Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zaśpiewam Ci piosenkę. Opowieści z południa Tajwanu - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
13 maja 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaśpiewam Ci piosenkę. Opowieści z południa Tajwanu - ebook

– Siódmy rok z rzędu idę kupować trumnę. Chyba sama powinnam sobie jakąś zamówić… – odpowiedziała siódma ciotka, po czym wyszła z sali duszy i z podcienia domu, mrucząc do siebie pod nosem. Zniknęła, malejąc w oddali, a w pokoju zapadła cisza. Xiao Li i ja spojrzeliśmy na siebie ponad ogniem.

Nagle moja komórka, z której nadal leciała sutra, zaczęła wibrować. Brzmiało to tak, jakby sam dziadek, leżący na plecionej macie, wydawał z siebie jakieś pomruki, aż jego całun od strony uszu zmarszczył się niczym fala. Szybko odciągnąłem materiał, jakbym odsłaniał główną nagrodę w jakimś konkursie, po czym pośpiesznie wyciągnąłem białą słuchawkę z lewego ucha dziadka…

Zbiór opowiadań prosto z Tajwanu - świat współczesnych Tajwańczyków osadzony głęboko w tradycjach, wierzeniach i zwyczajach ludowych.

Ich autorem jest Yang Fumin (ur. 1987 r. w Tainanie). Ten absolwent literatury tajwańskiej swoje pierwsze opowiadania opublikował w 2010 r. Łączy elementy groteskowe z zabawnymi, barwne opisy z żywymi dialogami. Po mistrzowsku bawi się słowem i… dźwiękiem – Czytelnik „usłyszy” tu popularne piosenki, gongi towarzyszące pogrzebom czy odmienne sposoby mówienia bohaterów.

Tłumaczenie zaprezentowanych opowiadań jest żywe, plastyczne, gra słowem i wciąga w niepowtarzalny klimat południowego Tajwanu, a jednocześnie przekonuje, że mimo powierzchownych różnic doświadczenia życiowe, problemy, przywary i marzenia jego mieszkańców w gruncie rzeczy są takie same jak nasze.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8238-002-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD TŁUMACZKI

Opowiadania Yang Fumina, choć dotyczące zwykłego życia zwykłych ludzi, okazały się dla mnie ogromnym wyzwaniem, jeśli chodzi o tłumaczenie, toteż wydaje mi się, że Czytelniczkom i Czytelnikom należy się garść informacji, które nieco przybliżą kontekst Tajwanu – kraju stosunkowo mało znanego w Polsce – i pozwolą zrozumieć pewne wybory, których dokonałam podczas w pracy nad tymi tekstami (jak również zasygnalizują elementy, które mogły się nieco zagubić w tłumaczeniu).

Pierwszą trudnością był już sam sposób transkrypcji nazw miejscowych i imion osób. Ogólnie rzecz biorąc, nazwy chińskojęzyczne zapisuje się obecnie standardową międzynarodową transkrypcją _pinyin_ (na końcu przedmowy znajduje się krótka informacja o tym, jak wymawiać ten zapis po polsku). Jednak na Tajwanie, mimo planów wprowadzenia _pinyinu_ jako obowiązującego systemu, do tej pory nie ujednolicono tej kwestii i wiele nazw funkcjonuje w starszych transkrypcjach (na przykład miasto Taichung w _pinyinie_ zapisalibyśmy jako Taizhong, a Kaohsiung jako Gaoxiong). Postanowiłam więc stosować uznany zapis tam, gdzie jest on szeroko rozpowszechniony (odnosi się to oczy­wiście również do wymienionych w książce osób publicznych), formę _pinyin_ tam, gdzie funkcjonują dwie wersje (na przykład rzeka Tamsui równie często zapisywana jest w _pinyinie_ jako Danshui), zaś w sytuacji, gdy mamy do czynienia z postaciami fikcyjnymi i mniej znanymi miejscowościami, trzymam się _pinyinu_. Jedyną nazwą miejscową, która została oficjalnie spolszczona, jest Tajpej – stolica Tajwanu. Właściwie konsekwencja nakazywałaby w ten sam sposób spolszczyć nazwę miasta Tainan (we wszystkich trzech przypadkach mamy do czynienia z tym samym chińskim znakiem _tai_), lecz w przypadku tego tłumaczenia sztywne podporządkowanie się jej zasadom przyniosłoby chyba więcej szkody niż pożytku.

Drugim problemem była różnorodność językowa oryginału. Tajwan – wyspiarski kraj wielkości mniej więcej jednej dziesiątej obszaru Polski – jest ogromnie zróżnicowany pod względem lingwistycznym. Poza dominującym obecnie językiem chińskim (który przeważnie nazywa się tam „językiem krajowym”) oficjalnie uznaje się również język Hokkien (inaczej tajwański lub Minnan – przynieśli go ze sobą w XVII w. osadnicy z prowincji Fujian na południu Chin), język Hakka (posługują się nim grupy ludności Hakka, które prawdopodobnie wywodzą się z chińskich prowincji Henan i Hubei, a potem migrowały na południe) oraz języki tajwańskie (ang. _Formosan languages_), czyli zróżnicowaną grupę języków austronezyjskich, którymi posługują się tzw. Aborygeni tajwańscy – autochtoniczna ludność Tajwanu, spokrewniona z ludami polinezyjskimi i zamieszkująca wyspę od ponad pięciu tysięcy lat. Oczywiście wszystkie te języki oddziałują na siebie w większym lub mniejszym stopniu i w zależności od regionu Tajwanu. W prozie Yang Fumina narracja w języku krajowym płynnie miesza się z licznymi dialogami i słowami w języku tajwańskim, co natychmiast nasuwa pytanie: jak rozwiązać tę kwestię w tłumaczeniu? Ostatecznie zdecydowałam się tłumaczyć wszystko standardową polszczyzną, uciekając się co najwyżej do większej potoczności w dialogach (językiem tajwańskim posługują się częściej osoby starsze i mieszkające poza dużymi miastami – wśród młodszych mieszkańców metropolii dominuje język krajowy. Oczywiście wiele osób posługuje się płynnie obydwoma i przeskakuje lub łączy jeden z drugim zależnie od okoliczności). Nie siliłam się za to na celowe tworzenie sztucznego dialektu ani tym bardziej adaptowanie polskich gwar, by odwzorować ten sposób mówienia (tajwański i krajowy są to wszak osobne, choć spokrewnione języki – byłoby to więc trochę tak, jakby ktoś napisał książkę po czesku ze wstawkami po słowacku, a polski tłumacz przetłumaczył te wstawki na przykład na gwarę góralską!).

Wyzwaniem numer trzy był literacki styl Yang Fumina, w którym narracja jest suto doprawiona grami słownymi – ta właśnie cecha, która dodaje jej takiego smaczku w oryginale, najtrudniej poddaje się tłumaczeniu z uwagi na różnice w konstrukcji języka chińskiego i polskiego. Chiński, pozbawiony deklinacji i koniugacji, a ponadto zapisywany znakami reprezentującymi konkretne sensy (nie dźwięki), dysponuje zarazem znacznie mniejszą liczbą możliwych kombinacji głosek. Stanowi więc idealne narzędzie do kalamburów i zabaw homonimami – z tego narzędzia Yang Fumin korzysta z wielkim upodobaniem.

Najlepszym tego przykładem są opowiadania _Bibi_ i _Nawiedzona._ Pierwsze zasadza się językowo na różnorodnym zastosowaniu znaku _bi_, który służy tu zarówno jako imię własne, onomatopeja oraz w dosłownym znaczeniu jako czasownik „przymuszać kogoś do czegoś”. Drugie natomiast opiera się na wieloznaczności znaku _gui_ i bogactwie związanych z nim idiomów. _Gui_ („duch”, „zjawa”, „demon”, a w znaczeniu przymiotnikowym: „przeklęty”, „utrapiony”, „przebiegły”) __ pojawia się tu na każdym kroku, począwszy od tytułu: _You gui,_ czyli dosłownie: „Jest duch” (oznacza to coś podejrzanego, szemranego, dziwnego). Dalej następują liczne związki frazeologiczne (np. _Gui zhidao_ – dosł. „duchy wiedzą”, odpowiednik naszego „diabli wiedzą”), wreszcie mamy też przezwisko ciotecznej siostry bohaterki: Xiao Gui, co dosłownie oznacza „Mały Duch”. Określenie to stosowane jest potocznie wobec niegrzecznych dzieci (polskim odpowiednikiem byłoby coś w rodzaju: „Ty mały potworze!”), tu natomiast stosuje się je jako imię własne. Sądzę, że uparte trzymanie się znaczenia „duch” dałoby sztuczny efekt, dlatego w polskiej wersji tłumaczyłam _gui_ za pomocą różnych pojęć: diabeł, demon, duch, upiór, zmora, diabelski, upiorny i tak dalej (jak na ironię, problem ten nie dotyczy matki bohaterki, która nosi imię A Gui – w tym przypadku _gui_ zapisuje się bowiem znakiem oznaczającym „kasja” i jest to dość typowy element imion żeńskich!).

Wreszcie ostatnim wyzwaniem było bogactwo szczegółów geograficznych, kulturowych, religijnych i folklorystycznych – wiele przywoływanych przez autora zwyczajów jest mało zrozumiałych nawet dla młodych, wychowanych w dużych miastach Tajwańczyków, a co do­piero dla czytelnika zagranicznego, postawionego dodatkowo przed górą innych informacji, które z kolei dla rodzimego odbiorcy byłyby oczywiste.

Przede wszystkim przytłoczyć może szczegółowe wymienianie licznych miejscowości. W ogromnym skrócie: większość opowiadań osadzona jest na południowym zachodzie Tajwanu, w okolicy miasta Tainan. Do niedawna administracyjnie istniały dwie osobne jednostki: miasto ­Tainan oraz powiat o tej samej nazwie. W 2010 roku połączono je, tworząc miasto wydzielone Tainan (miasta wydzielone oraz prowincje to najwyższy szczebel administracyjny kraju). W skład Tainanu wchodzi więc obecnie 37 dzielnic. O ile jednak niektóre dzielnice stanowią integralną część dużego miasta (tak jak warszawska Wola czy Ursynów), o tyle inne mają zdecydowanie małomiasteczkowy lub nawet wiejski charakter i osoba przyjezdna zapewne uznałaby je za osobne, choć ściśle do siebie przylegające miejscowości (Tajwan znajduje się na liście najbardziej zagęszczonych krajów świata). Do nich właśnie należą wymieniane w opowiadaniach miejsca takie jak Guantian, Madou, Danei, Shanhua, Yujing i tak dalej. Kiedy więc w tekstach pojawiają się wzmianki o „centrum Tainanu”, chodzi o dzielnice o bardziej wielkomiejskim charakterze.

Co się zaś tyczy opisywanych w tekście zwyczajów i obrzędów ludowych: charakterystyczną cechą krajów tego kręgu kulturowego jest synkretyzm religijny. Na Tajwanie największymi grupami wyznaniowymi są buddyści i taoiści – w praktyce jednak obie religie dość płynnie się ze sobą splatają: w większości świątyń można oddawać cześć bóstwom buddyjskim, taoistycznym i tym pochodzącym z religii ludowych. Dla Tajwańczyka nie ma najmniejszej sprzeczności w sytuacji, kiedy po odczytaniu buddyjskich sutr idzie wziąć udział w taoistycznych egzorcyzmach, a na koniec zapala trociczki i prosi o błogosławieństwo ludową boginię Mazu.

Ponadto bardzo ważna jest pamięć o przodkach: w tradycyjnych domach często znajdziemy mniejsze lub większe ołtarzyki, na których obok figury wybranego bóstwa znajdować się będą tak zwane „tabliczki przodków” – niewielkie drewniane deseczki z wyrytymi imionami zmarłych członków rodziny. Uważa się, że po dopełnieniu odpowiednich obrządków w takiej tabliczce może zamieszkać dusza zmarłego. Tabliczki przodków często ustawia się hierarchicznie w zależności od pozycji, jaką zmarły zajmował w rodzinie. Istnieją też tabliczki zbiorowe, reprezentujące ogół zmarłych z danego rodu (czasami po upływie pewnego okresu indywidualna tabliczka jest zabierana, a zmarły jest potem czczony w tabliczce zbiorowej). W starych domostwach na ścianach pomieszczenia z ołtarzykiem często wiszą też portrety lub zdjęcia zmarłych krewnych, które przygotowano na okoliczność ich pogrzebu.

Wzmianki o tych i wielu innych tradycjach możemy znaleźć w niniejszych opowiadaniach. Starałam się tłumaczyć je w taki sposób, by Czytelniczki i Czytelnicy mogli łatwo śledzić akcję ze zrozumieniem, a jednocześnie nie utonęli w lawinie drobiazgowych przypisów – nie jest to przecież studium antropologiczne (sprawy nie ułatwia fakt, że często ten sam zwyczaj ma kilka różnych uzasadnień!). Unikałam zarazem nadmiernego adaptowania szczegółów na polski, by utrzymać niepowtarzalny klimat tajwańskiej prowincji – zachowałam na przykład pojęcie _sanheyuanu_, zamiast tłumaczyć je ogólnikowo jako dom, a także tradycyjne jednostki miar.

Jeśli chodzi o obrzędowość, tłumaczyłam pojęcia, które dobrze się temu poddawały, na przykład „szyk Ośmiu Generałów” – z kolei nazwę grupy obrzędowej „Szyk Song Jiang” postanowiłam zachować w brzmieniu pierwotnym, ponieważ jest to po prostu nazwa własna. Na tej samej zasadzie nazwy świątyń zostawiałam przeważnie w oryginale, jednak w przypadku opowiadania _Nawiedzona_ postanowiłam je przetłumaczyć. Po raz kolejny poświęciłam więc żelazną konsekwencję, uznając, że wyższą wartością będzie tu indywidualne podejście do każdego opowiadania i terminu. Była to próba znalezienia równowagi między zachowaniem tajwańskiego kolorytu a łatwością odbioru literackiego; między dostarczeniem kontekstu niezbędnego do zrozumienia akcji a zasypaniem odbiorców nadmiarem szczegółów. Mam nadzieję, że przynajmniej w pewnym stopniu udało mi się osiągnąć ten cel i że ­dzięki tym opowiadaniom poczują Państwo niepowtarzalny klimat południowego Tajwanu, a jednocześnie przekonają się, że mimo powierzchownych różnic doświadczenia życiowe, problemy, przywary i marzenia jego mieszkańców w gruncie rzeczy są takie same jak nasze.

Korzystając z tej okazji, chciałabym serdecznie podziękować ­Nickowi Brownowi i Annabel Luo, którzy bardzo pomogli mi w pracy nad tłumaczeniem tego tomu.

_Agnieszka Walulik_Wymowa transkrypcji _pinyin:_

_ch_, _sh_, _zh_ czytamy odpowiednio jako _cz_, _sz_, _dż_

_j_ czytamy jako _dź_

_x_ czytamy jako _ś_

_q_ czytamy jako _ć_

_y_ czytamy jako _j_

_r_ czytamy jako _ż_

_z_ czytamy jako _dz_

końcówkę -_ui_ czytamy jako -_łej_

końcówkę -_ong_ czytamy jako -_ung_

PRZYKŁADOWO:

Babcia Shuiliang – czytamy jako babcia Szłejliang

Mnich Qingshui – czytamy jako mnich Cingszłej

Bóg Xuanwu – czytamy jako bóg Śłenłu

Song Jiangowie – czytamy jako Sung Dziangowie

Su Weixian – czytamy jako Su ŁejsienTA NOC CZEMUŻ TAKA DŁUGA

A teraz – siedzimy we trójkę, babcia i dwoje wnucząt, ściśnięci w miniciężarówce, oparci jedno o drugie, odgrodzeni szybą od całego świata.

A teraz – szykujemy się do wyjazdu z Danei.

Naszego małego niebiańskiego królestwa Danei, z jego och-mistrzynią, Najweiszą Bosską Babcią Wei.

Komentarze na blogu starszej siostry zacząłem zostawiać latem ze­szłego roku, w porze szalonego rozkwitu mangowców. Nasz dom rodzinny leży właśnie w wiosce Danei, na terenie miasta wydzielonego Tainanu. Zewsząd pachnie tam kwiatami, ich woń napływa wraz z rzeką Zengwen, która przecina Yujing, mija kilka zakoli i wreszcie dociera do nas, do Danei… Przywodzi mi to na myśl pogrzeb mojego najstarszego stryjecznego dziadka, który również miał miejsce zeszłego lata. Kondukt pogrzebowy obszedł całą wioskę, wszyscy nieśli po gałązce lilii, gailardii i słonecznika, tak że nasze żałobne jutowe szaty, konopne kapelusze i kaptury przesiąkły ich zapachem. Łącznie była nas ponad setka krewnych, dzieci i wnuków, wszyscy ustawieni według kolejności starszeństwa, w tradycyjnym odzieniu, którego barwa symbolizowała relację danej osoby ze zmarłym – i tak maszerowaliśmy, mimo świątyń, mostów i gapiów, aż do krematorium. Ja z siostrą szliśmy obok siebie, zamykaliśmy pochód. Jako najmłodsze pokolenie nawet nie mieliśmy tradycyjnych żałobniczych strojów.

Zaczynałem się już przyzwyczajać do cotygodniowego zostawiania komentarzy na blogu siostry, zatytułowanym „Dzieci Danei”. Był to jakiś sposób na podtrzymanie z nią kontaktu. Robiłem to co piątek o dwunastej w nocy. Próbowałem usnuć w wirtualnym świecie genealogiczną sieć, by za jej ­pomocą wyłowić siostrę i wyciągnąć ją z powrotem na brzegi Danei. W tym celu odłożyłem sobie na bok cztery nekrologi, a mianowicie: z roku dwutysięcznego – nekrolog prababki Yang Chennŭ, z dwa tysiące drugiego – nekrolog najstarszej stryjecznej babki Yang Chen Huaizhu, z dwa tysiące piątego – najstarszej ciotecznej babki Zheng Yangzhi, wreszcie najnowszy, z dwa tysiące siódmego roku – nekrolog najstarszego stryjecznego dziadka Yanga Yongde. Właśnie imionami tych wspólnych przodków podpisywałem swoje komentarze, mimo iż nieustannie przebijała spod nich moja utajona tożsamość. Nie miałem żadnego problemu z tym, że podszywam się pod dusze zmarłych krewnych, po prostu w ich perspektywę nieustannie wkradał się mój własny głos i wspomnienia. Chcąc odzyskać tę moją siostrę-uciekinierkę, rozmawiałem z nią na blogu niczym zjawa nawiedzająca jej sny albo zmarła dusza, która nie chce odejść z tego świata – tematem rozmów było zaś to, dlaczego uparła się zostać wyrodną wnuczką.

– Wyrodna wnuczka! Jak dziewucha nie chce się wydać za mąż, tylko siedzi w domu, to potem robi się z niej taka zołzowata sekutnica! Takim to nikt po śmierci nie oddaje czci na domowym ołtarzyku! ­Poczeka, zobaczy, kto jej będzie składać ofiary! Ani jej nie nakarmią! Aż wreszcie zrobi się z niej jaka dusza potępiona! – Taką oto tyradę słyszałem co dnia o piątej po południu, kiedy nasza Bosska wychodziła na podwórko sanheyuanu1, aby zażyć trochę ruchu; recytowała mi ją niczym uczennica wykutą na pamięć lekcję.

– Babciu, daj spokój! – odpowiadałem. – Ty tu się zamartwiasz, że zostanie duszą potępioną i w dodatku będzie głodować, a przecież ona specjalnie robi ci na złość, żeby cię ukarać! Naprawdę wyrodna! Ona właśnie chce, żebyś się o nią niepokoiła! Wyrodna jak nie wiem!

Bo babcia była moją och-mistrzynią Danei, Najweijszą Bosską Wei.

W ciągu ostatnich ośmiu lat musieliśmy zorganizować u siebie aż cztery pogrzeby – zastraszające tempo. Wszyscy powymierali. Bosska ­ciągle powtarzała:

– Przedtem nie było chwili, żeby ktoś się nie kręcił po podwórzu, a teraz nawet i kota nie uświadczysz. No, powymierali jak jeden, ot co.

Na co ja znowu odpowiadałem:

– Babciu, ale teraz przynajmniej ty jesteś najstarsza, głowa rodu! Twój głos jest najważniejszy i z tobą najbardziej trzeba się liczyć!

Siostrę i mnie od małego wychowała właśnie Bosska. Była najbardziej typową wieśniaczką, jaką można sobie wyobrazić: taką klasyczną babuleńką, niewysoką, o ciemnej, czerstwej cerze. Z której strony by nie spojrzeć, zawsze przypominała posąg bogini Mazu2 z naszej miejscowej świątyni – miękka i pulchna, miła i dobrotliwa, ale niech jej kto zajdzie za skórę… W domu nikt nie odważył się jej sprzeciwiać, a gdy przejmowali nasze grunty i trzeba było zawalczyć o rekompensatę – lekką ręką należało się nam kilka milionów – sama jedna poszła reprezentować całą rodzinę i wyglądała przy tym normalnie jak mściwa furia. Wyhodowała w życiu chyba więcej owoców niż jakikolwiek chłop, a jakie jej wychodziły pomarańcze i awokado, i żółte czy czerwone mango – ledwo dowoziła je do hurtowni, a sprzedawcy od razu wszystko rozkupywali, serio.

Męża straciła, kiedy miała trzydzieści lat, tuż przed ­urodzeniem ich jedynego syna. Potem, już jako wdowa, własnoręcznie odchowała dwoje wnucząt. I nie mogę powiedzieć, żebyśmy cokolwiek na tym stracili, ponieważ okazało się, że w porównaniu z rówieśnikami, którzy mieli oboje rodziców, trafiła nam się niezwykle postępowa opiekunka. Bosska w ogóle zawsze była bardzo nowoczesna i w myśl tej zasady bardzo nowocześnie woziła nas do szkoły i z powrotem skuterem marki Wilk 125, choć nasz dom leżał zaledwie sto metrów od miejscowej podstawówki. Jeszcze zanim rząd wprowadził obowiązek używania kasków, ona już zbroiła nas w porządne hełmy i tak zabezpieczonych wszędzie ze sobą zabierała. W życiu nie zapomnę, jak lewą stopą zmieniała biegi i jak śpiewała do wtóru burczącego silnika miękkim i trochę smutnym głosem. Jej numerem popisowym była piosenka _Ta noc czemuż taka długa_. Jak głosi motto programu „Zostań gwiazdą”: „Nieważne, czy fałszujesz, liczy się to, żeby opowiedzieć jakąś historię” – a nasza Bosska uwielbiała śpiewać i we wszystkich swoich piosenkach opowiadała zawsze o tym samym: mianowicie o tym, jak to bardzo nowocześnie wozi nas minifur­gonetką do Shanhua na angielski, do Madou do prywatnego liceum, do Yongkang na McDonalda i do domu handlowego Tuntex, gdzie na ostatnim piętrze zrobili wesołe miasteczko i można było pojeździć kolejką. A żebyśmy zyskali dodatkową przewagę w postaci znajomości trzeciego języka, często uczyła nas różnych japońskich zwrotów. O, bardzo dalekowzroczna była z niej staruszka – bardzo żywiołowa_._ Pewnej zimy siostra przyleciała ze szkoły z płaczem i zaczęła jęczeć:

– Nie umiałam z matematyki i wychowawczyni powiedziała, żebym poszła się powiesić!

A wtedy nasza Bosska, która właśnie suszyła na podwórzu mango razem ze swoją starszą siostrą (bo cioteczna babcia akurat się rozwiodła i sprowadziła z powrotem do rodzinnego domu), aż się nadęła z wściekłości i natychmiast poleciała zrobić awanturę – nawet nie odłożyła na wpół wysuszonego owocu. Wpadła do szkoły, poleciała do pokoju nauczycielskiego, rozejrzała się od progu wytrzeszczonymi oczami, a kiedy wreszcie wypatrzyła ofiarę stojącą pięć metrów od siebie, zwyczajnie cisnęła w nią tym mango i jak się nie wydarła:

– Jak pani śmie mówić mojej wnuczce, żeby się powiesiła! Za to płacę czesne, żeby takich rzeczy słuchała?!

Wychowawczyni, cała czerwona jak burak, odwróciła się, ociekając sokiem z mango, i wrzasnęła:

– A pani to kto?!

– Kto? Zaraz się pani dowie! Zza świątyni w Danei przyjechałam, z domu Yangów. Po mężu nieboszczyku mam nazwisko Yang, a po babce imię Nie Twój Gówniany Interes! Więc nazywam się Yang Nie Twój Gówniany Interes! A pani zaraz się nażre tymi swoimi gównianymi ­tekstami!

Pamiętam to wszystko jak dziś: Bosską tak poniosło, że cały pokój nauczycielski struchlał ze strachu, nikt nie odważyłby się jej postawić. I pamiętam jeszcze inną sytuację z czasów podstawówki: Bosska już przed szesnastą czekała na włączonym silniku, aż siostra i ja skończymy lekcje, po czym zabrała nas do centrum Tainanu. Przyuważyła nas stryjeczna babka – to było jeszcze przed jej śmiercią – i pomyślała, że na pewno jedziemy do szpitala, w odwiedziny do kogoś chorego. (Bo w tamtym pokoleniu rzadko się jeździło do miasta, najczęściej właśnie do szpitala, ewentualnie z wizytą do dzieci, którym powiodło się w interesach i kupiły sobie mieszkanie w centrum). A gdy wieczorem wróciliśmy z zaczerwienionymi oczami, to już w ogóle uznała, że źle się dzieje i ktoś będzie umierał. Jakoś tak się złożyło, że nigdy nie miałem okazji wyjaśnić jej, o co chodziło. Dopiero kiedy leżała na łożu śmierci, wyznałem jej prawdę:

– Wiesz, tamtego dnia babcia zabrała nas skuterem do kina, na ­_Titanica_.

Gdy pytaliśmy o naszych rodziców, Bosska mówiła głośno:

– W Ameryce mieszkają. Dobre z nich dzieci, przysyłają pieniądze na wasze wychowanie, tylko nie mają czasu przyjechać w odwiedziny.

(Dopiero po wielu latach dotarło do mnie, że nigdy nie posługiwaliśmy się słowami „mama” i „tata”. Brzmiały dla nas obco. Po prostu nie istniały).

Dlatego też co roku na Dzień Matki razem z siostrą robiliśmy własnoręczne kartki dla Bosskiej, a na nich pisaliśmy: „Dla Babci! Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Babci!”. (Bo to była nasza och-mistrzyni Danei, Najweisza Bosska Babcia Wei).

Żyliśmy tak sobie we trójkę w niejakim odosobnieniu, bezpiecznie ­zaszyci w prawym skrzydle starego sanheyuanu. Przez dziesięć lat na naszym podwórzu odbyły się jeden po drugim cztery pogrzeby i nawet Bosska zastanawiała się czasami, czy nie będzie następna w kolejce. Niegdyś ­gwarny dom opustoszał, wszyscy wymarli, zostało tylko nas troje – jakbyśmy stali na straży naszej starej ziemi, cichutko, zapomniani przez świat.

– Nie, na odwrót, to właśnie my zapomnieliśmy o całym świecie! – mawiała wesoło moja siostra.

I rzeczywiście, świat mógł dla nas nie istnieć. Tę zasadę wpoiła nam Bosska, która nie chciała, żeby jej wnuczęta żyły w sposób pozbawiony znaczenia. Dopiero później przekonałem się, że siostra faktycznie postanowiła żyć tak, jakby świat dla niej nie istniał.

Było to pewnego piątkowego wieczoru po dwudziestej drugiej. Wioska już spała, ale ja z babcią oglądaliśmy jeszcze wielki finał drugiego se­zonu „Zostań gwiazdą”. Najpierw założyliśmy się, że zwycięży Liang ­Wenyin, ale po piosence Lai Yuminga, który włączył do występu elementy ­rocka, Bosska zmieniła zdanie:

– To było nieziemskie! I w ogóle takie z niego ciacho, jak nie wygra, to ja już nie wiem!

Bosska była wielką fanką programu. Zaczęła go oglądać rok temu, latem, już w trakcie drugiej edycji. Poza „Zostań gwiazdą” lubiła też „Stylowego szefa kuchni” z mistrzem kuchni A Ji, śledziła publicystyczny talk-show „Ważne sprawy” i często oglądała „Rozmowy publiczne”, prowadzone przez Li Tao. Nieraz rwała się, żeby dzwonić do programu, ale szkoda jej było marnować pieniądze na telefon. Załatwiłem jej więc komórkę w sieci YaTai, bo akurat mieli promocję – przy kupnie aparatu dorzucali jeszcze jeden za darmo. Ten drugi wziąłem dla siebie – połączenia w sieci były za friko, więc mogłem wydzwaniać do babci do oporu. Jako dzwonek ustawiła sobie piosenkę Jaya Chou, _Huo Yuanjia_ – z głośnością na maksa, tak że wył: hłohłohłohło, bo inaczej nic by nie słyszała.

W pewnym momencie niewiele brakowało, a babcia praktycznie zamknęłaby się w czterech ścianach. Okres ten trwał dość długo. A zaczęło się od tego, że kiedy umarł stryjeczny dziadek, nie poszła na pogrzeb, tylko została sama jedna w domu i zaczęła się krzątać wokół różnych większych i mniejszych spraw, zupełnie jakby natychmiast wzięła na siebie rolę głównej rzeczniczki naszego sanheyuanu. Teraz to ona była tam najważniejsza. I wedle jej własnego opisu, kiedy usiłowała zawiesić przy drzwiach nowe kuplety noworoczne, jakoś źle stanęła na stołku i poleciała na ziemię. A że była już niemłoda, upadek skończył się poważnym urazem. Obecni na miejscu robotnicy pospiesznie zawieźli ją do szpitala Madou Sin-Lau. Gdy wróciliśmy z pogrzebu, Bosska miała już założony gips i wspierała się o chodzik.

– Wasz dziadek chciał mnie zabrać ze sobą na tamten świat, ale tak łatwo mu się nie uda! – darła się na całe ­podwórze.

Przez kolejnych sześć miesięcy towarzyszyłem jej w rekonwalescencji (bo i tak siedziałem wtedy w domu, czekając na papiery z wojska) i przez cały ten okres Bosska w kółko powtarzała ten sam tekst. Po pewnym czasie zacząłem nawet odnosić wrażenie, że tak naprawdę miała żal, iż stryjeczny dziadek jej ze sobą nie zabrał.

Tamtego wieczoru zwycięzcą drugiej edycji „Zostań gwiazdą” faktycznie okazał się Lai Yuming ze swoją rockową wersją tradycyjnej _Pieśni Ośmiu Generałów._ Podczas ogłaszania werdyktu Bosska spała już jak suseł na kanapie. Obudziłem ją delikatnie i zaprowadziłem do sypialni.

– Lai Yuming wygrał! – powiedziałem. – Babciu, dobrze zgadłaś. Chyba podpowiedziała ci to bogini Mazu, prawda?

– Ona już dawno śpi. A o Lai Yumingu powiedzieli mi twój stryjeczny dziadek i babka, bo stali akurat przy drzwiach – odparła z całą powagą Bosska, wskazując kąt za drzwiami z rozespaną miną, trochę jak pijana. Mówiła nieco twardym tonem, jakby chciała powiedzieć: „Wejść to im nie pozwoliłam, kazałam zostać na zewnątrz, ot co!”.

Bo taka właśnie była nasza och-mistrzyni Danei, Najweisza Bosska Babcia Wei.

Żeby uzyskać dostęp do bloga mojej siostry „Dzieci Danei”, zarejestrowałem się na portalu Wretch. Miałem wrażenie, jakby łączyła nas jakaś niewysłowiona umowa: ona w każdy piątek wrzucała tam nowy wpis, krócej czy dłużej opowiadając o najnowszych wydarzeniach ze swojego życia, z pełną świadomością, że to przeczytam, ja zaś brałem na siebie rolę sprawozdawcy i potem taktownie przekazywałem wszystko Bosskiej. Dawniej nasza trójka nie miała przed sobą tajemnic i strzegła nawzajem swoich sekretów – a teraz nawet rozmawiać musieliśmy tak, jakbyśmy żyli w osobnych światach. W dobrych chwilach miałem wrażenie bliskości, jakby siostra komuni­kowała się ze mną we śnie, w złych natomiast czułem się tak, jakby przekazywała mi ostatnie, przedśmiertne wiadomości. Całe nasze mówienie było fałszywe – i całe nasze słuchanie również.

Kliknąłem na najnowszy wpis z internetowego dziennika siostry. Nagłówek brzmiał _Idol_:

_Dzisiaj w_ _szkole uczniowie pisali egzaminy próbne. Tematem byli ich idole. Jedna dziewczynka zapytała:_

_– Proszę pani, a_ _kto jest pani idolem?_

_Ktoś powiedział mi na osobności, że wśród uczniów rozniosła się plotka, jakobym prowadzała się z_ _jakimś buddyjskim mnichem. Widziano mnie bowiem w_ _księgarni Eslite, w_ _Taichungu, na ulicy Gongyi… w_ _towarzystwie ­jakiegoś bezwłosego mężczyzny._

Doczytałem do końca i pospiesznie zostawiłem komentarz podpisany imieniem ciotecznej babki Zheng Yangzhi. Opisałem, kto jest idolką ­siostry:

_I_ _ja, i_ _moja siostra mamy tylko jedną idolkę. Na pewno pamiętasz jeszcze, jak babcia wybrała się sama jedna do Jiali, żeby sprowadzić cioteczną babkę z_ _powrotem do domu. Niewykluczone, że gdyby choć odrobinę z_ _tym zwlekała, cioteczna babka umarłaby, skopana przez męża na śmierć. Przeżyła z_ _nim czterdzieści czy pięćdziesiąt lat, mimo jego brutalnych skłonności. W_ _tamtych czasach kobiety nawet nie myślały o_ _rozwodzie i_ _obawiam się, że nie była jedyną, której pan mąż do każdego posiłku_ _serwował baty. Ale_ _sama wiesz, że nasza babcia nikomu nie da sobie w_ _kaszę dmuchać. Zaraz jak tylko przekroczyła próg ich domu, trzy_ _razy dała typowi z_ _liścia, a_ _potem skrzyżowała ręce na_ _piersiach, dzwoniąc donośnie trzymanymi w_ _dłoni ­kluczami._

_– Nie potośmy wydali za ciebie dziewuchę, żebyś ją prał! Nie_ _ma co gadać, zabieram ją do domu!_

_A_ _myśmy we dwoje zaszyli się na pace auta i_ _pojechaliśmy z_ _nią aż do Jiali, żeby obejrzeć awanturę. I_ _potem przez całą drogę powrotną pocieszaliśmy zapłakaną cioteczną babkę_ _– może już o_ _tym zapomniałaś, siostrzyczko? Twoją idolką jest ta sama osoba, co moją…_

_Przy okazji: dzięki, teraz już wiem, że jesteś w_ _­Taichungu._

_Zheng Yangzhi_

Nasza Bosska przynajmniej raz dziennie musiała powtórzyć tyradę o wyrodnej wnuczce. Czasami na koniec okraszała __ ją jakąś przyśpiewką. Chodziłem z nią po obejściu, gdy ćwiczyła zwichniętą kostkę, i służyłem za jednoosobową widownię. Zaprawdę było to prawdziwe „lato miłości”. Od czasu, kiedy siostra zdecydowała się zetrzeć z Bosską, minął już ponad rok. Tego dnia popołudniowa letnia burza się opóźniała, toteż Bosska zdążyła ze swoją opowieścią przed deszczem:

– Ta twoja siostra to naprawdę wyrodne dziecko, uparła się wydać za tego niewydarzonego wróżbiarza, ja to już sama nie wiem, on jej musiał zrobić jakieś pranie mózgu, łajna jej do głowy naładował! Zauroczył! Opętał! Inaczej przecie posłuchałaby babki! Jak już musiała wierzyć w jakieś gusła, to mogła przynajmniej wybrać Mazu!

– Babciu, a nie mówiłaś, że Mazu już dawno zasnęła?

– No tak, ale przecież się kiedyś obudzi, a twoja siostra? Ten Łysol zrobił jej pranie mózgu, ot co!

– No, ale ten Łysol ma bardzo wielu wyznawców i w ogóle robi dużo dobrego, pomaga ludziom zmienić swoje życie, zupełnie jak ci buddyjscy mistrzowie w telewizji! Wiesz, jaki on jest sławny w necie?

– A idź mi stąd! Co, pewnie teraz, jak już dorosłeś, to sam też za nim polecisz?! Drugi wyrodny się znalazł! W tym swoim internecie to co najwyżej wirusa złapiesz! Ale ty to najlepiej byś się modlił do komputera! Normalnie opętani! Znieczulica komputerowa!

Komputery może i mają znieczulicę, ale babci uczuć z pewnością nie brakowało. Tak czy inaczej, w życiu nie odważyłbym się zostać wyrodnym wnukiem.

Siostra poznała Łysola rok temu, podczas praktyk nauczycielskich w Tainanie. Przez internet. Mieszkała wtedy w domu, żeby opiekować się Bosską. I właśnie od Bosskiej, naszej gawędziarki, wszystkiego się o nim dowiedziałem – krok po kroczku, dzień po dniu.

– Ten Łysol to zwykły oszust, sekciarski naciągacz, rzucił na nią jakiś urok!

Siostra przyprowadziła go raz do domu, żeby Bosska mogła go poznać. Łysol przyniósł w prezencie stertę drobnych upominków, zdrowotnych przekąsek. Zdaniem Bosskiej na pierwszy rzut oka widać było, że to chuderlak, co niedługo pożyje i zaraz zejdzie z tego świata, bo ma kiepski horoskop. Na pewno wyniuchał skądś, że siostrze tak dobrze poszły egzaminy na licencję nauczycielską, i teraz chce wyssać z niej duchową energię, żeby odmienić swój los.

– Pewnie jeszcze zaciągnął ją do łóżka, biedaczkę… – twierdziła podejrzliwie.

Ja sam osobiście nigdy go nie widziałem, ale fakt faktem, że Łysol od ponad roku wisiał nad całą naszą trójką jak dusza potępiona – był dla mnie niczym jakiś nieistniejący, doskonale znajomy nieznajomy. Bosska mówiła mi, że siostra, odchodząc z domu, nawet się nie obejrzała. Łysol czekał na nią przy drzwiach. A babcia tak się piekliła, tak płakała, zupełnie jak wtedy, kiedy odumarł ją dziadek. Naprawdę bez serca ta moja siostra! Znieczulica!

Historia ta jest prawdziwa, bo siostra rzeczywiście zniknęła bez śladu. Dopiero kiedy znalazłem ją na blogu „Dzieci Danei” i zacząłem rozmawiać z nią pod przybranymi tożsamościami, jak obcy człowiek, a zarazem jej pełen wątpliwości młodszy brat – otóż dopiero tam wyczytałem, że była to pierwsza w życiu decyzja, którą siostra podjęła sama dla siebie.

Do tamtej pory wierzyłem bowiem Bosskiej i w ślad za nią byłem przekonany, że odchodząc z domu, moja siostra nie myślała samodzielnie: przecież mając za plecami taką niewzruszoną opokę, której nikt nie ośmieliłby się tknąć palcem, żadne z nas nigdy nie musiało się mierzyć z żadnymi wyborami. Do tego siostra łatwo ulegała wpływom, łatwo było ją wzruszyć, lubiła słuchać słodkich słówek. Była piękna – z wiekiem coraz bardziej przypominała aktorkę Zhang Ziyi. Bosska zaplanowała dla niej praktycznie całe życie, a ona zgodnie z jej oczekiwaniami najpierw grzecznie została nauczycielką, potem zaś miała poślubić mężczyznę, którego wypatrzy dla niej babcia. Zawsze uważałem, że pod tym względem zachowanie Bosskiej było bardzo nienowoczesne. Pierwszy wpis, pod którym zaczęliśmy z siostrą wymieniać komentarze, nosił tytuł _Ta noc czemuż taka długa_ – jak na ironię, odnowiliśmy więc kontakt przy dźwiękach ulubionej piosenki Bosskiej. Siostra, jak wiele młodych osób, lubiła wrzucać na swojego bloga teksty piosenek i klipy muzyczne. Napisała tak:

_Wyraźny cień/ Jesteś tylko łodzią o_ _nieruchomych wiosłach/ Zrozum wreszcie/ Nasza miłość to rosa/ Gdy minie ta noc/ Od nowa nadejdzie znużenie wiosną/ Czy taki już los gładkolicej/ Która uwodzi młodością?_

Przeczytałem te słowa, jednocześnie puszczając sobie nagranie piosenki, a potem pod imieniem ciotecznej babci Zheng Yangzhi wystukałem, jak następuje:

_Opuszczając babcię, wybrałaś samodzielność i_ _dorosłość. Na pewno doskonale pamiętasz małżeństwo ciotecznej babki_ _– a_ _może lepiej utkwiła Ci w_ _pamięci tamta historia_ _miłosna, którą babcia w_ _kółko nuciła: jej gładkolica bohaterka była taka sama, jak cioteczna babka i_ _nasza babcia, i_ _jak Ty teraz. Oboje doskonale wiemy, że to właśnie dzięki swojemu twardemu charakterkowi babcia nie tylko zdołała wyrwać cioteczną babkę z_ _rąk męża, ale i_ _urządziła prababce awanturę, a_ _potem zabrała jej z_ _domu tabliczkę przodków, byle tylko móc zamieszkać osobno z_ _dziadkiem. „W_ _życiu są pewne zasady!”, powtarza często. Na pewno pamiętasz jej opowieści o_ _tym, jak sama była gładkolicym dziewczęciem_ _– ona i_ _dziadek też mieli miłość jak rosa, z_ _łodzią o_ _nieruchomych wiosłach. Bo przecież zaledwie kilka lat po tym, jak weszła do rodu Yangów, jej mąż zginął pod kołami zaprzęgu wołowego. Zawsze miała o_ _to ogromny żal, bo marzyli z_ _dziadkiem o_ _przeprowadzce do miasta, a_ _prababka uparła się, żeby zostali na wsi, w_ _ogóle nie było miejsca na żadną dyskusję. Ciężki los. Trzeba było powozić tym zaprzęgiem. Do tego starszy szwagier i_ _szwagierka byli dla niej okropni, znęcali się nad nią i_ _schowali jej całe pieniądze za odszkodowanie. „Nie dostałam ani grosza, chociaż to mnie mąż odumarł!”_ _– skarżyła się._

_Babcia po prostu martwi się, że związałaś się z_ _niewłaściwym mężczyzną, że on Cię stłamsi. Nie może zrozumieć, dlaczego poleciałaś za nim jak mucha w_ _ogień, boi się, że on Cię oszuka…_

_Dlatego też wierzę, siostrzyczko, że dla miłości zdecydowałaś się postawić na szali swoje życie. Może nie?_

_Zheng Yangzhi_

Moje wątpliwości powoli zaczynały się rozwiewać: siostra naprawdę sama uciekła z domu w imię miłości. Tylko miłości do kogo? Medium? Mnicha? Sekciarza? Bosska była z pokolenia niekomputerowego, więc określenie „znajomy z netu” zapewne po prostu dla niej nie istniało, choć właśnie ono najlepiej pasowało do Łysola: moja siostra uciekła ze znajomym z netu – znajomym, który przypadkiem był też postacią życia religijnego.

------------------------------------------------------------------------

1 Sanheyuan – rodzaj tradycyjnej chińskiej zabudowy, składający się z centralnego pawilonu (w którym zazwyczaj mieściło się pomieszczenie ceremonialne do przyjmowania gości oraz domowy ołtarzyk, a po bokach dwie sypialnie) i dwóch skrzydeł, w których znajdują się pomieszczenia użytkowe oraz pozostałe sypialnie (na Tajwanie te boczne skrzydła nazywa się „chroniącymi smokami”). Całość tworzy kształt litery U, a pośrodku znajduje się dziedziniec.

2 Mazu – bogini mórz, czczona przede wszystkim na Tajwanie i w południowych Chinach oraz na wszystkich terenach nadmorskich, gdzie ­pojawiła się duża diaspora chińska (np. w Kalifornii!). Według legendy Mazu żyła w drugiej połowie X w. i była córką rybaka. Potrafiła przenosić się na duże odległości, przewidywać przyszłość i odwiedzać dalekie miejsca duchem. Często stawała na brzegu w jaskrawoczerwonych szatach i prowadziła łodzie do bezpiecznej przystani, bez względu na pogodę. Leczyła też chorych i odganiała demony, a raz, kiedy jej ojciec i bracia zostali zaskoczeni na morzu przez sztorm, ocaliła ich cudownym sposobem. Po jej śmierci uznano, że osiągnęła stan boskości, i zaczęto otaczać ją kultem. Stała się patronką morza i żeglarzy, a także kobiet w połogu. Tradycyjnie uznawana rocznica urodzin Mazu to na Tajwanie duże święto religijne, a najważniejszą częścią obchodów jest kilkudniowa procesja z posągiem Mazu z ­Taichungu do świątyni Chao-tian (patrz opowiadanie Niebo nad palankinem). Boginię tę nazywa się również Świętą Matką z Nieba, Cesarzową Niebios i innymi imionami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: