-
promocja
Zaszłość - ebook
Zaszłość - ebook
Nowe śledztwo komisarza Jacka Okońskiego.
W Stargardzie zostaje znaleziony martwy pasjonat starych fotografii – Janusz Manachiewicz. Komisarz Okoński dostaje za zadanie wyjaśnienie okoliczności tej śmierci. Ślady prowadzą go do Aliny Fritzhoff, uznanej niemieckiej adwokatki od lat pomagającej ofiarom nazistowskich prześladowań. Prawdopodobnie była ostatnią osobą, która widziała Manachiewicza żywego. Przyjechała na spotkanie z nim, by porozmawiać o pewnej starej fotografii.
Jaką tajemnicę skrywa zdjęcie podpisane „Suchań 1946”? Czy Okońskiemu uda się wyjaśnić przyczynę śmierci kolekcjonera? Czy ktokolwiek wie, co naprawdę zdarzyło się w okolicach Suchania w czasie wojny?
Właśnie mija rok od sprawy z Dusicielem. Policja w Suchaniu próbuje ustalić, dlaczego ktoś usiłował zabić nowego właściciela domu Adriana Czyżewskiego. Czy obie sprawy są powiązane?
III tom serii z podkomisarzem Jackiem Okońskim
Rafał Glina, urodził się w 1979 roku w Stargardzie, wówczas Szczecińskim. Mieszka w Suchaniu, niewielkim miasteczku w województwie zachodniopomorskim, w którym zaczyna się akcja jego debiutanckiej powieści. Absolwent Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu na kierunku ekonomia. Lubi wszelakie sporty, do niedawna zapalony, od niedawna niedzielny biegacz. Szczęśliwy mąż, ojciec i właściciel Jack Russell teriera, z którym w wolnych chwilach spaceruje. W 2024 r. zadebiutował kryminałem pt. Jednorożec, który został nominowany do nagrody KRYMINALNY DEBIUT ROKU 2024 oraz opublikował Imaginację, drugą część serii.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8132-697-1 |
| Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KULMHOF (CHEŁMNO NAD NEREM)
MARZEC 1942 ROKU
Strwożeni mężczyźni, kobiety i dzieci ledwo mieścili się w ogrzanej sali niewielkiego pałacyku leżącego we wsi Chełmno nad Nerem. Z nadzieją przysłuchiwali się staremu Niemcowi z długim cybuchem w ustach, który zapewniał, że nic im się nie stanie, kiedy pojadą do getta w Litzmannstadt. Stojący obok oficer SS potwierdzał jego słowa, co jakiś czas kiwając głową i uśmiechając się łagodnie.
– Będziecie tam pracować, a dzieciom zapewnimy edukację – grzmiał tubalnym głosem. – Przed podróżą musicie się porządnie wyszorować. Łaźnia jest na dole. – Wskazał drzwi po lewej stronie. – Najpierw jednak musicie się rozebrać. Ubrania zostaną spalone, więc należy wszystkie posiadane przedmioty oddać na przechowanie.
Zebrani zaczęli wykonywać polecenia. Nie mieli powodu nie wierzyć Niemcowi. Przecież kiedy tu przyjechali, to razem z tym oficerem pomagali starszym osobom schodzić z ciężarówek i dotrzeć do drzwi wejściowych, przenosili niemowlęta, aby odciążyć zmęczone matki, troszczyli się o przyjezdnych.
Kiedy wszyscy się już przygotowali, otwarto drzwi. Powiało chłodem, ale Niemiec zapewnił, że na dole jest cieplej. Gdy stłoczeni ludzie zorientowali się, że to nie łaźnia, a wnętrze wielkiej ciężarówki, było już za późno.
Kiedy sala w pałacyku opustoszała, pojawili się uzbrojeni żołnierze Hauskommanda pilnujący kilku wymizerowanych więźniów. Ci od razu przystąpili do swojego zadania. Zaczęli uważnie przeglądać pozostawione rzeczy. Każde znalezisko: złoto, biżuteria, zegarki czy pieniądze, skrupulatnie odnotowywano i odkładano do odpowiednich pojemników.
Druga ekipa więźniów, zmarzniętych i zagłodzonych, pilnowanych przez żołnierzy Waldkommanda, czekała na przybycie ciężarówki kilka kilometrów dalej. Kierowca, esesman z trupią czaszką umieszczoną na czapce, zatrzymał szary, hermetycznie zamykany pojazd, kilkadziesiąt metrów przed nimi. Przez chwilę majstrował w szoferce, po czym uruchomił aparaturę tłoczącą trujący gaz do wnętrza ciężarówki i wysiadł z auta. Dopiero po piętnastu minutach otworzył tylne drzwi. Kilka ciał wypadło na trawę. Kiedy gaz wywietrzał, do akcji przystąpili czekający więźniowie. Wyciągali trupy z samochodu i po jednym na raz kładli przed dwoma niemieckimi cywilami. Ze zgrozą patrzyli, jak ci dokładnie je przeszukują, sprawdzając każdy otwór ciała w poszukiwaniu ukrytych kosztowności. Po „badaniu” więźniowie zanosili zabitych do pobliskich dołów, gdzie postanowiono ich zakopać. Nie mieli wyjścia. Każdą chwilę zwłoki, najmniejszy objaw niesubordynacji karano śmiercią.
Za każdym razem, gdy badanie kończyło się sukcesem i do skrzyni trafiał cenny kamień lub grudka żółtego kruszcu, stojący nieopodal oficer uśmiechał się z satysfakcją.WSPÓŁCZEŚNIE
Komisarz Okoński ostatni raz się rozejrzał. Stał pośrodku starej, drewnianej rudery, zapewne stodoły. Aż dziw, że cała ta prymitywna budowla nie zawaliła się w cholerę dawno temu, tak jak większość dachu. Ta część zadaszenia, która została, trzymała się na dwóch grubych, ale sfatygowanych belkach i sprawiała wrażenie, jakby także zamierzała niedługo runąć na ziemię. Okoński nie miałby nic przeciw temu, zważywszy, że sam stał w miejscu, gdzie nad głową bez przeszkód widział tylko bezchmurne, listopadowe niebo.
Napastnik cały czas w niego celował.
– Czekaj! – krzyknął komisarz.
– Co znowu? – Mężczyzna opuścił broń. Nadal jednak kierował ją w stronę Okońskiego.
Ten spojrzał w bok, a później znów na mężczyznę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym Okoński się odezwał:
– Możesz strzelać.
I powoli zaczął iść w stronę napastnika.
Mężczyzna szybkim ruchem uniósł pistolet.
Podobno nie można usłyszeć wystrzału broni, z której cię zabito. O dziwo, a może na szczęście, komisarz Jacek Okoński, który nie miał zamiaru się zatrzymać, go usłyszał.
Tylko że...
Zabrzmiał on trochę dziwnie. Był przytłumiony, jak nie wystrzał, ale przetaczający się gdzieś w oddali grzmot, zwiastujący nadchodzącą burzę. Przez ciało komisarza przeszedł dreszcz, a serce zwolniło. Okoński poczuł dziwny niepokój, a po chwili radość. Kiedy pocisk dosięgnął celu, komisarz zdążył jeszcze pomyśleć: „Na szczęście Marcelinie nic się nie stało”.