Zatracenie - ebook
Magia bieszczadzkich lasów i dalszy ciąg pewnej kuszącej historii
Remont pensjonatu to przecież nic takiego, prawda? Tu trochę farby, tam kilka desek i wiekowy budynek będzie wyglądał jak nowy. Tyle że nie wszyscy mieszkańcy Mnichówki chcą zamiany położonej w jaskini mrocznej piwnicy na nowoczesne spa.
Ewa nie ma lekko. Jak nie łamiące się wiertła, to bolące korzonki i budząca się powoli rodzinna magia. Razem z Adamem i ekipą remontowo-budowlaną pana Ryszarda będzie próbowała zdążyć z większością prac przed swoimi urodzinami, które wypadają w Noc Kupały. Tak się składa, że jest to również rocznica śmierci pewnego japońskiego mnicha.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68608-11-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mężczyzna biegł. Biegł, a ciemność próbowała go dogonić i połknąć. Wyciągała się do niego, lepiła do ciała. Chciała objąć go ciasno i już nigdy nie wypuścić ze swojego uścisku. Dać mu ukojenie, którego tak szukał, którego tak pożądał.
On jednak biegł. Uparcie parł do przodu i się nie zatrzymywał, chociaż w piersiach brakowało mu już oddechu, a mięśnie protestowały, paląc ogniem. Nie zdobył się nawet na zerknięcie za siebie. Za bardzo bał się tego, co było tuż za nim.
Cały czas słyszał za plecami złośliwy chichot swojego prześladowcy. Odbijał się echem od nieistniejących ścian. Mężczyzna przebierał nogami coraz szybciej, ale miał wrażenie, że stoi w miejscu. Ciemność mamiła jego zmysły.
– Nie! – krzyknął, gdy jej ramiona po raz kolejny go dotknęły.
Śliskie, zimne. Pełzły po skórze niczym macki ośmiornicy, by po chwili zamienić się w delikatnie kłujące owadzie nóżki.
Chichot niósł się dookoła niego. Rósł, potężniał. Mężczyzna był przekonany, że głowa zaraz eksploduje mu od napierającego hałasu.
Stało się.
Potknął się ze zmęczenia. Nogi straciły rytm, ciało zgubiło równowagę.
– Nie, nie, nie! – zawodził, padając na kolana.
Skulił się, czekając na to, co za chwilę się z nim stanie. Zasłaniał uszy, ale to nic nie dawało. Czuł, że od ogłuszającego śmiechu zaraz pękną mu bębenki.
Odnóża ciemności sięgnęły już do jego ramion, powoli sunęły po karku i szyi. Dotykały twarzy. Chropowate, zimne, kłujące.
Jego rozwarte w krzyku usta pochłonął mrok. Wlewał się do przełyku i płuc, wypełnił go. Mężczyzna drżał, szarpiąc paznokciami swoje policzki i szyję. Czerwone linie zadrapań od razu czerniały. Nawet jego oczy pochłonęła ciemność.
Chichot zamilkł.
Mężczyzna przestał oddychać.
A potem był tylko mrok.
On był mrokiem.1
– Koty jako stworzenia o dużym wdzięku, uroku, pełne elegancji, o doskonale rozwiniętym instynkcie łowieckim były wielbione nie tylko w starożytnym Egipcie. W odległej przeszłości w Japonii koty trzymano na łańcuchach. Miały za zadanie walczyć z gryzoniami, głównie szczurami, które dokonywały zniszczeń na farmach jedwabników. W tysiąc sześćset drugim roku w Kioto nakazem władz spuszczono koty z łańcuchów, by służyły całemu miastu. Co ciekawe, za najbardziej łowne uważano koty białe w łaty, a najmniej zdolne w tej dziedzinie osobniki pręgowane. Do dzisiaj koty, te nigdy do końca nieudomowione drapieżniki, są darzone w Japonii olbrzymią miłością. – Ewa Wrzosówka odczytała na głos fragment bogato ilustrowanego albumu o kotach w Japonii i zerknęła na swojego kocura, który leżał obok niej. – Stworzenia o dużym wdzięku, uroku i pełne elegancji, słyszałeś? Gdzie jest twoja elegancja? A urok?
Białe kocisko, które pojawiło się w jej pensjonacie w tajemniczych okolicznościach, całkowicie ją zignorowało. Wiekowy kocur w żadnym razie nie grzeszył urodą i nijak Ewie nie pasował do tego opisu. Miał naderwane ucho, bielmo, wystający kieł, lekko spłaszczony pysk i przykrótkie nogi. No na nadmiar wdzięku to on zdecydowanie nie narzekał.
– Śnieżynek? – zapytała zaniepokojona.
Znowu nie zareagował. Leżał nieruchomo na poduszce z lekko uchylonym pyskiem, z którego wystawał czubek różowego języka.
Ewa nachyliła się nad nim, ale przez dźwięki piły tarczowej nie słyszała, czy zwierzak oddycha. Pomimo że razem z kotem uciekli od remontu najdalej, jak tylko się dało, to nawet na końcu ogrodu było wyjątkowo głośno.
Remont pensjonatu, mimo fantastycznego początku i wyjątkowej szybkości prac, gwałtownie wyhamował w momencie, gdy zabrano się do roboty w piwnicy, która znajdowała się w naturalnej jaskini. Skała stawiała robotnikom opór w każdy możliwy sposób. Narzędzia się łamały, żarówki tłukły, deski pękały. Nawet codzienna obecność Adama i jego piekielnych fluidów nic nie dawała. Zupełnie jakby piwnica była przeklęta.
Co zapewne nawet nie było dalekie od prawdy.
Powolne posuwanie się prac nie groziło na razie opóźnieniem oficjalnego otwarcia pensjonatu. Była dopiero druga połowa czerwca, a pierwszych gości Ewa i tak chciała zapraszać najwcześniej jesienią, ewentualnie zimą. Poza tym wciąż nie wiedziała, kogo i w jakim wymiarze zatrudni. Na razie zanosiło się na to, że wszystko będzie robić sama. Ogłoszenia, które rozwiesiła i zostawiła we wszystkich sklepach i knajpach w Ostrówku, pozostały bez odpowiedzi. Wszyscy bali się pensjonatu i rzekomo wiszącej nad nim klątwy starego mnicha.
– Śnieżynek? – Dźgnęła kota palcem.
Zwierzak uniósł sennie łebek. Zmierzył ją ponurym spojrzeniem swojego jednego oka i wrócił do drzemki. Ewa odetchnęła.
– Wybacz, kocie. Myślałam, że ci się zdechło ze starości – mruknęła i wróciła do lektury.
Chciała zrozumieć nekomatę, tajemniczego japońskiego demona, który opętał ją pod koniec wiosny. W tym celu czytała na temat kotów i Japonii wszystko, co tylko wpadło jej w ręce. Adam Iskrzycki, jej księgowy, doradca, a także najprawdziwszy diabeł z piekła rodem, zapewniał ją, że już po wszystkim. Było opętanie, minęło, nie ma co do tego wracać. A mimo to widziała go nieraz, jak przegląda internet w telefonie, szukając informacji o _yōkai_, japońskich demonach.
Adam ją okłamywał. Nie rozumiała tylko dlaczego.
Niewielkie mieszkanie Ewy, położone na parterze pensjonatu, było już odnowione. Miała w nim niezbędne meble i wszystkie swoje rzeczy. Mogła spokojnie mieszkać tutaj podczas remontu, co było odrobinę uciążliwe, ale też tańsze od wynajmowania pokoju w hotelu. Choć noce spędzała sama, teoretycznie nie groziło jej niebezpieczeństwo. Spokój miały jej zapewnić porządne drzwi antywłamaniowe. A jednak Adam uparł się, że nadal będzie nocował w namiocie na podwórku. Nie było to dla niego miłe ani wygodne. Tłumaczył, że pilnuje materiałów budowlanych, bo okazja czyni złodzieja, a u nich wszystko leży na podwórku, ale Ewa w to uzasadnienie nie wierzyła.
Pilnował jej. Cały czas, codziennie, nieustannie. Z jednej strony było to miłe, że tak się nią przejmuje. Z drugiej jednak mocno ją niepokoiło. Domyślała się, że spodziewa się czegoś bardzo złego.
Adam Iskrzycki był diabłem. Najprawdziwszym upadłym aniołem, któremu obcięto skrzydła i którego wykopano z nieba po buncie Lucyfera. Za swoje dobre serce i chęć pomocy ludziom został ukarany przez szatana diabelskimi przymiotami znanymi z legend. Jako jeden z nielicznych ze swojego rodzaju miał rogi, kopyta i ogon, które chował pod kowbojskim kapeluszem, równie kowbojskimi butami i szerokimi spodniami. W kieszeniach tych spodni dzięki diabelskim sztuczkom skrywał mnóstwo przydatnych przedmiotów.
Teoretycznie, będąc diabłem, powinien umieć doskonale kłamać, ale czy to z powodu tego, że wiele tysięcy lat spędził z ludźmi, czy może dzięki swojemu szóstemu zmysłowi Ewa prawie zawsze wiedziała, kiedy Adam mija się z prawdą. A jego zapewnienia o dobrym zakończeniu przygody z nekomatą śmierdziały jej oszustwem na kilometr. Humor poprawiało jej jedynie to, że on nie wie, że ona wie. Była to mała rzecz, ale powodowała, że miała przewagę.
Ewa poprawiła poduszki pod plecami i rozsiadła się wygodniej na kanapie z palet, którą sama nie tak dawno zbudowała. Zirytowała się. Powinna dzisiaj odpoczywać po tym, jak wczoraj podniosła w centrum ogrodniczym doniczkę ze śliwą karłową i coś jej strzeliło w plecach. Ewa miała jednak problem z odpoczywaniem. Nie umiała niczego nie robić. Od razu szukała sobie pracy.
Ból w plecach odezwał się ponownie, gdy tylko zawiesiła wzrok na opakowaniach płytek do łazienek gości pensjonatu. Mogłaby pomóc i zanieść je na piętro, gdyby nie plecy. Sapnęła zirytowana.
– Skandal, Śnieżynku – powiedziała do kocura pogrążonego w głębokim śnie. – Nie wiem, jak ty dajesz radę cały dzień nic nie robić. To nudne.
Ewa obserwowała Iskrzyckiego znad okularów przeciwsłonecznych. Adam właśnie rozmawiał o czymś z Ryszardem, szefem ekipy budowlańców. Starszy mężczyzna z brzuchem udającym piłkę do siatkówki ukrytą pod koszulą ściągnął właśnie żółty kask, z którym nigdy się nie rozstawał, i otarł chusteczką spocone czoło. Wrzosówka nie miała szans, by usłyszeć ich rozmowę z tak dużej odległości, już pomijając nawet dźwięki piły i młota. Mogła się jednak domyślić, czego dotyczy. Obaj mężczyźni wyglądali na zrezygnowanych i zmartwionych. Raz po raz wskazywali na budynek i wzruszali ramionami.
Ewa była przekonana, że rozmawiają o piwnicy, w której zamierzała otworzyć spa, a w której najwyraźniej mieszkał _onmoraki_, demon powstały ze zmarłego tu mnicha. Mnich Satō zdecydowanie nie chciał zmian w swoim domu. O ile jeszcze przełknął modernizację łazienek i dobudowanie oranżerii, o tyle pomysł zamiany piwnicy w ośrodek oferujący zabiegi pielęgnacyjne chyba okrutnie ubódł jego dumę.
Ewę ciekawiło, jak bardzo się wkurzy, kiedy zobaczy gości w puchatych szlafroczkach spacerujących sobie z drinkami po jego tajemniczej samotni.
Wrzosówka odłożyła książkę obok białego kocura, wsadziła na głowę czapkę z daszkiem i powoli ruszyła przez zalane słońcem podwórko na tyły posesji. Trzymała się cienia, żeby tylko Adam jej nie zauważył. To on kazał jej siedzieć cały dzień na poduszkach i oszczędzać plecy. Wolała uniknąć jego narzekania i biadolenia.
Gdyby mógł, to zamknąłby ją w klatce, żeby tylko niechcący nie zrobiła sobie krzywdy.
Ewa stawiała kroki ostrożnie, pilnując, by jej brzuch był lekko napięty. Wolała się nie potknąć, bo wiedziała, że wtedy mogłaby już nie wstać. Ból mocno dawał jej się we znaki, nawet mimo leków przeciwbólowych.
– Pff… kto by pomyślał, że śliwy karłowe są takie ciężkie – burknęła do samej siebie.
Zerknęła na wyświetlacz swojego telefonu, gdy zabrzęczało powiadomienie. Czas w Ostrówku powinien biec inaczej, wolniej, zwłaszcza biorąc pod uwagę przedłużający się remont. Jednak Ewa miała wrażenie, że dni pędzą jak szalone.
Zbliżały się jej urodziny, a wraz z nimi wizyta mamy, babci i prababci. Kobiety miały zatrzymać się na piętrze pensjonatu na kilka dni. Do tego czasu powinny się już skończyć najgłośniejsze prace związane z wybijaniem okien w kamiennych ścianach piwnicy.
Niestety w ogóle się na to nie zapowiadało.
Ewa sapnęła i schowała telefon do kieszeni szortów, nie zaszczycając uwagą reklamy najnowszej kolekcji strojów kąpielowych, która przyszła jej na maila.
Wyglądało na to, że przyjęcie, które zaplanowała, nie będzie zbyt udane.
Ominęła dom, a następnie przeszła przez niedawno naprawioną furtkę, która prowadziła do lasu. Tuż za granicami posesji rozciągała się piękna puszcza, poprzecinana trasami, którymi wędrowały dzikie zwierzęta, i dawnymi szlakami przemytniczymi.
Nie minęła chwila, gdy Ewa stanęła przy pokrytym mchem głazie, na którym wyryto krzywy napis: „Hiroshi Satō, 21 czerwca 1965 roku”.
– Ciekawe, kiedy naprawdę umarłeś – odezwała się do kamienia. – I co się znajduje pod głazem. Bo mnie się wydaje, że tam wcale nie ma twoich kości. To by było za proste.
Adrian Korycki, agent nieruchomości, który sprzedał jej Mnichówkę, podzielił się z nią opowieścią o mnichu Satō, który zniknął przed laty w tajemniczych okolicznościach. Dziadek Koryckiego razem z innymi mieszkańcami wykopali ten grób po tym, jak ksiądz z Ostrówka odmówił pochowania innowiercy na poświęconej ziemi.
Niestety Adrian nie wiedział, czy faktycznie zakopano tu szczątki. Dziadek nie chciał mu o tym mówić, a inni mężczyźni, którzy wtedy zajęli się rzeczami Satō, już dawno umarli ze starości.
Adam podejrzewał, że pod głazem naprawdę znajdują się kości. Zapytał o to wszystkich najstarszych mieszkańców Ostrówka, ale nikt nie potwierdził tej tezy. Diabeł upierał się, że skoro ksiądz odmówił pochówku, to znaczy, że jakieś szczątki zmarłego musiały istnieć. Nie było jednak nikogo, kto mógłby poświadczyć prawdziwość tego przypuszczenia.
Ewa usłyszała między drzewami szelest. Zamarła w bezruchu, pewna, że zaraz zobaczy sarnę lub jakiegoś ptaka. Gałęzie buku, który rósł kilkanaście metrów dalej, poruszyły się, mimo że nie było wiatru.
Nagle zrobiło się ciemniej i ciszej. Na jej przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Ewa zdjęła okulary przeciwsłoneczne i czapkę, ale nadal nie mogła niczego wyłowić wzrokiem w oddali. Czuła, że coś na nią patrzy. Coś na pewno tam było. Gałęzie przestały się ruszać. Drzewo stało nieruchomo. Ciemna zieleń przeplatała się z brązami gałęzi. Nic się nie wyróżniało, a jednak coś było obce.
Nie bała się, ale niepokoiło ją, że nie wie, co to jest.
– Czemu nie odpoczywasz? – rozległo się za jej plecami.
– Jezusie najświętszy! – krzyknęła przestraszona Ewa i upuściła okulary.
Plastikowe oprawki odbiły się od głazu-nagrobka i wylądowały w trawie. Iskrzycki sięgnął po nie szybko, żeby Ewie nie przyszło nawet na myśl się pochylić.
– Starczy Adam – zażartował i stanął obok niej. – Co robisz?
Z całej siły trzepnęła go w ramię, a następnie wyrwała mu okulary.
– W łeb bym ci wolała dać, ale jeszcze rękę sobie uszkodzę przez te różki – burknęła. – Czego się skradasz?
– Normalnie szedłem, to ty się zamyśliłaś – bronił się, masując ramię. – Myślisz o Satō?
– Tak… ale…
– Co?
– Coś usłyszałam, o tam… – Pokazała palcem na buk, który teraz wyglądał jak najzwyklejsze drzewo. Przestała czuć tajemniczą obecność. Cokolwiek to było, już sobie poszło.
– Pewnie jakieś zwierzę. Może ryś? – zasugerował Adam. – Są bardzo rzadkie, to takie duchy lasu.
– Duchy lasu? – zdziwiła się.
– W całej Polsce jest ich tylko kilkaset. To samotniki, które unikają ludzi. Trudno jest spotkać rysia. Jeśli to był on, to miałaś niebywałe szczęście.
– Aha…
– Ale chyba nie przyszłaś tu oglądać dzikiej przyrody, co? – zapytał Adam.
_– Onmoraki_ nie chce, żebyśmy zmieniali coś w piwnicy. Może jakby ekshumować szczątki i wynieść je na cmentarz, to demon pójdzie za ciałem? – powiedziała Ewa i wskazała okularami na omszały głaz.
Diabeł westchnął ciężko. On też od dłuższego czasu głowił się nad wyjściem z impasu, w jakim się znaleźli.
– Wiesz… to zadziała tylko pod warunkiem, że pod tym kamieniem są jego szczątki – zauważył trzeźwo. – A to wcale nie jest takie pewne.
– Może jednak powinniśmy pogadać z księdzem? – zapytała. – Może wystarczy, że przyjdzie i skropi wszystko wodą święconą…?
– Mówię ci, tu jest potrzebny raczej jakiś japoński mnich. Ciągle jeszcze nie znalazłem nikogo, kto by się nadawał.
Adam był tym bardzo zmartwiony. Nie spodziewał się, że w Bieszczadach okaże się to tak trudnym zadaniem. Wyglądało na to, że będzie musiał wyruszyć w dalszą podróż, do Krakowa lub Warszawy.
– Poza tym nie wiem do końca, jaki to powinien być mnich – marudził dalej diabeł.
– Nie rozumiem – odparła.
– Japonia jest… – Urwał, szukając odpowiedniego słowa. – Ona jest złożona. U nas to proste: woła się księdza, ewentualnie egzorcystę, i tyle, a tam…
– Chyba nadal nie rozumiem – przyznała Ewa.
– Odkąd się dowiedzieliśmy, że mamy problem z japońskim demonem… – zaczął.
Ewa w duchu westchnęła. Znała ten bajarski ton. Zapowiadało się na dłuższą pogawędkę. Jednak nie miała przecież niczego ciekawszego do roboty.
– Przeczytałem bardzo dużo różnych źródeł na temat wierzeń Japończyków. Obiecałem ci, że się dokształcę, i się dokształciłem. Powiem ci, że mają tam z mojego diabelskiego punktu widzenia lekki bałagan. Bo zobacz, w shintoizmie wierzą głównie w _kami_, czyli bóstwa należące do, teoretycznie, świata duchów. Tylko że tych _kami_ to jest podobno osiem milionów. Rozumiesz? Osiem milionów bogów i bogiń.
– To nasz jeden Bóg wypada trochę blado – zażartowała, ale Iskrzycki pozostał poważny.
– _Kami_ żyją w niebiosach i na ziemi. W dużym skrócie: wszystko może się stać _kami_, bo oni wierzą, że wszystko ma ducha. Zwierzę, człowiek, kamień, góra, czajnik, nawet okulary. – Wskazał na te, które trzymała. – Oczywiście są _kami_ ważniejsze i mniej ważne. W shintō istnieje też panteon bóstw takich jakby główniejszych. Wiesz, klasyka: powstały z chaosu, a potem wszystko stworzyły: ziemię, zwierzęta, ludzi i tak dalej.
Ewa dyskretnie oparła się o drzewo w pobliżu głazu. Plecy dokuczały jej coraz bardziej. Ból promieniował do biodra w dół uda. Skóra na kończynie zaczynała jej drętwieć. Nie chciała jednak przerywać Adamowi.
Od tamtej koszmarnej nocy, gdy opętał ją nekomata, miała wrażenie, że Iskrzycki w ferworze poznawania wszystkich ciekawostek o Japonii całkiem się od niej odsunął. Niby był blisko, dosłownie w zasięgu wzroku, ale właśnie… patrzył na nią zupełnie inaczej.
Wspólnie ustalili, że mimo przyjemnej nocy w namiocie do niczego więcej między nimi nie dojdzie. Ewa nie chciała się angażować, bo po pierwsze, Adam był diabłem, a po drugie, zrozumiała, że dzieli ich dość istotna różnica wieku: milenia versus jej trzydziestka. To trąciło lekko powieściami o wampirach dla nastolatek. Iskrzyckiego ratowało tylko to, że przez zakaz spółkowania z kobietami miał niemalże zerowe doświadczenie we flirtach i romansach. Dzięki temu, mimo nieoznaczalnego PESEL-u, wciąż zachowywał się jak uroczy nerd, co to nie wie, jak stanik rozpiąć.
Diabeł rozejrzał się dyskretnie, czy aby na pewno są w lesie sami. Zsunął z głowy wyświechtany kowbojski kapelusz i wzburzył lekko spocone włosy, które poskręcały mu się w czekoladowe sprężynki. Ewa zerknęła na dwa nibykoźle różki, które dyskretnie wysuwały się z loków Iskrzyckiego. W rozchełstanym niemoralnie dekolcie jego lnianej koszuli zagrały mięśnie.
Wrzosówka przełknęła ślinę. Przez myśl przemknęło jej, że diabeł jest grzechu wart.
– Teraz powiem coś, co cię zainteresuje. Jedną z najważniejszych bogiń jest u nich Amaterasu, bogini słońca. I, uważaj, była ona protoplastką rodziny cesarskiej, a dokładniej: głównych rodów, które władały Japonią – mówił dalej.
– To chyba nie jest żadna nowość. Większość królów na całym świecie uważała, że zostali albo poczęci przez boga, albo przez bogów namaszczeni – zauważyła Ewa.
– Tak, tak, ale zobacz, że tutaj ludzie pochodzą od kobiety. Od bogini szamanki, która była też wojowniczką. To nie jest takie częste. Japończycy przez to, że praktycznie do tysiąc osiemset pięćdziesiątego czwartego roku byli zamknięci i odseparowani od reszty świata nie tylko geograficznie, ale też politycznie, niewiele się zmienili. Jasne, teraz z Japonią kojarzą się głównie technologia, bajki i komiksy…
– Anime i manga – przerwała mu rozbawiona. – Chyba za nimi nie przepadasz.
– Niespecjalnie – przyznał lekko zawstydzony. – Ich autorzy mają w zwyczaju rysować takie duże oczy u swoich postaci. Jakoś mnie to… niepokoi. Ale czekaj, wróćmy do Amaterasu i współczesnych Japończyków.
Nonszalancko oparł się kowbojskim butem o głaz Hiroshiego Satō. Nic się jednak nie stało. Ziemia się nie zatrzęsła, a spod kamienia nie wysunęła się odziana w habit ręka szkieletu, żeby go capnąć za łydkę. Ewa pomyślała, że jest nawet odrobinę zawiedziona. Przynajmniej dowiedzieliby się, czy te szczątki tam są, czy nie.
– Amaterasu była szamanką. Rozumiesz? A dzisiaj Japończycy, mimo całego postępu technologicznego, wieżowców, komórek, internetu i robotów, cały czas wierzą w zjawiska paranormalne. Wypędzanie demonów, amulety, telekineza, prekognicja, myślografia to dla nich normalka przed poranną kawą.
– Nie nadążam.
Ewie coraz trudniej było się skupić. Ból się nasilał, upał tylko pogarszał, a ją ciągle nachodziły dziwne dygresje o umięśnionej klatce piersiowej Adama.
– Szamanka to jakby czarownica – dodał z uśmiechem.
– No i?
– No i ty też jesteś czarownicą. Ja tu widzę wyraźny związek. To dlatego Markowi tak dobrze poszło przekierowanie na ciebie nachodzącego go demona. Bo ty, Ewo, mimo że nigdy nie byłaś w Japonii, jesteś bardziej japońska, niż się spodziewasz.
– Och… wspaniale… chyba… – sapnęła.
– Czy ciebie bolą plecy? – zmienił temat.
– Z deczka – odparła niechętnie.
Adam obserwował ją uważnie od dłuższego czasu, ale poznał Ewę na tyle dobrze, że wiedział już, że sama za nic się nie przyzna. Teraz jednak jej porcelanowobiała cera stała się wręcz sina, a całe czoło zrosił pot.
Diabeł się wyprostował i wypiął pierś.
– Idziemy do twojej sypialni! Zaraz cię wymasuję! – oświadczył i podwinął rękawy koszuli.
Ewa parsknęła śmiechem. Bardzo się cieszyła, że jest jedną z nielicznych osób na tej planecie, którym diabły nie mogą czytać w myślach. W innym wypadku Adam szybko by się dowiedział, że w istocie ma ochotę na masaż, ale niekoniecznie masaż pleców.2
Ewa, rozebrana do pasa, leżała z zamkniętymi oczami na swoim łóżku. Obok klęczał Adam. Raz po raz ugniatał jej plecy. Wrzosówka wcześniej wyobrażała sobie, że czeka ją miły masaż, wręcz smyranie po grzbiecie, tymczasem diabeł tylko się nad nią znęcał.
– Ajajajaj! – krzyknęła w poduszkę, kiedy wbił jej paluchy w punkt nad lewym biodrem.
– Wytrzymaj i oddychaj. Tutaj jest taki punkt spustowy… ból zaraz minie – uspokajał ją pewnym głosem. – Zobaczysz, już puszcza…
– NIC NIE PUSZCZA! – wycedziła.
– Jeszcze chwilkę…
– Ja ci dam chwilkę!
– Sekundkę… i jeszcze… i jeszcze…
Nagle ból faktycznie zniknął. Ewa zwiotczała i wypuściła z ust poduszkę, którą zagryzła, żeby powstrzymać się przed wyzywaniem Adama od najgorszych.
– A na koniec delikatny masażyk. – Iskrzycki w mniemaniu Ewy gadał raczej do siebie niż do niej, bo przecież w ogóle nie słuchał, kiedy błagała go, żeby przestał.
Dłonie Adama sunęły po jej wysmarowanych oliwką plecach. Tym razem znacznie delikatniej i jakby… czulej? Ewa przekręciła głowę w jego stronę. Iskrzycki skupiał się tylko na jej plecach. Nie zauważył, że jest obserwowany. Podwinął rękawy koszuli, więc kątem oka mogła podziwiać jego umięśnione przedramiona.
Wrzosówka miała ochotę zamruczeć niczym kotka. Dłonie diabła pieściły jej biodra, raz po raz niby przypadkiem zsuwając się na pośladki. Po głowie Ewy znowu krążyły kosmate myśli.
– Wiesz, tak sobie myślę o tej naszej rozmowie… – zagaiła. – Wiesz, tej wtedy.
Adam silniej zacisnął palce na jej pośladku, przez co aż sapnęła. Na policzkach pojawiły jej się gorące rumieńce. Ucieszyła się, że ekipa pana Ryszarda już zebrała manatki i pojechała na weekend do domów. Przed Ewą były całe dwa dni ciepłego czerwca, które będzie mogła spędzić z Adamem.
W jej głowie zamajaczyły fantazje o niekończących się masażach pośladków.
– Tak…? – zapytał Iskrzycki. – Której?
– No wiesz… bo wtedy powiedzieliśmy sobie, to znaczy niby obiecaliśmy, ale… – Ewa kręciła niemożliwie, obawiając się, czy nie wystraszy księgowego, gdy wprost zapyta o seks. Nie chciała też zabrzmieć, jakby była zdesperowana.
Bo przecież wcale nie była.
No… może troszeczkę.
Gdy mieszkała w Warszawie, nie miała problemu z randkowaniem i nieraz kończyło się ono w hotelowym łóżku. Często korzystała z różnych aplikacji, które tylko teoretycznie pozwalały znaleźć drugą połówkę. W rzeczywistości przeważnie proponowały przelotną znajomość niż długoletni związek.
Ewa była prawdziwą Wrzosówką. Nie tak wyzwoloną i głodną emocji jak jej matka Klara, która łamała męskie serca dla rozrywki. Ani tak zimną jak pragmatyczna babcia Elżbieta, która zgodnie z opowieściami traktowała mężczyzn bardzo instrumentalnie. Ewa podejrzewała, że plasuje się gdzieś pomiędzy nimi. Brała to, co chciała i kiedy chciała, na swoich warunkach, ale pilnowała się, by nikt zbytnio się nie zaangażował w związek i nie wyszedł z tego emocjonalnie pokiereszowany.
Nie udało jej się to tylko z Markiem. Co prawda nigdy nie poszła z nim do łóżka… ale może właśnie w tym miejscu popełniła błąd? Każde z nich dostałoby to, co chciało, i obrażony nie musiałby w odwecie nasyłać na nią nekomaty.
Nagle Adam klepnął ją w pośladek z takim impetem, że aż podskoczyła. Wszelkie niegrzeczne myśli w jej głowie od razu się rozwiały.
– No! Skończyłem! – poinformował ją zadowolony z siebie i zszedł z łóżka.
Zbaraniała Ewa podniosła się na łokciach i spojrzała na mężczyznę, który jak gdyby nigdy nic wycierał z palców olejek do masażu. Różowy ręczniczek w serduszka, który przyniósł w tym celu z łazienki, w jej mniemaniu wyglądał w jego dłoniach idiotycznie.
– A o czym mówiłaś? – zapytał z niewinnym i zupełnie nic nierozumiejącym wyrazem twarzy. – O której rozmowie?
Ewa leżała na brzuchu, podparta na łokciach. Jej piersi były na tyle duże, że opierały się na pościeli, więc nie błyskała w jego stronę brodawkami. Diabeł przelotnie zerknął na jej dekolt i znowu skupił się na ręczniczku w serduszka.
– No… – mruknęła, wciąż wytrącona z równowagi brutalnością, z jaką potraktował ją na koniec masażu. – Nieważne.
– Słuchaj, mnie w weekend nie będzie. Muszę jechać w interesach – oświadczył diabeł.
– To znaczy?
Usiadła na łóżku i niby niechcący upuściła bluzkę, na której wcześniej leżała. Jej sterczące piersi momentalnie skupiły na sobie wzrok Adama.
– E, no… – zająknął się, ale mężnie odwrócił spojrzenie. – Muszę pomóc staremu kumplowi, wiesz… z piekła. Kroi się tam grubsza afera…
– Coś jak apokalipsa? – zainteresowała się.
Włożyła bluzkę, pomijając koronkowy stanik w kolorze burgunda, który jak wiedziała, podobał się Adamowi. Ewa nie miała pojęcia, dlaczego aż tak się uparła, by kusić diabła. Na pewno wspólnie spędzona noc była niezwykle przyjemna. Żaden ludzki kochanek nie dał jej tyle przyjemności co diabeł, ale… ale no właśnie. Przecież to był diabeł!
Niby to ona kusiła jego, lecz może tak naprawdę została do tego podpuszczona? Już całkiem się w tym pogubiła. Miała tylko nadzieję, że nie trafi za to do piekła. Iskrzycki opisywał je jako całkiem sympatyczne miejsce, zwłaszcza dla byłych czarownic, jednak Ewa nadal wątpiła, czy mówił prawdę. Prababcia Sylwia powiedziała jej, że diabłom nie wolno ufać. A ona zawsze się słuchała swojej prababci.
Adam tymczasem za wszelką cenę starał się nie zerkać na piersi swojej szefowej i aktualnie najlepszej przyjaciółki. Diabeł, mimo że towarzyski, przyjaciół wielu nie miał, bo mało komu mógł zdradzić swoje pochodzenie. Z tego powodu bardzo szanował każdą więź z człowiekiem, którą udało mu się stworzyć.
Oczywiście nie obraziłby się za przyjaźń z benefitami, ale Ewa wyraziła się jasno: nie życzy sobie więcej zbliżeń, a dla diabła ekonoma polecenie to rzecz święta. Bez seksu to bez seksu. Postanowił, że będzie wzdychał do Ewy czysto platonicznie. Co nie zmieniało faktu, że jeśli pojawiała się okazja, żeby złapać ją za pośladek podczas masażu lub zerknąć na koronkę stanika, a nawet gołą pierś, to korzystał, bo czemu nie? W końcu był diabłem. Powinien oszukiwać.
Bał się tylko, że jeśli zbytnio się rozochoci, to nie poprzestanie na nieszkodliwych gestach czy podpatrywaniu. Dlatego i te przyjemności starał się ograniczać niemalże do minimum.
– Nie, nie, apokalipsa już kiedyś nam groziła, ale w końcu do niej nie doszło – odpowiedział.
– Och, miło wiedzieć… czy raczej nie wiedzieć.
Ewa zeszła z łóżka i przepchnęła się między Adamem a szafą, ocierając się o niego nieskrępowanymi stanikiem piersiami. Iskrzycki przełknął ślinę i zaczął deklamować w głowie zasady rozliczenia podatkowego dla firm, żeby chociaż trochę ostudzić krew w żyłach.
Ręczniczek w serduszka opuścił na wysokość bioder, bo nawet luźne spodnie nie ukrywały tego, że na razie nie powinien wychodzić do ludzi, a nie chciał, żeby Ewa się zorientowała.
– To… wracasz w poniedziałek? – zapytała z miniaturowego zakątka kuchennego, gdzie włączyła ekspres do kawy.
– Taki jest plan. Dasz sobie radę sama przez weekend?
Adam w końcu wyszedł z sypialni i odłożył ręczniczek na niewielki stół nieopodal lodówki, przy którym mogły usiąść naraz maksymalnie dwie osoby. Ostatnio codziennie rano pili tu kawę, zanim robotnicy przyjeżdżali do pracy z hotelu. Bardzo to lubił. Mimo że przez wszystkie tysiąclecia wygnania współpracował z ludźmi i często z nimi mieszkał, to chyba pierwszy raz czuł się aż tak chciany i lubiany.
Ewa naprawdę była jego przyjaciółką.
– A z czym niby miałabym nie dać sobie rady? – Zaśmiała się.
– A jak znowu coś podniesiesz?
Wrzosówce zrzedła mina. Diabeł miał rację. Tak szybko przecież plecy nie przestaną jej boleć. Westchnęła ciężko.
– Wygląda na to, że czeka mnie weekend odpoczywania w cieniu – burknęła niezadowolona.
– A jak się czujesz po masażu?
Kobieta na próbę przechyliła lekko ciało na boki. Powoli odzyskiwała elastyczność, ale tępawy ból w dole pleców nadal dawał o sobie znać i ani myślał całkiem zniknąć. Było jednak o niebo lepiej niż rano. Miała nadzieję, że odpoczynek, masaż i leki przeciwbólowe do jutra załatwią sprawę.
– Nawet znośnie – powiedziała. – Gdzie się nauczyłeś tak masować?
– Kiedyś studiowałem rehabilitację. Nawet dwa razy. Wiesz… długo już żyję. Nudzi mi się czasem.
Ewie trudno było sobie wyobrazić, że można z nudów dwa razy studiować ten sam kierunek, więc przeszła nad tą rewelacją do porządku dziennego i przestała o tym myśleć. Iskrzycki zerknął na zegarek i westchnął ciężko. Wiedział, że powinien się już zbierać.
Nie miał ochoty brać udziału w diabelskich machlojkach, ale obiecano mu przywrócenie części jego mocy. Nie mógł sobie podarować, że gdyby tylko je posiadał w momencie ataku nekomaty, to Ewie nic by się nie stało. Chciał… Nie! On musiał odzyskać moce, by Wrzosówka była bezpieczna.
Dla niej był gotowy nawet wziąć udział w kolejnym piekielnym przewrocie.
Kobieta pochodziła z ostatniego rodu czarownic. Jej prababcia Sylwia była słynna wśród istot z innego świata. Nie wiadomo dlaczego, ale następne pokolenia Wrzosówek nie odziedziczyły pełni jej daru. Diabeł podejrzewał, że Ewa, która dopiero co dowiedziała się o swoim dziedzictwie, nawet jeśli pozornie urodziła się bez mocy, nie jest zwykłym człowiekiem. A to czyniło ją jeszcze bardziej narażoną na ataki innych istot.
Musiał ją chronić. Nie tylko dlatego, że wiązał ich kontrakt. Adam po prostu był beznadziejnie, po uszy, bez pamięci zakochany we Wrzosówce. Tylko cały czas uparcie to wypierał.
– To dzisiaj wyjeżdżasz? – spytała Ewa, wysuwając spod ekspresu kubek pełen aromatycznego napoju. Na jej twarzy pojawiło się rozmarzenie.
– Tak, niezwłocznie. A ty nie za późno pijesz kawę? Już po osiemnastej.
– Nie, spokojnie. Zamierzam zrobić sobie dzisiaj maraton filmowy. Może dzięki temu prześpię jutro większość dnia i weekend mi szybciej minie.
– Zobaczę, czy uda mi się wrócić w niedzielę… – powiedział niepewnie.
Ewa parsknęła śmiechem.
– Adam, daj spokój! Załatw, co masz załatwić, uratuj świat czy co tam zamierzasz i zobaczymy się w poniedziałek. Naprawdę nie rozumiem, z czego wynika twoja nadopiekuńczość. To jakaś część tej twojej klątwy czy co?
Zaśmiał się cicho.
– Nie, nie. Tak po prostu nie chciałem, żebyś się nudziła. No dobra. To idę.
– Jasne, do zobaczenia.
Ewa upiła łyk kawy i zmierzyła go długim spojrzeniem. Iskrzycki przez chwilę się wahał. Nie wiedział, czy pomachać, pocałować ją w policzek, czy też może uścisnąć jej rękę na pożegnanie. Każde rozwiązanie niosło ze sobą jakąś niezręczność.
Postanowił nie robić niczego.
– To pa – powiedział w końcu i po prostu wyszedł.
Ewa wyjrzała przez okno i w zamyśleniu obserwowała stary samochód Adama. Jeep wytoczył się majestatycznie z posesji i chwilę później zniknął za rozpadającą się bramą. Myślała, że Iskrzycki nie będzie zawracał sobie głowy jej zamykaniem, jako że i tak w stadium zaawansowanego rozkładu przed niczym nie chroniła, ale porządnicki Adam nie mógł jej zostawić otwartej, a jeszcze na koniec ją poklepał, jakby zapewniał drewno, że świetnie sobie radzi.
Śnieżynek otarł się o jej łydki, zupełnie jakby dawał jej znak, że przecież nie będzie sama.
– Szykujesz się na wieczór z filmami na laptopie? – zagadnęła zwierzaka. – Poprzytulamy się i obejrzymy jakiś slasher. Co ty na to?
Kot miauknął w odpowiedzi, jakby rozumiał jej słowa.
– Ale najpierw kolacja. Może podjadę do Mychy po coś pysznego? Co sądzisz, kocie? I chyba włożę stanik, bo głupio tak przy obcych świecić cyckami przez bluzkę.
Z tą myślą Ewa odstawiła niedopitą kawę i sięgnęła po swoją torebkę wielkości przeciętnego worka marynarskiego. Jej plecy momentalnie zaprotestowały.
Torebka Wrzosówki od zawsze była jej gwarantem bezpieczeństwa. Miała w środku, w swoim mniemaniu, wszystko, począwszy od zmiany bielizny, przez paszport, papierosy, butelkę wody, jakieś ciastka, rajstopy, ładowarki, podpaski, zapalniczki, książki, po opatrunki oraz środki do dezynfekcji – i wiele innych rzeczy. Wszystko, co byłoby jej potrzebne w każdej awaryjnej sytuacji, jaka tylko kiedykolwiek przyszła jej do głowy. Spokojnie mogła pojechać na lotnisko i tylko z nią polecieć na drugi koniec świata. Przeżyłaby co najmniej kilka dni.
Bez torby Ewa czuła się bezbronna. Po przeprowadzce do Ostrówka, nawet mimo tego nieszczęsnego opętania, wrażenie ciągłego zagrożenia odrobinę zelżało. Coraz częściej łapała się na tym, że nie pamięta, gdzie ją położyła.
Otworzyła torbę i zajrzała do środka. Na wierzchu jak zwykle leżały najpotrzebniejsze jej teraz rzeczy: portfel, kluczyki do samochodu i papierosy, których mimo szczerych chęci nie potrafiła rzucić.
– Brać cię czy nie brać? Oto jest pytanie – mruknęła do siebie.
Kocur miauknął i machając ogonem, poszedł do sypialni, żeby rozłożyć się na łóżku. Już zrozumiał, że ze wspólnego wylegiwania się nic nie będzie.
– Dobra, brać – postanowiła Ewa.
Ostrożnie podniosła torbę, napięła mięśnie brzucha i powolutku wyszła z pensjonatu. Zamknęła go na trzy spusty i wsiadła do samochodu. Powoli opadła na oparcie fotela i wypuściła ze świstem powietrze. Nie było źle. Ból w zasadzie zmniejszył się do lekkiego ćmienia.
Spuściła wzrok na stacyjkę i w tym momencie jakiś ptak przeleciał tuż za przednią szybą. Sapnęła i rozejrzała się dookoła, ale ciemny kształt zniknął tak szybko, jak się pojawił. Kontrolnie spojrzała na jabłoń przed wejściem, na której uwielbiał przesiadywać kruk, lecz nigdzie go nie widziała.
– Co, do diabła… – skwitowała. – Jakieś rysie, ptaki. Zawału człowiek może dostać… zachciało mi się natury…
Odruchowo sięgnęła po papierosy, ale nigdy nie paliła w aucie i nie zamierzała teraz zacząć. Zaklęła i z westchnięciem ruszyła. Uspokajający papieros musiał poczekać do parkingu pod knajpą.
Samochód Wrzosówki był już daleko od pensjonatu, gdy na dachu budynku zasiadł ciemny kształt. Zwinął skrzydła i uniósł łeb zakończony długim, zakrzywionym dziobem. Wypatrywał księżyca.
Stary kruk, który od wielu lat mieszkał na jabłonce i był postrachem okolicznego ptactwa i małych ssaków, skulił się na jednej z gałęzi. Postanowił nie opuszczać swojego gniazda.