Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zatarte ślady - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zatarte ślady - ebook

Saga Rodzinna obejmującą okres od 1835 do czasów współczesnych 20 wieku do zakończenia drugiej wojny światowej opisujący historie ziemiańskiej rodziny z Prus Wschodnich asymilującej się na ziemiach pomorza Gdańskiego.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8155-769-6
Rozmiar pliku: 620 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Kuba spał wtulony w pluszowego misia z którym nigdy się nie rozstawał. Misio był w kilku miejscach pozszywany grubą nicią, dwukrotnie przechodził poważną trepanację czaszki, kilka nie mniej poważnych operacji wewnętrznych organów pozbawiających go kilka zbędnych garści pachnących trocin wypełniających jego brzuszek. Misiek nie posiadał imienia, był poprostu miśkiem-przytulanką na wszelkie okazje, miał maleńkie, jasnoniebieskie koralikowe oczy, czarny uszkodzony nosek i śmieszne okrągłe uszy bez sierści. Misio liczył tyle lat, co Kuba, lecz zdrowotnie był w marnej kondycji. Kuba był jego ( i odwrotnie) najlepszym przyjacielem.

Ze wschodu wyraźnie, szczególnie nocą, słychać przyiszone odległością armatnie strzały.

W bardzo mroźną styczniową noc 1945 roku miasto zbudziły bliskie wybuchy pocisków. Na miasto padł strach. Ludzie zadawali sobie pytanie, co przyniosą z sobą ruskie i jaki będzie wyzwoliciel?. Pocieszali się tym, że to przecież brat Słowianin od którego nic złego nie może ich spotkać, lecz żyli w niepewności i strachu. Kilka dni przed mroźną nocą, która przyniosła wyzwolenie przez miasto przeleciały ostatnie wozy uciekinierów. Ludzie okutani w szmaty. Nie widać dzieci zakopanych w słomę. Na wozach żadnego dobytku. Uciekali w pośpiechu gnając zmęczone konie. W oczach strach. Bez buty, bez swastyk i chorągwi. Przelecieli przez miasto jak zjawy. Najwięcej uciekających było na rowerach ci byli bez szans. Rozwalą ich jutro, pojutrze lub za kilka dni na zasypanych kopnym śniegiem polnych drogach. Daleko nie uciekną. Tych było nam naprawdę żal. Na dworcu dantejskie sceny. Walczono nie tylko na pięści i kije. Słychać strzały. Żandarmeria wyszukiwała dezerterów ukrytych wśród tłumu cywilów.

Do domów wracali ludzie porozrzucani wojną po świecie. Wracali z wojennej tułaczki byli żołnierze polskiej armii na wschodzie, wycieńczeni jeńcy obozów zagłady, którzy przeżyli gehennę i niewolnicy sowieckich łagrów. Z Bawarii powrócił wuj Marian. Do domów na Placu powrócili prawie wszyscy, którzy wyjechali na roboty. Powrócił Dziura i Władek. Dwa lata po wojnie Janek Kolczyński, rodzice już dawno go opłakali, przysłał z Westfalii list z fotkami żony i dwójki bliźniaków informując, że nie wróci do domu. W wielu domach zapanowała radość w innych żałoba i smutek. Chłopcy z Placu poszli w marcu do polskiej szkoły gdzie poznali nowych kolegów i nauczycieli. Wchodzili w nowy rozdział życia.Rozdział pierwszy
Pierwsza lekcja

Odgłosy burzy odeszły na zachód daleko od odbudowującego się z gruzów i powracającego do normalności miasta do którego wracali nieliczni sponiewierani wojną tułacze porozrzucani wojenną zawieruchą po świecie. Z wojennej tułaczki wracali do pustych domów zwolnieni z wojska kalecy żołnierze polskiej armii na wschodzie, którymi nikt się nie zajmował, wycieńczeni jeńcy obozów zagłady, niewolnicy sowieckich łagrów i bardzo nieliczni walczący na zachodzie za waszą i naszą wolność żołnierze armii pancernej brygady generała Maczka i spaleni słońcem pustyni nieliczni tułacze armii Andersa. Do wolnego Kraju powrócili nieliczni lotnicy wsławieni bitwą o Anglię. Nie powrócił Florian, stryj Kuby, nie powróciło wielu z walczący na oceanach świata marynarzy. W Szkocji pozostał także Josef, drugi ze stryjów i tysiące bezimiennych tułaczy sponiewieranych wojną. Bezimienni przesiedleńcy z bagien Polesia, Wileńszczyzny, Ukrainy i Kresów zasiedlało obcą dla nich ziemię, przejmując opuszczone przez uciekających niemieckich właścicieli leżące odłogiem gospodarstwa na zachodnich rubieżach kraju zwanymi Ziemiami Odzyskanymi, które od wieków należały do Polski. Ujawniali się żołnierze Polski Podziemnej, partyzanci AK, którym nowa Ojczyzna zgotowała los gorszy aniżeli okupanci z którymi walczyli, osadzając ich bez wyroku w więzieniach i sowieckich łagrach. W Bieszczadach, na Polesiu i Suwalszczyźnie oddziały rosyjskiej NKWD, wojska polskiego dowodzonego przez generała Karola Świerczewskiego, żołnierza, który „nie kłaniał się kulom”, oraz milicji tropiły bandy nacjonalistów spod znaku Bandery, oddziały Rajsa — Burego i samozwańczego majora Łupaszki, a także pospolitych bandziorów podszywających się pod działających kiedyś w tych rejonach partyzantów AK, AL i Batalionów Chłopskich. Po nocach świeciły łuny palonych chutorów, osiedli, pojedyńczych chat i niezasiedlonych leśniczówek. Kilka lat po zakończeniu wojny wschodnio południowa ściana Rzeczpospolitej nadal stała w ogniu bratobójczych walk i nic nie wskazywało na ich szybkie zakończenie, więc w 1945 roku rząd ogłosił amnestię dla żołnierzy podziemia. Ujawniło się prawie 40 tysięcy żołnierzy. Amnestia okazała się perfidną pułapką komunistycznego rządu sterowanego przez Stalina i jego pachołków z NKWD i MGB. Tysiące aresztowano i wywieziono na Syberię, przeżyli nieliczni, którym dono wybór skorzystania z możliwości wstąpienia do II armi polskiej generała Berlinga, lub łagru. Ostatniego dowódcę AK generała Okulickiego ‘demokratyczny sąd’ skazał na długoletnie więzienie. Dopełnieniem zwyrodnienia rosyjskiego NKWD i czerwonej armii była przeprowadzona już po zakończeniu wojny pacyfikacja Suwalszczyzny o której w ówczesnej wyzwolonej Polsce społeczeństwo niewiele lub nic nie wiedziało. W tym czasie jedynym źródłem komunikacji z Wolnym Światem za które uchodziły wyzwolone przez aliantów państwa na zachód od Łaby, było Radio Wolna Europa i Głos Ameryki nadające nocne audycje dla krajów za tzw. żelazną kurtyną. Słuchanie audycji było nie tylko zakazane, ale karalne. Mnożyły się donosy, rewizje w poszukiwaniu radioodbiorników, złapanym na gorącym uczynku stawiano zarzuty ogłaszając wrogiem socjalistycznej ojczyzny, robotniczej partii, ludu pracującego i w efekcie skazywano na ciężkie więzienie. Zacichała euforia pierwszych miesięcy po wyzwoleniu, społeczeństwo nadal żyło w niepewności i strachu, radość z wyzwolenia zamieniała w strach. Po dwukrotnym przejściu przez kraj wojennej zawieruchy i najgorszym, co spotkało zniszczony kraj, przejściu sowieckich wyzwolicieli bez butów ale w sztok pijanych, kraj znajdował się na skraju ruiny. ZACZĘŁO SIĘ ŻYCIE NA NIBY. Szczególnie na dalekiej prowincji zastraszająco rosła przestępczość, mnożyły się rozbójnicze bandy z którymi państwo nie potrafiło walczyć.

W zniszczonym kraju brakowało silnej administracji, szkół i nauczycieli, szpitali i lekarzy. Praktycznie nie było służb municypialnych, a przedwojenna inteligencja II Rzeczpospolitej przestała praktycznie istnieć. Na ulicach coraz więcej tajniaków służb bezpieczeństwa znanych z bezwzględności, brutalności i przekupstwa. Rozpoczęto zorganizowany nabór do Milicji Obywatelskiej zastępując przypadkową zbieraninę utworzoną z byłych partyzantów Armii Ludowej, powracających z frontu żołnierzy WP oraz byłych partyzantów AK, których po pefidnej i podstępnej amnestii udało się Ubecji wyłapać z szeregów MO i osadzić w łagrach i więzieniach. Zastraszone i trzymane na mocnym ruskim kantarze połeczeństwo nie posiada — z uwagi na panującą cenzurę — pojęcia o sytuacji w kraju, nie wie nawet tego, co dzieje się za miedzą. że głoduje Gdańsk i Słupsk. Także o tym, że w Elblągu ludzie wymierają całymi ulicami, dom po domu. Zabierał ich tyfus i inne choroby powojennego świata, o których nie mieli najmniejszego pojęcia. Ludzie żyli z dnia na dzień nie mając nic do stracenia, lecz odważyli się mieć NADZIEJĘ I MARZYLI, ale i to zostało im później odebrane. Do głodującego kraju trafia Międzynarodowa pomoc zwana przez społeczeństwo „Ciocią Unrą” ślącą nie tylko żywność, lecz odzież, medykamenty, leki… i lokomotywy. Do Polski najdotkliwiej dotkniętego wojną kraju płynie miliardowa pomoc brutalnie przerwana dekretem Stalina, o nieuzależnieniu się od wpływów zgniłego Zachodu.

Wojna pozostawiła po sobie także straszny spadek, nałóg i alkohol w każdej postaci, który można było wytworzyć nawet z łupin kartofli. Bimber stał się monetą obiegową. Bimber był lekarstwem przeciwko przeziębieniu — kipitok z pół szklanki wrzątku i pół bimbru — wypacał z delikwenta szybko i dokładnie symptomy choroby. Bimber był także lekarstwem przeciwko chandrze i afrodyzjakiem w łóżkowych relacjach. W alkoholowym raszu rozluźniały się wszelkie moralne hamulce. W rauszu można było zabić w alkoholowym upojeniu znęcano nad własną rodziną, niewinnymi dziećmi i zapracowaną żoną. Przypadki bijatyk, zabójstw i gwałtu były na porządku dziennym. Społeczeństwo było strasznie rozpite. W sklepach pustki, wprowadzono kartki na żywność, wędliny i mięso, cukier, i mydło. Wprowadza się dni bezmięsne. Kraj głoduje. Handluje się wszystkim, co posiada wartość wymienną, szabruje wszystko, co pozwala przeżyć najgorsze. Państwo wypowiada wojnę spakulantom i szabrownikom. Na Ziemie Odzyskane rusza exodus szabrowników często wspieranych przez skorumpowanych urzędników i partyjnych kacyków bogacących się kosztem innych. Rozpoczyna się walka o handel.

Jak grzyby po deszczu powstawały nowe Domy Dziecka, przybywało sierot, coraz więcej kobiet dowiadywało się, że zostało wdowami. Społeczeństwo dowiadywało się o dalszych zbrodniach faszystów. Doszły słuchy, że na Zamojszczyźnie faszyści odbierali dzieci polskim rodzinom i umieszczali w prewencyjnych obozach dla dzieci w Łodzi, które nazywano Małym Auschwitz, gdzie z powodu głodu i ciężkiej pracy zmarło kilkanaście tysięcy dzieci, chłopców i dziewcząt w wieku od dwóch!!! do szesnastu lat. Propagandowe hasło Himlera mające być usprawiedliwieniem na powstanie obozów głosiło — „musimy uchronić nasze niemieckie dzieci przed szkodliwym wpływem polskich bandytów” — więc należało nieletnich bandytów izolować.

Do domów powrócili wycieńczeni niewolniczą pracą nieliczni z wywiezionych do Niemiec chłopców z Placu. Wyjechali młodzieńcami powrócili mężczyznami. Pieszo w środku nocy powrócił schorowany w opłakanym stanie największy kozak z Placu, Maciek Dziura, kilka dni późnie zjawił się także Władek od Bączków z plecakiem wpełnionym kromkami wysuszonego chleba, dwiema zmiętymi koszulami i przetartymi na kolanach sztruksowymi spodniami. Na szelkach plecaka kołysła się wojskowa manierka bez wody. Janek Kolczyński, rodzice dawno go opłakali, przysłał przez Czerwony Krzyż list ze Szkocji z fotkami i wiadomością o założeniu rodziny. Nie powrócił do domu. Został na obczyźnie jak tysiące jemu podobnych. Stary piorunował i przeklinał. W wielu domach zapanowała radość w innych żałoba i smutek. Chłopcy z Placu poszli w marcu do polskiej szkoły poznali nowych kolegów i nauczycieli, otrzymali pierwszy pisany po polsku elementarz pana Falskiego z kolorowymi obrazkami. Wchodzili w nowy świat przestając być chłopcami w KRÓTKICH SPODENKACH.

Wujek Marian odmłodnił siostrzeńca od dwa lata, biedak był zbyt przejęty panującą w szkole atmosferą i nie przeczytał dokładnie aktu urodzenia zapisując Kubę do szkoły podstawowej mającej za patrona Stanisława Staszica wybitnego przedstawiciela polskiego Oświecenia o którym dzieciaki nic jeszcze nie wiedziały. Kuba mieszkał niedaleko szkoły niewiele jak kwadrans idąc z górki, zimą pokonywał odległość oblodzonej drogi w niespełna dziesięć minut zjeżdżając na ‘klumpach’ pod wejściowe drzwi. Wracając do domu obciążony nabytą w szkole wiedzą szedł odpowiednio dłużej. W klasie zbiorowisko roczników. Najstarszym w klasie był Adam piętnastolatek, najmłodszymi kilku ośmiolatków. Odpowiednio więcej lat miało kilka dziewczynek z domu dziecka, Ewka N. i Marysia H. z placu, oraz Krysia Grobelna której ojcem był przedwojenny sędzia. Po rocznym okresie edukacyjnym władze oświatowe dokonały we wszystkich szkołach w kraju wyrównania roczników o dwa stopnie w górę. Kuby wyrównanie nie objęło. Po kilku latach przy okazji ewidencji uczniów ktoś bardziej rozgarnięty natrafił na szewski błąd, który i tak nic w życiu Kuby nie zmienił. Od tej chwili przez kolejne lata edukacji był zawsze najstarszym uczniem zarówno w gimnazium jak i uczelni.

— Na pewno kiblował — snuli domysły, niektórzy byli pewni, że stary koń miał trudności z przyswajaniem serwowanej mu wiedzy. Jakże byli w błędzie. Kuba nie dementował.

— A ty, mały, jak się nazywasz? — pytanie nauczyciela było na miejscu, ale Kuba jeszcze nieprzygotowany do bycia uczniem pierwszej klasy przyglądał ciekawie kolegom z sąsiednich ławek, czarnej zniszczonej tablicy i wiszącymi nad nią portretami głów państwa. Pośrodku białej ściany niewielki krzyż i biały orzeł bez korony z pozłacanymi pazurami i dziobem.

— Kuuuba — odpowiedział po chwili drżącym głosem.

— Acha … — nauczyciel machnął trzymaną w ręce bambusową trzcinką przechodząc do następnego z przeszło trzydziestu uczniów w klasie, gdzie średnia wieku wynosiła około dwunastu lat, składającej w przeważającej liczbie z chłopców. W klasie tylko dwanaście dziewczynek ubranych w szarość i czerń o ziemistych twarzach i smutnych oczach z jedynym miłym akcentem, wplecionymi we włosy kolorowymi kokardami.

— Biedne dzieci — mruczał do siebie stary belfer spoglądając z troską na zróżnicowaną wiekowo gromadkę trzydziestu uczniów, których przyjdzie mu uczyć najtrudniejszych przedmiotów, języka polskiego i algebry — Chude to i mizerne. To trzeba odżywić i ożywić. Minie dużo czasu nim doprowadzimy je do odpowiedniego stanu należnemu ich wiekowi… ale najpierw edukacja i jeszcze raz edukacja. Większość to analfabeci i ta rozpiętość wieku — trzepnął trzcinką o blat zniszczonego biurka z jedną wielką szufladą, które nazywał dumnie katedrą — Jak się nazywasz i ile masz lat chłopcze — wycelował trzcinką w przerośniętego chłopca w przykrótkich spodniach, szarym łatanym sweterku z owczej wełny ze zdeformowanym kołnierzem.

— Jak się nazywam? — powtórzył pytanie — Nie wiem — odpowiedział cichym głosem wpatrzony w twarz nauczyciela — Ile mam lat? Mówią… szesnaście.

— Kto mówi?

— No! Siostry z domu dziecka. Mam sie nazywać Jabłoński — szepnął przez łzy.

— Ale nie jesteś Jabłoński? Czy tak?

— Tak pszepana. Nazywałem się inaczej… Mam numer — podwinął rąkaw sweterka ukazując bardzo wyraźny kilkucyfrowy tatuaż

— Dziękuję chłopcze. Dziękuję. Siadaj — pospieszył nauczyciel kryjąc zażenowanie Nie musiał się domyślać. Wiedział.

— Pszepana! — z ostatniej ławki doszło ledwo zrozumiałe wołanie małej dziewczynki uczesanej w mysie warkoczyki ozdobione niebieskimi kokardami.

— Słucham, Myszko — miał na uwadze rozśmieszyć klasę i rozładować ciężki nastrój, lecz nie wyszło. Nikt się nie roześmiał.

— Ja nazywam się Polak i jestem z domu dziecka — dygnęła dziewczynka ze ściętymi na ‘jeża’ włosami siadając w niewygodnej zniszczonej ławce z szerokim blatem, otworem na pojemnik do atramentu i siedzeniem dla dwojga, dzieląc je ze starszą dziewczynką o bujnych blond włosach i wielkich oczach w których nie widać radości ani chęci poznania świata.

— Teraz proszę o chwilę uwagi… będę wpisywał was do dziennika. Rozpoczniemy od nazwisk rozpoczynających na literę A. Proszę? Kto? Adam? Nie! To jest twoje imię. Balcerzak? Już lepiej, ale to jest litera Be. Kogo nazwisko rozpoczyna się na literę A? Ty, mały? Proszę. Apolinarski. Bardzo dobrze, a imię… Zbyszek. Dobrze, ale tak wołają na ciebie koledzy i rodzice. Prawda? W dzienniku będziesz Zbigniew. Kolejny.

Namęczyli się setnie, lecz po godzinie śmiechów i żartów udało się nauczycielowi wpisać do dziennika trzydziestu nowych uczniów pierwszej klasy szkoły podstawowej numer trzy im. Stanisława Staszica.

— Zakończyliśmy pierwszy najtrudniejszy etap poznawania kolegów i nadszedł czas, byście poznali nazwisko wychowawcy klasy, czyli moje. Od dzisiaj macie się do mnie zwracać panie profesorze. Nazywam się Kazimierz Drygas. Będę was uczył alfabetu, pisania i czytania. Za kilka dni każdy z was dostanie elementarz do nauki. Proszę? Nie! Rodzice nie muszą nic płacić. To prezent od rządu. Dostaniecie też darmowe zeszyty, ołówki i kredki, stalówki do pisania i gumki „myszki”.

Pierwsza godzina, pierwszej lekcji w polskiej szkole zbliżała się do końca, gdy usłyszeli dochodzące z korytarza strzępki rozmów i stukot butów zatrzymujących przed drzwiami klasy. Ktoś z zewnątrz otworzył drzwi. Do klasy weszło dwoje mężczyzn, bardzo młoda kobieta i ksiądz w czarnej sutannie. Przyszli zapoznać się z uczniami, których będą nauczać innych przedmiotów. Rachunków, geografii i historii, a także kanonów wiary i dekalogu. Żadne z dzieci nie przystąpiło jeszcze do pierwszej Komunii.

— Wstać! — krzyknął nauczyciel podrywając dzieci z ławek.

Niektóre były przerażone, bały się nie tylko krzyku będącego im towarzyszem przez pięć lat brunatnej okupacji, bały się każdego przejawu bestialskiej przemocy i bicia, które następowało wraz z krzykiem. Umierały z głodu nie mając siły zatrzymać ulatującego z nich, dzień po dniu wątłego, podobnego do migotania płomyka świecy, życia zamkniętego za kolczastymi drutami obozów pracy. Dziewczynka nazwana myszką skuliła w ławce zakrywając głowę rączkami, chłopak z tatuażem na ramieniu uniósł rękę, jakby chciał zdjąć czapkę z głowy, podwinął rękaw patrząc niewidzącym wzrokiem w przeciwległą ścianę głośno wyliczał kolejne cyfry tatuażu.

— Zwei, zwei, sieben, acht… — nie dokończył objęty ramieniem młodej nauczycielki.

— Cicho… cicho dzieci. Już dobrze. Teraz nie musicie się już nikogo bać — uspakajała tuląc szlochającą dziewczynkę i głaszcząc po głowie wyprowadziła ich z klasy. Nie powrócili na lekcję, a Kuba nigdy ich więcej nie spotkał.

Wszystkie klasy w dużej dwukondygnacyjnej szkole były przestronne i jasne. Przez duże okna zaglądało latem słońce, zimą z powodu braku opału skrzyły się malownaki szronu. Szkoła jedna z niewielu w mieście — w czasie okupacji mieściła się tutaj niemiecka szkoła dla chłopców — posiadała dużą salę gimnastyczną, czyste sanitariaty i szerokie korytarze i ceramiczną posadzkę z czarnobiałych płytek ułożonych w geometryczne wzory. Wielkie szutrowe boisko wytyczone rosnącymi na obrzeżu niewysokimi drzewami czarnej i białej morwy obdzieranymi corocznie ze słodkich owoców było miejscem zaciętych meczów piłki nożnej i szczypiorniaka, pokazów gimnastycznych i szkolnych zawodów. Za nieistniejącym parkanem rozciągały się niczyje łąki i pozostałości po żydowskim kirkucie z walającymi się roztrzaskanymi macewami ozdobionymi nieznanymi hieroglifami, ornamentami przedstawiającymi winne grono i gwiazdę Dawida. W czsie wojny Kirkut został zniszczony przez okupanta, a po wyzwoleniu rozszabrowany przez złodzieji. Niewielki Kirkut i łąka z niewielkim zarybionym stawem były w ciągu dnia miejscem zabaw okolicznej dzieciarni.

W klasie piętnaście drewnianych zniszczonych ławek z odzysku, z porysowanymi, poplamionymi atramentem blatami, czarna w dobrym stanie drewniana tablica z szeroką półką na której kawałki białej kredy i kłębki wilgotnych pakuł stanowiło część skromnego wyposażenia. Przed tablicą zniszczone biurko z jedną szufladą zwane katedrą i solidnym krzesłem dla nauczyciela tytułowanego szumnie panem profesorem. Na bielonych ścianach wielka mapa Polski i świata, czarnobiałe portrety nieznanych postaci królów, uczonych i powieściopisarzy i sławnych ludzi. Dla siedzących w piętnastu zniszczonych ławkach trzydziestu pierwszoklasistów rozpoczął się najtrudniejszy okres przejścia po stromej drodze wiedzy prowadzącej do poznania świata. Dla niektórych z nich zakończy się tuż za pierwszym zakrętem i wzniesieniem pod górkę, dla innych będzie trwał i trwał, o czym nikt z nich nie posiadał dzisiaj pojęcia. Także Kuba.

— Dzieci — rozpoczął nauczyciel — Dzisiaj rozpoczynamy od nauki alfabetu i pisania liter. To będzie dla was bardzo trudne zadanie, ale wierzę, że dacie sobie radę. Początek jest zawsze najtrudniejszy — zakończył pisząc na tablicy pierwszą literę alfabetu z elementarza autorstwa Mariana Falskiego — Ta litera nazywa się aaaa. Powtórzcie. Wszyscy. Jeszcze raz. Tak! A teraz postarajcie się napisać w zeszycie.

Pierwsza litera była koślawa, niepodobna do napisanego na tablicy pierwowzoru, rozmywała w kleksie atramentu na pierwszej stronie białej kartki, plamiła palce, była porażką i zarazem ich największym zwycięstwem i radością. Dzień po dniu litery stawały się coraz bardziej czytelne, kaligraficzne, atrament nie plamił niesprawnych paluszków przy pisaniu kolejnych słów złożonych z pojedyńczych liter.

— A...la .A...la — powtórzcie

— A...la. — z każdej ławki.

— Dzieci. Dzisiaj ułożyliśmy pierwsze słowo z pojedyńczych liter. Napisaliście imię Ala. Czy wiecie, co to oznacza? Kto wie? Nie wiecie, czy nie macie odwagi? No dobrze. To oznacza, że z kolejnych liter alfabetu możemy ułożyć każde słowo do którego możecie dodać kolejne, wiele słów i zdań. Popatrzcie na stronę elementarza...Co widzicie?

— Zdania, panie psorze — odezwała się Krysia, której tato był sędzią w grodzkim sądzie.

— Świetnie. Zdania z których kiedyś napiszecie całą stronę — zakończył pisząc na tablicy kolejną literę — do domu macie zadane napisać… kaligraficznie. Co proszę? Kaligraficznie znaczy bardzo ładnie i czysto. A więc na jednej stronie literę a na drugiej literkę be.

Kolejne dni były podobne do siebie jak dłonie trzymające obsadkę stalówki z której skapywały krople atramentu plamiąc zeszyt i palce wysuszane miękką bibułą dołączoną do każdego zeszytu. Z czytaniem było coraz lepiej, pisane literki niezbyt mieściły w linijkach na stronach zeszytów, znali na pamięć kilka wierszyków, z których najmilszym z uwagi na wspólne podobieństwo był — Murzynek Bambo czarny koleżka, co w Afryce mieszka i uczy ze swoje pierwszej czytanki… itd — później były „Lokomotywa” i coraz trudniejsze do zapamiętania wiersze. Wcześnie rano Kubę podrywał z betów głośny warkot starego budzika z wariującym młoteczkiem mogącym zbudzić samego Morfeusza, o którym nie miał jeszcze pojęcia. Wyskakiwał spod kołdry i po kilku minutach odświeżony i ubrany siadał przy stole pałaszując owsiankę na mleku przygotowaną przez Wisię. Nie wyobrażała sobie, żeby jej dziecko szło głodne do szkoły i zasypiało na lekcji.

— Buziaczek dla Mamusi i biegaj. Uważaj jak będziesz przechodził przez ulicę — sakramentalne pouczenie wszystkich Matek na świecie — A paciorek? Zmówiłeś? To zmów po drodze — dodała. Na tyle znała swojego kłamczuszka — w teczce masz sznytki z marmeladą.

— Śniadanie mamy w szkole, Mamusiu — Dzisiaj znowu kasza… i tran. Nie lubię tranu — poskarżył się nie znając jego właściwości.

— Musisz pić tran, synku. Wszystkie dzieci powinny pić tran. Tran to potrzebna dzieciom witamina de. Zastępuje słońce, buduje wasze kości. Będziesz silny jak będziesz pić tran. No! Idź już. Dzisiaj bez jabłuszka, ale jutro pójdziemy na targ.

— Do cioci Agaty?

— Tak. Wracaj zaraz po lekcjach! — wiedziała, że zboczy z kolegami na łąki, albo żydowski kirkut za szkołą i wróci późno i zaniedbany jak podwórzowy kundel ciotki Anny.

Idąc do szkoły spotykał inne dzieciaki, kolegów z klasy i spieszącego na lekcje, pana od rachunków, któremu Adaś od Kaczmarków niósł teczkę.

— Dlaczego Adaś niesie teczkę? Przecież nie jest mu po drodze — zastanawiał się nie zadając koledze pytań

— Podlizuje się. — wyjaśnił Kazik starszy kolega z klasy znający szkolne realia.

Kuba uczył się pisać i rachować, potrafił świetnie dodawać i odejmować słupki cyfr, nabywał wiadomości przekazywanych przez księdza staruszka, o zasadach wiary i dekalogu. Bardzo lubił lekcje wuefu, szczególnie biegi i siatkówkę. Mniej zainteresowania przejawiał graniem w piłkę, ale bardzo dobrze grał w palanta i wybijankę. Mijał czas, zawiązywały się przyjaźnie, oraz grupki posiadające wspólne zainteresowania. Kuba szybko znalazł kilku kolegów, takich samych jak on wojennych sierot, których nie było potrzeby namawiać do wypadów za miasto na pegeerowskie pola skąd wracali obładowani, w zależności od pory roku, kilkoma funtami kartofli, albo pękiem strączkowej fasoli i groszku. Wiosną pomagał ciotce Agacie przy pielęgnacji sadu, siał kapustę i radyski, bielił wapnem pnie jabłoni i wiśni chroniąc przed niejadkiem wiosennym. Jesień dostarczała im głąbiastej, smacznej kapusty, twardej galarepy i soczystej cebuli. Pegeerowskie pola uważali za swoje. Matki nie zadawały pytań na temat pochodzenia witamin. Wiedziały. Wiedziały także, że ogałacanie pól jak nazywali to chłopcy, może się pewnego dnia skończyć zatrzymaniem ich pociech przez milicję, o konsekwencjach nie wspominać, ale dla nich było ważne, co dzisiaj włożą do garnka. Czasy były takie, jakie były i niewiele różniły od okresu okupacji. Dzisiaj także z byle powodu, albo donosu konfidenta UB, aresztowano winnych i niewinnych ludzi. Wielu inaczej myślących i widzących realia rządzenia i praktyk komunistycznej Partii, stawało się podejrzanymi, widziano w nich wrogów narodu, sądzono lub zamykano w więzieniach, a jedynym powodem był strach przed wpływami ‘zgniłego zachodu’ i bezpardonowa walka o utrzymnie władzy. Nadal trwała wojna, którą nazwano ‘zimną’, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie, gdyż ta wojna była także wojną z tą tylko różnicą, że w tej dziwnej zimnej wojnie życia nie traciły miliony ludzi, lecz ofiary były tak i tak. Szalała gruźlica. Ignorowana dotyczas odra zbierała obfite żniwo, a wśród dzieci, których nie zaszczepiono pod koniec wojny, szalał tyfus. Nadal brakowało wiele artykułów pierwszej potrzeby, nadal wydawano kartki nazwane bonami, aby nie kojarzyć z tymi z czasów okupacyji, chociaż niczym się od tamtych nie różniły. Także były bonami na artykuły pierwszej potrzeby na mięso i cukier, mąkę i mydło. W najlepsze kwitł, jak za dawnych Piastów, handel zamienny bonami. Ustalono wolnorynkowe przeliczniki wymienne. Pijak łaknący procentów dostawał za kilka cukrowych bonów pół litra wódki, a najwyżej ceniony bon na mięso albo cukier, można było zamienić na czterokrotną ilość alkoholu i świat się kręcił.

Przed wakacjami milicja zaaresztowała dwoje najstarszych chłopców z klasy, Czesia Woźniaka siedemnastolatka i Andrzeja bez nazwiska należących do bandy ‘Krzywego’. Udowodniono im kilkanaście napadów z bronią w ręku na urzędy pocztowe, apteki i sklepy, oraz kilka pospolitych kradzieży i wykonanych na zlecenie wyroków śmierci na Volksdojczach i bogatych Żydach.

Nagle jak nożem uciął, skończyły się wypady na pola, skąd zniknęły uprawy kartofli i cukrowych buraków. Biedujące miasta potrzebowały mleka i chleba, export zboża nie wchodził w rachubę. Walutą zamienną stał się węgiel. Za wydobywany w kopalniach czarny antracyt kupowano lub zamieniało z braku dewiz na siewne ziarno. Na pegeerowskich polach szumiały łany jarego zboża, żyta i pszennicy. Kartofle i warzywa trzeba było kupować na targowisku i wcale nie były tanie, więc nadal kombinowano, zakładano przydomowe ogródki, wykorzystywano każdą piędź ziemi pod uprawę nowalijek, galarepy i marchwi, radysek i cebuli, czasami udało się zebrać z poletka kilka kapuścianych głów, ogórków lub kalafiorów. W pierwszych latach po wyzwoleniu w długim łańcuchu pokarmowym społeczeństwa i najważniejszym jego ogniwem była pracująca głowa rodziny, ojciec zarabiający pieniądze, otrzymujący bony towarowe i kombinujący jak połączyć koniec z końcem. Matki dbały o wychowanie dzieci i, co włożyć do garnka, jak i w co ubrać małolata, który co roku rósł o kilka centymetrów, ździerał dwie pary butów i parę spodni z naszytymi na siedzeniu łatami.

Z dziewczynkami, szczególnie dorastającymi było więcej problemów.

Wolno, lecz widocznie zmieniały się socjalne warunki i chociaż nadal szabrowano i kradło wszystko, co nie było zabetonowane, ludzie czuli się bezpieczniej i pewniej. Odbudowywano i uruchamiono elektrownie, ruszyła jedyna w mieście fabryka. Doszły słuchy, że rozpoczęto budowę pierwszych trzyosiowych parowozów u Cegielskiego w Pozaniu, nowoczesnych wagonów we Wrocławiu, gdzie kursował jedyny w swoim rodzaju biały tramwaj, mobilny żłobek dla dzieci pracowników MPK. Szło na lepsze.

Kubę jak wielu jego kolegów wychowywały samotne Matki, których mężowie, albo nie powrócili po wojnie do domów, albo zaginęli w dalekim świecie, jak ojcowie Kazika, Edka

i Henia Eckerta, czy Jurka, którego ojciec, wysokiej rangi oficer kontrwywiadu w rządzie II Rzplitej wykorzystując wolną od cenzury pocztę Czerwonego Krzyża, przysłał wiadomość, że nie wróci do kraju, ponieważ obawia się o swoje życie — „powrócę, jak zmienią się warunki, albo sprowadzę Was do Stanów. Daj znać. Kocham Was. Władysław”. Jurek został pozbawiony ojca, ponieważ Matka będąca w ciąży z kimś innym nie przejawiała ochoty wyjechać do męża, którego nie widziała przez okres wojny i dwa lata po zakończeniu. Wykorzystując prawo otrzymała rozwód. Jurek nie potrafił jej wybaczyć, a gdy do domu wprowadził się ojczym, znienawidził obojga, co wkrótce doprowadziło do rodzinnej tragedii. Samotnych Matek wychowujących dzieci, którym dokuczała nie tylko samotność było na Placu kilka, wśród nich Wisia wychowywująca samotnie Kubę wymykającego się spod kontroli. Siłą rzeczy Kuba potrzebował męskiej ręki.

Stasiak właściciel kamienicy nie powrócił do opuszczonego mieszkania w którym po ucieczce komendanta Schulze zamieszkała jego szwagierka z dorosłym synem i córką, co uchroniło mieszkanie przed zajęciem i szabrownikami. Nie wszystkie mieszkania w głównej części kamienicy były zamieszkałe i dotychczas nikt nie płacił komornego. Mieszkanie na pierwszym piętrze, drzwi w drzwi ze Stasiakami, zajmował Michalak z liczną, sześcioosobową rodziną. Piętro wyżej, profesor Dolecki, kurator oświaty z żoną i córką Basią, śliczną dwunastolatką zadzierającą nosa. Drugie z mieszkań na drugim piętrze było puste przez kolejne dwa lata. Na poddaszu mieszkały dwie rodziny zajmujące nieciekawe pomieszczenia bez łazienki i wychodkiem na półpiętrze. Kazik, syn Balcerzaka nie powrócił z wojny lecz łudzili się nadzieją, jak tysiące im podobnych rodziców, że syn żyje i pewnego dnia zapuka do drzwi ich klitki. Balcerzak przejął hodowlę syna powiększoną o kilka zabłąkanych wojennych tułaczy — Jak powróci.. — nie kończył, aby nie zapeszyć.

We frontowej części kamienicy mieszkali ci lepsi, pozornie zamożniejsze rodziny żyjące z pensji pracującej ‘głowy’ rodziny zasilającej domowy budżet, mogli sobie pozwolić na regularnie opłacanie komornego, kupno dodatkowej ( poza kartkowym przydziałem ) tonę węgla do ogrzania dużych słonecznych mieszkań, kilku pokątnie kupionych worków kartofli i cebuli. W sobotnie wieczory grało u nich transystorowe radio, było wesoło. Na stole blacha ciasta z domowego wypieku, zbożowa kawa i nieodzowny bimber. Poddasze zajmowały wędrowne gołąbie oraz biedota żyjąca z renty i nie wiadomo z czego. Śmierdziało stęchlizną, kiszoną w beczkach kapustą i amoniakalnym zapachem uryny ze znajdujących się na półpiętrze wychodków. Jedno z małych, czystych i zadbanych mieszkań zajmowała Anna wraz z Matką i młodszym o kilka lat bratem w wieku Kuby. Przed kilku laty ojciec Anny pracował jako rozrządowy towarowach wagonów załadowanych wszelkim dobroctwem, co stwarzało pokusę i okazję do kradzieży. W tym czasie — kładąc na karb atawistycznej pozostałości okupacyjnego szabru — kradli wszyscy i wszystko, co nie było przyspawane. Artykułem pierwszej potrzeby był węgiel, cement, materiały tekstylne i...alkohol, nieważne, że zatruty śmiertelnym dla ludzi metylem, którym ojciec Anny zapił się na śmierć. Anna była ładną, dwudziestoletnią dziewczyną, o miłej twarzy z czupryną jasnych włosów opadających kosmykami na fiołkowe oczy w których nie można było znaleźć uśmiechu zastąpionego smutkiem i rezygnacją. Dzień Anny rozpoczynał się wraz z zapadnięciem zmroku, a kończył często nad ranem. Pewnego dnia, spieszący na pierwszą szychtę kolejarz, znalazł ją leżącą pod drzewem w miejskim lasku. Martwe, szeroko otwarte fiołkowe oczy były pełne piachu i biegających w nich mrówek. Matka Anny wyła po nocach i pewnego dnia zabrano ją do zakładu psychiatrycznego w Świeciu, a Bolka do Domu Dziecka. Do opuszczonego mieszkania nikt się nie wprowadził.

Hipotekę Stasiaka obciążała nie tylko duża kamienica, księgarnia, obuwniczy sklep przedwojennego Baty i drukarnia, za które nie odprowadzał podatków, więc zachłanne państwo przejęło wszystkie nieruchomości na własność. Jak swoje. Drukarnię kompletnie wyposażoną w maszyny litograficzne, matryce, skrzynki pełne trzcionek i drukarkę ze znanej firmy Gestetnera przejąło komunistyczne państwo rozpoczynając drukowanie Dziennika Kujawskiego, propagandowych afiszy i ulotek. Stasiak nie miał do czego wracać, lecz niespełna rok od przejęcia kamienicy przez państwo, pojawił się niespodziewanie na wielkiej lorze załadowanej wszelkim wyszabrowanym dobroctwem prowadząc na mocnej skórzanej smyczy wielkiego szarego wilczura o złych zielonych ślepiach. Drukarni nie odzyskał, lecz jakimś dziwnym trafem został kierownikiem własnej nieruchomości. Kilka lat później zaliczał się już do miejskiej elity mającej wpływ na życie w mieście i powiecie.

Drukarskie maszyny pracowały na wysokich obrotach sześć dni w tygodniu z wyjątkiem niedziel i państwowych świąt i wtedy nieckę podwórza wypełniała boląca uszy cisza i leniwy niedowład. Tutaj nigdy nie zaglądało słońce, ponieważ boki głębokiej studni podwórza ograniczały wysokie ściany oficyn. Parterową część zajmowały pomieszczenia magazynu, biura księgarni oraz warsztatu naprawy obuwia, gdzie pochylony nad kopytem, pan Nowosielski naprawiał zniszczone trzewiki, oraz galanterie skórzaną. Nad pomieszczeniem drukarni małe, dwupokojowe mieszkanie zajmowane przez panią Słowik i jej niedorozwiniętego syna. Edek był klocowatym, wyrośniętym trzydziestolatkiem, o chytrych głęboko osadzonych w guzowatej głowie rozbieganych oczach. Matka jakimś cudem uchowała go w czasie wojny przed eutanazją, przeżył wojnę ukryty u rodziny mieszkającej w kaszubskich lasach, lecz zginął w wielkim pożarze drukarni. W czasie pożaru był sam w mieszkaniu i bez szans na ucieczkę. Spadł wraz z przepalonym stropem wprost w piekło ognia. Matka była w tym czasie na mszy w kościele. Kilka tygodni śmierdziało spalenizną, podwórze zalegały stosy papieru, zwęglonych maszyn i wyrzuconych z przyległego magazynku książek. Niektóre były jeszcze do uratowania. Rudy i Kuba przewracali spopielone ryzy papieru do pisania i stosy kolorowych czasopism i zeszytów poszukując nadających się do naprawy książek i wszystkiego, co mogło stanowić jakąkolwiek wartość. Kuba znalazł kilka nadwęglonych książek i lekko uszkodzoną encyklopedię przyrodniczą*, którą po odnowieniu postawił na regale z książkami. _*_ stoi do dzisiaj

Najgłośniej na podwórzu było w gorące dni lata, gdyż z powodu wysokiej temperatury wewnątrz wielkiego pomieszczenia drukarni zastawionego dziesiątkami maszyn, otwierano jedyne niezbyt szerokie drzwi. Wibrujący hałas klekoczących maszyn wypełniał betonową, zamkniętą wokoło studnię podwórza po skraj dachów. Praca w drukarni także nie należała do przyjemnych i łatwych, ponadto była źle płatna. Jedynym plusem były dodatkowe bony na mleko.

Kuba, którego jedną z wielu cech była ciekawość wszystkiego, co go otaczało, rzeczy widzialnych i niewidzialnych, często stawał w otwartych drzwiach i zaglądał w głąb ciemnego, pommo kilku wiszących pod sufitem lamp, pomieszczenia. Szybko nawiązał znajomość z drukarzami pozwalającymi mu składać czcionki w matrycach, układać stosy wydrukowanych kolorowych plakatów i gazet. Nauczył się wielu ciekawych i pożytecznych czynności i zaspakajał ciekawość. Poznał także Zenka sympatycznego składacza matryc. Składanie szeregu akapitów i kolumn nie było czynością łatwą, gdyż wymagało bardzo dobrej znajomości ortogarfi i gramatyki, ponadto zręczności i skupienia. Po jakimś czasie Zenek stał się częstym gościem w mieszkaniu Kuby przynosząc drobne prezenty Kubie, jego Mamie kwiaty i zapraszał do kina i kawiarni. Zenek był wysokim meżczyzną o smutnych oczach, miłej, chłopięcej twarzy i blond włosach. Pomimo chłopięcej, więc trudnej do oszacowania wieku sylwetce, był dwa lata starszy od Wisi. Kuba nawet nie spostrzegł kiedy Zenek z tygodnia na tydzień zajął ważne miejsce w ich małej społeczności.

Kuba już w trzeciej klasie podstawówki po pierwszej reformie szkolnictwa nie przeniesiono go do starszej klasy uczył się względnie dobrze, był małym cwaniakiem jak większość jego rówieśników, których wychowywała wojna. Nawiązywał nowe koleżeństwa, ale nie zaprzyjaźnił z nikim w klasie oprócz starych przyjaciół z Placu. Nie stronił od wspólnych wygłupów i wypadów na pachty i wypady poza miasto, szczególnie na dawne lotnisko wojskowe łączące się epizodem z życia Stryja, o czym jeszcze nie miał pojęcia*.

W lewym skrzydle znajdującego się na Placu budynku starego nieczynnego teatru wygospodarowano wielkie pomieszczenie po niepotrzebnym nikomu magazynie rekwizytów. W tym czasie nikt nie pomyślał, że maniaków łaknących kultury w szerokim tego znaczeniu będzie prekursorami odbudowy i reaktywowania przybytku Melpomeny w mieście.

W wielkim magazynie powstała pierwsza po wyzwoleniu biblioteka w której skromne zbiory powstawały z darów społeczeństwa. Kuba był pierwszym i… jedynym na Placu czytelnikiem biblioteki z początkowym numerem 48 i zapałem do przeczytania wszystkich książek znajdujących się na półkach kilkunastu regałów.

— Co ciebie interesuje? Ile masz lat? Do jakiej chodzisz szkoły? — zasypała go pytaniami starsza, emerytowana nauczycielka, kierowniczka przybytku książkowej wiedzy.

— Ja nie chodzę do szkoły, proszę pani — odpowiedział rezolutnie wprowadzając ją w zakłopotane ździwienie — Ja uczę się w trzeciej klasie trójki.

— Kuba, miło mi ciebie poznać — nie dała po sobie poznać zażenowania w które wprowa dziła ją odpowiedź — Powiedz mi, co chciałbyś poczytać? Co ciebie interesuje?

— Geografia, proszę pani… i historia — dodał spiesznie.

— Następnym razem poszukam… a dzisiaj mam dla ciebie ciekawą powieść — wręczyła Kubie grubą na kilka kilkaset stron, książkę steraną starością, której tytuł „Bądź dobry” nie bardzo przypadł mu do smaku.

— Bądź dobry?? Przeczytam proszę pani — dał słowo widząc zawiedzioną twarz bibliotekarki.

Książkę przeczytał przez trzy kolejne noce, leżąc na tapczanie przykryty pledem oświetlając prowizoryczny namiot i pożółkłe strony kieszonkową lampką. Oszczędzali na energii, a Kuba zapomniał, może nie zdawał sobie sprawy, że przesila oczy czytając przy tak nikłym świetle. Z kolejną powieścią było wiele nieporozumień, ponieważ nie chciał czytać historii o biblijnym potopie. Nie interesowały go sprawy ani Żydów, ani jakiegoś tam… Noego.

— Kuba. To nie powieść o biblijnym potopie. Poczytaj, nie pożałujesz. To Trylogia, Kuba. Powieść napisana przez jednego z naszych wielkich pisarzy dla pokrzepienia serc Rodaków będących w okowach niewoli. Jestem pewna, że będzie twoim towarzyszem przez długie lata. To pierwszy tom. Drugi jest w wypożyczeniu, ale jak wróci, odłożę specjalnie dla ciebie.

To były prorocze słowa. Trylogia towarzyszy Kubie do dzisiaj stojąc na poczesnym miejscu regału z setkami innych książek jego pokaźnej biblioteki

Zaniedbując naukę, zabawy z kolegami, grę w piłkę i palanta, przeczytał książkę od ‘deski do deski’ zarywając noce, bywało, że zmęczony zasypiał nad książką, oddając po kilku dniach czystą z nową ochronną okładką z kolorowej gazety. Pani Wanda, poznał jej nazwisko z pieczątki, była zachwycona, ale zmartwiona. Nie mogła spełnić danego Kubie słowa.

— Jeszcze nie oddał. Mamy tylko dwa zestawy i wszystkie są w ciągłym obiegu. Poczekasz?

— Poczekam. Przyjdę jutro — dodał spiesznie.

— Przyjdź za trzy dni — sprowadziła Kubę na ziemię — Książka na ciebie poczeka. A teraz obejrzyj regały, może sam coś dla siebie znajdzesz, co ciebie zaciekawi.

Tego dnia poznał wszystkie okładki książek niewielkiego, ponad dwutysięcznego zbioru biblioteki. Wyszedł bez wypożyczonej książki, ale od tego czasu polubił swoją bibliotekę pachnącą starocią książek, bądąc jej najmłodszym, a także najwierniejszym czytelnikiem.

— Przyjdę jutro — pożegnał ździwioną panią Wandę.

Od czasu przeczytania pierwszej książki były one dla Kuby najwierniejszym przyjacielem i powiernikiem na drodze życia. Towarzyszyły mu w okresie jego upadków i wzlotów, były jego ucieczką, miejscem zadumy i spokoju, tarczą i mieczem, uczyły i kształtowały jego charakter. Czerpał z nich pełnymi garściami wiedzę o życiu. Pomimo, że kochał książki nigdy nie przeczytał żadnej z serii science fiction, lecz lubił bajki i legendy.Rozdział trzeci
Ojczym

Wzdłuż ulic miast, miasteczek i wsi rozwieszano setki, tysiące plakatów propagandowych nawołujących do udziału w pierwszym po wojnie powszechnym referendum mającym ukazać siłę PPRowskiej parti, odsunąć od wpływów lewicę, ludową partię PPSu oraz Stronnictwo Ludowe, co udało się osiągnąć dopiero sfałszowaniem referendum. Plakaty z napisem 3 x TAK naklejano na każdym skrawku wolnej przestrzeni, malowano wapnem na wiejskich opłotkach i deskach stodół, ścianach wiejskich chałup i miejskich domów. Na trzy stawiane pytania, naród odpowiedział pozytywnie tylko na trzecie — jesteśmy za utrzymaniem granicy na Odrze i Nysie — ignorując pozostałe, co doprowadziło do generalnej ofensywy komuchów na partyjną lewicę. Ażeby zadowolić polecenia Stalina, rządząca w kraju komunistyczna elita z Bierutem i Gomułką na czele zorganizowała ekipę sowieckich funkcjonariuszy MGB oraz cieszące się złą sławą NKWD kierowane przez pułkownika Dawydowa do omówienia technicznych szczegółów sfałszowania referendum. Nad całością prac czuwał pułkownik Aaron Pałkin, po zakończeniu operacji ’referendum’ w podziękowaniu za zasługi, otrzymał generalski awans oraz order ‘Czerwonego sztandaru’ od batiuszki Stalina, a kraj nad Wisłą solidny kantar na twarz.

W szkole bez zmian, nauka i cierpliwe powtarzanie lekcji, sterta zadawanych przez nauczycieli prac domowych, klasówki i sprawdziany. Dzieci nie wprowadzano w zawiłe arkana polityki, lecz byli na bieżąco słuchając ulicy, biorąc udział w dyskusjach rodziców.

W szkole, oprócz serwowanej politycznej propagandy, nie wprowadzano i nie uczono o wielkiej polityce, uważając, że zbyt młodzi, chociaż hasło — idziemy drogą komunizmu do lepszego świata — spotykali na każdym kroku, zarówno w szkole, jak i życiu codziennym gdy spoglądali na dziesiątki kolorowych plakatów na których uśmiechnięte twarze robotników, hutników prażących się w spiekocie martenowskich kadzi i kolejarzy, którym nie było do śmiechu. W mieście powstał pierwszy oficjalny — w odróżnieniu od tajnych Skautów, czy Szarych Szeregów — hufiec nowego ZHP agitującego do wstępowania w ich szeregi oferując wyjazdy na obozy, zabawy przy ognisku, spanie pod namiotami, życie z naturą i wiele przyjemności związanych ze zdobywaniem stopni harcerskich. Agitacja w szkołach spełniła zadanie, powstawały drużyny i hufce. Jeden z nich z numerem trzy zawiązano w ich szkole. Nie obyło się bez niespodzianki i komentarzy starszych kolegów, gdy komendantem został młodszy Drygas. Od zaraz ubierał harcerski mundur obwieszony harcerskimi odznakami zdobytych stopni, oraz przepasywał się zielonym plecionym sznurem zdobiącym jego dumną pierś. Głowę ozdabiała zgniłozielona rogatywka ozdobiona lilijką. Nareszcie udało się Drygasiątku chłopcom zaimponować. Pierwszy obóz zaplanowano w letnie wakacje.

— I, jak chłopaki? — spytał Bronek — Zapisujem sie?

— Słyszelim, że Edek Boiński…

— Kto taki?

— No, ten ‘Błyskawica’ ze starego harcerstwa — poinformował Bronek będący w temacie.

— Boiński? To panieńskie nazwisko mojej Mamy — wtrącił Kuba, ażeby cokolwiek powiedzieć — ale tego nie znam.

— Nieważne. Ten błyskawica nie każe dzieciakom wstępowć do hufca.

— Dlaczego? — pytania kolegów z klasy.

— Niewiem — szczerze odpowiedział Bronek, a ponoć miał rozeznanie w wielu sprawach.

Byli młodzi, bardzo młodzi, uczniowie gimnazjum, działacze Szarych Szeregów, wśród nich Edek Błyskawica, harcerze, studenci, intelektualiści i robotnicy, którzy naczytali się zbyt wiele mądrych książek, a nocami słuchali wyciszonych wiadomości Głosu Watykanu, Wolnej Europy i Głosu Ameryki. Panujący system nazwał ich wrogami i zdrajcami narodu, a oni byli ostatnimi przegranymi ofiarami minionej wojny, ofiarami systemu, niewinnymi romantykami dwudziestego wieku. Ktoś doniósł. Uszy i oczy systemu. W czasie wojny konfidenci gestapo w czasach socjalizmu donosiciele UB. Wielki pokazowy proces w sali miejskiego hotelu. Chcieli żyć, lecz wyrok był nieubłagany. Żaden nie doczekał dnia politycznej odwilży. Miasto było wstrząśnięte, lecz milczało zastraszone, jak większość narodu. Strach i obojętność. Styl życia w czasach, które trzeba było spokojnie przeżyć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: