Żar tropików - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Żar tropików - ebook
„Tropikalny archipelag Florida Keys. Wysokie palmy. Turkusowe połyskujące w słońcu morze, malownicze domki i sklepiki ciągnące się wzdłuż wybrzeża. Panoramiczny widok zapierał dech w piersiach. Ale jeszcze cudowniej było patrzeć na siedzącą obok kobietę. Nie przestawała go zdumiewać i intrygować”...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3676-8 |
Rozmiar pliku: | 651 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mama Portii Soto miała takie powiedzonko: doktory nie rosną na drzewach. Może dając jej osobliwe imię miała nadzieję, że odwróci ono uwagę od ewentualnych braków w urodzie? I że córkę los w końcu pobłogosławi oświadczynami dwukrotnie od niej starszego, wziętego specjalisty w jakiejś rzadkiej i poszukiwanej dziedzinie medycyny? Chociażby podologa?
Mama Portii na pewno jednak nie przewidziała takiej oto sytuacji: jej córka siedzi pod niebotyczną palmą i obserwuje, jak doktor Easton Lourdes zwisa na ugiętych kolanach z gałęzi i stara się wyplątać z roślinnej gęstwiny dzięcioła wielkodziobego. Tego wybitnego weterynarza bez reszty pochłaniało ratowanie zagrożonych gatunków i dążenie, by mogły żyć w swoim naturalnym środowisku. Oddanie, z jakim w jego pracy asystowała mu Portia, zdawało się być dla niego sprawą drugorzędną.
Spomiędzy konarów starego czarnego mangrowca łypały na nią maleńkie gwiazdy. Fioletowe niebo zachodzącego słońca zmieniało kolor na coraz ciemniejszy. Zmierzch był dla Portii ulubioną porą dnia. Przez parną gęstwinę drzew zaczynały się przedzierać pierwsze dźwięki wydawane przez nocne ptaki. Wszystko wyglądało ładniej, było bardziej wyraziste niż w blasku słońca.
Rezerwat zmieniał się w raj. Spowijało go tajemnicze piękno. Portia w życiu nie wyobrażała sobie, że kiedyś znajdzie się w tak czarownym miejscu.
Jedyną przeszkodą w napawaniu się chwilą była obecność doktora Lourdesa. Przy nim Portia czuła się nieswojo. Szczerze mówiąc, z tego Eastona było niezłe ciacho. Przystojny i seksowny w swoisty nieuładzony sposób. Bajecznie bogaty dziedzic rodowej fortuny i genialny weterynarz, specjalista od rzadkich i egzotycznych gatunków.
A także niepodejrzewający niczego ojciec dziecka, które Portia nosi pod sercem. Tak, dwa miesiące temu zdarzył im się w czasie tropikalnego sztormu namiętny epizod. Od tamtej nocy ze wszystkich sił starała się ich relacjom przywrócić zawodowy charakter, by zachować swą z takim trudem wywalczoną niezależność. Niełatwe zadanie. Tym bardziej że Easton, gdy tylko myślał, że ona tego nie widzi, ścigał ją melancholijno-zmysłowym wzrokiem. Ale to nigdy nie uchodziło jej uwadze.
Portia też była zdania, że lekarze nie rosną na drzewach. Ale ta złota myśl ani trochę nie pomagała jej w ogarnięciu chaosu, który – jak jej się wydawało – zaczynał wkradać się w jej życie. A zanim powie swemu jednorazowemu kochankowi, że będzie mieć z nim dziecko, bardzo chciała określić sobie jakąś własną wizję przyszłości. Czas płynął nieubłaganie…
Do zbliżenia doszło pod wpływem stresu i lęku związanego z tropikalną nawałnicą. Przypadkowy numerek nie był jej typowym zachowaniem. A już na pewno nie z własnym szefem. Była dziewczyną z zasadami i sama przed sobą nie chciała przyznać, że Easton ją pociąga. A oddała mu się tylko dlatego, że był to dla obojga jedyny sposób, aby złagodzić napięcie i przerażenie spowodowane nieoczekiwaną i gwałtowną burzą.
Tamta noc była wspaniała, ale ranek już o wiele mniej. Portia panikowała na myśl, że może stracić swą ukochaną pracę, a także dlatego, że seks z Eastonem okazał się dla niej silnym i istotnym doświadczeniem. A nie miała czasu na emocje ani tym bardziej na związek. Starała się żyć z dnia na dzień, aby tylko jakoś wyjść na swoje pod względem finansowym. Zwłaszcza od czterech lat, gdy jej brat zaczął studia.
Ale teraz nie miała wyboru. Musi zapewnić swojemu dziecku przyszłość i względny dobrobyt. Chciała, by jego dzieciństwo różniło się od jej własnego. Jej rodzice byli lekkomyślni, nie potrafili planować, za nic mieli dobro swojego potomstwa.
Musi coś z sobą zrobić. Oczywiście nie zostawi teraz szefa, bez jej pomocy nie dałby sobie rady. Położyła rękę na wciąż jeszcze płaskim brzuchu. Typowy strój badacza terenowego – luźny T-shirt i szorty bojówki – nosiła zawsze w wersji nienagannie wyprasowanej.
– Możesz poświecić mi bardziej na lewo? – wyrwał ją z zamyślenia męski głos.
– Jasne. O ile?
– No, na lewo.
Jak zwykle mało konkretnie. Wprost kochała takie wskazówki.
– Ale o ile? Dziesięć centymetrów? Trzydzieści?
– Po prostu przesuwaj reflektor, a ja ci powiem, kiedy się zatrzymać.
To już lepiej. Portia zauważyła, że zachowania, które niegdyś uważała u niego za normalne, zaczynają ją coraz bardziej irytować.
– Stop.
A więc dziesięć centymetrów. Nie można było tego od razu powiedzieć? Westchnęła. Była rozdrażniona, mdliło ją, w dodatku nabrzmiałe piersi bolały jak cholera. Potrzebuje natychmiast nowego większego stanika.
– Dobrze go teraz widzisz?
– Praaawie…
Zawsze gdy robił coś ważnego, w nieco teatralny sposób przeciągał sylaby. I to też ją w nim pociągało.
Nagły trzask rozdarł ciszę nocną. Portia patrzyła w plątaninę gałęzi, starając się dostrzec, co się dzieje. Jak na zwolnionym filmie widziała spadającego z mangrowca Eastona. Głuchemu odgłosowi uderzającego o ziemię ciała towarzyszyło nagłe zamilknięcie chóru nocnych ptaków. Zupełnie jakby zaciekawił je los lekarza.
Przerażona poczuła, jak drętwieją jej kończyny. Szybko się jednak opanowała. On się nie ruszał, a w ciemności nie mogła dostrzec, czy oddycha.
– Easton! – zawołała, błagając w duchu, by odpowiedział.
Leżał pod drzewem z rozrzuconymi kończynami. Jeszcze trochę, a wylądowałby na sterczących poplątanych korzeniach. Mógłby się na któryś z nich nadziać!
Przykucnęła, żeby mu się przyjrzeć. Dzięki Bogu, oddychał. Wyczuła też miarowy puls. Niestety nie reagował na jej dotyk.
Położyła mu rękę na ramieniu i delikatnie nim potrząsnęła. Tak bardzo chciała, żeby nic mu nie było. Potrzebowała go. A jak coś mu się stanie? I tak przyszłość rysowała się przed nią niezbyt jasno, a jeżeli w dodatku ojciec dziecka leży tu przed nią nieprzytomny i nie wiadomo, co z nim będzie? A jak nie zdąży mu powiedzieć o ciąży, a on zapadnie w śpiączkę? A jeśli…
A jeśli on otworzy te swoje błękitne oczy o odcieniu lapis lazuli i będzie na nią patrzył tak po szelmowsku? Jak właśnie teraz?
– Nic mi nie jest, ale nie ruszaj się – wymamrotał, unosząc prawy kącik ust w poufałym uśmieszku.
Ciemne włosy wiły mu się wokół głowy, na której drobne gałązki uformowały coś w rodzaju korony. Wyglądał jak leśny bożek, mitologiczny władca. W dodatku cholernie seksowny. Przypomniała jej się spędzona z nim noc. Jak on ją wtedy obejmował…
Starannie unikała od tamtego czasu jego dotyku, chcąc powrócić do normalnej zawodowej relacji. Aż do chwili, gdy odkryła, że nosi jego dziecko. Wtedy wszystko się skomplikowało…
Teraz chciałaby uciec, wdrapać się na najbliższe wysokie drzewo. Nie wiedziała, jak długo uda się jej pracować na odludziu, w spartańskich warunkach. I w dodatku ukrywać prawdę. Czy zdoła w tym czasie zarobić tyle pieniędzy, by potem żyć w miarę niezależnie? Ogarnął ją nagły strach, ale go przezwyciężyła. Tak jak to robiła niemal codziennie w ciągu ostatnich tygodni.
Tak, musi mu powiedzieć. On na to zasługuje. Ale najpierw powinna iść do lekarza potwierdzić diagnozę. A potem wszystko jakoś się ułoży.
Nie będzie łatwo, to prawda. Jej ciało do dziś reaguje gwałtownie na każde wspomnienie tamtej szalonej nocy, na bliskość Eastona, jego zapach. Jak teraz. Aż się zwija z pożądania.
Leżał na plecach, wpatrywał się w nią jasnoniebieskim spojrzeniem, dotknął kosmyka jej włosów.
– Boże, jaka z ciebie piękna kobieta.
– Nie mów tak.
Przysięgła sobie nigdy nie przykładać do wyglądu takiej wagi, jaką przykładała matka.
– Myślisz, że to nieszczere? – Nadal się w nią wpatrywał.
– Może i szczere, nieważne. Nie flirtuj, weź się do roboty. Co z dzięciołem?
Krzywiąc się z bólu, uniósł się, by usiąść. Na szczęście upadek nie zaszkodził ptaszydłu, toteż Easton dumnie wyciągnął przed siebie złożone dłonie, w których – jak w gniazdku – uchronił się rzadki okaz fauny.
– Wygląda na to, że nic mu się nie stało, przynajmniej nie w trakcie tego upadku. Musimy go zawieźć do kliniki, żeby sprawdzić, dlaczego nie mógł latać.
– Ja poprowadzę. Ty na razie nie powinieneś. W końcu dopiero co spadłeś z wysokiego drzewa – mówiła szybko.
Wzruszył ramionami.
– Jasne, siadaj za kierownicą. Nigdy ci tego nie zabraniałem.
– Większość mężczyzn lubi prowadzić samemu – odparła, mając na myśli własnego ojca, który uważał, że matka jest zbyt roztargniona i nie można ufać jej jako kierowcy.
Wstała, otrzepując spodnie z liści.
– Ja nie jestem taki jak większość. Ale słusznie zauważyłaś, właśnie zaliczyłem upadek z drzewa – powiedział, zdejmując z siebie resztki drobnych gałązek.
Portia miała nadzieję, że prowadzenie potężnej półciężarówki wymusi na niej skupienie i opanowanie. A tego potrzebowała teraz najbardziej na świecie.
– Niezły z ciebie kierowca – stwierdził. – Ja prowadzę gorzej, nawet jeśli nie zaliczyłem przedtem lądowania na tyłku po połamaniu kilku gałęzi.
– Serio? Nie znam faceta, który byłby w stanie przyznać się do czegoś takiego – powiedziała, poprawiając jedną ręką niesforny kosmyk włosów, który wymknął się z końskiego ogona. Porządek musi być.
– W takim razie jestem bardziej ufny niż inni. – Uśmiechnął się filuternie.
– Albo mniej arogancki – odparła, unosząc brwi.
– Chyba tak – powiedział, siadając na miejscu pasażera. – Prosiłaś mnie o rozmowę. Teraz mamy urwanie głowy z tym dzięciołem, ale w drodze powrotnej możemy pogadać na spokojnie. O czym chciałaś rozmawiać?
Powiedzieć mu teraz o ciąży, ot tak? Inaczej to sobie wyobrażała. Sama chciałaby wybrać okoliczności, w których to nastąpi. Nie kiedy ma się pod opieką ranne dzikie stworzenie. A obok siebie seksownego poturbowanego faceta.
– To chyba nie jest najlepszy moment.
– Dlaczego? Jeśli to ważna sprawa, mów od razu.
– Teraz musimy zająć się obowiązkami – odparła, zaciskając usta.
Nie może go we wszystkim słuchać. Jej matka uzależniła się totalnie od mężczyzny i co? Facet jako bankrut skończył w więzieniu, a ona została z niczym. Portia przysięgła sobie, że nie zaangażuje się w żaden związek, dopóki nie usamodzielni się finansowo. Nigdy też się u nikogo nie zadłuży. Nie dopuszczała do siebie myśli, że jako samotnej matce będzie jej trudniej spełnić te dane samej sobie obietnice.
– Czy to sprawa osobista? – zapytał, mrużąc oczy.
– Tego nie powiedziałam.
– Czy dotyczy nocy sprzed sześciu tygodni, kiedy szalała tropikalna burza? – Po jego twarzy przemknął łakomy uśmieszek.
Niezłą ma facet intuicję. Tym bardziej trzeba się mieć na baczności.
– Nie mówmy o tym teraz.
– Od samego początku nie chciałaś o tym rozmawiać. Kiedy przyjdzie na to czas? Widzę, że strasznie uparta z ciebie istota.
Wiedziała, że nie może odwlekać tej rozmowy w nieskończoność, ale teraz wciąż była zdenerwowana jego upadkiem. I wolała najpierw potwierdzić ciążę u lekarza, a dopiero potem odbyć rozmowę, która z pewnością wywróci jej życie do góry nogami.
Zgadza się, chciała odwlec ten moment. Bo gdy tylko powie Eastonowi o dziecku, bezpowrotnie utraci wyłączność na kontrolę nad swoim życiem.
Doktor Easton Lourdes odchylił oparcie do tyłu. W głowie ciągle mu się kręciło. Głównie z powodu upadku, ale również przez siedzącą obok kobietę i wspomnienie chwil, gdy z zamkniętymi oczami chłonął jej bliskość. Gdy dwa lata temu zaczęła z nim pracować, od razu podejrzewał, że jej uładzona powierzchowność kryje ognisty temperament. Ale aż do nocy spędzonej z nią w czasie burzy nie miał pojęcia, czym może być ogień!
Portia Soto. Najlepiej zorganizowana sekretarka i asystentka na świecie. Kobieta, która aż do niedawna potrafiła okiełznać jego ekscentryczną duszę. Tamtej namiętnej nocy pokazała jednak, jak dzika potrafi być, gdy tylko rozpuści te swoje zazwyczaj gładko upięte włosy.
Ale już nazajutrz ponownie ściągnęła karmelowobrązowe pasma w koński ogon. Jeszcze ciaśniejszy niż zwykle.
Potrzebował sekretarki. Jego firma The Lourdes Family Wildlife Refuge szybko zdobyła międzynarodowe uznanie jako ośrodek badań i działań mających na celu ratowanie ginącej przyrody. On kierował stroną naukową, a kontaktami zewnętrznymi miała się zajmować jego asystentka. Tak więc musiał mieć sekretarkę. Ale chciał także mieć ją, Portię. Jak to pogodzić?
Gdyby tyko rozumiał świat ludzi tak dobrze, jak zwierzęta. Dzieciństwo spędził z bogatymi, wędrującymi po świecie rodzicami. Poznał wiele stworzeń, także najdziwniejszych. Podpatrywał je, uczył się ich bezsłownego niepisanego języka. Nigdy jednak nie nauczył się nawiązywania kontaktów z ludźmi spoza kręgu jego najbliższych – rodziców i starszego brata. Gdy tylko zaczynał się z kimś zaprzyjaźniać, jego rodzina pakowała walizki i przenosiła w inne, zazwyczaj jeszcze bardziej egzotyczne miejsce.
Easton poruszył szyją, coś mu zachrobotało w kręgosłupie i napięcie związane z wypadkiem ustąpiło. Wyprostował się więc, żeby móc na nią patrzeć. Żelowy lakier na paznokciach Portii nie stracił nic ze swojej doskonałości. Dłonie miała prawidłowo ułożone na kierownicy masywnego auta. Każdy instruktor nauki jazdy mógłby być z niej dumny. Jej brązowe sarnie oczy z uwagą śledziły drogę.
Działa w przemyślany sposób, tak należałoby jego zdaniem określić Portię. Rozsądna i zawsze na miejscu. Ale jest też w niej dzikość, nad którą w pełni zresztą panuje.
Mimo wyglądu kobiety, która dopiero co wyszła od manikiurzystki, dobrze pasowała do otoczenia, jakim był stworzony przez jego rodzinę rezerwat dzikich zwierząt. Easton wniósł do tej inicjatywy swoje kwalifikacje naukowca i weterynarza, specjalisty od egzotycznej fauny, a jego brat Xander zajmował się zarządzaniem i pozyskiwaniem funduszy.
Bo ratowanie ginących gatunków wymaga wielu działań na niwie towarzyskiej, jak również odnajdywania się w świecie polityki. Spokój i opanowanie Portii oraz jej zdolności organizacyjne stanowiły tu, jak twierdził Xander, nieocenione wsparcie. A Eastonowi pozostawało jedynie raz na kilka miesięcy wbić się w smoking i uczenie dyskutować w ważnym gronie na ulubione naukowe tematy.
Większość czasu mógł więc spędzać w terenie, w praktyce ratując konkretne zwierzęta i prowadząc badania. Dzięki Portii i rodzinnej zasobności mógł się zajmować tylko tym, co naprawdę lubił robić.
A chciał się tym zajmować razem z Portią.
Przeniósł wzrok z jej twarzy na oświetloną łagodnym żółtym światłem drogę do kliniki. Rezerwat rozciągał się na przestrzeni kilku hektarów na Key Largo, niewielkiej wysepce archipelagu na południe od Florydy. Założenie go było według Eastona koniecznością w obliczu narastającej urbanizacji i masowego ruchu turystycznego.
Był wielkim szczęściarzem. Każdy dzień przynosił mu spełnienie marzeń. Realizował swoją autentyczną pasję weterynarza z powołania. Bogata rodzina to doprawdy błogosławieństwo losu. Nie trzeba pracować dla pieniędzy, można pozwolić sobie na luksus kierowania się dobrem ogółu i instynktem niesienia pomocy.
Portia była idealną asystentką – uporządkowana, oddana pracy. Kogoś takiego potrzebował wolny duch, za jakiego uważał się Easton. Ale jako mężczyzna pragnął jej i to powodowało, że ich współpraca stawała się coraz to większym wyzwaniem.
Dawniej jakoś udawało mu się oderwać od niej wzrok oraz myśli i wrócić do pracy. Ale od kilku tygodni było inaczej. Jej obecność go rozpraszała. Ciągle pojawiało się w jego myślach wspomnienie tamtej nocy. Mogłoby się zdarzyć, że miałby dwie w jednej: supersekretarkę i cudowną kochankę jednocześnie. Ale nie z Portią takie numery. Jasno dała mu do zrozumienia, że nie zaprasza go ponownie do łóżka. Wysłała nawet w tej sprawie po tamtej nocy krótkiego esemesa i nie odpowiadała na żadne zaczepki, o ile nie dotyczyły obowiązków służbowych.
A jemu na każde wspomnienie bycia z nią serce zaczynało bić jak oszalałe. Cóż, trzeba je jakoś uspokoić.
– Myślisz, że ptak złamał sobie skrzydło? – odezwała się Portia.
– Być może, trzeba będzie je prześwietlić – odparł rozczarowany oficjalnym tonem jej pytania.
– Cieszę się, że będziemy mogli mu pomóc.
Do bólu konkretna, skupiona na pracy. Jak zwykle. Ani śladu czegoś bardziej osobistego.
Zaparkowała. Gdy odwróciła się do niego, dojrzał w jej twarzy coś w rodzaju troski. Czyżby naprawdę aż tak martwił ją jego upadek?
Tak bardzo chciał poczuć dotyk jej nagiej skóry, pogładzić dłonią te cudowne krągłości. Choć gdy teraz omiótł wzrokiem jej biust, wydał mu się obfitszy niż półtora miesiąca temu. Czyżby coś źle zapamiętał? A może ta mroczna noc pośpiesznego zbliżenia w ogóle mylnie utrwaliła mu się w pamięci? Może wszystko przebiegło inaczej?
Poczuł, że przestrzeń między nimi staje się duszna, naładowana elektrycznością. W jej oczach dostrzegł iskierkę. Zrobi wszystko, by z tej iskry rozgorzał płomień.
Pocałował ją. Boże, zrobił to, chociaż nie chciał jej wystraszyć. Ale, cholera, to było wspaniałe. Ujął jej twarz w dłonie. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że odda mu pocałunek. Ale nie. Cofnęła się śmiertelnie blada, otworzyła drzwi i nie tyle wysiadła, co wyskoczyła z samochodu z prędkością błyskawicy. Zanim zdążył otworzyć usta, by cokolwiek powiedzieć.
Ten facet ma wyjątkową zdolność przyprawiania jej o skurcze żołądka. Zawsze tak było, a co dopiero teraz, kiedy jest w ciąży. Wszystko się w niej dosłownie przewraca do góry nogami.
Gdy wyskakiwała z samochodu, omal się nie pośliznęła. W brzuchu jej zabulgotało, zaczęło dławić w gardle. Bocznym wejściem wbiegła do kliniki i pośpiesznie udała się do swojego biura przy recepcji. Oparła się plecami o ścianę i powoli osunęła na podłogę, zastanawiając się, czy powinna pędzić do toalety, czy też zostać tu w bezruchu. A nuż się wszystko uspokoi.
Tak, ta druga opcja jest lepsza. Kilkakrotnie zaczerpnęła powietrza, starając się skupić wzrok na najbliższym otoczeniu. Co za szczęście, że zazwyczaj gwarna klinika jest teraz prawie pusta. Weterynaryjni pacjenci ułożeni do snu, personel rozszedł się do domów. Świetnie, nie będzie świadków jej niedyspozycji.
Usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi do szafy z zaopatrzeniem. Z trudem przełknęła ślinę i poczuła nowy przypływ mdłości. Ktoś uchylił drzwi przyległego gabinetu. Maureen. Asystentka Eastona do spraw naukowych, jednocześnie bratowa. Podobnie jak Easton często zarywa noce, byle tylko pomóc zwierzętom.
Ma w ręku podkładkę do pisania z kartkami, za ucho zatknęła długopis. Widocznie robi inwentaryzację. Zawsze trzeba dbać, żeby niczego nie zabrakło, a w sezonie huraganów staje się to szczególnie ważne. Tropikalna burza sprzed kilku tygodni była niechybnym zwiastunem dalszych gwałtownych zmian pogody. Dla przetrwania rezerwatu i kliniki planowanie wszystkich dostaw staje się w tych warunkach sprawą kluczową.
A co będzie z planowaniem w jej, Portii, życiu osobistym? Jeszcze raz głęboko odetchnęła, by się uspokoić. W tym momencie rudowłosa kędzierzawa Maureen zauważyła ją i podeszła bliżej. Przykucnęła przy Portii i badawczo przyglądała się jej zielonymi oczami.
– Dobrze się czujesz? – spytała lekko śpiewnie, z irlandzka.
– W porządku. Po prostu zapomniałam zjeść lunch i trochę kręci mi się w głowie. Pewnie spadł mi poziom cukru.
– Za dużo pracujesz – stwierdziła Maureen, szperając w szufladzie, gdzie trzymała wszelkie produkty „ratunkowe”: słone paluszki, batony energetyczne i cukierki eukaliptusowe. Podała Portii paczkę krakersów. Portia chwyciła ją drżącą ręką i, otwierając, zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Lubię moją pracę – powiedziała wreszcie.
Nie do końca było to prawdą. Cieszyła ją stosunkowo wysoka pensja i życie w wolnostojącej jednoizbowej chacie, ale właściwie chciała zostać nauczycielką. Z tym, że na razie musi zarabiać na edukację brata i zaoszczędzić co nieco na własne studia…
Na które zresztą nigdy nie pójdzie. Zabraknie jej czasu na spełnienie własnych marzeń. Musi myśleć o bracie i o dziecku. Nawet gdyby podwojono jej wynagrodzenie, nie zdążyłaby się nim nacieszyć. Musi przecież wyznać wszystko Eastonowi. A wtedy źródełko pewnie wyschnie…
Nie cierpiała kalkulować, myśleć o pieniądzach. Czuła się wtedy podobna do własnej matki, która miała naturę naciągaczki. Ale rzeczywistość jest jaka jest. Na przykład jak ma się mdłości, trzeba szybko coś zjeść, choćby i krakersy.
Każdy kęs działał uspokajająco na jej żołądek. Przynajmniej na razie.
– Gdzie jest doktor? – spytała Maureen.
– Bada skaleczonego ptaka, którego udało mu się uratować.
Tak przynajmniej się Portii wydawało. W końcu opuściła go w znacznym pośpiechu.
Jak on miał czelność tak ją po prostu pocałować? A co więcej, jak ona mogła do tego dopuścić? Jeszcze sekunda, a oddałaby mu pocałunek! Gdzie się podziało jej opanowanie, samokontrola, zdrowy rozsądek?
Maureen podała jej wilgotną chusteczkę higieniczną. Na jej palcu błysnął diamentowy pierścionek. Niedawno poślubiła Xandera, brata Eastona.
– Proszę.
– A po co mi to? – spytała Portia zmieszana.
– Pobrudziłaś sobie łokcie i kolana.
Sprawdziła i zaczerwieniła się na wspomnienie, jak klęczała na ziemi przy Eastonie. Byli tak blisko siebie… Nie zamierzała jednak nikomu o tym opowiadać.
Jak na ironię i chyba tylko po to, by zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio, przez otwarte drzwi wkroczył Easton, przyciskając do piersi rannego dzięcioła.
– Pomóc ci? – spytała go Maureen.
– Dam sobie radę. – Pokręcił głową. – Róbcie swoje – dodał, kierując się w stronę gabinetu, gdzie stał rentgen.
– Wyglądasz mi na osobę, która świetnie nadaje się do pracy biurowej – odezwała się Maureen, gdy jego kroki ucichły. – Zastanawiam się, dlaczego przyjęłaś tę pracę.
Maureen znana była z tego, że nie owijała w bawełnę. Portia jednak teraz zastanawiała się, czy powinna odpowiedzieć szczerością na szczerość.
– Płacą mi więcej niż przyzwoicie. No i miejsce jest cudowne.
Czy w uszach Maureen zabrzmiało to równie słabo jak w jej własnych? Nieważne. W końcu to prawda. Potrzebuje pieniędzy i darmowego lokum, by zaoszczędzić jak najwięcej. Jej żołądek wykonał kolejne salto, sięgnęła więc po krakersa. Typowo szpitalny zapach zaczął ją nagle drażnić, choć przedtem w ogóle jej nie przeszkadzał.
– Płacą tak dobrze, bo poprzednie asystentki nie wytrzymywały pracy z ekscentrycznym szefem w niekonwencjonalnych godzinach. Albo próbowały go poderwać. A ty jakoś znosisz to wszystko. Pomagasz mu przy zwierzętach, sprzątasz jego biuro i gabinet, jeździsz w teren. Chociaż nie wygląda, żeby był w twoim typie.
– A jaki jest mój typ? – spytała Portia, sztywniejąc i wgryzając się w kolejnego krakersa.
– Moja odzywka była arogancka? Przepraszam, jeśli tak to odczułaś.
– Nie. Po prostu jestem ciekawa, bo… A zresztą nieważne.
Portia starała się, by jej pytanie zabrzmiało niewinnie, ale w istocie chciała wybadać, czy Maureen domyśla się, że między nią a Eastonem do czegoś doszło.
– Widziałabym cię u boku dobrze wychowanego światowca, jakiegoś biznesmena lub znakomitego uczonego. Ale przecież sama jesteś w stanie pokierować swoim życiem uczuciowym. Opowiedz mi, jaki jest twój typ? A może kogoś już masz? Jakiegoś dżentelmena?
Dżentelmena? Czas na zmyłkę.
Portia uniosła brwi i przewróciła oczami. Tyle mogła zrobić, by dać do zrozumienia, że absolutnie z nikim nie jest związana. Jedną z jej kluczowych umiejętności zawsze była zmiana tematu, gdy tylko rozmowa wkraczała na niebezpieczne tory.
– Lepiej ty mi opowiedz, co zamierzacie w kwestii podróży poślubnej.
Dobra przynęta na haczyku.
Maureen i Xander odłożyli swój miodowy miesiąc na później, bo dopiero po ślubie zorientowali się, ile naprawdę dla siebie znaczą. Początkowo miało to być małżeństwo z wyrachowania (on potrzebował żony, która zaopiekowałaby się jego córką, a ona obywatelstwa), które niespodziewanie zaowocowało wielką miłością.
– Ja już nie mogę się doczekać, Portia. Trudno będzie zostawić Rose na dwa tygodnie, ale przecież zajmą się nią dziadkowie.
Rose. Słodka jasnowłosa córeczka Xandera. Kuzynka nienarodzonego jeszcze dziecka Portii. Nagle z całą mocą dotarło do niej, że jej dziecko i Rose będą rodziną. Położyła rękę na brzuchu. Poczuła się związana z tym miejscem i z tą rodziną, na dobre i na złe.
Jej brat też jest z nią związany, choć mieszka w Pensacoli na Florydzie, gdzie wkrótce zacznie ostatni rok college’u. Wspiera go ciotka, ale ta mocno już starsza dama ledwo wiąże koniec z końcem. I tak zrobiła wiele, przyjmując pod swój dach trzynastoletnią Portię i zaledwie siedmioletniego Marshalla, gdy ich nadużywająca alkoholu matka dorobiła się ostrej niewydolności wątroby.
Tak więc teraz Portia musi utrzymać swoją rodzinę. Wliczając w to dziecko, które nieoczekiwanie ma się pojawić na świecie. Zakręciło jej się w głowie.
– Na pewno dobrze się czujesz? – spytała zaniepokojona Maureen.
– Miałam ciężki dzień. Jestem głodna i wyczerpana. To wszystko.
Musi się wziąć w garść. Zadbać o jakieś luźniejsze ciuchy. Iść do lekarza i przekonać się, że z ciążą wszystko jest w porządku. I zrobić jakiś plan na przyszłość.
Zbyt dużo kosztowało ją wybicie się na niezależność, by się teraz poddać. Obojętne jak bardzo pociągający może się wydawać Easton.
Mama Portii Soto miała takie powiedzonko: doktory nie rosną na drzewach. Może dając jej osobliwe imię miała nadzieję, że odwróci ono uwagę od ewentualnych braków w urodzie? I że córkę los w końcu pobłogosławi oświadczynami dwukrotnie od niej starszego, wziętego specjalisty w jakiejś rzadkiej i poszukiwanej dziedzinie medycyny? Chociażby podologa?
Mama Portii na pewno jednak nie przewidziała takiej oto sytuacji: jej córka siedzi pod niebotyczną palmą i obserwuje, jak doktor Easton Lourdes zwisa na ugiętych kolanach z gałęzi i stara się wyplątać z roślinnej gęstwiny dzięcioła wielkodziobego. Tego wybitnego weterynarza bez reszty pochłaniało ratowanie zagrożonych gatunków i dążenie, by mogły żyć w swoim naturalnym środowisku. Oddanie, z jakim w jego pracy asystowała mu Portia, zdawało się być dla niego sprawą drugorzędną.
Spomiędzy konarów starego czarnego mangrowca łypały na nią maleńkie gwiazdy. Fioletowe niebo zachodzącego słońca zmieniało kolor na coraz ciemniejszy. Zmierzch był dla Portii ulubioną porą dnia. Przez parną gęstwinę drzew zaczynały się przedzierać pierwsze dźwięki wydawane przez nocne ptaki. Wszystko wyglądało ładniej, było bardziej wyraziste niż w blasku słońca.
Rezerwat zmieniał się w raj. Spowijało go tajemnicze piękno. Portia w życiu nie wyobrażała sobie, że kiedyś znajdzie się w tak czarownym miejscu.
Jedyną przeszkodą w napawaniu się chwilą była obecność doktora Lourdesa. Przy nim Portia czuła się nieswojo. Szczerze mówiąc, z tego Eastona było niezłe ciacho. Przystojny i seksowny w swoisty nieuładzony sposób. Bajecznie bogaty dziedzic rodowej fortuny i genialny weterynarz, specjalista od rzadkich i egzotycznych gatunków.
A także niepodejrzewający niczego ojciec dziecka, które Portia nosi pod sercem. Tak, dwa miesiące temu zdarzył im się w czasie tropikalnego sztormu namiętny epizod. Od tamtej nocy ze wszystkich sił starała się ich relacjom przywrócić zawodowy charakter, by zachować swą z takim trudem wywalczoną niezależność. Niełatwe zadanie. Tym bardziej że Easton, gdy tylko myślał, że ona tego nie widzi, ścigał ją melancholijno-zmysłowym wzrokiem. Ale to nigdy nie uchodziło jej uwadze.
Portia też była zdania, że lekarze nie rosną na drzewach. Ale ta złota myśl ani trochę nie pomagała jej w ogarnięciu chaosu, który – jak jej się wydawało – zaczynał wkradać się w jej życie. A zanim powie swemu jednorazowemu kochankowi, że będzie mieć z nim dziecko, bardzo chciała określić sobie jakąś własną wizję przyszłości. Czas płynął nieubłaganie…
Do zbliżenia doszło pod wpływem stresu i lęku związanego z tropikalną nawałnicą. Przypadkowy numerek nie był jej typowym zachowaniem. A już na pewno nie z własnym szefem. Była dziewczyną z zasadami i sama przed sobą nie chciała przyznać, że Easton ją pociąga. A oddała mu się tylko dlatego, że był to dla obojga jedyny sposób, aby złagodzić napięcie i przerażenie spowodowane nieoczekiwaną i gwałtowną burzą.
Tamta noc była wspaniała, ale ranek już o wiele mniej. Portia panikowała na myśl, że może stracić swą ukochaną pracę, a także dlatego, że seks z Eastonem okazał się dla niej silnym i istotnym doświadczeniem. A nie miała czasu na emocje ani tym bardziej na związek. Starała się żyć z dnia na dzień, aby tylko jakoś wyjść na swoje pod względem finansowym. Zwłaszcza od czterech lat, gdy jej brat zaczął studia.
Ale teraz nie miała wyboru. Musi zapewnić swojemu dziecku przyszłość i względny dobrobyt. Chciała, by jego dzieciństwo różniło się od jej własnego. Jej rodzice byli lekkomyślni, nie potrafili planować, za nic mieli dobro swojego potomstwa.
Musi coś z sobą zrobić. Oczywiście nie zostawi teraz szefa, bez jej pomocy nie dałby sobie rady. Położyła rękę na wciąż jeszcze płaskim brzuchu. Typowy strój badacza terenowego – luźny T-shirt i szorty bojówki – nosiła zawsze w wersji nienagannie wyprasowanej.
– Możesz poświecić mi bardziej na lewo? – wyrwał ją z zamyślenia męski głos.
– Jasne. O ile?
– No, na lewo.
Jak zwykle mało konkretnie. Wprost kochała takie wskazówki.
– Ale o ile? Dziesięć centymetrów? Trzydzieści?
– Po prostu przesuwaj reflektor, a ja ci powiem, kiedy się zatrzymać.
To już lepiej. Portia zauważyła, że zachowania, które niegdyś uważała u niego za normalne, zaczynają ją coraz bardziej irytować.
– Stop.
A więc dziesięć centymetrów. Nie można było tego od razu powiedzieć? Westchnęła. Była rozdrażniona, mdliło ją, w dodatku nabrzmiałe piersi bolały jak cholera. Potrzebuje natychmiast nowego większego stanika.
– Dobrze go teraz widzisz?
– Praaawie…
Zawsze gdy robił coś ważnego, w nieco teatralny sposób przeciągał sylaby. I to też ją w nim pociągało.
Nagły trzask rozdarł ciszę nocną. Portia patrzyła w plątaninę gałęzi, starając się dostrzec, co się dzieje. Jak na zwolnionym filmie widziała spadającego z mangrowca Eastona. Głuchemu odgłosowi uderzającego o ziemię ciała towarzyszyło nagłe zamilknięcie chóru nocnych ptaków. Zupełnie jakby zaciekawił je los lekarza.
Przerażona poczuła, jak drętwieją jej kończyny. Szybko się jednak opanowała. On się nie ruszał, a w ciemności nie mogła dostrzec, czy oddycha.
– Easton! – zawołała, błagając w duchu, by odpowiedział.
Leżał pod drzewem z rozrzuconymi kończynami. Jeszcze trochę, a wylądowałby na sterczących poplątanych korzeniach. Mógłby się na któryś z nich nadziać!
Przykucnęła, żeby mu się przyjrzeć. Dzięki Bogu, oddychał. Wyczuła też miarowy puls. Niestety nie reagował na jej dotyk.
Położyła mu rękę na ramieniu i delikatnie nim potrząsnęła. Tak bardzo chciała, żeby nic mu nie było. Potrzebowała go. A jak coś mu się stanie? I tak przyszłość rysowała się przed nią niezbyt jasno, a jeżeli w dodatku ojciec dziecka leży tu przed nią nieprzytomny i nie wiadomo, co z nim będzie? A jak nie zdąży mu powiedzieć o ciąży, a on zapadnie w śpiączkę? A jeśli…
A jeśli on otworzy te swoje błękitne oczy o odcieniu lapis lazuli i będzie na nią patrzył tak po szelmowsku? Jak właśnie teraz?
– Nic mi nie jest, ale nie ruszaj się – wymamrotał, unosząc prawy kącik ust w poufałym uśmieszku.
Ciemne włosy wiły mu się wokół głowy, na której drobne gałązki uformowały coś w rodzaju korony. Wyglądał jak leśny bożek, mitologiczny władca. W dodatku cholernie seksowny. Przypomniała jej się spędzona z nim noc. Jak on ją wtedy obejmował…
Starannie unikała od tamtego czasu jego dotyku, chcąc powrócić do normalnej zawodowej relacji. Aż do chwili, gdy odkryła, że nosi jego dziecko. Wtedy wszystko się skomplikowało…
Teraz chciałaby uciec, wdrapać się na najbliższe wysokie drzewo. Nie wiedziała, jak długo uda się jej pracować na odludziu, w spartańskich warunkach. I w dodatku ukrywać prawdę. Czy zdoła w tym czasie zarobić tyle pieniędzy, by potem żyć w miarę niezależnie? Ogarnął ją nagły strach, ale go przezwyciężyła. Tak jak to robiła niemal codziennie w ciągu ostatnich tygodni.
Tak, musi mu powiedzieć. On na to zasługuje. Ale najpierw powinna iść do lekarza potwierdzić diagnozę. A potem wszystko jakoś się ułoży.
Nie będzie łatwo, to prawda. Jej ciało do dziś reaguje gwałtownie na każde wspomnienie tamtej szalonej nocy, na bliskość Eastona, jego zapach. Jak teraz. Aż się zwija z pożądania.
Leżał na plecach, wpatrywał się w nią jasnoniebieskim spojrzeniem, dotknął kosmyka jej włosów.
– Boże, jaka z ciebie piękna kobieta.
– Nie mów tak.
Przysięgła sobie nigdy nie przykładać do wyglądu takiej wagi, jaką przykładała matka.
– Myślisz, że to nieszczere? – Nadal się w nią wpatrywał.
– Może i szczere, nieważne. Nie flirtuj, weź się do roboty. Co z dzięciołem?
Krzywiąc się z bólu, uniósł się, by usiąść. Na szczęście upadek nie zaszkodził ptaszydłu, toteż Easton dumnie wyciągnął przed siebie złożone dłonie, w których – jak w gniazdku – uchronił się rzadki okaz fauny.
– Wygląda na to, że nic mu się nie stało, przynajmniej nie w trakcie tego upadku. Musimy go zawieźć do kliniki, żeby sprawdzić, dlaczego nie mógł latać.
– Ja poprowadzę. Ty na razie nie powinieneś. W końcu dopiero co spadłeś z wysokiego drzewa – mówiła szybko.
Wzruszył ramionami.
– Jasne, siadaj za kierownicą. Nigdy ci tego nie zabraniałem.
– Większość mężczyzn lubi prowadzić samemu – odparła, mając na myśli własnego ojca, który uważał, że matka jest zbyt roztargniona i nie można ufać jej jako kierowcy.
Wstała, otrzepując spodnie z liści.
– Ja nie jestem taki jak większość. Ale słusznie zauważyłaś, właśnie zaliczyłem upadek z drzewa – powiedział, zdejmując z siebie resztki drobnych gałązek.
Portia miała nadzieję, że prowadzenie potężnej półciężarówki wymusi na niej skupienie i opanowanie. A tego potrzebowała teraz najbardziej na świecie.
– Niezły z ciebie kierowca – stwierdził. – Ja prowadzę gorzej, nawet jeśli nie zaliczyłem przedtem lądowania na tyłku po połamaniu kilku gałęzi.
– Serio? Nie znam faceta, który byłby w stanie przyznać się do czegoś takiego – powiedziała, poprawiając jedną ręką niesforny kosmyk włosów, który wymknął się z końskiego ogona. Porządek musi być.
– W takim razie jestem bardziej ufny niż inni. – Uśmiechnął się filuternie.
– Albo mniej arogancki – odparła, unosząc brwi.
– Chyba tak – powiedział, siadając na miejscu pasażera. – Prosiłaś mnie o rozmowę. Teraz mamy urwanie głowy z tym dzięciołem, ale w drodze powrotnej możemy pogadać na spokojnie. O czym chciałaś rozmawiać?
Powiedzieć mu teraz o ciąży, ot tak? Inaczej to sobie wyobrażała. Sama chciałaby wybrać okoliczności, w których to nastąpi. Nie kiedy ma się pod opieką ranne dzikie stworzenie. A obok siebie seksownego poturbowanego faceta.
– To chyba nie jest najlepszy moment.
– Dlaczego? Jeśli to ważna sprawa, mów od razu.
– Teraz musimy zająć się obowiązkami – odparła, zaciskając usta.
Nie może go we wszystkim słuchać. Jej matka uzależniła się totalnie od mężczyzny i co? Facet jako bankrut skończył w więzieniu, a ona została z niczym. Portia przysięgła sobie, że nie zaangażuje się w żaden związek, dopóki nie usamodzielni się finansowo. Nigdy też się u nikogo nie zadłuży. Nie dopuszczała do siebie myśli, że jako samotnej matce będzie jej trudniej spełnić te dane samej sobie obietnice.
– Czy to sprawa osobista? – zapytał, mrużąc oczy.
– Tego nie powiedziałam.
– Czy dotyczy nocy sprzed sześciu tygodni, kiedy szalała tropikalna burza? – Po jego twarzy przemknął łakomy uśmieszek.
Niezłą ma facet intuicję. Tym bardziej trzeba się mieć na baczności.
– Nie mówmy o tym teraz.
– Od samego początku nie chciałaś o tym rozmawiać. Kiedy przyjdzie na to czas? Widzę, że strasznie uparta z ciebie istota.
Wiedziała, że nie może odwlekać tej rozmowy w nieskończoność, ale teraz wciąż była zdenerwowana jego upadkiem. I wolała najpierw potwierdzić ciążę u lekarza, a dopiero potem odbyć rozmowę, która z pewnością wywróci jej życie do góry nogami.
Zgadza się, chciała odwlec ten moment. Bo gdy tylko powie Eastonowi o dziecku, bezpowrotnie utraci wyłączność na kontrolę nad swoim życiem.
Doktor Easton Lourdes odchylił oparcie do tyłu. W głowie ciągle mu się kręciło. Głównie z powodu upadku, ale również przez siedzącą obok kobietę i wspomnienie chwil, gdy z zamkniętymi oczami chłonął jej bliskość. Gdy dwa lata temu zaczęła z nim pracować, od razu podejrzewał, że jej uładzona powierzchowność kryje ognisty temperament. Ale aż do nocy spędzonej z nią w czasie burzy nie miał pojęcia, czym może być ogień!
Portia Soto. Najlepiej zorganizowana sekretarka i asystentka na świecie. Kobieta, która aż do niedawna potrafiła okiełznać jego ekscentryczną duszę. Tamtej namiętnej nocy pokazała jednak, jak dzika potrafi być, gdy tylko rozpuści te swoje zazwyczaj gładko upięte włosy.
Ale już nazajutrz ponownie ściągnęła karmelowobrązowe pasma w koński ogon. Jeszcze ciaśniejszy niż zwykle.
Potrzebował sekretarki. Jego firma The Lourdes Family Wildlife Refuge szybko zdobyła międzynarodowe uznanie jako ośrodek badań i działań mających na celu ratowanie ginącej przyrody. On kierował stroną naukową, a kontaktami zewnętrznymi miała się zajmować jego asystentka. Tak więc musiał mieć sekretarkę. Ale chciał także mieć ją, Portię. Jak to pogodzić?
Gdyby tyko rozumiał świat ludzi tak dobrze, jak zwierzęta. Dzieciństwo spędził z bogatymi, wędrującymi po świecie rodzicami. Poznał wiele stworzeń, także najdziwniejszych. Podpatrywał je, uczył się ich bezsłownego niepisanego języka. Nigdy jednak nie nauczył się nawiązywania kontaktów z ludźmi spoza kręgu jego najbliższych – rodziców i starszego brata. Gdy tylko zaczynał się z kimś zaprzyjaźniać, jego rodzina pakowała walizki i przenosiła w inne, zazwyczaj jeszcze bardziej egzotyczne miejsce.
Easton poruszył szyją, coś mu zachrobotało w kręgosłupie i napięcie związane z wypadkiem ustąpiło. Wyprostował się więc, żeby móc na nią patrzeć. Żelowy lakier na paznokciach Portii nie stracił nic ze swojej doskonałości. Dłonie miała prawidłowo ułożone na kierownicy masywnego auta. Każdy instruktor nauki jazdy mógłby być z niej dumny. Jej brązowe sarnie oczy z uwagą śledziły drogę.
Działa w przemyślany sposób, tak należałoby jego zdaniem określić Portię. Rozsądna i zawsze na miejscu. Ale jest też w niej dzikość, nad którą w pełni zresztą panuje.
Mimo wyglądu kobiety, która dopiero co wyszła od manikiurzystki, dobrze pasowała do otoczenia, jakim był stworzony przez jego rodzinę rezerwat dzikich zwierząt. Easton wniósł do tej inicjatywy swoje kwalifikacje naukowca i weterynarza, specjalisty od egzotycznej fauny, a jego brat Xander zajmował się zarządzaniem i pozyskiwaniem funduszy.
Bo ratowanie ginących gatunków wymaga wielu działań na niwie towarzyskiej, jak również odnajdywania się w świecie polityki. Spokój i opanowanie Portii oraz jej zdolności organizacyjne stanowiły tu, jak twierdził Xander, nieocenione wsparcie. A Eastonowi pozostawało jedynie raz na kilka miesięcy wbić się w smoking i uczenie dyskutować w ważnym gronie na ulubione naukowe tematy.
Większość czasu mógł więc spędzać w terenie, w praktyce ratując konkretne zwierzęta i prowadząc badania. Dzięki Portii i rodzinnej zasobności mógł się zajmować tylko tym, co naprawdę lubił robić.
A chciał się tym zajmować razem z Portią.
Przeniósł wzrok z jej twarzy na oświetloną łagodnym żółtym światłem drogę do kliniki. Rezerwat rozciągał się na przestrzeni kilku hektarów na Key Largo, niewielkiej wysepce archipelagu na południe od Florydy. Założenie go było według Eastona koniecznością w obliczu narastającej urbanizacji i masowego ruchu turystycznego.
Był wielkim szczęściarzem. Każdy dzień przynosił mu spełnienie marzeń. Realizował swoją autentyczną pasję weterynarza z powołania. Bogata rodzina to doprawdy błogosławieństwo losu. Nie trzeba pracować dla pieniędzy, można pozwolić sobie na luksus kierowania się dobrem ogółu i instynktem niesienia pomocy.
Portia była idealną asystentką – uporządkowana, oddana pracy. Kogoś takiego potrzebował wolny duch, za jakiego uważał się Easton. Ale jako mężczyzna pragnął jej i to powodowało, że ich współpraca stawała się coraz to większym wyzwaniem.
Dawniej jakoś udawało mu się oderwać od niej wzrok oraz myśli i wrócić do pracy. Ale od kilku tygodni było inaczej. Jej obecność go rozpraszała. Ciągle pojawiało się w jego myślach wspomnienie tamtej nocy. Mogłoby się zdarzyć, że miałby dwie w jednej: supersekretarkę i cudowną kochankę jednocześnie. Ale nie z Portią takie numery. Jasno dała mu do zrozumienia, że nie zaprasza go ponownie do łóżka. Wysłała nawet w tej sprawie po tamtej nocy krótkiego esemesa i nie odpowiadała na żadne zaczepki, o ile nie dotyczyły obowiązków służbowych.
A jemu na każde wspomnienie bycia z nią serce zaczynało bić jak oszalałe. Cóż, trzeba je jakoś uspokoić.
– Myślisz, że ptak złamał sobie skrzydło? – odezwała się Portia.
– Być może, trzeba będzie je prześwietlić – odparł rozczarowany oficjalnym tonem jej pytania.
– Cieszę się, że będziemy mogli mu pomóc.
Do bólu konkretna, skupiona na pracy. Jak zwykle. Ani śladu czegoś bardziej osobistego.
Zaparkowała. Gdy odwróciła się do niego, dojrzał w jej twarzy coś w rodzaju troski. Czyżby naprawdę aż tak martwił ją jego upadek?
Tak bardzo chciał poczuć dotyk jej nagiej skóry, pogładzić dłonią te cudowne krągłości. Choć gdy teraz omiótł wzrokiem jej biust, wydał mu się obfitszy niż półtora miesiąca temu. Czyżby coś źle zapamiętał? A może ta mroczna noc pośpiesznego zbliżenia w ogóle mylnie utrwaliła mu się w pamięci? Może wszystko przebiegło inaczej?
Poczuł, że przestrzeń między nimi staje się duszna, naładowana elektrycznością. W jej oczach dostrzegł iskierkę. Zrobi wszystko, by z tej iskry rozgorzał płomień.
Pocałował ją. Boże, zrobił to, chociaż nie chciał jej wystraszyć. Ale, cholera, to było wspaniałe. Ujął jej twarz w dłonie. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że odda mu pocałunek. Ale nie. Cofnęła się śmiertelnie blada, otworzyła drzwi i nie tyle wysiadła, co wyskoczyła z samochodu z prędkością błyskawicy. Zanim zdążył otworzyć usta, by cokolwiek powiedzieć.
Ten facet ma wyjątkową zdolność przyprawiania jej o skurcze żołądka. Zawsze tak było, a co dopiero teraz, kiedy jest w ciąży. Wszystko się w niej dosłownie przewraca do góry nogami.
Gdy wyskakiwała z samochodu, omal się nie pośliznęła. W brzuchu jej zabulgotało, zaczęło dławić w gardle. Bocznym wejściem wbiegła do kliniki i pośpiesznie udała się do swojego biura przy recepcji. Oparła się plecami o ścianę i powoli osunęła na podłogę, zastanawiając się, czy powinna pędzić do toalety, czy też zostać tu w bezruchu. A nuż się wszystko uspokoi.
Tak, ta druga opcja jest lepsza. Kilkakrotnie zaczerpnęła powietrza, starając się skupić wzrok na najbliższym otoczeniu. Co za szczęście, że zazwyczaj gwarna klinika jest teraz prawie pusta. Weterynaryjni pacjenci ułożeni do snu, personel rozszedł się do domów. Świetnie, nie będzie świadków jej niedyspozycji.
Usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi do szafy z zaopatrzeniem. Z trudem przełknęła ślinę i poczuła nowy przypływ mdłości. Ktoś uchylił drzwi przyległego gabinetu. Maureen. Asystentka Eastona do spraw naukowych, jednocześnie bratowa. Podobnie jak Easton często zarywa noce, byle tylko pomóc zwierzętom.
Ma w ręku podkładkę do pisania z kartkami, za ucho zatknęła długopis. Widocznie robi inwentaryzację. Zawsze trzeba dbać, żeby niczego nie zabrakło, a w sezonie huraganów staje się to szczególnie ważne. Tropikalna burza sprzed kilku tygodni była niechybnym zwiastunem dalszych gwałtownych zmian pogody. Dla przetrwania rezerwatu i kliniki planowanie wszystkich dostaw staje się w tych warunkach sprawą kluczową.
A co będzie z planowaniem w jej, Portii, życiu osobistym? Jeszcze raz głęboko odetchnęła, by się uspokoić. W tym momencie rudowłosa kędzierzawa Maureen zauważyła ją i podeszła bliżej. Przykucnęła przy Portii i badawczo przyglądała się jej zielonymi oczami.
– Dobrze się czujesz? – spytała lekko śpiewnie, z irlandzka.
– W porządku. Po prostu zapomniałam zjeść lunch i trochę kręci mi się w głowie. Pewnie spadł mi poziom cukru.
– Za dużo pracujesz – stwierdziła Maureen, szperając w szufladzie, gdzie trzymała wszelkie produkty „ratunkowe”: słone paluszki, batony energetyczne i cukierki eukaliptusowe. Podała Portii paczkę krakersów. Portia chwyciła ją drżącą ręką i, otwierając, zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Lubię moją pracę – powiedziała wreszcie.
Nie do końca było to prawdą. Cieszyła ją stosunkowo wysoka pensja i życie w wolnostojącej jednoizbowej chacie, ale właściwie chciała zostać nauczycielką. Z tym, że na razie musi zarabiać na edukację brata i zaoszczędzić co nieco na własne studia…
Na które zresztą nigdy nie pójdzie. Zabraknie jej czasu na spełnienie własnych marzeń. Musi myśleć o bracie i o dziecku. Nawet gdyby podwojono jej wynagrodzenie, nie zdążyłaby się nim nacieszyć. Musi przecież wyznać wszystko Eastonowi. A wtedy źródełko pewnie wyschnie…
Nie cierpiała kalkulować, myśleć o pieniądzach. Czuła się wtedy podobna do własnej matki, która miała naturę naciągaczki. Ale rzeczywistość jest jaka jest. Na przykład jak ma się mdłości, trzeba szybko coś zjeść, choćby i krakersy.
Każdy kęs działał uspokajająco na jej żołądek. Przynajmniej na razie.
– Gdzie jest doktor? – spytała Maureen.
– Bada skaleczonego ptaka, którego udało mu się uratować.
Tak przynajmniej się Portii wydawało. W końcu opuściła go w znacznym pośpiechu.
Jak on miał czelność tak ją po prostu pocałować? A co więcej, jak ona mogła do tego dopuścić? Jeszcze sekunda, a oddałaby mu pocałunek! Gdzie się podziało jej opanowanie, samokontrola, zdrowy rozsądek?
Maureen podała jej wilgotną chusteczkę higieniczną. Na jej palcu błysnął diamentowy pierścionek. Niedawno poślubiła Xandera, brata Eastona.
– Proszę.
– A po co mi to? – spytała Portia zmieszana.
– Pobrudziłaś sobie łokcie i kolana.
Sprawdziła i zaczerwieniła się na wspomnienie, jak klęczała na ziemi przy Eastonie. Byli tak blisko siebie… Nie zamierzała jednak nikomu o tym opowiadać.
Jak na ironię i chyba tylko po to, by zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio, przez otwarte drzwi wkroczył Easton, przyciskając do piersi rannego dzięcioła.
– Pomóc ci? – spytała go Maureen.
– Dam sobie radę. – Pokręcił głową. – Róbcie swoje – dodał, kierując się w stronę gabinetu, gdzie stał rentgen.
– Wyglądasz mi na osobę, która świetnie nadaje się do pracy biurowej – odezwała się Maureen, gdy jego kroki ucichły. – Zastanawiam się, dlaczego przyjęłaś tę pracę.
Maureen znana była z tego, że nie owijała w bawełnę. Portia jednak teraz zastanawiała się, czy powinna odpowiedzieć szczerością na szczerość.
– Płacą mi więcej niż przyzwoicie. No i miejsce jest cudowne.
Czy w uszach Maureen zabrzmiało to równie słabo jak w jej własnych? Nieważne. W końcu to prawda. Potrzebuje pieniędzy i darmowego lokum, by zaoszczędzić jak najwięcej. Jej żołądek wykonał kolejne salto, sięgnęła więc po krakersa. Typowo szpitalny zapach zaczął ją nagle drażnić, choć przedtem w ogóle jej nie przeszkadzał.
– Płacą tak dobrze, bo poprzednie asystentki nie wytrzymywały pracy z ekscentrycznym szefem w niekonwencjonalnych godzinach. Albo próbowały go poderwać. A ty jakoś znosisz to wszystko. Pomagasz mu przy zwierzętach, sprzątasz jego biuro i gabinet, jeździsz w teren. Chociaż nie wygląda, żeby był w twoim typie.
– A jaki jest mój typ? – spytała Portia, sztywniejąc i wgryzając się w kolejnego krakersa.
– Moja odzywka była arogancka? Przepraszam, jeśli tak to odczułaś.
– Nie. Po prostu jestem ciekawa, bo… A zresztą nieważne.
Portia starała się, by jej pytanie zabrzmiało niewinnie, ale w istocie chciała wybadać, czy Maureen domyśla się, że między nią a Eastonem do czegoś doszło.
– Widziałabym cię u boku dobrze wychowanego światowca, jakiegoś biznesmena lub znakomitego uczonego. Ale przecież sama jesteś w stanie pokierować swoim życiem uczuciowym. Opowiedz mi, jaki jest twój typ? A może kogoś już masz? Jakiegoś dżentelmena?
Dżentelmena? Czas na zmyłkę.
Portia uniosła brwi i przewróciła oczami. Tyle mogła zrobić, by dać do zrozumienia, że absolutnie z nikim nie jest związana. Jedną z jej kluczowych umiejętności zawsze była zmiana tematu, gdy tylko rozmowa wkraczała na niebezpieczne tory.
– Lepiej ty mi opowiedz, co zamierzacie w kwestii podróży poślubnej.
Dobra przynęta na haczyku.
Maureen i Xander odłożyli swój miodowy miesiąc na później, bo dopiero po ślubie zorientowali się, ile naprawdę dla siebie znaczą. Początkowo miało to być małżeństwo z wyrachowania (on potrzebował żony, która zaopiekowałaby się jego córką, a ona obywatelstwa), które niespodziewanie zaowocowało wielką miłością.
– Ja już nie mogę się doczekać, Portia. Trudno będzie zostawić Rose na dwa tygodnie, ale przecież zajmą się nią dziadkowie.
Rose. Słodka jasnowłosa córeczka Xandera. Kuzynka nienarodzonego jeszcze dziecka Portii. Nagle z całą mocą dotarło do niej, że jej dziecko i Rose będą rodziną. Położyła rękę na brzuchu. Poczuła się związana z tym miejscem i z tą rodziną, na dobre i na złe.
Jej brat też jest z nią związany, choć mieszka w Pensacoli na Florydzie, gdzie wkrótce zacznie ostatni rok college’u. Wspiera go ciotka, ale ta mocno już starsza dama ledwo wiąże koniec z końcem. I tak zrobiła wiele, przyjmując pod swój dach trzynastoletnią Portię i zaledwie siedmioletniego Marshalla, gdy ich nadużywająca alkoholu matka dorobiła się ostrej niewydolności wątroby.
Tak więc teraz Portia musi utrzymać swoją rodzinę. Wliczając w to dziecko, które nieoczekiwanie ma się pojawić na świecie. Zakręciło jej się w głowie.
– Na pewno dobrze się czujesz? – spytała zaniepokojona Maureen.
– Miałam ciężki dzień. Jestem głodna i wyczerpana. To wszystko.
Musi się wziąć w garść. Zadbać o jakieś luźniejsze ciuchy. Iść do lekarza i przekonać się, że z ciążą wszystko jest w porządku. I zrobić jakiś plan na przyszłość.
Zbyt dużo kosztowało ją wybicie się na niezależność, by się teraz poddać. Obojętne jak bardzo pociągający może się wydawać Easton.
więcej..