Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

„Żaroprzysięga: Gniazdo Płomiennych” - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 października 2025
24,99
2499 pkt
punktów Virtualo

„Żaroprzysięga: Gniazdo Płomiennych” - ebook

Ogień pamięta przysięgi. Gdy Iskra kradnie jajo z Gniazda Płomiennych, uruchamia lawinę zdarzeń: prawo Pauzy pęka, a miasto uczy się oddychać na nowo. W świecie, gdzie każde „tak” musi mieć miejsce na oddech, rodzi się uczucie, które potrafi spalić i ocalić jednocześnie.„Żaroprzysięga: Gniazdo Płomiennych” to romantasy o rytmie, który leczy — i płomieniu, który uczy. Dla czytelników, którzy szukają emocji, świata z zasadą i bohaterów, przy których pauza smakuje jak wolność.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397736924
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nota prawna

© 2025 Paweł Wysokiński. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w systemach wyszukiwania ani przesyłana w jakiejkolwiek formie i jakimikolwiek środkami (elektronicznymi, mechanicznymi, kserograficznymi, nagraniowymi lub innymi) bez uprzedniej pisemnej zgody autora, z wyjątkiem przypadków dozwolonego użytku.

To dzieło jest fikcją. Wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób i zdarzeń są przypadkowe.

Redakcja, korekta, projekt okładki, skład/łamanie: —

Wersja pliku: 2025-09

Kontakt i podziękowania

Jeśli chcesz zgłosić uwagi redakcyjne lub literówki, dodaj notkę w egzemplarzu i przekaż autorowi. Dziękuję wszystkim, którzy pomagali w układaniu Księgi Brzegów — w szczególności Czytelnikom.JAK CZYTAĆ TĘ KSIĄŻKĘ

To opowieść o brzegach, pauzach i mowie „we dwoje”. Krótka instrukcja, by rytm siadł od pierwszych stron:

1) Pauza jest znaczeniem

Kiedy widzisz półpauzę — zatrzymaj się na ułamek oddechu. _To nie ozdoba_; pauza niesie sens tak samo jak słowo.

2) Głos bywa chrypką

W miejscach, gdzie narrator „chrypi” lub urywa sylabę („we— … —dwoje”), czytaj to jako świadomy rytm, nie błąd zapisu.

3) Słowa–narzędzia

„Ciemnia”, „zawias”, „wyłom”, „odrut”, „drzazga”, „Szczelina” — to żywe pojęcia świata. Jeśli potrzebujesz szybkiego przypomnienia, na końcu książki znajdziesz _Mini‑glosariusz_.

4) Dialog „we dwoje”

Gdy dwie postacie domykają sobie słowa („Mat— / —ka”), czytaj NA GŁOS oba człony — poczujesz, jak działa Prawo Pauzy Imienia.

5) Czytaj rozdziałami, nie sprintem

Każdy rozdział ma swój „próg”. Daj mu trzy oddechy po zakończeniu — tak jak bohaterowie odkładają pauzę do muszli.

6) Dla uważnych

W tekście są drobne „drzazgi” — celowo nierówne miejsca. Nie wycinaj ich w rytmie; one mają pamiętać, a nie ładnie wyglądać.

Miękkiej lektury.
— Autor— NOC KRADZIEŻY

Popiół smakuje jak kłamstwo: chrzęści między zębami i klei się do języka, nawet kiedy przysięgasz, że to już ostatni raz. Iskra przyciskała skradzione jajo do piersi. Było cięższe, niż wyglądało — nie jak porcelana, raczej jak zagęszczony żar. Skóra pod lnianą koszulą parzyła ją w sposób niebezpiecznie znajomy: ciepło pulsowało w rytmie serca, odpowiadał mu drugi, obcy takt, który nie należał do niej. Korytarz pod Gniazdem wibrował. Nad głową, setki metrów wyżej, dudniło miasto: koła wozów, głosy handlarzy, śmiech żołnierzy. Tutaj, w trzewiach krateru, szeptały tylko skały. Pomiędzy szczelinami przesączały się pomarańczowe języki lawy, jakby ziemia oddychała ogniem przez zaciśnięte zęby. — Jeszcze kawałek — mruknęła do jaja, jakby było dzieckiem. — Wytrzymaj, maleństwo. Musiała minąć Żywy Most, wejść do starej rozpadliny i zejść spiralą aż pod Komnatę Popiołu. Tam zostawi jajo ludziom, którzy noszą dłonie w bandażach i oczy, które zapomniały, jak mrugać. Ludziom, którzy powtarzali jej od miesięcy, że „Gniazdo jest chore, a zdrowe rzeczy… czasem trzeba przypalić”. Kroki. Nie jej. Iskra zgasła w cieniu. Oparła plecy o zimniejszą część skały, jajo osłoniła przedramieniem. Czuła, jak bije. Nie, nie bije — odpowiada. Jakby coś w środku też liczyło kroki napastnika. Łuna pochodni najpierw obrysowała metal, potem mężczyznę. Płomienny. Zbroja nie była lśniąca jak na paradach — matowa, przypalona, uszkodzona w jednym miejscu; ktoś tam kiedyś wbił nóż albo ząb. Płaszcz miał kolor nocy z rubinowym obszyciem, a miecz — kolor obietnicy, której nie dotrzymasz. — Zgubione? — spytał łagodnie, jakby proponował parasol w ulewę. — Oddaj. Zanim przestanie być twoje i stanie się twoim wyrokiem. Iskra uśmiechnęła się bez zębów. — A jak się nazywa wyrok, który odkręca kradzież wieków? — Jej głos drżał, ale nie od strachu. Od ciepła, które wspinało się po kręgosłupie. — Może „ratunek”? Mężczyzna ruszył. Był większy niż cień, bliższy niż przepaść. Pochodnia w jego dłoni zasyczała, gdy kropla lawy trafiła w żelazną misę. Ziemia zawyła. To nie był zwykły wstrząs. Skała pod nimi zadrżała jak skóra zwierzęcia, które próbuje strząsnąć muchę. Strop pękł. Iskra skoczyła, Płomienny także. Nie do siebie, a w przeciwne strony — instynkt tych, którzy przeżyli zbyt wiele, by ufać. Tyle że jajo wybrało za nich. Pisk. Nie ludzki. Nie ptasi. Pisk nienarodzonego ognia, który zobaczył światło przez pęknięcie skorupy. Upadli razem, złączeni w locie przez to samo, czego nie rozumieli. Kolano Iskry zahaczyło o kamień, w ustach poczuła metal. Płomienny zamknął ją ramieniem, a wolną ręką wbił miecz w skałę, aż posypały się iskry. Zawiśli. — Rzuć je — wysyczał. — Albo spadniemy. — Jeśli spadnie ono, spadnie wszystko. Coś w jaju pękło z dźwiękiem cienkim jak igła. Ciepło uderzyło w nich falą. Żar przeciął powietrze i wgryzł się w skórę Iskry na nadgarstku, a potem — i to było niemożliwe — popłynął dalej, przez dotyk, przez dłoń Płomiennego. Poznała ten smak. Popiół w ustach. Kłamstwo. Przysięga. Żaroprzysięga. Ich oddechy zsynchronizowały się jak młoty. Miecz zakwilił w skale. A potem razem, w tej samej sekundzie, zrozumieli, że żadna legenda nie przygotowuje na ból, który obiecuje życie. Gdy Most ustąpił, spadali już nie jako wrogowie. Spadali jako ognisko.ROZDZIAŁ 1

— ISKRA Z DOŁU

Obudziło ją ciepło — nie to z zewnątrz, ale to, które robi gniazdo pod żebrami. Ktoś przyłożył jej dłoń do czoła i ten dotyk był jak kropla wody w hucie szkła: zbyt chłodny, zbyt trzeźwy. — Oddycha równo — powiedział męski głos. — Znak nie rozlał się poza nadgarstek. To… nowość. Iskra otworzyła oczy. Komnata była biała tylko z pozoru. Wszędzie, gdzie mrok nie sięgał lamp, widać było cienkie rysy lawy, które przypominały nerwy ziemi. Pachniało czystym bandażem i niedokończoną modlitwą. Siedział przy niej. Ten sam. Płomienny z matową zbroją, teraz bez płaszcza. Miał ciemne włosy związane na karku i bliznę jak przecinek nad łukiem brwiowym. W oczach — o dziwo — nie płonęła złość, tylko coś, co wyglądało jak ostrożność człowieka, który wyjmuje drzazgę z palca dziecka. — Kael Ardent — przedstawił się, jakby to coś zmieniało. — Kapitan. A ty będziesz nazywać się tak, jak powiesz. Na razie na twojej skórze mam tylko jedno słowo. Podniósł jej dłoń. Na wewnętrznej stronie nadgarstka, tuż przy żyłach, tlił się znak: cienki okrąg z pęknięciem przypominającym pióro. Nie był wytatuowany. Oddychał. Iskra skrzywiła się. — Nie dotykaj. — Gdybym cię nie dotknął, wisiałabyś dalej nad lawą — odparł bez złości. — I nie rozmawialibyśmy, tylko liczyli krople tłuszczu, które kapie z mięsa w palenisku. — Romantycznie — parsknęła. — Rzadko mam czas ćwiczyć. Z tej wymiany słów zrobiłaby tarczę, gdyby nie to, że coś poruszyło się przy jej żebrach. Nie w niej — obok. Spojrzała w dół. Kołdra drgnęła jak puch, pod którym chowa się westchnienie. A potem — wychyliła się główka. Żadnego puchu. Żadnych piór. Skóra ciepła, błyszcząca, jak świeżo wylany bursztyn. Oczy — zbyt mądre, zbyt duże. — Pisklę — szepnęła Iskra. Słowo za ciężkie i za delikatne jednocześnie. — Ono… przyszło za mną? — Wylęgło się przy tobie — poprawił Kael cicho. — I przy nas. To odnotowaliśmy wszyscy: medyk, ja, dwie stare baby z Korony, które uważają, że znają lepiej pieśń feniksów niż same feniksy. — Zerknął na znak na jej ręce. — Żaroprzysięga. To nie powinno się stać. Nielegalne. Niemożliwe. I jednak — stało się. Pisklę zwinęło się w kłębek i wpełzło pod jej dłoń, jakby pamiętało ją dłużej niż jedną noc. — Jeśli dotknę twojej ręki — powiedziała wolno Iskra — poczujesz ból? — Tak. — Jeśli przestanę oddychać… — Przestanę i ja. Przez chwilę milczeli, jakby każde słowo mogło zwiększyć ciężar, który już i tak wisi im nad głowami. Iskra nie znosiła ciszy; w Dolnych Dzielnicach cisza była ostrzeżeniem przed ciosem. Ale ta cisza była inna. Pachniała wyborem. — Jeśli jestem twoim wyrokiem — zaczęła w końcu — to czemu mnie nie skułeś? Kael wzruszył ramieniem w sposób, który nie przystoi kapitanowi. Jakby zgubił jedną z przypinek do munduru i nie miał siły jej szukać. — Bo mogę czytać. — Machnął brodą w stronę kamiennej tablicy wsuniętej do niszy. Z bliska wyglądała jak zwykły kawał scaritu, ale w rysach można było rozpoznać litery. — „Gdy Żar wybierze dwoje, nie rozdzielaj; dusisz ogień, nie gasisz go”. Stara pieśń. Zapomniana. Zakazana. A jednak kamień pamięta. — Zrobił pauzę. — I wiesz co? Nie lubię tłumić rzeczy, które chcą żyć. — Odważne jak na psa królowej. — Mówiłem, że rzadko ćwiczę romantyzm — odparł. — Za to od dawna ćwiczę nieposłuszeństwo. Pisklę uniosło łebek i zapiszczało, jakby potwierdzało. Iskra nie zauważyła, kiedy zaczęła się uśmiechać. Uśmiech był mały, ale był. — Co teraz? — spytała. — Przecież… prawo jest jasne. — Prawo jest napisane przez ludzi, którzy nigdy nie spadali z mostu. — Kael pochylił się, opierając łokcie na kolanach. Wtedy zobaczyła, że pod bandażem na jego własnym nadgarstku tli się echo jej znaku. Nie identyczne, nie symetryczne — jak odbicie płomienia w wodzie. — Teraz wyjdziesz stąd ze mną. Nie jako więzień. Jako dowód. A potem wejdziemy do Gniazda tak, żeby wszyscy nas widzieli, ale nikt nie zrozumiał, co widzi. — Czyli jak? — Jak kapitan, który złapał złodziejkę. Jak kobieta, która może wskazać, gdzie Popielcy ukrywają Komnatę. — Głos mu ściemniał. — Bo to właśnie zrobisz, Iskra. Oddasz mi ludzi, którzy od lat kradną żar i zamieniają go w popiół. Nazwę sekty czuła na języku jak cierń. Pamiętała zapach ich bandaży. Pamiętała oczy. Pamiętała, jak powtarzali, że zdrowe rzeczy czasem trzeba przypalić. — A jeśli nie? — spytała. Kael nie odpowiedział od razu. Popatrzył na pisklę, jakby pytał je o zdanie. Potem wstał. W tym ruchu było coś z kapitana i coś z chłopaka, który nie potrafi nie podnosić rannych z ziemi. — Wtedy wybierzesz, czy chcesz płonąć w tłumie, czy za tłum. — Sięgnął po jej płaszcz. — A ja i tak będę musiał cię chronić. Bo jeśli ktoś cię teraz zabije, ja umrę z tobą. A nie zamierzam. Pisklę pacnęło go łebkiem w kostkę. Kapitan Ardent — postrach Dołu — drgnął, po czym… odchrząknął, żeby ukryć, że prawie się roześmiał. — To maleństwo — zauważył Iskra — już wybrało. — Podsunęła dłoń. Żar błysnął na skórze i odbił się na jego dłoni. Nie bolało. Nie tak jak w prologu nocy. To było jak wypowiedzenie czyjegoś imienia szeptem, który i tak wszyscy słyszą. — A ja nie lubię być ostatnią, która dowiaduje się o moim życiu. Kael podał jej płaszcz. Kiedy materiał zaszeleścił, usłyszeli sygnał: trzy krótkie uderzenia w miedź, dwa długie, jedno krótkie. Alarm w Koronie. Miasto zaciągnęło oddech. — Co to? — Iskra napięła się odruchowo. — Most Milczenia. — Kael zmrużył oczy. — Ktoś go naruszył. A to znaczy, że Popielcy przestali szeptać. Zaczęli krzyczeć. Pisklę wcisnęło się głębiej w jej bok. Znak zabłysnął ostrzej. Żaroprzysięga odpowiedziała na dźwięk metalu jak echo w piecu. — Chodź — powiedział Kael. — Wyjdziesz dziś na światło. I albo cię pożre, albo cię nazwie. Gdy tylko otworzyli drzwi, ciepło korytarza uderzyło w nich jak fala. Ale to nie ono poparzyło Iskrę. To tłum wąskich, ciemnych spojrzeń, które zatrzymały się na jej dłoni. Na znaku, którego nikt nie powinien widzieć. A jednak — widzieli. — Kapitanie! — Żołnierz w rubinowych obszyciach zbliżył się szybkim krokiem. — W Koronie zebrała się Rada. Regentka żąda twojej obecności. — Rzucił spojrzeniem na Iskrę i pisklę. — I… tego. — To — poprawił go Kael sucho — to dowód. Żołnierz przełknął ślinę. — Dowód czego? — Że to, co miało być niemożliwe, jest faktem. — Kapitan odwrócił się do Iskry. — Od tej chwili będziesz mówić tylko prawdę. — Umiesz ją znieść? — odbiła. — Nie. Ale nauczyłem się z nią pracować. Wyszli na balkon wykuty w ścianie krateru. Gniazdo stało przed nimi całe: koronny pałac jak korona z węgla, wielkie mosty jak zastygłe rzeki, domy wznoszące się tarasami, dym z kuchni, krzyki dzieci, krzyk metalu. Na niebie błysnęły dwa dorosłe feniksy. Jeden z nich opadł, by przyjrzeć się pisklęciu. Zawirowało powietrze. Iskra poczuła, jak gęsia skórka biegnie jej po plecach, chociaż było gorąco. A potem — tam, gdzie Most Milczenia łączył się z Koroną — rozbłysła czerwona łuna. Niezdrowa. Jak krew pod szkłem. — Popielcy — wyszeptała Iskra. Wiedziała to, tak jak wiedziała, ile trzeba uderzeń młotem, by rozpruć zamek. — Zaczęli od świętego mostu. To ogłoszenie. — To wojna — poprawił Kael. Znak na ich dłoniach odpowiedział tym samym pulsem. I oboje zrozumieli, że odtąd każde „my” będzie kosztować ich o wiele więcej niż każde „ja”.ROZDZIAŁ 2

— KAPITAN ARDENT

Droga do Sali Rady pachniała rozgrzanym metalem. Korytarz wspinał się po wewnętrznej ścianie krateru jak spirala miecza; co kilka kroków w murze otwierały się wąskie okna, a przez nie wlewał się szkarłat wulkanicznej łuny. Iskra szła pół kroku za Kaelem. Pod jego płaszczem, przy jej boku, miękko poruszyło się pisklę — ciepły ciężar, który uspokajał i jednocześnie podnosił tętno. Znak na jej nadgarstku pulsował w rytmie kroków. — Mówisz tylko, gdy cię o to poproszą — szepnął Kael, nie odwracając głowy. — I nie dotykaj bandaża. — A jeśli zapytają, czemu mam przy piersi coś, co piszczy? — mruknęła. — Powiem, że to moje sumienie. — Od dawna nie żyje? — Urodziło się dziś. Strażnicy w rubinowych obszyciach otworzyli spiżowe drzwi. Sala Rady była półkolista jak amfiteatr, z podłogą z czarnego kamienia i korytem lawy wzdłuż ścian. Na końcu, na wysuniętej platformie, siedziała Regentka Myra Corin w stroju z włókien, które połyskiwały jak stłumione iskry. Po jej prawej — Kanclerz Astor Miedziany, człowiek o palcach tak chudych, że wyglądały jak druty; na sygnetowym palcu połyskiwała miedziana żyłka z herbem Loży Miedzianej. Po lewej — Komendantka Płomiennych Serin Vale, w zbroi z każdą rysą wypolerowaną tak, by rysa dalej była rysą. — Kapitanie Ardent — odezwała się Regentka. Jej głos był chłodny, ale nie pusty. — W Koronie płonie Most Korony, a ty przyprowadzasz… to. Spazm ciepła przebiegł Iskrę. Żaroprzysięga odpowiedziała na akcent, jakby język mógł być narzędziem. — Informatora, Wasza Miłość — powiedział Kael spokojnie. — Z Dołu. Imię: Iskra. Zna ścieżki Popielców pod Mostem Milczenia. Zna wejścia do jam, w których Komnata Popiołu jest przenoszona, gdy zbyt wielu patrzy. Pomruk. Serin Vale oparła dłonie na poręczy. — Informator, który wczoraj kradł jajo feniksa? — wysyczał Kanclerz Astor. — To tak jakby lis przyniósł nam pióro i poprosił o klucz do kurnika. — Lis przeżył upadek razem z pisklęciem — wtrąciła Iskra, zanim zdążyła ugryźć się w język. — I zna zapach wilka, którego wy hodujecie, Kanclerzu. Cisza napięła się jak łuk. Znak na jej skórze zapulsował ostrzegawczo — nie ból, raczej dotyk: uważaj. Kael nawet nie drgnął. — Gdzie jest jajo? — zapytała Regentka. — Nie ma już jaja — powiedział Kael. — Jest życie. Przez sekundę Iskrze wydawało się, że każdy płomień w korycie lawy wykonał ten sam ruch co jej oddech — cofnął się. Regentka przechyliła głowę. — Feniks wylęgł się przy… niej? — Przy nas — odparł Kael. — I przy przysiędze, której nie chciałem i której nie umiem cofnąć. — Uniósł wzrok na Komendantkę. — Żaroprzysięga. Słowo poleciało ciężkie jak młot i od razu zaczęło tonąć w pomruku. Serin Vale zmrużyła oczy. — Dowód? Kael bez teatralności odwinął bandaż. Na jego nadgarstku żarzył się znak: nie identyczny jak u Iskry, raczej odbicie płomienia w ruchu. Na jednej z galerii ktoś zaklął. Kanclerz cofnął się pół kroku, odruchowo zasłaniając sygnet Loży. — To przestępstwo — powiedział cicho. — Starożytny zakaz. Kto otrzymał Żar poza świątynią i złożył go w dwoje, staje się świętokradcą. — Albo świętym — mruknął ktoś z dolnych ław. Regentka ucięła szemranie uniesieniem dłoni. — Zakaz istnieje, bo więź zabija razem — rzekła. — Jeśli ktoś zechce dotknąć kapitana, dotknie i ciebie, dziewczyno. Jeśli ktoś zechce dotknąć ciebie, dotknie i kapitana. To czyni was bronią, ale i… otwartą raną. — Zawiesiła głos. — Dlatego teraz odpowiadacie przede mną. I odpowiecie za mosty. Mów, Iskra: skąd wiesz o Popielcach więcej niż my? Iskra poczuła, jak pisklę poruszyło się przeciwko jej żebrom, jakby chciało sprawdzić, gdzie kończy się odwaga. Spojrzała prosto w oczy Regentki. — Bo byłam ich biegłą. Nie kapłanką, nie fanatyczką. Przenosiłam bandaże, znicze i kłamstwa. Słuchałam, gdzie łamią Żar i jak. — Zawahała się na ułamek oddechu. — I bo wiem, że Komnata dziś nie jest pod Mostem Milczenia. Tego nie niszczy się w dzień łuny. Przenoszą ją, gdy Korona patrzy na widowisko. Dziś odwracają wzrok Mostem Milczenia. Komnatę pchają w Szczelinę Wdów, pod rynek Bazar Cieni. Tam, gdzie dym kręci się w dół, a ktoś ciągle smaży cebulę. — Zabrzmiało to śmiesznie i groźnie naraz. — Zaprowadzę was. — „Zaprowadzę was” — powtórzył z pogardą Kanclerz. — A gdy będziemy na miejscu, zgasicie pochodnie i zamkniecie nas od środka? Kapitanie, kogo pan przyprowadził do mojej Rady? — Kogoś, kto właśnie podał nam czas i miejsce, na które czekaliśmy miesiącami — uciął Kael. — Proszę o pozwolenie na operację Pajęczyna. Cichy obwód, dwie dziesiątki ludzi bez emblematów, zejście trzema szczelinami jednocześnie. Przecięcie węzła na żywo. Zabezpieczenie artefaktów, nie spalenie. — Zwrócił się do Serin Vale. — Wiem, że wolisz ogień. Ale dziś ogień zrobił nam Popielec. My potrzebujemy dłoni. Komendantka patrzyła długo, jakby liczyła każde włókno w jego płaszczu. W końcu wzięła wdech. — Trzy dni — powiedziała Regentka, nie pytając już nikogo o zgodę. Głos miała ostry jak cięcie. — Dwie noce i jeden świt. W tym czasie Pajęczyna ma przynieść mi serce Komnaty Popiołu. Jeżeli zawiedziecie, kapitanie, zdejmę cię ze służby, a was dwoje czeka stos. — Zmrużyła oczy. — Nie z rozkoszy prawa, a z rachunku strat. Nie pozwolę, by miasto nauczyło się waszej więzi. Iskra poczuła, jak pisklę mruży powieki. Jakby rozumiało słowa. — Przyjmuję — powiedział Kael bez wahania. — Jeszcze jedno — dodała cicho Regentka. — Feniks. Zobaczę go dziś, prywatnie. Żadnych kapłanów. Żadnych kronikarzy. — Tak jest. — Rada zamknięta — ucięła. — Niech Korona wie, że płomień nie mruga. Za drzwiami powietrze było gęstsze, jakby Sala Rady zostawiła w gardle popiół. Kael przyspieszył, a Iskra dotrzymywała kroku mimo miękkich kolan. Dopiero w odciętej od wiatru niszy zatrzymał się i skinął. Iskra uchyliła płaszcz. Pisklę wyjrzało — łepek wielkości pięści, oczy mądre jak czarna żywica. Uniosło się na pazurkach i, ku zgrozie Iskry, trąciło dziobem znak na jej nadgarstku. Znak błysnął. Ten sam błysk odpowiedział pod bandażem Kaela. — Dziś wieczorem zejście zwiadowców — powiedział Kael, jakby to był zwyczajny raport. — Musimy wyrysować trzy wejścia. Szczelina Wdów, Kanał Młyński, Skaritowe Schody. — Spojrzał na nią ukosem. — Powiedz, czego nie powinniśmy robić, jeśli chcemy przeżyć. — Nie pytaj o mapę, kiedy słyszysz śpiew — odparła. — Popielcy lubią zostawiać „pobożne” pułapki. Gdy usłyszysz modlitwę, to znaczy, że ktoś właśnie nacisnął mechanizm. — Uniosła podbródek. — I nigdy nie wchodź pierwszy do jamy, którą wskazał ktoś z Dołu. — Wejdę pierwszy — powiedział tak miękko, że musiała powtórzyć w głowie jego słowa, by zrozumieć. — To głupie. — To mój obowiązek. — Obowiązek nie ma sensu, jeśli ocalić go ma ktoś bez głowy. — Ufam mojej. — A twoja głowa ufa mojej? Przez ułamek chwili były tylko dwa oddechy i ciepło między nimi. Żaroprzysięga podsunęła własną odpowiedź: puls, który wyrównał rytm, zanim oni to zrobili. — Zaufanie to luksus — powiedział w końcu Kael. — Ale wezmę go dziś na kredyt. — A spłata? — Trzy dni. Iskra parsknęła, nie wiedząc, czy śmiać się, czy warknąć. — Zapytałeś, czego nie powinniście robić — dodała. — Jeszcze jedno. — Przycisnęła dłoń do płaszcza, gdzie ciepło poruszyło się jak żywy klejnot. — Nie pokazuj jego nikomu, komu zależy bardziej na historii niż na życiu. — Dlatego Regentka zobaczy go bez kronikarzy. — Myślisz, że można jej zaufać? — Myślę, że zależy jej na mieście. A to znaczy: dziś — tak. Ktoś podbiegł korytarzem. Młody Płomienny, jeszcze bez blizn na rękawach. — Kapitanie! — sapnął. — Most Milczenia… runęła środkowa belka. Ale to nie wszystko. Na murach znaleźliśmy znak — popiół zmieszany z solą. Napis: „Noc Bez Żaru”. Kael stężał, jakby słowo trafiło go rękojeścią w mostek. Iskra poczuła, jak znak na jej nadgarstku zapłonął ostrzej. Popielcy nie szeptali już. Krzyczeli. — Zaczęli od ogłoszenia — mruknęła. — Sól przyciąga wilgoć. Popiół przyciąga gniew. Będą chcieli, byście sami odpalili ich lonty. — To znaczy? — Że w Bazarze Cieni pułapki będą miały nasze dłonie. Kapitan skinął młodemu na odwrót. Kiedy zostali znów sami, chwilę patrzył w ziemię. — Straciłem brata pod Mostem Milczenia — powiedział tak cicho, że prawie to zignorowała, uznając za szum lawy. — Miał dwanaście lat więcej rozumu niż ja i trzy rany mniej. Poszedł, bo myślał, że trzeba. Wrócił, bo wiedział, że nie. Most go nie puścił. Iskra nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zamiast słów wyciągnęła dłoń. Nie żeby go dotknąć — to byłoby zbyt proste. Po prostu podniosła ją między nich, dłonią do góry. Znak błysnął, jakby chciał zapamiętać chwilę. — To nie jest przysięga — powiedziała. — To umowa. Prowadzę cię dziś tam, gdzie nie przyprowadzam innych. Ty nie pozwalasz, żeby ktoś za mnie płacił rachunek. — Kącikiem ust drgnęła. — Nie umiem mówić po waszemu. Ale umiem robić po swojemu. Kael uniósł swoją dłoń i nie dotknął, tylko zawiesił ją tuż nad jej. Żar podniósł się jak powietrze nad rozgrzanym kamieniem, złączył się w jedną, cienką nić między skórą a skórą. Nie bolało. Było jak ostrzeżenie i propozycja. — Umowa — powtórzył. Z daleka dobiegły trzy szybkie uderzenia w miedź, dwa długie, jedno krótkie. Ten sam sygnał, który już dziś słyszeli; tym razem towarzyszył mu skowyt metalu z mostów. — Zaczynamy — powiedział Kael. — Najpierw Bazar Cieni — odpowiedziała Iskra. — Noce lubią tłum. Ruszyli w dół, ku rynkowi, który pachniał cebulą i zdradą. Pisklę przy jej boku zasnęło na sekundę, jakby ufało, że teraz już mogą iść. A miasto wciągnęło powietrze raz jeszcze — długie, ciężkie, przed pierwszym cięciem.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij