Zaręczyny w Madrycie - ebook
Zaręczyny w Madrycie - ebook
Nadszedł dzień, na który milioner Lazaro Sanchez czekał od lat. Dziś zaręczy się z piękną arystokratką i dzięki małżeństwu z nią nareszcie zostanie przyjęty do elit Hiszpanii. Bardzo mu na tym zależy, ponieważ jego rodzice, wywodzący się z najznamienitszych rodów Hiszpanii, porzucili go w dzieciństwie. Jednak plan Lazara niespodziewanie zostaje pokrzyżowany. Na przyjęciu zaręczynowym w Madrycie pojawia się bowiem Skye O’Hara, Irlandka, z którą trzy miesiące temu Lazaro spędził noc. Skye, przy całej zgromadzonej śmietance towarzyskiej, informuje go, że spodziewa się jego dziecka…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5585-1 |
Rozmiar pliku: | 667 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lazaro Sanchez wnikliwym wzrokiem lustrował błyszczącą od świateł salę balową jednego z najbardziej ekskluzywnych madryckich hoteli. Jego hotelu. Odczuwał satysfakcję i z radością czekał na to, co właśnie miało nastąpić. Całe jego życie ciążyło w stronę tej wielkiej chwili – wreszcie stanie się równy możnym tego świata.
Ci nie zawsze widzieli go w swoim zamkniętym kręgu. Nie chcieli go znać, gdy jako na wpół zdziczały nastolatek włóczył się, koczował na ulicach Madrytu i godzinami kombinował, jak zarobić parę euro. Mył szyby aut stojących na światłach. Pokazywał stojącym przed muzeami i galeriami turystom, jak omijać kolejki.
Zwykły spryt ulicznika. Gdy nie miał na posiłek, jadł to, co znalazł w śmietniku.
Przypominając sobie tamte dramatycznie ciężkie lata czuł w sobie wściekłość. Życie nie jest sprawiedliwe.
Od ostatniej rodziny zastępczej uciekł, gdy pewnego dnia przybrany ojciec przycisnął go do ściany i zaczął zdejmować mu spodnie.
Lazaro wyskoczył z okna z pierwszego piętra.
Od trzynastego roku życia musiał sam dbać o siebie.
I bronić się przed tymi, którzy czyhali, by go skrzywdzić.
Ironia losu polegała na tym, że w odróżnieniu od innych dzieciaków z rodzin zastępczych nie był sierotą. Rodzice nie znęcali się nad nim tak, że trzeba było pozbawić ich opieki. Sami bez cienia żalu rzucili go systemowi na pożarcie.
Jego ojciec znajdował się teraz na tej sali…
Nie żeby spojrzał synowi w oczy. Lub przyznał, że jest ojcem.
Matkę Lazaro widział tylko kilka razy w życiu. Zawsze z daleka.
Był nieślubnym owocem romansu członków dwóch najstarszych, najbardziej utytułowanych i szanowanych rodów Hiszpanii.
Wyżej znajdowała się już tylko rodzina królewska.
O swoim pochodzeniu dowiedział się przypadkiem. Kiedyś rozmawiał z dwiema pracownicami opieki społecznej. Gdy kobiety wyszły na chwilę coś załatwić, Lazaro otworzył leżącą na stole teczkę z jego aktami i przeczytał swój akt urodzenia. Zapamiętał też nazwiska rodziców, które później okazały się fałszywe.
Pewnego dnia te same panie odwoziły go do nowej rodziny zastępczej. Do dziś pamiętał, jak jedna z nich odwróciła głowę w stronę tylnego siedzenia, by się upewnić, że Lazaro drzemie. Po chwili szeptem, jakby zdradzała największą tajemnicę, powiedziała koleżance, kim są jego rodzice.
Zamarł, słysząc ich nazwiska, bo nawet małe dzieci wiedziały, kim są najbardziej wpływowe i najbogatsze rodziny Torres i Salvador, których korzenie sięgały średniowiecza.
Więcej dowiedział się jako podlotek. Kiedyś zobaczył zdjęcie ojca jako chłopca. Byli podobni jak dwie krople wody. I zdjęcie matki – Lazaro miał ten sam co ona niezwykły zielony kolor oczu.
Od tego czasu często zakradał się pod położone w najbogatszej dzielnicy Madrytu rezydencje obu rodzin. Śledził wchodzących i wychodzących ludzi. Widział swoje przyrodnie rodzeństwo. Jego uwagę przykuwał zwłaszcza jeden chłopiec – przyrodni brat od strony ojca, Gabriel Torres.
Wkrótce stał się on obiektem obsesji Lazara.
Pewnego dnia Lazaro podglądał, jak rodzina je uroczystą kolację z okazji urodzin Gabriela.
Ukrył się i niecierpliwe czekał, aż wyjdą. Obwieszone złotą biżuterią i brylantami kobiety w kreacjach od najlepszych projektantów. Mężczyźni w eleganckich, szytych na miarę garniturach.
W jednej chwili wyskoczył z ukrycia i stanął przed ojcem oraz Gabrielem.
– Jestem twoim synem! – krzyknął. Trząsł się z podniecenia i nadmiaru adrenaliny, patrząc w górę na wyniosłą postać mężczyzny.
Wszyscy obecni spojrzeli na niego jak na kosmitę.
Wydarzenia potoczyły się z szybkością błyskawicy. Natychmiast zjawili się ochraniarze. Po chwili mały intruz leżał twarzą do ziemi w małej uliczce za restauracją.
Ojciec jednym ruchem podniósł go za włosy i wymierzył siarczysty policzek.
– Nie jesteś moim synem. Jeśli jeszcze raz zbliżysz się do mojej rodziny, srogo za to zapłacisz.
Wtedy Lazaro po raz pierwszy poczuł, jak rodzi się w nim ogromna siła, by pewnego dnia im dorównać. Będą wówczas musieli spojrzeć mu w oczy, nie mogąc uciec od jego obecności. I będą musieli uznać, że mimo swoich wysiłków wymazania go z historii rodziny, nie tylko przeżył, ale i osiągnął sukces.
I oto jest tutaj, a ojciec i Gabriel stoją wśród tłumu gości.
Jego gości.
Ponadto toczył teraz zażartą i bezwzględną walkę z Gabrielem o zyskanie kontroli nad historycznym i najstarszym madryckim zespołem hal targowych.
Młody Torres jednak dalej nie uznawał go za brata.
– Lazaro? – usłyszał obok siebie miękki głos.
Obrócił się do stojącej tuż za nim eleganckiej kobiety. Właśnie z jej powodu spotkali się tu wszyscy bliscy i dalsi członkowie obu jego rodzin.
Arystokratka Leonora Flores de la Vega.
Niezwykle piękna twarz, długie czarne włosy, ciemnoszare oczy i smukła figura, ale z seksownie podkreślonymi krągłościami. Jedna z najpiękniejszych kobiet w Hiszpanii z wielkimi koneksjami w świecie, z którego brutalnie go wyrzucono.
Dziś jej rodzina nie miała majątku, ale ich nazwisko rodowe było równie stare i szanowane, co Torres czy Salvador. Bezcenny atut.
Dlatego właśnie Lazaro chciał się z nią ożenić. Dlatego zaprosił madrycką śmietankę biznesowo-towarzyską na swoje przyjęcie zaręczynowe. Małżeństwo zbliży go do zawsze zamkniętego przed nim wąskiego grona wybranych i ostatecznego celu jego działań – pełnej akceptacji przez starą hiszpańską arystokrację.
– Dobrze się czujesz? Masz taką zaciętą minę – powiedziała Leonora.
Zmusił się do uśmiechu i ścisnął jej dłoń.
Zauważył, że dotyk dłoni najbardziej pożądanej hiszpańskiej kobiety nic w nim nie wzbudza. Żadnej reakcji. Iskry emocji. Uniesienia. Wiedział jednak, że nie bierze ślubu z namiętności. Żenił się ze znacznie trwalszego powodu – zabezpieczał swoje dziedzictwo. Zmuszał tych, dla których był nikim, by w końcu go uznali. I okazali szacunek.
– Tak… dobrze… – odparł lekko zmieszany. – Po prostu okropnie tu głośno.
Kątem oka spostrzegł, że Leonora nerwowo rozgląda się po sali. Zawsze była opanowana i trzymała nerwy na wodzy, a teraz wyglądała na speszoną.
Mocniej ścisnął jej dłoń.
– Cieszę się, że zgodziłaś się wyjść za mnie. Myślę, ze będziemy… szczęśliwi.
Przez chwilę dostrzegł na jej twarzy cień zamyślenia i uświadomił sobie, jak mało wie o tej kobiecie. Spotkali się kilka razy. Nie uprawiali seksu. Wybrał ją nie dla niej samej, lecz dla tego, kim była. Ale szczerze ją lubił. Wiedział, że jej rodzina jest bliska bankructwa. W ślubie dostrzegł sposobność uciszenia krytyków własnej reputacji niepoprawnego playboya. I zbliżenia się do ostatecznego celu…
Poprosił ją o rękę, obiecując przy tym spłacić rodzinne długi. Zgodziła się.
Trzymał jej dłoń. Wciąż nie odczuwał ani śladu emocji czy chęci kochania się z tą kobietą.
Kolejny raz powiedział sobie w myślach, że namiętność to nie wszystko. Erotyczne pożądanie jest prostą i niską emocją. Nikt z obecnych na tej sali nie brał ślubu z miłości czy namiętnych uczuć. Te chowali dla innych. Sam był żywym przykładem, że ludzie ci pobierali się z przyczyn znacznie bardziej praktycznych.
Ale nie był jednym z nich. Potrafił panować nad sobą.
Nagle poczuł silne ukłucie sumienia. Na chwilę wróciło wspomnienie, które od pewnego czasu prześladowało go z coraz większą siłą. I nie dawało spokoju.
A przecież nie miał powodu czuć się winnym.
Jesteś pewien? – dobiegł go drwiący wewnętrzny głos. Dlaczego więc nie możesz przestać o niej myśleć?
Myślał o kobiecie, którą spotkał trzy miesiące temu w Dublinie, zanim zaręczył się z Leonorą. Drobna i filigranowa, z burzą długich złocisto-rudych włosów. Jej twarz i sporą część ciała o bladej karnacji pokrywały piegi. Niewielkie krągłe piersi ze zmysłowo nabrzmiałymi różowymi sutkami. Delikatne ciało o niezwykle pociągających krągłościach.
Na chwilę przypomniał sobie, jak pieścił ją między udami…
– Lazaro… – głos Leonory wyrwał go z zamyślenia. – Sprawiasz mi ból. – Zmusiła się do śmiechu.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że zbyt silnie ściska jej dłoń.
Jak żywe i jaskrawe bywają wspomnienia.
Poczuł falę wstydu i gniewu. Spotkana w Dublinie kobieta była nikim. Ale głos sumienia nie dawał mu spokoju. Jeśli tak, dlaczego pożądał jej jak żadnej innej w życiu? Zbieg okoliczności, odpowiadał rozum. To było w innym mieście, gdzie nikt cię nie znał i nie szeptał za twoimi plecami: To ten Sanchez, który grzebał w śmietniku w poszukiwaniu jedzenia? Podobno należał do gangu?
Nieznajoma nie wiedziała nic o jego przeszłości. Ta świadomość była dlań jak haust świeżego powietrza i jeszcze bardziej pogłębiła gwałtowne, namiętne pożądanie, jakie między nimi wybuchło…
Była dziewicą. Te dwa słowa wciąż nim wstrząsały i jak echo rozbrzmiewały w jego głowie. Nie spodziewał się tego, a przecież właśnie z tą kobietą przeżył najbardziej erotyczne uniesienie w życiu…
– Za chwilę masz wygłosić oświadczenie. Gotów? – Leonora patrzyła na niego podejrzliwym wzrokiem.
Ostatnim wysiłkiem woli wyrzucił z głowy obraz nieznajomej.
– Tak, tak… Zaczynajmy – odparł zaskoczony własnym niepewnym głosem.
Skye O’Hara odczuwała nudności. Była podenerwowana. Gdy tylko wśliznęła się na piękną salę balową z kryształowymi żyrandolami i złotymi panelami na ścianach, poczuła wilgotny pot na całym ciele.
Nigdy nie widziała takiego przepychu i tylu wspaniale ubranych ludzi. Połyskujące i lśniące suknie pięknych kobiet. Opalone twarze i ramiona. Blask biżuterii. Eleganckie smokingi panów. Wszystko to sprawiało, że czuła, że blednie jeszcze bardziej. Nawet zapach był tu inny.
Tak pachną bogactwo i pieniądze.
Miała na sobie białą bluzkę i czarną spódnicę. Strój typowy dla hostessy, za którą się podała. Rozrzucone zwykle w artystycznym nieładzie włosy spięła w kok. Jej wygląd w niczym nie dorównywał zgromadzonym tu wytwornym paniom. Była za niska. I miała piegi. Taką przypadłość każda z nich natychmiast przykryłaby grubą warstwą makijażu.
Stanęła na palcach, szukając wzrokiem Lazara.
Dłoń położyła na brzuchu, gdzie biło źródło jej napadów nudności…
Zobaczyła go z daleka. Wystawał głowę nad innymi, wysokimi przecież mężczyznami. Miał sporo ponad metr dziewięćdziesiąt. Ciemnoblond włosy ułożone jakby od niechcenia. Lekki zarost tylko podkreślał męski zarys szczęki. I te wargi…
Pełne i mocne. Pamiętała, jak pieścił nimi jej nagie ciało.
Tłumek wokół niego zrzedniał. Mogła teraz podziwiać całą jego sylwetkę. Mocne ramiona i szeroką pierś. Najbardziej seksowny mężczyzna, jakiego spotkała. Pierwszy, o którym w ogóle pomyślała, że jest seksy. I pierwszy, z którym spała.
Miał na sobie biały smoking i czarne spodnie. Zachowywał się swobodnie, jakby od urodzenia przebywał tylko w tym towarzystwie.
Podeszła do niej ubrana w czarny służbowy mundurek kobieta i wręczyła jej tacę z kieliszkami szampana. Skye odetchnęła z ulgą – ubiór hostessy spełniał zadanie.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku grupki otaczającej Lazara. Po wspólnie spędzonej nocy zajrzała do internetu i zamarła, gdy zobaczyła, z kim spała... Wpływowy i bajecznie bogaty finansista z imponującym portfolio nieruchomości rozrzuconych po całym świecie. W jego rodzinnej Hiszpanii nazwisko Sanchez nie schodziło z czołówek gazet.
Był także znanym playboyem. Oglądając dziesiątki jego zdjęć z pięknymi młodymi kobietami, użalała się nad sobą, że tak naiwnie uległa męskiemu urokowi nieznajomego. Dla niego ta noc była jedną z wielu. Teraz bolało ją, że sama w niczym nie przypomina zgromadzonych na przyjęciu pań.
Ponadto miał właśnie ogłosić zaręczyny ze stojącą obok niego najpiękniejszą kobietą świata…
Musiała przyznać, że naprawdę wyglądają wspaniale. Wysocy i smukli. Ona w czarnej sukni bez ramion. Idealna kobieca figura i tajemnicza uroda. Ta kobieta emanowała czymś nieuchwytnym. Piękna para, pomyślała Skye.
Przez chwilę poczuła się słabo. Popełniła błąd, przylatując do Hiszpanii? Próbowała się z nim kontaktować, ale łatwiej byłoby dodzwonić się do papieża. Nie była pewna, czy ma prawo niweczyć moment jego zaręczyn.
Jesteś w ciąży z jego dzieckiem, a on musi o tym wiedzieć, natychmiast odpowiedziała sobie w myślach.
Przyszli małżonkowie weszli na podest.
Byli już razem, gdy kochał się z nią trzy miesiące temu? Wiedział, że się zaręczy? Te pytania nie dawały jej spokoju.
Rzuciła okiem na kordon groźnie wyglądających ochraniarzy.
Jedyna szansa, by zwrócił na nią uwagę. Lazaro musi się dowiedzieć, że ta noc zrodziła skutki…
Jeśli uwodząc Skye, już z był Leonorą, przyszła panna młoda zasługuje na to, by wiedzieć, z kim się zaręcza…
W tłumie gości dostrzegł ojca i przyrodniego brata. Obaj patrzyli na niego krzywym wzrokiem. Gabriel był nawet bardziej zasępiony niż zwykle.
– Dziękuję wam wszystkim. – Lazaro z uśmiechem spojrzał na Leonorę.
Ona jednak nie spojrzała na niego. Patrzyła gdzieś ponad głowami gości. Objął jej kibić. Dopiero wtedy, z widocznym napięciem na twarzy, odwzajemniła mu uśmiech.
– Pewnie już wiecie z prasy, ale z wielką przyjemnością mam zaszczyt ogłosić, że Leonora Flores de la Vega zgodziła się zostać moją żoną.
Podniósł do góry kieliszek z szampanem, by wznieść toast, gdy nagle zauważył poruszenie w głębi sali.
Wszyscy goście spojrzeli w tym kierunku.
Dwóch ochraniarzy przytrzymywało znajomo wyglądającą kobietę. Zbyt znajomo! To ona. Tutaj. Niemożliwe!
Rozglądała się wokół wielkimi niebieskimi oczyma, jak schwytane we wnyki zwierzątko. Te same złocisto-rude włosy opadające wokół pociągłej twarzy. Zgrabny mały nosek i zacięta mina. Biała bluzka, przez którą niemal prześwitywał biały biustonosz. Trzymał te piersi w dłoniach. Opuszkami kciuków pieścił nabrzmiałe sutki. Drżała, gdy je dotykał.
Lazaro otrząsnął się na te wspomnienia. Zdjął dłoń z biodra Leonory i ruszył w kierunku kobiety, jakby z góry wiedział, co się stanie, i chciał ją powstrzymać.
Nie zdążył. Jej głos zabrzmiał czysto i mocno.
Nawet nie zauważył, że mówi po hiszpańsku.
– Musisz coś wiedzieć. Jestem w ciąży. Z twoim dzieckiem.
Sala ucichła. Goście zamarli w bezruchu.
Patrzyła mu prosto w oczy.
– To prawda. Jest twoje – dodała spokojniejszym głosem po angielsku.
Nie mógł wyjść ze zdumienia.
Była kelnerką. Zauważył ją od razu, gdy podczas pobytu w Dublinie usiadł do kolacji po serii biznesowych spotkań. Było coś kuszącego w sposobie jej poruszania i w tym, jak łatwo nawiązywała kontakt z ludźmi. Jej obecność odczuwał jak haust świeżego powietrza w dusznym pomieszczeniu.
Była całkowicie naturalna i otwarta. Żadnej pozy. Zwyczajny – wręcz banalny – strój. Kobieta w takim ubraniu nie pociąga mężczyzn. A jednak jego pociągała tak, że nie mógł się skupić na kolacji. Drobna figura i krągłe kształty.
Sposób, w jaki wyciągała ołówek wpięty w kok, by przyjąć zamówienie… Wystarczył jeden moment... Drobny gest... Lazaro natychmiast poczuł ogień erotycznego pożądania.
Przez ułamek sekundy to samo pożądanie dostrzegł w jej nagle rozszerzonych źrenicach.
Czasem jedna chwila decyduje o całym naszym życiu…
Teraz w sali balowej znajdowało się mnóstwo dziennikarzy mających opisać później moment jego triumfu. Jeśli każe wyrzucić ją na ulicę, natychmiast zaczną węszyć jak psy gończe. Oczyma wyobraźni już widział tytuły gazet.
Skye była górą. Lazaro musi wziąć się w garść i opanować sytuację.
Odstawił kieliszek i zszedł z podwyższenia.
Położył dłoń na jej ramieniu. Jest tak drobna, pomyślał, ale szybko wrócił do rzeczywistości.
– Co, u diabła, tu robisz? – zapytał.
Pobladła.
– Przyszłam… p-powiedzieć ci… Nie mogłam inaczej się skontaktować… Nie miałam numeru…
Wizytówkę, którą jej wtedy dał, przypadkiem znalazł później w koszu na śmieci.
Po wspólnej nocy zaprosił Skye na śniadanie, ale odmówiła. Imponowała mu jej determinacja. Była w dżinsach i luźnym, odsłaniającym jedno ramię swetrze. Wyglądała jak studentka. Znów szaleńczo jej pożądał.
– Dokąd idziesz? – zapytał.
Nawet teraz, stojąc obok, na własnym przyjęciu zaręczynowym, pamiętał, jak wtedy na niego patrzyła, sprawiając, że jego męskość szybko twardniała.
– Powinnam wyjść… Wiem, że to tylko jedna noc… Nie jesteś stąd. – Wygładziła dłonią zmierzwioną kołdrę. – Naprawdę się tego nie spodziewałam…
– Zostań – powiedział.
– Nie. Mam pracę.
Ruszyła do drzwi. Nagle stanęła i odwróciła głowę.
– Po prostu… dziękuję. Nie spodziewałam się spotkać kogoś takiego jak ty. Ale było pięknie… Wspaniale…
Od żadnej kobieta nie słyszał takich słów po wspólnie spędzonej nocy.
Teraz jednak, stojąc obok niej, pomyślał, że wtedy grała, a teraz przyleciała do Madrytu, by wygrać ostanie rozdanie. Jesteś idiotą, pomyślał.
– Zabierzcie ją. Potem zobaczymy, co dalej – rzucił do ochraniarzy.
Nie spojrzał na nią i odwrócił się do Leonory, która wpatrywała się w niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczyma. Jej twarz zupełnie pobladła. Wrócił na podest.
Popatrzył na gości.
Już miał powiedzieć, że zaszło nieporozumienie, ale znów opadły go wspomnienia. Pamiętał, jak pytał, czy jest zabezpieczona.
– Wszystko w porządku… Proszę nie przerywaj – odpowiedziała szeptem, wstrzymując oddech.
Teraz w duchu oskarżał sam siebie. Mogła mówić prawdę.
Odwrócił się do Leonory, która patrzyła na niego jak na monstrum.
– Proszę… pozwól mi wyjaśnić...
– To prawda? – Przeszyła go zimnym jak lód wzrokiem.
Nie mógł zaprzeczyć, że Skye mogła mówić prawdę. Dlatego nie powiedział nic.
Leonora uznała jego milczenie za odpowiedź.
– Nie mogę za ciebie wyjść… Nie po tym… – Spojrzała na niego dzikim wzrokiem. – Jak mogłeś mi to zrobić? – dodała z cichą rozpaczą w głosie. – Przed tymi ludźmi?
Niemal biegiem ruszyła do najbliższych drzwi.
Zapadła cisza, którą nagle przerwały czyjeś oklaski.
Gabriel wysunął się tłumu z drwiącym uśmieszkiem na twarzy.
Lazaro odwrócił się i zacisnął dłonie w pięści.
– Nie oczekiwałem tak zabawnego wieczoru. Tylko ty wiesz, co zrobić, by wrzucić do ścieku własną reputację – powiedział Torres i wyszedł tymi samymi drzwiami, przez które przed chwilą wybiegła Leonora.
Lazaro patrzył na tłum gości, który miał być świadkiem jego triumfu – ostatecznej akceptacji przez dwie arystokratyczne rodziny. Nikt z nich nie patrzył mu w oczy, oprócz stojącego z tyłu starszego mężczyzny. Ten wpatrywał się w niego szyderczo. Chciałeś być jednym z nas, ale poniosłeś klęskę, zdawał się mówić wyraz jego twarzy.
Chwila, która miała zaświadczyć o chwale Lazara, stała się chwilą jego porażki.
Z powodu kobiety. I jego samego. Z powodu jednej nocy, kiedy dał się unieść pożądaniu i zlekceważył zabezpieczenie.
Powinien wiedzieć, że płacimy za chwile słabości.
Ci ludzie mogą być słabi, ale nie on.
Teraz się przekonywał, że jego pożądania są równie pierwotne jak ich. I nie ma nad nimi kontroli większej niż oni.
Siedziała w małej pakamerze w otoczeniu dwóch rosłych osiłków. Wciąż burzyła się w niej adrenalina. Naprawdę nie zamierzała robić dramatycznych scen, ale nie mogła się z nim skontaktować z Dublina. Dostępu do niego chroniono bardziej niż do głowy państwa.
Nie pomogło też to, że wyrzuciła jego wizytówkę. A zrobiła to, by nie zadręczać się chęcią zadzwonienia.
Z internetu dowiedziała się, że Lazaro ma ogłosić zaręczyny podczas przyjęcia w madryckim hotelu.
Wykupiła bilet w obie strony tanich linii lotniczych.
Ma się zaręczyć, ale przecież spał z nią!
Uważała, że zna się na ludziach. Jednak najwidoczniej tamtej nocy trzy miesiące temu intuicja ją zawiodła.
Wstała i popatrzyła na ochraniarzy. Na szczęcie nudności trochę osłabły. Przeszła parę kroków i położyła dłoń na brzuchu. Gdy się dowiedziała, że jest w ciąży, na próżno próbowała skontaktować się z matką, która przebywała akurat w jakimiś aszramie w Indiach. Ale nawet bez jej rad wiedziała, że na pewno urodzi. Zawsze pragnęła, by jej dziecko miało inne dzieciństwo niż ona sama. Krążyła po całej Europie z matką gnaną kaprysami lub kolejnymi miłościami. Matka miała zaledwie osiemnaście lat, gdy urodziła Skye. Większość czasu córka czuła się bardziej dojrzała i dorosła niż kochliwa i prowadząca życie artystycznej bohemy matka.
A teraz sama była raptem tylko kilka lat starsza i na dobrej drodze, by jak jej rodzicielka samotnie wychowywać dziecko. Obiecywała sobie, że jeśli kiedykolwiek będzie mieć dzieci, stworzy im prawdziwą rodzinę. Bezpieczną i trwałą. Nie można żyć bez zapuszczenia w jakimś miejscu korzeni.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem.
– Proszę ze mną, panno O’Hara – usłyszała głos ochraniarza.
Windą dla personelu wjechali na ostatnie piętro. Mężczyzna otworzył zwykłe drzwi prowadzące do zwykłego korytarza. Weszli do małej kuchni dla służby, a stąd… do luksusowego urządzonego apartamentu. Z wypełniających całą ścianę sięgających od podłogi do sufitu okien salonu roztaczał się wspaniały widok na Madryt.
Piękny penthause, pomyślała. Dlaczego weszliśmy drzwiami od kuchni?
Ochraniarz wprowadził ją do salonu i dyskretnie zamknął za nią drzwi.
Lazaro stał przed oknem zwrócony do niej plecami. Odwrócił się, ale z tej odległości nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy.
W tym momencie usłyszała jego miękki i zmysłowy głos, który jednak przestraszył ją bardziej, niż gdyby na nią krzyknął.
– W co ty, u diabła, grasz?