Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Zatraceni w zmysłach. Zatraceni. Tom IV - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 listopada 2025
3391 pkt
punktów Virtualo

Zatraceni w zmysłach. Zatraceni. Tom IV - ebook

Willow Young ma dwa cele – skończyć szkołę i stracić dziewictwo. Z realizacją pierwszego nie będzie problemu, drugi wydaje się nieosiągalny, bo faceci nie zwracają na nią uwagi. Zwłaszcza przy Celeste, jej przyrodniej siostrze, która jest jedną z najbardziej seksownych dziewczyn na kampusie.

Ashton Westborough wie, że nie chce angażować się w związek, jednak potrzebuje czegoś, co pozwoli mu oderwać myśli od przeszłości i poradzić sobie z mętlikiem, który ma w głowie.

Czy jedna namiętna noc pozwoli Willow i Ashtonowi zatracić się w zmysłach?

 

#wykorzystywanie nieletnich #gwałt #przemoc fizyczna #przemoc psychiczna #znęcanie się

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-9345-9
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1
ASHTON

Ciemność okryła mnie niczym całun. Byłem zbyt sparaliżowany strachem, by ją z siebie zerwać. Schwytany w pułapkę wspomnień, których czerń oznaczała ból i samotność, walczyłem o kolejny oddech.

Gdzieś z oddali usłyszałem swoje imię, ale cały czas miałem zamknięte oczy. Próbowałem udawać, że to ja zdecydowałem, że światło zniknęło. W innym wypadku zdjąłby mnie strach.

A jednak to w braku światła żyły potwory.

Mój wybawca zniknął, a ja nie miałem już po co żyć.

Przez całe życie byłem pionkiem w cudzej grze.

Dla potwora byłem narzędziem do szantażu, dowodem rzeczowym w dokumencie, który istniał, by zmusić mojego ojca do zapłaty.

Dla diabła byłem studium bólu.

Dla mojego wybawcy byłem jego wiernym uczniem, którym miał władać.

Dla siebie byłem nikim.

Ponownie pomyślałem o śmierci, która mogła być sposobem na zakończenie mojego cierpienia.

Nie miałem żadnego powodu, by dalej żyć.

Dłoń, która spoczęła na moim ramieniu, wyrwała mnie z udręki, ale chociaż pokój wypełniło światło, blask przestał być mile widziany. Jasność nie łagodziła bólu jak kiedyś.

– Ash – odezwał się Sawyer.

Nie odwróciłem się do niego. Gdybym to zrobił, tylko znowu bym się zgubił. Sawyer jasno dał mi do zrozumienia, że nie on będzie tym, który mnie znajdzie.

Był pokusą, moją ostateczną autodestrukcją.

Byłem bez niego niczym. Dla niego też byłem niczym. To też jasno mi przekazał.

– Nie musisz tu mieszkać. Wróć do domu – mówił Sawyer.

Dlaczego? Żebym mógł słuchać, jak robi to z kimś innym?

Nie, dziękuję. Było mi dobrze tutaj, w domu bractwa. Tu mogłem się nauczyć żyć sam. Albo umrzeć na własnych warunkach.

– Czyli teraz nie będziesz ze mną rozmawiał? – zapytał.

Nie. Nie mógłbym. Nie będę już ślepo za nim podążać w nadziei, że mnie zobaczy.

– Proszę – błagał.

Zamknąłem oczy, choć wiedziałem, że robiąc to, wrócę do tego mrocznego miejsca. Jednak zamknięcie się w więzieniu własnych wspomnień było lepsze od jego litości.

Ponownie wyciągnął do mnie rękę i musnął opuszkami palców moje ramię. Wyrwałem się i skuliłem.

– Kurwa, Ash. Nie bądź taki.

Odciąłem od niego myśli i skupiłem się na wszystkich sposobach zakończenia tego.

Żyletka, tabletki, samochód, pistolet… To wszystko było zbyt proste.

Moje życie było ciężkie. Dlatego zasługiwałem na jeszcze cięższe zakończenie.

Drzwi się zamknęły. Znów byłem sam.

Takie było moje przeznaczenie. Wszystkim będzie lepiej, jeśli je uszanuję i zaakceptuję.

Los zawsze był dla mnie suką i nie powinienem się spodziewać po nim niczego dobrego.2
ASHTON

Bywały takie dni, kiedy tęskniłem za domem, który dzieliłem z moimi przyjaciółmi, Chance’em i Sawyerem. Dziś był taki dzień.

Ciemnobrązowa ściana wyglądała jak wyjęta z czyjegoś gotyckiego koszmaru. Była symbolem bogactwa i przywilejów, które gwarantowała przynależność do bractwa Sigma. Moi bracia uważali, że żyją w czasach, w których na porządku dziennym były tradycyjne marynarki.

Nienawidziłem tego, jak bardzo tęskniłem za gładko pomalowanymi ścianami domu, do którego nie mogłem wrócić.

Wyzwiska były dopiero początkiem. Rozpoczynał się nowy semestr. Mój ostatni rok w Layton. Tydzień Kocenia trwał w najlepsze. Świeżaki, które liczyły na szansę członkostwa w bractwie, właśnie przechodziły przez serię upokorzeń. Nienawidziłem tego.

W wielkim pokoju stały skórzane sofy i ogromne regały pełne starych książek, których nikt nie czytał, oraz przedmiotów, których nawet nie potrafiłem nazwać.

Niektórzy z moich _braci_ stali. Inni wylegiwali się na kanapach. Mieli na nosach okulary przeciwsłoneczne, które ukrywały ich radość z tego, że mogli obserwować, jak pierwszoroczniacy chodzą po pomieszczeniu w fartuszkach odsłaniających ich nagie tyłki, i polerują podłogę szczoteczkami do zębów.

Jak na ironię świeżaki nie były świadome, że serwis sprzątający codziennie porządkował bałagan po poprzedniej nocy. Ich praca była niczym więcej niż rozrywką.

Pośrodku tego wszystkiego stał Trent Willhouse, syn pewnego wpływowego człowieka związanego z mediami. Śmiał się tak mocno, że prawie nie rozumiałem, co mówił.

– Kurwa, powinniśmy im zamocować ogony i kazać rżeć.

Przysiadł na oparciu kanapy i opadł z niego na siedzisko. Okulary zsunęły mu się z nosa.

– Co, jak w grze w przypinanie ogona? – zapytał go jakiś inny idiota, który filmował świeżaków telefonem.

– No i czym zamocować, taśmą izolacyjną?

Gdy już miałem zamiar odejść, Willhouse opanował kolejny wybuch śmiechu i wyprostował się, mówiąc:

– Wiem. Trzeba im wsadzić te korki analne z kitami.

Odwróciłem się w ich stronę.

– Nie.

Dopiero wtedy mnie zauważyli.

– Nie? – zapytał Willhouse.

Zwrócił twarz w moją stronę i zmarszczył się jak mops.

– Typie, co jest, kurwa? Ty decydujesz się, że zaczniesz mówić, a my mamy cię słuchać?

Wszyscy ucichli. Nawet świeżaki się zatrzymały. Spojrzałem na twarze kilku i dostrzegłem na nich ulgę.

– To się nie wydarzy – oświadczyłem.

Willhouse poderwał się z sofy i ruszył w moją stronę. Stanął naprzeciwko, jakby miał tu jakąś władzę. Problemem było to, że był kilka centymetrów niższy ode mnie i, choć bardzo się starał, nie mógł spojrzeć mi w oczy, nie zadzierając głowy.

To go nie powstrzymywało. Nadepnąłem mu na ego i był gotów do walki.

– Myślisz, że jeśli od trzech lat siedzisz w bractwie, ale nie robisz nic, by zasłużyć na członkostwo, powinienem cię słuchać?

Rozległy się pomruki i chichoty. Zgromadzona dookoła nas loża szyderców sięgnęła po metaforyczny popcorn, gotowa obserwować, co będzie dalej.

– Nie masz tu władzy – powiedział.

Ale ja nie dostrzegłem, żeby miał przy sobie koronę i berło należące do Sawyera.

Mięsień drgnął mu w powiece, gdy powiedziałem:

– Ty też jej, kurwa, nie masz.

Miał ją mój były najlepszy przyjaciel, Sawyer. Został wybrany na przewodniczącego bractwa bez konieczności prowadzenia większej kampanii wyborczej.

– Nie widzę tu Cargilla. – Willhouse rozłożył ręce, ale tłum nie był chętny, by się do niego przyłączyć. Czekali, co odpowiem.

Rzecz w tym, że Sawyer nie chciał być przewodniczącym bractwa. Miał wszystkie kobiety, których zechciał, i to właśnie była władza, której pragnął. Prawdziwa odpowiedzialność za dupków przede mną nie należała do niego. Nie zależało mu na niej.

Wkroczyłem w prywatną przestrzeń Willhouse’a i dźgnąłem go palcem w klatkę piersiową.

– To się nie wydarzy.

– Ustaliliśmy, że Sawyera tu nie ma. Skoro więc nie masz komu obciągnąć, to jak mnie powstrzymasz?

Nie zastanawiałem się. To był odruch. W jednej sekundzie Willhouse stał tam i mnie prowokował, a w następnej leżał na podłodze, patrząc spomiędzy palców, którymi trzymał się za zakrwawiony nos. Spojrzałem na swoje zbrukane czerwienią knykcie i wytarłem je o dżinsy.

– Ty bękarcie – wybełkotał Willhouse. Ale wyglądał, jakby chciał coś dodać.

Wśród bogatych ludzi tajemnice były na porządku dziennym. W tym świecie używano sekretów jako narzędzi wpływu i kart przetargowych. To, jakiego słowa użył, by mnie obrazić, mogło świadczyć, że wiedział o tym, że mimo aspiracji mojej matki moi rodzice nie byli małżeństwem. Oczarowała samotnego mężczyznę, którego żona chorowała na raka jajnika, i zaciągnęła go do łóżka, dając mu to, czego jego żona nie była w stanie mu dać. _Mnie._

– Chyba złamałeś mi nos – jęknął Willhouse.

Uniosłem brew.

– No to możesz sobie zrobić tę operację, o której zawsze marzyłeś.

Warknął i podniósł się na nogi, jednak reszta chłopaków go powstrzymała. To nie był dom bractwa Omega, pełen nafaszerowanych sterydami sportowców. Nasze bractwo składało się z dzieci bogatych rodziców. Tu walczono za pomocą prawników, a nie pięści.

– To jeszcze nie koniec – ostrzegł Willhouse.

Jego ręka była wycelowana we mnie, a część mnie chciała, żeby spróbował. Buzował we mnie stłumiony gniew, który potrzebował ujścia.

Nie odpowiedziałem i ruszyłem w stronę drzwi.

– Puśćcie mnie – rozkazał trzymającym go chłopakom.

Zepsułem mu zabawę i miała mnie za to spotkać jego zemsta. Miejmy nadzieję, że niektórzy pierwszoroczniacy zrozumieli mój przekaz i uciekli stąd, póki mogli. Wykonywanie rozkazów i tak nie zapewniłoby im miejsca w stowarzyszeniu, jeśli na koncie bankowym ich rodziców nie było wystarczającej liczby zer.

Wyszedłem z ciemnego wnętrza i spojrzałem w stronę słońca. Podobało mi się niebo w takie dni jak ten. Niestety, za temperaturami, które temu towarzyszyły, już nie przepadałem. W Hamptons, gdzie dorastałem, latem było zwykle około dwudziestu pięciu stopni Celsjusza, więc nie przepadałem za codziennymi upałami dochodzącymi do czterdziestu stopni. Kiedy w Nowym Jorku robiło się goręcej, w pobliżu mieliśmy przynajmniej szum fal i ocean, które dawały ochłodę.

Za moimi plecami otworzyły się drzwi. Wyskoczyło przez nie dwóch świeżaków z szeroko otwartymi oczami. Trzymali zwinięte ubrania i zakrywali się nimi z przodu i z tyłu.

– I żebyście tu, kurwa, nie wracali! – krzyknął za nimi Willhouse.

Skierował na mnie surowe spojrzenie. Zignorowałem go i wskoczyłem do mojego challengera hellcata. Odpaliłem silnik. Samochód miał usunięty tłumik i jego warczenie mogło zagłuszyć wszystko, łącznie z myślami. Właśnie dlatego go wybrałem.

Zdałem sobie sprawę, że z przyzwyczajenia pojechałem do domu, w którym wcześniej mieszkałem. Na następnym zakręcie dokonałem gwałtownej korekty kursu i skierowałem się na kampus. Problem z Oklahomą był taki, że w małym miasteczku znajdował się głównie kampus. Nie było tu zbyt wiele do roboty. Gdybym był w domu, mógłbym uciec do miasta albo na plażę. Tutaj, po wyjeździe z miasta, przez wiele mil drogi nie było po prostu nic.

Było jedno miejsce, w którym mógłbym znaleźć trochę spokoju, ale zdecydowałem, że tam nie pojadę. Ostatecznie burczenie w brzuchu zadecydowało, że wylądowałem na parkingu przy kafejce. Zerknąłem na zegarek i doszedłem do wniosku, że mało prawdopodobne, bym się natknął na Sawyera. Nie chciałem się z nikim widzieć, bo miałem do przemyślenia pewne sprawy. Został rok college’u. Co zrobię, kiedy się skończy?

Kiedy zaparkowałem, zauważyłem drobną dziewczynę. Jej wyrazista twarz, otoczona masą loków, była wykrzywiona frustracją. Miałem wrażenie, że skądś ją znam. Przypomniał mi się film, który oglądaliśmy z Sawyerem, kiedy byliśmy dziećmi. Skakał między kanałami i zatrzymał się, gdy zobaczył laskę w staniku i majtkach. Mieliśmy może dziesięć, jedenaście lat i to wystarczyło, by zatrzymał się na tym kanale. Szukałem w pamięci, o co chodziło w filmie. Chyba się nazywał _Romans z opiekunką_ albo jakoś podobnie. Nie umiałem sobie przypomnieć.

Pamiętałem tylko tyle, że aktorka w filmie miała włosy takie jak ta dziewczyna, gęste i kręcone.

Włożyłem na głowę czapkę z daszkiem i naciągnąłem ją, by zakryć twarz. Wysiadłem z zamiarem niezatrzymywania się, ale zauważyłem, że dziewczyna kopała w oponę swojego samochodu. _Ja pierdolę._ Naprawdę nie chciałem się zatrzymywać i nawiązywać rozmowy, a gdybym jej pomógł, oczekiwałaby przecież, że się odezwę. Z kolei jeśli jej nie pomogę, to jak to będzie o mnie świadczyć? _Cholera._3
WILLOW

No dobra, kopanie nie pomogło. Opona nadal była przebita, a ja – coraz bardziej spóźniona. Spojrzałam na cholerny telefon, który trzymałam w ręku, wiedząc, że lada chwila zadzwoni. Celeste nie będzie zadowolona.

Na parkingu za budynkiem stały tylko wielkie, stalowe naczepy, które w żaden sposób nie mogły mi pomóc. Wtedy powietrze przeszył dźwięk silnika, ryczącego jak rozwścieczony rój pszczół. Słychać go było chyba w całej okolicy.

Czarny lakier samochodu lśnił tak mocno, że słońce odbijało się od niego, tworząc rozbłyski gwiezdnego światła. Musiałam unieść dłoń, by osłonić się od blasku. Wtedy zauważyłam podwójne szare pasy wyścigowe na środku pojazdu.

Szczęka mi opadła do ziemi i gapiłam się na samochód, z którego wysiadał oszałamiająco piękny chłopak. Czapka skrywała jego twarz w cieniu daszka, ale nie było wątpliwości, że wyglądał wspaniale. Cisza, która rozbrzmiała, gdy ucichł silnik, była darem niebios. Podobnie jak on. Stałam i trzymałam klucz do kół. Przypominał długi krzyż, więc wyglądało to, jakbym się od niego opędzała. Może powinnam? Zdecydowanie był jednym z tych facetów, którzy mogą mieć każdą, której zapragną.

Był wysoki i miał krótkie, kręcone włosy. Szedł przed siebie zdecydowanym krokiem, ani raz nie spoglądając w moją stronę. Nie zaskoczyło mnie to. W przeciwieństwie do mojej przyrodniej siostry, Celeste, nie było we mnie nic przyciągającego spojrzenia.

Stałam tam tak osłupiała, że nie byłam w stanie poprosić go o pomoc.

Czyżby powietrze, które opuściło płuca, zmieniło się w bryzę wystarczająco silną, by do niego dotrzeć? Bo nagle podniósł wzrok ku niebu i zmienił kurs, kierując się w moją stronę.

Kiedy jego spojrzenie skupiło się na mnie i na narzędziu, które trzymałam, w jego błękitnych oczach rozpętała się burza.

Gdy przede mną stanął, wyglądało, że zdecydował się mi pomóc.

– Wiem, jak to zrobić, tylko że śruby są mocno dokręcone – odezwałam się wreszcie.

Zacisnęłam usta. Musiałam zabrzmieć jak kompletna idiotka. Patrzył na mnie z góry, a ja wpatrywałam się w niego jak jakaś psychofanka.

Wyciągnął rękę. Zerknęłam na jego dużą dłoń i po chwili wahania wręczyłam mu narzędzie.

Uciekł spojrzeniem, pochylił się i z łatwością poluzował śruby, jedną po drugiej. Kiedy to robił, jego bicepsy się napinały i chyba na ten widok pociekła mi ślinka.

Kiedy ponownie skupił się na mnie, ogarnął mnie paraliż. Nadal nic nie mówił i czyniło go to wspaniałym w tragiczny sposób. Przypominał mi okazy, które badałam w laboratorium, i to, w jaki sposób wpatrywały się we mnie, przerażone, że życie zostało im odebrane tylko po to, by ktoś je wrzucił do szalki Petriego.

– Zapasowa opona.

Zamrugałam. Jego głos brzmiał jak opryskliwy rozkaz, który zmusił moje ciało do działania. Przetworzenie słów zajęło mojemu mózgowi zaledwie sekundę. Odsunęłam się, czując się jeszcze większym przegrywem niż wcześniej. Odgarnęłam rozjaśnione słońcem loki, przeklinając w duchu.

Najwyraźniej szukałam opony zbyt wolno, bo stanął za mną, z czego doskonale zdawałam sobie sprawę. Był tak blisko, że czułam zapach jego żelu pod prysznic. Mimo że dzieliły nas zaledwie milimetry, jego skóra nie dotknęła mojej. Zeszłam mu z drogi, a on bez trudu wyciągnął z mojego bagażnika oponę, jakby ważyła tyle, co nadmuchiwana plażowa zabawka.

W ciągu kilku minut wymienił oponę.

– Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo, kto byłby taką pracowitą mrówką.

Czy właśnie to powiedziałam? Nie żeby miało to znaczenie, bo nawet się nie odwrócił, jakby mnie nie usłyszał.

Ściągnęłam z nadgarstka gumkę, której używałam do ujarzmiania włosów, i owinęłam ją wokół burzy na mojej głowie. Udało mi się upiąć czuprynę w coś przypominającego kok. Chłopak akurat się podniósł i wrzucał uszkodzoną oponę do bagażnika.

Zatrzasnął klapę i rzucił tylko:

– Nie jedź na tym zbyt długo.

– Dziękuję – rzuciłam na pożegnanie. Nie biegł, ale stawiał długie kroki i po kilku sekundach zniknął z pola widzenia. – Dziękuję – mruknęłam jeszcze raz, tym razem bardziej do siebie.

Dźwięk telefonu sprowadził mnie na ziemię.

– Celeste – powiedziałam do słuchawki.

– Gdzie jesteś? Dzwoniłam z tuzin razy, a ty nie odbierałaś…

– Wiem. Przepraszam. Jestem w drodze.

– W drodze? _Serio?_ Stoję tu na słońcu i się roztapiam. Powinnam sama pojechać…

Piskliwy ton jej głosu sprawił, że się wzdrygnęłam. Wsiadłam do samochodu, wiedząc, że lepiej dla mnie, żebym była już w drodze niż żebym wysłuchiwała, jak Celeste robi mi awanturę o to, że nie jestem na czas.

Odłożyłam telefon na uchwyt w samochodzie i pozwoliłam jej dalej szczekać do słuchawki. Miałam nadzieję, że jeśli wyrzuci z siebie to, co leżało jej na sercu, będzie w lepszym nastroju, gdy ją odbiorę.

Kiedy dotarłam przed salon piękności, do którego chodziła moja przyrodnia siostra, ona już stała na zewnątrz, stukając stopą w rytm niepochlebnych słów, które kierowała pod moim adresem. Najwyraźniej to ja byłam tą złą siostrą, a moje spóźnienie było odzwierciedleniem tego, jak mało o nią dbałam.

Westchnęłam i zatrzymałam się tuż przed nią, tak że nie musiała zrobić nawet kroku, by otworzyć drzwi samochodu.

– Gdzie ty masz głowę, Willow? Cała się lepię od potu.

– Przepraszam.

Wzięła głęboki oddech.

– Co się stało? To do ciebie niepodobne. Powiedz mi, że chodziło o chłopaka. To bym mogła zrozumieć.

Już chciałam zacząć jej wszystko opowiadać, jednak się powstrzymałam. Gdybym powiedziała o bezimiennym chłopaku, który zmienił mi oponę, uznałaby, że należy nas ze sobą zeswatać, co skończyłoby się tym, że poleciałby na nią. Nie żeby tego chciała. Nie prosiła, by się urodzić z idealnymi włosami, twarzą gwiazdy filmowej i ciałem, które sprawiało, że faceci padali przed nią na kolana. Nie, to nie była jej wina. Z drugiej strony, nie mogłam skłamać.

– Przebiłam oponę i cholernie trudno było ją zmienić.

Spojrzała na mnie.

– I nie poprosiłaś żadnego faceta o pomoc?

Dla niej było to oczywiste posunięcie. Ale ja nie byłam tak bezradna jak ona. Nie mogłam jej, oczywiście, za to winić, w końcu ojciec traktował ją jak księżniczkę.

– Jednego poprosiłam – przyznałam.

Skrzywiony wyraz twarzy zamienił się w promienny uśmiech.

– I?

Wzruszyłam ramionami i wyjechałam na ulicę.

– Pomógł, a ja mu podziękowałam.

Chociaż podziękowania raczej nie usłyszał.

– Jak ma na imię? Jest słodki? Masz jego numer? – Kiedy tylko wzruszyłam ramionami, Celeste ponownie zmarszczyła brwi. – Nie możesz skończyć college’u jako dziewica. Poważnie, Willow. Nie żyjemy w latach pięćdziesiątych. To nie tak, że facet będzie cię bardziej szanował, bo zostawiłaś pierwszy raz na noc poślubną.

Nienawidziłam tego, że się wzdrygnęłam. To nie tak, że celowo się powstrzymywałam. W ciągu minionych lat umawiałam się z kilkoma facetami, ale albo wykorzystywali mnie, by dotrzeć do Celeste, albo – gdy tylko ją poznali – zapominali o mnie.

– Faceci nie są mną zainteresowani – powiedziałam bez przekonania.

Westchnęła.

– Willow, jesteś taka ładna. Faceci tylko na ciebie czekają, ale żeby ich poznać, musisz przestać badać robaki i wyjść z laboratorium.

Insekty nie krzywdziły tak jak ludzie. Przynajmniej te martwe, nie żebym to ja je zabijała. Celeste starała się być miła, ale ten bezimienny chłopak nawet na mnie nie spojrzał.

Mama i siostra mogły nazywać mnie piękną, skoro takie miały życzenie, ale ja nigdy się tak nie czułam. Byłam tą brzydką przyrodnią siostrą, której nie dostały się dobre geny.

Zastanawiałam się, jak by to było, gdyby mój ojciec nie umarł. Zazdrościłam Celeste relacji z moim ojczymem. Dla mnie był nawet miły, ale kiedy na mnie patrzył, jego oczy nie rozjaśniały się tak jak na widok jego cennej Celeste.

– Willow.

Zamrugałam i zahamowałam. Byłam tak zamyślona, że prawie przejechałam na czerwonym świetle.

– Nie zabij nas, to zabiorę cię dzisiaj na imprezę. Zrobimy metamorfozę i to będzie twoja noc.

Mówiła dalej, mimo że przestałam na nią zwracać uwagę. Kiedy już podjęła decyzję, nie można było jej powstrzymać, więc wyglądało na to, że pójdę na imprezę czy tego chciałam, czy nie.

Czy znów zobaczę mojego wybawcę? Czy gdyby Celeste ubrała mnie tak, jak sama się ubierała, i zrobiła ze mnie lalkę w zbyt krótkich i obcisłych ubraniach, dostrzegłby mnie? I czy chciałabym, żeby polubił wersję mnie stworzoną przez Celeste?4
ASHTON

Trzymałem między palcami szklankę z trucizną na tę noc, zahipnotyzowany widokiem, który rozpościerał się przede mną, i zniewolony prawdziwością tego, co widziałem.

– Cholera.

Spojrzałem na Chance’a, jednego z moich byłych współlokatorów. Wymamrotał przekleństwo, wpatrując się w swoją dziewczynę, Brie. Miała uniesione ręce i tańczyła wraz ze swoją przyjaciółką, Shelly. To było jak taniec zaklinaczek węży. Przyciągały uwagę wszystkich facetów w pokoju, w tym Sawyera, który próbował przejść jak najbliżej Shelly. Nie chciałem obserwować, jak się porusza i patrzy na jej tyłek, jakby była wszystkim, czego chciał, a nawet czymś więcej. Odwróciłem wzrok.

Macallan z 1952 roku przesuwał się po moim języku, po czym wlewał do gardła, by je oblepić niczym miód. Alkohol zabierał mnie z powrotem do tych chwil, kiedy on był ze mną. To się wydarzyło tylko raz, kiedy był zbyt najebany, by zdać sobie sprawę z tego, co robił. Ta jedna chwila zapętliła się w moim umyśle tak bardzo, że nie potrafiłem pozwolić jej odejść.

Ekskluzywna szkocka, za którą trzeba było zapłacić pięciocyfrową kwotę, nie wypełniła dziury w moim wnętrzu. Odstawiłem butelkę i zobaczyłem, że na twarzy Shelly maluje się wściekłość. Sawyer szedł w naszym kierunku jak gdyby nigdy nic.

– Nie miałbym nic przeciwko byciu między nimi dwoma – powiedział do Chance’a.

– Nawet o tym, kurwa, nie myśl! – zagroził Chance.

Wtedy spojrzenie Sawyera przeniosło się na mnie. Wiedziałem, że zdawał sobie sprawę z tego, co miał na myśli, kiedy to mówił. Ile to już razy nasza dwójka kończyła z jakąś przypadkową dziewczyną pomiędzy nami? Ale te czasy już dawno się skończyły. A przynajmniej tak sobie wmawiałem, bo Sawyer miał swoje sposoby, by mnie przekonać.

Czas na mnie. Odwróciłem się od spojrzenia, które znałem lepiej niż własne. Położył dłoń na moim ramieniu, żeby mnie zatrzymać, ale wystarczyło jedno mordercze spojrzenie rzucone przez ramię, żeby odpuścił. Nienawidziłem dreszczu, który sprawił, że poczułem gęsią skórkę.

Skierowałem się do jedynego miejsca, które przyszło mi do głowy, a które mogło mi dać samotność – do ogródka na tyłach. Pokój na górze należał do mnie, ale teoretycznie też do Sawyera. Nie zamierzałem mu się tam dać uwięzić i zmusić mnie do rozmowy.

Wciągnąłem w płuca zapach dymu wydobywający się z ogniska i przeszedłem obok zgromadzonych tu ludzi, by znaleźć wolne miejsce.

Zanim minąłem taras, zobaczyłem zebrany w półkolu tłumek. Rzuciłem okiem i spostrzegłem dziewczynę, która tańczyła, jakby nie zwracała uwagi na otoczenie. Publiczność składająca się z facetów, którzy wyglądali, jakby liczyli, że poznają kolor jej bielizny, wyglądała na urzeczoną jej ruchami. Dziewczyna uniosła głowę, przesuwając dłońmi po swoich piersiach i wzdłuż ciała. Wtedy dostrzegłem jej twarz. To była dziewczyna z parkingu.

– Kurwa, stary. Brałbym.

Ten głos sprawił, że odwróciłem głowę w kierunku tego, kto to powiedział. Willhouse. Nawet w ciemności widziałem, jak się ślini.

– Czekaj. Nie. Stój.

Znowu się odwróciłem. Tancerka walczyła z uściskiem innej dziewczyny.

– Chodź. Zabierajmy się stąd – powiedziała inna tonem, jakby uspokajała przerażone zwierzę.

– Nie mogę nawet stracić dziewictwa w spokoju?

Można by pomyśleć, że świat zamarł, bo zapadła absolutna cisza. Dopiero kilka parsknięć śmiechem wyrwało dziewczynę z pijackiego zamroczenia.

– Czy ja to naprawdę powiedziałam? – wymamrotała. Jej towarzyszka skinęła głową. – Chyba mi niedobrze.

Po czym uciekła jak spłoszony ptak.

Natychmiast spojrzałem na Willhouse’a. Miał nos posmarowany czymś białym i nosił okulary przeciwsłoneczne. Prawdopodobnie ludzie zakładali, że to jakiś wewnętrzny żart bractwa.

Przybił piątkę z jakimś innym facetem, a ja myślałem tylko o tym, jak by tu zetrzeć ten zadowolony uśmieszek z jego twarzy. Przekonywałem się, że to nie była moja sprawa, bo dlaczego miałbym się przejmować jakąś dziewczyną? Miałem mnóstwo własnych problemów, z którymi musiałem sobie poradzić. Ale złapałem się na tym, że wracam w stronę domu, żeby jej poszukać.

Nie było to trudne. Stała odwrócona do mnie plecami i trzymała się poręczy tarasu na tyłach. Jej włosy w różnych odcieniach blond nie kręciły się już tak jak wcześniej, aczkolwiek znów zaczęły falować, prawdopodobnie z powodu upału. Nadawały jej charakterystyczny, łatwo rozpoznawalny wygląd.

Tyle że nie była sama i nie potrzebowała mojej pomocy. Obok niej stał facet, którego przyłapałem dziś kilka razy na patrzeniu na mnie.

Miał dłoń na jej plecach i je masował. Cokolwiek mówił, potaknęła na jego słowa i odwróciła się, by odejść wraz z nim. Moje ciało natychmiast się napięło.

W niczym nie przypominała niewinnej dziewczyny, której pomogłem na parkingu. Już nie tańczyła, więc mogłem dokładnie przyjrzeć się jej szyi, niebezpiecznie głębokiemu dekoltowi i spódnicy, która ledwie zasłaniała tyłek.

Facet obok niej obdarzył mnie uśmiechem, który bardzo różnił się od tego skierowanego do niej kilka sekund wcześniej. Jego spojrzenie padło na okolice mojego rozporka. Oczywiście, że postanowił mi stanąć.

Jej oczy natomiast złagodniały.

– Ty – wybełkotała.

Potknęła się, jakby chciała uciec, a ja zesztywniałem, przygotowany na szok bólu, który zaraz ogarnie moje zakończenia nerwowe. Nie miałem wyboru, mogłem albo ją złapać, albo pozwolić jej przewrócić się na twarz.

Na moje szczęście tamten zareagował. Zaraz potem obdarzył mnie uśmiechem, którego nie chciałem interpretować, i nie byłem pewien, jak się z tym czuć.

– Pomogę ci z tym – powiedział do niej głosem delikatnym jak smak dobrego koniaku.

Znów zerknął na mojego kutasa. Nie miałem pojęcia, czy chodzi mu o pomoc ze złapaniem jej, czy o to, jak bardzo się podnieciłem.

Nawet nie wiedziałem, czy przyczyną było jego gorące spojrzenie, czy to jej piersi. Zacisnąłem ze złością zęby. Nienawidziłem tego, że nie byłem pewien. Niczego nie byłem pewien. Jedyna osoba, której kiedykolwiek pragnąłem, była dla mnie nieosiągalna.

– Przepraszam – powiedziała dziewczyna. Otarła dłonią usta i powtórzyła: – Przepraszam.

A potem ruszyła przed siebie, zataczając się.

Facet, który jej pomagał, nie poszedł za nią. Stał w miejscu i patrzył na mnie.

Odwróciłem się, zdając sobie sprawę, że nie jestem gotów, by poznać odpowiedzi na pytania, które sobie zadawałem. Sawyer z mojej podświadomości krzyczał, żebym wybrał jedną z możliwych opcji. Kiedy to ja będę o sobie decydował? Kiedy te pieprzone nieodwzajemnione uczucia znikną? Obszedłem dom i znalazłem miejsce przy ścianie, o które mogłem się oprzeć.

Stałem tam na tyle długo, że mój smartwatch stwierdził, że nie oddycham. Prawie go z siebie zdarłem i odrzuciłem, ale ostatecznie zdecydowałem, że sensowniej będzie pociągnąć jeszcze łyk z butelki. Zadarłem głowę i szukałem gwiazd na niebie, próbując nie myśleć o bólu. W gardle czułem subtelny smak. Nagle zatęskniłem za tanim alkoholem. Z jego pomocą byłbym w stanie poczuć coś więcej, coś, co wypełniłoby pustkę w mojej piersi, ale czułem tylko delikatny cytrusowy posmak. Uderzyłem tyłem głowy w ścianę, jakby to miało sprawić, że odzyskam rozsądek.

Dobiegł mnie chichot. Ukryta w cieniu para wyszła przez tylną furtkę i skierowała się w stronę frontu domu. Nie dostrzegli mnie.

– Myślisz, że jestem ładna? – zapytała dziewczyna, uśmiechając się do niego.

– Oczywiście.

Usłyszałem w głosie Willhouse’a, że kłamie. Nie żeby nie uważał jej za ładną. Bardziej chodziło o to, że powie cokolwiek, byleby ją przelecieć.

Kiedy się zbliżali, bardzo chciałem, żeby mnie nie dostrzegli. Ale wtedy poznałem dziewczynę.

To znowu ta od opony. Ledwo szła o własnych nogach, a Willhouse ją obejmował i pomagał utrzymać równowagę. Sposób, w jaki na nią patrzył, sugerował, że był bardzo zadowolony z jej nietrzeźwego stanu.

Przy nim nawet najgorsi dranie wydawali się pociągający. Jak nic przeleci ją nieprzytomną i zrobi jakieś nagie fotki. Kiedy mnie zauważył, jego uśmieszek stał się szerszy.

Odepchnąłem się od ściany i zrobiłem krok, by zagrodzić im drogę.

– Jest ze mną – powiedział Willhouse.

W ramach przypomnienia zerknąłem na opatrunek na jego nosie, jednak zadowolony z siebie uśmiech ani drgnął, jakby nasza poranna sprzeczka nie miała miejsca.

– Ona tego chce – powiedział tak, jakby stanowiło to usprawiedliwienie.

Znając go, pewnie już miał filmik z tym, jak się zgadza. Na wypadek gdyby później potrzebował prawnika.

– Nie.

Wypowiedziałem tylko jedno słowo, ale tonem, którego użyłem rano. Potrząsnąłem głową, po czym przeniosłem wzrok z powrotem na nią. Wpatrywała się w ziemię, jakby zapomniała, jak się stawia kroki. Stała nieruchomo.

Zmrużył oczy.

– Zaklepana? – zapytał.

Brzmiało to raczej uprzejmie, ale nacisk w jego spojrzeniu sugerował, że chciałby powiedzieć dużo więcej. Tylko że nie mógł tego zrobić w jej towarzystwie, nie niwecząc przy tym swoich szans.

Nie tak dawno temu usłyszał, tak jak wszyscy na podwórku, że przyznała się do bycia dziewicą. To uczyniło ją jego celem na tę noc. Willhouse uważał, że jego życiową misją jest podbicie dziewiczego świata. W swoim pokoju miał tablicę wyników z licznikiem i oznaczał na niej każdą, którą on i inni brali na cel, a następnie zaliczali.

Nie grałem w jego głupią grę, a jednak z jakiegoś powodu przytaknąłem. Później będę sobie mówił, że to niewinność jej uśmiechu zadecydowała o moim losie.

Jedną z zasad było to, że gracz mógł przypisać sobie jedną dziewczynę. Była ona niedostępna dla pozostałych braci, nawet jeśli nie wiedziała, że została zaklepana. Każdy gracz mógł to zrobić tylko raz. Przez trzy lata nigdy nikogo nie wybrałem. Sawyer tak.

Willhouse potaknął. Traktował swoją grę poważnie. Wypuścił dziewczynę z ramion. Zachwiała się. Zanim zdołałem się ruszyć, był już przy mnie, mówiąc cicho, tak żeby nie mogła usłyszeć:

– Pieprzyć to, możesz ją mieć. Nie jest jedyną wisienką na torcie dzisiejszego wieczoru. Ale wszystkich nie uratujesz. Oznaczę ją. Może jeśli ją przelecisz, to zostawisz resztę z nas w spokoju.

Zaśmiał się i odszedł.

Kiedy już upewniłem się, że zniknął, odwróciłem się i ujrzałem szeroko otwarte oczy.

– Zaczekaj – zawołała za nim, zdając sobie sprawę, że odchodzi. Skierowała te swoje niewinne oczy na mnie. – Dokąd on idzie?

– To lepiej dla ciebie.

Tylko tyle byłem w stanie powiedzieć.

Zamglony wzrok nagle stał się ostry.

– Dlaczego… – Przerwała i przełknęła ślinę, jakby zbierało jej się na wymioty. – Dlaczego wszyscy mi to mówią… – Wzięła szybki oddech. – Co mam zrobić?

Odwróciła głowę i rzuciła się w stronę krzewów.

A mnie zastanawiało, dlaczego tyle płaciliśmy za pielęgnację trawnika. To prawdopodobnie kwestia dodatkowej opłaty za sprzątanie wymiocin, w domu bractwa zdarzało się to regularnie.

Jeśli myślałem, że skończyła z wyrzucaniem z siebie też słów, to się myliłem. Zraniony wyraz twarzy, którym mnie obdarzyła, sprawił, że poczułem coś znajomego.

– Nawet jeszcze nie spotkał Celeste.

Zmarszczyłem brwi. Nie miałem pewności, o co jej chodzi.

Jej ogromne oczy przeniosły się na mnie, a usta wygięły podkówkę.

– Czy wiesz, że masz pieprzyk jak Marilyn Monroe?

Zanim zdążyłem ją powstrzymać, opuszkiem palca dotknęła jednej z moich licznych niedoskonałości.

– Jakbyś go komuś ukradł. – Ten sam palec podążył do wgłębienia w moim podbródku. – Jak to jest należeć do grona pięknych ludzi?

Słysząc kłamstwo, ściągnąłem wargi. Daleko mi było od piękności. Bardziej przypominałem wykarczowany las.

Uniosłem ręce, nie mając pewności, czy rzeczywiście chcę ją złapać. Dotyk jej opuszków był już dostatecznie zły, nie chciałem więc nawet myśleć o dłoni zaciśniętej wokół nadgarstka. Próbowała utrzymać równowagę i nie upaść. Ramiona jej drżały.

– Willow.

Pojawiła się dziewczyna, która wcześniej próbowała jej pomóc.

– Celeste. – Willow szeroko się uśmiechnęła.

Odwróciłem się, zakładając, że jest już bezpieczna. Lepiej było odejść, niż analizować, dlaczego czułem się tak opiekuńczo wobec tej dziewczyny.

– Gdzie on poszedł? – dopytała jeszcze.

A jednak zastanawiałem się, dlaczego jej dotyk nie przypominał żądlenia setki szerszeni. Zwykle kiedy ktoś mnie dotykał, tak właśnie było.5
PRZESZŁOŚĆ

– Ashton.

Mama nie była zadowolona.

Zostawiłem mrowisko i z brudnymi rękami pobiegłem do otwartych tylnych drzwi domu.

– Ashton!

Złapała mnie za nadgarstek.

– Boli.

Odepchnęła mnie.

– Co ty robiłeś?

Rozłożyłem palce. Przeczołgało się po nich kilka czerwonych mrówek.

Złapała mnie za ucho i wyciągnęła z powrotem na zewnątrz.

– Mówiłam, żebyś się nie pobrudził.

Wyszedłem na podwórko, na którym wcześniej obserwowałem mrówki. Wsadziłem do mrowiska ręce, bo byłem ciekaw, jakie to uczucie.

Oczy napełniły mi się łzami, gdy uderzyła we mnie zimna woda. Razem z wodą spłynęły ze mnie mrówki i brud. Byłem cały mokry.

Zadrżałem mimo słońca. Poczułem łzy na policzku.

– Spójrz na swoje ręce! – krzyknęła.

Były czerwone jak jej wykrzywiona wściekłością twarz.

– Zdejmij te mokre ubrania – rozkazała.

Dlaczego była taka wredna? Nie pytałem. Zrobiłem, co kazała.

– Stań tam.

Czy byłem zły? Czy to dlatego mnie nie lubiła?

– Przepraszam – powiedziałem.

To nie pomogło. Weszła do środka. Ja nie ruszyłem się z miejsca. Nie chciałem być zły. Może jeśli zostanę na miejscu, będzie zadowolona? Długo zwlekała, a kiedy wróciła, byłem już suchy.

– To ważny dzień.

Przytaknąłem, nie rozumiejąc, co miała na myśli.

– Będziesz zachowywać się jak najlepiej.

Ponownie przytaknąłem.

Potem zrobiłem coś złego. Zbliżyłem się do niej.

Uderzenie w twarz przyniosło więcej łez.

– Spójrz, co zrobiłeś.

Wstała. Miała mokrą koszulę, a jej wściekła twarz mnie przerażała. Odwróciła się i weszła do domu.

Kiedy wróciła, nie była miła.

Ubrała mnie i mocno szarpiąc, uczesała włosy. Gdy wracaliśmy do domu, trzymała mnie mocno za kark.

– Teraz będziesz tu siedzieć i będziesz cicho. Nic nie mów. Niczego nie dotykaj. Rozumiesz?

Kiwnąłem głową.

– Powiedz to – zażądała.

– Tak, proszę pani.

– Dobry chłopiec.

Mężczyzny, który przyszedł później, jeszcze nie znałem. Ujął mój podbródek w palce i obejrzał moją twarz jak mama, kiedy codziennie sprawdzała, czy nie jestem brudny.

– Jak masz na imię, synu?

Spojrzałem na mamę, by upewnić się, że mogę się odezwać. Przytaknęła.

– Ashton.

Jego dotyk nie bolał. Odsunął się ode mnie i zapytał mamy:

– Jesteś pewna, że jest mój?

Mama brzmiała inaczej niż zwykle. Jakby ją uszczęśliwiał.

– Oczywiście.

– Będę chciał testu – powiedział.

Nie rozumiałem, co to znaczy.

– Testuj, ile chcesz. Jest twój.

– Dlaczego dopiero teraz mi mówisz?

– Myślałam, że sama będę mogła się nim zająć, ale jest trudny. A kiedy się dowiedziałam, że ty i twoja żona nie możecie mieć dzieci, pomyślałam, że powinieneś wiedzieć, że masz syna.

Spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że się zgodzi i zostanie moim tatą.

– Skoro jest mój, to się nim zaopiekuję… A ty…

– Czy chcesz, żeby twój syn dorastał tutaj? – Rozłożyła szeroko ręce. – Zasługuje na więcej, nie sądzisz?

– Jeśli będzie mój, niczego mu nie zabraknie.

Potem mężczyzna zniknął.

Mama podeszła do mnie i nachyliła się tak, że jej twarz znalazła się tuż przy mojej. Odgarnęła włosy, które wpadały mi do oczu.

– Wkrótce się stąd wydostaniemy. A ty bardzo mi się przydasz.

Uśmiechnęła się, ale mnie zmroziło.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij