Tak przynajmniej było do tej pory. Dopóki nie skonfliktowaliśmy się z Innymi, którzy mieli pilnować, żebyśmy nie popełnili jakichś głupstw, reszta terra indigena się do tego nie wtrącała. To jednak się zmieniło. Ludzie zadarli z pilnującymi ich terra indigena, Inni zostali zaatakowani – część z nich zabito, co rozwścieczyło mieszkańców dzikich terenów – terra indigena, których nikt nigdy nie chciał oglądać. Teraz stoją oni na naszym progu i pilnują, żebyśmy nigdy nie zapomnieli tego, co zrobiliśmy.
– W ciemności kryje się niebezpieczeństwo – dodał O’Sullivan. – Działania ruchu LPiNW wymazały granicę między ziemiami kontrolowanymi przez ludzi a terenami dzikimi i nie da się tego cofnąć.
Alvarez się zamyślił.
– Nie będziemy bezpieczni w ciemnościach – powiedział po chwili. – Czy to oznacza, że sugerujesz wprowadzenie godziny policyjnej o zachodzie słońca?
– Wydaje mi się, że w granicach miasta ludzie chodzący do kina, teatru czy na kolację nie znajdą się w większym niebezpieczeństwie niż wcześniej, gdy jedyne drapieżniki, które biegały po ulicach, nie tylko wyglądały jak ludzie, lecz były ludźmi – zauważył Burke. – Czy jednak ktoś jest na tyle głupi, żeby wychodzić z miasta po zmroku? To straszny sposób na popełnienie samobójstwa.
– Ponawiam zatem pytanie – rzekł Alvarez. – Czy mamy wprowadzić godzinę policyjną?
Burke zawahał się, a potem pokręcił głową.
– Dopóki nie dojdzie do nocnej rzezi, nie przekonasz ludzi, żeby wracali do domu przed zmrokiem, zwłaszcza o tej porze roku. Lepiej byłoby nakazać, żeby wszystkie sklepy i bary zamykały się przed dziesiątą czy jedenastą. W ten sposób większość pracujących na wieczorną zmianę byłaby w domach przed północą. Im mniej osób na ulicach, tym łatwiej będzie nam reagować na wezwania o pomoc, zamiast pilnować grupy osób, które zamiast rozumem, kierują się brawurą.
– Dobrze – odparł Alvarez. – Ta propozycja może wyjść od mojego biura, ponieważ to policja będzie musiała rozwiązywać wszelkie konflikty między ludźmi oraz radzić sobie z konsekwencjami… konfliktu z terra indigena.
Konsekwencjami konfliktu. Monty pomyślał, że to bardzo dyplomatyczny sposób na opisanie tego, co Starsi zrobili ludziom, którzy stanęli im na drodze podczas szaleństwa na ulicach. Lekarz medycyny sądowej nadal próbował dopasować poszczególne części ciała do osób znajdujących się na liście zaginionych.
Po tych ustaleniach Chen przeszedł do kolejnego tematu:
– Podróżowanie między poszczególnymi obszarami jest ryzykowne. Nawet przewożenie ładunków przez Wielkie Jeziora wiąże się z niebezpieczeństwem – powiedział. – Przez wiele miesięcy Lakeside wykorzystywało bony, żeby zapobiec gromadzeniu się łatwo psujących się pokarmów, a kupcy mogli żądać większej ceny, jeśli ktoś nie miał bonu. Przez większość czasu ludzie podchodzili bardzo sensownie do kupowania rzeczy, takich jak jaja czy masło. Potem jednak zaczęło nam brakować choćby mąki – spowodowali to zwolennicy LPiNW, którzy pozwolili mieszkańcom Thaisii na sprzedawanie z zyskiem żywności w Cel-Romanii. Teraz ludzie oglądają puste półki, ponieważ są opóźnienia w dostawach. Obywatele nie mają na tyle rozumu, żeby pojąć, że brak konkretnego pożywienia jest jedynie tymczasowy. Kilka razy dziennie ktoś dzwoni do mojego biura i pyta, co mam zamiar zrobić z brakiem żywności. Ludzie nie wierzą, gdy im mówię, że może niektóre pokarmy nie są dostępne w pożądanych przez nich ilościach, ale nadal jest mnóstwo jedzenia. Z tego względu konieczny będzie sprawiedliwy podział, który jednak z pewnością wywoła sprzeciw. Jeśli w jakimś sklepie braknie jakiegoś produktu, wina może zostać zrzucona na Innych, zwłaszcza jeśli Dziedziniec cały czas będzie otrzymywać dostawy.
– Ciężarówki tubylców ziemi przywożą dobra z farm prowadzonych przez Intuitów albo Innych, a Inni przeważnie kupują produkty wyrabiane w społecznościach intuickich i Prostego Życia – rzekł Burke. – Te zasoby nigdy nie znalazły się na sklepowych półkach w mieście.
– Wściekłość i rozsądek rzadko idą w parze – odparł Chen. – Poza tym czy Inni nie kupują na przykład benzyny do swoich pojazdów?
Monty siedział cicho, ale wymagało to od niego dużego wysiłku. Przed burzami i pojawieniem się pierwotnych terra indigena, którzy zaczęli grasować na ulicach miasta, w Lakeside mieszkało około dwustu tysięcy obywateli. Mimo ostatnich wydarzeń ludzie nie brali pod uwagę faktu, że jeśli spróbują powstrzymać dostawy, jeśli nie pozwolą Innym kupować paliwa, jeśli zaczną się wtrącać w sprowadzanie żywności należącej do Dziedzińca… Z punktu widzenia Innych wyglądało to tak, że mają pod ręką dwieście tysięcy łatwych do upolowania ofiar. Z większością z nich poradziliby sobie o wiele szybciej niż z jeleniami, na które polują teraz.
– Przejrzałem raporty dostarczone przez kierowników poszczególnych komisariatów, łącznie z comiesięcznymi rachunkami za zaopatrzenie i media – rzekł Alvarez. – Czy komisariat na Orzechowej nie musi płacić podatku za wodę, tak jak wszyscy inni w Lakeside?
– Dzięki nam umorzono opłaty komisariatowi i szpitalowi po tym, jak miejscowa łączniczka z ludźmi została ranna – odparł Burke.
Alvarez i Chen popatrzyli na Burke’a, potem na Monty’ego, ale żaden z nich nie spytał o Meg Corbyn. Czyżby wiedzieli, kim ona była?
– W takim razie przysługa za przysługę – rzekł Alvarez. – Ponieważ w dzisiejszych czasach sprowadzenie czegokolwiek zza granicy wymaga niemałych wysiłków dyplomatycznych, spodziewamy się braku paliwa. Otrzymałem już jednak wytyczne od gubernatora: pierwszeństwo do paliwa będą miały pompy w miejskich garażach, ponieważ to właśnie tam tankują radiowozy, wozy strażackie i karetki. Kapitanie Burke, może niech pan i porucznik Montgomery zwrócą się do przywódców Dziedzińca, żeby tankowali właśnie w tych miejscach?
– To bardzo wspaniałomyślna propozycja – odparł Burke.
Alvarez się uśmiechnął.
– I praktyczna. Nasze przetrwanie zależy od naszej życzliwości. – Jego uśmiech zniknął. – Nie wydaje mi się, by do ludzi docierało, ile utracili w ciągu ostatnich tygodni – i ile mogą jeszcze stracić, jeśli nie będą działać ostrożnie. – Spojrzał na Burke’a. – Jako młody policjant spędziłem trochę czasu w wiosce znajdującej się na dzikich terenach. Około godziny drogi stamtąd znajdowała się kolejna wioska. Pewnej nocy wybuchł konflikt między ludźmi i Innymi, zostaliśmy wezwani na pomoc. Do tej pory czasem się budzę z walącym sercem i drżącymi dłońmi, bo przypominam sobie skutki zemsty bardziej agresywnych form terra indigena. Jeśli tylko coś może sprawić, żeby tutaj do tego nie doszło… – przerwał. – Albo żeby już w ogóle do tego nie dochodziło, ponieważ, jak rozumiem, niektórzy policjanci nauczyli się już tego, co pan i ja.
O’Sullivan ze świstem wypuścił powietrze.
– Gubernator Hannigan chce, żebym zorganizował filię Biura Śledczego tutaj, w budynku należącym do władz.
– Ale… – zaczął Monty, ale zawahał się. O’Sullivan pracował dla gubernatora i nie był to czas ani miejsce na komentowanie jego decyzji – albo rozkazów jego przełożonego.
O’Sullivan kiwnął głową, tak jakby słyszał myśli Monty’ego.
– Och, i zostawię swoje miejsce w konsulacie. Zaproponowano mi to, a ja nie chcę stracić tego powiązania z Dziedzińcem. Podejrzewam jednak, że będę musiał poradzić sobie z ludźmi, którzy mają wrogie podejście do terra indigena – lepiej będzie spotykać się z nimi na ich terenie.
– Mogę to załatwić – rzekł Chen i zaczął się przyglądać O’Sullivanowi. – Będziemy mieli kogoś w każdym obozie, choć niełatwo się tam teraz przebywa.
– Owszem, ale po ataku na Wilczą Straż na Środkowym i Północnym Zachodzie gubernator na otrzymaną ode mnie informację odpowiedział na tyle szybko, że udało się zapobiec podobnym atakom na Północnym Wschodzie.
– A czy istniało prawdziwe zagrożenie?
– Tego się nie dowiemy – odparł Burke. – Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę odpowiedź Wilków z Dziedzińca, rzekłbym, że na Północnym Wschodzie mogło dojść do podobnych ataków, ale udało się zdusić je w zarodku.
Chen się zamyślił.
– Mamy szczęście – powiedział po chwili. – Tyle miejsc jest teraz odciętych od świata. Nawet nie wiemy, ile miejsc i ludzi straciliśmy. Tak jak zauważył kapitan Burke, znajdujemy się w zasięgu trzech innych wspólnot i nie jesteśmy aż tak odizolowani. Mamy też linie telefoniczne i telegraficzne, dzięki którym możemy się połączyć z wieloma miastami w Rejonie Północno-Wschodnim. Mamy więc dostęp do informacji i nie musimy się zastanawiać, czy tylko my przetrwaliśmy. – Spojrzał na Monty’ego i Burke’a. – Moglibyście zorganizować spotkanie z przywódcami Dziedzińca? Tak, byśmy mogli nawiązać z nimi przyjazne relacje?
– Jeśli to możliwe, chciałbym wziąć w tym udział – wtrącił Alvarez.
Burke tylko na niego spojrzał, a Monty rzekł:
– Zapytam o to.
Na tym zakończyli spotkanie. Burke podwiózł O’Sullivana na komisariat przy Orzechowej, a Monty i Kowalski wrócili na Dziedziniec.
– Może najpierw powinniśmy zająć się patrolowaniem ulic – odezwał się Monty, gdy dojeżdżali na miejsce.
Kowalski skręcił we Wronią Aleję; minął dwurodzinny dom i budynki mieszkalne, które należały już do Dziedzińca.
– Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? – spytał.
– Nasz nowy burmistrz chce się spotkać z przywódcami Dziedzińca.
Przez dłuższą chwilę jechali w ciszy. W końcu Kowalski rzekł:
– O ile nie pojedzie na to spotkanie rowerem, Wilki powinny się na to zgodzić.
– Nie martwiłem się tym, że on chce rozmawiać z Wilkami. Myślałem o Tess. I o tym, co mogliby powiedzieć Chen i Alvarez, gdy poznają Meg Corbyn i zobaczą dowód na to, kim jest.
Oficer Michael Debany,
komisariat przy Orzechowej, Lakeside
Drogi Michaelu,
wiesz, jak wyglądają mama i tata, po bardzo burzliwej dyskusji, która tak naprawdę oznacza, że właśnie się pokłócili? I jak potrafią udawać, że nic się nie stało i normalnie z nami rozmawiać, a potem, gdy tylko wyjdziemy z pokoju, wrócić do kłótni? No cóż, wczoraj chyba byłam świadkiem takiej właśnie dyskusji między Jesse Walker i Tolyą Sanguinatim. Przejeżdżałam obok sklepu w Bennett i widziałam ich przez okno. Oni też mnie widzieli. Jesse do mnie pomachała, a Tolya się uśmiechnął, dlatego pomyślałam o mamie i tacie.
Nie plotkuję. Naprawdę. Ale przecież Jesse jest przywódczynią Intuitów ze Złotej Prerii, a Tolya rządzi Bennett, więc jeśli się na siebie wściekają, to naprawdę niedobrze. Zwłaszcza że nikt z nas nie wie, dlaczego tak nagle się pokłócili, skoro do tej pory dobrze im się współpracowało.
Może mógłbyś spytać Sanguinatich w Lakeside, czy coś na ten temat słyszeli? Nie chcę się w to wtrącać… No dobrze, wtrącam się, ale podoba mi się tutaj, w tym tygodniu wysprzątano jeden z domów i udostępniono go dla nowych mieszkańców, a ja mogłam sobie wybrać mieszkanie. W przyszłym tygodniu się przeprowadzam. Dziwnie jest wybierać meble należące do ludzi zabitych przez Starszych, ale z drugiej strony ludzie cały czas kupują meble i sprzęt z wyprzedaży z majątków, a to chyba to samo – w końcu zginęli wszyscy mieszkańcy tego miasta i nie było to spowodowane starością ani żadną epidemią. Próbuję więc traktować to jak jedną wielką wyprzedaż, ale mimo to ucieszyłam się, że zanim weszłam do domu, gruntownie go wysprzątano.
Z reguły nie rozwodzę się nad tym, dlaczego nagle całe miasto opustoszało. Ale to trochę tak, jakby przyjaciel mówił ci, że jego rodzice się rozwodzą, a potem wszedłbyś do swojego domu i przyłapał własnych rodziców w trakcie strasznej awantury. Powtarzasz sobie, że twojej rodziny to nie spotka, a potem widzisz, że to jednak jest możliwe, jeśli ludzie nie będą uważać na to, co mówią i robią.
Nie wiem, czy wyślę ten list, bo pewnie zaczniesz się martwić i będziesz chciał, żebym wróciła do domu. Ale mnie jest tu dobrze. Naprawdę. I nie pisnęłabym nawet słówkiem, gdybym w tamtej chwili ich nie zobaczyła.
Napisałam ci mój nowy adres. Gdy dostaniesz ten list, ja pewnie będę już po przeprowadzce, ale w Bennett nie ma jeszcze zbyt wielu mieszkańców, więc w pensjonacie z pewnością przechowają dla mnie korespondencję.
À propos mieszkańców – naszym nowym szeryfem jest Wilk. Nazywa się Virgil Wilcza Straż i sprawia wrażenie „tak niebezpiecznego, że nie potrzebuje broni”. Tak właściwie to nie jest żadne wrażenie, bo on rzeczywiście jej nie potrzebuje. Wystarczy, że odsłoni zęby i warknie – i już wszyscy grzecznie przestrzegają prawa. Mówi do mnie Barbara Ellen. Tak samo jak Tolya. Nie wiem dlaczego. Wszyscy inni nazywają mnie Barb.
A skoro mowa o niebezpiecznych istotach, ktoś z Panterzej Straży zajął mały domek pod miastem. Mieszka z nim jakiś młody mężczyzna, człowiek. Widziałam, jak przechadzają się wokół placu, ale na razie nie utrzymują z nikim kontaktu. Powiedziano nam, żeby dać im czas i przestrzeń – nie nachodzić ich z ciastem i nie witać na siłę jako nowych sąsiadów. Nie żeby ktokolwiek z nas gotował albo piekł, bo w pensjonacie i w hotelu wyżywienie jest za darmo, a jeśli chcesz ugotować coś dla siebie, musisz sam zapłacić za składniki. Po co więc się wysilać i robić sobie kanapkę, skoro możesz dostać pełnowartościowy i zrównoważony posiłek, który ktoś dla ciebie przygotuje?
Muszę już kończyć. Moc uścisków dla mamy i taty. I dla ciebie też.
Barb
Do: Simon Wilcza Straż
i Vladimir Sanguinati,
PILNE
Jesse Walker jest niezadowolona i zagroziła, że przestanie pomagać w organizowaniu sklepów i mieszkań w Bennett. Chce wiedzieć, jakie mamy plany wobec miasta i innych miejsc wyczyszczonych z ludzi i przejętych przez Starszych. Czy chcemy odnowić w nich populację Intuitów i terra indigena? A może porzucimy część miast i pozwolimy, by niszczały? Czy ludzie, którzy przyjechali do Bennett, zawitali tylko na jakiś czas, żeby pomóc, czy zostaną na stałe, staną się pełnoprawnymi mieszkańcami i będą mogli zająć się handlem, produkcją albo biznesem? Chce wiedzieć, czy Bennett ma być prawdziwym miastem czy tylko pewnym etapem pozbywania się ludzi.
Tak jak prosił Dziadek Erebus, Sanguinati już się tu urządzili. Przejęliśmy kontrolę nad dworcem kolejowym, pocztą, telegrafem, a ja zostałem oficjalnym przywódcą miasta. Przybyli do nas zmiennokształtni z wielu straży, którzy chcą pracować, jednak większość z nich ma małe doświadczenie w przebywaniu z ludźmi. A większość młodych Intuitów ma małe doświadczenie w przebywaniu z terra indigena. Ponieważ Starsi zawsze są w pobliżu, ludzie zawsze się boją.
Wydaje mi się, że Jesse Walker ma konkretny cel. Najpierw chodziło o zabezpieczenie Bennett, bo znajdowała się tam jedyna stacja kolejowa na przestrzeni wielu kilometrów i nie można było pozwolić, żeby wpadła ona w ręce ludzkich wrogów terra indigena. W tym celu ustaliłem podstawowe biznesy i branże, które będziemy musieli utrzymać. Jeśli jednak w mieście ma być więcej sklepów i zakładów wspierających pracowników dworca, musimy zawrzeć kompromis i pozwolić przyjechać do Bennett tym, którzy chcą się osiedlić w innym miejscu – zwłaszcza że niektórzy, jak na przykład Barbara Ellen Debany, mają umiejętności, które się nam przydadzą. Możemy zrobić z Bennett punkt wypadowy i wysyłać stąd grupy, których celem będzie odzyskanie kolejnych pustych miast. W tym celu musimy jednak wybrać właściwych ludzi. Mamy tu dużo młodych, którzy mogliby zostać, jeśli tylko otrzymają okazję do nauczenia się jakiegoś zawodu. Teraz potrzebujemy dorosłych, nadających się do prowadzenia zakładów.
Czy Dziedziniec w Lakeside mógłby pełnić rolę filtra i przysłać nam odpowiednich chętnych? Załączam listę zawodów i branż, których potrzebujemy zdaniem Jesse Walker – bo biura i zakłady już mamy. Nie musimy od razu zapełniać wszystkich wakatów, przecież nie na każde stanowisko znajdzie się od ręki odpowiedni kandydat, wydaje mi się jednak, że musimy odpowiednio się wysilić, jeśli chcemy stworzyć tu mieszaną społeczność, taką samą, jaka zamieszkuje Lakeside.
Tolya
PS Barbara Ellen dobrze się sprawuje. Zachęciłem ją, żeby napisała do rodziny. Wrona, pracująca na poczcie, powiedziała mi, że Barbara wysłała list 26 lipca, może jednak nie pisać tak często, jak życzyłaby sobie tego jej rodzina, bo jest zajęta zawieraniem nowych znajomości i zajmowaniem się zwierzętami domowymi, które pozostały po ludziach. Ponieważ tak dużo zwierzaków – jak je nazywa – potrzebuje nowych domów, albo przynajmniej nowych opiekunów, zasugerowała, żeby każdy nowy mieszkaniec otrzymywał powitalny prezent – psa, kota albo ptaka. Próbuję odwieść ją od tego pomysłu i wytłumaczyć, że nowi terra indigena mogą pomyśleć, że te żywe podarki to po prostu kolacja.Rozdział 3
Czwartek, 2 sierpnia
Znajdujący się poza zasięgiem wzroku samic, Simon zatrzymał się przy otwartych drzwiach mieszkania i zaczął nasłuchiwać.
– Pasuje do tego miejsca – powiedziała Eve Denby. – Kolor kremowy może nieszczególnie pobudza, ale jest neutralny, poza tym z pewnością pomalowanie wszystkich mieszkań na ten sam kolor ułatwi sprawę.
– Każdy doda coś od siebie, więc mieszkania i tak będą się od siebie różnić – dorzuciła Twyla Montgomery. – No i nie wydaje mi się, żeby którykolwiek z najemców chciał teraz wydawać swoje pieniądze na zakup farby w innym kolorze i malować wszystko od nowa.
– Prawda. Moje zadanie polegało na posprzątaniu mieszkań, pomalowaniu ich i dopilnowaniu, żeby wszystko działało. Instalacja wodno-kanalizacyjna działa. Elektryczność też. I – niech bogowie ich błogosławią – Inni kupili do każdego mieszkania nowe sprzęty, łącznie z pralkami i suszarkami, które zostały podłączone w piwnicach budynku mieszkalnego i domu dwurodzinnego.
– Jedna pralka i suszarka na wszystkich, którzy mieszkają w czterech mieszkaniach? Chcesz wyznaczyć każdemu dzień prania?
– Możliwe, że tak będzie trzeba zrobić. Myślałam jednak, żeby na razie wywiesić tablicę, na której ludzie będą wpisywać, że konkretnego dnia o konkretnej godzinie potrzebują pralki i suszarki. Poza tym w świetlicy są pralki na monety, a w Ptasim Centrum znajduje się pralnia samoobsługowa. Mieszkańcy albo się ze sobą dogadają i będą współpracować, albo będą robić pranie gdzie indziej.
Zdaniem Simona było to sprawiedliwe – każdy będzie robił pranie, gdy nadejdzie jego kolej. Trochę przypominało to kolejność, z jaką drapieżniki żywiły się mięsem – najpierw zawsze najadali się najważniejsi członkowie stada. Był ciekaw, w jaki sposób mieszkające tutaj samice ustalą hierarchię ważności.
Do pewnego momentu rozmowa o praniu była interesująca, ale przecież przyszedł tu w innym celu. Wstąpił jeszcze przed zebraniem na temat maila, którego Vlad otrzymał od Tolyi Sanguinatiego.
Wszedł do mieszkania i poczekał, aż obie kobiety go zauważą.
– Panie Wilcza Straż. – Eve wytarła w ścierkę ubrudzone farbą dłonie. – Farba będzie schła jeden dzień, a potem Sierra i jej dziewczynki będą mogły się wprowadzić.
– Szafki i podłoga w kuchni są już wyczyszczone, naczynia i cała reszta odłożone na miejsce – dodała Twyla. – To bardzo miło z waszej strony, że zaopatrzyliście mieszkania w podstawowe sprzęty.
Simon wzruszył ramionami. Stowarzyszenie Przedsiębiorców długo dyskutowało na temat tego, w jaki sposób zaopatrzyć mieszkańców. Ostatecznie dostosowano zakupy do konkretnych ludzi. Ruthie i Karl Kowalski wcześniej mieszkali już razem, mieli już więc sporo rzeczy i nie potrzebowali więc zbyt wiele poza różnymi sprzętami. Ale Merri Lee miała tylko ubrania, książki i rzeczy osobiste, a Nadine Fallacaro straciła cały swój dobytek w płomieniach – z jej mieszkania ocalono tylko kilka pudeł z dokumentami. Tak więc Simon, Henry i Vlad pojechali do Ptasiego Centrum razem z Ruthie i Eve Denby, żeby zrobić podstawowe zakupy: szklanki, sztućce, naczynia do gotowania, naczynia stołowe, garnki i patelnie, pościel i ręczniki. Zaopatrzyli każde z ośmiu mieszkań, choć na razie tylko do czterech mieli się wprowadzić lokatorzy.
Może do pięciu. I właśnie z tego powodu tu przyszedł – żeby się dowiedzieć, co z piątym mieszkaniem.
Spojrzał na Twylę.
– Postanowiłaś już, gdzie chcesz zamieszkać? – Porucznik Montgomery zajął mieszkanie na parterze w budynku na prawo od domu dwurodzinnego. Sierrze Montgomery i jej szczeniakom, tak jak chciała, przydzielono lokal na piętrze po drugiej stronie budynku. Nadine Fallacaro i Merri Lee zajęły mieszkania na parterze w drugim budynku.
Nie wiedzieli, czy zgodzić się, by dwie samice zamieszkały w budynku bez samców, ale przecież po drugiej stronie Dziedzińca przebywało wielu ostrozębych samców, którzy na pewno w razie czego zareagują na wołanie o pomoc. W dodatku w pozostałych budynkach Dziedzińca mieszkało dwóch samców policjantów; trzech, jeśli liczyć Michaela Debany’ego, który choć jeszcze nie mieszkał z Merri Lee, przesiadywał u niej dostatecznie długo, żeby wliczyć go w zespół ochrony.
To „przesiadywanie” było zresztą uważnie obserwowane przez większość mieszkańców Dziedzińca. Innych nigdy dotąd nie łączyły tak bliskie stosunki z ludźmi, nie mogli więc obserwować ich zwyczajów łączenia się w pary.
Simon miał więcej powodów niż Inni, żeby się temu przyglądać. Zachęcał go fakt, że sytuacja mieszkaniowa jego i Meg była tak podobna do tej – a to oznaczało, że Wilk nie musi zmieniać swojego zachowania, żeby być traktowanym jak człowiek.
– Jeśli już mnie pan nie potrzebuje, zajmę się czyszczeniem pędzli – rzekła Eve.
Simon odsunął się od drzwi i świeżo malowanych ścian. W mieszkaniu nie śmierdziało farbą, ponieważ kobiety otworzyły okna, nie chciał jednak przebywać w nim dłużej, niż było to konieczne.
– Chciałam z panem porozmawiać – rzekła Twyla, gdy zostali sami. – Zastanawiałam się, czy któraś z kawalerek nad zakładem krawieckim jest wolna.
Przyjrzał się jej ze zdziwieniem.
– Nie chcesz mieszkać ze swoim stadem?
Uśmiechnęła się, ukazując protezę – nadal pragnął, żeby ktoś wyjaśnił mu to zjawisko.
– A co robi dorosła Wilczyca, gdy ma już dość szczeniaków, które cały czas podgryzają jej ogon?
– Wstaje i idzie gdzie indziej.
– Właśnie. Kocham moje dzieci i wnuki, ale nie chcę spędzać z nimi każdej minuty.
Simon nie wyobrażał sobie porucznika Montgomery’ego podgryzającego panią Twylę, widział jednak, że Sierra w towarzystwie matki zaczyna się zachowywać jak szczeniak, chociaż miała własne młode.
– Te mieszkania mają tarasy i prawdziwe kuchnie – odparł.
– I dodatkowy pokój, którego ja nie potrzebuję. – Ponownie się uśmiechnęła. Tym razem nie pokazała zębów, ale Simonowi zrobiło się jakoś przyjemniej. – I tak będę spędzać dużo czasu w mieszkaniu Crispina i pilnować Lizzy, gdy on będzie w pracy. Ale przecież on potrzebuje czasu sam na sam ze swoją córką, a ona potrzebuje czasu z nim. A Sierra musi stanąć na własnych nogach bez mojej pomocy. Gdybym zamieszkała w takiej kawalerce, byłabym w pobliżu, ale nie siedziałabym im na głowach. W takim małym mieszkaniu nie trzeba dużo sprzątać, co też bardzo mi odpowiada. No i nieopodal jest rynek, dużo miejsc, w których można usiąść wieczorem. Mogę wypożyczyć jakąś książkę z biblioteki, zamówić coś w Mięsie i Zieleninie i przez godzinę czytać sobie na powietrzu.
Mogła robić to wszystko, także mieszkając tutaj, ale najwyraźniej była już pewna swojego wyboru.
Co oznaczałoby, że wszystkie kawalerki będą zajęte – w jednej urządzono klasę dla ludzkich szczeniaków, Henry chciał zachować jakąś, żeby mieć gdzie spać, kiedy będzie pracował do późna w nocy i nie będzie mu się chciało wracać do Zielonego Kompleksu, a kolejną otrzymał Chris Fallacaro, który nie planował mieszkać z Nadine, choć byli krewnymi.
Nie mieli co zrobić z Emily Faire, młodą Intuitką, którą zatrudnili na część etatu jako pielęgniarkę w gabinecie lekarskim na rynku. Doktor Lorenzo rzadko przebywał w Lakeside, ponieważ w ramach pracy dla Biura Śledczego zbierał informacje na temat cassandra sangue, więc potrzebowali kogoś godnego zaufania do opieki nad Meg, gdy ta zacznie nacinać sobie skórę. Stowarzyszenie Przedsiębiorców chciało przekazać Emily jedną z kawalerek, teraz jednak będzie trzeba poszukać innego rozwiązania. Były jeszcze pomieszczenia nad świetlicą, ale wykorzystywano je głównie do uprawiania seksu – były w nich tylko łóżko, lampa i stolik. Terra indigena sprzątali w tych pokojach, a ramy z pojedynczych łóżek wykorzystywali na łóżeczka dla ludzkich dzieci – choć rodzice owych dzieci upierali się, żeby kupować nowe materace. Zapachy z tych materaców już się ulotniły i nie czuły ich nawet Wilki, więc było mało prawdopodobne, żeby ludzie mogli cokolwiek wyczuć; ponieważ jednak bardzo im na tym zależało, Stowarzyszenie Przedsiębiorców dokonało odpowiednich zakupów.
Simonie? krzyknął nagle Vlad. Potrzebujemy cię w Zabójczo Dobrych Lekturach.
Jakieś problemy?
Na to wygląda. Oficer Debany jest zdenerwowany. To ma coś wspólnego z listem od jego siostry.
– Muszę już iść – Simon zwrócił się do Twyli. – Możesz zamieszkać w kawalerce, którą zajmowała Meg tuż po przybyciu na Dziedziniec. Wiesz, które to mieszkanie?
– Jedyne, w którym nikt nie mieszka?
– Dokładnie.
Zbiegł po schodach i wyszedł z budynku. Przy krawężniku zawahał się, czy pójść do świateł na rogu czy po prostu przebiec przez ulicę. O tej porze dnia na Wroniej Alei panował spory ruch, tak więc rozsądniej było dojść do świateł – i tak właśnie uczynił.
W Zabójczo Dobrych Lekturach zastał Blaira, Vlada i Michaela Debany’ego.
Vlad spojrzał na niego, a potem machnął ręką w stronę Debany’ego.
– Mamy problem.
Który nie ma najmniejszego sensu, dodał Blair.
– O co chodzi? – Simon skupił się na ubranym w mundur Debanym. Mającym przy sobie broń. Na szczęście dla ludzi wymachiwał kawałkiem papieru, a nie pistoletem.
– Mam problem z moją siostrą, Bee.
– Barbarą Ellen – wyjaśnił Vlad. – Pojechała do Bennett w charakterze weterynarza, żeby zająć się małymi zwierzętami, które znaleziono w pustych domach.
– Wyjechała z domu niemal miesiąc temu, a teraz mówi, że będzie mieszkać razem z jakimś facetem o imieniu Buddy – rzekł Debany. Zwykle był zrównoważonym samcem, teraz jednak jego ton był uszczypliwy.
Simon analizował informacje, próbując zrozumieć, na czym właściwie polega problem.
– Nie chcesz, żeby twoja siostra znalazła sobie samca i miała z nim szczeniaki?
– Kiedyś, w przyszłości, tak. Ale nie teraz. I nie z facetem, o którym nie wspomniała nikomu z rodziny aż do tej pory. Co wiemy na jego temat? Z czego on się utrzymuje? Skąd pochodzi?
– Musisz to wszystko wiedzieć, bo nie możesz go obwąchać i zdecydować, czy go lubisz?
– Muszę to wiedzieć, bo to moja młodsza siostra, która mieszka w mieście oddalonym o setki kilometrów od Dziedzińca, w innej części Thaisii. Nawet nie mogę do niej zadzwonić, żeby się dowiedzieć, co się dzieje. Muszę to wiedzieć, bo jestem gliną i widziałem już mnóstwo młodych skrzywdzonych i wrażliwych kobiet. I ponieważ Bee nie powinna żyć na kocią łapę z żadnym facetem.
– Ale przecież sam żyjesz na kocią łapę z Merri Lee – zauważył Vlad.
– To co innego.
– Dlaczego? – spytał Simon. – Barbara Ellen i Merri Lee są mniej więcej w tym samym wieku.
– Nieważne. To co innego.
– Dlaczego? Bo Merri Lee nie ma brata, który warczałby i kłapał zębami, gdy idziesz do niej, żeby się parzyć?
– Jakby co, my możemy warczeć i kłapać zębami – zaproponował ochoczo Blair.
Debany nagle się uspokoił. Spojrzał na nich błagalnie.
– To moja młodsza siostra – jęknął. – Czy macie w Bennett kogoś, kto mógłby wypytać o tego całego Buddy’ego? Ona chce z nim zamieszkać, a nawet nie podała nam jego nazwiska.
– Zobaczymy, co się da zrobić – obiecał Simon.
Debany złożył kartkę, schował ją do kieszonki na piersi i wyszedł.
– Pomożemy mu? – spytał Blair.
Simon skinął głową.
– Stado jest dla niego bardzo ważne, tak jak dla nas.
– W mailu Tolya wspominał o Barbarze Ellen, ale nie pisał nic o żadnym Buddym – rzekł Vlad. – Wyślę do niego telegram i wykorzystam specjalną sieć komunikacji między poszczególnymi częściami Thaisii, zorganizowaną przez Intuitów. Do jutra powinniśmy mieć odpowiedź.
Tess przeszła pod łukiem łączącym Coś na Ząb z Zabójczo Dobrymi Lekturami. Jej włosy nadal były brązowe, ale zaczynały się kręcić, co oznaczało, że nie była zdenerwowana – jeszcze – ale też nie była spokojna.
– Na spotkanie właśnie przyszedł Steve Przewoźnik – oznajmiła.
– Bennett znajduje się tak daleko, a cały czas mamy z nim mnóstwo roboty – zauważył Vlad.
Tess się uśmiechnęła.
– Mam nadzieję, że się im odwdzięczymy.
– Mamo, jesteś na górze?
Słysząc wzburzenie w głosie Sierry, Twyla westchnęła ciężko. Wcale nie czekała na tę rozmowę.
– Tutaj jestem! – Gdy córka weszła do drugiej z dwóch sypialni, Twyla starała się zapanować nad głosem. – W drugiej sypialni jest wyjście na taras. Lepiej, żebyś ty zamieszkała tam, a Bonnie i Carrie tutaj.
– Słyszałam, jak Ruth i Merri Lee rozmawiają o wolnych etatach na Dziedzińcu, łącznie ze stanowiskiem sekretarki w konsulacie, więc poszłam pogadać o tym z Elliotem Wilczą Strażą. Dlaczego powiedziałaś mu, żeby mnie nie zatrudniał? Mamo, przecież to dobra praca, a ja mam odpowiednie kwalifikacje.
– Owszem, umiesz pisać na maszynie i potrafisz prowadzić biuro – odparła Twyla. – Ale jeśli sądzisz, że za tę pracę dostaniesz więcej niż za pracę w barze czy bibliotece albo za sprzątanie sklepów i biur, to się mylisz. Wszyscy mieszkańcy Dziedzińca mają wykonywać pracę zgodną ze swoimi kwalifikacjami, tak więc każda osoba otrzymuje taką samą stawkę godzinową – no, może poza ludźmi, którzy zarządzają jakimiś firmami. Słyszałam, że jeśli Stowarzyszenie Przedsiębiorców jest zadowolone z pracy, może dorzucić jakąś premię, ale to jedyna różnica.
– Ale przecież nie o to chodzi – odparła z ożywieniem Sierra. – Dlaczego powiedziałaś mu, żeby mnie nie zatrudniał?
– Bo mnie okłamałaś – odparła cicho Twyla. Na twarzy Sierry odmalowało się poczucie winy. Twyla skinęła głową, czując, że robi się jej ciężko na sercu, ale jednocześnie ogarnia ją wściekłość. – I zdradziłaś Innych, którzy dali nam schronienie podczas tej burzy.
– To nieprawda!
– Powiedziałaś mi, że nie wiesz, jak się skontaktować z Cyrusem, że nie zostawił ci żadnego numeru telefonu. Crispinowi powiedziałaś to samo. Pan Simon i pan Vlad zgodzili się, żebyśmy prowadzili rozmowy miejscowe z aparatów w sklepach, ale rozmowy zamiejscowe miały być prowadzone z naszych komórek albo z budek telefonicznych – albo trzeba było poprosić o zgodę, żeby gdzieś zadzwonić. Dziecko, przecież ja wszystko słyszałam! Słyszałam, ile wybrałaś cyfr, i wiedziałam, że to wcale nie była rozmowa miejscowa.