- W empik go
Zapomniany mężczyzna - ebook
Zapomniany mężczyzna - ebook
Keylynn Soyer wyjechała z Doomcreck jako nastolatka. Musiała uciekać, odseparować się od tragedii, która zniszczyła jej świat. Dziś jest pewną siebie, silną kobietą. Spełnioną zawodowo pisarką z pięknym domem i gronem oddanych przyjaciół. Do pełni szczęścia brakuje jej jedynie wielkiej miłości, o której pisze w swoich powieściach. Pytanie tylko, co zrobić, jeśli wszelkie próby randkowania kończą się fiaskiem? Sytuację zaogniają niezwykłe realistyczne sny. Sny o tamtym życiu. Sny, w których pewien znajomy głos błaga ją o powrót do domu…
Kaprys losu sprawia, że Keylynn nie ma wyboru. Musi wrócić do miejsca, gdzie jeden mężczyzna zmienił jej życie w piekło, a drugi ofiarował jej własny zakątek raju. Jednak to było piętnaście lat temu, a ostatnią pamiątką po tamtej historii są połówki srebrnego klucza, zawieszone na szyjach dwóch osób, które już zdążyły o sobie zapomnieć…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-897-8 |
Rozmiar pliku: | 627 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pół roku wcześniej
Czasami z mroku wyciąga nas jakaś nieznana, wabiąca melodia. Jak upragniona cisza w hałasie. Jak nieśmiały promień słońca przeciwstawiający się wielkiej burzy. I idziemy za nią bezwolnie niczym marionetki, nasłuchując śpiewnego, anielskiego głosu. Tak jest właśnie ze mną. Podążam labiryntem mroku za głosem. Obcym, a jednak dziwnie znajomym.
Biegnę.
I nagle wszystko się rozpada. Otacza mnie potworne poczucie pustki. Nie mogę się ruszyć. Słyszę niepokojące szmery, urywane rozmowy i odgłosy szpitalnych aparatur. Drzwi jednej z sal się otwierają, choć ich nie tknęłam. Skrzypią, ale klęczący przy łóżku mężczyzna zdaje się tego nie zauważać. Jego sylwetka trzęsie się, jakby miał atak drgawek. Włosy ma w zupełnym nieładzie, chyba od zbyt częstego przeczesywania ich palcami, a ubranie rozciągnięte. Silna, męska sylwetka wygląda na nienaturalnie bezbronną i uległą w tym zimnym, pachnącym śmiercią pokoju.
Czuję jego zmęczenie i lęk. Czuję jego przygotowywanie się na odejście ukochanej osoby i jego nadzieję na to, że jakaś cząstka jej na zawsze przy nim zostanie.
– Nie odchodź – mówi, zaciskając dłoń na bezsilnych palcach kobiety. – Proszę, walcz, kochanie. – Przez zaciśnięte zęby wciąga spazmatycznie powietrze, ale ból w jego rysach sugeruje, że każdy kolejny oddech tylko potęguje jego cierpienie.
– Obiecaj mi coś – odpowiada ledwie słyszalnie. Jej spierzchnięte, sine wargi prawie się nie poruszają.
– Wszystko – zapewnia zduszonym szeptem. – Co tylko zechcesz.
– Nie wyrzekaj się miłości – prosi i zdobywa się nawet na wątły uśmiech. Dla niego. Dla ukochanego. Zapewne jej ostatni. – Wiem, że nie tego chciałeś, że to nie ja byłam miłością twojego życia – kontynuuje, mimo że mowa zdaje się odbierać jej dech. Przez jej wyczerpaną twarz przemyka grymas bólu, a ja z jakiegoś powodu wiem, że to wcale nie była oznaka fizycznego cierpienia.
– Nic nie mów, błagam. – Mężczyzna ucisza ją, kładąc palec na jej ustach, a chwilę później składa pocałunek na jej dłoni. – Kocham cię – powtarza raz za razem. Z determinacją. Z żalem. Z milionem emocji, które zna człowiek tylko na skraju przepaści.
– Wiem. Wiem to, skarbie. – Jej wygasłe oczy na moment rozbłyskują pięknym blaskiem. Życiem. Uwielbieniem. Pożegnaniem. – Miłość to wielowymiarowe słowo. Nasze serce jest zdolne kochać na miliony sposobów. – Dotyka przelotnie złotej obrączki na dłoni męża, a później spogląda na swoją i już nie podnosi wzroku.
– Sky…
Srebrny księżyc zdobiący nocne niebo oświetla ich sylwetki, jakby chciał dodać im odrobiny otuchy.
– Sprowadzę ją do ciebie – oznajmia przeraźliwie schrypniętym tonem. – Przysięgam, a teraz ty musisz mi obiecać, że gdy tu wróci… Że dasz jej szansę. I że przede wszystkim dasz ją sobie. To moje życzenie. Ostatnie. – Powieki kobiety opadają, chowając na wieczność bursztynowe oczy, a jej dłoń rozluźnia się, nie odpowiadając już na uścisk męża. Równomierny rytm wybijany przez aparatury zmienia się na ciągły.
Jej serce przestaje bić. Odchodzi.
– Nie. Nie. Nie. – Mężczyzna zrywa się z miejsca i obejmuje twarz kobiety. Przyciska czoło do jej czoła i zaczyna płakać. – Sky? Błagam, nie – mówi.
Nie.
To słowo roznosi się echem i przez moment spycha mnie w ciemność, która mnie tutaj zawiodła. Jest szeptem i krzykiem. I obumiera. Powoli. Powoli.
A później mężczyzna odwraca się w moją stronę, a ja w końcu mogę ujrzeć jego twarz.
Niemożliwe.
Nate?
– Teraz straciłem was obie – wyznaje jeszcze jakoś tak głucho. Głosem zasnutym niemocą i czymś budzącym trwogę. Głosem, którego nie słyszałam od lat.
A jednak jego wargi się nie poruszają…ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mam pecha. I zaczynam wariować. Nikt normalny przecież nie wraca do miasteczka z dzieciństwa dlatego, że nakazuje mu to głos ze snu. Z drugiej strony nigdy nie byłam do końca normalna. Jestem pisarką, więc jestem nadwrażliwa. Mam bujną wyobraźnię. Sfiksowałam i fikcja miesza mi się z rzeczywistością. Powinnam wiedzieć, że prędzej czy później do tego dojdzie, bo niejednokrotnie przecież opierałam swoje powieści na nawiedzających mnie snach. To, że jeden się sprawdził, jest niepokojące, owszem, ale przeczucia się zdarzają. Czytałam o tym. A jeśli nie przeczucia, to przypadki.
Gdybym była bardziej racjonalną osobą, siedziałabym teraz w swoim wynajętym mieszkaniu na Orchid Street i pisała kolejną książkę. Jednak od zawsze zawierzam swoje życie losowi i temu osławionemu Panu Przeznaczenie.
Wmówiłam sobie więc, że te mary coś znaczą i muszę tu wrócić. I oto jestem po piętnastoletniej nieobecności w Doomcreck. Rozsądnie jak jasna cholera!
Po tym, co mnie tu spotkało, obiecałam sobie już nigdy nie przekraczać granic tego miasta. Nie dopuścić do głosu wspomnień, które na nowo mogą mnie zrujnować. Nawet dla niego.
Całe lata zajęło mi wykorzenianie z siebie dawnego ja. Postanowiłam zmienić wszystko, co tylko mogłam. Wizerunek słodkiej, wiejskiej dziewczyny ewoluował do przebojowej kobiety. Zmieniłam styl, fryzurę, nawyki, pracowałam nawet nad własnym charakterem, by nie być dłużej szarą myszką, a odważną i pewną siebie dziewczyną.
Robiłam to, by któregoś razu spojrzeć w lustro i nie zobaczyć w sobie nawet cienia przeszłości.
Jednak, jak widać, konsekwencja nie jest moją mocną stroną, bo ostatecznie przyjechałam tu znowu i to właśnie dla niego. I dla Sky, która od kilku miesięcy zsyła na mnie pod osłoną nocy jakieś dziwaczne wizje.
Tej samej, która zginęła na skutek wypadku samochodowego mniej więcej wtedy, gdy… zaczęłam popadać w obłęd.
Boże, co ja właściwie robię? Jeszcze nie jest za późno, by to wszystko odwołać. Nie rozpakowałam się. Pojadę do małego hotelu, w którym wynajęłam pokój, zabiorę rzeczy i wrócę do Adverss. A przeznaczenie może się wypchać. Moja przyszłość nie jest powiązana z tym miejscem.
A jeśli jest, to spotkam dziś Nathaniela.
Tak. To sprawiedliwy układ. Wyzywam cię! Chcesz mnie tu zatrzymać, to dasz mi znak albo spadam stąd. Mamy już późny wieczór, zatem ciekawa jestem, jak tego dokonasz, wszechmocny losie.
Od razu mi lepiej, a teraz zakupy. Muszę coś zjeść i mieć się w czym wykąpać, po tym jak większość moich płynnych kosmetyków podczas podróży postanowiła wspaniałomyślnie rozlać się po bagażniku. Teraz mój samochód pachnie intensywniej niż ja, gdy wylewam na siebie pół flakonu stanowczo za drogich perfum.
– Przecież ja kompletnie się na tym nie znam. – Gdzieś po lewej stronie rozbrzmiewa męski, sfrustrowany głos. – Niech to szlag! – Wiązanka przekleństw wymyka się z jego warg, kiedy przemierza raz po raz dział z artykułami do użytku dla kobiet. Przypatruję się jego jednocześnie wściekłej i zagubionej postawie z rozbawionym uśmiechem. O ile się nie mylę, jego wzrok tkwi w… odpaskach.
– Może po prostu weźmy po jednym opakowaniu wszystkich dostępnych i po kłopocie – odzywa się jego towarzysz, przerzucając z ręki do ręki opakowanie wkładek higienicznych niczym zawodowy żongler cyrkowy.
– Świetna rada, stary, naprawdę. – Wysoki brunet ubrany jak rasowy kowboj wzdycha z wyczerpania i szarpie się za i tak już potargane włosy. Nachyla się odrobinę w kierunku posortowanych kosmetyków, a wtedy jego profil zwraca się nieco bardziej ku mnie.
Tracę oddech.
O! Boże! Boże! Mam omamy! Paranoję! A może to ta skumulowana woń rozlanych perfum i balsamów? Otumaniły mnie! Naćpałam się jak zbłąkana mysz, która w zeszłe Święto Dziękczynienia zasnęła na makowcu cioci Sary po tym, jak pożarła jego zbyt wielką ilość. To musi być to, bo przecież to niemożliwe, że kilka metrów ode mnie stoi Nate Westwood.
Nie. Nie. Nie. Niech to diabli!
A mówili, nie wywołuj wilka z lasu. Mam za swoje, wywlekłam samego kowbojskiego szatana z jego piekielnego zakątka Dzikiego Zachodu.
To tyle, jeśli chodzi o moje porachunki z przeznaczeniem.
– Wybacz, że nie mam zwyczaju myśleć jak kobieta, a jedyne krwawienia, jakich doświadczyłem, to te z nosa – oburza się znajomy Nathaniela. Poklepuje się z namysłem w brodę. – Co bym wybrał, gdybym miał krwotok z nosa? Tampony! – wykrzykuje trochę zbyt głośno uradowany, jak gdyby doznał upragnionego oświecenia. Chwyta pudełko tamponów i potrząsa nimi niczym grzechotką. Mimo paniki i dezorientacji mam ochotę się roześmiać.
Powinnam uciekać, czy nie powinnam? Rozpoznałby mnie, gdybym do niego podeszła? I co miałabym mu powiedzieć, skoro nawet nie jestem pewna, czy zostanę tu do jutra?
Mimowolnie zaciskam dłoń na części srebrnego klucza zawieszonego na szyi, a w moim wnętrzu zakorzeniają się niechciana tęsknota i poruszenie.
Nie zmienił się aż tak bardzo w przeciwieństwie do mnie.
– A gdybyś był kobietą? Na co kobiety zwracają uwagę, kupując to… to? – Podejrzliwie ogląda wszystkie dostępne w dziale podpaski, tampony i wkładki. Po jego napiętej szczęce i przygotowanej na wszelkie niebezpieczeństwo minie, wnioskuję, że dostrzega w tych artykułach coś na miarę inwazji krwiożerczych kosmitów.
Kto by pomyślał?
– Może na kolor? – zastanawia się ze zmarszczonymi brwiami jego przyjaciel. – Weźmy różowe, dziewczyny lubią różowy kolor.
Nie do wiary.
Zduszam chichot, zagryzając wargę, a gdy spojrzenie przemawiającego mężczyzny spoczywa na mnie, natychmiast sięgam po pierwszy z brzegu szampon i udaję, że czytam jego etykietkę.
– Nie pomagasz mi, nie mogę sterczeć tu do północy. Już powinienem wracać. – Nate z irytacją drapie się po karku, a później wznosi oczy ku górze, jakby szukał tam jakiegoś wsparcia. Niestety w tej chwili jedynym możliwym wsparciem jest jego unikalny znajomy i tchórzliwa ja.
– Wiedziałeś, że jedne są na dzień, a inne na noc? – pyta znowu jego kumpel. – Co je niby różni? Znają się na porach doby? Pracują na zmiany? A może jedne z zasady nie chłoną w dzień, a inne odmawiają wchłaniania nocą? Jak solidarnie. – Kiwa głową z autentycznym podziwem, więc nie wytrzymuję i zaczynam się cicho śmiać.
A niech tam, z przeznaczeniem i tak nie mam szans. Niech się dzieje, co dla mnie zaplanowałeś.
– Przepraszam? – odzywam się, zanim zdążę się rozmyślić. – Może panom pomogę? – proponuję uprzejmie, usiłując nie zdradzić zdenerwowania, gdy zbliżam się do nich nieco zbyt chwiejnie. To wina wysokich szpilek, a nie moich reakcji na spotkanie z najbliższą mi na świecie osobą. Kiedyś. Bardzo dawno temu.
– Jeśli… Jeśli byłaby pani tak miła. – Oczy w kolorze przygaszonej zieleni, których barwa zmienia się w czerń na samych krańcach tęczówek, przenoszą się na mnie. Cała odwaga ulatnia się ze mnie, a mój żołądek chyba wykonuje salto. Znałam tylko dwie osoby o tak specyficznej barwie tęczówek. – Mam córkę, która… ma swoją pierwszą… – jąka się, wciąż pociągając się za włosy, ale nie dostaję nic prócz zwyczajnej niezręczności. Żadnego błysku rozpoznania. Radości, zdziwienia. Nic. Nie rozpoznał mnie. Mieszanka ogromnego rozczarowania i znikomej ulgi krąży w moich żyłach.
Tak jest lepiej, bo mam otwartą drogę ucieczki. Jestem bezpieczna, ale… dopiero w tym momencie, kiedy spogląda na mnie jak na kolejną nieznajomą kobietę. Z tą obojętnością… Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo chciałam, nadal chcę i potrzebuję, choć wbrew sobie, by mnie rozpoznał. By mnie pamiętał. Zmiana wyglądu nie powinna przecież zatrzeć więzi, która nas łączyła.
Jednak zatarł ją czas.
– Mojemu przyjacielowi chodzi o to, że pilnie potrzebujemy podpasek – wtrąca ten drugi, machając rękoma w kierunku produktów. – To znaczy nie my… Córka, ale nie nasza, tylko jego. To, że razem wybieramy podpaski, mogło wywołać mylne wrażenie. – Wyszczerza się w uśmiechu, najwyraźniej wcale niezażenowany doborem własnych słów.
– Przymknij się już. – Nate wzdycha z rozdrażnieniem i piorunuje kompana wzrokiem. – Bardzo przepraszam. – Potrząsa głową. Najprawdopodobniej jest bliski znokautowania swojego znajomego.
– Absolutnie nie ma za co – mówię, ale nie kryję rozbawienia. – Więc w zasadzie one nie różnią się aż tak bardzo. Są jedynie odmiennych rozmiarów: długości i grubości. Radzę wziąć większe i mniejsze – tłumaczę, przypominając sobie, po co właściwie tu podeszłam. Pochylam się, by chwycić dwie wskazane paczuszki i wrzucam je do jego koszyka.
Sytuacja, w jakiej spotykam swoją pierwszą miłość po latach rozłąki, sugeruje, że los lubi płatać mi figle.
– Dziękuję. Naprawdę. – Wdzięczność bijąca z jego tonu jest na swój sposób urocza. – Założę się, że z boku musieliśmy wyglądać komicznie. – Wskazuje palcem przestrzeń między sobą a swoim towarzyszem i krzywi się. Sekundę później w końcu się uśmiecha. Znajomo, a jednak obco.
Moje serce odrobinę przyspiesza na ten gest. Wręcz znikomo.
Tak, akurat, kłamczucho.
Założę się, że mniejszą dawkę adrenaliny zafundowałaby mi przejażdżka na rollercoasterze. Bijąca od niego energia i spowijająca go władcza aura oddziaływają ekstremalnie na moje kobiece partie.
– Tylko troszeczkę. – Odwzajemniam uśmiech, a wtedy moje spojrzenie wędruje na rozpiętą, kraciastą koszulę pod jego kamizelką. Na jego szyi wisi połowa srebrnego klucza. Część pasująca do tej, którą kiedyś mi podarował. Trzy wygrawerowane litery odznaczają się na tle zawieszki, sugerując, że nie tak dawno temu została odświeżona.
Nie zapomniał mnie. Nie zapomniał. Nie rozpoznał mnie, ale o mnie pamięta.
Okej. Znak przyjęty. Nie wyjeżdżam. Nie wypędzi mnie stąd plaga tarantul.
– Podryw na podpaski. Oryginalny. – Głos drugiego mężczyzny wyrywa mnie z otępienia. Nie do końca świadomie obserwuję, jak poklepuje Nate’a po plecach chyba nazbyt mocno. – I gdybyś jeszcze pamiętał definicję podrywu, wiedziałbyś, że teraz należy sprzedać gadkę o tym, że przeznaczenie przybiera różne formy, a ty czujesz się zobowiązany zatrzeć podpaskowy epizod i zapraszasz panią na jazdę konną – szepcze na tyle głośno, abym wszystko usłyszała.
Dociera do mnie, że promienieję jak chrzaniona kometa, wgapiając się w mężczyznę goszczącego w moich snach. Cofam się o krok, niemal potykając. Słynę z wysokiego niedoboru finezji.
– Przestań paplać – żąda Nate, wwiercając w nieszczęśnika rozjuszony wzrok. Chwilę później dostrzegam jednak drgnięcie kącika warg Nate’a i to wystarczy, by nieznajomy mi przyjaciel Nathaniela, zdobył moją sympatię.
– Ja właściwie muszę już iść, ale bardzo miło było was poznać. Na pewno zapiszę to spotkanie w pamięci na zawsze. – Posyłam im kolejny uśmiech i macham dłonią na pożegnanie, wcale się przy tym za bardzo nie ociągając.
Jeszcze trochę i będę musiała zapisać się na spotkania anonimowych mitomanów.
– I przepadło. – Gdy odmaszerowuję, dobiega mnie jeszcze niedorzecznie zrozpaczony ton doradcy Nathaniela od spraw podrywu. – Mogłeś chociaż zapytać o imię – syczy.
Prychając pod nosem, zwalniam tempo marszu, by móc wyłapać nieco więcej z ich sprzeczki.
– Pewnie. To wyglądałoby mniej więcej tak: zastanawiałem się właśnie, czy korzystniej będzie wybrać tampony, czy podpaski oraz nad tym, czy wypadałoby w takich okolicznościach zapytać o twoje imię? – ironizuje, a następnie dorzuca jeszcze coś, co brzmi jak: Idź do psychiatry. Lub może: Jesteś niereformowalny.
Obraz połówki połyskującego klucza zawieszonego na jego szyi przemyka mi pod powiekami. I kierowana nagłym impulsem oraz wciąż tlącą się we mnie euforią, odwracam się jeszcze raz w ich kierunku.
– Mam na imię Eden – wykrzykuję i uśmiecham się niewinnie. No dobrze, może nieco zalotnie. – A tampony mają więcej zastosowań. Mogą na przykład zablokować krwotoki z nosa – dodaję, a potem pośpiesznie odwracam się i odchodzę. Odprowadzają mnie zwycięskie słowa kolegi Nathaniela: Nie musisz mi dziękować, stary.
I spojrzenie czarnozielonych tęczówek.ROZDZIAŁ DRUGI
Mam kilka kiepskich nawyków. Niektóre są niezdrowe, a inne po prostu zdradzają moje nastroje. Niestety Abbigail Manson zna je wszystkie. Wie, że gdy kłamię, instynktownie pocieram skórę za prawym uchem, a gdy jestem zdenerwowana, szukam ukojenia w paczkach owocowych gum rozpuszczalnych.
Tak, tych dla dzieci. I tak, w wielu paczkach.
Moja szczęka już okazuje mi oznaki nienawiści i protestu, pobolewając uporczywie, ale nie umiem przestać. Żuję jedną gumę za drugą. Wiem, że korzystniej byłoby zapisać się na zajęcia, gdzie uczą, jak radzić sobie ze stresem, ale i tego już próbowałam. Zapisałam się na lekcje jogi połączone z jakąś tajną sztuką umiejętnego oddychania, która miała wysysać stres z największego nerwusa. Brzmi obiecująco? W praktyce było o wiele mniej kolorowo. To właśnie tam lata temu poznałam Abby, na którą te zajęcia miały cudotwórczy wpływ. A na mnie żaden. Instruktor w wieku zbliżonym do mojego dziadka był naprawdę bardzo cierpliwy i wyrozumiały, aż pewnego dnia poczerwieniały od gniewu wyrzucił mnie za drzwi, twierdząc, że jestem zablokowana i roztaczam złą energię. A ja naprawdę nie robiłam nic dokuczliwego lub nieuzasadnionego. Od czasu do czasu rzucałam jakimś logicznym pytaniem, zazwyczaj przed gongiem, który oznaczał całkowitą, nieprzerwaną ciszę przez trzydzieści trzy minuty.
Czy was nie ciekawiłoby, dlaczego akurat przez trzydzieści trzy, a nie przez trzydzieści pięć lub po prostu trzydzieści? Niestety już nigdy się nie dowiemy.
Mimo że zajęcia wyciszania mojego ducha nie przyniosły efektów, przyjaźń z Abby przetrwała do dziś. Choć różnimy się niemal pod każdym względem. Ona jest jak niszczycielskie tornado: szalona, nieustępliwa. Gdyby robiła za panterę, czułaby się zapewne urażona, że nie jest lwem lub tygrysem, podczas gdy ja tryskałabym radością, będąc drapieżnikiem na miarę surykatki.
Jednak nie dokłada szczególnych starań, by – jak przystało na przyjaciółkę – ukoić moje zszargane nerwy lub chociaż zasugerować, że jeśli dalej będę żuła te przeklęte gumy jak nałogowiec, to zgniją mi zęby.
– Powinnaś mnie uprzedzić, że przyjedziesz – karcę ją, przełykając już chyba dziewiąty owocowy smakołyk. Zmuszam się do schowania paczki do kieszeni. Jeśli nie sięgnę po gumę przez pięć minut, uznam to za postęp. – Mam bałagan w domku, dopiero co go wynajęłam, a nie był zamieszkany od dłuższego czasu – marudzę.
Tak naprawdę cieszę się, że Abby postanowiła przyjechać. Potrzeba mi w pobliżu kogoś trzeźwo myślącego, choć właściwie zdrowy rozsądek i logika nie idą w parzę z jej osobą, a mnie postanowiły opuścić jakiś czas temu. Nie zapowiada się, aby wróciły, zwłaszcza że poświęcam pewnemu seksownemu kowbojowi stanowczo zbyt wiele myśli.
– Też mam ręce, mogę ci pomóc – ogłasza. A ponieważ nie jest zwolenniczką sprzątania, coś musi się za tym kryć. – Powiedziałaś, że nie masz nic przeciwko temu, żebym towarzyszyła ci podczas urlopu, a ja zawsze chciałam poromansować trochę z kowbojem. – Jej oczy rozbłyskują w świetle słonecznym, gdy sugestywnie faluje brwiami.
Powinnam była się domyślić. Odkąd odkryła, że wychowałam się w typowo kowbojskim miasteczku, dostała bzika na punkcie znalezienia sobie męża, który klimaty z Dzikiego Zachodu będzie miał we krwi. Ubzdurała to sobie z taką mocą, że nic nie wybije jej tego pomysłu z głowy, więc mogę już szukać sukni druhny na jej ślub z tym jeszcze niczego nieświadomym biedakiem.
– Kowbojów ci tu nie zabraknie. Tego jestem pewna. – Chwytam swoją ostatnio wydaną powieść, o której mam za moment rozmawiać. Mimowolnie zaciskam i rozluźniam dłonie. Kompletnie nie rozumiem targającego mną zdenerwowania. Jedyne, co mogłoby mnie martwić, to pojawienie się tu Nathaniela, a wątpię, by brał udział w takich spotkaniach. Dlaczego więc nie opuszcza mnie osobliwy niepokój?
– A czy organizują tu kowbojskie parady? Fiesty rodem z Dzikiego Zachodu? – Zagradza mi drogę, poklaskując entuzjastycznie w ręce. Wyraz jej twarzy zdradza nieczystość myśli.
O święci pańscy! Za jakie grzechy?
– Jeśli nic się nie zmieniło, to nie dasz rady uczestniczyć we wszystkich tutejszych imprezach – mówię, ostentacyjnie wachlując jej książką przed oczami. Gdy to nic nie daje, zerkam w stronę ludzi, czekających na to, aż się pojawię.
– Idealnie. – Układa usta w uśmieszku. – W takim razie po południu wyskoczymy na małe zakupy. Chcę zmienić styl – trajkocze. – Wiesz, kapelusze, kamizelki, spodnie z szerokimi nogawkami albo krótkie spódniczki. – Wymachuje dookoła ramionami w geście sugerującym, że oblazły ją wkurzone insekty.
Ktoś tu naoglądał się za dużo westernów.
– Zmiana całej garderoby nie jest wymagana – tłumaczę po części zirytowana, po części rozbawiona. – Nie zostaniesz wygnana, jeśli będziesz się ubierać jak do tej pory. – Wzdycham, zauważając jedną, niezaprzeczalną korzyść sytuacji. Jej zachowanie przepędza Nate’a z mojej głowy.
Wiem, że niebawem będę musiała coś postanowić.
Niczego nie rozważając, podałam mu imię, które przybrałam po wyjeździe do innego miasta. Zmiana tożsamości miała posłużyć mi terapeutycznie, a ponieważ przyjęłam także nazwisko babci, nie zapowiada się, by coś mnie przed nim zdekonspirowało.
Ale czy ja na pewno nie chcę, żeby dowiedział się kim jestem?
I jak wyjaśnić to wszystko, co się wydarzyło? Jak wyjaśnić to, co się wciąż dzieje? I jak uczynić to tak, by Nathaniel po wysłuchaniu szczegółów, nie postanowił przysłać po mnie osiłków z kaftanem bezpieczeństwa?
– A gdzie w tym zabawa? – pyta takim tonem, jakby mi odbiło i w końcu bierze się za sortowanie książek i zakładek. – Wypada uszanować tradycje twojego rodzinnego miasteczka. – Zagryza pomalowaną na czerwono wargę, a później wyszczerza się z przebiegłością.
Nie chcę znać jej planów, jednak i tak je poznam, bo jeśli istnieje na świecie osoba, która nie ma żadnych sekretów, to właśnie ona. Słowo daję, lepiej nie powierzać jej tajemnic, bo grozi to tym, że nazajutrz usłyszy o nich połowa świata.
– Niech ci będzie – zgadzam się, mając nadzieję, że zakupy mnie zrelaksują. – Muszę już wychodzić. – Maskuję drżenie palców, przyciskając trzymany egzemplarz do piersi.
Co jest ze mną nie tak?
– Co się dzieje? – Abby przechodzi w tryb detektywa. – Jesteś bardziej spięta niż zwykle przy takich okazjach. – Marszczy czoło, a w jej rysach odbija się zmartwienie.
– Po prostu czuję się tu inaczej. Nie spodziewałam się, że to miejsce przytłoczy mnie z taką siłą i prędkością. – To po części prawda. W bardzo małej części, ale opowiadanie Abby o Nathanielu byłoby jak samobójstwo. Jeszcze dziś pobiegłaby do jego domu i mnie zdemaskowała, dodatkowo wszystko koloryzując. – I boję się, że ktoś mnie rozpozna – dodaję szeptem zupełnie niepotrzebnie, bo nikt nas stąd nie słyszy.
– A co w tym złego? – Przechyla lekko głowę i znowu zdaje się szukać u mnie oznak obłąkania.
Brawo, kurczę.
– Nic, porozmawiamy o tym później.
– Dziwaczna jesteś, Rodeo – zaznacza głośno, najwyraźniej uważając tę uwagę za niezbędną i nadal śledzi mnie tymi przenikliwymi ślepiami. – Mam na myśli, że jeszcze bardziej dziwna niż masz w zwyczaju.
Z definicji przyjaźń brzmiała jakoś bardziej satysfakcjonująco…
– Dzięki. – Uśmiecham się sztucznie, zarazem ciskając wzrokiem gromy w jej stronę. – I nie nazywaj mnie tak – żądam. W duchu przygotowuję się na to, że podczas pobytu w Doomcreck nie umknę przed tym śmiesznym przezwiskiem.
Jedyną jej ripostą jest mina godna aniołka i wysłany w powietrzu całus.
Coraz częściej umykając przed nią, mam wrażenie, że umykam przed globalnym kataklizmem.
– Witam wszystkich bardzo serdecznie i dziękuję za przybycie – przemawiam do zgromadzonych, gdy już trzymam mikrofon w dłoni. – Zrobię, co w mojej mocy, by was nie zanudzić. Mam w zwyczaju dużo mówić, więc jeśli zacznę ględzić, nie wahajcie się mi przerwać. Pracuję nad tym – kontynuuję dowcipnie, choć to wcale nie żart. Kiedy się denerwuję, wpadam w jakiś zaostrzony rodzaj słowotoku. Potrafię w jednym zdaniu opowiadać o swoich najbardziej żałosnych wyczynach i o bocianach w kolorze niebieskim.
– Bez większych skutków – wykrzykuje Abby zza kotary, wywołując tym salwę śmiechu. Wcinanie się w moje publiczne wystąpienia również ma w zwyczaju.
– Abby Manson. Moja agentka, przyjaciółka i głos mojego wrednego sumienia – przedstawiam ją z grymasem niezadowolenia, a ona rozsuwa zasłonę i kłania się z gracją baletnicy i znika. – Zazwyczaj na takowych spotkaniach zaczynam od odpowiadania na państwa pytania, a później dodaję coś od siebie. Zatem słucham. – Rozkładam zachęcająco ręce, przysiadając na przygotowanym wcześniej fotelu.
– I obiecuje odpowiadać szczerze, bo inaczej ja to zrobię – wtrąca ponownie moja przyjaciółka. Gdy odwracam się do niej w niemym ostrzeżeniu, rysuje sobie palcem aureolę nad głową i znów chowa się za kotarą.
– Czy przyjechała pani do Doomcreck szukać natchnienia do napisania nowej książki? – Pierwsza odzywa się reporterka najprawdopodobniej z okolicznej gazety.
– Bardzo na to liczę. Jestem pewna, że tutejszy klimat porwałby wiele moich czytelniczek. – Ze naczącym uśmiechem wskazuję na zawieszony na przeciwległej ścianie wielki obraz przedstawiający kowboja pośród stada mustangów. – A jeśli nie on, to seksowny kowboj z nieodpartym urokiem. – Bezwolnie przeszukuję wzrokiem tłum, kiedy po moich słowach rozlega się kilka aprobujących westchnień.
Wcale go nie szukam. Ta wersja jest bezpieczna i zdrowa.
– I zwinnym koniem. – Ponownie rozbrzmiewa wesoły, naznaczony zmysłową nutką głos Abby, a damska część grona przytakuje jej pomrukiem.
Momentami sądzę, że jej wcinanie się robi większą furorę niż cały mój dorobek autorski.
– Pani ostatnia książka pod tytułem Pisane przeznaczeniem została okrzyknięta przez czytelniczki „Najbardziej wzruszającą i autentyczną powieścią pani autorstwa”. Czy była inspirowana realnymi wydarzeniami? – Dociera do mnie kolejne pytanie, tym razem od kobiety ubranej w kwiecistą sukienkę.
Czy była? Nie była… Nie mogła być, choć jakiś fragment mnie uparcie nie zgadza się z tym przekonaniem.
– Jednak przyznała pani w którymś z wywiadów, że Pisane przeznaczeniem to powieść o pani wymarzonym mężczyźnie – naciska poprzednia reporterka. A ja choć bardzo chcę, nie mogę wyprzeć się słów, które zacytowały już tysiące moich czytelniczek. – Czy on istnieje? Opisy w niektórych momentach są zadziwiająco szczegółowe i insynuują, że mogła mieć pani na myśli konkretną osobę – drąży, a jej donośny głos przypomina w tym momencie syczenie gotującej się do ataku żmii. To bardziej niż oczywiste, że najchętniej przekręciłaby moje słowa na swoją korzyść. Obstawiam, że ma mnie za naiwną, żyjącą w krainie iluzji dziewczynkę, której brakuje piątej klepki.
– Cóż. Mam nadzieję, że taka osoba istnieje i że jest mi pisana – oznajmiam z nutką wzruszenia w głosie. – Wierzę w przeznaczenie i właśnie to chciałam ukazać, pisząc tę powieść. Ja wciąż czekam, gdzie ono postanowi mnie zaprowadzić – kontynuuję zgodnie z prawdą, choć ostatnio miewam wątpliwości dotyczące słuszności obranej dla mnie przez przeznaczenie drogi. Coraz większe.
– Ja znam mężczyznę, o którym pani pisze. – Dźwięczny, dziewczęcy tembr roznosi się echem po sali, przykuwając uwagę każdego z obecnych. – To mój tata.
– Słucham? – Mrugam, wodząc spojrzeniem po około czternastoletniej dziewczynce, ubranej we wzorzyste ogrodniczki. Na szyi ma zawiązaną czerwoną bandanę, a na głowie biały kapelusz opleciony warkoczem z czegoś, co przypomina skórę.
– Jestem pewna, że pani książka opisuje mojego tatę. On jest pani przeznaczeniem – powtarza, a diaboliczne iskierki tańczące na tle jej tęczówek zdradzają więcej niż słowa. I te oczy. Znam te oczy i znam tę dziewczynkę, choć nie widziałam jej nigdy wcześniej. – Nazywam się Evie Keylynn Westwood, a moim ojcem jest Nathaniel Westwood. Wszystkie stworzone przez panią historie odnoszą się do niego w mniejszym lub większym stopniu, a ta powieść… – Postukuje kciukiem w okładkę trzymanego egzemplarza… obrazuje go ostatecznie. – Rezolutny uśmiech na jej wargach nie wróży nic dobrego, a ja nie jestem pewna, co wywołało u mnie większy szok: jej słowa, fakt, że wiedziałam, że jest córką Nate’a, zanim to przyznała, czy może wrażenie, że właśnie nieświadomie dałam się wmanewrować w jakiś plan tej małej kowbojki, która nosi moje imię.
Intuicja podpowiada mi, że szybko się o tym przekonam.