- promocja
- W empik go
Zastrzyk śmierci - ebook
Zastrzyk śmierci - ebook
Morderca już wydał wyrok. Zostało niewiele czasu.
Ewa Frydrych znajduje szczelnie owinięte taśmą ciało męża – szefa portalu krytyki kulinarnej, którego opinie nie wszystkim przypadły do gustu. Dlaczego ktoś wstrzyknął mu truciznę i pozbawił życia? Czy chodziło tylko o zemstę, czy za zbrodnią kryje się coś jeszcze? Tym bardziej że w podobny sposób giną kolejne osoby. Sprawę prowadzą starsza aspirant Agata Górska i komisarz Sławek Tomczyk, którzy próbują rozwikłać serię zagadkowych śmierci.
Tymczasem ktoś wysyła anonimy do młodszej siostry komisarza Tomczyka. Czy ma to jakiś związek ze sprawą? Kim jest Zosia i dlaczego ktoś musi ją chronić? Nowe światło na sprawę rzuci niewyjaśniona tragedia sprzed lat, która nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Małgorzata Rogala kolejny raz udowadnia, że należy jej się miejsce na kryminalnym podium.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-739-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zauważył ją, gdy wyłoniła się zza rogu. Zmierzała w jego kierunku lekkim, tanecznym krokiem; tak lekkim, że sprawiała wrażenie, jakby unosiła się kilka centymetrów nad ziemią. Prześlizgiwał się wzrokiem po liniach jej ciała i coraz bardziej utwierdzał w przekonaniu, że to ona. Kiedy już się zbliżyła, utonął w jasnym spojrzeniu i nie miało znaczenia, że patrzyła gdzieś daleko, ponad jego ramieniem. Nie miało też znaczenia, że nie on był adresatem uśmiechu, który zakwitł na jej twarzy. I wreszcie, nie miało znaczenia, że go minęła bez słowa, odrzucając na plecy długie włosy. Najważniejsze było, że wróciła, a on dostał drugą szansę, której nie zamierzał zmarnować.
Przez cały wieczór jego myśli krążyły wokół dziewczyny, a w nocy przyszła do niego we śnie. Usiadła na brzegu łóżka i popatrzyła mu w oczy.
– Dlaczego tak późno zjawiłaś się w moim życiu? – spytał.
– Wcześniej nie byłeś gotowy.
– A teraz jestem?
– Tak.
Potem trzymał ją w ramionach, całował usta, które do tej pory smakował tylko w wyobraźni, i pieścił jej ciało. Jego serce biło w szalonym rytmie.
– Dobrze się czujesz? – spytała z troską w głosie.
– Coś dziwnego się ze mną dzieje, gdy cię dotykam. – Odetchnął głęboko.
– Doskonale to rozumiem.
– Czuję się tak, jakbym znał cię od bardzo dawna. – Znów pochylił się nad nią.
– To zrozumiałe, przecież się znamy – odpowiedziała szeptem.
Jej obraz zaczął powoli się rozmywać, więc przycisnął ją mocniej do siebie. Obudził się ze skotłowaną kołdrą w objęciach i z silnym przekonaniem, że dostał znak. Był gotowy, by chronić Zosię i wiedział, że już nigdy nie pozwoli jej skrzywdzić.ROZDZIAŁ 1
Marzec 2014
Chmury, Bocian i Krzyż. Klara Romaniuk jeszcze raz pochyliła głowę nad rozłożonymi kartami Lenormand i przeanalizowała widniejące na nich symbole, a następnie podniosła wzrok na kobietę, która siedziała naprzeciwko niej. Mięśnie twarzy gościa były napięte, a dłonie zaciśnięte na kolanach.
– Przeprowadzenie zmian będzie się wiązało z wyjściem ze strefy komfortu – zaczęła Klara. – Zapanuje okres niestabilności, może pojawić się cierpienie. Jest to nieuniknione, gdy zaczynamy burzyć to, co dla innych jest nienaruszalne. Warto się zastanowić, czy jest pani na to gotowa, a jeśli odpowiedź brzmi „tak”, wtedy znaleźć sposób, aby ponieść jak najmniejsze koszty psychologiczne. – Wróżka spojrzała w szeroko otwarte oczy klientki. – Proszę również pamiętać, że karty nie są wyrocznią – dodała. – Ich symbole pomagają nam skontaktować się z podświadomością, ale decyzje należą do nas. Tak należy traktować wróżbę. Najważniejsze, żeby zaufać swojej intuicji, dostrzegać wskazówki i dobrze je odczytywać.
– Właśnie! – Twarz klientki rozluźniła się, a kąciki ust uniosły w przelotnym uśmiechu. Dłonie przeniosły się z kolan na uda, a tułów odchylił na oparcie fotela. – Ma pani rację. Znaki są najważniejsze.
– A dokładnie: właściwa interpretacja – doprecyzowała Klara i złożyła karty w stosik.
– Zgadza się. Prawie każdego dnia dostajemy informacje, jak postępować, i znaki, które potwierdzają słuszność naszych wyborów albo dają dalsze wskazówki. – Przygryzła wargi. – Intuicja, ma pani rację, trzeba się wsłuchać w siebie. – Klientka pokiwała głową. – Dziękuję, ta wróżba to też znak. I potwierdzenie.
– Cieszę się, wszystkiego dobrego. – Klara wstała, dając sygnał, że spotkanie dobiegło końca.
Odprowadziła klientkę do przedpokoju i zamknęła za nią drzwi. Potem wróciła na miejsce przy stoliku, oczyściła karty nad płomieniem świecy i ułożyła je w pudełku zgodnie z kolejnością. Drżenie, które odczuwała wewnątrz ciała przez cały wieczór, nie mijało. Klara zdjęła z oparcia fotela ciepły szal i otuliła się wełnianą tkaniną. Spojrzała na zegarek i uświadomiła sobie, że zbliża się czas następnego spotkania. Przeszła się po mieszkaniu, uważnie lustrując zakamarki. Wszystko było w porządku.
* * *
Iwona Tyszka oparła łokcie na biurku i zasłoniła oczy dłońmi ułożonymi w kształt łódek. Napięcie w ramionach i plecach, opuchnięte nogi i ból głowy sprawiały, że nie była w stanie się skupić. Ciało jednoznacznie dawało sygnał, że dziś już nie zamierza współpracować z umysłem. Jak zza ściany dobiegł do Iwony głos Antoniego Frydrycha, trzydziestodwulatka, współwłaściciela firmy Smakosz Doradza.
– Mówiłem, że ma być więcej skojarzeń z seksem.
Firma, lub raczej firemka, jak mówiła o niej Iwona, zajmowała się krytyką kulinarną. W praktyce działalność Smakosza polegała na tym, że Antoni i jego żona Ewa odwiedzali restauracje i kawiarnie, jedli, pili i robili zdjęcia, a następnie przekazywali informacje Iwonie, do której należało napisanie krytycznego tekstu. W większości wypadków Frydrychowie byli niezadowoleni z posiłku lub z obsługi, albo z jednego i drugiego, a zdjęcia, które robili, przyprawiały dziewczynę o mdłości. Na fotografiach widniały talerze z niedojedzonymi potrawami, filiżanki ze śladami szminki, pokruszone resztki ciasta. Iwona nie rozumiała, w jaki sposób takie zdjęcia mogły kogokolwiek zachęcić do pozostania na stronie i przeczytania artykułu. Jednak licznik wejść i statystyki dotyczące częstotliwości czytania poszczególnych wpisów dowodziły, że budzące niesmak fotografie, które towarzyszyły publikacjom, nie tylko nikogo nie zniechęcały, ale nawet budziły większe zainteresowanie. Iwona, z natury ceniąca piękno w różnych jego przejawach, była zaskoczona tym faktem i zastanawiała się, jaką grupę ludzi reprezentują czytelnicy strony. Drugą częścią działalności firmy Smakosz Doradza było pisanie artykułów sponsorowanych, które z założenia miały zawierać pochwały i zachęcać do spędzenia czasu w opisywanym lokalu. Takim artykułom towarzyszyły piękne zdjęcia, a rachunek za ich publikację znacznie przewyższał koszt trzydaniowego obiadu dla dwóch osób.
Iwona oderwała ręce od twarzy.
– Co mówisz? – spytała.
– Jedzenie i seks, rozumiesz? – rzucił Antoni, stukając palcem w monitor komputera. – Mówiłem. Przyjemność. Tak ma się kojarzyć.
– Jak rozbabrane resztki jedzenia mogą się kojarzyć z przyjemnym seksem? – Iwona przewróciła oczami. – To tak, jakbyś się kochał w śmierdzącej koszuli i dziurawych gaciach.
– Mówię o artykule sponsorowanym – odparł Frydrych. – Zdjęcie jest porządne, ale jeszcze ulepszyłem je w Photoshopie. – Odwrócił monitor w jej stronę. – Widzisz? A ty miałaś napisać laurkę, która skusi klientów do odwiedzin w knajpie. – Szef założył ręce za głowę. – No i napisałaś, tylko że ja nie czuję żadnych emocji podczas czytania. Klient płaci i chce dostać smakowity kąsek. – Frydrych się rozkręcał. – Tyle razy mówiłem, że informacje mają być podane w kontrowersyjny sposób, powinny budzić ciekawość, prowokować, kojarzyć się z seksem, być smaczne… – Zamilkł i zamknął na chwilę oczy, po czym podniósł powieki i wycelował palcem wskazującym w Iwonę. – Idealne miejsce na randkę… Po zjedzeniu posiłku żadna ci się nie oprze... Po wieczorze spędzonym w takim miejscu on będzie twój na zawsze... I tak dalej, rozumiesz? – Mężczyzna upajał się słowami, które z siebie wyrzucał.
Co za palant, pomyślała Iwona, zaraz zwymiotuję.
– Czy nie powinnam najpierw tam pójść i zobaczyć, zanim coś napiszę? – spytała i wyłączyła komputer.
– A po co? Masz zdjęcie, wystarczy jak uruchomisz wyobraźnię. Gdy cię zatrudnialiśmy, zapewniałaś, że ją masz. Klient płaci, więc postaraj się, jesteś przecież po polonistyce. Musisz to poprawić.
– Idę już do domu.
– Jak to? – Rzucił jej zaskoczone spojrzenie i opuścił rękę.
Dziewczyna demonstracyjnie pokazała zegarek.
– Jest dziewiętnasta. – Wstała i sięgnęła po torebkę.
– Ale przyszłaś dziś później.
– Wczoraj siedziałam do dwudziestej, powiedziałeś, że mogę odebrać nadgodziny. – Fala złości ogarniała jej napięte ciało. – Podeszła do biurka szefa, oparła dłonie na blacie i pochyliła się w stronę mężczyzny. – Posłuchaj, Antoni, od dziesięciu dni czekam na przelew i mam dość. Nie kiwnę nawet palcem, dopóki nie zobaczę swoich pieniędzy na koncie. Brak mi motywacji.
– Mówiłem, jutro postaram się sprawdzić twoje ostatnie zestawienie czynności i wtedy zrobię przelew.
– Słyszę to codzienne od kilku dni – powiedziała Iwona. – Ja wywiązuję się z obowiązków. Zrobiłam swoją pracę w terminie, a ty mnie zwodzisz od półtora tygodnia. To jest brak szacunku, poza tym ja, podobnie jak wy, nie żyję samym powietrzem i mam rachunki do zapłacenia. – Zdjęła z wieszaka płaszcz.
– Wyluzuj. – Antoni wzruszył ramionami i spojrzał na zegarek. – Właściwie to i ja muszę się zbierać. – Odłożył myszkę i wsunął klawiaturę pod blat biurka. – Dostaniesz pieniądze, nie ma się co pienić. Przecież mamy umowę.
Iwona poprawiła torbę na ramieniu i położyła rękę na klamce.
– Nie nazywaj tego śmiecia umową. Od kilku miesięcy nie mam ubezpieczenia, bo musiałam się wyrejestrować z pośredniaka, a te marne grosze, które mi płacicie, ledwo starczają na opłaty i jedzenie. Więc, do cholery, nie mów do mnie „wyluzuj”! – Nie czekając na odpowiedź, wyszła, trzaskając drzwiami.
* * *
Po wyjściu Iwony Antoni pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie rozumiał, dlaczego tak się zdenerwowała i złożył to na karb jej zmęczenia. A może ma okres, pomyślał. Na pewno zdawała sobie sprawę, że powinna być mu wdzięczna za stworzenie dla niej miejsca pracy i nie wybrzydzać na umowę o dzieło. Musiała mieć świadomość, że wielu pracodawców nie oferowało nawet takiego kontraktu, a jedynie świadczenie pracy na czarno i wynagrodzenie w kopercie. On zaproponował uczciwy układ i umowę o dzieło. Wiadomo, że chodziło o koszty, ale skoro polskie prawo było pełne luk i dawało pracodawcy narzędzia do ochrony swoich interesów, Frydrych zamierzał z nich skwapliwie korzystać. Uśmiechnął się do siebie i zmierzył krytycznym okiem wyświetlone na monitorze i udoskonalone zdjęcie wnętrza restauracji, dla której Smakosz przygotowywał artykuł sponsorowany. Postanowił, że nazajutrz sporządzi dla Iwony listę niezbędnych poprawek, ale dziś czas naglił. Musiał wyjść, przecież nie chciał się spóźnić na spotkanie.
* * *
– Jeśli tylko nie będziecie włączać głośno muzyki, dogadamy się – powiedziała Klara Romaniuk, obracając na palcu srebrny pierścionek z dużym, turkusowym oczkiem.
Pięćdziesięciopięcioletnia kobieta mieszkała sama w ponadstumetrowym mieszkaniu na Targowej. Lokum, niegdyś powstałe z połączenia dwóch mniejszych, należało najpierw do jej dziadków, później do rodziców, a następnie została w nim Klara z mężem i dziećmi. Syn i córka, gdy dorośli, odmówili mieszkania w „starej, zapyziałej kamienicy” i przeprowadzili się do bloków z wielkiej płyty, otoczonych parkanami, wyposażonych w alarmy i pilnowanych przez ochroniarzy. Po śmierci męża Klara została sama w zbyt dużym, jak na jej potrzeby, mieszkaniu. Po długim namyśle postanowiła wynająć jego część, składającą się z dwóch niewielkich sypialni, sąsiadującej z nimi łazienki i małej kuchni. Uznała, że przyda jej się comiesięczny zastrzyk finansowy, a poza tym była zdania, że w mieszkanie należałoby tchnąć więcej życia, a nic tak nie ożywiało domu, jak obecność ludzi. Kilka tygodni temu zamieściła ogłoszenie w lokalnej prasie, ale do tej pory żaden z kandydatów nie przypadł jej do gustu. Aż do dziś.
Klara Romaniuk popatrzyła uważnie na młode, na oko dwudziestoparoletnie kobiety siedzące po drugiej stronie ławy w salonie. Zuzanna Jurecka, szatynka z włosami do ramion, wymieniła spojrzenie z rudowłosą Polą Kwiecień.
– Możemy zobaczyć pokoje? – spytała, dmuchając w ciemną grzywkę, która sięgała jej do brwi.
– Oczywiście. – Właścicielka mieszkania wstała. – Proszę.
Przeszły z salonu do obszernego przedpokoju, a następnie skręciły w lewo. Za jasnobrązowymi drzwiami znajdowała się druga część mieszkania.
– W zasadzie jest to samodzielne lokum, z drugimi drzwiami, które prowadzą na klatkę schodową – powiedziała Klara, gdy weszły do pierwszego pomieszczenia. Pod ścianą stał tapczan przykryty kolorową narzutą, obok niego niska komoda z lampką nocną, a naprzeciwko biurko, krzesło i dwudrzwiowa szafa. W oknie wisiała firanka z bawełnianej koronki. – Drugi pokój wygląda tak samo. – Kobieta cofnęła się i otworzyła następne drzwi. – Pracuję w domu, ale czasem wyjeżdżam i chyba rzuciło się to w oczy lokalnym złodziejaszkom. Ostatnio próbowali się włamać do mieszkania. Sąsiadka ich spłoszyła.
– Rozumiem. – Pola odsunęła z policzka pasmo włosów i zajrzała do pokoju.
– Chciałabym, żeby ktoś, kto tu zamieszka, zapalił światło w drugiej części mieszkania, kiedy mnie nie będzie w Warszawie – dodała Klara.
– Do tego niepotrzebne są lokatorki – zauważyła rudowłosa. – Wystarczy sąsiadka.
– To starsza osoba, nie chcę jej fatygować.
– Jaka jest cena? – spytała Zuzanna.
– Jeśli się zdecydujecie, wezmę od was tysiąc czterysta złotych plus opłatę za prąd. W tej części mieszkania jest drugi licznik. Oprócz mnie nikt tu nie mieszka i nikt nie ma kluczy. Warunek jest taki, że nie grzebiecie w moich rzeczach, a kiedy mnie nie ma, zapalacie światło w salonie. Dostaniecie klucze do drugich drzwi i możecie się wprowadzić choćby zaraz. Oczywiście sporządzimy umowę.
Potencjalne lokatorki wymieniły się spojrzeniami.
– Możemy się naradzić i dać znać do jutra? – spytała szatynka.
– Oczywiście. Macie mój numer. – Klara odprowadziła je do wyjścia.
Kiedy została sama, wróciła do salonu, zapaliła świecę, a następnie potasowała i rozłożyła karty. Dom, Pies i Pierścionek zwiastowały zawarcie umowy. Trzeba szykować pokoje, uśmiechnęła się do siebie Klara.
Jeszcze raz potasowała karty i zrobiła rozkład Wielkiej Tablicy, dzięki któremu mogła przyjrzeć się różnym aspektom swojego życia i odczytać powiązania między nimi. Klara odszukała swój sygnifikator i położenie kart głównych, a następnie zinterpretowała linie wpływów. W drugiej kolejności zajęła się kartami otaczającymi sygnifikator, a w szczególności tymi, które znajdowały się nad nim: Księżyc, Kosa i Rózgi. Wróżka odchyliła się na oparcie fotela i zamknęła oczy. Karty Madame Lenormand były obecne w jej życiu, odkąd sięgała pamięcią. Umiejętności ich interpretowania nauczyła ją babcia, która potrafiła dostrzegać w karcianych symbolach to, czego nie widzieli inni. Z pozoru zwyczajne rysunki uruchamiały intuicję, podpowiadały lub ostrzegały. Tak jak teraz. Klara otworzyła oczy i jeszcze raz przebiegła wzrokiem po trzydziestu sześciu kartach ułożonych w kształt tablicy. Coś się wydarzy, coś złego, pomyślała i rozejrzała się w poszukiwaniu szala. Złożyła kolorowe kartoniki i schowała je do szkatułki z alabastru. Drgnęła na dźwięk dzwoniącej komórki.
– Halo? – zgłosiła się. – Dobry wieczór – odpowiedziała na powitanie i słuchała przez chwilę rozmówcy. – Rozumiem. Chciałby pan odwołać dzisiejsze spotkanie? Oczywiście, nie ma żadnego problemu.
Zwilżyła językiem kciuk i palec wskazujący i zgasiła płomień świecy. Dobrze się złożyło, pomyślała Klara. Odczuwała zbyt wielkie zdenerwowanie, żeby jeszcze dziś odczytywać dla kogoś przesłanie swoich ulubionych kart. Musiała odpocząć i się uspokoić.
* * *
Ewa Frydrych spacerowała po pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Początkowa złość, spowodowana przedłużającą się nieobecnością męża w domu, ustąpiła miejsca niepokojowi, gdy telefon Antka za każdym razem odpowiadał zgłoszeniem poczty głosowej: „Mówi Antoni Frydrych, proszę zostawić wiadomość”. Nie bacząc na późną porę, zadzwoniła do kilku znajomych osób, ale gdy jedna z koleżanek zasugerowała żartobliwie, że Ewa powinna bardziej zainteresować się tym, co robi Antoni po godzinach, zrezygnowała z telefonowania. Rozzłoszczona i upokorzona, postanowiła pojechać do biura firmy. Gdy już tam dotarła, bezskutecznie próbowała znaleźć miejsce do zaparkowania w małej, osiedlowej uliczce. Wreszcie, po dziesięciu minutach krążenia w kółko, Ewa zatrzymała auto przy krawężniku i włączyła światła awaryjne. Postanowiła wyjść tylko na chwilę i sprawdzić, czy Antek jest w biurze. Kiedy zbliżyła się do budynku i spojrzała w okna lokalu użytkowego, w którym mieściło się biuro Smakosza, zauważyła bladą smugę światła między opuszczoną roletą a parapetem. Pomyślała z irytacją, że Antek znów siedzi wpatrzony w ekran komputera, zapomniawszy o bożym świecie, a ona niepotrzebnie odchodzi od zmysłów. Gdy postawiła stopę na schodku, usłyszała klakson. Obejrzała się. W uliczce zatrzymała się furgonetka, ponieważ samochód Ewy uniemożliwiał jej wyjazd z osiedla. Kobieta cofnęła się i wróciła do auta.
* * *
Stanął w miejscu, gdzie nie sięgało blade światło pojedynczej latarni, i obserwował wejście do lokalu. Był wystarczająco blisko, by dostrzec, że chociaż rolety zasłaniały szyby, nad parapetem została kilkucentymetrowa, jasna przestrzeń. Miał nadzieję, że jest wystarczająco szeroka, aby mógł sprawdzić, co kryło wnętrze pomieszczenia. Odczekał jeszcze kilka minut i już miał ruszyć, gdy drzwi otworzyły się z impetem i z wnętrza wybiegła dziewczyna. Cofnął się błyskawicznie, a ona, mrucząc coś do siebie, przeszła obok szybkim krokiem, prawie depcząc mu po palcach. Z trudem powstrzymał śmiech. Gdy dziewczyna się oddaliła, znów zerknął w stronę lokalu, który go interesował, i zobaczył stojącą przed drzwiami postać. Osoba miała na sobie ciemne spodnie i kurtkę, a na ramieniu torbę listonoszkę. Nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Obserwator już się nie wahał. Policzył do dwudziestu i kilkoma susami pokonał odległość dzielącą go od okna. Schylił się i wbił wzrok w przestrzeń między końcem rolety a parapetem. Potrzebował kilku minut, żeby pojąć znaczenie sceny, która rozgrywała się na jego oczach, a potem kilku następnych na ochłonięcie, gdy zdał sobie sprawę, kim jest osoba znajdująca się wewnątrz. Fascynacja i niedowierzanie tak bardzo osłabiły jego czujność, że gdy intruz zgasił światło i otworzył drzwi, żeby opuścić lokal, omal nie przyłapał obserwatora, który w ostatniej chwili oderwał nos od szyby, odskoczył i ukrył się za rosnącym przed oknem krzewem. Odczekał kilkanaście minut i niespodziewanie stał się świadkiem kolejnej sceny. Wtedy skorzystał z okazji i odszedł na tyle daleko, żeby nikomu nie rzucać się w oczy i na tyle blisko, żeby móc obserwować dalszy przebieg zdarzeń. Domyślał się, że wkrótce zaroi się tu od policjantów i zamierzał śledzić ich poczynania. Miał nad nimi przewagę; wiedział coś, do czego oni będą musieli dojść drogą żmudnego śledztwa, o ile w ogóle uda im się rozwiązać tę zagadkę. Mógłby im pomóc, ale nie zamierzał. Przynajmniej na razie. Kto wie, do czego mogła mu się przydać wiedza, którą niespodziewanie posiadł.
Ciąg dalszy w wersji pełnej