Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zastępcza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 lipca 2024
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zastępcza - ebook

Jagoda Zdrojewska wiedzie cudowne życie. Jest piękna, zamożna, a jej mąż to znany neurochirurg. Gdyby tego było mało, kobieta ma pracę marzeń. Odwiedza pięciogwiazdkowe kurorty i opisuje swoje podróże w znanym czasopiśmie. Ale... ktoś brutalnie odbiera jej życie. Policjanci podejrzewają jej męża, którego znaleźli przy ofierze. Lena – sąsiadka Zdrojewskich – uważa, że małżeństwo od dawna przechodziło kryzys, w domu bywały głośne awantury, a Jagoda wdała się w romans, co tylko potwierdza policyjną hipotezę. Jednak komisarz Tymon Hanter, brat podejrzanego, zrobi wszystko, by oczyścić Wojtka z zarzutów. Rozpoczyna prywatne śledztwo, odkrywając wiele głęboko skrywanych tajemnic, nie tylko z życia prywatnego Jagody, ale także dziennikarskiego dochodzenia, które prowadziła. Co takiego działo się w hinduskim SPA bogini Parwati, tak często odwiedzanym przez Jagodę? Kim jest Rashid Kumari i jaką rolę odegrał pod koniec jej życia? A przede wszystkim – kto zabił i czy małżeństwo państwa Zdrojewskich naprawdę było takie idealne...?

„Zastępcza” to opowieść o zbrodni, kłamstwie i o pragnieniu silniejszym od wszystkiego innego.

O autorce

Katarzyna Wolwowicz urodzona w 1983 roku. Magister stosunków międzynarodowych i psy-chologii klinicznej. Absolwentka studiów podyplomowych z mediacji.

Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości – Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wol-ność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodo-spadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latyno-amerykański.

Autorka serii kryminalnej z komisarz Olgą Balicką (Niewinne ofiary, Fałszywe tropy, Toksyczne układy, Bursa, Mrok i Części zamienne), serii z komisarzem Tymonem Hanterem (Wykluczo-na), oraz thrillerów: W otchłani, W obłędzie i Jaskinie umarłych.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8132-603-2
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kilka ty­go­dni wcze­śniej. Kom­pleks bo­gini Par­wati

Silny ból w dole brzu­cha wy­bu­dził Eivę ze snu. Skurcz był na tyle prze­szy­wa­jący, że przez mo­ment miała wra­że­nie, jakby ktoś roz­ciął jej ciało i szarp­nął za or­gany, wy­ry­wa­jąc je spo­mię­dzy mię­śni i ko­ści. Otwo­rzyła sze­roko oczy i z prze­ra­że­niem zła­pała się za wy­sta­jący brzuch. Zda­wał się na­pięty i twardy, zu­peł­nie inny niż zwy­kle. Jesz­cze ni­gdy cze­goś ta­kiego nie czuła. Skurcz ustą­pił tak szybko, jak się po­ja­wił, ale dziecko w jej ło­nie wła­śnie się obu­dziło i kop­nęło ją mocno w żo­łą­dek. Gdyby szybko nie za­kryła ust dło­nią, to pew­nie zwy­mio­to­wa­łaby na łóżko nie­dawno zje­dzoną ko­la­cję. A prze­cież nie mo­gła. I tak od sa­mego po­czątku spra­wiała więk­sze pro­blemy niż po­zo­stałe ko­biety. Inne ja­koś so­bie ra­dziły, nie­które twier­dziły na­wet, że uwiel­biają być w sta­nie bło­go­sła­wio­nym i nie mogą do­cze­kać się po­rodu oraz ko­lej­nej ciąży, ale jej ciało ewi­dent­nie nie nada­wało się do no­sze­nia dziecka. Od pierw­szych ty­go­dni to­wa­rzy­szyły jej re­wo­lu­cje żo­łąd­kowe i złe sa­mo­po­czu­cie. Wy­mio­to­wała od dwóch do ośmiu razy na dobę, w do­datku przez więk­szą część dnia mę­czył ją silny ból głowy. Ta­ble­tek nie po­zwa­lano jej ły­kać. Mo­gły za­szko­dzić dziecku, a prze­cież ży­cie i zdro­wie nie­na­ro­dzo­nego dziecka były w tej sy­tu­acji naj­waż­niej­sze. Zno­siła dziel­nie wszel­kie nie­do­god­no­ści, bo wie­działa, że warto. Jed­nakże sa­mot­ność i brak zro­zu­mie­nia ko­le­ża­nek z po­koju, które cią­gle coś do sie­bie szep­tały i ich nie­przy­chylne spoj­rze­nia spra­wiały, że czuła się jesz­cze go­rzej. Eiva była młod­sza od po­zo­sta­łych, nie­do­świad­czona i nie­śmiała. Tylko ona ni­gdy wcze­śniej nie ro­dziła. Miała za­le­d­wie dzie­więt­na­ście lat, pod­czas gdy po­zo­stałe ko­biety po­nad trzy­dzie­ści i ro­dziły już wie­lo­krot­nie. Nie po­znała tu żad­nej dziew­czyny, z którą mo­głaby się za­przy­jaź­nić lub choćby zna­leźć wspólny ję­zyk.

Ro­zej­rzała się po sali i z ulgą stwier­dziła, że jej współ­to­wa­rzyszki śpią. Tylko kiedy spały, czuła się swo­bod­nie, jakby była tu sama. Zro­biła kilka głę­bo­kich wde­chów, które nieco ją uspo­ko­iły i dały po­czu­cie opa­no­wa­nia sy­tu­acji. Po­je­dyn­cze skur­cze mo­gły się zda­rzać, ale to nie był jesz­cze mo­ment na roz­wią­za­nie. Czy ósmy mie­siąc to od­po­wiedni czas, by uro­dzić sil­nego, zdro­wego chłopca, któ­rego w so­bie no­siła? Czy je­żeli uro­dziłby się te­raz, nic nie za­gra­ża­łoby jego zdro­wiu? Nie wie­działa. Le­karz pod­czas ostat­niej wi­zyty oznaj­mił, że jesz­cze cztery ty­go­dnie. Ka­zał dużo od­po­czy­wać, spa­ce­ro­wać po parku, ale się nie prze­mę­czać. Tak wła­śnie ro­biła, cho­ciaż gdyby miała być ze sobą szczera, mu­sia­łaby przy­znać, że spę­dzała na dwo­rze wię­cej czasu od in­nych i czę­ściej po­zwa­lała so­bie na de­li­katne ćwi­cze­nia. Na­gle ogar­nął ją silny lęk. Co, je­śli przez swoje nie­po­słu­szeń­stwo za­szko­dziła dziecku? Co, je­śli przez jej nie­sub­or­dy­na­cję uro­dzi się za wcze­śnie? Po­ma­so­wała brzuch i z po­wro­tem oparła głowę o po­duszkę. Może za chwilę uda jej się za­snąć, może ma­luch miesz­ka­jący pod jej ser­cem nie bę­dzie chciał ro­bić wię­cej fi­koł­ków. Brzuch na­dal był mocno na­pięty i twardy jak ka­mień i to ją mar­twiło. Pod­słu­chała kie­dyś roz­mowę ko­le­ża­nek, że gdy nad­cho­dzi czas po­rodu, „brzuch się sta­wia”, ale wtedy nie ro­zu­miała sensu tej wy­po­wie­dzi. Czy to było wła­śnie to sta­wia­nie się brzu­cha? Oby nie... Kiedy przez na­stępne mi­nuty nic złego się nie wy­da­rzyło i wy­da­wało się jej, że może już być spo­kojna, po­czuła mię­dzy no­gami falę roz­le­wa­ją­cego się cie­płego płynu. Z prze­ra­że­niem pod­nio­sła się na łóżku i spoj­rzała na prze­ście­ra­dło. Ode­szły jej wody i nie było już od­wrotu. Prze­szy­wa­jący ból znów za­wład­nął jej cia­łem i tym ra­zem krzyk­nęła tak gło­śno, że obu­dziła wszyst­kie ko­le­żanki. Dwie z nich pod­bie­gły do jej łóżka, spraw­dza­jąc, co się stało, ko­lejna po­gnała ko­ry­ta­rzem, by we­zwać po­moc. Po kilku mi­nu­tach Eiva, pod­pięta do róż­nych urzą­dzeń, le­żała w ga­bi­ne­cie le­kar­skim, do któ­rego co dwa ty­go­dnie cho­dziła na wi­zytę. Jej duży brzuch opa­sał sze­roki pas, a ze sto­ją­cego obok urzą­dze­nia do­cie­rały dziwne dźwięki. Coś jakby od­głosy wie­lo­ry­bów z dna oce­anu. Sły­szała je kie­dyś, tyle że nie pa­mię­tała przy ja­kiej oka­zji. Miała wra­że­nie, że te ja­koś bar­dziej szu­miały, jakby urzą­dze­nie, które je wy­da­wało, było ze­psute.

– Za wcze­śnie, tro­chę za wcze­śnie – mam­ro­tała pod no­sem pie­lę­gniarka. Ta sama, która przed chwilą drżą­cymi dłońmi wkłu­wała jej we­nflon. – I za ni­skie tętno – po­wie­działa za­tro­skana, spraw­dza­jąc od­czyt z KTG.

– Co się dzieje? – Eiva drżała ze stra­chu.

– Za­raz przyj­dzie dok­tor i cię zbada. Leż spo­koj­nie i po­sta­raj się nie de­ner­wo­wać – po­le­ciła ko­bieta, wy­jęła z kie­szeni te­le­fon ko­mór­kowy i wy­szła z po­koju.

– Aaa! – Krzyk Eivy od­bił się echem od pu­stych ścian. – Ra­tunku!

Ni­gdy wcze­śniej nie czuła ta­kiego bólu. Jakby roz­dzie­rano ją od środka, jakby pa­lono ją ży­wym ogniem. Nie wie­działa, czy to nor­malne. Ni­gdy nie ro­dziła, nikt nie przy­go­to­wał jej na to, co wła­śnie się działo. Ko­lejny skurcz był tak silny, że nie­mal stra­ciła przy­tom­ność. W amoku chwy­ciła się szafki obok łóżka i szarp­nęła nią tak mocno, że na pod­ło­dze z hu­kiem wy­lą­do­wał mo­ni­tor sto­jący na bla­cie.

– Co się tu dzieje? – za­py­tała po­łożna, która wbie­gła do sali.

– Aaa! Nie dam rady! – wrzesz­czała ko­bieta. Jej twarz świe­ciła się od potu i łez, a wy­trzesz­czone oczy wy­ra­żały prze­ra­że­nie. – We­zwij le­ka­rza! Coś jest nie tak! Coś jest nie tak z dziec­kiem!

– Le­karz już je­dzie – uspo­ka­jała ją, cho­ciaż od­nio­sła wra­że­nie, że dok­tor, do któ­rego dzwo­niła, zba­ga­te­li­zo­wał sprawę. We­dług niej wa­ha­nia tętna dziecka były oczy­wi­stym wska­za­niem do prze­pro­wa­dze­nia ce­sar­skiego cię­cia i po­winni na­tych­miast we­zwać ka­retkę, ale on stwier­dził, że Eiva da radę uro­dzić na­tu­ral­nie, a ona po­winna prze­stać pa­ni­ko­wać i ro­bić swoje, bo w końcu jest po­łożną.

Pod­sta­wiła drżące dło­nie pod do­zow­nik z pły­nem do de­zyn­fek­cji i wy­czy­ściła je do­kład­nie, a na­stęp­nie za­ło­żyła rę­ka­wiczki.

– Spo­koj­nie, ro­dzisz dziecko. To nor­malne, że boli – sta­rała się mó­wić po­woli i ła­god­nie, tak żeby nie de­ner­wo­wać do­dat­kowo ro­dzą­cej. – Damy so­bie radę ze wszyst­kim, sły­szysz? A te­raz roz­suń nogi, zba­dam cię i zmie­rzę roz­war­cie. Sły­szysz? – do­py­tała, bo ko­bieta na­dal krzy­czała i pa­trzyła gdzieś w su­fit. – Hej! Mu­sisz współ­pra­co­wać. Ina­czej może być źle.

– Aaa! Ja umrę! Nie dam rady i na pewno umrę! – krzy­czała.

– Nie umrzesz – po­wie­działa sta­now­czym gło­sem. – Ro­dzisz dziecko, a to boli. No już, uspo­kój się i bądź dzielna. Mu­szę cię zba­dać. – Spoj­rzała na ro­dzącą i zo­ba­czyła, że ta traci przy­tom­ność. Pró­bo­wała ją ocu­cić, ale bez skutku.

Kiedy Eiva się obu­dziła, le­żała w jed­no­oso­bo­wej sali, a przy jej łóżku sie­dział szef kom­pleksu, któ­rego do tej pory wi­działa tylko raz w ży­ciu. Prze­stra­szyła się i pró­bo­wała się pod­nieść, ale nie dała rady. Po­czuła ból w dole brzu­cha i opa­dła na po­duszkę.

– Leż. – Po­wstrzy­mał ją, wy­cią­ga­jąc otwartą dłoń w jej kie­runku i ro­biąc po­ważną minę.

Po­ważną, nie­za­do­wo­loną minę, co jesz­cze bar­dziej ją prze­ra­ziło. Do­piero te­raz zdała so­bie sprawę, że już po wszyst­kim. Ob­razy z ostat­nich wy­da­rzeń do­cie­rały do niej jak przez mgłę. Pod­czas po­rodu czę­sto tra­ciła i od­zy­ski­wała przy­tom­ność, i wiele nie pa­mię­tała, ale ból i wi­dok le­ka­rza wy­cią­ga­ją­cego dziecko z jej ciała klesz­czami wy­ryły się w jej pa­mięci na za­wsze. Dok­tor cią­gnął dziecko tak mocno, że była pewna, iż urwie mu głowę. Ni­gdy w ży­ciu nie prze­żyła ni­czego bar­dziej prze­ra­ża­ją­cego. Po­czuła, że na twa­rzy ro­bią jej się wy­pieki, a całe ciało zdaje się być roz­pa­lone i słabe. Chciała coś po­wie­dzieć, ale nie wie­działa co. Po­czuła su­chość w ustach i po­szu­kała wzro­kiem cze­goś do pi­cia. Ko­moda, sto­lik z krze­słem, w rogu po­miesz­cze­nia umy­walka, a z jej le­wej strony prze­szklony po­jem­nik na dłu­gich me­ta­lo­wych no­gach, w któ­rym le­żało ja­kieś za­wi­niątko.

– Nie chcieli go – po­in­for­mo­wał ją bez zbęd­nego wstępu.

– Jak to? – Po ciele Eivy prze­szedł dreszcz i jesz­cze raz spoj­rzała w lewo. Po­czuła szyb­kie bi­cie serca i dud­nie­nie w gło­wie, jakby prze­bie­gało przez nią stado koni. Miała wra­że­nie, że po­kój za­czyna wi­ro­wać, więc za­ci­snęła pię­ści na prze­ście­ra­dle, by nie spaść z łóżka.

Za­wi­niątko za­kwi­liło i lekko się po­ru­szyło. Serce za­biło jej jesz­cze moc­niej, ale nie z wszech­ogar­nia­ją­cej mi­ło­ści, a z prze­ra­że­nia. Ten dziwny, nie­przy­po­mi­na­jący ni­czego in­nego dźwięk spra­wił, że jej ciało za­re­ago­wało gę­sią skórką, a piersi stały się na­brzmiałe i bo­le­sne.

– Ale jak to nie chcieli? – po­wie­działa tak ci­cho, że le­dwo można było roz­róż­nić wy­po­wia­dane słowa. Sama nie ro­zu­miała ich zna­cze­nia, bo niby co to dla niej ozna­czało? Prze­cież byli umó­wieni, prze­cież miała odejść stąd sama, prze­cież to małe skrze­czące coś po­winno mieć nor­mal­nych ko­cha­ją­cych ro­dzi­ców, a nie zo­stać przy niej, bo ona nie mo­gła mu ni­czego za­ofe­ro­wać! Prze­cież miało być zu­peł­nie ina­czej. Do jej oczu na­pły­nęły łzy.

– Za­wio­dłaś. Nie wy­ko­na­łaś po­wie­rzo­nego za­da­nia. Mia­łaś je­dy­nie uro­dzić zdrowe dziecko, ale i to, co więk­szość ko­biet robi bez trudu, prze­ro­sło twoje moż­li­wo­ści – za­grzmiał srogo. – Chło­pak ma nie­do­tle­niony mózg, co zna­czy tyle, że jest upo­śle­dzony. – Wska­zał na no­wo­rodka. – Po­wie­dzieli, że go nie we­zmą. Nie przy­sze­dłem tu, by z tobą o tym dys­ku­to­wać, a je­dy­nie prze­ka­zać ci, co da­lej. Dziś wie­czo­rem wsa­dzimy was do auta i je­śli wszystko do­brze pój­dzie, za ty­dzień bę­dzie­cie u sie­bie. Tylko tyle mogę dla was zro­bić. Mam na­dzieję, że to do­ce­nisz.

– Nie! – wy­rwało się z jej ust w przy­pły­wie sil­nych emo­cji i szybko tego po­ża­ło­wała. Jed­nak ani swo­ich słów, ani le­ją­cych się stru­mie­niami po twa­rzy łez nie mo­gła już cof­nąć.

Męż­czy­zna spoj­rzał na nią gniew­nym wzro­kiem.

– Nie...? – Wstał z krze­sła i po­chy­lił się nad nią tak, że czuła jego nie­świeży od­dech na skó­rze. – A więc do­brze. Za­bie­raj swo­jego ba­chora i wy­noś się z na­szego ośrodka. A przy wyj­ściu ure­gu­luj fak­turę za pry­watny po­ród. – Wy­pro­sto­wał się i skie­ro­wał do wyj­ścia.

– Ale to nie moje dziecko... Ja... – roz­pacz­li­wie pró­bo­wała tłu­ma­czyć.

– Ty je uro­dzi­łaś i we­dług pol­skiego prawa ty je­steś jego matką. – Sta­nął w drzwiach i ob­ró­cił się do niej z kpią­cym wy­ra­zem twa­rzy. – Ale do­brze, uznajmy, że twoja ir­ra­cjo­nalna re­ak­cja i brak wdzięcz­no­ści po­mimo oka­za­nego wspar­cia spo­wo­do­wane były stre­sem. Znaj moją do­broć – do­dał z po­gardą. – Daję ci jesz­cze jedną szansę, twój wy­bór, albo wyj­dzie­cie stąd dzi­siaj sami, droga wolna. – Wska­zał ręką na okno, jakby chciał po­wie­dzieć, że świat na ze­wnątrz czeka na nich otwo­rem. – Albo przyj­miesz ofe­ro­waną po­moc w trans­por­cie do domu i dziś wie­czo­rem wy­je­dzie­cie stąd pod na­szą opieką. Bez­piecz­nie do­trze­cie do miej­sca do­ce­lo­wego.

Wie­działa, że nie ma wyj­ścia. Gdyby wy­lą­do­wała z no­wo­rod­kiem na ulicy w ob­cym kraju, nie zna­jąc ję­zyka i nie ma­jąc gro­sza przy du­szy, cze­ka­łaby ją ry­chła zguba. W In­diach przy­naj­mniej miała ro­dzinę. Może oj­ciec i brat nie wy­rzucą jej z domu, kiedy opo­wie im o wszyst­kim, co prze­szła. Może okażą jej li­tość i po­zwolą zo­stać. Ale prawda była taka, że i tego nie była pewna.Ko­menda Sto­łeczna Po­li­cji w War­sza­wie. Wy­dział Kry­mi­nalny

Woj­ciech Zdro­jew­ski zdej­mo­wał za­krwa­wione spodnie, le­dwo sto­jąc na drżą­cych no­gach. Czuł się wy­koń­czony, zroz­pa­czony i prze­ra­żony. Ostat­nie dzie­sięć go­dzin z jego ży­cia to był ja­kiś kosz­mar. O pią­tej nad ra­nem zszedł z dy­żuru, za­koń­czo­nego skom­pli­ko­waną ope­ra­cją na otwar­tej czaszce. Przy stole ope­ra­cyj­nym spę­dził cztery go­dziny, pod­czas któ­rych serce pa­cjenta dwu­krot­nie się za­trzy­my­wało. Jego ciężka praca przy­nio­sła ocze­ki­wane re­zul­taty i ura­to­wał pa­cjenta, ale trudna ope­ra­cja w po­łą­cze­niu z wy­ma­ga­ją­cym dwu­na­sto­go­dzin­nym dy­żu­rem na od­dziale spra­wiły, że był u skraju wy­trzy­ma­ło­ści. Ostat­nio ge­ne­ral­nie nie czuł się naj­le­piej. Mę­czyły go pro­blemy w pracy i w domu. Kiedy wró­cił do miesz­ka­nia około szó­stej nad ra­nem, miał je­dy­nie ochotę po­ło­żyć się do łóżka. My­ślał, że Ja­gody nie bę­dzie już w miesz­ka­niu. Pla­no­wała rano wy­je­chać do SPA. Znów. Czy się o to kłó­cili? Oczy­wi­ście. Nie tylko o to. Miał wra­że­nie, że Ja­goda się od niego od­dala. Od ja­kie­goś czasu w ogóle im się nie ukła­dało, dla­tego cie­szył się na myśl, że wróci do pu­stego miesz­ka­nia i od­pocz­nie. Ale ta­kiego ob­rotu spraw, jaki za­stał po wej­ściu do domu, się nie spo­dzie­wał.

– Jesz­cze ko­szula. – Szorstki, rze­czowy głos aspi­ranta wy­rwał go z za­my­śle­nia.

– Pro­szę? – za­py­tał, pró­bu­jąc od­na­leźć się w rze­czy­wi­sto­ści. Znaj­do­wał się na ko­men­dzie i od­da­wał za­pla­mione krwią ubra­nie do ana­lizy. Czy ta krew na­le­żała do Ja­gody? Oczy­wi­ście, że tak, bo do kogo by in­nego. Nie po­trze­bo­wali ba­dań DNA, by to usta­lić. Ja­sno im to za­ko­mu­ni­ko­wał, ale i tak ka­zali mu się ro­ze­brać.

– Jesz­cze ko­szula – po­wtó­rzył po­li­cjant, pa­ku­jąc do du­żego fo­lio­wego worka jego spodnie dżin­sowe.

Woj­ciech Zdro­jew­ski sły­szał wy­po­wia­dane przez mun­du­ro­wego słowa, choć trudno było mu zro­zu­mieć ich sens. Od­no­sił wra­że­nie, że to wszystko nie może dziać się na­prawdę, że to ja­kiś senny kosz­mar, z któ­rego za chwilę obu­dzi się z po­tem na ple­cach i gło­śno i szybko bi­ją­cym ser­cem. To nie mo­gła być prawda, prze­cież jego ży­cie tak nie wy­gląda. Jesz­cze kilka go­dzin temu był sza­no­wa­nym neu­ro­chi­rur­giem, po­rząd­nym oby­wa­te­lem, mę­żem. Przed oczami po­ja­wiło mu się na­gle wspo­mnie­nie Ja­gody le­żą­cej w kuchni z mar­twym wy­ra­zem oczu, z bladą, nie­mal prze­zro­czy­stą skórą i z no­żem wbi­tym pro­sto w serce. Po­czuł, że treść żo­łądka pod­cho­dzi mu do gar­dła, a jego cia­łem wstrząsa silny dreszcz. Z tru­dem przy­wo­łał się do po­rządku. Jest na ko­men­dzie, za­trzy­mali go za za­bój­stwo i pew­nie zro­bią wszystko, żeby udo­wod­nić mu winę. Musi wziąć się w garść i za­wal­czyć o sie­bie. W prze­ciw­nym ra­zie ni­gdy stąd nie wyj­dzie. Zgnije w wię­zie­niu, a jego ży­cie za­mieni się w praw­dziwe pie­kło.

– Kom­bi­ne­zon wię­zienny? Pan so­bie żar­tuje? – za­pro­te­sto­wał reszt­kami sił. Jego mię­śnie spięły się na wi­dok ubra­nia z lo­kal­nego wię­zie­nia, ale nie był w sta­nie po­wie­dzieć nic wię­cej. Ja­kiś czas temu służba wię­zienna przy­wio­zła do szpi­tala jed­nego z osa­dzo­nych na pilną ope­ra­cję. Ten ubiór po­znał od razu.

– Przy­kro mi, ale nie mamy nic in­nego. Po skoń­czo­nym prze­słu­cha­niu bę­dzie pan mógł po­pro­sić ko­goś zna­jo­mego o do­star­cze­nie odzieży – oznaj­mił po­li­cjant i spa­ko­wał ko­szulę do dru­giego worka. – Pro­szę usiąść i cze­kać. Ktoś do pana przyj­dzie – po­in­for­mo­wał, po czym wy­szedł z sali.

Woj­ciech Zdro­jew­ski nie wło­żył kom­bi­ne­zonu. Nie miał za­miaru ze­zna­wać z per­spek­tywy win­nego, a tak wła­śnie by było, gdyby od­po­wia­dał na py­ta­nia odziany w wię­zienny strój. Zo­stał je­dy­nie w bok­ser­kach i skar­pet­kach, a mimo to sta­rał się nie opusz­czać gardy. Nie zła­mią go. Wie­dział, że wła­śnie to chcą zro­bić.

Miał wra­że­nie, że w po­miesz­cze­niu za­czyna ro­bić się zimno. Pod­niósł wzrok na umiesz­czoną pod su­fi­tem kli­ma­ty­za­cję i za­uwa­żył, że ktoś spe­cjal­nie ob­ni­żył usta­wie­nia tem­pe­ra­tury o kilka stopni. Usiadł na krze­śle, pod­cią­gnął ko­lana pod brodę, oplótł je ra­mio­nami i za­czął ki­wać się lekko w przód i w tył. Przez jego zmę­czony umysł prze­la­ty­wały setki róż­nych my­śli. Co się dzieje? Dla­czego to wszystko się wy­da­rzyło? Wy­da­wało mu się, że znaj­duje się w ja­kimś cho­ler­nym Ma­trik­sie. Po kilku mi­nu­tach za­czął trząść się z zimna. Nie­wy­spa­nie i trau­ma­tyczne prze­ży­cia, w któ­rych brał udział, spra­wiały, że tra­cił kon­takt z oto­cze­niem. Nie miał już siły na ża­den bunt, mu­siał po­cze­kać na to, co przy­nie­sie los. Ob­jął się moc­niej rę­koma, przez chwilę po­cie­ra­jąc dłońmi o zmar­z­niętą skórę. Przy­mknął oczy i miał wra­że­nie, że od­pływa w nie­byt.

Obu­dziło go szu­ra­nie krze­sła. Kiedy się ock­nął, jego ciało po­kry­wała gę­sia skórka i trząsł się z zimna.

– Ko­mi­sarz Mar­cin So­picki – przed­sta­wił się męż­czy­zna, który usiadł przy stole na­prze­ciwko niego. Wy­glą­dał na czter­dzie­ści kilka lat, był śred­niego wzro­stu i prze­cięt­nej bu­dowy ciała.

Gdyby Woj­ciech Zdro­jew­ski miał wska­zać ce­chy, które róż­niły tego czło­wieka od dzie­sią­tek in­nych osób wi­dzia­nych w trak­cie ostat­niego ty­go­dnia, to po­wie­działby, że So­picki cha­rak­te­ry­zuje się po­dejrz­li­wym, za­wzię­tym spoj­rze­niem i le­dwo do­strze­galną starą bli­zną pod lewą brwią. Nie mógł jed­nak stwier­dzić, czy ko­mi­sarz chce od­kryć prawdę, czy za wszelką cenę spró­buje do­pa­so­wać ist­nie­jące do­wody do wła­snej teo­rii.

– Chciał­bym roz­ma­wiać z ad­wo­ka­tem – po­wie­dział sta­now­czym gło­sem, sta­ra­jąc się wy­glą­dać na pew­nego sie­bie.

– Spo­koj­nie, wszystko w swoim cza­sie. Oczy­wi­ście ma pan do tego prawo. – Ko­mi­sarz wy­cią­gnął z we­wnętrz­nej kie­szeni paczkę pa­pie­ro­sów, wy­su­nął jed­nego i wy­cią­gnął w kie­runku Woj­cie­cha.

W pierw­szej chwili Zdro­jew­ski chciał od­mó­wić. Może na­wet po­wi­nien od­mó­wić wszel­kiej in­te­rak­cji z po­li­cjan­tem, za­nim nie przy­je­dzie jego praw­nik, ale skrajne emo­cje, ja­kich do­świad­czał spra­wiły, że ten je­den pa­pie­ros stał się na­gle jego naj­więk­szym pra­gnie­niem. Się­gał pa­mię­cią do cza­sów stu­denc­kich, gdy wraz z ko­le­gami pa­lił z ner­wów przed naj­waż­niej­szymi eg­za­mi­nami albo kiedy po raz pierw­szy zo­ba­czył zwłoki w pro­sek­to­rium. Na wy­dziale le­kar­skim paczka fa­jek czę­sto oka­zy­wała się wy­ba­wie­niem dla sko­ła­ta­nych ner­wów. Chwy­cił pa­pie­ros, wło­żył go so­bie do ust i po­zwo­lił, by ko­mi­sarz Mar­cin So­picki po­dał mu ogień. Za­cią­gnął się głę­boko, czu­jąc, jak jego płuca wy­peł­niają się dy­mem.

– Nie zimno tu panu? – za­py­tał po­li­cjant niby od nie­chce­nia, rów­nież się za­cią­ga­jąc, a na­stęp­nie po­woli, nie­spiesz­nie wy­pusz­czał dym no­sem, jakby mieli przed sobą dużo czasu na roz­mowę.

– Nie mam za­miaru tego za­kła­dać. – Ciało Woj­cie­cha na­tych­miast się spięło, a wzrok na­gle wy­ostrzył.

– No cóż. Mamy tu awa­rię ogrze­wa­nia. Pan wi­dzi, że ja sam w kurtce przy­sze­dłem. – Spoj­rzał na brą­zowe, skó­rzane okry­cie z czar­nym kap­tu­rem i po­la­ro­wym ocie­ple­niem, wy­sta­ją­cym od we­wnątrz, które miał na so­bie. Pod kurtką wi­doczny był czarny golf.

– Pro­sił­bym o ja­kiś koc albo o moż­li­wość przy­wie­zie­nia rze­czy przez ro­dzinę. Mój brat jest ko­mi­sa­rzem i pra­cuje na ko­men­dzie we Wro­cła­wiu. Ty­mon Han­ter, może pan zna? Je­żeli po­zwo­li­cie mi się z nim skon­tak­to­wać albo sami da­cie mu znać, że tu je­stem, to z pew­no­ścią przy­wie­zie mi ubra­nia – po­wie­dział na jed­nym wy­de­chu, po czym łap­czy­wie za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem. Roz­cho­dząca się po ciele ni­ko­tyna zro­biła swoje i po­czuł, że jego mię­śnie lekko się roz­luź­niają.

– Nie znam, ale za­kła­dam, że to w jego miesz­ka­niu pana za­trzy­mano, a więc wie o wszyst­kim. – Wziął do ręki przy­nie­sione ze sobą do­ku­menty, które przed wy­cią­gnię­ciem pa­pie­ro­sów po­ło­żył na biurku i uda­wał, że czyta z za­in­te­re­so­wa­niem. – Kiep­sko to wy­gląda – po­wie­dział po chwili, wbi­ja­jąc wzrok w prze­stra­szone oczy Zdro­jew­skiego.

– Ja tego nie zro­bi­łem! – krzyk­nął i po­de­rwał się z krze­sła. Za­uwa­żył, że drżą mu dło­nie, dla­tego splótł je, by to opa­no­wać. – Nie za­bi­łem Ja­gody – do­dał ła­god­niej­szym to­nem, a w jego oczach po­ja­wiły się łzy.

– Do­brze, ro­zu­miem. Za­raz o wszyst­kim po­roz­ma­wiamy, ale naj­pierw przy­niosę panu coś do ubra­nia. Nie może pan tak sie­dzieć i mar­z­nąć.

Wró­cił po około dwóch mi­nu­tach z torbą, w któ­rej znaj­do­wał się szary dres.

– Niech pan to za­łoży. Za­zwy­czaj tego nie ro­bię, ale... – za­wie­sił głos.

– To pana? – za­py­tał Zdro­jew­ski, zdzi­wiony oka­zaną do­bro­cią. Do tej pory po­li­cjanci trak­to­wali go „z góry”, a ci, któ­rzy trans­por­to­wali go z Wro­cła­wia, gdzie zo­stał ujęty w miesz­ka­niu brata, do War­szawy, w któ­rej miesz­kał, byli cham­scy i or­dy­narni.

– Tak, mój pry­watny. Bez obaw, wy­prany. Trzy­mam go w szafce jako za­pa­sowe ubra­nie. Róż­nie w tej ro­bo­cie bywa. Cza­sem można się upać­kać. – Dał mu do zro­zu­mie­nia, że on też bru­dzi się krwią de­na­tów, a prze­cież nie jest za­bójcą. Pró­bo­wał grać do­brego glinę pra­cu­ją­cego w złym sys­te­mie, by zy­skać jego za­ufa­nie. Kiedy po raz pierw­szy wszedł do po­koju prze­słu­chań i spoj­rzał w oczy tego czło­wieka, od razu wy­snuł dwie hi­po­tezy i był pewny na sto pro­cent, że jedna z nich okaże się praw­dziwa. Nie wie­dział tylko która.

– Dzię­kuję – po­wie­dział z ulgą za­trzy­many. – Pierw­szy raz, od kiedy to wszystko się za­częło, ktoś oka­zuje mi życz­li­wość.

– Niech się pan nie przy­zwy­czaja – od­parł bez uśmie­chu. – Le­piej się miło za­sko­czyć, niż srogo roz­cza­ro­wać.

– Tak, to prawda.

– Ale wróćmy do sedna sprawy. – Ko­mi­sarz prze­chy­lił ciało w bok i pod­parł się ra­mie­niem na opar­ciu krze­sła. – Za­leży mi na tym, żeby zła­pać za­bójcę i to jest mój je­dyny cel.

– Mi też – Zdro­jew­ski wszedł mu po­spiesz­nie w zda­nie.

– No wła­śnie, no wła­śnie. – Uda­wał, że na chwilę się nad czymś za­my­ślił. – I twier­dzi pan, że to ktoś inny, tak? Że to nie pan dzi­siej­szego ranka ugo­dził no­żem Ja­godę Zdro­jew­ską pro­sto w serce i pa­trzył, jak się wy­krwa­wia? – Mó­wiąc to, świ­dro­wał go wzro­kiem, ob­ser­wo­wał każdą zmarszczkę mo­gącą po­ja­wić się na twa­rzy po­dej­rza­nego i szu­kał po­twier­dze­nia któ­rejś ze swo­ich hi­po­tez.

– Ile razy mam po­wta­rzać? To nie ja. A wy mar­nu­je­cie czas, sie­dząc tu ze mną, za­miast szu­kać praw­dzi­wego za­bójcy.

– Też tak my­ślę – skła­mał ko­mi­sarz So­picki bez mru­gnię­cia okiem. – Ale wie pan, pro­ce­dury. – Roz­ło­żył ręce, jakby chciał po­wie­dzieć, że w tej chwili nie jest w sta­nie nic wię­cej zro­bić. – Tak na­prawdę nie ru­szymy z miej­sca, póki nie wy­klu­czymy pana jako po­ten­cjal­nego za­bójcy.

– No, to zrób­cie to. – W oczach Zdro­jew­skiego po­ja­wiła się na­dzieja.

– Jest je­den spo­sób, by za­ła­twić to w miarę szybko – po­wie­dział ko­mi­sarz, po­cie­ra­jąc dło­nią o brodę.

– Idę w to – przy­tak­nął bez za­sta­no­wie­nia Woj­ciech.

– Ale pan mówi, że chce ad­wo­kata. Ma pan ta­kiego, który tylko czeka na pana te­le­fon, go­towy przyjść na­tych­miast, aby bro­nić pana w spra­wie o za­bój­stwo? – Ce­lowo skon­stru­ował to py­ta­nie tak, że każdy trzeźwo my­ślący czło­wiek, któ­remu za­leży na od­po­wied­niej au­to­pre­zen­ta­cji, za­prze­czyłby.

– Nie mam. Ni­kogo nie za­bi­łem i nie przy­go­to­wa­łem ad­wo­kata na taką oko­licz­ność. – Zi­ry­to­wał się.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: