Zatoka samotnych serc - ebook
Zatoka samotnych serc - ebook
Kiedy szef złamał Nikki serce, postanowiła uciec z Sydney. Zamieszkuje w Banksia Bay, urokliwym miasteczku nad oceanem, pełna nadziei, że tu rozpocznie nowe życie. Wynajmuje pół domu od Gabe’a, miejscowego rybaka. Skryty Gabe wcale nie szuka jej towarzystwa, jednak im bardziej unika Nikki, tym bardziej ją fascynuje. A potem wydarzy się coś, co ich do siebie niespodziewanie zbliży…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9105-5 |
Rozmiar pliku: | 646 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nikki usłyszała pod drzwiami wycie wilka.
No, może nie pod samymi drzwiami, przyznała, gdy trochę się opanowała i wróciła na sofę. Ale dobiegało skądś w pobliżu. Najbardziej przerażający odgłos, jaki mogłaby sobie wyobrazić. A wcale nie był wytworem jej wyobraźni! Poczuła, że włosy zjeżyły się jej ze strachu.
Ostrożnie odstawiła na stolik porcelanową filiżankę z herbatą, absurdalnie zadowolona, że jej nie rozlała.
Starała się rozumować logicznie. W Banksia Bay, na północnym wybrzeżu Nowej Południowej Walii, nie ma wilków. Może to dingo?
Właściciel domu nie wspomniał jednak o psach dingo.
Ale on w ogóle niewiele mówił. Gabe Carver był najbardziej małomównym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znała. Mrukliwie cedził słowa. „Podpisz tutaj. Czynsz płatny w każdy pierwszy wtorek miesiąca. W razie problemów zwróć się do Joego w porcie. To mój pracownik, miejscowa złota rączka. Witamy w Banksia Bay”.
Nawet to powitanie zabrzmiało szorstko.
Czy gospodarz jest u siebie? Wyjrzała na zewnątrz i z ulgą zobaczyła światła w jego oknach. Mieszkał za ścianą w tym samym olbrzymim starym domu na przylądku na skraju miasteczka. Wydzielone trzy pokoje z osobną kuchnią tworzyły jej wynajęty apartament. Frontowa weranda była wspólna.
Mrukliwy czy nie, pocieszyło ją, że jest w domu. Ten krzepki żeglarz sprawiał wrażenie twardego, silnego, nawet trochę groźnego. Jeżeli zjawi się wilk…
Bzdura, nic się nie zjawi. Jej drzwi są zamknięte na klucz. Poza tym to nie może być wilk. To tylko…
W nocnej ciszy ponownie rozległo się przeciągłe, rozpaczliwe wycie. To tylko pies wyje do księżyca. A jednak ten dźwięk nie brzmiał jak…
Znowu zerknęła przez okno, a potem zaciągnęła zasłony. Powinna po prostu położyć się spać. To jedyne rozsądne wyjście.
Rozbrzmiało kolejne wycie, pełne bólu i samotności.
– Jestem teraz wiejską dziewczyną, a one nie boją się wilków – powiedziała na głos.
Nieprawda, poprawiła się w duchu. Jest dziewczyną z miasta, która zaledwie od trzech tygodni mieszka w Banksia Bay i nic nie wie o wiejskim życiu. Uciekła tutaj po tym, jak podły szef złamał jej serce.
Za ścianą jest gospodarz domu. Psy czy wilki, on sobie z nimi poradzi albo wezwie Joego.
Wycie rozbrzmiewało w nocy, odbijając się echem we wnętrzu wielkiego domu.
Jakiś pies w tarapatach. To nie moja sprawa, pomyślał Gabe.
Żałosne wycie rozległo się ponownie, napełniając go smutkiem. Gdyby była tu Jem, wybiegłaby na dwór sprawdzić, co się dzieje.
Brakowało mu jej tak bardzo, jakby utracił część siebie.
Siedział jak zawsze w fotelu przy kominku, lecz miejsce u jego nóg było puste.
Znalazł Jem szesnaście lat temu – wychudzoną i wynędzniałą młodą sukę collie. Pożerała na plaży gnijącą rybę. Wziął ją na ręce niemal pewny, że wygłodniała suka warknie albo kłapnie zębami. Ale ona polizała go po twarzy – i to przypieczętowało ich dozgonną przyjaźń.
Umarła we śnie przed trzema miesiącami. Nadal zdarzało mu się sięgać ręką w dół, by pogładzić jej ciepłą, szorstką sierść. Ale Jem już przy nim nie było.
Wycie wdarło się w jego myśli. Zaklął.
Owszem, nie zamierzał się angażować – zawsze tego unikał – ale nie mógł dłużej ignorować rozpaczliwego wycia. Dochodziło z plaży. Jeżeli utknął tam jakiś pies… Zaraz zacznie się przypływ.
Westchnął i odłożył książkę. Wciągnął znoszony sztormiak, który dla niego, zawodowego rybaka, był niczym druga skóra. Włożył buty i ruszył do drzwi.
Po tym, jak odeszła od niego żona, postanowił mieszkać sam. Uczuciowe związki zawsze kończą się katastrofą. Wystarczało mu towarzystwo Jem. Ale ona umarła i teraz samotne życie zaczynało mu doskwierać.
Nikkita wiedziała, że powinna włożyć jedwabną pidżamę i wśliznąć się do łóżka. Ale wycie nie ustawało i nie dawało jej spokoju. Może nie była wiejską dziewczyną, jednak orientowała się, że nie jest groźne, tylko pełne rozdzierającej rozpaczy.
Gospodarz domu powinien się tym zająć. Ale czy się zajmie?
W dniu przyjazdu tutaj zaniepokoiło ją bulgotanie w rurach olbrzymiej starej łazienki. Instalacja wodno-kanalizacyjna wyglądała jak ze średniowiecznego zamku. Bulgotanie sprawiło, że Nikki obawiała się korzystać z wielkiej wanny.
Gabe rąbał wtedy drewno na dworze. Obawiała się do niego zwrócić, onieśmielona jego opryskliwością i aurą męskości, jaką roztaczał. Nagi do pasa, wyglądał doprawdy imponująco.
W końcu zebrała się na odwagę i podeszła.
– Proszę pana, czy mógłby pan naprawić rury w łazience? – wymamrotała.
– Idź do Joego – burknął i natychmiast odszedł.
Po tym incydencie przez wiele dni czuła się zakłopotana. Starała się ignorować bulgotanie i używać tylko prysznica, aż wreszcie odszukała Joego.
Ten stary były rybak mieszkał na zniszczonym szkunerze, który chyba od lat nie wychodził w morze. Obiecał, że naprawi rury i jeszcze tego samego popołudnia poniekąd to zrobił, po prostu waląc w nie kluczem francuskim. Kiedy wówczas rano na nabrzeżu Nikki wyłuszczała mu problem, minął ich wielki kuter rybacki, świeżo odmalowany, lśniący bielą i czystością. Nad nadbudówką rozwieszono mnóstwo lamp – dla przywabienia kalmarów, jak wyjaśnił Joe.
Za sterem stał właściciel domu Nikki – wysoki, barczysty, ogorzały, onieśmielający… i ekscytująco męski.
– Temu facetowi wszystko się udaje – skomentował Joe, gdy oboje przyglądali się kutrowi Carvera wchodzącemu do portu. – Wielu miejscowych rybaków łowiących kalmary, tuńczyki czy langusty splajtowało wskutek kiepskich połowów lub spadku sprzedaży. Gabe ich wykupił i świetnie sobie radzi. Należy do niego sześć tutejszych łodzi.
Carver za kołem sterowym prezentował się imponująco w wyblakłym, niegdyś żółtym sztormiaku, nieprzemakalnych spodniach na szelkach, gumowcach i spłowiałej kraciastej koszuli, której podwinięte rękawy odsłaniały muskularne przedramiona. Po kilku dniach spędzonych na morzu twarz pokrywał mu zarost, a nieco przydługie włosy były sztywne od soli. Z posępną miną wpatrywał się przed siebie zmrużonymi oczami. Pozdrowił gestem Joego, lecz bez uśmiechu. Nie wyglądało, by kiedykolwiek się uśmiechał.
Wykupił innych rybaków, kiedy zbankrutowali? – pomyślała Nikki. – Wzbogacił się na cudzym nieszczęściu?
– Chyba nie jest tu zbytnio lubiany? – zauważyła.
Ale Joe popatrzył na nią zdziwiony.
– Wręcz przeciwnie. Bez Gabe’a cały tutejszy przemysł rybacki by się zawalił. Wykupił łodzie od zbankrutowanych rybaków za godziwe ceny i dał im u siebie dobrze płatną pracę. Obecnie zatrudnia trzydzieścioro mężczyzn i kobiet i wszystkim im powodzi się lepiej, niż kiedy łowili na własny rachunek. Ilekroć ktoś jest w potrzebie, Gabe pierwszy przychodzi z pomocą, lecz nie oczekuje wdzięczności i nikogo nie dopuszcza blisko do siebie. Trzyma się na uboczu. Zawsze tak robił, z wyjątkiem nieudanego małżeństwa. Wszyscy w miasteczku go szanują… i słusznie. – Joe zamilkł i przyglądał się, jak Gabe sprawnie przybił do nabrzeża. – Ale teraz umarła jego suka collie – podjął wolno, w zadumie. – Zawsze widywaliśmy ich razem, odkąd był młodym chłopakiem. Nie wiem, jak on sobie z tym poradzi… – Urwał i potrząsnął głową. – Więc jeśli chodzi o te rury…
To było przed dwoma tygodniami.
Kolejne rozpaczliwe wycie wyrwało Nikki z tych rozmyślań. Jakiś pies wpadł w tarapaty.
Nie mogła nic na to poradzić. Powinien się tym zająć właściciel domu. A jeśli wyszedł i tylko zostawił zapalone światło?
Wycie rozległo się ponownie.
Psu grozi niebezpieczeństwo. Zamknęła oczy. To nie jej sprawa.
Wstała i włożyła modne dżinsy. Gdzie latarka?
A jeśli to dziki dingo?
Sięgnęła po ciężki metalowy pogrzebacz przy kominku.
Wycie rozbrzmiewało teraz niemal nieprzerwanie. Nie była w stanie dłużej go znieść. Z pogrzebaczem w jednej ręce i latarką w drugiej wyszła na dwór.
Plaża na skraju cypla była niemal do samej wody porośnięta gęstymi krzakami, jednak Gabe z łatwością odnajdywał w ciemności drogę. Mieszkał tu przez całe życie i znał niemal każdą gałązkę. Nie potrzebował latarki – wystarczało mu światło księżyca.
Dotarł do plaży, rozejrzał się i zobaczył wielkiego psa, okropnie wychudzonego. Zwierzak stał na płyciźnie i wył żałośnie.
Gabe powoli ruszył naprzód. Pies spostrzegł go i cofnął się głębiej w morze. Niewątpliwie był przerażony.
Mieszaniec wilczarza o czarnej skołtunionej sierści.
– Hej, stary, wszystko w porządku – odezwał się Gabe, wciąż oddalony od niego o kilka metrów. – Powiesz mi, co się stało?
Pies znieruchomiał. Był naprawdę wynędzniały i cały mokry. Czy wypadł z jakiejś łodzi?
Gabe przypomniał sobie nagle trzęsącą się Jem na plaży przed szesnastoma laty i serce ścisnęło mu się na jej wspomnienie.
Ten pies to nie jest druga Jem – pomyślał.
Jednak nie mógł go tu zostawić. Gdyby zdołał wsadzić psa do furgonetki, zawiózłby go do Henrietty, która prowadzi miejscowe schronisko dla zwierząt.
Nic więcej nie był w stanie zrobić. Psy mogą złamać ci serce prawie tak samo jak ludzie.
– Nie skrzywdzę cię – powiedział uspokajającym tonem.
Pies cofnął się jeszcze dalej. Z jakiegoś powodu był nieufny. Gabe pojął, że nie uda mu się go schwytać bez kawałka mięsa.
– Zaczekaj tutaj – rzekł do niego. – Wrócę za parę minut z kolacją. Lubisz rumsztyk? Nie ruszaj się stąd.
Nikki wyszła z domu i natychmiast zorientowała się, że pies jest na plaży. To stamtąd dobiegało wycie.
Czy powinna zapukać do drzwi gospodarza? Jeśli był u siebie, musiał usłyszeć wycie i widocznie świadomie je zignorował. W takim razie nie zdoła go ubłagać, żeby pomógł.
Zastanowiła się, co budzi w niej większy lęk – ten pies Baskerville’ów czy Gabe Carver? Ostatecznie zdecydowała się zapukać.
Odpowiedziała jej cisza. Nikki nie potrafiła rozstrzygnąć, czy doznała ulgi.
Kolejne rozpaczliwe wycie.
Co ma teraz zrobić? Zadzwonić na policję? I co im powie? Że na plaży wyje pies? To zabrzmi idiotycznie.
Musi sprawdzić, co się stało. Ostrożnie.
Wiedziała, że od domu prowadzi na plażę wąska ścieżka pośród zarośli, ale nie potrafiła jej odnaleźć. Mogłaby przedrzeć się przez krzaki. To najwyżej pięćdziesiąt metrów.
Może zwierzak wpadł w jakiś potrzask? Jeśli tak, będzie mogła zadzwonić po pomoc.
Idź tam – pomyślała. – Potrafisz to zrobić. Jesteś dorosłą dziewczyną. Wiejską dziewczyną… a właściwie nie wiejską.
Nagle rozpaczliwie zapragnęła znaleźć się z powrotem u siebie w Sydney. Powrócić do miłego życia, które porzuciła.
Pomyślisz o tym jutro – powiedziała sobie twardo. Teraz zajmij się tym psem.
Gabe szybko biegł ścieżką do domu po smaczny stek. Zamierzał zjeść go jutro na śniadanie, ale zadowoli się jajkami. Dzięki temu kawałkowi mięsa uda mu się podejść do psa.
Nie angażuj się.
Wcale się nie angażuję – pomyślał. – Wyciągnę zwierzaka z wody, nakarmię, oddam do schroniska Henrietty i na tym koniec.
W ciemnościach światło latarki Nikki nie przebijało gęstwy zarośli. Chyba zwariowała, decydując się na tę eskapadę.
Wycie ucichło. Dlaczego?
Cisza była jeszcze gorsza i Nikki poczuła się zagubiona. W mroku może się czaić demon Aborygenów, neandertalczyk albo jakiś zboczeniec!
Postanowiła natychmiast wrócić do domu. Zawróciła i puściła się biegiem. Omal nie wrzasnęła, gdy jakaś gałązka smagnęła ją w twarz.
Przedzierała się na oślep przez gęste krzaki. Nagle ustąpiły i wypadła na ścieżkę. Ktoś ją chwycił. Krzyknęła, wyrwała się, uniosła pogrzebacz i uderzyła.