Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zatoka spełnionych marzeń - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 sierpnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,99

Zatoka spełnionych marzeń - ebook

Grant przed laty opuścił rodzinne strony z postanowieniem, że nigdy tu nie wróci. Teraz musi przejąć spadek po ojcu – farmę nad malowniczą zatoką. Chce wszystko sprzedać, ale musi obalić zapis o przekazaniu części ziemi ekologom. Ich szefowa, Kate Dickson, nie zamierza poddać się bez walki. Nie zna prawnych kruczków, za to dobrze wie, jak poruszyć serce Granta…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9464-3
Rozmiar pliku: 683 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Załączam wyrazy szacunku.

Kate

Grant prychnął pogardliwie. Dobre sobie! Niby kiedy Kate Dickson okazała jego ojcu choćby cień szacunku? Przecież to ona z bandą nawiedzonych ekologów doprowadziła do ruiny farmę Leona McMurtriego, przyczyniając się pośrednio do jego śmierci.

Oficjalnie zmarł na serce, tylko trzy osoby znały prawdę. Byli to burmistrz, najbliższy przyjaciel Leona; miejscowy lekarz; Grant, jego jedyne dziecko. To właśnie on znalazł ojca na przednim siedzeniu samochodu. Silnik chodził na jałowym biegu, w baku jeszcze było paliwo.

List Kate Dickson wciąż leżał na kuchennym blacie. Przesunął po nim wzrokiem:

Negocjacje w sprawie wytyczenia strefy buforowej… Ochrona uchatek australijskich… Ograniczenie działalności rolniczej… Niestety z żalem muszę…

Szacunek, żal… Ileż w tym fałszu! Najpierw ugadać staruszka, podstępnie wedrzeć się na jego teren, a potem tak poprowadzić sprawę, żeby konserwator przyrody narzucił ostre restrykcje, w wyniku czego właściciel straci jedną trzecią ziemi, jako że pas o długości dwudziestu ośmiu kilometrów wiodący wzdłuż wybrzeża zostanie wyłączony z użytkowania. Tak się odpłaciła za życzliwość. Podała się za naukowca, mówiła, że prowadzi badania, lecz w rzeczywistości chodziło jej o wyrobienie sobie nazwiska. A wszystko to kosztem mojego ojca, pomyślał.

Zmiął kartkę zapisaną delikatnym pismem – kto dzisiaj pisze odręczne listy? – i wymazał ze świadomości istnienie tej osoby.

Z zadumy wyrwał go dźwięk telefonu. Grant sięgnął po słuchawkę i powiedział:

– McMurtrie.

– Pan McMurtrie? – po chwili ciszy niepewnym głosem spytała jakaś kobieta.

– McMurtrie junior – uzupełnił pośpiesznie.

– Och… przepraszam. Zastałam pana ojca?

– Nie – odparł z trudem.

– Bardzo mi zależy, by skontaktować się z nim jeszcze dzisiaj. Mamy do omówienia… – Głos miała młody, była czymś zaaferowana.

To na pewno ona. W ostatniej drodze ojcu towarzyszyło mnóstwo ludzi, ale jej zabrakło. Obchodziła ją sprawa do załatwienia, nie Leon, dlatego nawet nie wiedziała o jego śmierci, choć minęło już całkiem sporo dni.

– Pani Dickson, prawda? Kate Dickson?

– Tak.

– Mój ojciec zmarł w zeszłym tygodniu.

Gwałtownie wciągnęła powietrze, wreszcie po długim milczeniu powiedziała zmienionym głosem:

– Mój Boże… nie wiedziałam. Tak mi przykro.

– Mnie też… – mruknął, powstrzymując się przed inną odpowiedzią: „Wiem, że ci przykro. Bo już nie wprowadzisz w życie tych swoich kretyńskich pomysłów”.

– Jak pan sobie radzi? – spytała miękko. – Mogę jakoś pomóc?

Zaskoczyła go. Nie widziała go na oczy, a jednak wczuwała się w sytuację. To jeszcze bardziej go zdenerwowało.

– Owszem, może pani pomóc, nie pokazując się tu więcej. – Dał jej chwilę, by przetrawiła te słowa, po czym postawił kropkę nad i: – Pani i pani ludzie nie jesteście tu mile widziani.

– Panie McMurtrie… – Urwała gwałtownie wyraźnie zszokowana.

– Mój ojciec dał się wam omamić i wpuścił na swój teren, lecz to się skończyło. Tak jak wszelka dyskusja na ten temat.

– Mieliśmy umowę…

– Jeśli nie została sporządzona na piśmie i jeśli jeden z punktów nie głosi, że obowiązuje po wsze czasy, to nie ma o czym mówić.

– Panie McMurtrie! – zaczęła ostrzej.

– Pani Dickson! – odparł tym samym tonem.

– Proszę wybaczyć. Zdenerwowanie to zły doradca. – Zamilkła na moment. – Panie McMurtrie, musi pan wiedzieć, że to nie jest prywatne porozumienie między mną a pana zmarłym ojcem. W projekt badawczy zaangażowały się władze samorządowe, wyłożyły na to pieniądze. Niezależnie od tragicznych okoliczności, nie może pan ot tak, zerwać umowy.

– To się jeszcze okaże! – Z hukiem cisnął słuchawkę i po raz pierwszy od tygodnia poczuł się lepiej. Trochę się rozładował, miał kogo się czepiać. Kogoś innego niż ojca, którego stracił. I z którym od dziewiętnastu lat nie utrzymywał kontaktu.

Odszedł od niego, gdy tylko poczuł się do tego gotowy. A teraz ojciec nie żyje. Jednak może coś dla niego zrobić. Spełnić jego marzenie. Utrzymać farmę.

Ale nie, nie zostanie farmerem. Co będzie mógł, to poprawi i uporządkuje, i jak najszybciej znajdzie kupca, który sprawi, że Tulloquay rozkwitnie. Ojciec nie tego by chciał, lecz Grant nigdy nie spełniał jego oczekiwań. To, że umarł, nic nie zmieniło w tym względzie.

Kate Dickson weszła na ganek cała sprężona przed kolejną batalią. Cały rok przekonywała Leona McMurtriego, żeby wpuścił ją na farmę i wraz z zespołem pozwolił zrealizować trzyletni program badawczy. Prosiła, wyjaśniała, błagała, aż wreszcie Leo się ugiął. I oto gdy pozostał ostatni, decydujący rok badań, musi zaczynać od nowa. W dodatku czekają ją negocjacje z prawnikiem.

W internecie znalazła informacje o jedynym synu Leona. Grant McMurtrie był znakomitym specjalistą od umów i kontraktów. A po rozmowie telefonicznej wiedziała, że nadal opłakuje ojca i absolutnie nie jest skory do współpracy. Miała tylko nadzieję, że zmięknie, gdy nawiążą osobisty kontakt.

Zapukała w świeżo pomalowane drewniane drzwi i otarła dłonie w żakiet. Rzadko występowała w oficjalnych strojach, lecz okoliczności zmusiły ją do tego. Klasyczna wąska spódnica i dopasowany żakiet nadawały się idealnie.

Gdy nikt nie otworzył, Kate rozejrzała się niespokojnie. Może powinna uprzedzić telefonicznie o wizycie? Jednak w domu ktoś był, bo dobiegało dudnienie heavymetalowej muzyki. Ponownie zapukała, pomrukując:

– No otwórz wreszcie… – I nic. Ale gdy nacisnęła klamkę, drzwi ustąpiły. – Halo! – zawołała, przekrzykując głośną muzykę. – Panie McMurtrie! – Klnąc pod nosem, ruszyła korytarzem tam, skąd dobiegała muzyka. Poczuła zapach farby. Świeżo pomalowane pokoje, meble okryte wesołymi kwiecistymi prześcieradłami. Dziwne. Nigdy by nie posądziła Leona o takie upodobania. Był szorstki i posępny. Nawet gdy już się dogadali, z trudem dochodziła z nim do ładu. Był skrajnie zamknięty w sobie, znała go tylko powierzchownie. – Halo!

– Co do cholery?!

Wystraszył ją ten krzyk… i Kate zderzyła się z czymś masywnym. Poleciała do tyłu, rozpaczliwie próbując nie upaść. Farba chlusnęła na jej żakiet. Złapała wiaderko, z drugiej strony ujrzała męskie dłonie. Przykucnęli, próbując utrzymać pojemnik w pionie. Na szczęście więcej farby się nie wylało.

Dostrzegła zadbane paznokcie, a zaraz potem niebywale zielone oczy, które wpatrywały się w nią intensywnie spod ściągniętych brwi. Odwróciła wzrok. Farba ściekała z ubrania, rozpryskiwała się na drewnianej podłodze.

– Och…

– Proszę się nie ruszać! – nakazał Grant McMurtrie, odstawiając wiaderko. Kilka dobrych minut zbierał szmatkami farbę z podłogi, co nie zdało się na wiele, bo z eleganckiego stroju Kate wciąż spływały strużki. – Niech pani zdejmie ten cholerny żakiet.

Powstrzymała ostrą ripostę na ten jego ton, ale cóż, miał rację. Ściągnęła żakiet i cisnęła go na piętrzącą się w rogu stertę pochlapanych farbą szmat.

I ona, i on popatrzyli na poplamioną spódnicę.

– Ona zostaje – oświadczyła stanowczo.

Prawie się uśmiechnął, po czym zaczął ścierać farbę ze spódnicy.

Stała potulnie skrępowana i zażenowana. Znów czuła się jak tamta dziewczynka sprzed lat, kiedy to inni za nią decydowali, a ona tylko wypełniała polecenia. Wreszcie McMurtrie wyprostował się i zmierzył ją spojrzeniem. Owalna twarz, krótkie, płowe włosy, dwudniowy zarost. Świetnie mu w tej koszuli khaki rozpiętej na piersi, pomyślała Kate. Opalona skóra ocieniona jasnymi włosami, złoty pierścionek na rzemyku…

Zacisnął usta, widząc jej spojrzenie.

Odgarnęła włosy, poprawiła okulary. Musi zachowywać się profesjonalnie. Wyprostowała się i wyciągnęła rękę.

Za późno zauważyła krople farby spadające na dłoń. Czyli włosy też ma pochlapane farbą. Tak samo jak okulary, stąd te plamki przed oczami. Opuściła rękę. Pięknie ci idzie, Kate, pomyślała zgryźliwie. Cóż, co się stało, to się nie odstanie. Musi podejść do sprawy pragmatycznie.

– Panie McMurtrie…

– Nie wie pani, że powinno się pukać?

Zwęziła oczy. Może wcale nie opłakuje ojca, tylko jest gburem. Jaki ojciec, taki syn. Wprawdzie polubiła starego Leona, lecz początki znajomości były bardzo trudne, a później tylko trochę z górki.

– Nie wie pan, że od hałasu mogą pęknąć bębenki? – zawołała, przekrzykując piekielny heavy metal.

– Ach tak… – Przyciszył muzykę i zapiął koszulę.

– Dziękuję. – Pierwsze ucieszyło Kate, drugie przyjęła z żalem. – Zawsze pan słucha rocka na cały regulator?

– To lepsze niż picie.

Zmarszczyła brwi. To nie były jej klimaty.

– Kate Dickson. Jak sądzę, mam przyjemność z Grantem McMurtriem?

– Z tak precyzyjną i wnikliwą naukową dedukcją zapewne jest pani najlepsza w swej dziedzinie.

Zignorowała sarkastyczną uwagę, stwierdziła natomiast:

– Nie oddzwonił pan do mnie.

– Nie.

– Ani nie odpowiedział na mejle.

– Nie.

– Dlatego pofatygowałam się osobiście.

– Trudno nie zauważyć. – Przesunął wzrokiem po jej pochlapanej farbą bluzce. – Przykro mi z powodu zmarnowanego kostiumu.

– Mała strata. – Wzruszyła ramionami. – Nie był w moim stylu.

– To czemu pani go włożyła?

– Okoliczności tego wymagały.

– A co by pani wolała? – Przypatrywał się jej taksująco.

– Piankę do nurkowania.

– No tak. Jasne.

Odetchnęła. Wreszcie doszli do najważniejszego tematu. Zaraz wiele się wyjaśni.

– Panie McMurtrie, muszę dokończyć program badawczy.

– W takim razie niech pani poszuka innej plaży.

– Od początku pracujemy tutaj, nie mogę tak po prostu przenieść się w inne miejsce. Kolonia uchatek, którą obserwujemy, od lat powraca do tej zatoczki.

– Wiem. Wychowałem się tutaj.

– Widział je pan tam, gdy był pan dzieckiem? – spytała z ogniem w oczach.

– Owszem. Nie było dnia, żebym do nich nie chodził.

– Naprawdę? – patrzyła na niego żarliwie.

– Niech pani nie robi sobie nadziei – ostudził jej zapał. – To jeszcze nie znaczy, że mam dla pani jakieś informacje. Ani że się zgadzam. Nic z tego.

– Dlaczego?

– Nie muszę się tłumaczyć. Właśnie to jest piękne: moja ziemia, moje prawa.

Postanowiła wyciągnąć asa z rękawa. Jedynego asa.

– Jeszcze nie. – Widziała, jak spochmurniał, lecz ciągnęła spokojnym, wyważonym tonem: – To jeszcze nie jest pana własność.

– Tak? – Przymrużył oczy.

– Powiedziano mi, że minie co najmniej sześć do ośmiu tygodni, zanim uprawomocni się testament. Do tego czasu właścicielem ziemi nadal jest Leo. I nasza umowa jest ważna. – Modliła się w duchu, żeby naprawdę tak było. By zdobyć tę informację, musiała się poświęcić i pójść na kolację z obmierzłym prawnikiem. – Ważna, powtarzam. – Widząc gniewną minę McMurtriego, obronnym gestem skrzyżowała ramiona.

– Myśli pani, że nie mam odpowiednich kontaktów, żeby to przyśpieszyć? Jestem prawnikiem, pani Dickson. A może raczej doktor Dickson?

– Doktor Dickson wciąż się kojarzy z moim ojcem, dlatego wolę mniej oficjalnie, panna Dickson albo po prostu Kate. – Odetchnęła głęboko, wracając do meritum. – Powiedziano mi, że bez nielegalnych machinacji to zajmie co najmniej sześć tygodni.

– Nie posuwam się do przekrętów, panno Dickson, zawsze postępuję zgodnie z literą prawa – odparł ostro. – Czy przez sześć tygodni coś się zmieni?

– Trudno przewidzieć. Być może nic. A może przekona się pan, że nasza praca ma sens, jest ważna.

– Dla kogo?

– Dla nauki. Dla zrozumienia ekologii oceanów.

– Dla pani.

– Owszem, dla mnie. To mój dorobek.

– Dorobek naukowy… – Uśmiechnął się leciutko. – Pracuje pani pewnie nie więcej niż pięć lat. Nie za wcześnie na łączenie tego pojęcia z panną Dickson?

– To zarzut, że nie jestem nobliwą staruszką? – odparła kąśliwie. – Pan też jeszcze nie jest wiekowy. – Na oko oszacowała jego wiek, coś ją podkusiło, by dodać kilka lat i powiedziała: – Blisko magicznej czterdziestki, jak sądzę.

– Trzydzieści pięć.

A już tak wiele osiągnął, pomyślała z podziwem, lecz powiedziała co innego:

– Czyli magiczna trzydziestka została za plecami. – W zadumie pokiwała głową. – Ale gdy był pan młodszy, nie było nic, na czym panu tak bardzo zależało, że był pan gotów poświęcić wszystko?

Posłał jej ostre spojrzenie. Kiedy był młody, marzył tylko o tym, by uciec z farmy i po swojemu ułożyć sobie życie. Musiało minąć dziesięć lat, nim zdał sobie sprawę, że wciąż nie znalazł własnej drogi. I przez kolejnych dziewięć zastanawiał się, co dalej robić ze swoim życiem.

Znak od losu, na który czekał, nadszedł. Nocny telefon od zaniepokojonego burmistrza miasteczka Castleridge postawił go na nogi. Ojciec nie przyszedł na zebranie, nie podnosił słuchawki, dom był zamknięty. Trzygodzinną jazdę Grant zrobił w dwie godziny i wraz z burmistrzem wyłamali drzwi.

Kate ruszyła do wyjścia. Jaskrawe australijskie słońce przeświecało przez cienką kremową bluzkę, podkreślając szczupłą, zgrabną sylwetkę. Grant musiał przyznać, że jest bardzo atrakcyjną, a mówiąc wprost, piękną kobietą.

Tyle że Kate Dickson w żadnym razie nie wykorzystuje swoich atutów. Ubiera się i zachowuje absolutnie profesjonalnie. To on w tej rozchełstanej koszuli pokazuje więcej. Z drugiej strony, wcale jej tu nie zapraszał.

– Niech pani nie liczy na to, że wykażę się empatią, przyjmę pani punkt widzenia, zacznę powtarzać pani opinie o ekosystemie. – Już same słowa nie były przyjazne, a do tego ten ton… – Pani praca zniszczyła mojego ojca.

– Mój Boże… – Była wyraźnie oszołomiona tym oskarżeniem. Trwało chwilę, nim powiedziała cicho: – Panie McMurtrie, to nieprawda.

– Owszem, prawda. – Po jej reakcji wiedział, że celnie trafił, choć i tak wyraził się oględnie, nie powiedział: „Odebrała mu pani życie”.

– Panie McMurtrie – odezwała się nieswoim głosem – z pana ojcem nie było łatwo się dogadać, lecz darzyłam go wielkim szacunkiem. Trochę to trwało, ale doszliśmy do porozumienia. Dlatego sugerowanie, że moja praca… praca mojego zespołu… przyczyniła się do jego śmierci… – Z trudem przełknęła ślinę. – Pana ojciec kochał tę ziemię i wszystko, co na niej było. Również uchatki. Traktował je jak współmieszkańców, czuł się za nie odpowiedzialny. Dawały mu radość, nie smutek.

– Lirycznie to brzmi, ale może porozmawiamy o konkretach? – Był prawnikiem, wiedział, jak uderzyć. Z satysfakcją stwierdził, że Kate jeszcze bardziej spochmurniała. – Miesiąc temu ojciec został oficjalnie powiadomiony, że sześćdziesiąt kilometrów kwadratowych jego gruntu najpewniej otrzyma status terenów chronionych i zostanie objętych nadzorem konserwatora przyrody. Chodzi o szeroki na dwa kilometry pas wzdłuż linii brzegowej. Nazwali go strefą buforową. To jedna trzecia jego ziemi.

– Tak. – Zwiesiła ramiona. – Wiem, że to jest rozważane – dodała ostrożnie. – Wyniki naszych badań…

– Czyli nie jest dla pani zaskoczeniem, że być może… – Urwał, bo musiał uszanować domniemanie niewinności. Rzucenie komuś w twarz, że przyczynił się do samobójstwa innej osoby, to nie przelewki, a Grant nie miał niezbitej pewności. Jeszcze jej nie miał. – Na pewno przeżył ogromny szok.

– Jeśli działo się tak wbrew jego woli, z pewnością nie było to dla niego łatwe. – Powoli skinęła głową. – Jednak współpracował z nami.

Co go do tego skłoniło? Grant już się tego nie dowie. Jednak na mocy testamentu, który kilka tygodni przed śmiercią Leo złożył u burmistrza, to syn został spadkobiercą. Powierzył Grantowi farmę, w ogóle nie wspominając o ochronie uchatek czy udziale w badaniach. I tylko to się liczyło, żadne tam ustne zobowiązania czy honorowe umowy. W świecie Granta najważniejsze były dokumenty, a reszta to tylko dodatek.

– Absolutnie wykluczone, żeby mój ojciec z własnej woli oddał zielonym jedną trzecią swojej ziemi! – stwierdził ostrym tonem. – Ta farma była jego miłością.

– Leo do ostatnich dni wszystko robił z pełnym zaangażowaniem, żadnych półśrodków, nigdy połowicznie – powiedziała cicho, umykając wzrokiem.

Taki zawsze był, pomyślał Grant… i nagle go olśniło. Między ojcem a Kate Dickson istniała silna więź. Nie w powszechnym sensie tego słowa, bo Leo był trudny w kontakcie, jednak szok, z jakim przyjęła wiadomość o jego śmierci, i szczery smutek, który dopiero teraz dostrzegł, jednoznacznie o tym świadczyły. Tłumiony od lat gniew osłabł, na chwilę opuścił go żal. Ojciec, człowiek już stary, zjednał sobie młodą Kate Dickson, która od dwóch lat niemal codziennie zjawiała się na jego farmie.

Jednak Grant wiedział, że nie wolno mu poddać się emocjom. Nie ulegnie urokowi atrakcyjnej panny, przed czym nie obronił się ojciec.

Spojrzał na nią. Była drobna i bardzo atrakcyjna. Ale co z tego? Musi się jej pozbyć, to wszystko.

– Kiedy testament się uprawomocni, pani zespół musi znaleźć nowy teren do badań. Niech pani popyta innych farmerów, którzy mają dostęp do morza.

– Myśli pan, że tego nie zrobiłam, zamiast miesiącami błagać pana ojca? To jedyne odpowiednie miejsce. Na północy są klify, trudno się tam dostać.

– Musicie pogłówkować. Gdy farma przejdzie na mnie, nie wpuszczę żadnych badaczy. Uczciwie ostrzegam o tym już teraz.

Pod słońce nie widział jej twarzy, lecz wyczuł płonący wzrok.

– Ostrzeżenie, ale czy uczciwe? – rzuciła ze wzgardą. – Pana ojciec miał słabe strony, lecz był człowiekiem prawym.

Odwróciła się i z godnością minęła werandę, kierując się do wysłużonej terenówki. Taki samochód dla pięknej kobiety? Wsiadła, skromnie wsuwając do środka długie nogi, i cicho zamknęła drzwi.

Znów go oświeciło. Już wiedział, dlaczego po roku nagabywań ojciec uległ tej pannie. Nie dlatego, że wykorzystała do tego boską figurę i śliczną buzię… lecz dlatego, że tego nie zrobiła.

Kate Dickson. Intrygujące połączenie bystrego umysłu, urody i godności. No i kocha te strony. Nic dziwnego, że zawojowała ojca.

Bo właśnie za to kochał moją matkę, pomyślał Grant.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: