Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zapomniane - ebook

Data wydania:
10 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,00

Zapomniane - ebook

„Zapomniane” to najnowsza książka często nagradzanego i chętnie przekładanego na różne europejskie języki Rafała Wojasińskiego. W skład tego tomu wchodzą dwie nowele, których głównymi bohaterami są kobiety „znikome”, właściwie „z marginesu”. Można uznać je za jednostki niszowe, ale ich wyjątkowość objawia się w sprawczości werbalnej, w mocy języka, która pozwala im przekroczyć swój własny niepewny i nieszczęśliwy byt. Czytelnik tej książki przejmuje rolę cichego słuchacza wykładu o „filozofii życia” osób na co dzień niewidzialnych i niemych: kobiety, która opowiada o losach dwojga ludzi, którzy wyprowadzili się na odludne miejsce, i sparaliżowanej dziewczyny, która kontaktuje się ze swoją matką za pomocą listów. Wojasiński, wybitny prozaik i dramaturg, kolejny raz udowadnia istotę literatury, znaczenie każdego pojedynczego słowa oraz to, że śledzenie pięknie napisanych analiz, rozliczeń, podsumowań, refleksji może doprowadzić do przewartościowania intelektualnego i do samodzielnych poszukiwań filozoficznych.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8196-907-9
Rozmiar pliku: 981 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZAPOMNIANA
KRAINA

Leżałam w kuchni na tapczanie i wydawało mi się, że podłoga pode mną przemieszcza się nieznacznie, trochę w lewo, a potem w prawo. Na zmianę. Nie miałam zawrotów głowy, które nawiedzały mnie od kilku dni, żadnych mdłości, nawet złego samopoczucia, oprócz smutku, który nie opuszcza mnie, odkąd pamiętam. Przykryłam się bardziej kocem, bo poczułam chłód. Podłoga przestała się przemieszczać. Przez szpary w oknie przedostawał się zimny, jesienny wiatr. Księżyc świecił mocno i kiedy wiatr przesuwał po niebie chmury, w kuchni robiło się odrobinę jaśniej. Co jakiś czas zerkałam na szklankę z herbatą, która stała na stole, i widok ten uspokajał mnie, dawał dziwne poczucie, że zło gdzieś odeszło ze świata, że śmierci nie ma. Usiadłam na łóżku. Potem wstałam i poszłam do pokoju, w którym spał Tomasz. Oddychał równo i był przykryty kocem. W jego pokoju było ciemniej niż w kuchni, okno wychodziło na drogę, rozległe pole i dwa opuszczone domy z czerwonej cegły. Patrzyłam przez chwilę na męża, potem wzrok przeniosłam na podłogę, mały, bordowy dywan, stolik przy łóżku, na którym stał pusty, niebieski wazonik, i wróciłam do kuchni. Położyłam się na tapczanie, przylgnęłam do poduszki i zasnęłam kołysana wiatrem. Następnego dnia przed południem zrobiłam ciasto. Z piekarnika wydostawało się ciepło i zapach. Jesienny, zimny wiatr pochylał wysokie trawy rosnące kilka metrów od domu. Nie mogłam oderwać wzroku od widoku zimnego, wilgotnego pola osuszanego przez wiatr i ruchu wysokich traw, które były uginane, gdy wiatr zrywał się mocniej. Od piętnastej padało. Deszcz spadający na blaszany dach wydawał głuchy dźwięk. Był coraz większy i większy. Nie wychodziłam z domu od wielu dni, niemal nie ruszałam się. Na tapczanie pod oknem leżał niedbale rzucony koc, poduszka miała podwinięty róg i była oparta o ścianę. Zamierzałam w końcu napalić w kuchni pod blatem, żeby nagrzać w pomieszczeniu. Wilgoć powodowała zimno. Pierwsze mieszkanie, które zajmowałam z Tomaszem, miało piec węglowy, pokój z kuchnią na pierwszym piętrze w powojennej kamienicy w mieście powiatowym nad rzeką. Piec stał w rogu, niemal naprzeciw drzwi wejściowych do pokoju. Z kuchni wychodził duży balkon z widokiem na kanał i dwa kościoły. Na chwilę mieszkanie i tamten czas stały się wyraźne, ale deszcz równomiernie dudniący o dach wymazał to szybko ze mnie. Znowu byłam tu. Ziemia wokół domu znowu zdawała się być ruchoma, miałam wrażenie, że robi się lekka, nieco płynna, że staje się mgnieniem, chwilowym przebłyskiem w moich oczach.

Tamta kamienica w mieście powiatowym miała wejście wprost z podwórka, które nie było wybetonowane. Pod oknami na parterze rosły kwiaty i zdawało się, że dźwięczą kolorami w słońcu lata. W głębi podwórka kosz na śmieci i ziemia porozjeżdżana przez samochody mieszkańców, dołki, górki, kałuże, zapach błota. Stałam na balkonie. Patrzyłam na kościół i kanał. Wieczorem pierwszego dnia po przeprowadzce siedziałam w kuchni i widziałam za oknem znikający w mroku dzień. W kuchni stała sofa, a przy jednym z jej oparć, na stoliku, mała lampka. Słabe światło padało na mnie i na książkę leżącą na sofie. Położyłam się obok książki. Nogi wystawały mi za boczne oparcie. Zamknęłam oczy. Dochodziły do mnie dźwięki ze świata za oknem balkonowym. Jakiś świst, wiatr wdzierający się w szpary, dziury i zakamarki. Książka uwierała mnie w bok. Nie chciało mi się jednak ruszyć, zmienić pozycji, nie chciało mi się polepszyć swojej sytuacji. Czułam, jak książka coraz bardziej naciska na moje żebra. Przeczytałam ją poprzedniego dnia. Była cienka i dobrze napisana. Przeczytałam już tysiące książek. I właściwie nic nie przeczytałam. Wysłuchałam setek koncertów symfonicznych w radio, telewizji czy z płyt. Ale nic nie usłyszałam. Obejrzałam dziesiątki albumów z malarstwem. Ale nic nie zobaczyłam. Obejrzałam. No, obejrzałam. Patrzyłam. Czytałam, słuchałam tego, co z nut grali. Obejrzałam. No, obejrzałam. I nic. Stałam się człowiekiem tłem. Mój mąż swoim flegmatycznym sposobem próbował mi wmówić, żebym dłużej z nim rozmawiała, żebym więcej z nim rozmawiała na różne tematy, a przede wszystkim na ten jeden temat, na temat, który mnie najbardziej interesuje, żebym nigdy nie odpuszczała, żebym nie pozwalała sobie na to, żeby nie konfrontować z nim swoich myśli, nieustannie namawiał mnie, żebym nie przerywała rozmowy. Żebym nigdy tego nie robiła. Był zawiedziony, kompletnie mnie nie rozumiał, nie chciał nawet patrzeć w moją stronę. Miałam wrażenie, że jest zupełnie rozstrojony, jakby nagle doszedł do wniosku, że nie wie, co dalej robić ze swoim życiem. I z moim.

Napaliłam w piecu. Nachodziła mnie powolna senność. Gdy przymykałam oczy i przysypiałam na chwilę, w mojej głowie pojawiały się szczątkowe obrazy. Ludzie, których kiedyś znałam, albo całkiem nowi, obcy. Pojedyncze głosy, urywki słów, dźwięki wyraźne, ale bez znaczenia. Poszłam do sieni, wzięłam kurtkę, włożyłam gumowce, szalik, czapkę i poszłam na dwór. Pies leżał pod stodołą. Wstał, ruszył w moim kierunku, ale widząc, że wciąż stoję, obwąchał mnie tylko i wrócił pod stodołę. Wyszłam na drogę. Dzień robił się szary. Na niebie ociężałe chmury i wzmagający się, coraz bardziej, silny wiatr. Szłam przed siebie. Dotarłam do pierwszego opuszczonego domu po prawej stronie. Brama z murowanymi, dużymi słupkami z czerwonej cegły była przegniła i zarośnięta do wysokości prawie dwóch metrów. Przez kilka minut stałam i patrzyłam na zabudowania. Dom z gankiem, stodoła, duża obora, wszystko z czerwonej cegły. Nie mogłam oderwać oczu od tego widoku. Potem patrzyłam na pola, lasek cmentarny, dwa małe stawy zarośnięte przez wierzby i przestrzeń. Brak ludzi i horyzont. Znowu zaczęła dopadać mnie senność, potrzeba położenia się, ukojenia. Weszłam do rowu i położyłam się na jego dnie. Wiatr szumiał nade mną. Patrzyłam na niebo i sine chmury przesuwające się po nim. Zamknęłam oczy. Było jeszcze lepiej. Tomasz przyszedł ze sklepu do domu inną drogą, przez pola. Kiedy wróciłam do kuchni, zobaczyłam, jak siedzi przy stole, pali papierosa i uśmiecha się. Twarz w dymie. Nieszczęsny człowiek. Pomyślałam. Zawsze nieco otępiały i z wiekiem coraz bardziej popadający w stan pozbawiony ludzkich uczuć. Zawsze był zwierzęcy. Nie drapieżny. Ale zwierzęcy. Patrzyłam na niego i czułam jałowość. Następnego dnia rano przez jakiś czas było widać szron na drzewach, trawie, krzewach i żywopłocie. Zanim to zobaczyłam, leżałam jeszcze chwilę po przebudzeniu pod kołdrą i się modliłam. Robiłam to ze strachu. Ale coraz rzadziej, odkąd zamieszkałam w zapomnianej krainie. W domu nie było czuć chłodu. Utrzymywało się jeszcze ciepło z poprzedniego dnia. Dość mocno napaliłam w kuchni kaflowej. Patrzyłam na pobielone szronem ugory i drzewa. Zwłaszcza świerki i sosny prezentowały się wspaniale. Pochmurzyło się i nawet nie zauważyłam, kiedy niebo stało się jak zamrożone, zimne i ostre. Pozbawione litości. Wiatr tego dnia zrywał się już od samego rana, szalał, zamierał, a potem nagle tak przybierał na sile, że ciemne obłoki przerywały się, dzieliły na mniejsze. Stanęłam przy kredensie w kuchni. Patrzyłam przez okno na pochylające się wysokie trawy, opuszczony dom w głębi za drogą, która zarastała i już właściwie zniknęła wśród zielska. Włożyłam grubą, wełnianą czapkę, szalik i wyszłam z domu. Poszłam najpierw w kierunku lasu, przy którym stoi dom i obora. Wszystko ogrodzone, ale płot już się chylił. Zabudowania opuszczone od lat, ale jeszcze w niezłym stanie. Obok stała piętrówka, która też nie miała od dawna swoich mieszkańców. Poszłam ścieżką pomiędzy dawno nieoranymi polami, pozarastanymi miejscami zimnym, przemarzniętym zielskiem i samosiejkami brzóz i sosen. Po prawej stronie od lat nieodwiedzany cmentarz. Liczyłam drzewa, kamienie, domy. Zmarłych. Żywych. Dzieci. Ojców. Matki. Babcie. Dziadków. Wujków. Ciotki. Porządkowałam mój jałowy umysł. Poszłam dalej przez pole. Nie chciałam iść drogą. Usiadłam na rowie pomimo zimnego wiatru. Nie chciałam wstawać przez jakiś czas. Przed sobą widziałam las, pola, ścieżki, granice i rozciągające się w dali niebo. Chmury. Kamienie. Niebo. Droga. Rów. Ciepłe dłonie w kieszeniach. Patyk. Błoto i staw. Wstałam i poszłam wzdłuż rowu. Po lewej stronie rósł zagajnik. Wewnątrz niego było już ciemno. Pewnie coś tam żyło, ale nie chciałam wchodzić. Stałam i patrzyłam. Poszłam w końcu w kierunku domu. Na tle szarzejącego nieba i znikającego światła odznaczał się kwadratowy las. Wokół puste pola. W lasku cmentarz. Na ten cmentarz nikt oprócz mnie i Tomasza nie przychodził. Groby rozkopane, zdewastowane lub pozapadane. Tylko na kilku można było odczytać litery po niemiecku. Kiedy wróciłam do domu, już całkiem poszarzało, kiedy zaparzyłam sobie herbatę, zrobiło się ciemno. Tomasz zasnął w pokoju obok ze starą gazetą na piersiach. Gazeta miała ponad pięćdziesiąt lat. Znalazł ją w piwnicy drugiego dnia po naszej przeprowadzce do tego domu w tej dziwnej krainie. Przywiązał się do niej i zwykle czytał ją aż do zaśnięcia. Nie zdjęłam gazety z jego piersi. Wiedziałam, że następnego dnia znowu z nią zaśnie. Zgasiłam światło w kuchni. Przy świetle małej, ręcznej latarki wypiłam herbatę. Lubię kończyć dzień przy świetle świeczki lub małej latarki na baterie. Weszłam pod kołdrę. Przed snem wrócił do mnie świat dzieciństwa. Zapadałam się coraz bardziej i bardziej. Obraz wyraźniał, nabierał barw, czułam nawet zapachy. Zobaczyłam ciocię. Ciocia jadła zupę. Zupa była gorąca. Za plecami cioci siedział wujek i palił papierosa. Dym rozchodził się wokół jej głowy. Jadła zupę, a rękawy jej bluzki układały się przy każdym ruchu w fale. Siedziałam na półkotapczanie. Półkotapczan stał po lewej stronie, zaraz za wejściem do dużego pokoju. Siedziałam i jadłam kanapkę. Wujek skończył palić papierosa i poszedł na podwórko, a z podwórka, co widziałam przez okno, do obory. Zniknął. Żył dalej w miejscu, którego nie widziałam. Ciocia skończyła jeść zupę, potem przysunęła bliżej siebie talerzyk z sernikiem i szklankę z herbatą. Działo się to na małym skrawku stołu, na reszcie blatu leżały płachty materiałów, tkanin, ścinki, niedokończone rękawy, kołnierze, kieszenie, mankiety, klapy. Jezu. Jaka dobra kanapka. Myślałam wtedy. Pamiętam dobrze tę myśl. Nad głową miałam górną płytę półkotapczanu. Od razu pokochałam to miejsce, bo miałam poczucie, że jestem schowana. Kochałam ciocię, krainę wielkiego pokoju, w którym spała ośmioosobowa rodzina, w którym był też warsztat krawiecki. Siedem łóżek. Ja siedziałam na pierwszym z nich po lewej stronie. Nie chciałam się stamtąd ruszać. Jeżeli istniało szczęście dla mnie, to byłam wtedy szczęśliwa. Kusiło mnie, żeby przykryć się kocem, który leżał w nogach tapczanu, i zostać tam na zawsze. Bez umierania. I bez życia. Ciocia nie wychodziła z pokoju. Włączyła radio, wróciła do stołu i zaczęła mierzyć materiał. I przycinać go. To była jej część pracy. Potem wujek wieczorem to zszywał na nożnej maszynie. Dzień mijał, a ja, ciocia, materiały, nożyczki, nici, igły i ogień w piecu przemijaliśmy razem z nim. Za plecami cioci stały dwa łóżka. Jedno bliżej pieca, drugie bliżej okna. Trzecie, czwarte i piąte wzdłuż ściany pod oknami na wschód. Za oknami był lasek olszynowy. I dwa duże stawy. Szóste łóżko stało tuż przy szafie, na siódmym siedziałam ja. Położyłam się i przykryłam kocem. Ciocia uśmiechnęła się i dalej kroiła materiał. Było mi cudownie. Spałam pod kocem może pół godziny, potem otworzyłam oczy, ale nie miałam siły się ruszyć. Byłam słaba, rozespana. Co chwilę przymykałam oczy i znowu próbowałam zasnąć. Szarość w pokoju zmieniła się w półmrok. Ciocia dołożyła węgla do pieca. Zrobiło się cieplej. Życie jest bardzo dziwne. Pomyślałam wtedy. Zawsze dziwne. Czułam, jakbym wytrzeźwiała ze świadomości i dowiedziała się tego. Meble, ciocia, nożyczki, piec, stół, zapach. Jak realnie to wszystko jest. I mija. Tak wyraźnie. Trzeźwo. Patrzyłam co jakiś czas na ciocię. A ona na mnie. Chowałam się do końca dnia w półkotapczanie. Dzień szczęśliwy. Cudowny. Jedyny. Kiedy zrobiło się niemal ciemno, ciocia wyszła z pokoju. Zostawiła pokreślone kredą materiały, pofałdowane i niedbale rozrzucone. Nie chciałam wychodzić spod koca. Ale nieobecność cioci zaczęła mi doskwierać. Więc wyszłam. Poszłam do kuchni. Tam chwilę postałam, a gdy dotarło do mnie, że nikogo nie ma w domu, wyszłam na podwórze. Kot siedział na schodach. Po chwili łasił się do mojej łydki. Psy leżały przy budach. W oborze świeciło słabe światło. Widziałam blask światła bijącego poprzez szpary pomiędzy deskami, z których były zrobione drzwi do obory. Okna obory wychodziły na pole i las. Nie na podwórko. Stałam i patrzyłam, raz na to słabe światło, a raz na księżyc, który świecił dość mocno. W dali był jednak mrok. Nie mogłam zobaczyć stawów i lasku olszynowego. A chciałam tam patrzeć. Jak byłam dzieckiem, chciałam patrzeć tam, gdzie akurat nie mogłam, gdzie świat był za daleko lub był zasłonięty. Wyobrażałam sobie, że jestem na wielkim statku, tak wielkim, że nie widzę końca tego statku, a on płynie, buja się trochę i płynie bez celu, bez kapitana, sternika, przenosi mnie w krainę, do której nikt nie będzie miał dostępu. Nie chciałam wracać do domu, w którym nie było już cioci i wujka. Przez chwilę stojąc na schodach, a potem siedząc na nich, pochłaniana przez coraz gęstszy mrok, skupiłam się, coraz bardziej, skupiałam się w środku mojej głowy, w środku mojej dłoni, mojego żołądka, serca, płuc, wreszcie już tylko, najgłębiej, w środku mojego istnienia, z którego nie umiałam się obudzić. Więc czekałam, a oni się nie pojawiali, nie przychodzili. Światło wciąż próbowało się wydostać przez szpary pomiędzy deskami w drzwiach obory. Czas mijał, ale ja nie wiedziałam, jak szybko. Nachodziła mnie senność, oczy same mi się przymykały. Kot zniknął. Nie było po nim żadnego śladu. Wróciłam do domu, ale dom był pusty i zimny, półkotapczan pokryty wilgocią, szyby w oknach wybite, grzyb na ścianie i suficie, stół przegniły. Położyłam się na półkotapczanie, przykryłam się ciężkim, wilgotnym kocem i po cichu zasnęłam ze strachu. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam niebo przez okno z kuchni. Docierał do mnie bardzo przyjemny zapach. To był zapach rosołu. Ciocia stała przy blacie kuchni węglowej, a wujek przy stole kuchennym w okularach siedział nad parą ulatującą z herbaty. Wstałam z półkotapczanu i z nadzieją w sercu, którą zrodził zapach rosołu, podeszłam do światła, które wchodziło przez okno w kuchni. Nienarodzone istnienie. Tak jak każdy kamień. Patyk. Pomarszczone jezioro, światło przedostające się przez szpary w drzwiach obory. Kałuża. Odbicie księżyca i słońca w kałuży. Jadłam rosół. Nieodwołalnie. Pamiętam. Dobrze pamiętam. Tak jak to, że martwi są żywi. A żywi są martwi. Ciocia usiadła przy stole. Miała na sobie ten sam serdak co zawsze. Wujek wszedł do kuchni. Trzymał w ręku seler. Położył go na stole. Potem usiadł przy kuchni, pod której blatem się paliło. Zapalił papierosa od gorącego blatu. W jego skarpetach były dziury. Jedna w jednej skarpecie, druga w drugiej. Kiedy poczułam sytość po trzech porcjach rosołu, poszłam z ciocią do obory. W pustej zagrodzie po świniach były indyki. Przygotowane do zabicia. Trzy. Ciocia siadała na każdym, w jedną rękę brała szyję, a drugą nożem ucinała łeb. Potem wyparzyła indyki i wzięłyśmy się za skubanie. Po pierwszym indyku przyszedł wujek i pomagał w skubaniu, patroszeniu i ćwiartowaniu. Światło jesieni zmieniało swój kolor. Po pracy ciocia usiadła na odwróconym wiadrze. Wujek usiadł na schodach do letniej kuchni i zapalił papierosa. Ciocia miała oczy, w których widać było ciche dobro i zmęczenie. I starość. Wujek owinął mięso w folię i zaniósł do zamrażarki, która stała w letniej kuchni. Poszliśmy wszyscy do domu. Czułam się dobrze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: