Zaufaj miłości - ebook
Zaufaj miłości - ebook
Caroline nie mogła pozwolić, by obcy ludzie wychowywali Jamiego, jej przyrodniego braciszka. Ich wspólny ojciec i jego nowa żona zginęli tragicznie, a kilkumiesięczne niemowlę zostało sierotą. Caroline uzyskała zgodę na adopcję. Stała się matką malca nie tylko na papierze. Pokochała go i stworzyła mu dom. Tymczasem po kilku latach pojawia się mężczyzna, do którego chłopiec jest niezwykle podobny, i w dodatku twierdzi, że jest ojcem Jamiego!
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-7569-7 |
Rozmiar pliku: | 995 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W podzięce dla Andy i Paula za długie lata przyjaźni i dodawania mi otuchy w pisaniu, za miłość i bezinteresowną pomoc dla nas obojga w ostatnich, trudnych latach.
Prolog
Z okna biblioteki Hopewell Manor Caroline Hopewell patrzyła na wezbraną rzekę, płynącą na tyłach posiadłości. Odetchnęła głęboko, szukając ukojenia w zapachu niemowlaka, którego trzymała na rękach, i emulsji cytrynowej, którą niedawno wypastowała półki na książki. Z niezliczonych tomów, stłoczonych od podłogi do sufitu na półkach z wiśniowego drewna, dolatywał też zapach lekkiej stęchlizny. Część drogocennych zbiorów znajdowała się w tym pomieszczeniu od ponad stu lat.
Nawet jednak w przyjaznym wnętrzu dobrze znanego sobie pokoju nie była w stanie się wyciszyć. Emocje Caroline były splątane niczym łodygi wodnych roślin w wartkim nurcie rzeki i tak mroczne i zamglone, jak błotniste dno. Po przeczytaniu testamentu ojca wiedziała to, co podejrzewała od dawna – siedemnastowieczny dwór i otaczająca go posiadłość miały być jedynym spadkiem po Jamesie Hopewellu.
W każdym razie jedynym przyzwoitym spadkiem, bo zostawił po sobie również wiele skandali.
Caroline powróciła myślami do przyczyny, dla której w ogóle doszło do odczytywania testamentu Jamesa Gallaghera Hopewella. Mimo całego rozgoryczenia Caroline opłakiwała ojca. Podobnie jak jej matka, która pamiętała, jakim był człowiekiem, kiedy wychodziła za niego za mąż przed dwudziestoma trzema laty.
Zdawała sobie sprawę, że to niemądre opłakiwać mężczyznę, który porzucił ją i jej cudowną matkę i ożenił się z o wiele młodszą kobietą, ponieważ była z nim w ciąży. Przytuliła mocniej słodkie maleństwo. Kochała braciszka mimo smutku i rozgoryczenia, jakie towarzyszyły jego przyjściu na świat.
Wciąż się zastanawiała, czy ojciec przeczuwał, że miała to być jego ostatnia podróż. Nie mogła zapomnieć jego oczu, kiedy podawał jej Jamiego i prosił, by zaopiekowała się braciszkiem, gdyby im coś się stało. Była niezadowolona, w końcu rzecz działa się w Boże Narodzenie – pierwsze w życiu Jamiego – a oni zostawiali dziecko, by jechać na wczasy z klientami.
Odwróciła się i spostrzegła matkę. W wieku czterdziestu lat Juliana Hopewell nadal była piękną, energiczną kobietą. Jej rudoblond włosy były równie lśniące, jak jasnozielone oczy. Wszyscy mówili im, że różnią się tylko kolorem włosów. Włosy Caroline były bardziej złociste. Obie miały wysokie kości policzkowe, lekko kanciastą szczękę i wydatne usta. Nawet lekko skośne oczy i kształt brwi Caroline odziedziczyła po matce.
– Usiądź, Caro, i powiedz mi wszystko – poprosiła Juliana.
Dwa identyczne fotele stały oświetlone bijącą z kominka ciepłą poświatą, która rozpraszała ponury mrok.
Caro ruszyła przez pokój, wpatrzona w zawiłe wzory perskiego dywanu. Modliła się, żeby jej decyzja nie przysporzyła matce dodatkowego cierpienia, nie zrujnowała jej życia czy życia Jamiego.
Przekonywała samą siebie, że nie ma wyboru. Złożyła obietnicę, a w dodatku teraz miała ona zupełnie inną wagę.
– Mamo, zdecydowałam się na krok, który chyba zrozumiesz. – Zdawała sobie sprawę, że mówi błagalnym tonem.
Bez trudu czytała w myślach Juliany; ich charaktery były równie podobne, jak twarze. Tak wiele zmieniło się w tak krótkim czasie!
– Naprawdę myślisz, że nie wiem, co chcesz powiedzieć? – spytała Juliana.
Caroline gładziła malca po pleckach, próbując go uspokoić.
– Chcę zatrzymać Jamiego, jeśli sąd wyrazi zgodę – zaczęła, usiłując mówić głośno i zdecydowanie. – Z czasem postaram się go adoptować. Gdyby Natalie miała rodzinę, musiałabym uwzględnić ich prawa do dziecka. W tej sytuacji nie mogę dopuścić do tego, żeby władze stanowe oddały go obcym ludziom. Powinien dorastać tutaj. Wiem, że to nie jest w porządku wobec ciebie. Tak jak wszystko inne, mamo. A teraz…
– Usiądź. Chodzisz z nim już od paru godzin.
Caroline z ulgą usadowiła się w skórzanym fotelu, który czekał rozgrzany ciepłem kominka. Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na matkę. Jak wiele by dała, żeby oszczędzić jej cierpienia w ostatnich latach. Romans ojca, rozwód, dziecko, wypadek… Nawet zza grobu ojciec obarczał matkę swoimi sprawami.
– Chyba byłaś zaskoczona, że ojciec wyznaczył cię ad-ministratorką Hopewell.
– Nadal jestem zaskoczona. – Juliana uniosła brwi o idealnym łuku.
Nie wypadało mówić źle o zmarłych, ale James nie postępował uczciwie.
– Teraz będziesz obciążona odpowiedzialnością za utrzymanie Hopewell – ciągnęła.
Obie będą obciążone, dodała w myślach.
Juliana skinęła głową, sprawnie porządkując stertę czasopism, które rozsypały się jej na kolanach.
– Wolę sądzić, że James usiłował na swój sposób być uczciwy.
– Ale to przykuwa cię do tego miejsca.
– Caro, twój ojciec wiedział, że kocham tę stertę cegieł i kamieni nie mniej niż on. Wiedział też, że zaopiekuję się posiadłością, póki dzieci nie będą potrafiły się nią zająć. Testament pozwala mi dożywotnio mieszkać tutaj. Bardzo was wszystkich kochał. On… – Urwała. Włożyła czasopisma do stojaka przy fotelu. – On był dobrym ojcem.
– I bezsprzecznie beznadziejnym mężem – dorzuciła Caroline.
– Spuśćmy na to zasłonę milczenia. Teraz Hopewell należy do ciebie, twoich sióstr i brata. Ojciec i Natalie nie żyją. Wróćmy do twojej decyzji. Dziecko to ciężar, Caro. Zwłaszcza Jamie. Myślisz, że nie słyszę, jak popłakuje niemal przez cały czas?
Caroline zesztywniała.
– Jego rodzice nie żyją. Jest niespokojny.
– Płakał, zanim zginęli. Wiem, że kochasz braciszka. Ja też go kocham. Nigdy nie winiłam Jamiego za to, co zrobili James i Natalie.
Właśnie dlatego Caro czuła, że wolno jej podjąć taką decyzją. Matka kocha Jamiego, mimo że jest synem kobiety, która zabrała jej męża.
– Nie mogę oddać go obcym ludziom.
– Rozumiem to, ale dopiero zaczynasz życie.
Oczy Caroline zaszły łzami. Mocno przycisnęła dziecko do siebie. Przytknęła policzek do jego pokrytej puchem główki. Łączyło ją z nim o wiele więcej niż tylko obowiązek.
– Dam sobie radę, mamo.
Juliana Hopewell uśmiechnęła się łagodnie.
– W to nie wątpię. Rzecz w tym, jak ciężko ci będzie i ile będziesz musiała ponieść wyrzeczeń, córeńko. Już to przemyślałam. Wychowam Jamiego. Jak już wspomniałam, mogę tu mieszkać do końca życia. A to jest przecież także dom Jamiego. Mam dopiero czterdzieści lat. W dzisiejszych czasach wiele kobiet zakłada rodziny w tym wieku.
– Nie! – Caro nie mogła się na to zgodzić. – Ja mu to przyrzekłam, a ty już odchowałaś swoje dzieci, mamo. Abby dopiero wyjechała na studia. Pora, żebyś wreszcie zajęła się sobą.
– A ty masz przed sobą całe życie – zaoponowała Juliana. – Wierz mi, większość mężczyzn nie marzy o gotowej rodzinie, choćbyś była nie wiem jak piękna. Dziecko mocno zaważy na twoich szansach.
Caroline przeniosła wzrok z braciszka na matkę.
– Szczerze mówiąc, mamo, nie wiem, czy wyjdę kiedykolwiek za mąż, wiedząc, jak ojciec postąpił z tobą. A tak przynajmniej będę miała dziecko.
– Małżeństwo nie kończy się na dzieciach. – Juliana podniosła głos. – Małżeństwo to dzielenie z partnerem radości i smutków, to wzajemne wspieranie się.
– Czyli to wszystko, czego ojciec nie robił. Przypomnij sobie Kyle'a, mojego tak zwanego narzeczonego, który jednego dnia zapewniał mnie o miłości, a drugiego żądał zwrotu zaręczynowego pierścionka.
– Kyle Winston po trupach wspinał się po szczeblach towarzyskiej drabiny. Lepiej, że zniknął nam z oczu. To nie był człowiek, tylko szczur, i ma dokładnie taką żonę, na jaką sobie zasłużył.
Kiedy Caro widziała go ostatni raz w mieście, szedł objuczony pakunkami, z uwieszoną u ramienia szczebioczącą żoną. Rozumnych ludzi miłość zmieniała w głupców. Obracała w gruzy ich uporządkowane życie. Wystarczy spojrzeć na spustoszenia, jakich dokonał jej ojciec, zakochując się w kobiecie, która nie była jego żoną.
– Tak czy owak, nie można osądzać całego rodu męskiego na podstawie dwóch osobników – ciągnęła Juliana.
Można się było z tym zgodzić lub nie, Caro jednak postanowiła brnąć dalej.
– Mówmy o Jamiem. Jeśli jego obecność tutaj będzie dla ciebie przykra, zamieszkam osobno, jak tylko znajdę pracę.
– Ani mi się waż! – przeraziła się Juliana. – Jamie przypomina mi o rozstaniu, ale rozwód miał też swoje plusy.
– Nie rozumiem. – Caroline ściągnęła brwi.
– Przez te wszystkie lata sądziłam, że jestem szczęśliwa. Tak jednak nie było i dopiero odejście Jamesa uprzytomniło mi tę prawdę. Teraz dopiero dowiaduję się, kim jestem i kim chciałabym być.
– Kim, mamo?
Juliana zawahała się.
– Obiecujesz, że nie weźmiesz mnie za wariatkę?
– Jesteś najbardziej zrównoważoną osobą, jaką znam. Kim chcesz zostać?
– Nie kim, ale czym. Pieniądze, jakie dostałam przy rozwodzie, nie starczą mi na długo. Nie mam zawodu, a jeszcze kawał życia przede mną. Muszę się z czegoś utrzymywać, podobnie jak wy. Zamierzam coś zrobić z tym kawałkiem ziemi na urwisku, który kupiłam za część odprawy rozwodowej.
– Myślałam, że go kupiłaś, bo przypominał ci Włochy.
– Przypomina mi Włochy i winnicę, w której dorastałam. Lubię tam chodzić.