Zaufaj mi - ebook
Zaufaj mi - ebook
Czy chłopak, który uwielbia imprezować, grać w Call of Duty i oglądać w telewizji sporty walki może mieć duszę wrażliwca?
Cameron przywykł do tego, że zawsze dostaje to, czego chce. Spojrzenie jego błękitnych jak ocean oczu potrafi stopić lód w sercu każdej dziewczyny. Każdej, tylko nie Avery. Spotykają się tuż przed zajęciami z astronomii. Avera jest zachwycająca – burza rudych loków, duże brązowe oczy - do tego nieco zagubiona, bardzo zadziorna… i całkowicie odporna na wdzięki Camerona.
Chłopak nie zamierza się jednak poddać. Powodem wcale nie jest urażona męska duma. Po prostu nie potrafi wyrzucić z głowy intrygującej 19-latki. Postanawia zrobić wszystko, by zdobyć serce Avery i zasłużyć na jej zaufanie. Niestety, na drodze do szczęścia mogą stanąć mroczne sekrety, które oboje ukrywają.
Historia miłości Avery i Camerona napisana z perspektywy chłopaka.
"Zaufaj mi" to druga część serii, pisanej przez Jennifer L. Armentrout pod pseudonimem J. Lynn.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2792-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Jase Winstead był okrutnym sukinsynem.
Zajęcia z podstaw astronomii to ostatnia rzecz, na jaką miałem ochotę o dziewiątej, kurwa, rano, szczególnie dlatego, że przypominały mi one o tym, jak po raz pierwszy wszedłem do sali profesora Drage’a oraz czemu musiałem w tak nieoczekiwany sposób szybciej zakończyć pierwszy rok studiów. I naprawdę nie miałem ochoty czytać uszczypliwych wiadomości od Jase’a na temat tego, jak niezdrowo jest zapisywać się na zajęcia zaczynające się przed południem.
Ponieważ jechałem na – och, no nie wiem – jakichś dwóch godzinach snu, a w ustach wciąż miałem smak tequili oraz innych rzeczy z poprzedniej nocy, o których nawet nie chciałem myśleć, byłem w tym momencie chodzącym przykładem na to, czego nie należy robić, by w sposób zdrowy i radosny zacząć pierwszy dzień semestru jesiennego.
Przez chwilę patrzyłem na zamykające się powoli drzwi do sali, po czym znów zerknąłem na telefon. Na ekranie wyświetlona była bardzo kusząca wiadomość od Jase’a.
Urwij się z zajęć. Mam piwo. Xboxa. FIF-ę 23.
Cholera. To brzmiało kusząco. Ollie rozwalił naszego xboxa w poprzedni weekend podczas brutalnej rozgrywki Call of Duty.
I tak byłem już spóźniony. Moje zajęcia zaczęły się kilka minut temu.
Astronomia czy granie w piłkę nożną na xboksie? Niezbyt trudny wybór.
Decyzja została podjęta, więc okręciłem się na pięcie i zacząłem odpisywać na wiadomość, kiedy nagle prowadzące ku schodom drzwi dwuskrzydłowe otworzyły się z rozmachem, jakby na korytarz wpadło tornado. Szybko uniosłem głowę – w samą porę, by zobaczyć coś małego i rudego pędzącego prosto na mnie.
Zderzenie było nieuniknione.
Drobne ciało grzmotnęło w moje i się odbiło. Dziewczyna zaczęła młócić rękami powietrze, jakby tonęła. Torba, która wyglądała na cięższą od jej właścicielki, upadła na podłogę.
Zadziałałem odruchowo. Rzuciłem się przed siebie, upuszczając przy tym plecak, i objąłem dziewczynę w talii. Jej ciężka torba poleciała w jedną stronę, a jej zawartość w drugą. Nieznajoma zakołysała się niczym dmuchana postać reklamowa. Złapałem ją mocniej, żeby pomóc jej odzyskać równowagę, ponieważ bałem się, że zaraz jakoś poważnie się uszkodzi. Wyprostowała się gwałtownie. Ciemne kasztanowe włosy poleciały do przodu i trzepnęły mnie w twarz. Owiał mnie zapach owoców leśnych oraz czegoś przyjemnie piżmowego.
Cholera jasna, potrąciło mnie uosobienie truskawek pod kruszonką.
Ze śmiechem wsunąłem telefon do kieszeni i już miałem puścić dziewczynę, ale wtedy zastygła w bezruchu, a każdy jej mięsień napiął się do granic możliwości. Choć i tak była maleńka, ledwo sięgała mi do ramion, to nagle odniosłem wrażenie, że zmalała jeszcze bardziej, jak gdyby się skurczyła. Czy coś sobie zrobiła?
I czy przypadkiem nie pomyliła Shepherd University z pobliskim gimnazjum?
– Rany – powiedziałem. – Nic ci się nie stało?
Kiedy minęło pół minuty, a ja nadal nie dostałem żadnej odpowiedzi, zacząłem się naprawdę o nią martwić. Ale wtedy zrobiła głęboki wdech, przez co jej klatka piersiowa uniosła się i przypadkowo dotknęła mojej. Zamarłem, czując na sobie jej kształty. Z pewnością nie chodziła do gimnazjum, chyba że w ostatnich latach nastolatki zaczęły dorastać znacznie szybciej. A jeśli tak, to zajebiście pozazdrościłem chłopcom stamtąd.
Okej, teraz poczułem się tak, jakbym potrzebował prysznica, ponieważ nawet mnie zaniepokoiła ta myśl.
Czy nadal byłem pijany po poprzedniej nocy? Postanowiłem uznać, że tak.
– Hej – spróbowałem znowu, tym razem ciszej. – Nic ci nie jest? – Kiedy nadal nie usłyszałem odpowiedzi, wsunąłem dwa palce pod brodę dziewczyny. Jej skóra była gładka i zbyt chłodna. Zastanawiając się, czy to możliwe, by ktoś zemdlał, ale przy tym nie upadł, ostrożnie podniosłem jej głowę i otworzyłem usta, by ponowić pytanie, lecz słowa ugrzęzły gdzieś pomiędzy moim mózgiem a wargami.
Zamrugałem, ponieważ – jak totalny pacan – pomyślałem, że dzięki temu zobaczę przed sobą coś innego. Chociaż to, co widziałem, mi odpowiadało, bo, cholera…
Jaki facet nie ma słabości do rudzielców?
Słowo „ładna” nie wystarczyło, by ją opisać. Jej oczy były wielkie i w ciepłym kolorze whiskey. Grzbiet nosa obsypany piegami, a kości policzkowe wydatne. Usta miały kolor czereśni i były za duże na jej twarz, pełne i zmysłowe. Doprowadziłyby każdego mężczyznę do…
– Puść. Mnie. Ale. Już.
Słysząc surowy ton z nutą ledwo hamowanej paniki, od razu oswobodziłem jej dłoń i zrobiłem spory krok do tyłu.
Zachwiała się nieco, ponieważ nagle straciła oparcie, i prawie znów wyciągnąłem rękę, by ją złapać, ale lubiłem swoje jaja. Chciałem spłodzić kiedyś dzieciaka czy, kurwa, coś, a miałem przeczucie, że gdybym znów jej dotknął, to mógłbym się pożegnać z tymi planami.
Zgarniając kosmyki bujnych włosów z twarzy, ostrożnie odsunęła się od swojej torby. Oczy z gęstymi rudawymi rzęsami uniosły się i przez chwilę oboje staliśmy w kompletnym bezruchu, lecz wtedy przesunęła wzrok niżej. Laska ewidentnie mnie obczajała.
Może jednak moje jaja nie znajdowały się w niebezpieczeństwie.
Na jej policzkach pojawił się śliczny różowy rumieniec.
– Przepraszam. Śpieszyłam się na zajęcia. Jestem już spóźniona i…
Posyłając jej szeroki uśmiech, uklęknąłem, po czym zacząłem zbierać rzeczy, które wysypały się z jej torby. Nie miałem pojęcia, po co jednej dziewczynie tyle długopisów. Niebieski. Fioletowy. Czarny. Czerwony. Pomarańczowy. Co, do kurwy nędzy? Kto kupuje długopis piszący na pomarańczowo?
Dołączyła do mnie i z pochyloną głową – tak, że ściana miedzianych włosów zasłoniła jej twarz – zgarnęła resztę przyborów.
– Nie musisz mi pomagać.
– To żaden problem. – Podniosłem kartkę, która okazała się jej planem zajęć. Po szybkim zerknięciu na niego upewniłem się, że dziewczyna była na pierwszym roku. – Podstawy astronomii? Ja też idę na te zajęcia.
Jase, piwo i FIFA 23 musiały poczekać.
– Jesteś już spóźniony. – Nadal chowała twarz za włosami. – Naprawdę cię przepraszam.
Chwyciłem jej ostatni zeszyt, wepchnąłem go do torby i wstałem. Podałem jej torbę, zmuszając ją w ten sposób do tego, żeby podniosła głowę i na mnie spojrzała. Nie wiedziałem czemu, może po prostu byłem maminsynkiem, lecz lubiłem, kiedy dziewczyny się przy mnie uśmiechały, a nie wyglądały, jakby zaraz miały się rozpłakać.
– Nie ma sprawy. Dziewczyny ciągle się na mnie rzucają. Już się do tego przyzwyczaiłem. – Jej broda uniosła się odrobinę, więc uśmiechnąłem się szerzej. – Chociaż jeszcze żadna nie próbowała wskoczyć mi na plecy. Ale muszę przyznać, że całkiem mi się to podobało.
Nieznajoma odrzuciła głowę do tyłu i włosy opadły jej na ramiona.
– Nie próbowałam wskoczyć ci na plecy ani się na ciebie rzucić.
– Nie? – Telefon zawibrował mi w kieszeni. Zignorowałem go. – Szkoda. Bo jeśli tak, to byłby to najlepszy pierwszy dzień zajęć w moim życiu.
Podczas gdy ona mi się przyglądała, przyciskając torbę do klatki piersiowej, moje spojrzenie powędrowało niżej, na kartkę, którą nadal trzymałem w dłoni.
– Avery Morgansten?
– Skąd wiesz, jak się nazywam? – zapytała opryskliwie.
Cóż za wrażliwa kruszyna.
– Tak jest napisane na twoim planie zajęć.
– Och. – Założyła włosy za ucho i drżącą dłonią wzięła ode mnie rozpiskę.
Mama mawiała, że kiedy byłem mały, miałem słabość do stworzeń, na których inni postawili już krzyżyk. Zranionych gołębi. Trzynogich psów. Wychudzonych świnek. Moja siostra tak samo. Intuicyjnie wypatrywaliśmy takich. I choć tak naprawdę gówno wiedziałem na temat tej laski, to z całą pewnością była tu nowa i nie czuła się swobodnie, a do tego jej dzień zaczął się kijowo, więc było mi jej szkoda.
– Ja nazywam się Cameron Hamilton – powiedziałem. – Ale wszyscy mówią na mnie Cam.
Jej usta poruszyły się, jakby powtarzała moje imię. Spodobało mi się, jak to wyglądało.
– Jeszcze raz ci dziękuję, Cam.
Pochyliłem się i podniosłem własną torbę, a następnie zarzuciłem ją sobie na ramię. Odgarniając włosy z twarzy, posłałem dziewczynie uśmiech, dzięki któremu zazwyczaj dostawałem to, czego chciałem.
– Cóż, w takim razie nadszedł czas na nasze wejście smoka.
Dopiero gdy stanąłem przed drzwiami sali od astronomii, zdałem sobie sprawę z tego, że ona nie ruszyła się z miejsca. Zerknąłem przez ramię i zmarszczyłem brwi, ponieważ zaczęła się wycofywać.
– Idziesz w złym kierunku, moja droga.
– Nie mogę – wydusiła z siebie zachrypniętym głosem.
– Czego nie możesz? – Odwróciłem się do niej.
Avery spojrzała mi na sekundę w oczy, po czym okręciła się na pięcie i ruszyła biegiem przed siebie. Torba odbijała się od jej biodra, a włosy unosiły z tyłu niczym peleryna. Ta laska uciekła, naprawdę, kurde, uciekła. Otworzyłem ze zdziwienia usta.
Co to, do cholery, było?
Wtedy otworzyły się drzwi za moimi plecami i głęboki głos z delikatnym akcentem zawołał:
– Panie Hamilton, dołączy pan dziś do nas?
Kurde. Zamknąłem oczy.
– Czy może planuje pan stać na korytarzu do końca zajęć? – zapytał profesor Drage.
Odwróciłem się z westchnieniem.
– Dołączę, oczywiście.
– Oczywiście – powtórzył, unosząc kilka złączonych zszywkami plików kartek. – Sylabus.
Wziąłem jeden, a następnie, po krótkim namyśle, kolejny. W razie gdyby Avery Morgansten jednak postanowiła się pokazać.
Jase opierał się o tył mojego pick-upa. Jedną dłoń wsunął sobie we włosy, które odgarniał ze lśniącego od potu czoła. Kilka kosmyków wystawało spomiędzy jego palców.
– Gorąco jak cholera.
Jak na późny sierpień naprawdę panował skwar. Nawet cień rzucany przez duże dęby otaczające tylny parking znajdujący się naprzeciwko Whitehall nie dawał wytchnienia od upału. Byłem przerażony na myśl o parówie, jaką miałem poczuć po wejściu do samochodu.
– Najprawdziwsze słowa, jakie kiedykolwiek powiedziałeś. – Ollie spojrzał w górę, na korony drzew, mrużąc oczy. – W taki upał jedynym rozwiązaniem jest rozebranie się.
Mój wzrok powędrował na niego.
– Stary, ty chyba nie powinieneś zdejmować już niczego więcej.
Ollie zerknął w dół, na swoje ciało, po czym posłał mi szeroki uśmiech. Zero koszulki. Szorty wiszące nisko na biodrach. Japonki. I nic poza tym.
– Wiesz cholernie dobrze, że mógłbym zdjąć jeszcze co nieco.
Niestety była to prawda. Przez ostatnie trzy lata mieszkaliśmy razem w trzypokojowym mieszkaniu w University Heights. Po tygodniu wspólnego życia Ollie postanowił się już nie krępować. Widziałem jego sprzęt tak często, że nawet nie chciałem o tym myśleć. Wiosną kończył studia – wtedy kiedy ja powinienem – i byłem pewien, że będę tęsknił za tym idiotą.
– Mandat. – Jase skinął głową na moją przednią szybę.
Westchnąłem i też tam zerknąłem. Ktoś ostrożnie wsunął pod wycieraczkę jasnożółtą karteczkę. Parking był przeznaczony wyłącznie dla pracowników uniwersytetu, ale ponieważ w tych okolicach zawsze brakowało miejsc parkingowych, to skorzystałem z pierwszego wolnego, jakie znalazłem.
– Dodam go do swojej kolekcji.
– Która jest, zaznaczam, ogromna. – Ollie zdjął z nadgarstka gumkę i związał nią swoje sięgające ramion blond włosy. – Więc dzisiaj impreza u nas?
Uniosłem szybko brwi.
– Hę?
Jase skrzyżował ramiona na piersi, uśmiechając się od ucha do ucha.
– Musimy uczcić powrót na uczelnię. – Ollie ziewnął, wyciągając się intensywnie, by strzeliło mu w plecach. – To będzie tylko mała domóweczka.
– O Boże.
Jase uśmiechnął się szerzej, ale ja miałem ochotę zmyć mu ten uśmiech z twarzy. Ostatnim razem, kiedy Ollie zorganizował „małą domóweczkę”, w naszym mieszkaniu było tyle ludzi, że większość z nich musiała stać. No i mogły też pojawić się gliny.
– Zamówcie pizzę. Ja muszę… – Ollie przerwał w połowie zdania i odwrócił się do mijającej nas kształtnej brunetki. Porzucił nas w mgnieniu oka i zaraz zarzucił rękę na ramiona dziewczyny. – Hej, mała, hej.
Ta zachichotała i objęła go w pasie.
Odwróciłem się do Jase’a, podnosząc ręce.
– Co?
– Przegrana sprawa. – Przewrócił oczami. – Ten kutas ma jakiś radar, kiedy chodzi o dziewczyny.
– Właśnie tak.
– Nie mam pojęcia, jakim cudem regularnie zalicza laski.
– To największa tajemnica życia. – Przeszedłem na przód pick-upa, po czym podniosłem mandat i otworzyłem drzwi od strony kierowcy. Żar buchnął mi w twarz. – Cholera.
Jase odwrócił się do mnie.
– Co się dzisiaj z tobą stało? Nie odpisałeś. A myślałem, że będziesz chciał pograć ze mną w FIF-ę.
– Oo, tęskniłeś za mną? – Zdjąłem T-shirt, zwinąłem go w kulkę i wrzuciłem do wozu.
– Może.
Ze śmiechem podniosłem czapkę z siedzenia i wcisnąłem ją na głowę, tak by daszek przysłonił mi oczy.
– Nie wiedziałem, że ze sobą chodzimy.
– No, teraz to już zraniłeś moje uczucia.
– Następnym razem, jak gdzieś wyjdziemy, postawię ci piwo.
– Może być. Jestem łatwy.
Posłałem mu szeroki uśmiech.
– Myślisz, że tego nie wiem?
Jase zaśmiał się i odwrócił, a następnie oparł się przodem o skrzynię ładunkową mojego pick-upa, skrzyżował ręce i przerzucił je przez bok wozu. Gdy nasunął okulary przeciwsłoneczne na nos, beztroski uśmiech zniknął z jego twarzy. Wiedziałem, co to oznacza. I nie wróżyło to niczego dobrego. Mało kto wiedział, jak gówniane bywało życie Jase’a. Większość ludzi zakładała, że ma łatwo, więc wszyscy, w tym ja, udawali się do niego, żeby rozwiązywał ich problemy.
Włączyłem klimatyzację i zamknąłem drzwi, a następnie stanąłem obok kumpla z boku pick-upa. Wsparłem się przedramionami o rozgrzany metal skrzyni ładunkowej i nachyliłem do przodu, by rozciągnąć łydki.
– Co jest?
Jedna ciemna brew ukazała się nad oprawkami okularów.
– Jedziesz na siłownię czy coś?
– Właśnie o tym myślałem. – Zmieniłem ustawienie nóg, pozbywając się w ten sposób napięcia. – Chcesz jechać ze mną?
– Nie – odpowiedział. – Muszę ruszyć na farmę. Skontrolować kilka spraw.
– Jak się ma Jack?
Na twarzy Jase’a pojawił się szeroki uśmiech, z powodu którego mijająca nas młoda pani profesor potknęła się na obcasach.
– Ma się świetnie – odpowiedział lekkim tonem, takim samym jak zawsze, gdy mówił o swoim bracie. – Wczoraj mi powiedział, że kiedy dorośnie, chce być Chuckiem Norrisem.
Zaśmiałem się.
– To bardzo dobry plan na życie.
– Zgadza się. – Zerknął na mnie znad okularów. – A jak ty się masz?
– Dobrze. – Odepchnąłem się od skrzyni ładunkowej. – Czemu pytasz?
Jase wzruszył ramieniem.
– Po prostu upewniam się, czy wszystko dobrze.
Bywały takie dni, kiedy ten komentarz mnie wkurzał. I też takie, gdy nic sobie z niego nie robiłem. Na szczęście dla Jase’a dzisiaj spływało to po mnie jak po kaczce.
– Nie martw się, nie zamierzam skończyć w kącie, szepcząc „na zawsze”. Wszystko jest w porządku. Naprawdę.
– Dobrze to słyszeć. – Posłał mi szeroki uśmiech, wycofując się, a następnie odwrócił głowę w kierunku, w którym poszła młoda pani profesor. – Impreza u ciebie, zgadza się?
– Czemu nie? – Podszedłem do drzwi kierowcy. – Mogę się założyć, że i tak pojawi się u nas połowa ludzi z uniwersytetu.
– Racja. – Jase okręcił się na pięcie. – Widzimy się później.
Wszedłem do schłodzonego wnętrza samochodu i ruszyłem w kierunku wyjazdu z parkingu. Musiałem zawlec swój leniwy tyłek na siłownię znajdującą się na kampusie zachodnim, choć wolałbym posadzić go na kanapie i uciąć sobie drzemkę.
Skręciłem w lewo przy znaku stopu i ruszyłem wzdłuż rzędu dwurodzinnych domów znajdujących się po mojej prawej stronie. Nagle zza drzwi jednego z nich wyleciała piłka do footballu i uderzyła jakiegoś chłopaka w tył głowy. Ze śmiechem sięgnąłem po…
Coś rudego przykuło moją uwagę.
Moje spojrzenie przemieniło się w pocisk termolokacyjny i, cholera jasna, natrafiło na coś gorącego. Zmrużyłem oczy. Czy to była Kruszonka?
Drzewo zasłoniło mi na sekundę widok, lecz zaraz znów ją ujrzałem. Promienie słoneczne odbijały się od szerokiej bransoletki zdobiącej jej nadgarstek.
O tak, to ona.
Następną rzecz zrobiłem bez zastanowienia. Z szerokim uśmiechem na twarzy odwróciłem czapkę daszkiem do tyłu, po czym ostro skręciłem w prawo, zastawiając tym samym ulicę.
Avery wskoczyła z powrotem na chodnik i zaczęła się rozglądać szeroko otwartymi oczami. Wcisnąłem przycisk i opuściłem szybę po stronie pasażera. Kruszonka otworzyła ze zdziwienia usta.
Posłałem jej szeroki uśmiech, zadowolony z tego, że jakoś przetrwała swój pierwszy dzień na uczelni.
– Avery Morgansten, znów się spotykamy.
Rozejrzała się dookoła, jakby myślała, że mogłem powiedzieć to do kogoś innego.
– Cameron Hamilton… cześć.
Pochyliłem się do niej, zarzucając rękę na kierownicę. Wyglądała cholernie uroczo, stojąc tak i bawiąc się bransoletką.
– Musimy przestać tak na siebie wpadać.
Przygryzając pełną dolną wargę, spuściła wzrok, po czym wbiła go w mój tatuaż i przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
Z pewnością nazwałbym postawę Kruszonki niezręczną. Z jakiegoś powodu, może dlatego, że miałem młodszą siostrę, czułem palącą potrzebę sprawienia, by się rozluźniła. Jednakże na tym etapie sytuacja przedstawiała się beznadziejnie.
– Ty we mnie wbiegłaś, a ja prawie cię przejechałem – wytłumaczyłem jej. – Jak tak dalej pójdzie, to dojdzie do jakiejś katastrofy.
Cisza.
Jeszcze jedna próba.
– Dokąd idziesz?
– Do samochodu – odpowiedziała, tym samym udowadniając mi, że jednak potrafi mówić. – Śpieszę się. – Znów przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą. – Więc…
– No to wskakuj, moja droga. Mogę cię gdzieś podwieźć.
Wbiła we mnie wzrok, jakbym kazał jej wejść na tyły białej furgonetki do porywania ludzi.
– Nie trzeba. Zostawiłam samochód na tym wzgórzu. Naprawdę nie ma takiej potrzeby.
– To żaden problem. – Jeszcze nigdy nie spotkałem tak cholernie opornej kobiety, szczególnie kiedy chodziło o zwykłą ludzką uprzejmość. – Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić po tym, jak prawie cię przejechałem.
– Dziękuję, ale…
– Ej! Cam! – Kevin pojawił się, kurwa, znikąd. Po prostu nagle podbiegł do nas i zatrzymał się niedaleko Avery. – Co porabiasz, stary?
Dziwnie zirytowany nie przestawałem wpatrywać się w Kruszonkę i powstrzymywałem pragnienie stuknięcia tego gościa swoim pick-upem.
– Nic, Kevin, po prostu próbuję z kimś rozmawiać.
Avery podniosła rękę, pomachała palcami i szybko zwiała, wymijając mnie oraz Kevina. Odprowadziłem ją wzrokiem, podczas gdy Kevin już gadał i gadał o czymś, co miałem kompletnie w dupie.
– Kurde – wymamrotałem, opadając z powrotem na oparcie fotela.
Avery uciekła, znowu.
A ja czułem dziką chęć ruszenia w pościg.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji