- W empik go
Zasady Gry - ebook
Zasady Gry - ebook
„Zasady gry” to powieść pełna skrajnych emocji i nagłych zwrotów akcji. Główni bohaterowie dają się ponieść miłosnym uniesieniom w środku przestępczego świata wierząc, że przetrwają wszystko. Czy Blanka z Karoliną, najlepsze przyjaciółki od zawsze, odnajdą idealną miłość u boku idealnych mężczyzn? A może coś zburzy ten piękny choć trudny do zrealizowania plan…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8245-179-5 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiatr przycichł, a mroźne, styczniowe powietrze stało się bardziej odczuwalne. Ciemność i mróz nie przeszkodziły Blance w wyjściu z ciepłego mieszkania rodziców. To była jedna z niewielu szans, żeby mogła spotkać się z Wiktorem bez świadków. Jej podekscytowanie rosło z każdą minutą spaceru, sama nie wiedziała, czy drżenie ciała zawdzięcza podnieceniu, czy zimnu, ale była pewna, że za kilka minut będzie czuła coś zupełnie innego. Powoli szła wąską ulicą w kierunku mostu, gdzie zawsze się spotykali. Spóźniał się, ale wiedziała, że jego sytuacja rodzinna może komplikować sprawy, dlatego cierpliwie czekała na jego przyjazd. Mieszkanie poza miastem miało tę zaletę, że nie martwiła się plotkami, nikt z jego znajomych nie mógł go tu zobaczyć, a swoimi się nie przejmowała.
Na to spotkanie nie ubrała się wyjątkowo, niestety pogoda nie sprzyjała uwodzicielskiemu stylowi. Dopasowane, granatowe dżinsy i długie, czarne kozaki na słupku musiały wystarczyć. Pod ciemną kurtką ukrywała się bluzka z grubej koronki w kolorze krwistej czerwieni, spod której wdzięcznie i seksownie prześwitywał czarny biustonosz haftowany srebrną nitką. Jej jędrny, spory biust fantastycznie prezentował się w takim wydaniu. Doskonale wiedziała, że Wiktor nie oprze się takim walorom, zwłaszcza w sytuacji, gdzie nie widzieli się kilkanaście dni. W myślach już widziała to spotkanie, wspólnie spędzony wieczór w hotelowym pokoju z butelką wina i dobrym jedzeniem, potem noc pełna wrażeń, podniet i erotycznego spełnienia. Nagły widok świateł zbliżającego się samochodu wyrwał Blankę z rozmyślań. Samochód jechał powoli, zbyt wolno jak na Wiktora, ale kiedy czarne Audi zatrzymało się tuż obok niej, domyśliła się, kto jest w środku. Bez wahania chwyciła za klamkę tylnych drzwi. Wiedziała doskonale, że w tej sytuacji musi siedzieć z tyłu, bo tylko tam, za przyciemnionymi szybami Wiktor mógł ukryć swoją kochankę. Samochód powoli ruszył, ale Wiktor się nie obejrzał, tak, jak zawsze to robił.
— Czeeeść, nigdy nie patrzysz do kogo wsiadasz? — zapytał ciepły, męski głos, a po ciele Blanki przeszedł lodowaty dreszcz, za kierownicą nie siedział Wiktor.
Dźwięk centralnego zamka automatycznie blokującego drzwi wyrwał dziewczynę z letargu.
— Co tu się dzieje do cholery? Kim pan jest? — pochyliła się do przodu i szarpnęła za ramię kierowcy.
Mężczyzna w nerwach zacisnął szczęki i nie odwracając się za siebie wyciągnął z szelek pistolet i wymierzył w dziewczynę.
— Chcesz się teraz kłócić? — warknął, spoglądając na nią w lusterku.
— Nie — mruknęła i oparła się z powrotem o siedzenie.
— No i dobrze. Przejedziemy się na wycieczkę — mruknął groźnie, chowając z powrotem pistolet w szelki.
Nie miała drogi ucieczki, zamknięta z obcym facetem w samochodzie za czarnymi szybami nie widziała zbyt wielu możliwości na ratunek. Telefon, tylko to przyszło jej do głowy. Dyskretnie próbowała wyciągnąć smartfona z kieszeni kurtki.
— Jasny szlag — szepnęła do siebie — nigdy więcej nie kupię takiej szeleszczącej kurtki, o ile przeżyję.
Nie spuszczając wzroku z kierowcy odblokowała ekran, który rozbłysł jaskrawym światłem na cały samochód.
— Brawo kretynko! — klęła w duchu samą siebie.
Chciała niezauważona napisać SMS-a, ale światło na tylnej kanapie nie umknęło uwadze kierowcy, który spojrzał we wsteczne lusterko i uśmiechnął się pod nosem, udając, że niczego nie zauważył, zwłaszcza że wjechali na oświetloną drogę.
— Rzeczywiście jesteś taka ładna jak mi opowiadali.
Dziewczyna zaskoczona wstrzymała oddech i powoli podniosła na kierowcę duże, niebieskie oczy. Jak zahipnotyzowana patrzyła w jego wzrok odbijający się w lusterku i przenikający ją wręcz na wylot. Mimo strachu czuła przyjemność, że go widzi, bała się go, a jednak była podekscytowana sytuacją. Porywacz miał w sobie to coś, co sprawiało, że wbrew rozsądkowi mu ufała.
— Opowiadali? — wyszeptała ze strachem w głosie.
Kierowca tylko kiwnął głową i co chwilę spoglądał na coraz bardziej zdenerwowaną ofiarę. Dziewczyna bez słowa zaczęła pisać wiadomość do Wiktora, _Wyślij_ z nadzieją dotknęła ekranu, jednak komunikat, który jej się wyświetlił nie wywołał na jej twarzy uśmiechu, _brak zasięgu_ tylko tego jej brakowało.
— Tu nigdy nie ma sieci — głos mężczyzny gwałtownie przerwał ciszę.
Spojrzała do przodu i wbiła przerażony wzrok w lusterko, w którym widziała wpatrzonego w nią porywacza. Mężczyzna uśmiechał się szeroko, a ten uśmiech stopiłby bryłę lodu, jednak dla zamkniętej w samochodzie dziewczyny nie wróżył niczego dobrego. Pomimo niebezpieczeństwa mężczyzna pociągał ją na swój sposób. Z zainteresowaniem spoglądała na niego z tylnej kanapy, a po kilku kolejnych minutach ciszy zdecydowała się odezwać, wiedząc, że nie ma już nic do stracenia.
— Powiesz mi w końcu kim jesteś? — spytała najodważniej, jak umiała, jednak jej drżący głos zdradzał nerwy.
— Boisz się, że cię zabiję. — stwierdził, a jego ton był tak pewny, że nie dało się nie uwierzyć w to, co mówił — I słusznie, może bym to zrobił, ale nie za to mi płacą.
Miliony myśli przelatywały przez jej głowę, domyślała się, że to nie jest porwanie dla okupu, porywacz musiałby być idiotą, jej rodziny nie stać na okup. Do burdelu? Prędzej, ale znajdowali się przy rosyjskiej granicy, a tu częściej praktykuje się przemyt. Nic jej nie pasowało, skąd wiedział, że ona tam będzie czekać? Kto mu o niej opowiadał? I dlaczego chce ją wywieźć nie wiadomo dokąd?
— Powiesz w końcu kim jesteś co? Porywacz, morderca, gwałciciel? — wybuchła, mimo strachu, jaka będzie odpowiedź.
— Każdego po trochu — odpowiedział bez emocji.
— No zajekurwabiście! Co to ma być? Kolejna część _Transportera_? — szepnęła sama do siebie.
— Jak wolisz, to mogę zamknąć cię w bagażniku. Mnie wszystko jedno, gdzie będziesz siedzieć.
Zaskoczona spojrzała do przodu i zauważyła jak facet się do niej uśmiecha.
— I czego się szczerzysz debilu? — pomyślała tylko, uznając, że tego na głos lepiej nie mówić, nie potrafiła jednak usiedzieć bez komentarza — No, rajdowcem to na pewno nie jesteś, moja babcia szybciej jeździła.
— Boże, stanowczo za mało mi płacą jak na takie warunki — westchnął i zacisnął dłonie na kierownicy — Nie wiem czy panna zauważyła, ale jest kurewski mróz, przepraszam panią za wyrażenie, i zaczął padać deszcz, więc jak pewnie uczyli w szkole woda zamarza i zbyt szybka jazda jest trochę ryzykowna, a ja mam panią dowieźć do celu żywą i w jednym kawałku — podniósł głos — Ale spokojnie, zaraz wjedziemy na lepszą drogę to wtedy przyspieszę, będzie dobrze?
Dopiero teraz zauważyła, że pada deszcz, poza tym zupełnie nie wiedziała, gdzie jest i dokąd się kierują.
— Dokąd jedziemy? — spytała już spokojnie i cicho.
— Za dużo pytań.
Więcej już się nie odezwała. Po kilkunastu minutach dotarli na drogę ekspresową i szybko pożałowała swoich poprzednich komentarzy, to zdecydowanie nie był dobry pomysł, żeby wkurzać kierowcę przed końcem trasy. Próbowała zająć myśli czymkolwiek, ale nic nie odciągało jej od coraz szybciej mijających ją drzew za szybą samochodu.
Kierowca z satysfakcją patrzył na coraz bardziej przestraszoną dziewczynę i z cwanym uśmiechem rozpędzał samochód. Prędkość wciskała jej szczupłe ciało w fotel, było jej coraz bardziej niedobrze i słabo, z trudem przełykała ślinę, ale bała się odezwać, żeby nie przyspieszył jeszcze bardziej, choć nie wierzyła, że to w ogóle możliwe. Czuła się, jakby samochód już nie jechał, a leciał, zamknęła oczy i czekała, aż wypadną z drogi na najbliższym zakręcie.
Nie była osobą zbyt wierzącą, ale w trakcie dwudziestu minut jazdy zmówiła wszystkie znane jej modlitwy, i to po kilka razy. Ryk silnika, jakby mniej ją drażnił, a po chwili poczuła, że samochód zaczyna zwalniać i zjeżdża z głównej drogi w kolejny las.
— Bomba, zabije mnie i zostawi, tu nikt nie będzie mnie szukał.
— Teraz jechałem szybciej od babci? — usłyszała poważny głos kierowcy.
Z przerażeniem i złością spojrzała w lusterko, uśmiechnięte oczy patrzyły prosto w jej źrenice. Była sparaliżowana ze strachu i nerwów, i chciała go zwyzywać, ale nie umiała, cieszyła się, że na nią patrzył. Sama przed sobą musiała przyznać, że całkiem niezły z niego porywacz, żadna ofiara nie będzie się przed nim bronić, a przynajmniej damska część ofiar. Zaśmiała się sama do siebie, a kierowca szybko to dostrzegł.
— Podobało się? Możemy powtórzyć….
— Nie! — krzyknęła nagle i sama przestraszyła się swojego wybuchu — dzięki już ci wierzę, że umiesz jeździć.
Jechali przez gęsty, iglasty las, a ośnieżone drzewa wyglądały pięknie w świetle ksenonowych reflektorów samochodu. Kierowca z przyjemnością patrzył na uśmiechniętą twarz dziewczyny, która była szczerze zachwycona widokami za szybą i, mimo że lubił szybką jazdę to cieszył się, że jadą powoli i może częściej na nią spoglądać. W końcu między drzewami Blanka dostrzegła przedzierające się światła latarni. Niespodziewanie jej oczom ukazał się ogromny budynek, kilkupiętrowy gmach w środku lasu, do którego prowadziła szeroka, oświetlona niskimi lampami aleja. Po obu stronach drogi pięły się udekorowane lampkami tuje i cyprysy, zachowany był tu klimat typowo świąteczny, choć była już końcówka stycznia. Kiedy podjechali do wejścia Blanka spojrzała z zaciekawieniem przez szybę, budynek był niezwykły, wyglądał, jakby ktoś na dachu drewnianej karczmy wybudował pięciopiętrowy, oszklony hotel. Drzwi do wnętrza pilnowało dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Kierowca wysiadł, zamienił kilka słów z jednym z nich i podszedł z powrotem do samochodu, energicznie złapał za klamkę i otworzył drzwi.
— Wysiadaj — warknął groźnie.
— Słucham?
— Wysiądź z samochodu!
Rozkaz był na tyle stanowczy, że bez zbędnych komentarzy wyskoczyła z auta, a mroźne, wilgotne powietrze uderzyło ją po twarzy.
— O w dupę! — nie kryła emocji pod jakimi była, widząc potężną bryłę budynku.
Kierowca oddał kluczyki ochronie i szarpnął Blankę za rękaw kurtki, kierując ją do drzwi wejściowych restauracji na parterze.
— Wystarczyło powiedzieć, nie musisz mnie szarpać — oburzyła się i wyrwała rękę.
— Sorry, nawyki.
Jego małomówność doprowadzała dziewczynę do furii, chociaż nie wyobrażała go sobie jako gaduły, to milczenie było dla niego naturalne i bardzo mu pasowało.
— Co ty facet z woja wróciłeś, że tylko rozkazy wydajesz?
— Z komandosów — mruknął, nawet na nią nie spoglądając.
— Eee… Serio? — patrzyła na niego z otwartymi ustami.
— Yhy.
— No i wszystko w temacie — przewróciła oczami — Dobra, to co tu robimy?
— Kolację zjemy.
— Tak po prostu? — zamrugała szybko powiekami.
— Sprawy poszły inaczej, niż było zaplanowane i zostaniemy tu kilka dni.
— Pff no chyba w dekiel ci pizło kolego! Jak kilka dni?
— Normalnie, dwa może trzy… — stanął przy stoliku i czekał, aż Blanka pierwsza usiądzie.
— Wiesz, nie wiem kim jesteś ty, twój szef, zleceniodawca czy jak mu tam, ale wiem, że ktoś, kto to wymyślił to jakiś niedorozwój!
Czoło mężczyzny zaczęło się powoli marszczyć, a na twarzy widać było zdenerwowanie.
— Nie wiesz o co chodzi? Mieszkam z rodzicami, dziś wieczorem wyszłam do koleżanki — pokazała w powietrzu znak cudzysłowu — na wino. I co? Mam zadzwonić i powiedzieć, że kurwa, trzy dni zostanę?
— Jak z rodzicami? — zaskoczony zmarszczył brwi.
— No normalnie, tatuś, mamusia i córusia, ja wiem, że jestem już duża i może powinnam mieszkać już sama, ale tak się złożyło i nikomu nic do tego.
— Co?
— Jajco!
— Miesiąc temu nie mieszkałaś z rodzicami.
— I tak, i nie. W tamtym roku skończyłam studia i pojechałam na staż do Szkocji. I zgadza się, miesiąc temu nie mieszkałam u rodziców, zjechałam trzy tygodnie temu — podniosła jeden kącik ust — co, nie doinformowali cię? Ojoj… tak mi przykro niewyobrażalnie — zaśmiała się.
— Dobra, muszę zadzwonić. Co ci zamówić?
— Czystą i colę z lodem — odpowiedziała i usiadła przy stoliku. Mężczyzna, przewracając oczami przygryzł wargę ze złości i podszedł do kelnera. Po chwili szedł już w stronę wyjścia z restauracji, a na jego widok Blanka wstała.
— Wiesz co, skoro mamy spędzić razem czas, aż do jutra, to może mówmy sobie po imieniu co? Blanka. Dziewczyna wyciągnęła rękę, chwilę tak stała i schowała dłoń z powrotem do kieszeni kurtki.
— Komandos — warknął.
— Boże, ale ci imię dali — zaśmiała się, próbując rozładować napięcie.
— Adam — w jego głosie nie było słychać zachwytu, że dziewczyna poznała jego imię — Siadaj, będę w holu.
Dziewczyna powiodła wzrokiem za oddalającym się mężczyzną, było w nim coś hipnotyzującego, przyciągał samą swoją obecnością i trudno było na niego nie patrzeć, zauważyła zresztą, że nie tylko ona wodzi za nim wzrokiem i każda kobieta znajdująca się w pomieszczeniu zwróciła na niego uwagę. Po kilku minutach na stole pojawiła się oszroniona karafka z wódką, dzbanek soku pomarańczowego, cola i kilka plasterków cytryny.
— Ale fajnie… — śmiała się licząc w duchu, że nie ona będzie za to płacić.
Była chyba pierwszą ofiarą, która miała wymagania, ale przez skórę czuła, że przy nim nic jej nie grozi. Podobało jej się to, tak samo jak przerażało. Gdy tylko kelner odszedł od stolika, Blanka wypiła dwa kieliszki wódki, popijając zimną colą.
— Bleee, obrzydlistwo — skrzywiła się — ale działa.
Zanim nalała następny kieliszek, kelner przyniósł kilka dań. Zdziwiona zaglądała do kolejnych półmisków. Na stole był chyba cały przekrój karty, dania mięsne i wegetariańskie, na zimno i na ciepło.
— Zostaniemy tu do jutra — głos Adama nagle przerwał ciszę.
— A jutro co?
— Jeszcze nie wiem — usiadł naprzeciwko dziewczyny — Jedz, bo upijesz się tą wódą — warknął groźnie — nie wiedziałem co lubisz, to zamówiłem wszystko.
Dziewczyna nie miała ochoty na jedzenie i piła kieliszek za kieliszkiem, co jakiś czas zagryzając pistacjami, które nie wiadomo kiedy pojawiły się na stoliku. W końcu procenty zaczęły działać, głowa Blanki stała się dziwnie ciężka, mowa coraz trudniejsza, za to humor coraz lepszy.
— Dobra dziewczyno, idziemy spać.
— No weź, jak ty masz? Spadochroniarz? Mam iść z tobą spać? Przecież ja cię prawie nie znam.
Komandos wziął torebkę Blanki i próbował odprowadzić ją do pokoju, co nie okazało się najłatwiejsze, wstawiona dziewczyna z każdym krokiem szła wolniej i coraz głośniej. W końcu dotarli do windy i wjechali na ostatnie piętro.
Apartament z tarasem na dachu budynku prezentował się obłędnie. Wnętrze łączyło nowoczesną prostotę i stylową klasykę, ściany w odcieniach szarości wspaniale kontrastowały z bordowymi, ciężkimi zasłonami, które opadały na piękną, drewnianą podłogę. Jedna ze ścian była całkowicie oszklona, a widok za oknem zapierał dech, las i jeziorko działały na Blankę kojąco. Powoli wspięła się po wąskich, kręconych schodach na taras. Kilka iglaków w dużych, betonowych donicach dodawały uroku temu miejscu, usiadła na drewnianym fotelu i rozglądała się po okolicy, mimo mrozu było jej ciepło. Alkohol szumiał jej w głowie, usłyszała za sobą ciche kroki i nerwowo poderwała się z fotela, zaskoczona spojrzała na Adama, który stał przed nią z kubkiem herbaty.
— Zmarzniesz — postawił kubek na stoliku i wrócił do środka. Blanka stała jak zamurowana, wszystko, co wokół niej się działo było nierealne. Usiadła z powrotem w fotelu i wzięła do ręki gorący kubek. Herbata pięknie pachniała cytrusami i goździkami. Gorący napój i mróz powoli otrzeźwiły dziewczynę. Upiła kolejny łyk gorącego płynu i zaciągnęła głęboko ciepły zapach.
— Mmm pycha — odstawiła kubek na stolik i podeszła do barierki tarasu, próbowała się zorientować, gdzie jest.
Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że od chwili przyjazdu nie widziała żadnej nazwy hotelu ani logo, nic, pustka. To nie był zwykły hotel. Automatycznie sięgnęła do kieszeni kurtki, ale telefonu też nie miała.
— Fuck! Lokalizacja GPS poszła się… — mruknęła sama do siebie — zaraz, zaraz, za jeziorem jest ruchliwa droga, jakby tak wykorzystać moment jak będzie zajęty… to może by zwiać — obejrzała się za siebie, a w głowie tworzyła misterny plan ucieczki. Dopiła herbatę i zeszła na dół, Komandosa nie było w pokoju. Na kanapie leżała jej torebka, zajrzała do środka, portfel i telefon był.
— Zgłupiał? Zostawił mi wszystko? — zdziwiona powoli podeszła do drzwi prowadzących na korytarz i złapała za klamkę z nadzieją, że nie zamknął jej w pokoju.
Uchyliła delikatnie drzwi i czekała, po kilku sekundach wychyliła głowę z pokoju, nikogo nie było. Powoli wyszła z pokoju i zrobiła krok po korytarzu. Stuknięcie obcasów odbiło się echem od ścian.
— Cholera z butami! — szybko zdjęła kozaki i z butami w ręku pobiegła w stronę windy.
Wyskakując zza rogu zobaczyła Adama rozmawiającego z facetem z ochrony. Szybko zawróciła i pobiegła w przeciwnym kierunku. W końcu dotarła do schodów, którymi zbiegła najszybciej jak umiała. Dotarłszy na parter w biegu ubierała buty i zapinała kurtkę. Bała się zatrzymać nawet na sekundę. Wybiegła na dziedziniec, przed budynkiem stało kilkanaście samochodów, szybko odnalazła wzrokiem ten, którym przyjechała. Był zastawiony przez inne auta, odetchnęła z ulgą, wiedziała, że nawet, jak się zorientuje to, zanim wyjedzie, to trochę czasu minie. Biegła ścieżką prowadzącą do jeziora. Serce waliło jej jak młotem, bała się obejrzeć za siebie. Droga prowadziła przez las co potęgowało uczucie strachu, w końcu zobaczyła odbijające się w tafli lodu na jeziorze światło księżyca.
— Bogu dzięki!
Tryumf nie trwał długo, dobiegając do jeziora zobaczyła, że to droga w jedną stronę. Ścieżka okrążała niewielki staw i wracała na drogę. Wokoło stały rzeźbione, drewniane ławki, między którymi były wysokie latarnie skierowane kloszami w dół. Wymarzone miejsce na schadzki zakochanych, ale nie na ucieczkę przed bandziorami. Opadła zdyszana na najbliższą ławkę i rozpłakała się, chowała w dłoniach twarz, próbując zagłuszyć łkanie. Nagle po drugiej stronie stawu dostrzegła mężczyznę w jasnej kurtce. Bez wahania rzuciła się w jego stronę, licząc, że pomoże jej wydostać się do cywilizacji. Na jej widok mężczyzna odwrócił się i poszedł w stronę lasu. Nie wiedziała co się dzieje, przyspieszyła, ile sił i wbiegła za mężczyzną między drzewa. Zniknął jej z oczu w ciemności, zatrzymała się i nerwowo rozglądając się po lesie oparła się o pień drzewa. Ledwo oddychała, wciągała szybko mroźne powietrze ustami i czuła, że jej płuca nie są za to wdzięczne. W jednej sekundzie silna męska dłoń zakryła jej usta i z całej siły zaczęła wciągać ją w głąb lasu. Przerażona próbowała krzyczeć, ale jej usta były szczelnie zaciśnięte. Wyrywała się, ale napastnik nie należał do słabeuszy. W pewnym momencie kątem oka zobaczyła kawałek rękawa napastnika. To był facet znad stawu, ten sam kolor kurtki.
— Co się do cholery dzieje? Gdzie ja jestem? — w głowie dudniły setki pytań bez odpowiedzi, ale kiedy przestała już wierzyć w możliwość ucieczki usłyszała szept napastnika.
— Cicho to ja.
— Co za ja do cho… — nie skończyła myśli, bo doszło do niej kto ją trzyma.
Głos Adama dźwięczał w głowie Blanki przez kilka sekund. Mężczyzna zatrzymał się i delikatnie uwolnił usta dziewczyny, trzymając ją nadal bardzo blisko siebie.
— Komandos? — wyjąkała przerażona i w tej sekundzie poczuła jak ucisk na jej brzuchu zaczyna łagodnieć.
Bała się odwrócić i bezwładnie osunęła się na ośnieżone gałęzie leżące na ziemi. Po chwili przed oczami zobaczyła mężczyznę w jasnej kurtce. Jego piękne, szare oczy patrzyły na nią z wściekłością i litością.
— Możesz mi powiedzieć dziewczyno co ty robisz? Zabiją i Ciebie, i mnie.Rozdział 2
Podłoga, na której siedział Wiktor była zimna i wilgotna. Nie wiedział, gdzie jest i po której stronie granicy się znajduje. Głucha cisza rozrywała mu głowę, a każdy wydany przez niego dźwięk odbijał się echem od ścian. Słyszał swój oddech i bicie serca, opaska przysłaniała mu oczy, a związane za plecami ręce coraz bardziej drętwiały. Próbował uwolnić się z więzów, ale im bardziej próbował, tym bardziej opaski zaciskały się na nadgarstkach. Po kilku próbach Wiktor stracił czucie w dłoniach. To nie był dobry znak, nie wiedział, jak długo będzie jeszcze uwięziony, a ból stawał się nie do zniesienia. W myślach wciąż analizował, co właściwie się wydarzyło. Wszystko było jak zwykle, ten sam zleceniodawca, ten sam samochód, to samo przejście graniczne, celnik i towar. Co poszło nie tak? Gdzie popełnił błąd, który niewykluczone, może kosztować go życie. Próbując zagłuszyć nieprzerwany ból nieustannie myślał i minuta po minucie przypominał sobie każdy szczegół swojego wyjazdu. Domyślał się, że gdyby chodziło o przemyt, to siedziałby teraz w biurze celnym lub na policji, więc to nie prawo go dopadło, tylko ktoś prywatnie. Obawiał się, że mógł stracić towar, a to by go sporo kosztowało. W duchu liczył, że chodziło tylko o wjazd na teren jednego z tutejszych gangsterów, wtedy może udałoby się jakoś załatwić sprawę bez większych problemów. Dźwięk otwieranego zamka wyrwał Wiktora z koncentracji. Kroki kilku ludzi były słyszalne coraz głośniej niestety nikt nie powiedział słowa, więc próby rozpoznania kogokolwiek były zbyteczne. W końcu usłyszał niski męski głos.
— Łysy, tył…
Wiktor znał ten głos, lecz w natłoku myśli i w dudniącym echu piwnicy nie mógł dopasować go do nikogo ze znanych mu osób. Nie myślał zbyt długo, bo poczuł na potylicy lufę pistoletu.
— Jeden zbędny ruch i nie ma cię tak? Tak?
— Tak — szybko odpowiedział, usiłując przy tym nie poruszyć się nawet o milimetr.
Jednym ruchem ręki ktoś zdjął mu z oczu opaskę. Pomieszczenie było ciemne, bez okien i drzwi. Wokół stało kilku facetów ubranych w czarne spodnie bojówki i czarne koszulki. Zanim rozejrzał się po zebranych został podniesiony z podłogi i posadzony na drewnianym krześle. Każdy ruch sprawiał mu ból, a skóra na nadgarstkach zaczynała krwawić. Rozejrzał się po twarzach, które ukazały się przed nim. Nie znał nikogo, co nie ułatwiało sprawy. Już chciał się odezwać, kiedy mężczyźni rozsunęli się na boki, a jego oczom ukazał się postawny około pięćdziesięcioletni mężczyzna. Wiktor odetchnął z ulgą, a po chwili spojrzał na niego pytająco.
— To pan?
— Ja, a kogoś innego się spodziewałeś?
— Nie rozumiem, co się stało? Chce się mnie pan pozbyć? Przecież Paula…
— Moja córka jest dorosła i nie ja będę decydował o tym z kim jest. Nie znaczy to jednak, że jestem wybitnie szczęśliwy z tego, że jest z tobą.
Jego głos był nienaturalnie spokojny jak na tę sytuację, a to znaczyło tylko jedno, on był tu szefem. Pewność, jaka od niego biła doprowadzała podwładnych do paraliżu i nikt nie umiał mu się przeciwstawić. Wiktor próbował zebrać myśli, żeby nie palnąć jakiejś durnoty, z tym że nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Sam już nie wiedział co ma myśleć, układał w głowie wszystkie możliwe scenariusze, ale nic nie trzymało się kupy. Kiedy poznał Paulę wiedział, że jej ojciec jeździ do Ruskich po paliwo, czasem spirytus, normalna rzecz dla ludzi mieszkających przy granicy. Dopiero kiedy przyjechał do ich domu zrozumiał, że to paliwo i spiryt nie były wożone w litrach tylko w cysternach. Przemyt na dużą skalę przynosił zyski, ale też był ryzykowny. Szybko jednak okazało się, że nie jest on wymarzonym mężem dla ukochanej córeczki, jedynaczki. Musiał udowodnić, że zapewni jej godne życie. Niestety intelekt nie był mocną stroną Wiktora, owszem, miał jedną, bardzo ważną cechę, był mężczyzną o niezwykłej umiejętności uwodzenia kobiet. Przystojny i szarmancki zawsze i wszędzie. Urodę miał słowiańską, niebieskie oczy w czarnej oprawie zapadały na długo w kobiecej pamięci, tego dzikiego, trochę chuligańskiego spojrzenia nie dało się zapomnieć. Śniada cera wspaniale kontrastowała z jasnymi, krótko ostrzyżonymi włosami. Jego duże, wydatne usta stworzone wręcz były do sprawiania kobiecie przyjemności, a ciemny, jednodniowy zarost dodawał nonszalancji i dojrzałej męskości. Nie było więc dziwne, że Paula tak szybko uległa jego urokowi. Jedną z wad Wiktora była nieumiejętność utrzymania pracy, zawsze było coś nie tak, ale w tym wypadku musiał się ogarnąć, i to szybko. Wszedł w układ z Karolem, ojcem dziewczyny, jedyne, co miał robić, to pilnować przerzutu towaru przez granicę. Wszystko zawsze było ustawione, celnik polski, celnik ruski, kierowcy. Potrzebny był tylko ktoś, kto na miejscu przypilnuje wszystkiego. Tym razem też wszystko odbyło się rutynowo, a jednak gdzieś był haczyk.
— Przepraszam szanownego teścia, ale co się właściwie stało? — próbował wyszarpnąć się z więzów.
— Ooo, widzę, że chłopcu słuch się pogorszył! — Karol mówił tonem tak spokojnym i ironicznym, że Wiktorowi dreszcz przeszedł po ciele — Mały przypomnij panu.
Mały wcale nie był mały, dwumetrowy, łysy facet był tak szeroki w klacie, że w drzwi wchodził bokiem. Zbliżył się do Wiktora i złapał go za krtań. Nie było drogi ucieczki, nie dał rady się obronić ani wyszarpnąć, a wciąż związane ręce krwawiły coraz mocniej.
— Nie jestem twoim teściem — warknął.
— Przepraszam pana — wyjąkał, krztusząc się — Dobrze, przepraszam źle zacząłem. To Ivan mnie zgarnął tak? Niczego nie pamiętam.
— Chłopcy zostawcie nas samych — rozkazał.
Ochrona szybko opuściła pomieszczenie, a Karol przysunął drugie krzesło naprzeciwko Wiktora i wygodnie usiadł. Patrzył mu w oczy i nic nie mówił. Jego twarz była przygnębiona. Lata pracy i stresu odbiły się na jego wyglądzie, niemniej jednak wyglądał dość pociągająco jak na swój wiek. Włosy lekko siwiejące dodawały mu klasy, a idealnie przystrzyżona bródka ukazywała jego młodość ducha. Wiktor długo wpatrywał się w zielone oczy Karola, próbując wyczytać z nich co się dzieje. Milczeli obaj, Karol odezwał się pierwszy.
— Po pierwsze mów mi po imieniu, tak będzie wygodniej. Wiesz, kiedy rano wyjeżdżałeś z domu nie podejrzewałem, że tak się to skończy. Lojalność, mówi ci to coś?
— Ale przecież pracuję dla pana nie od dziś, zawsze byłem lojalny, to co się nagle stało?
— Nie mówię o pracy.
— A o czym? — głos Wiktora się łamał.
Bał się tego, co za chwilę usłyszy, jeśli Paula z nim zerwie to nie będzie już potrzebny, a żeby mieć pewność, że nikomu nic nie powie to Karol pośle go do piachu. Klocki się złożyły i wszystko stało się jasne.
— Udajesz czy serio się nie domyślasz? — głos Karola stał się nagle stanowczy i groźny — Blanka, kojarzysz kogoś o tym jakże pięknym imieniu i jakże pięknym ciele?
Wiktor zamarł na samą myśl o kochance, w głowie kłębiły mu się setki myśli o tym, jak się dowiedział, ich spotkania zawsze odbywały się tak, żeby nikt nie miał nawet najmniejszych podejrzeń, zresztą ostatnio widywali się bardzo rzadko.
— Skąd pan wie o Blance? — zapytał niepewnie.
— Haha! Żartujesz? — śmiech Karola rozbrzmiał w całym pomieszczeniu, tym razem śmiał się całkowicie szczerze i długo, po chwili się uspokoił, otarł z policzków łzy i spojrzał na zdziwionego Wiktora — No widzisz, wzruszyłeś mnie do łez. Od początku wiedziałem, Paula jest zbyt zakochana i naiwna, żeby to dostrzec. Mnie nie zależało, aż tak bardzo. Z tym że dziś rano sytuacja się zmieniła. Od teraz będziesz wierny mojej córce, a Blanka musi zniknąć na zawsze.
Wiktor próbował ułożyć w głowie wszystko, co usłyszał, ale nie bardzo rozumiał co się wydarzyło. Bał się jednak zapytać, co nie umknęło uwadze Karola.
— Pytaj.
— Jak to sytuacja się zmieniła? I co to znaczy, że Blanka musi zniknąć? Chyba nie chce jej pan…? — głos Wiktora zawiesił się w przerażeniu.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że przecież byli umówieni na dzisiejszy wieczór, a on siedzi w jakiejś piwnicy i nie może jej ostrzec przed niebezpieczeństwem.
— Zabić? Tak przeszło mi to przez myśl, ale ona nie ma tu nic do rzeczy. Mój człowiek zabrał ją z miejsca, w którym mieliście się spotkać. No, a co on jej zrobi po drodze, to już jego sprawa, mnie na niej nie zależy — mówiąc to patrzył w coraz bardziej przejętą twarz Wiktora, który zaciskając szczęki próbował opanować nerwy — o nią się teraz nie martw, masz większe powody do zmartwień.
— Co? — Wiktor lekko oszołomiony próbował zebrać myśli — jakie powody?
— Paula jest w ciąży.
— Co kurwa? Jak w ciąży? — Wiktor nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
— A ty co? Nie wiesz skąd dzieci się biorą?
— Nie, no nie w tym rzecz. Ale… przecież odkąd jesteśmy ze sobą Paula jest na tabletkach, to jak?
— Słuchaj, ja nie chcę wnikać w wasze intymne sprawy. Jestem stary i sam fakt, że sypiacie ze sobą bez ślubu nie jest dla mnie łatwy. Trudno, przywykłem. Powiem ci tylko jedno, skończyło się twoje skakanie od dupy do dupy. Czy się pobierzecie to wasza sprawa, ale macie stworzyć dobry dom dla mojego wnuka? O Blance, ani o żadnej innej panience jej nie powiedziałem i nie powiem. A Blanka no cóż…
— Co cóż? Co jej zrobisz? Ona o niczym nie wiedziała, powiedziałem jej, że rozstałem się z Paulą — kłamał, licząc, że Karol uwierzy i nie zrobi dziewczynie krzywdy.
— Masz mnie za idiotę? Doskonale wiem, że widywaliście się ostatnio we trójkę, więc nie wciskaj mi tych cienkich kitów. Rozumiem, że chcesz ją ochronić, ale ja nic jej nie zrobię, nie wiem, jak Komandos, bo on mało cierpliwy jest, a jak panienka okaże się pyskata, to nie ręczę, że wróci w jednym kawałku, zwłaszcza że podobno ładna.
Serce Wiktora biło coraz szybciej. Jego życie w jednej sekundzie wywróciło się do góry nogami i wcale nie był z tego zadowolony.
— Dobrze. Tylko dlaczego się tu znalazłem?
— Ot młodzież, wszystko wam trzeba tłumaczyć co? A co ty myślisz, że miałem z tobą o tym rozmawiać jak do domu wrócisz co? Przy rodzinnej kolacji?
— Ale po co ta piwnica, związane ręce?
— Od tego się nie umiera, a przy okazji pokazałem ci procent tego, co z tobą zrobię jak zrobisz coś nie tak.
— Rozumiem. Możesz rozwiązać mi ręce?
— Mogę.
Wiktor poczuł nagłą ulgę, a potem nieopisany ból, kiedy krew znów dotarła do dłoni, z ran płynęła gęsta i ciemna krew, plamiąc mankiety jego białej koszuli. Zmęczony i obolały nie mógł podnieść się z krzesła. Nie wiedział, ile czasu spędził w piwnicy, ale po stanie swojego organizmu wiedział, że musiał tu być kilka godzin. Kilkanaście minut dochodził do siebie na tyle, żeby móc iść. Po wyjściu na zewnątrz poczuł dopiero ulgę. Świeże powietrze dodało mu życia. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że otwarta przestrzeń może przynieść tyle radości. Kiedy nerwy opadły, do głowy Wiktora zaczęły napływać poznane przed chwilą fakty. Ciąża Pauli, porwanie Blanki… wszystko spadło na niego z takim hukiem, że jeszcze mu w uszach dzwoniło. Nie wiedział za bardzo, od czego ma zacząć swoje nowe życie, wiedział tylko, że musi doprowadzić się do jako takiego stanu, żeby Paula niczego nie podejrzewała. Była prawie czwarta rano, do domu dotrze w ciągu godziny. Jak dobrze pójdzie, to Paula będzie jeszcze spać, to da się trochę naciągnąć czas. Całą drogę do domu Wiktor próbował ogarnąć zmiany w jego życiu. Dziecko w drodze, kochanka nie wiadomo gdzie i nie wiadomo w jakim stanie, teść, który wie o jego romansach, a przy okazji świadomość, że jego miłosne porywy będą się od dziś ograniczać tylko do żony. Paula nie była miłością jego życia, od zawsze bardziej kochała jego, niż on ją. Poznali się w wakacje, które spędzała na Mazurach. Wiktor przyjechał tam ze swoją aktualną wtedy kochanką na imprezę do kolegi. Od razu wpadła mu w oko, drobna dziewczyna o ciemnych, lśniących oczach, kasztanowe włosy zawsze miała związane w wysokiego kucyka. On wysoki, dobrze zbudowany i zawsze uśmiechnięty zbierał zawsze wszystkie spojrzenia. Jego zgrabne pośladki w kąpielówkach wyglądały tak obłędnie, że nic dziwnego, że Paula zrobiła wszystko, żeby go bliżej poznać. Nie musiała się wiele starać, bo Wiktor zawsze odnalazł wśród tłumu ofiarę najbardziej odurzoną jego urokiem. Jeden szeroki uśmiech i władcze spojrzenie z bardzo bliska stopiły serce Pauli raz na zawsze. Szybko się okazało, że dziewczyna, z którą przyjechał jest kuzynką Pauli, miał już wtedy mniejszy problem, żeby ją częściej spotykać i korzystał z tego na tyle często, że w końcu zaczęli ze sobą sypiać i ostatecznie zamieszkali razem w willi jej rodziców. Teraz jechał do niej, nie czując niczego. Nie cieszył się z tego, że wraca, że będzie ojcem. To dziecko bardzo komplikowało jego sprawy i dalsze życie. Wiedział, że Karol będzie znał każdy jego krok i nie da się tego uniknąć. Zostawić Paulę? Teraz? To skończy w betonowych butach na dnie najbliższej rzeki. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to zniechęcić do siebie dziewczynę. Gdyby to ona go zostawiła to może i Karol dałby mu żyć. Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać, a jednostajny szum ponad trzystu koni pod maską terenowego Audi działało na niego nasennie. Siedział na tylnej kanapie samochodu i wpatrywał się w migające za szybą drzewa, walczył z coraz cięższymi powiekami, ale w końcu uległ i zasnął. Obudziło go szczekanie psów. Powoli otworzył oczy i zobaczył znajome psie ślepia. Dwa olbrzymie dogi patrzyły na niego z radością w oczach, podsuwając głowy do głaskania. Wyciągnął rękę w kierunku wesołej, psiej mordy i zobaczył ranę na nadgarstku.
— Kurwa, myślałem, że to sen — westchnął głośno, rozglądając się po pustym podwórzu.
Wysiadł z samochodu, przedzierając się między skaczącymi psami i wolnym krokiem szedł w kierunku wielkiego domu otoczonego żywopłotem przyciętym w kule. Do domu prowadził chodnik wyłożony kamienną kostką, zakończony szerokimi schodami między dwoma kolumnami pokrytymi wijącym się bluszczem. W oknach panował mrok, nic dziwnego była piąta rano. Cicho poszedł do sypialni, chwilę nasłuchując pod drzwiami dla pewności, że dziewczyna śpi. Uchylił drzwi i spojrzał w stronę łóżka stojącego po lewej stronie od wejścia, Paula słodko spała w białej, satynowej pościeli, przytulając poduszkę, na której sypiał Wiktor. Ten widok trochę go rozczulił, czuł się podle, patrząc na nią i myśląc, jaką krzywdę jej robił przez te wszystkie lata.
— Czemu nie śpisz? Która godzina? — spytała zaspana, prawie nie otwierając oczu.
— Śpij, jest środek nocy. Już się kładę.
Poszedł do łazienki, umył się i oczyścił rany na nadgarstkach.
— No ciekawe co ja jej o tym powiem — mruknął sam do siebie.
Cicho podszedł do łóżka po miękkim, puszystym dywanie i położył się przytulając do nagich pleców Pauli. Jej włosy pachniały wanilią i cytrusami, a ciało jego ulubionym balsamem z mlekiem i miodem. Zaciągnął mieszankę zapachów głęboko do płuc i poczuł ulgę, że żyje i jest u boku wspaniałej kobiety.
Dopiero teraz dotarło do niego, że przy niej w ogóle nie myśli co z Blanką. Wziął telefon do ręki i szybko napisał wiadomość. Nie czekając na odpowiedź wyciszył dzwonek i wtulił się w pachnącą skórę dziewczyny. Sen długo nie nadchodził, jego myśli krążyły wokół jego przyszłego życia i wokół Blanki, o którą coraz bardziej się martwił. Co chwilę sprawdzał telefon, ale odpowiedź nie nadchodziła, miał nadzieję, że to tylko przez wczesną godzinę, a nie przez to, że coś złego jej się stało. W końcu zmęczenie dało o sobie znać i coraz trudniej było mu otwierać oczy. Mocniej zacisnął ramiona na ciele Pauli i przytulił czoło do jej karku, powoli odpływając w sen.Rozdział 7
Ślub zbliżał się wielkimi krokami. Biała suknia zdobiona perłami i diamencikami wisiała już w szafie. Dziś przyszedł czas na zakup garnituru. Wszelkie wymagania panny młodej co do stroju przyszłego męża ograniczały się do wizyt w kilku luksusowych salonach. Paula szczególną uwagę przykładała do każdego detalu swojej wymarzonej, ślubnej układanki i nie mogła pozwolić sobie na żaden przypadkowy element. Niestety jej wizja nie zawsze zgadzała się z wyobrażeniami Wiktora, on stawiał na ponadczasową klasykę w postaci czarnego, gładkiego smokingu i muszki w stylu Jamesa Bonda, ona widziała go w kolorowym garniturze i wzorzystym krawacie. Zderzenie dwóch odmiennych gustów budziło między narzeczonymi spięcia i konflikty, często tłumaczone humorami ciężarnej.
— Czy ty zawsze musisz być taka uparta? — łagodnie próbował przekonać narzeczoną.
— Muszę! A tobie co za różnica, w czym pójdziesz?
— No wyobraź sobie, że jest jednak jakaś różnica, chcę się dobrze czuć na własnym ślubie i weselu. To takie dziwne?
— To idź w czarnym, ale beze mnie! — krzyczała na całe gardło.
— Jezu, babo, do grobu mnie wpędzisz. Dobrze, zgodzę się na ciemnoniebieski garnitur i muchę lub gładki krawat. I koniec! Otworzyła usta, żeby zaprotestować, nie zdążyła jednak niczego powiedzieć, bo Wiktor przycisnął jej usta do swoich. Próbowała się odsunąć, ale był silniejszy, brutalnie wdarł się w jej usta, językiem pieszcząc jej miękkie wargi i wsłuchując się w ciche westchnienia, wyrywające się co chwilę z jej ust.
— Mmm, ale musimy… — zaczęła mówić.
— Musimy… się rozluźnić, a ja znam taki jeden skuteczny sposób na relaks — patrzył na nią z góry płonącym namiętnością wzrokiem.
— Ale nie mamy czasu, bo jesteśmy umówieni na przymiarkę…
— Aaa… to musimy się bardzo spieszyć — jego szelmowski uśmiech wprowadzał Paulę w dobry nastrój.
— No to może nie warto zaczynać? — drażniła się z nim, wiedząc doskonale, że go to kręci.
Nie wytrzymał, podniósł Paulę za pośladki i oparł o swoje biodra. Wzrastające podniecenie Wiktora było bardzo mocno wyczuwane przez dziewczynę.
— No proszę, tygrys się obudził — śmiała się, całując i przygryzając rozgrzaną, tętniącą szyję Wiktora.
— Tygrysa to ty dopiero zobaczysz!
Położył ją na miękkim dywanie na środku sypialni. Jego język pieścił delikatną skórę na szyi Pauli, a ręka błądziła po ciele dziewczyny. Rozbierali się nawzajem, nie mogąc się doczekać dalszej części zabawy. Wiktor mocno przytulił nagie ciało narzeczonej, które uwodzicielsko pachniało cytrusami i seksem. Usiadł na podłodze, opierając się plecami o szczyt łóżka i posadził Paulę na sobie. Jego twardy penis powoli wsunął się w gotową od dawna dziewczynę, głośno stęknęła, odchylając się do tyłu i prowokując do pieszczot jej spragnionych dotyku piersi. Nie czekała długo, Wiktor mocno ścisnął dłońmi jej nieduży, kształtny biust i drażnił kciukami twardniejące z rozkoszy sutki. Wsłuchiwał się w ciche jęki coraz bardziej podnieconej dziewczyny i sycił się uczuciem wilgoci, jaka spływała z jej kobiecości. Przeniósł dłonie na łopatki kochanki i przycisnął usta do jej piersi, zassał mocno sterczący sutek i czuł, jak dziewczyna spina ciało z podniecenia, przygryzał i lizał na zmianę różowe brodawki i upajał się zapachem jej rozgrzanego ciała. Delikatne kołysanie bioder przybierało na sile, w końcu gwałtowne ruchy przyniosły jej bolesną rozkosz, czuła ucisk w podbrzuszu i przyjemne dreszcze na ciele, a jej skóra pokryła się gęsią skórką. Głośne pojękiwania drażniły uszy Wiktora, doprowadzając go na szczyt seksualnej przyjemności. Jego ciało było gotowe na eksplozję, czuł, jak podniecenie osiąga najwyższy możliwy poziom. Nagłe otwarcie drzwi od sypialni wytrąciło ich z miłosnych uniesień. Oboje gwałtownie spojrzeli w kierunku intruza. Matka Pauli stała bez ruchu w drzwiach sypialni. Sparaliżowana widokiem nie mogła się ruszyć. Kochankowie patrzyli na nią bez słowa i czekali cierpliwie, aż wyjdzie.
— Yyy mieliśmy jechać, ale … no… nie przeszkadzajcie sobie — odwróciła się i wyszła, spotykając w korytarzu Karola.
— Gotowi?
— No… — zawiesiła głos — chyba nie bardzo. Trochę są zajęci.
— Czym?
— No pomyśl czym! Co się głupio pytasz? — otworzyła szeroko oczy i pokiwała głową — wlazłam jak głupia…
— Tak całkiem? — Karol zmarszczył lekko brwi.
— Nie. Do połowy! Młody nigdy nie byłeś?
— No byłem, byłem — złapał Izabellę za biodra i przysunął do siebie — a może, skoro i tak czekamy, to przypomnimy sobie co nieco z młodych lat co?
Subtelny uśmiech Izabelli wyglądał mocno zachęcająco. Karol podniósł żonę, przerzucił sobie przez ramię i zaniósł do sypialni.
— A wiesz, czym różnimy się od młodych? — zapytał, kładąc żonę na łóżku.
— No czym? — spytała zalotnie.
— Bo my… zamkniemy drzwi — zaśmiał się i przekręcił klucz w drzwiach, a już po chwili ich ubrania leżały na drewnianej podłodze.
W sypialni młodych emocje lekko opadły, Paula wtuliła twarz w nagi tors Wiktora i wsłuchiwała się z przyjemnością w bicie jego serca i szybkie oddechy, które od zawsze koiły jej nerwy. Zawsze wierzyła, że jego serce w końcu będzie bić tylko dla niej. Zdawała sobie sprawę, że nie jest jedyną kobietą w jego życiu i nie była to dla niej łatwa sytuacja, teraz miała nadzieję, że ciąża sprawi, że będzie tylko jej. Póki co wszystko na to wskazywało, więc cieszyła się każdą chwilą spędzoną w jego ramionach.
— To co? Zbieramy się? — zapytała, gładząc jego gładką klatkę piersiową i składając delikatne pocałunki wokół twardych, ciemnych sutków.
— O nie kochana. Trzeba słuchać rodziców — uśmiechnął się cwaniacko i przesunął dłonie z łopatek dziewczyny w dół jej ciała i zatrzymał dopiero na pośladkach.
— I co?
— I to, że mamusia mówiła, żebyśmy sobie nie przeszkadzali — złapał ją mocno i położył na podłodze.