- W empik go
Zapomnij o mnie - ebook
Zapomnij o mnie - ebook
Książka o żądzy i cielesnym uzależnieniu, które nie daje o sobie zapomnieć...
Marco Antonelli to mężczyzna, który ma wszystko. Bogatego ojca, przyjaciół i piękną dziewczynę, Ginę Serano. Jednak pewnego dnia jego życie przewraca się do góry nogami – ojciec bankrutuje i popełnia samobójstwo, przyjaciele odsuwają się od niego, a narzeczona porzuca go, by wyjść za jego kumpla. Po latach, gdy Marco znowu staje się zamożnym człowiekiem, wraca do rodzinnego miasteczka, by rozliczyć się z przeszłością. A przede wszystkim z kobietą, która złamała mu serce. Jest przekonany, że silna namiętność, jaka ich niegdyś połączyła, wciąż się tli, a Gina znów wpadnie w jego ramiona. Tylko tym razem to on będzie tym, który ją porzuci.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-730-8 |
Rozmiar pliku: | 555 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wybrzeże Adriatyku wyglądało przepięknie. Morze było spokojne, słońce chyliło się ku zachodowi, a piasek skrzył się jak świeży śnieg. W oddali można było ujrzeć rybackie łodzie i luksusowe jachty należące nie tylko do lokalnych biznesmenów, ale także do tych, którzy w okolicy posiadali swoje letnie rezydencje. Latem to miejsce wyglądało sielankowo, a błękitne niebo cieszyło oczy niemal każdego dnia.
Marco Antonelli zatrzymał swoje luksusowe porsche na podjeździe hotelu Marina. O mały włos nie zgubił podwozia na betonowej drodze prowadzącej do budynku. Usłana była bowiem głębokimi dziurami, a gdzieniegdzie wystawały nawet druty zbrojeniowe.
– To tutaj? – zapytała z trwogą Eva, patrząc na budynek hotelu, który prezentował się niewiele lepiej niż droga do niego prowadząca.
– Tak, to mój ostatni nabytek. Wiem, że wygląda paskudnie, ale liczę, iż ty zrobisz z niego prawdziwe cacko. Mury są zdrowe, instalacje też, ale reszta… – mruknął Marco.
– Myślisz, że mi się uda? – westchnęła.
– Jestem o tym przekonany. Nieważne, że nazywasz się Luciano, w twoich żyłach płynie krew Antonellich. – Puścił do niej oko.
– Zawsze wydawało mi się, że ta gałąź rodziny to wyjątkowi nieudacznicy. Ty stanowiłeś chlubny wyjątek. – Roześmiała się.
– Moja droga kuzyneczko, gdyby nie to, że ktoś postanowił zniszczyć mojego ojca, dzisiaj byłbym dziedzicem ogromnej fortuny. A ponieważ nim nie zostałem, musiałem sam dorobić się majątku. – Marco poklepał Evę po ramieniu.
– I udało ci się. – Pogłaskała go po dłoni. – Nie rozumiem tylko, po co chciałeś tutaj wrócić. Nic już nie łączy cię z Montobello. Oprócz przykrych wspomnień…
– Posłuchaj, Eva. Wyjeżdżałem stąd pokonany i sponiewierany. Już czas, by ci, którzy się do tego przyczynili, zapłacili mi za to. – Zmrużył oczy.
– Rozumiem cię, Marco. Tylko zastanawiam się, czy warto. To będzie cię z pewnością wiele kosztowało. I nie mówię tylko o tej inwestycji. – Wskazała brodą budynek opuszczonego hotelu.
Marco popatrzył na morze, które rozciągało się za nimi. To tam szukał ukojenia w trudnych dla niego chwilach, gdy kołysząc się w starym rybackim kutrze, wsłuchiwał się w szum fal. Przymknął powieki. Eva miała rację. Przyjazd tutaj był szaleństwem. Jednak jego kuzynka znała jedynie część prawdy. Wiedziała o ojcu, jego przetwórni, a także o bankructwie i samobójstwie. Nie miała jednak pojęcia o Ginie. Jego wielkiej miłości, która pewnego dnia porzuciła go, by wyjść za mąż za jego kumpla, a potem zagorzałego wroga. A może to wcale nie była miłość, a jedynie chora namiętność?
***
Na początku było jak zwykle. Młody chłopak zakochuje się w przepięknej dziewczynie, trzymają się najpierw za ręce, potem całują, a na końcu lądują na małym półwyspie, by kochać się przy niewielkim ognisku. Romantyczne i banalne.
O nim mówiono, że jest przystojny. Miał ciemne, lśniące włosy, zielone oczy i śniadą skórę. Wysoki, szeroki w ramionach. Potrafił zniewalać uśmiechem. I miał coś, co czyniło z niego niemal adonisa. Pieniądze. Im robił się starszy, im bardziej bogacił się jego ojciec, tym większe miało to znaczenie dla ludzi, którzy go otaczali. Jako nastolatek uważał, że lubiano go, bo miał poczucie humoru i nie zachowywał się jak świnia. Później nieco się w tym pogubił i przylgnął do tych, którzy, podobnie jak i on, mieli forsę. Mógł wtedy spać spokojnie, bo był pewien, że żaden z tych chłopaków nie kumpluje się z nim dla kasy. Ale panienki to było zupełnie coś innego. U nich liczył się dla Marca wygląd i umiejętne zrobienie laski. Do czasu…
Niekiedy zdawało mu się, że jego życie nie mogłoby być lepsze. W tygodniu pomagał ojcu w biznesie, uczył się nowych rzeczy i zarabiał w fabryce ojca całkiem niezłe pieniądze. Na które, co prawda, nie zasłużył, ale ojciec nie żałował mu niczego. Weekendy zaś spędzał ze swoimi kumplami na różnego rodzaju rozrywkach, których wielu mogło mu zazdrościć – rejsy jachtem, skutery wodne czy po prostu leżenie na prywatnych plażach i popijanie drinków. Oczywiście były też dziewczyny. Blondynki, brunetki czy rude. Niskie, wysokie, chude jak szczapy i nieco pulchniejsze. Najlepszy towar w okolicy. A w sobotnie wieczory balangi, które niekiedy trwały do bladego świtu. Potem przychodziła niedziela, podczas której regenerował siły przed kolejnym tygodniem.
Był jednak okres w jego młodości, którego nie cierpiał. To był czas jego nauki w szkole. Ojciec chciał, żeby był dobrze wykształcony i znał języki, bo to ostatnie bardzo pomagało w interesach. Montobello mogło poszczycić się jedną, bardzo elitarną szkołą i w niej właśnie wylądował Marco. Podobnie zresztą jak wielu jego bogatych kolegów, z którymi chętnie później imprezował. Ojciec niekiedy sarkał, że powinien się uczyć, ale on wkuwał wystarczająco dużo w dni powszednie i nie miał zamiaru robić tego jeszcze w weekendy. Za naukę brał się dopiero w niedzielę, gdy już wracał do siebie po balandze, w jakiej uczestniczył poprzedniego wieczoru. Ku wielkiemu żalowi ojca nie poszedł na studia, tylko zaczął udzielać się w biznesie, jednak musiał przyznać, że to, czego nauczył się w szkole, bardzo mu pomogło. Zwłaszcza języki obce, na które kładziono największy nacisk. Nigdy nie przypuszczał, że ta wiedza przyda mu się kiedyś także w normalnym życiu, a nie tylko w interesach.
Mimo że miał wielu kumpli, z którymi często ruszali na podryw, jego inicjacja seksualna nie odbyła się na tylnym siedzeniu samochodu, a wybranką nie była napalona siksa. Pierwsze szlify zdobył zupełnie gdzieś indziej…
Dobrze pamiętał ten pierwszy raz, gdy posmakował kobiety. Nie była ani młoda, ani specjalnie atrakcyjna. To była ich służąca, Sophia. Kobieta miała około czterdziestki, szerokie biodra i ogromne, nieco obwisłe piersi. Zawsze była wilgotna między nogami. Za każdym razem, gdy brał ją za rękę i prowadził w ustronne miejsce, ona już była gotowa, by go przyjąć. Kładła się na łóżku albo na starym materacu w piwnicy i ochoczo rozkładała nogi. Jej uda połyskiwały od wilgoci, a oczy robiły się błyszczące. Wbijał się w nią mocno i szybko, jakby obawiał się, że ktoś może ich nakryć. A może po prostu podniecało go to, iż jest taka mokra i chętna. W końcu był w wieku, w którym szaleją młodzieńcze hormony. Sophia zawsze jęczała głośno, ale on wtedy zatykał jej usta dłonią, by nikt nie usłyszał. Milkła wówczas i zaczynała sapać mu do ucha, nie wiedział jednak, czy robiła to z podniecenia, czy dlatego, że pozbawiał ją oddechu.
– Tak, Marco. Jesteś cudowny – szeptała mu do ucha. – Tak cię pragnę… Tylko ciebie.
To nie była prawda, Sophia mówiła to każdemu ze swoich kochanków, ale on w tym czasie jeszcze o nich nie wiedział. Kobieta była dużo starsza, nawet nie potrafił powiedzieć, czy mu się podoba, ale gdy robił to z nią, czuł się jak ktoś wyjątkowy. I, oczywiście, jak superkochanek.
– Tak, będę to robił, aż w końcu będziesz mnie błagała, żebym przestał – jęczał.
Nie doczekał się jednak podobnej prośby. Sophia po prostu była nienasycona. Tak bardzo, że mógł ją mieć każdy, kto chciał. I kiedy się o tym dowiedział, przestał jej dogadzać. Obawiał się, iż mógłby się w końcu czymś zarazić. Poza tym przestało mu sprawiać przyjemność zabawianie się ukradkiem ze służącą. Chciał cały czas czuć się tym jedynym i niepowtarzalnym.
Mężczyźni w fabryce wciąż opowiadali o Sophii. Przynosiła im do przetwórni obiad, a potem z siebie samej robiła deser. Pewnego dnia nakrył ją ojciec. Wszedł do szatni dla pracowników i ujrzał, jak Sophia kopuluje z jego brygadzistą. Stała oparta o ścianę, z wypiętym tyłkiem, a tuż za nią brygadzista, który poruszał rytmicznie biodrami. Sophia była tak pochłonięta tym zajęciem, że nawet nie zauważyła, że ktoś ich obserwuje. Ojciec od razu wyrzucił ją z pracy, brygadzistę zresztą niedługo potem.
Marco miał wtedy szesnaście lat i wszystko kojarzyło mu się z seksem. Melony przywodziły myśli o kobiecych piersiach, soczyste arbuzy – mokre i chętne cipki, a mleczko kokosowe – jego własne nasienie. Oczywiście niebawem mu to szaleństwo minęło, zapewne dlatego, że wkrótce mógł mieć tyle dziewcząt, ile tylko chciał. Wystarczyło, że podjeżdżał przed jakiś klub porsche swojego ojca i już wśród młodych dziewcząt robiło się poruszenie. Każda chciała wsiąść z nim do wozu, a potem robić z nim to wszystko, co niegdyś Sophia.