Zaufaj swojemu sercu - ebook
Zaufaj swojemu sercu - ebook
Próba rozprawienia się z przeszłością, zdobycie szansy na nowe życie, a do tego miłość, która przychodzi niezauważenie…
Życiowe ścieżki niejednokrotnie prowadzą nas tam, dokąd najmniej spodziewamy się dotrzeć. Marta Kamińska wie o tym najlepiej. Mieszka w Warszawie u sióstr zakonnych. Trafiła do nich przed czterema laty wskutek tragicznych wydarzeń. Pracuje z dziećmi, wiedzie spokojne życie, czuje się tu bezpiecznie.
Nieoczekiwanie dostaje zaskakującą propozycję pracy i wyjeżdża na Mazury do urokliwego miasteczka Budlewice. Ta zmiana okazuje się pasmem wyzwań. Ciągłe starcia z pracodawczynią Otylią Bardo, poznanie historii tajemniczego ogrodu, dziwna relacja z Wiktorem i próba podarowania szczęścia małej dziewczynce – z tym musi zmierzyć się Marta. Do tego przypadkowo wpada na trop pewnej tajemnicy, która odmieni historię jej rodziny. Sama również coś skrywa i zrobi wszystko, by ukryć ten sekret przed całym światem. Ktoś jednak będzie bardziej przebiegły niż ona…
Czy plotka potrafi zniszczyć czyjeś życie? Czy można uciec przed przeznaczeniem? Czy mimo ryzyka powinno się walczyć o siebie?
Niezwykle prawdziwa, przejmująca i pełna emocji historia o tym, że zawsze jest dobry moment na rozprawienie się z przeszłością i rozpoczęcie nowego życia. To, co było, można nazwać doświadczeniem, lekcją, sprawdzianem. O szczęście warto starać się każdego dnia i to od nas zależy, kiedy tak naprawdę po nie sięgniemy.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2576-8 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pośrodku pochłoniętego przez drapieżny ogień ogrodu stała piękna kobieta w zwiewnej białej sukni. Na jej twarzy rysowały się paniczny strach i ból. Chciała uciec z tego piekła, ale ogniste jęzory otaczały ją coraz ciaśniej. Serce jej podpowiadało, że za chwilę zabraknie jej sił, by walczyć o przetrwanie. Próbowała odnaleźć jakiekolwiek wyjście, ale ze wszystkich stron szybko zbliżał się ogień. Przed oczami stanęło jej całe życie, które przecież tak niedawno udało się odbudować na skrawkach miłości. Próbowała krzyczeć, ale gryzący dym nie pozwolił jej na wypowiedzenie ani jednego słowa. Dusiła się. Z każdą sekundą malały jej szanse na ucieczkę z miejsca, które przypominało piekło. Jej oczy, pełne ostatnich porywów nadziei, spoglądały w kierunku bramy wejściowej.
Stał przed nią rosły mężczyzna, który za wszelką cenę chciał przedrzeć się przez płomienie. Odważnie wskoczył w tuman ognia i dymu, by po chwili się wycofać. I tak jeszcze wiele razy próbował dotrzeć coraz głębiej do ogrodu. Słyszał głos kobiety, ale nie mógł jej odnaleźć. Więc próbował jeszcze raz, z coraz większą odwagą w sercu. Nie mógł pozwolić, by szalejący żywioł odebrał mu tak brutalnie największe szczęście jego życia. Liczyła się tylko ona. To dla niej przeklinał ogień i rzucał się wprost w jego objęcia. Walczył. Jego mocno poparzona twarz przynosiła ogromny ból, a skóra na całym ciele przypominała rozgrzane węgle. Czuł całym sobą, że zaczyna przegrywać. Chciał za wszelką cenę uratować ukochaną kobietę, ale dzielił ich coraz większy mur ognia. To była ostatnia szansa. Z rozpędem wbiegł przez rozgrzaną do granic możliwości mosiężną bramę, by zniknąć za murem ognia. Nie było go widać. Nie było słychać jego głosu ani głosu kobiety, której spieszył na ratunek. Tylko płomienie ognia tańczyły jak szalone.
Marta obudziła się z przerażającym krzykiem. Czuła, jak jej ciało oblewa zimny pot, a dreszcze przeszywają je jak ostre sztylety. Rozejrzała się wokół siebie, rozpoznała kontury i odetchnęła z wyraźną ulgą. To był tylko koszmarny sen. Uspokoiła się. Była u siebie. To jej łóżko i jej skromny pokoik. Znała dokładnie jego zakamarki. Oddech nieco jej się uspokoił. Przetarła dłońmi zmęczone oczy. Jeszcze raz w duchu podziękowała, że to był tylko kolejny koszmar. Wstała ostrożnie z łóżka i założyła szlafrok. Podeszła do okna, z którego o tej porze roku wiał potworny ziąb, a na szybach mróz wymalował piękne witraże. Spojrzała przez nie na zaśnieżony dziedziniec zakonu. Nieco się zdziwiła, że w środku ciemnej i mroźnej nocy idą tamtędy dwie zakonnice. Pomyślała, że pewnie coś musiało je zaniepokoić i postanowiły to sprawdzić. Przecież też mają swoje problemy.
Wróciła do jeszcze ciepłego łóżka. Była pewna, że tej nocy już nie zaśnie. Tylko dlaczego miała znowu ten koszmar? Ogród, pożar… kobieta. Miała wrażenie, że ta kobieta wołała nie tylko stojącego przed bramą mężczyznę, ale też właśnie ją, Martę. Jakby chciała jej coś powiedzieć, coś wyznać. Nie rozumiała tego snu, tym bardziej że śnił jej się od ponad roku. Przynajmniej raz w miesiącu. Dlaczego ten koszmar wybrał akurat ją? Owszem, w jej życiu było wiele tragedii, ale na pewno nie było w nim pożaru. Nigdy nie poznała ludzi, którym ogień niósł widmo śmierci. Nigdy ich nie spotkała. Ale byli jej tak dziwnie bliscy. Uznała, że to nie dzieje się naprawdę, i zrzuciła winę na swoją wyobraźnię. Przykryła sobie głowę kołdrą, by chociaż tak odgrodzić się od złych niespodzianek zimowej nocy. Chciała spokoju. Jej życie wyczerpało limit tragedii. Nawet ona, Marta, ma wreszcie prawo do szczęścia.
W pokoju panowała ciemność. Przez grube zasłony z czarnej tkaniny nie mógł się przedrzeć najmniejszy promień słońca. Czerń. Kolor żałoby i rozpaczy. To było największe dziwactwo pani Bardo. W jej domu nie mogło być słońca, bo słońce to radość i nadzieja. A tych uczuć jej serce już nie pamiętało. W ich miejsce zadomowiły się żal, ból i zwątpienie we wszystko, co nosiło znamiona dobra.
Siedziała w swoim potężnym fotelu, który lata temu sprowadziła z Włoch. Popijała zimną herbatę i przeklinała w myślach zły los. To był jej rytuał. Siedzenie i rozmyślanie nad tym, że życie jest jednym wielkim nieszczęściem i nie powinno trwać zbyt długo. Nazywała je wieczną żałobą i parszywym zbiegiem przypadków. Czekała na własną śmierć i była zawiedziona, że ta nie upomina się o zgorzkniałą kobietę. To było największą ironią losu.
Blask księżyca był jedynym świadkiem nocnych spacerów. I jedynym przyjacielem, który słuchał i nie oceniał. Widoczne w świetle nocy blizny na twarzy mężczyzny wydawały się nieco łagodniejsze. Płynące po nich łzy jeszcze bardziej podkreślały tragedię, jaka stała za oszpeconą twarzą. Ale nie to było teraz ważne. Mężczyzna już dawno znajdował się myślami w innym miejscu. Wyobrażał sobie wspaniały ogród, otoczony przez potężne drzewa, które dawały cień pięknym krzewom i kwiatom. Na środku ogrodu tańczyła kobieta w białej sukni o urodzie tak niezwykłej niczym wszystkie kwiaty jej królestwa. Obok niej niezdarnie poruszała się mała dziewczynka o włosach jasnych jak mleko. Próbowała naśladować kobietę. Jej dziecięcy śmiech napełniał ogród najpiękniejszą melodią. Był to widok niezwykły. Definicja szczęścia. Wspomnienie najlepszych chwil w życiu.
– Dlaczego ona? Przecież to ja miałem ponieść karę… – wyszeptał gorzko mężczyzna i zasłonił twarz dłońmi, na których widniały szerokie blizny. Znak po tamtym tragicznym wydarzeniu, od którego minęło już kilka lat, ale on miał wrażenie, jakby to było wczoraj.
Co noc zadawał sobie najważniejsze pytania. Dlaczego ona? Dlaczego za wszystkie wyrządzone w życiu zło przyszło mu zapłacić tak wysoką cenę? I dlaczego tragedia dotknęła jego ukochaną? Przecież to on był winny wszystkiemu. Nie ona. Ale los chciał inaczej… To właśnie jej odejście miało być dla niego największą karą. I jest. Teraz już nic nie ma sensu. Tylko Lusia. Tylko ona się liczy. Niech będzie jeszcze w życiu szczęśliwa. Tylko jak? Bo on jej nie potrafi dać szczęścia. Kto sam nie czuje szczęścia, ten nie podzieli się nim z innymi.
Dziewczynka miała niespokojny sen. Ściskała w dłoniach pluszowego misia. Jedyną namiastkę szczęścia w tym wielkim i pustym domu. Jej maleńkie ciało na potężnym łóżku przypominało puch na wietrze. Tak też się czuła. Jak widmo. Nikt jej nie zauważał, nie rozmawiał z nią. Jakby jej nie było. Wiele razy wyobrażała sobie, jak w nocy wychodzi z domu i idzie przed siebie. Czy ktoś by zauważył jej nieobecność? Pewnie nie. Przecież była widmem. Tylko że ona tak bardzo chciała być kochana. Jak kiedyś. Gdy żyła mama.
Ten dom był dla niej czymś na kształt więzienia. Nie lubiła ciemnych kolorów ścian, ciężkich zasłon, które skutecznie blokowały promienie słońca, i drażniącego zapachu zabytkowych mebli po renowacji. Jakby całe jego wnętrze krzyczało, że nigdy więcej nie można będzie usłyszeć tu śmiechu, radosnych rozmów i odgłosów codziennych zajęć rodziny, która jeszcze kilka lat temu wiodła tu szczęśliwe życie. Teraz panowały tu jedynie przerażająca cisza i jeszcze większy smutek.Miała wrażenie, że słyszy pianie koguta, co było niemożliwe, ponieważ znajdowała się w budynku stojącym niemalże w samym sercu stolicy. Nakryła się kołdrą prawie po czubek głowy, bo czuła, że jest jej zimno. Pod tym schronieniem była bezpieczna. Ten nawyk został jej jeszcze z dzieciństwa. Kiedy było jej smutno lub źle, wtedy przykrywała sobie głowę.
Teraz była dorosłą kobietą. Miała trzydzieści pięć lat i porządny bagaż życiowych doświadczeń, których mało kto mógłby jej pozazdrościć. Ta myśl sprawiła, że chciała znowu zapaść w sen. Najlepiej taki zimowy, jak niedźwiedź. W zamian usłyszała dźwięk budzika. Wysunęła rękę i wyłączyła go. Musiała wstawać. Odkryła się i zwinnie usiadła na skraju łóżka. Sięgnęła szybko po szlafrok. Było jej naprawdę zimno. Liczyła na to, że pomoże jej gorący prysznic. Udała się do łazienki, po drodze rozejrzała się po swoim pokoju.
Był niewielki, miał może dwanaście metrów. Utrzymany w dość surowej aranżacji. Poza łóżkiem były w nim jeszcze biurko, krzesło, niewielki regał na książki i stara narożna szafa, której drzwiczki się poluzowały i skrzypiały jak podłoga w jakimś bardzo starym domu. Do pokoju przynależała niewielka łazienka.
Wzięła szybki prysznic i przebrała się w codzienne ubrania. Czekał ją naprawdę ciężki dzień. Rozejrzała się ostatni raz po pokoju, zabrała ze sobą telefon i otworzyła drzwi. Za nimi ktoś stał. Aż podskoczyła z przestrachu.
– Masz coś do ukrycia, że tak się boisz? – zapytał z szelmowskim uśmiechem Bogdan, który na co dzień odpowiadał w zakonie za sprawy techniczne. Miał prawie pięćdziesiąt lat, żonę, czwórkę dzieci i wieczny problem z tym, by ze wszystkim zdążyć na czas.
– Zwariowałeś? Chcesz, żeby mi serce stanęło?
– Oj tam, zaraz oskarżasz mnie o najgorsze… – przyznał ze skruszoną miną i przez ramię zajrzał do jej pokoju.
– Szukasz kogoś? – zapytała.
– Tak się tylko rozglądam, czy aby na pewno w twojej komnacie nic nie szwankuje. Słyszałaś w nocy te krzyki?
– Nie. A co się stało?
– W pokoju siostry Barbary poszła rura przy grzejniku. No i woda zaczęła się lać po ścianach. Musiałem interweniować. I to szybko.
– Ty nasz superbohaterze. Bez ciebie byśmy poginęły – przyznała Marta i zrobiła przy tym śmieszną minę.
– Ty się śmiej, bo gdybym nie zareagował w porę, teraz byśmy tu mieli prawie potop. No ale jakoś dało się to ogarnąć. A poza tym to sprawę mam.
– Jaką?
– Poradzić się chciałem.
– O co chodzi? Mów jaśniej, bo jeszcze nie umiem czytać w myślach.
– No bo w kwietniu mamy z żoną rocznicę ślubu. Sama wiesz, jakie są kobiety…
– Niby jakie?
– Chcą romantyzmu i całej tej otoczki. A ja słaby w tym jestem. No ale żonę kocham ponad życie i chcę jej zrobić niespodziankę. Coś ekstra, bo to okrągła rocznica. I tak sobie pomyślałem, że może ty coś wymyślisz.
– Dobra, postaram się jakoś ci pomóc. Chociaż nie jest tajemnicą, że kobiety uwielbiają kwiaty, biżuterię i romantyczne kolacje.
– No wiem, ale ja bym chciał zrobić dla żony coś takiego naprawdę ekstra.
– Ekstra… Może lot balonem nad Warszawą?
– Lot balonem? – Zrobił wielkie oczy. – Tylko nie to…
– Dlaczego?
– Mam lęk wysokości. Okropny lęk. Nie przeżyję tego.
– To może lekcje tanga dla dwojga?
– Oj nie, tylko nie taniec. Taki ze mnie tancerz jak z mechanika primabalerina.
– Może nie będzie tak źle. Tu chodzi o bliskość, dobrą zabawę.
– Nie, wolałbym się nie kompromitować przed żoną. Wiesz, chcę jej zaimponować. Żeby wiedziała, że mimo upływu lat wciąż jestem tym samym nieco szalonym i pełnym energii Bogusiem, w którym się zakochała. – Wyszczerzył śnieżnobiałe zęby. Doprawdy mógłby wziąć udział w reklamie pasty do zębów.
– No tak, zapomniałam, że każdy facet ma coś z jaskiniowca i zawsze chce być doceniony przez partnerkę. Dobra, pomyślę nad tym, co da się zrobić. Daj mi czas do jutra.
– Dziękuję, nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
– Ale nie ma nic za darmo. Wieczorem naprawisz mi tablicę w świetlicy.
– Jasne, zaraz wpisuję ją na listę swoich priorytetów.
– Dzięki. Uciekam już, bo zaraz śniadanie, a potem zajęcia z dzieciakami.
– Pozdrów je ode mnie. Miłego dnia, słońce.
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji