Zastraszona - ebook
Zastraszona - ebook
We wszystkich nas drzemie ciemność.
Mordercą może stać się każdy, to tylko kwestia odpowiedniego bodźca.
Ale żeby zabić, trzeba trafić celnie… Klaudia chybiła, strzelając do własnego ojca. Od tamtego momentu ucieka, bojąc się skutków swojego czynu…
W pogoni za nią rusza także komisarz Wójcik, który nie może pogodzić się z tym, że nie udało mu się wsadzić Włodzimierza Czerwińskiego za kraty. Wójcik ma pewność, tak samo jak jego córka, że to właśnie ten psychopatyczny biznesmen zabił Maję Sonik. Jednak jest w błędzie – tak samo jak wszyscy. To nie Czerwiński jest winien jej zabójstwa, ale za to wie, kto to zrobił, i stara się za wszelką cenę, by ta tajemnica nie ujrzała światła dziennego.
Niestety po piętach depcze mu piekielnie zdolna, specjalnie do tej sprawy ściągnięta z Niemiec profilerka kryminalna Iwona Kwiecień.
Teraz już każdemu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-206-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
SONIK
Leżałam zupełnie sama w ciemnym pokoju; ściśnięta i obkurczona śluzówka gardła sprawiała mi niesamowity ból. Nigdzie dookoła nie dostrzegłam butelki z wodą czy szklanki z napojem. Napicie się czegokolwiek mogłoby mi odrobinę ulżyć. Niestety, spierzchnięte usta i zesztywniała z suchości szczęka musiały tym razem objeść się bez tego. Nie miałam siły, by wstać z łóżka i zrobić krok w kierunku kuchni. Byłam zbyt zmęczona ostatnimi wydarzeniami. Czułam, że to pomieszczenie jest miejscem, w którym powinnam czuć się w pełni bezpiecznie. Jednakże przebywanie we własnym pokoju, moim azylu, wcale nie działało kojąco. Bolała mnie każda cząsteczka ciała; obezwładniający strach wżerał się we mnie niczym wygłodniałe dzikie zwierzę rozrywające na strzępy swoją ofiarę. Przejechałam zdrętwiałymi palcami po miękkiej pościeli, po czym ścisnęłam kawałek kołdry, starając się zatopić w niej obolałe dłonie. Była przyjemnie chłodna, lecz nie dała mi takiego ukojenia, jakiego potrzebowałam. Kręciło mi się w głowie, do tego raz po raz atakowały mnie obezwładniające fale mdłości, przez co każdy bodziec zewnętrzny odbierałam ze zdwojoną siłą. Moje uszy niemal eksplodowały na dźwięk tykającego coraz głośniej – takie przynajmniej miałam wrażenie – ściennego zegara… Po kilku chwilach zdecydowałam się schować głowę pod kołdrę, by chociaż odrobinę stłumić ten wbijający się w mój mózg dźwięk. Pomogło. Zacisnęłam powieki i odetchnęłam z ulgą; niemal natychmiast pojawił się jednak kolejny silny zawrót głowy, a pod powiekami ujrzałam jasny obraz ostatnich wydarzeń. Widziałam je naprawdę wyraźnie, chociaż najchętniej wymazałabym je z pamięci na zawsze. One jednak jak na złość oblepiały mój umysł niczym kleista maź, chcąc wpędzić mnie w poczucie bezradności.
Pomyślałam, że gorzej już być nie może, kiedy nagle poczułam ten okropny narastający ciężar na wysokości piersi, a potem moje ciało mimowolnie zaczęło kołysać się na boki, jakby wpadło w jakiś dziwaczny rytualny trans. Za nic w świecie nie mogłam nad tym zapanować. Moim umysłem zawładnął mrok. Przeraźliwy, obrzydliwy amok, który powoli odbierał mi możliwość racjonalnego myślenia. W mojej głowie coraz intensywniej roiło się od gorzkich wspomnień, z którymi nie chciałam mieć nic wspólnego. Ale na to niestety było już teraz o wiele za późno… Wpatrywałam się w pustą przestrzeń, usiłując zmusić umysł do wydajniejszej pracy. Chciałam w jakikolwiek sposób nakłonić go do tego, by zmienił tor myśli. Marzyłam o tym, by pamięć przestała mi wreszcie podsuwać tak precyzyjne obrazy. Jednak wszystkie te próby spełzały na niczym. Jak na złość, pamiętałam wszystko, co do minuty. Mój mózg nie przygotował sobie żadnej linii obrony, nie stworzył czarnej dziury w mojej głowie, która wessałaby niepotrzebne myśli. Nieważne, czy mocno zaciskałam powieki, czy wręcz przeciwnie, miałam szeroko otwarte oczy: widziałam wyraźny obraz śmierci i czułam zalewającą moje serce pustkę… Tamtego dnia moje życie zmieniło się w piekło albo coś znacznie gorszego… To niezwykłe, że jedna chwila i jedna nieprzemyślana spontaniczna decyzja mogą zmienić wszystko.
Gorący oddech przylgnął do moich policzków i szyi, a po chwili poczułam, że zaczyna mi brakować powietrza. Nie mogąc już zaczerpnąć oddechu, wysunęłam głowę spod kołdry i przez dłuższą chwilę wpatrywałam się przez okno w oddalony o setki tysięcy kilometrów księżyc. Ze wszystkich sił pragnęłam się na nim znaleźć, teleportować jak najdalej od Ziemi. Przez kolejne godziny przewracałam się z boku na bok, chcąc zmusić organizm do snu, ale ten wcale nie miał zamiaru nadejść. Tak właściwie to sen nigdy nie przychodził do mnie szybko. Odkąd pamiętam, zawsze miałam problem z zasypianiem. Zwykle zapadałam w sen przypadkiem, ogarniając wzrokiem ekran komórki. Gdy najmniej się o niego starałam, po prostu nieoczekiwanie nadchodził.
Od paru dni żołądek dokuczał mi zupełnie inaczej niż zwykle. Nie był to przenikliwy ból wywołany troskami monotonnego codziennego życia, lecz przeraźliwy, błagalny skowyt o kojący odpoczynek. Nie mogłam poradzić sobie z tym, co się stało, jednakże najgorsze było to, że nikomu nie mogłam wyznać prawdy. Byłam zmuszona żyć ze świadomością, iż odtąd bezapelacyjnie muszę udawać. Tamtej nocy, która w znaczący sposób zmieniła moje życie, zaczęłam nakładać maskę dziewczyny, za którą wszyscy mnie brali. Musiałam nauczyć się kłamać w żywe oczy, nawet jeśli stanęłaby przede mną moja własna matka. Nawet jej nie mogłam wyznać prawdy…
W zasadzie to nigdy nie pomyślałam, że tak dobrze będzie mi to wychodzić. Nie sądziłam, że jestem taką dobrą kłamczuchą, nie myślałam też, że pod moją skórą kryje się alter ego dziewczyny, która jest zdolna zabić… Nikomu nie dałam się poznać z tej drugiej strony. Sama dopiero zaczęłam ją odkrywać.
Nagle z nieba lunął deszcz i z całym impetem zaczął walić w okna. Ogłuszające i gwałtowne uderzenia przyprawiły mnie o dreszcze, tak że w jednej chwili byłam kompletnie mokra. Zastygłam momentalnie w oparach paniki i zaczęłam wsłuchiwać się w wygrywaną przez otoczenie depresyjną melodię. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że czas działa na moją niekorzyść, a kolejne minuty mogą doprowadzić mnie w jedno z dwóch miejsc. Wszystko zależy od tego, kto przyjdzie po mnie jako pierwszy…
Siedziałam sztywno, oparta plecami o róg łóżka, gdy poczułam, jak moje powieki stają się coraz cięższe. W końcu opadły, a ja zacisnęłam je mocno, czując, jak powoli odpływam, a wspomnienia zaczynają się rozmazywać. W końcu zasnęłam.
Nie wiedziałam, ile spałam. Obudziłam się, gdy na zewnątrz było już jasno, a mnie kolejny raz za serce chwytał niepokój. Nie wychodziłam z łóżka przez cały dzień. Leżałam z laptopem na kolanach, starając się skupić na serialu. Koło osiemnastej postanowiłam zaczerpnąć świeżego powietrza i wyjść na spacer. Atmosfera w domu działała na mnie destrukcyjnie. Miałam dość słuchania płaczu, od którego mdliło mnie coraz bardziej. Przypominał mi jedynie o tym, jak bardzo popieprzone stało się moje życie. Naciągnęłam na głowę kaptur, chcąc pozostać anonimowa, i ruszyłam w kierunku pobliskiego parku z nadzieją, że wtopię się w otoczenie jako jeden z przechodniów, który nikogo nie obchodzi.
Weszłam do parku i po przejściu paru kroków ujrzałam pustą ławkę, na której postanowiłam przysiąść. Pochyliłam się, by zrzucić z niej kilka kasztanów i brązowych liści, a następnie usiadłam i oparłam łokcie na kolanach.
Kiedy wpatrywałam się w wirujące na wietrze liście i obserwowałam ludzi spacerujących po parku, zorientowałam się, że kieszenie mojej kurtki są puste.
– Cholera! Gdzie one są…? – mruknęłam zdenerwowana, przeszukując je nerwowo.
Tego było już za wiele. Czy cały świat sprzysiągł się, by uprzykrzyć mi egzystencję? Nie wiem, jakim cudem, ale musiałam zgubić klucze… Raptownie zgięłam się w pół i zaczęłam szukać pod ławką. Przez dobrą chwilę macałam ręką po mokrej trawie, nim moje palce natrafiły wreszcie na breloczek w kształcie kokardki. Uspokoiłam oddech, wstałam i ruszyłam w stronę szpaleru brunatnych jesiennych drzew. W momencie gdy tuż przede mną przebiegła wiewiórka niosąca w pyszczku jakiś przysmak, poczułam na ramieniu mocny uścisk. Najwyraźniej infantylna ochrona w postaci kaptura nie zdała egzaminu.
– Aua! – krzyknęłam, odwracając się w kierunku szarpiącej mnie postaci.
– Ciszej… Jeszcze ktoś cię usłyszy. – Padło ostrzeżenie.
– No i co z tego? – Nieoczekiwanie mój strach ustąpił miejsca sile, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Zaskoczyło mnie to, ale chyba jeszcze bardziej mojego rozmówcę.
– To doprawdy niesłychane… Czy rozsądek nie podpowiada ci, żeby być wobec mnie odrobinę grzeczniejszą?
– Właściwie to mam to w dupie.
Ta odpowiedź odpowiedź jeszcze bardziej rozwścieczyła Irlandczyka. Nie bacząc na parę, która szła sąsiednią alejką, zamachnął się i uderzył mnie pięścią prosto w brzuch.
– Może to przemówi ci do rozumu. Ciesz się, że widzisz mnie, a nie policję. Wiem, co zrobiłaś. Wiem wszystko.
– Może… – odparłam cicho, kuląc się i masując obolałe miejsce.
On jakby tego nie usłyszał.
– A teraz, moja droga, wracamy do punktu wyjścia. Dobrze wiesz, że spierdoliłaś ostatnią robotę i musisz ją dokończyć. Takie mamy zasady…
– Nigdzie nie idę… Nie zmusisz mnie!
– Czyżby? Naprawdę chcesz się przekonać, że zrobisz wszystko, co ci powiem?
– Nie – odpowiedziałam. Było mi słabo.
– Cieszę się – stwierdził ironicznie. – Przynajmniej w tym względzie nie stwarzasz problemów. W gruncie rzeczy jestem łagodnym facetem. Nie lubię przemocy.
– Mhm… – mruknęłam.
– A teraz, proszę, wytłumacz mi jedno… Naprawdę myślałaś, że twój dom to dobra kryjówka?
– A po jaką cholerę miałabym przed wami uciekać? I tak prędzej czy później byście mnie dorwali. Może jestem młoda, ale nie głupia.
Irlandczyk zmrużył oczy.
– Już teraz rozumiem, dlaczego Czerwiński tak bardzo na ciebie naciskał. Ładne niebieskie oczy, zgrabna i całkiem sprytna… Gdybyś tylko jeszcze potrafiła zrobić to, o co się ciebie prosi, to może bym się nawet z tobą ożenił.
– Spierdalaj!
– Słuchaj, mała, radzę ci spuścić z tonu. Ty sobie nie zdajesz sprawy, w jakie kłopoty się wpieprzyłaś. Gdyby nie fakt, że jesteś nam potrzebna, to z chęcią własnoręcznie zrobiłbym ci taki kolorowy makijaż na tej twojej ślicznej buźce, że przez tydzień nie otworzyłabyś oczu… Ale tego nie robię, bo jestem, kurwa, dżentelmenem i nie krzywdzę kobiet… – Irlandczyk ścisnął mnie za gardło i przyciągnął do siebie, po czym puścił tak, że z impetem upadłam na ziemię. – Wynająłem ci na lewe nazwisko pokój w podwarszawskim hoteliku. Zamieszkasz tam na jakiś czas, póki nie skończysz tego, co zaczęłaś. Nikt nie może cię tam rozpoznać. A teraz jedziemy – dodał po chwili.
– A co z moją rodziną? Przecież będą mnie szukać.
– Zajmij się zadaniem. Resztę załatwię po swojemu.Rozdział 2
Rozdział 2
Mężczyzna przywitał się z ochroniarzami, którzy czuwali tuż przed wejściem na oddział, minął ich i ruszył w stronę sali 221. Energicznie nacisnął klamkę, wszedł do środka i zbliżył się do pacjenta leżącego na białym metalowym łóżku na kółkach.
– Jak się trzymasz? – zapytał.
– Jakoś… – wycedził przez zaciśnięte zęby obolały Czerwiński, wpatrując się w okno wzrokiem pełnym żalu i niezrozumienia.
– To świetnie, ale wolałbym, żebyś doprecyzował. Choćbym nie wiem, jak się starał, niewiele mi to mówi.
– A jak mam się, kurwa, czuć? Przynajmniej ty mnie nie denerwuj i nie wyprowadzaj z równowagi. Jeśli chodzi ci o ból fizyczny, to napieprza mi całe ramię. A jeśli pytasz o psychikę, to… Wolę się nie wypowiadać w tym temacie. Życzę ci, abyś nigdy nie poznał znaczenia słowa „zawód” – odrzekł Czerwiński. Krew zawrzała w jego żyłach na samo wspomnienie, chociaż od feralnego zdarzenia minęło już kilkadziesiąt godzin.
– Grunt, że w ogóle udało ci się z tego wyjść. Jak to się mówi? Złego licho nie bierze… He, he, he…
– Bez przesady. To tylko draśnięcie… Może głębokie i bolesne, ale draśnięcie… – zirytował się Włodzimierz.
– Nazywaj to, jak chcesz, chociaż ja uważam, że to żadne pieprzone draśnięcie. Gdyby kula trafiła cię kilkanaście centymetrów dalej, byłoby po tobie. Wystarczyłoby, żebyś się ruszył odrobinę w prawo i dostałbyś prosto w serce. Nie zapominaj, kto tamował ci krew i wiózł cię prosto do szpitala. Widziałem na własne oczy, jak uchodzi się z ciebie życie.
– Nie rozczulaj się tak nad sobą… Nic mi nie jest. Ale masz rację, powinienem ci podziękować. Wiedziałem, do kogo zadzwonić.
– Od czegoś mnie masz… – Gość wreszcie posłał mu serdeczny uśmiech.
– Najciemniej zawsze pod latarnią. Tylko pamiętaj, że prawdę o postrzale znasz jedynie ty, ja i moja Klaudia. I tak ma pozostać! Jeśli dowiem się, że jakimś cudem się komuś wygadałeś… Nawet nie chcę kończyć. Nie wypada mi grozić osobie, która ratowała mi życie.
– Nie musisz. Nie zamierzam nikogo wtajemniczać w twoje sprawy. Zresztą… Ja o niczym nie wiem. – Czerwiński uśmiechnął się, słysząc te słowa. – A twoja żona? Co z nią? Chyba mi nie powiesz, że o niczym nie wie?
– Irena…? Proszę cię… To ostatnia osoba, przed którą muszę się z czegokolwiek tłumaczyć.
Gość uniósł ręce w obronnym geście.
– Nie wnikam w wasze relacje. Chociaż to chyba nie jest normalne, że o niczym nie wie.
– A czy cokolwiek w moim życiu jest normalne i pospolite?
Tamten parsknął.
– Niekoniecznie.
– No więc o czym my tu mówimy… To ja jestem od wprowadzania zasad. Irena to tylko kobieta nosząca moje nazwisko i mieszkająca ze mną pod jednym dachem. Nie zdziwiłbym się, gdyby któregoś pięknego dnia popłakała się ze szczęścia, jakbym wykitował. Pieprzone babsko…
Przybyły chrząknął.
– Ach tak. No dobra, powiedzmy, że rozumiałem przekaz. Nikomu nic nie powiem, a już na pewno nie twojej żonce. A co z córką? Czy mam coś przekazać Klaudii w twoim imieniu?
Czerwiński z trudem pokręcił głową.
– Ech… To najgorszy element tej całej pieprzonej układanki. Ten jej temperament… Że też musiała wdać się w tatusia… Kurwa mać… Myślę o niej bez przerwy. Nawet mi nie przypominaj. Jestem tak wkurwiony, że mam ochotę zwyzywać ją od najgorszych suk, ale nie będę przecież mówić tak o własnym dziecku! – Spojrzał ze złością na komendanta Wrzeszcza, który stał naprzeciw łóżka i opierał się plecami o ścianę.
Czerwiński od dwóch dni przebywał w Klinice Kołecki, gdzie dochodził do siebie po postrzale. Burza, sprawczyni całego zamieszania, odziedziczyła po ojcu wiele cech, między innymi wielką determinację, odwagę i inteligencję, ale na szczęście dla niego nie posiadała wrodzonej umiejętności do trzymania broni. Zamiast więc wycelować prosto w serce, trafiła Czerwińskiego w ramię. A zaraz po tym, jak usłyszała wydobywający się z glocka huk, uciekła – zalana łzami i odurzona buzującą w żyłach adrenaliną. Biegła na oślep, byle jak najdalej od mężczyzny, którego darzyła najgorszym z istniejących uczuć. Miała głęboką nadzieję, że jej strzał okazał się celny. Naprawdę pragnęła pozbawić swojego ojca życia, by już nigdy więcej nie był w stanie nikogo skrzywdzić.
– Trudno mi sobie wyobrazić, co czujesz… – odezwał się Wrzeszcz.
– I nawet nie próbuj, bo to nic miłego – stwierdził sarkastycznie Czerwiński. – Jedyne, co mi pozostaje, to pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Nie cofnę czasu, ale nie omieszkam dać jej do zrozumienia, że ostro przegięła.
– W takim razie poszukam jej. – Komendant obdarzył chorego rozumiejącym spojrzeniem, po czym podszedł do okna. – Może jednak je zamknę, co? Tu wcale nie jest aż tak ciepło. Jeszcze tego brakuje, żeby cię przewiało.
– Ma zostać otwarte. Tak mi dobrze.
– Jesteś pewien?
– Bez dwóch zadań. A co do Klaudii… Nie musisz się fatygować. Zostaw ją w spokoju. Sam to załatwię. Od tego mam swoich ludzi.
– Dobra… Słuchaj… – Wrzeszcz zmienił temat. – Podejrzewam, że znam odpowiedź, ale muszę cię o to zapytać. Będziesz składać zeznania?
– Ochujałeś? Po pierwsze, nic mi nie jest. Po drugie, prędzej sam bym się zastrzelił, niż miał sprzedać własne dziecko. A po trzecie: nikt nie może się o tym dowiedzieć! To chyba jasne jak słońce? Straciłbym nie tylko rodzinę i reputację, ale również szacunek społeczności. Mam donieść na własne dziecko… To nie do pomyślenia… – Pokręcił głową, po czym, krzywiąc się, uniósł rękę, by poprawić sobie poduszkę.
– Czy czegoś pan potrzebuje? – Nagle zza drzwi wyłoniła się drobna pielęgniarka.
– Nie umiesz pukać? Wyjdź stąd! Niczego nie chcę – rzucił protekcjonalnym tonem mężczyzna w kierunku wystraszonej kobiety.
– Najmocniej pana przepraszam… Usłyszałam pana głos i pomyślałam, że potrzebuje pan mojej pomocy…
– A w czym ty, dziecinko, możesz mi pomóc? Co najwyżej możesz podetrzeć mi tyłek po sraniu. Jak widzisz, jestem cały. I nie podsłuchuj, dobrze ci radzę.
Pielęgniarka się zaczerwieniła.
– Nie słyszałam, o czym panowie rozmawiali. Jeszcze raz pana przepraszam. Gdyby jednak czegoś pan potrzebował, to proszę mnie wołać…
– Przecież wiem… – odparł, rozgniatając palcami małe piórko, które wydostało się z pościeli.
– Raz jeszcze przepraszam. – Kobieta wycofała się, zamykając za sobą drzwi.
Wrzeszcz pokręcił głową.
– Proszę cię… Daruj tej biednej babce. Nic ci nie zrobiła. A przecież mogłaby… Jak by nie patrzeć, to od personelu zależy, czy szybko stąd wyjdziesz…
– Chyba robisz sobie ze mnie jaja! – wybuchnął Czerwiński. – Nikt mnie tu siłą trzymać nie będzie! A poza tym stać mnie na to, by móc być chujem wtedy, kiedy mam na to ochotę. Pieniędzmi wszystko da się załatwić. O ile ma się ich wystarczająco dużo.
– No, no… Dwadzieścia lat pracy w policji, ale o tym, kurwa, nie wiedziałem… Oświeciłeś mnie… Dzięki! – Komendant roześmiał się ironicznie.
– No tak… Komu jak komu, ale tobie tego tłumaczyć nie muszę… Dobra, mów lepiej, co ze sprawą Sonik i tymi twoimi chłoptasiami, którzy wtykają nosy nie tam, gdzie trzeba.
– Nie będą już przysparzać ci kłopotów. Więcej się do ciebie nie zbliżą, masz moje słowo.
– Jeszcze tego by brakowało, aby ci skończeni kretyni tu zaraz wparowali.
– Spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą. Ściągam na komendę Iwonę Kwiecień, która przejmie od nich sprawę. Damy jej do ręki dowody i pozamiatane. A ja będę pilnować Wójcika, by przypadkiem nie narobił głupot.
– Mhm… Co to za Kwiecień? – zapytał Włodzimierz Czerwiński.
– Od trzech lat siedzi w Niemczech, gdzie szkoli się jako profilerka kryminalna. To harda baba z konkretnymi zasadami, doskonalone znająca swoją wartość.
– Masz pewność, że jest taka dobra?
– Tak. Jest najlepsza.
– I tak ją sprawdzę…
Komendant zaśmiał się cicho.
– Domyślam się.
– Wiesz, Wrzeszcz… – Czerwiński spojrzał na mężczyznę, mrużąc oczy. – Naprawdę lubię z tobą współpracować. Znasz się na rzeczy jak mało kto. To się ceni. Przyjdź do mnie jutro punktualnie o dziesiątej. Dostaniesz solidne wynagrodzenie.
– Kultura wymaga, aby odmówić poszkodowanemu, ale wiesz, jak jest… Przyjdę. Dzięki.
– Jestem za stary i za bardzo zajęty, aby przejmować się manierami.
– Dlatego tak świetnie się dogadujemy. Spadam. Do jutra.
– Do jutra.
* * *
Klaudia zalewała się łzami we własnym mieszkaniu na Mokotowie. Dwa dni temu, po kilku godzinach od postrzału, zadzwonił do niej komendant z informacją o stanie zdrowia jej ojca. Poinformował ją również, że ma kategoryczny zakaz przemieszczania się do czasu wyjścia Czerwińskiego z kliniki. Słowa Wrzeszcza wbijały się w Klaudię jak noże. Z jednej strony czuła ulgę, że nie zabiła ojca, z drugiej zaś przepełniał ją przeszywający lęk. Była przekonana, że czeka ją sroga kara nie tyle ze strony prokuratury, ile ze strony ojca. Miała świadomość, że szanowny pan Czerwiński nie pozwoli wsadzić swojej córki za kraty, a mimo to cierpiała w samotności i strachu. Wyczerpanie psychiczne zaczęło dawać o sobie znać. W ostatnim czasie Klaudia przeszła naprawdę sporo, począwszy od przyłapania swojego mężczyzny na zdradzie, przez stratę przyjaciółki, a skończywszy na tym, że sama prawie zabiła członka swojej rodziny, który okazał się zabójcą Majki. W takich okolicznościach chyba tylko psychopata byłby w stanie funkcjonować bez środków uspokajających. Usiłując poskromić natłok myśli, przypomniała sobie o tabletkach, które kiedyś przepisał jej lekarz. W popłochu pobiegła do kuchennej szafki i zaczęła wygarniać jej zawartość na podłogę.
– Szlag by to trafił! – krzyknęła, nie mogąc znaleźć opakowania xanaksu.
Nagle przed oczami mignęło jej wspomnienie przyjaciółki buszującej w jej szafce z lekami. Majka była jedyną osoba, która miała dostęp do leków Klaudii. Czyli Majka musiała zabrać jej tabletki… A teraz już nie było sposobności, aby Klaudia mogła je odzyskać… Niewiele myśląc, wyciągnęła stary telefon na kartę, który wygrzebała z dna szafy, i wybrała numer, który jako jedyny znała na pamięć. Nie chciała korzystać z własnego iPhone’a, bo wtedy ojciec byłby w stanie ją skontrolować.
– Halo? Kto mówi?
– Cześć, mamo. To ja, Klaudia.
– Klaudia? Dzień dobry, córeczko! Co się stało, zgubiłaś komórkę?
– Nie…
– To o co chodzi…? Co to za numer?
Klaudia nabrała głęboko powietrza.
– Mamo, posłuchaj mnie! Nie mam czasu na tłumaczenie. Masz w domu alprazolam?
W słuchawce na chwilę zapadła cisza.
– Słucham? – odezwała się w końcu mama. – Czy ty pytasz poważnie?
– Jest mi naprawdę niezbędny.
– Dziecko, zdajesz sobie sprawę, o co mnie prosisz? Wiesz, że to silnie działający lek psychotropowy?
– Mamo! Nie zamierzam wymyślać na poczekaniu żadnych historyjek, po prostu go potrzebuję… Nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć. Wolałabym nie mówić ci prawdy…
– Ale teraz już na pewno będziesz musiała! Co się dzieje?
– Przyjedziesz do mnie? Zrobiłam coś naprawdę strasznego… To ma związek z tatą.
– Chryste Panie, dziecko, przerażasz mnie. Ojca od kilku dni nie ma w domu. Co się stało?
– Zostałaś mi tylko ty, mamo…
– O czym ty mówisz!? – wydusiła Irena przez ściśnięte gardło.
– Przyjedź do mnie, proszę! – załkała Klaudia do słuchawki niebieskiej motoroli z klapką.
– Oczywiście, córciu, już do ciebie jadę. Nigdzie się nie ruszaj.
– I tak mi nie wolno…
Tego Czerwiński nie mógł przewidzieć. Nawet przez myśl by mu nie przeszło, że jego córka będzie chciała komukolwiek przyznać się do tego, co zrobiła, wiedząc, jak potworny potrafi być jego gniew. Tym właśnie się od niego różniła. Była dobrym człowiekiem z ogromnymi pokładami empatii, a on niestety potrafił mierzyć ludzi wyłącznie swoją miarą.
Deszcz lał się z nieba strumieniami, gdy przemoczona Irena dotarła pod drzwi mieszkania Klaudii.
– Postrzeliłam ojca… – Dziewczyna wykrztusiła to z siebie zaraz po tym, jak jej matka stanęła w progu.
– Co? Co zrobiłaś?
– Zabił moją przyjaciółkę! Nienawidzę go! Tak bardzo go nienawidzę!
– Czy on? On…? On…?
– Żyje. Jest w szpitalu – odparła szybko Klaudia, widząc, jak mama nerwowo zaczyna się jąkać.
– Niedobrze… Bardzo niedobrze. – Irena weszła do mieszkania i powoli zdejmowała z siebie ociekające wodą płaszcz i buty.
– Mamo, co teraz będzie? – Słone krople spływały po policzku dziewczyny jedna za drugą.
– Nie wiem, córeczko… Ale… Ja też muszę ci coś wyznać. Już dawno powinnam to zrobić… To, co teraz ode mnie usłyszysz, może ci się wydać nieprawdopodobne, ale… Pewna część mnie głęboko żałuje, że chybiłaś…
Klaudia zamarła.
– Jak to?
– Gdyby zabójstwo nie było karalne, gdyby nie to, że nie mogłam ciebie stracić, już dawno własnoręcznie wyrwałabym ojcu serce przez gardło, a potem rzuciłabym je psom na pożarcie.
– Jezu, mamo… O czym ty w ogóle mówisz? Nic z tego nie rozumiem…
– Nawet nie wiesz, ile razy wyobrażałam sobie, jak twój ojciec ginie. Był czas, kiedy co noc błagałam Boga, by wreszcie ktoś wsadził mu kulkę w łeb. Twój ojciec to potwór, ale to już chyba sama zdołałaś odkryć… – stwierdziła z goryczą Irena Czerwińska, patrząc, jak jej córka powoli osuwa się z wrażenia na podłogę w przedpokoju. Uklękła obok niej.
– Ty też nie wierzysz w jego niewinność? – zapytała cicho Klaudia.
– Skoro twierdzisz, że jest odpowiedzialny za śmierć twojej przyjaciółki, to zapewne jest to prawda… Ale nie to leży mi na sercu… Gdy byłaś jeszcze dzieckiem, odkryłam jego obrzydliwą osobowość i zdemaskowałam jego brudne interesy. Na początku bałam się od niego odejść, bo nie chciałam zostać sama. Nie było mnie stać na to, by zostać samotną matką. A po kilku latach nieszczęśliwego życia przez zupełny zbieg okoliczności poznałam pewno mężczyznę, który był przeciwieństwem twojego ojca. Ciepły, szarmancki, bez horrendalnych sum na koncie. Był lekarzem. Chciałam dać ci normalne życie i uwolnić nas od tego tyrana. Czułam, że przy nim wreszcie coś się zmieni. Przyznaję się do tego, że zdradzałam twojego ojca. Ponadto marzyłam, by od niego odejść, by zacząć żyć z Krzysztofem. Ale to nie było wcale takie proste…
– Dlaczego…?
– Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, jakie twój ojciec ma układy… Jest zdolny do wszystkiego. Nawet do zabrania mi ciebie. Odkrył moją tajemnicę. Zagroził mi, że jeśli jeszcze raz spotkam się z kochankiem lub z jakimkolwiek facetem bez jego wiedzy, pozbawi mnie praw rodzicielskich i wsadzi do zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Uwierzyłam mu…
– Nie… – Klaudia z niedowierzaniem pokręciła głową.
– Wtedy twój ojciec zainwestował w Imperium, a mnie kazał się nim zajmować. Miałam skupić się na tym, co przynosi pieniądze, a nie na tym, czego naprawdę pragnęłam. Serce matki zawsze będzie przy dziecku, dlatego wybrałam ciebie. Ale… Do dziś nie potrafię od niego odejść. Każdego dnia boję się, że już więcej cię nie zobaczę. – Irena schowała twarz w dłoniach, nie potrafiąc spojrzeć córce w oczy. Potwornie wstydziła się tego, do czego zmusił ją mąż.
– Nie, to nie może być prawda… – wyszeptała Klaudia.
– Ja też nie wierzę w jego niewinność… – wyznała Irena. – Jestem przekonana, że to on stoi za śmiercią Mai Sonik. Ale obiecuję ci, że jeszcze za to zapłaci. Pewnego dnia rozpłynie się w nicość i zostawi nas wreszcie w spokoju.Rozdział 3
Rozdział 3
SONIK
Podróż do Marek pod Warszawą dłużyła mi się w nieskończoność. Przez całą drogę starałam się nie zamykać oczu, by przypadkiem nie zasnąć i móc kontrolować to, gdzie jestem. Jednakże zmęczenie fizyczne ostro dawało mi się we znaki. Podejrzewałam, że nawet gdyby udało mi się jakimś cudem przysnąć z tak wysokim poziomem kortyzolu we krwi, który doprowadzał mnie do obłędu, to Irlandczyk i tak nic by mi nie zrobił. O to nie musiałam się martwić. Miałam milion innych powodów, by czuć dyskomfort. Przede wszystkim zastanawiałam się nad tym, dlaczego jeszcze mnie nie zabili, jaki był powód tego wyjazdu i po co byłam im wyjątkowo potrzebna. Irlandczyk wpakował mnie do auta, nie dając możliwości pożegnania się z rodziną czy spakowania jakichkolwiek ubrań. Jedyne, co ze sobą miałam, to to, co na sobie: znoszoną, przepoconą bluzę, dżinsy i sportowe buty, które niemiłosiernie mnie uwierały. Że też nie mogłam wybrać na spacer innych butów… Wychodząc z domu, kompletnie się nad tym nie zastanawiałam. Sięgnęłam po pierwsze lepsze obuwie, sądząc, że i tak zaraz wrócę, by wśród czterech ścian, leżąc zwinięta pod kocem, dalej rozmyślać o swojej smętnej egzystencji i o tym, jaka jestem nieszczęśliwa.
Gdy tylko mężczyzna wepchnął mnie na tylne siedzenie i zatrzasnął zamek w drzwiach po obu stronach tak, bym nie miała możliwości ucieczki, zażyczył sobie, abym podała mu swoją komórkę. Nie miałam wyboru. Gdy tylko to zrobiłam, położył moją własność na ziemi, tuż pod kołami swojego grafitowego mercedesa klasy S w wersji guard, a następnie wsiadł za kierownicę i odpalił silnik. Czołg ruszył z piskiem opon, w mgnieniu oka miażdżąc mój telefon i odbierając mi jedyną szansę na kontakt z najbliższymi i w zasadzie z kimkolwiek. Nie mogłam jednak nic zrobić. Teraz to Irlandczyk był szefem, a ja jego podwładną, która tak naprawdę gówno miała do powiedzenia. W gruncie rzeczy powinnam się cieszyć, że nie posłał mnie do piachu po tym, jak uciekłam z domu Czerwińskiego, okłamawszy ich, iż wykonałam zlecone mi zadanie.
Samochód, w którym siedziałam, był naprawdę wygodny. Zaraz po tym, gdy ruszyliśmy, oparłam głowę i ściągnęłam łopatki, czując na ramionach ciarki. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów silny niepokój ustąpił miejsca zaciekawieniu. Co prawda strach nie zniknął, ale powoli starałam się uspokajać. Wmawiałam sobie, że nerwy i tak niczego nie zmienią w mojej sytuacji.
Po pięciu godzinach jazdy nie czułam już nóg; wzięłam głęboki wdech i rozluźniłam spięte mięśnie barku i ramion. Potwornie bolała mnie głowa, a myśli nie dawały mi spokoju. Snułam własne teorie na temat nurtującego mnie wciąż pytania, na które chciałam poznać odpowiedź. Spojrzałam na Irlandczyka, który pochylał się nad telefonem, zerkając co jakiś czas na drogę. Śmigał palcem po niewidocznych klawiszach ekranu dotykowego. Nie słyszałam żadnych dźwięków; zapewne miał włączony tryb milczący, jakby chciał coś przede mną ukryć.
– Mogę zadać ci jedno pytanie? – Cała drżałam i dygotałam od chwili, gdy wsiadłam do tego eleganckiego samochodu. Wreszcie jednak zdobyłam się na odwagę, by się odezwać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki