Zawierucha - ebook
Młoda kobieta porzuciła miasto, które znała od urodzenia i zmieniła swoje imię, żeby nikt nie mógł jej odnaleźć. Chciała tylko komuś pomóc, ale wtrącając się w cudze życie, musiała teraz ponieść tego konsekwencje w swoim. To już kolejny raz, kiedy dostała nauczkę od życia, lecz tym razem postanowiła ją zapamiętać. Dlatego, kiedy przez przypadek poznaje tajemniczego mężczyznę, woli wiedzieć o nim jak najmniej. Dean, za namową swojego kuzyna, przybywa do małego miasteczka, ale nie jest do końca przekonany, czy osiedli się w nim na stałe. Mężczyzna ma sporo na sumieniu, ale teraz postanawia uporządkować swoje życie. Przypadkowo poznana kobieta wydaje mu się interesująca, lecz jeszcze nie wie, że trudno będzie do niej dotrzeć. Mimo iż są otoczeni życzliwymi ludźmi, ufają tylko sobie. Tych dwoje łączy więcej, niżby chcieli przyznać. Pragną tego samego – normalnego, spokojnego życia. Co mogłoby pójść źle?
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397763807 |
| Rozmiar pliku: | 857 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nie martw się. Przyjdę wcześniej. Obiecuję.
Prowadziłam samochód, rozmawiając z Hope, właścicielką baru, w którym pracowałam. Jej bratanica, Vivian, znowu wymigała się od pracy i po raz kolejny musiałam ją zastąpić. Nie byłam z tego faktu zadowolona, zwłaszcza, że obsługa klientów nie należała do moich obowiązków.
Przeważnie siedziałam na zapleczu w małym biurze i zajmowałam się zamówieniami, płatnościami oraz wszystkim, co wiązało się z księgowością Hope’s Diner. Tylko w przypadku, gdy Młoda nawalała, Hope prosiła mnie, abym stanęła za barem. Nie lubiłam tego. Poranny, wzmożony ruch wymagał ode mnie intensywnych kontaktów międzyludzkich, a ja wolałam od nich stronić. Jedynym plusem tych częstych niedyspozycji Vivian była zamiana godzin spędzonych za barem na jeden wolny dzień w tygodniu. Wykorzystywałam go na podróż do Bostonu. W lecie taka trasa zajmowała mi około czterdziestu minut w jedną stronę, ale przy takiej śnieżycy, jaka panowała dzisiaj, wracałam już ponad godzinę.
Na zewnątrz było już ciemno i zimno, a nieodśnieżona droga utrudniała szybszą jazdę. Grudzień przywitał nas mroźną aurą i tylko ozdoby świąteczne, które dekorowały prawie każdy dom, ocieplały wizerunek zimy. Do świąt pozostało jeszcze dwadzieścia jeden dni, lecz szaleństwo światełek, reniferów, gwiazdeczek i wszystkiego, co z gwiazdką związane, zalało miasteczko w pełni.
W Bostonie można było dostać oczopląsu od kolorowych dekoracji. Tęskniłam za tym miastem, tą anonimowością wśród tłumu ludzi i tętniącym w nim życiem. Odkąd przeprowadziłam się do małego miasteczka, zewsząd otaczała mnie cisza. Cały czas miałam wrażenie, jakby wszechobecne buzowanie dźwięku z rozmów ludzi, odgłosów silników i klaksonów na ulicach, nagle ustało. Zamarło, przeszywając mnie osobliwą odmianą samotności.
– Wracasz już? – zapytała Hope.
– Tak, ale w domu pewnie będę dopiero za pół godziny. Nie sądziłam, że na wieczór tak się rozpada. Wcześniej tylko prószyło – żaliłam się.
– Jedź ostrożnie. A może wpadniesz do baru na gorącą czekoladę z bitą śmietaną?
– Nie namówisz mnie. Nie tym razem. Chcę jechać prosto do domu. Jestem wykończona.
– Rozumiem.
Zmrużyłam oczy. W oddali dostrzegłam jakąś zgarbioną postać, która z dużym, wojskowym workiem kierowała się do miasteczka. Czarna kurtka, ciężkie wojskowe buty. To mógł być tylko Jax.
Nie rozumiałam tylko, dlaczego postanowił wyruszyć taki kawał drogi w taką pogodę. Był znany z tego, że lubił spacerować, zwiedzać okolicę. Wszystkie lasy eksplorował w samotności, mając przy sobie niezbędne przedmioty pozwalające przetrwać w dziczy. Jednak dzisiejsza wyprawa była pogwałceniem wszelkiego rozsądku.
Jax był nieco dziwnym, lecz bardzo sympatycznym mężczyzną. Lubiłam jego opowieści o tym, z jaką łatwością potrafi sam rozpalić ogień i o czym powinnam pamiętać, gdy zgubię się w lesie lub musiałabym uciekać. Miałam nadzieję, że ta wiedza nigdy mi się nie przyda, ale słuchałam uważnie, bo w moim przypadku niczego nie mogłam wykluczyć. Poza tym był odludkiem tak jak ja. Wprawdzie od czasu do czasu przychodził na kawę i śniadanie do naszego baru, jednak rzadko widywałam go w centrum miasteczka, kiedy odbywały się różne festyny czy nawet wspólne, uroczyste zapalanie światełek na olbrzymiej choince.
– Hope? – odezwałam się, gdy ta chciała się już rozłączyć.
– Tak?
– Czy Jax Lewis gdzieś wyjeżdżał?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
– Bo chyba znowu gdzieś się zapuścił i teraz spaceruje sobie drogą, jakby nigdy nic, a przecież na zewnątrz jest prawdziwa zadyma. Wycieraczki ledwie nadążają z odgarnianiem śniegu z szyby. On chyba zwariował.
– Już od dawna powtarzam, że powinien znaleźć sobie nową kobietę, to by mu się odechciało wychodzenia z domu i łażenia nie wiadomo gdzie.
– Podwiozę go do domu, bo inaczej będę go miała na sumieniu. Muszę kończyć. Do jutra.
– Do jutra.
Odłożyłam telefon, obiecując sobie, że wreszcie zainwestuję w zestaw głośno mówiący. Podjechałam do Jaxa, zatrzymałam się tuż obok niego i opuściwszy szybę od strony pasażera, zawołałam głośno, żeby mógł mnie usłyszeć przez czapkę, kaptur i śnieżycę.
– Hej, nieznajomy. – Uśmiechnęłam się. – Wsiadaj, zanim odmrożą ci się wszystkie członki. Wrzuć torbę na tylne siedzenie.
Mężczyzna stanął, zaskoczony, ale nie trzeba było go drugi raz namawiać. Zrobił dokładnie tak, jak go poinstruowałam – wrzucił plecak, następnie szybko usadowił się tuż obok mnie. Uśmiechałam się, kiwając głową w niedowierzaniu, jak można w taką pogodę wybrać się na przechadzkę. Jednak gdy tylko zsunął kaptur i popatrzył w moją stronę, zamarłam.
Ożeż nagła mać!
Mężczyzna pocierał dłonie, chcąc je z pewnością rozgrzać. Jego niebieskie oczy świdrowały mnie z niepokojącym błyskiem, ale wmawiałam sobie, że to przez panujący na zewnątrz mróz pozostawały niezwykle lustrzane. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. Gdy tylko zdałam sobie sprawę, że w moim samochodzie siedzi prawdziwy NIEZNAJOMY, a nie Jax.
Chyba na moment przestałam oddychać.
– Dzięki, że się zatrzymałaś – odezwał się tak niskim głosem, że powinnam otworzyć drzwi i uciekać obojętnie w jakim kierunku, byle jak najdalej od niego. Zamiast tego wgapiałam się w jego czerwoną od mrozu twarz.
– Próbowałem złapać stopa, ale nikt się nie zatrzymał. Zresztą mało tu samochodów przejeżdża. Straszne zadupie. Chcę dostać się do Maynard. Jedziesz w tamtym kierunku, prawda?
Pokiwałam pospiesznie głową, jakby od tego zależało moje życie. Byłam wierną fanką thrillerów i horrorów, a teraz to było moim przekleństwem. Moja wyobraźnia osiągnęła szczyt swojej aktywności, a najgorsze było w tym to, że umysł od razu zaserwował mi obraz ostatniej sceny wraz z napisami końcowymi, gdzie moje rozczłonkowane ciało wtapiało się w śnieg, oznaczając się krwistymi obwódkami.
– To co, jedziemy? – zapytał.
Nie mogłam go wyrzucić, bo przecież sama zaprosiłam go do środka. Wszystko we mnie krzyczało, żeby uciekać, ale posłusznie odwróciłam się w stronę przedniej szyby, chwyciłam kierownicę, i ruszyłam wolno przed siebie. Jednak co chwilę zerkałam kątem oka na mojego towarzysza, gotowa w każdej chwili się bronić.
Świąteczna piosenka, która właśnie leciała w radio, dodawała upiorności tej chwili. Serce nadawało swój własny rytm w moich skroniach, w uszach wręcz mi dudniło.
Zaczęłam oddychać powoli, a raczej zaciągać się powietrzem z nadzieją, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.
– Znasz to miasteczko? – zapytał.
Ponownie skinęłam głową. Nadal czułam się jak zakładnik, chociaż musiałam przyznać, że nieznajomy nie wykazywał żadnych złych zamiarów. Przynajmniej na razie.
Będę miała nauczkę na przyszłość.
– Wiem, że potrafisz mówić – powiedział tonem, który chyba miał mnie zachęcić do wypowiedzenia choćby jednego słowa.
Dziwna fala gorąca oblała moje ciało. Czułam się, jakby mnie złapał na gorącym uczynku. Sama stworzyłam sobie zagrożenie, zapraszając obcego faceta do samochodu, a teraz szukałam winnego za moje przerażenie.
Rzuciłam w jego stronę oszczędny uśmiech, po czym znowu skupiłam się na drodze. Nerwowo zaciskałam dłonie na kierownicy, czujna, jak nigdy dotąd.
– To jedna z tych mieścin, gdzie pewnie wszyscy się znają?
– Poniekąd.
– Nie lubię takich miejsc – powiedział znacznie ciszej, jakby do siebie.
Sprawiał wrażenie niezadowolonego z powodu tego, co usłyszał, ale żywiłam przekonanie, że doskonale wiedział, dokąd zmierza, więc nie rozumiałam tych uwag na temat charakteru małego miasteczka.
– Skoro nie lubisz takich miejsc, to dlaczego jedziesz do jednego z nich? – zainteresowałam się, chwilowo ignorując niebezpieczeństwo.
– Kuzyn postanowił ściągnąć mnie do pracy.
– W takim razie musisz bardzo lubić kuzyna, ale on ciebie chyba mniej.
– Tak? A skąd to założenie?
– Nie wyjechał po ciebie w taką pogodę. Może miał nadzieję, że jednak nie dotrzesz na miejsce.
Parsknął śmiechem i dopiero teraz zauważyłam, że mój strach powoli zaczął ustępować, a przestrzeń po nim zapełniała się ciekawością. Intuicja podpowiadała, abym ostudziła rozbudzający się we mnie zapał do dalszej rozmowy.
Czy jej posłuchałam?
– Nie lubisz małych miasteczek, więc obstawiam, że pochodzisz z dużego miasta – zaczęłam, lekceważąc wszelkie znaki ostrzegawcze. – Gdzie mieszkałeś do tej pory?
– W małej, zamkniętej społeczności.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Czy on właśnie mi powiedział, że opuścił jakąś sektę? Niemożliwe. Poza tym moje pytanie dotyczyło miasta, więc postanowiłam doprecyzować, zbywając całkowicie jego wcześniejszą wypowiedź.
– A konkretnie, gdzie?
– W więzieniu.
Zastygłam, a noga samoistnie oderwała się od pedału gazu. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła i właśnie się w nim znalazłam. Po co w ogóle wdałam się z nim w rozmowę? Mogłam po prostu cały czas kiwać głową jak nienormalna, ale oczywiście jak typowa bohaterka horroru parłam naprzód, byle głębiej w las. A teraz, na własne życzenie, znalazłam się w tym lesie sam na sam z przestępcą.
– Jest aż tak ślisko?
– Słucham? – odezwałam się, cudem wydarta z przerażającego transu.
– Jedziesz tak wolno, jakby ktoś nas pchał.
– Warunki są kiepskie – wymamrotałam.
– W porządku. Przynajmniej zdążę się rozgrzać zanim mnie wysadzisz.
Modliłam się w duchu, żeby to nie były ostatnie chwile mojego życia. Zaprosiłam do samochodu przestępcę. Z własnej woli zatrzymałam się w śnieżną, ciemną noc, żeby pomóc znajomemu, ale nieopatrznie znalazłam się z nieznajomym w bardzo małej, zamkniętej przestrzeni.D E A N
Miałem cholerne szczęście, że ta kobieta się zatrzymała. Myślałem, że odmrożę sobie jaja, ale zjawiła się ona, jakby była zadośćuczynieniem tych parszywych trzech lat, które spędziłem w pace. Kiedy usłyszała, że wyszedłem z więzienia, mocno się spięła. Widziałem, jak po tym oddychała, jak sztywniała na każde wypowiedziane przeze mnie słowo.
Nie miałem zamiaru ściemniać, bo i po co? Zrobiłem, co zrobiłem, odsiedziałem swoje. Nie sądziłem tylko, że tak ciężko mi będzie się załapać do jakiejś roboty. Gdyby nie Roy i jego propozycja pracy, z pewnością szybko wypłukałbym się z kasy.
Na razie nie mogłem narzekać, bo coś tam uskładałem, nawet nie tak mało, ale miałem już dosyć siedzenia na dupie. Potrzebowałem zajęcia. Sęk w tym, że nie pasowało mi takie zadupie. Mała mieścina to duże problemy. Ludzie od razu dostrzegają nowego mieszkańca i traktują go jak intruza, a na domiar złego gadają bezsensowne rzeczy. Miałem gdzieś, co kto o mnie mówi, ale nie chciałem robić syfu Roy’owi.
Mój kuzyn to równy gość. Miał plan na siebie już w szkole średniej i dopiął swego. Uciekł z dużego miasta, założył własny biznes i ustatkował się. Mało tego, spłodził dwóch synów i z tego, co słyszałem, sprawdzał się całkiem nieźle w roli ojca.
Nigdy dotąd nie byłem w Maynard, chociaż Roy nie raz mnie do siebie zapraszał. Często rozmawialiśmy przez telefon i nawet, gdy wylądowałem w pace, nie zapomniał o mnie; wręcz przeciwnie, wspierał mnie jak mało kto. To on zapewniał mnie, że gdy wyjdę na wolność, pomoże mi wrócić do normalnego życia.
Jedna decyzja i pyk, wylogowałem się na trzy lata.
Nie miałem zamiaru już dłużej rozpamiętywać tego, co było, bo to nie miałoby zupełnie sensu. Stało się. Niczego nie żałowałem. Pewnie i tak bym się nie powstrzymał i drugi raz postąpiłbym dokładnie tak samo. Nic na to nie poradzę. Zwykły odruch.
– Faktycznie fatalna pogoda – odezwałem się wreszcie, bo ta cisza była dobijająca.
Kobieta nawet nie skinęła głową, co przeważnie robiła za każdym razem, gdy o coś pytałem. Nie chciałem jej jeszcze bardziej stresować, tylko poprowadzić normalną rozmowę dla zabicia czasu.
Przez chwilę obserwowałem mijane domy. Nie lubiłem tej pory roku, a zwłaszcza końcówka grudnia budziła we mnie odrazę. Nieszczere życzenia, fałszywe uśmiechy i radość z byle czego. Na dodatek każdy czekał na nowy rok, jakby nagle miało się odmienić całe dotychczasowe życie.
Brednie.
– Ozdoby w natarciu. Przygotowania do świąt idą pełną parą. U ciebie też?
– Tak – odpowiedziała.
– Prezenty kupione?
– Tak.
– Mąż i dzieci pewnie się cieszą.
Tym razem skinęła głową w nienaturalny sposób, dziwnie mechanicznie, po czym wzięła głęboki wdech. Obserwowałem, jak powoli wypuszcza powietrze ustami, jakby chciała się uspokoić. Rozumiałem ją, bo przecież zapraszając mnie do samochodu nie spodziewała się, że właśnie wyszedłem z więzienia. Mogłem nic nie mówić, ale skoro dopytywała.
– Widzę, że jesteś zdenerwowana, ale możesz być pewna, że z mojej strony nic ci nie grozi.
Na moje słowa rzuciła mi szybkie spojrzenie i zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy.
– Wrócisz do swojej rodziny cała i zdrowa. Obiecuję.
– Dlaczego to mówisz?
– Bo widzę, że się denerwujesz. Nie masz czym.
– Po prostu mnie zaskoczyłeś.
– Jeżeli chcesz zapytać o powód mojej odsiadki, to śmiało. Cokolwiek pozwoli ci się wyluzować, żebyś nie urwała tej kierownicy i dowiozła nas na miejsce.
– Teraz to odsiadka, ale najpierw powiedziałeś, że mieszkałeś w małej zamkniętej społeczności.
Uśmiechnąłem się, po czym wzruszyłem ramionami.
– Nie wiedziałem, jak zareagujesz, dlatego zdecydowałem się na łagodniejszą wersję. Inny dobór słów. Tyle że drążyłaś temat, a ja nie mam w zwyczaju kłamać, więc nie miałem już oporów i przyznałem się, że chodzi o więzienie.
– Tak, przyznałeś się – zauważyła. – Teraz, po chwili namysłu, chyba wolałam, żebyś nie był taki szczery.
– Szczerość to podstawa. Wobec siebie i innych.
– Nie zawsze.
– Zawsze – podkreśliłem. – A co, może masz coś na sumieniu i boisz się prawdy?
– Ja nie pytam o twoje sprawy, więc ty nie wypytuj o moje.
– Ale mi to nie przeszkadza. Pytaj.
– Nie chcę wiedzieć – zaprotestowała. – To nie moja sprawa.
– Przynajmniej rozmawiamy.
– Zaraz będziemy na miejscu.
– Już pewnie nie możesz się doczekać, żeby pozbyć się mnie z samochodu.
– Niczego takiego nie powiedziałam.
– Nie musiałaś.
I znowu nastała cisza, jednak dało się zauważyć, że atmosfera znacznie się poprawiła. Prędkość jazdy też w jakiś magiczny sposób się zwiększyła, a przecież warunki na drodze wciąż były takie same.
Gdy wreszcie wjechaliśmy do Maynard, poczułem przemożny głód. Od południa nic nie jadłem, ból kurczącego się żołądka nagle zaczął mi mocno przeszkadzać. Gdy maszerowałem w śnieżycy miałem inne priorytety, ale teraz myślałem tylko o tym, żeby szybko się posilić.
Nie mogłem przecież zjawić się u Roya i dobrać mu się do lodówki. Tak naprawdę nie wiedziałem do końca, jak miałem teraz funkcjonować. Kuzyn nalegał, żebym zatrzymał się u niego i o nic się nie martwił, ale nie byłem pewny czy jego żona podzielała ten entuzjazm. Wstyd się przyznać, ale nigdy nie poznałem Abby. Nie byłem nawet na ich weselu, bo przebywałem wtedy na kontrakcie. W tamtym czasie dużo rzeczy przeszło mi koło nosa. I choć nienawidziłem pracy na szybach naftowych, to kasa z tego była niezła.
– Znasz to miasteczko? – zapytałem.
– Znam.
– Mieszkasz tutaj?
– Tak.
– Czyli jest szansa, że jeszcze nie raz na siebie wpadniemy.
Nie odpowiedziała od razu, jakby ta myśl na chwilę ją sparaliżowała.
– Niekoniecznie.
– A zdradzisz mi przynajmniej, gdzie można porządnie zjeść?
– Mogę cię tam teraz podrzucić, jeżeli chcesz – zaproponowała podejrzanie ochoczo.
– Będę ci bardzo wdzięczny. Może w ramach rewanżu dasz się zaprosić...
– Nie, dziękuję – przerwała mi szybko.
– W porządku. Mąż i dzieci pewnie czekają.
Nie odpowiedziała, więc uznałem, że to koniec rozmowy.
Przez chwilę jechaliśmy słabo oświetloną drogą, wzdłuż której ciągnęły się drzewa, gdzieniegdzie odsłaniając domy. Gdyby nie te cholerne ozdoby świąteczne i miliony światełek na dachach czy w ogrodach, nie zdołałbym niczego dostrzec.
Wreszcie wjechaliśmy na parking, który znajdował się tuż przy barze o nazwie Grill.
Niezwykle oryginalnie.
Moja wybawicielka zatrzymała się, ale nawet nie wyłączyła silnika. Pewnie liczyła, że szybko się ewakuuję i już nigdy nie będzie mnie musiała oglądać.
– Dzięki za podwózkę – podziękowałem i posłałem jej łagodne spojrzenie.
– Nie ma sprawy. – Skinęła głową, a na jej twarzy pojawił się bardzo oszczędny uśmiech.
– Na pewno nie masz ochoty czegoś zjeść?
– Zjem w domu.
– W takim razie nie będę cię zatrzymywał. Jeszcze raz dziękuję.
Wysiadłem, zabrałem swój plecak z tylnego siedzenia i machnąłem ręką na pożegnanie, ale chyba nawet tego nie dostrzegła, bo od razu ruszyła z miejsca.Z O E
W soboty ruch w barze był znacznie mniejszy, każdy wolał dłużej pospać. Tylko ci, którzy musieli iść do pracy, zaglądali na śniadanie i szybką kawę. Przeważnie byli to stali bywalcy, których Hope znała po imieniu, a ja również kojarzyłam już większość z nich. W pracy nie wdawałam się jednak w żadne dyskusje, posyłałam jedynie przyjazne uśmiechy, żeby nie czuli się ignorowani. Zależało mi, aby Hope była zadowolona z tego, jak obsługuję gości.
To ona jako pierwsza pomogła mi się tutaj zaaklimatyzować, dlatego chciałam się jej jakoś odwdzięczyć.
Dopasowałam się do powolnego życia panującego w miasteczku i szybko zrozumiałam, że dobre stosunki z mieszkańcami Maynard były na wagę złota. Wprawdzie z nikim się nie zaprzyjaźniłam, ale dbałam o jak najlepsze relacje z każdym.
Uśmiech i powitanie z daleka mogły sprawić cuda, zwłaszcza, gdy poszukiwało się miejsca do zamieszkania. Szybko rozeszła się informacja, że poszukuję czegoś na stałe i każdy chciał pomóc.
Na początku zajmowałam pokoik u Hope, która szepnęła o mnie kilka dobrych słów swojej przyjaciółce Michelle, i tak miesiąc później przeniosłam się do domku w lesie.
Stara chata była w dobrym stanie, wystarczyło porządnie posprzątać. Duża sypialnia, sporej wielkości łazienka i salon z otwartą kuchnią były tym, czego potrzebowałam.
Do tej pory wszystko funkcjonowało bez zarzutu, ale niestety zepsuł się piec, który podgrzewał mi wodę i sprawiał, że w domu panowało przyjemne ciepełko. Teraz zużywałam więcej drewna i traciłam dużo czasu na przygotowywanie sobie kąpieli, które uwielbiałam. Nie mówiąc o tym, że musiałam palić w kominku, żeby nie zamarznąć w nocy.
Nowy piec już został zamówiony i tutejszy spec od wszystkiego obiecał mi go zamontować.
– Udało ci się wszystko pozałatwiać w Bostonie? – zapytała Hope.
– Tak.
Dolałam kawę dwóm mężczyznom, którzy przesiadywali tutaj codziennie o tej samej porze rano i po południu. George i Sam spotykali się na pogaduchy, spragnieni towarzystwa. Na moje oko zbliżali się do siedemdziesiątki, chociaż nigdy nikogo nie pytałam o ich wiek. Plotkowali o wszystkim, więc zawsze byłam na bieżąco z wydarzeniami w Maynard.
– A jak sytuacja z drewnem? Michelle mówiła, że mają ci coś załatwić. Nie chcemy, żebyś nam zamarzła – zatroskana Hope nie odpuszczała.
– Tak. Mam jeszcze zapas na jakiś tydzień – odparłam.
– To kiepsko. Zadzwonię później do niej i ją pospieszę.
– Nie trzeba, ale dzięki.
– Ogarniesz tutaj? Skoczę na chwilę na tyły.
– Nie ma sprawy.
Hope zniknęła z sali, dlatego wyszłam zza baru i pozbierałam brudne naczynia ze stolików, następnie przetarłam blaty. Gdy wróciłam za kontuar, podeszłam do ekspresu, nalałam sobie kawy do kubka i przez chwilę delektowałam się przepysznym kofeinowym napojem. Uwielbiałam czarną kawę bez cukru, rozpływałam się w jej wyrazistości i intensywnym smaku.
Upajałam się tymi minutami spokoju, bo wiedziałam, że gdy tylko Hope wróci, będę musiała załadować zmywarkę. To również nie należało do moich obowiązków, jednak podczas nieobecności Vivian starałam się wyręczać Hope ze wszystkich zajęć. Byłam jej wdzięczna za to, co dla mnie zrobiła i starałam się to okazywać na co dzień.
– Serduszko, a ukroisz mi jeszcze kawałek tego diabelskiego ciasta? – odezwał się Sam.
– Dlaczego diabelskiego? – zapytałam z uśmiechem, podchodząc do patery z domowej roboty wypiekiem samej właścicielki baru.
– Bo aż grzech jeść takie pyszności – oznajmił.
Ukroiłam kawałek marchewkowego ciasta z marcepanową masą. Kiedy kładłam go na talerzyk, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałam w ich kierunku i na moment zastygłam w bezruchu.
Ożeż mać!
Zrobiło mi się gorąco na widok nieznajomego, którego niedawno podwoziłam. Dlaczego ze wszystkich jadłodajni przyszedł akurat tutaj? Miałam nadzieję, że to był czysty przypadek.
– Bardzo proszę – powiedziałam, stawiając ciasto przed Samem.
Mój nowy znajomy usiadł przy kontuarze, przypatrując mi się uważnie. Nie było Hope, więc to ja musiałam go obsłużyć. Podeszłam powoli, udając, że jego wizyta wcale mnie nie zaskoczyła.
– Cześć – odezwał się pierwszy.
– Cześć. Co podać?
– A co polecasz?
– Na podkładce jest menu, a danie dnia na tablicy. – Wskazałam na spis specjałów serwowanych w dniu dzisiejszym.
– Masz rację, sam wybiorę, bo pewnie jesteś gotowa znowu wysłać mnie na drugi koniec miasta.
Nie odpowiedziałam, bo rzeczywiście wczoraj zaproponowałam mu bar z dala od Hope’s Diner. Nie chciałam się na niego natknąć, więc tak było bezpieczniej. Tutaj nie musiałam czuć się zagrożona, a mimo to, gdy patrzyłam mu w oczy czułam dziwne napięcie. Świadomość tego, że był przestępcą, nie pozwalała mi na rozluźnienie w jego towarzystwie.
– Nie spodziewałaś się mnie, prawda? Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że nie wiedziałem, że tu pracujesz.
Dzisiaj, w ciągu dnia, mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. Zmierzwione od czapki, ciemne blond włosy były krótko obcięte. Niebieskie oczy wpatrywały się teraz we mnie, ale nie potrafiłam z nich niczego wyczytać. Lekki zarost, będący wynikiem lenistwa niż jakimkolwiek stylem, dopełniał całości. Musiałam przyznać, że miał interesującą twarz, a jej rysy przykuwały moją uwagę.
Nie zapomniałam jednak, że ten mężczyzna wyszedł z więzienia.
– Jak tutaj trafiłeś?
– Zatrzymałem się niedaleko stąd, a poza tym dowiedziałem się, że można tutaj bardzo dobrze zjeść. Chyba mnie stąd nie wyprosisz? – zapytał zadziornie.
– Dlaczego miałabym cię wyprosić?
– Bo patrzysz na mnie, jakbyś miała nadzieję, że wstanę i wyjdę. – Uśmiechnął się w niepokojący sposób. A może to tylko moja wyobraźnia płatała mi właśnie figle?
– Dam ci chwilę. Jak będziesz gotowy zamówić, to mnie zawołaj – odpowiedziałam obruszona.
Spojrzałam w stronę Sama i George’a, ale byli zbyt zajęci rozmową, żeby zwrócić uwagę na nowo przybyłego. Młoda kobieta z mężczyzną siedzieli w narożnej loży, skupieni na swoich naleśnikach i żadne z nich nawet nie popatrzyło w naszym kierunku.
Napięcie we mnie osiągało zenitu, na szczęście do baru weszły kolejne osoby i wróciła Hope, więc odetchnęłam z dziwną ulgą.
Obsługując nowych klientów zastanawiałam się, czy fakt, że tutaj pracuję, będzie dla nieznajomego powodem do unikania tego miejsca, czy wręcz przeciwnie. Doskonale wyczuł mój nastrój i zdenerwowanie w samochodzie, dlatego miałam nadzieję, że jednak znajdzie sobie inne miejsce do stołowania się.
Poszłam na zaplecze, aby załadować zmywarkę. Ociągałam się z powrotem na salę, więc gdy wróciłam, jego już nie było. Nie wiem dlaczego, ale byłam przekonana, że pojawi się tutaj jeszcze nie raz. Chris, który pracował w kuchni i przygotowywał wszystkie dania serwowane w barze, próbował do mnie zagadywać, lecz nie miałam teraz do tego głowy, więc zbyłam go zdawkowymi odpowiedziami.
***
Po południu zjawiła się Vivian, dlatego nie miałam zamiaru zostawać ani minuty dłużej. Pożegnałam się z Hope, założyłam szybko kurtkę, a wychodząc przed bar, zapięłam ją pod samą szyję. Śnieg już nie sypał, ale było zimno i gdy tylko pomyślałam, że muszę najpierw rozpalić w kominku, żeby w domu zrobiło się ciepło, wzdrygnęłam się.
Wsiadłam do samochodu, który stał w bocznej uliczce tuż obok baru, po czym próbowałam go odpalić. Niestety moja stara KIA odmówiła posłuszeństwa. Usilnie starałam się uruchomić silnik, ale nawet nie drgnął.
Jasna cholera!
Byłam zmęczona i chciałam znaleźć się już w domu. Wysiadłam z auta robiąc mu wyrzuty, zatrzasnęłam drzwi i wróciłam do baru.
– Zostajesz na drugą zmianę? – zapytała zaskoczona Hope.
– Samochód mi zdechł – odparłam zrezygnowana.
Usiadłam w loży, która była akurat wolna i wybrałam numer znajomego Hope, który prowadził warsztat samochodowy. Tak naprawdę zajmował się wszystkimi zepsutymi urządzeniami. Podobno był najlepszym fachowcem w Maynard. Cokolwiek się zepsuło w barze, on zawsze potrafił to naprawić, a gdy nie zdołał tego zrobić, wiedzieliśmy, że sprzęt nadaje się wyłącznie na złom. Poza tym wiedziałam, że do niego zawsze mogłam zadzwonić, bo sama też mu pomagałam, a to w rozliczaniu podatków, a to w wypełnianiu innych dokumentów, do których on nie miał głowy.
– Co tam, Zoe? – usłyszałam jego sympatyczny głos.
– Cześć. Nie mogę odpalić samochodu.
– Rozrusznik w ogóle kręci, czy ledwie?
– Nie wiem, o co dokładnie chodzi, ale jak przekręcam kluczyk, to jest taki dźwięk, jakby silnik chciał wystartować, ale nie mógł.
– Kontrolki przygasają?
– Tak. Też jakby niedomagały – odparłam niepewnie.
– Dobra, pewnie ci akumulator padł, ale trzeba to sprawdzić.
– Świetnie – rzuciłam, czując narastającą irytację. – Najpierw padł mi piec, a teraz akumulator.
– Gdzie jesteś?
– U Hope. Właśnie skończyłam pracę.
– Nie ma mnie teraz w Maynard, ale podeślę tam któregoś z chłopaków. W porządku?
– Jasne – odparłam z wdzięcznością. – Poczekam. Dzięki.
Podeszłam do kontuaru i poprosiłam Vivian, aby podała mi gorącą czekoladę na wynos. Nie wiedziałam, jak długo będę musiała czekać. Wprawdzie jego warsztat był niedaleko, lecz jego pracownicy mogli być w tej chwili zajęci innymi sprawami. Nigdzie mi się nie spieszyło, chciałam tylko rozpocząć weekend, upajać się samotnością, dobrą książką i czymś, co pozwoliłoby mi się rozgrzać.
Hope zapakowała mi czekoladowe muffiny do papierowej torebki, a podając mi je, oświadczyła:
– Przydadzą ci się dzisiaj.
– Dziękuję. Obawiam się, że masz rację. Zastanawiam się, co jeszcze może się spieprzyć – dodałam z rezygnacją
– Jak tak będziesz myśleć, to jeszcze nie jedno. Głowa do góry. Nie jest tak źle.
Uśmiechnęłam się, pokiwałam głową, niby przyznając jej rację, chociaż Hope nie miała bladego pojęcia, jak naprawdę wyglądało moje życie. Wiedziała tylko tyle, ile chciałam jej powiedzieć. To musiało wystarczyć, żebym gdzieś się zaczepiła i nikt o nic nie wypytywał.
Zaopatrzona w kubek z czekoladą i torebkę muffinek wyszłam przed bar, naciągnęłam kaptur na głowę i ruszyłam w stronę samochodu. Obiecałam sobie, że gdy tylko wrócę do domu, przygotuję sobie gorącą kąpiel i będę siedzieć w wannie tak długo aż moja skóra na palcach cała się pomarszczy.
Z tym przyjemnym planem skręciłam w boczną uliczkę. Nagle usłyszałam za sobą szybkie kroki. Popatrzyłam przez ramię, chcą się upewnić, że nic mi nie grozi. Odetchnęłam z ulgą widząc zbliżającą się do mnie Ruby, którą poznałam w dniu przyjazdu do Maynard. Swoje pierwsze kroki skierowałam do knajpy Colina, w której pracowała. Miałam nadzieję, że w takim miejscu łatwo mi się będzie zatrudnić. Nie udało się, ale od razu obdarzyłam kobietę sympatią, gdy uraczyła mnie kieliszkiem wina na koszt firmy i podpowiedziała, żebym spróbowała u Hope. Byłam jej wdzięczna za tę wskazówkę, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Następnego dnia to ja postawiłam jej drinka. Spędziłyśmy razem wieczór i nie przeszkadzało mi nawet, że buzia jej się nie zamykała.
– Pamiętasz o moich urodzinach? – wystrzeliła od razu bez przywitania.
– Tak, pamiętam.
– Przyjdziesz, prawda? Powiedz, że przyjdziesz – dopytywała.
– Dostaniesz ode mnie prezent… – odparłam wymijająco.
– Nie – przerwała mi. – Nie przyjmuję odmowy. To są moje trzydzieste urodziny. Będziemy szaleć do rana. Nie pozwolę ci siedzieć samej w domu, kiedy możesz się zabawić. Colin udostępnia mi knajpę, więc trzeba z tego skorzystać. Będzie alkohol, tańce i karaoke.
– Ruby…
– Nie – ponownie mi przerwała. – Naprawdę wolisz zaszyć się w tej swojej pustelni?! Nie wierzę. Moje towarzystwo ci nie odpowiada?
– Co ty za głupoty opowiadasz.
– Zoe, liczę na ciebie. Obiecaj. – Była nieustępliwa.
– Dobrze – zgodziłam się dla świętego spokoju.
– Obiecaj!
– Obiecuję.
Uśmiechnęła się słodko, wysłała mi niewidzialnego buziaka, pomachała na pożegnanie, po czym pospiesznie odeszła. Patrzyłam przez chwilę na jej oddalającą się sylwetkę, wciąż nie mogąc uwierzyć, że dałam się namówić.
Stroniłam od tego typu imprez, ponieważ w takich chwilach doświadczałam dziwnego poczucia straty czegoś, co nigdy nie było mi dane. Nie potrafiłam wyjaśnić nieopuszczającego mnie wrażenia niedoboru młodości, jakbym od razu urodziła się starsza, a beztroskie lata mnie ominęły. Sama miałam dopiero trzydzieści lat, ale czułam, jakby większość z nich wyparowała albo była wybrakowana.
Z tymi myślami odwróciłam się w stronę samochodu, ale nagle stanęłam jak wryta i wszystko wyleciało mi z głowy.
Przy moim aucie stał mężczyzna, którego nie tak dawno wwiozłam do Maynard. Oparty o maskę chyba na mnie czekał, co trochę mnie zaniepokoiło.
– Co ty tutaj robisz? – zapytałam.
– Podobno Zoe od Hope ma problem z samochodem. Rozumiem, że to ty jesteś Zoe.
– Jesteś od Roya?
– To mój kuzyn. Mówiłem ci, że to on ściągnął mnie tutaj do pracy.
– Twój kuzyn? – powtórzyłam.
– Od urodzenia.
Nie bardzo wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Lubiłam Roy’a, bo zawsze był uprzejmy i pomocny. Na dodatek ludzie go sobie polecali, cenili za jego umiejętności i rzetelność. Skoro ściągnął do siebie swojego kuzyna o kryminalnej przeszłości, musiał mu ufać. Tylko czy ja też powinnam?
Chyba dopiero teraz wyłapałam kilka cech wspólnych w ich wyglądzie. Obaj byli postawnymi mężczyznami o ciemnych blond włosach i niebieskich oczach. Nie mieli ostrych rysów twarzy, ale było w nich coś drapieżnego. Zdążyłam poznać Roy’a i wiedziałam, że jest łagodny i towarzyski, ale jego kuzyn wzbudzał we mnie niepokój.
– Jestem Dean – przedstawił się.
– Zoe.
– Powiedz, Zoe, o co chodzi? Samochód ci nie odpalił?
– Rozrusznik nie kręci, więc to pewnie akumulator – odezwałam się, udając, że świetnie się na tym znam.
– Dziękuję za podpowiedź, ale pozwól, że sam rzucę na to okiem.
Wyciągnął w moją stronę dłoń, na której z lekkim ociąganiem położyłam kluczyki. Otworzył auto i wsiadł na miejscu kierowcy. Próbował odpalić silnik, tak samo jak ja wcześniej, oczywiście z identycznym skutkiem.
Wysiadł, otworzył maskę samochodu i zniknął na chwilę z mojego pola widzenia. Przestępowałam z nogi na nogę, drepcąc w miejscu, próbując trochę rozgrzać marznące nogi. Dłonie pomimo rękawiczek też wydawały się kostnieć z zimna. Zaczęłam przywoływać w myślach plan gorącej kąpieli, ale kiedy tylko ujrzałam głowę Deana wyglądającą zza maski auta, natychmiast wróciłam do rzeczywistości.
– Akumulator – oświadczył. – Problem w tym, że nie mamy go w warsztacie. Podobno dwie godziny temu wyszedł nam ostatni. Nie znam tu jeszcze okolicy, więc najpierw muszę się zorientować, gdzie jest w pobliżu jakiś sklep motoryzacyjny. Pewnie to trochę potrwa. Poziom oleju też masz kiepski. Mogę go uzupełnić, przy okazji wymiany akumulatora.
Zatrzasnął maskę, a ten huk zaskoczył mnie na tyle, że aż drgnęłam.
– Pierwszy raz tej zimy nie odpalił?
– Tak. Do tej pory nie sprawiał większych problemów. W zasadzie żadnych. Nic przy nim nie trzeba było robić.
– Szczęściara – skomentował.
– Też jesteś mechanikiem, tak jak Roy?
– Można tak powiedzieć. Znam się trochę na samochodach. Ale dzisiaj już nic nie zrobię z twoim autem.
– Świetnie – powiedziałam pod nosem.
Wystawiłam w jego stronę dłoń, chcąc zasugerować, żeby oddał mi kluczyki, ale tego nie zrobił. Cofnęłam rękę i patrzyłam na niego zaniepokojona.
– Zajmę się tym jutro z samego rana.
– W niedzielę?
– Dla mnie to bez różnicy.
Skinęłam głową, ale pomysł, żeby zostawić samochód przy barze wcale mi się nie podobał. Musiałam jakoś dostać się do domu a w poniedziałek do pracy, więc chwilowo skupiłam się nad rozwiązaniem tego problemu. Już miałam odejść, ale popatrzyłam na samochód.
– Mam go zostawić tutaj?
– Przecież nikt ci go nie ukradnie. Po pierwsze nie odpali, więc wątpię, żeby ktoś się fatygował z lawetą, a po drugie to stary samochód.
– Wcale nie taki stary – odparłam obruszona.
– Niech ci będzie, ale nowy to on nie jest. Chodź, podrzucę cię do domu.
– Nie trzeba, dziękuję. Poradzę sobie – odparłam nieufnie.
– Daj spokój. Zaparkowałem zaraz po drugiej stronie. Ty podwiozłaś mnie ostatnio, więc mam okazję się zrewanżować. Nie lubię mieć długów.
Zawahałam się. Nie byłam do końca przekonana, czy chciałam znowu znaleźć się z nim w małej, zamkniętej przestrzeni. Sypało bez przerwy, temperatura spadała, a wszechogarniająca ciemność nie nastrajała do pieszych przechadzek, zwłaszcza drogą, prowadzącą do domu, w którym mieszkałam. Analizowałam w myślach każde za i przeciw, ale wizja marszu w taką pogodę ostatecznie przeforsowała decyzję na jego korzyść.
Skinęłam tylko głową, na co on wskazał ręką kierunek do miejsca, w którym zaparkował swój samochód. Szłam obok niego i czułam, jak moje ciało drży. Nie potrafiłam określić, czy to jego obecność tak na mnie wpływała, czy po prostu przemarzłam do szpiku kości.
– To twoje rodzinne miasto? – zapytał.
Ścisnęło mnie w gardle. „Rodzinne”. Nie znałam tego pojęcia, a przynajmniej nie tak dobrze, jakbym chciała.
– Nie.
– Czyli z własnej i nieprzymuszonej woli się tutaj przeniosłaś? – zapytał z niedowierzaniem.
– Tak… Jakby… Tak jakby.
– Yhm, czyli tak jakby utknęłaś tu tak jak ja.
– Nie nazwałabym tego w ten sposób. Ludzie tutaj są bardzo pomocni i przyjemni. Nie jest tak źle.
– Nie jest tak źle? Naprawdę usłyszałaś to, co powiedziałaś? – Zaśmiał się pod nosem.
Zamyśliłam się. Trochę tęskniłam za dużym miastem, znajomymi, których nie miałam zbyt wielu, ale wspólne wyjścia do kawiarni czy barów wspominałam bardzo miło. Tutaj życie toczyło się znacznie wolniej, spokojniej i czasami zbyt monotonnie, bez większej dawki energii.
Ku mojemu zaskoczeniu, otworzył mi drzwi auta i zaczekał, aż wsiądę, po czym zatrzasnął je za mną. Obserwowałam, jak obchodzi maskę samochodu, a gdy tylko usiadł za kierownicą poczułam osobliwy niepokój. Coś ściskało mnie w brzuchu, jakbym chciała zachować maksymalną ostrożność.
– To gdzie jedziemy?
– Jak to „gdzie jedziemy”? – Zaniepokoiłam się. – Powiedziałeś, że podrzucisz mnie do domu.
– I to właśnie zrobię. – Uśmiechnął się. – Ale nie wiem, gdzie mieszkasz, więc musisz mi powiedzieć, gdzie jedziemy. Podaj mi adres albo mnie pokieruj.
Poczułam się jak kretynka. Zareagowałam zbyt obcesowo, jakbym od razu założyła, że chce mnie gdzieś wywieźć. Przestraszyłam się, że chce mnie porwać?
Tak, i z pewnością zapytałby mnie, gdzie.
Miałam ochotę palnąć sobie w głowę, ale tylko zamknęłam oczy, czując jak policzki zalewają się czerwienią. Na szczęście na zewnątrz było zimno, a w samochodzie przyjemnie ciepło, więc moje rumieńce nie musiały być dowodem tej żenady.
– Dobrze. Jedź prosto główną drogą, a tam pokieruję cię dalej.
Ruszyliśmy i pokonywaliśmy kolejne odcinki drogi w milczeniu, przerywanym tylko moimi wskazówkami, w którą stronę skręcić. Podenerwowanie nie mijało. Wciąż byłam zestresowana.
– Zawsze jesteś tak małomówna? Czy może informacja, że wyszedłem z więzienia powstrzymuje cię od wszelkich kontaktów ze mną?
– Nie wiem, o jakie kontakty ci chodzi.
– W jadłodajni w ogóle się do mnie nie odzywałaś.
– Nie pracuję za ladą. To znaczy czasami pracuję, gdy muszę zastąpić Vivian. Poza tym nie mam czasu na rozmowy, kiedy jestem w pracy.
– Z innymi zamieniłaś kilka słów. Nawet w bardzo przyjemnym tonie. Mnie unikałaś jak jakiejś zarazy. – Spojrzał na mnie z uwagą.
– Cóż… nie znam cię, a to, co mi o sobie powiedziałeś z pewnością nie ułatwia sprawy – przyznałam się wreszcie do swoich obiekcji.
– Nienawidzę kłamstwa. Wszystko można mi zarzucić, ale nie to. Poza tym myślisz, że gdybyś mnie dobrze znała, byłbym mniej niebezpieczny?
Spojrzałam na niego z nieukrywanym strachem.
– Spokojnie. Już ci mówiłem, że z mojej strony nic ci nie grozi. Obawiasz się nowo poznanego faceta, jakby tylko on potrafił cię skrzywdzić. Myślisz, że zagrożenie nie może przyjść ze strony bliskiej osoby? Po nieznajomym spodziewasz się najgorszego. Skoro siedziałem w pace to muszę być jakimś zwyrolem. Tak?
– Jeżeli powiesz mi, że siedziałeś za niewinność, przysięgam, że wysiądę.
– Nie musisz wyskakiwać z samochodu. Odsiedziałem swoje. Chociaż pewnie drugi raz w podobnej sytuacji postąpiłbym tak samo.
Mówił to takim tonem, jakby się szczycił, że był w więzieniu. Nie, to nie było to, ale coś blisko tego. Jakby to był wyłącznie chwilowy przystanek w jego życiu, całkiem normalny, a kara po prostu mu się należała.
Zadrżałam.
– Chyba nie chcę na ten temat rozmawiać.
– W porządku – przytaknął.
– Tutaj skręć w lewo i teraz cały czas prosto.
Między nami ponownie wpełzło milczenie i tylko przyjemny pomruk silnika wypełniał kabinę samochodu. Kiepsko oświetlona droga ciągnęła się teraz w nieskończoność, a las biegnący po obu jej stronach nadawał tej trasie większego mroku. W tym momencie cieszyłam się, że nie muszę tędy maszerować.
Mogłam oczywiście poprosić kogoś innego o podwózkę, ale nie chciałam nikomu sprawiać kłopotu. A poza tym miałam duży problem z tym, żeby być od kogoś zależna.
Od czasu do czasu spoglądałam w stronę Deana, a zwłaszcza na jego dłoń sprawnie zmieniającą biegi w jeepie, którym właśnie podróżowaliśmy. Miałam tylko nadzieję, że mój towarzysz nie zauważy tych ukradkowych spojrzeń.
– Teraz tutaj w prawo. Zaraz będziemy na miejscu.
– Ciemno jak w dupie – skomentował.
– To nie Las Vegas, tylko chatka w lesie. Nie ma latarni jak w mieście. I dobrze.
Gdy podjechaliśmy pod dom, Dean zaczął się rozglądać. Wyglądał na zaskoczonego. Rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym zgasił silnik. Pamiętałam, kiedy zobaczyłam ten dom po raz pierwszy. Wtedy też było ciemno, a styczniowa zawierucha zdecydowanie nie przekonywała do tego miejsca, jednak zdecydowałam się tutaj zamieszkać.
– Mieszkasz w lesie, na uboczu, zupełnie sama.
To zabrzmiało jak stwierdzenie, a nie pytanie, więc zaczęłam się zastanawiać, o czym teraz myśli. Ton jego głosu zdradzał zaskoczenie. Milczałam. Uznałam, że nie mam w tej sprawie nic do dodania.
– A gdzie mąż i dzieci, o których mówiłaś? – zapytał, tym razem patrząc mi prosto w oczy z dziwną prowokacją.
– To nie ja o nich mówiłam – odpowiedziałam z przekąsem.
– Nie wyprowadziłaś mnie z błędu.
– Dlaczego miałabym to robić?
Nie spuszczał ze mnie wzroku, co trochę mnie krępowało. Sama nie wiedziałam, czy się go obawiam, czy to coś innego.
Tylko co takiego?
– Nie boisz się? Na uboczu, z daleka od ludzi – dodał.
– Nie. Tutaj paradoksalnie czuję się bezpiecznie.
Skinął głową, jakby przyjął moje słowa do wiadomości.
– Pracujesz w poniedziałek?
– Tak, a dlaczego pytasz?
– Chcę ci przywieźć samochód. O której zaczynasz?
– O dziewiątej.
– W takim razie przywiozę ci go przed pracą.
– Dziękuję.
Wysiadłam i wolnym krokiem ruszyłam w stronę domu, ale zaniepokoił mnie fakt, że nie usłyszałam odpalanego silnika. Samochód nie ruszył z miejsca. Nasłuchiwałam, czy czasami nie otworzyły się drzwi, a na śniegu nie słychać żadnych kroków. Podeszłam pod dom i już miałam wyciągnąć klucze z torebki, lecz coś mnie powstrzymało. Serce znacznie przyspieszyło, a słuch wyostrzył mi się do granic możliwości. Czułam się, jakbym była w potrzasku. Powoli odwróciłam się w stronę podjazdu. Czarny jeep stał w tym samym miejscu, a na dodatek Dean cały czas mnie obserwował. Zimny dreszcz przebiegł po moich plecach.
Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku samochodu, a gdy tylko znalazłam się obok niego, otworzyłam drzwi i schyliłam się gwałtowanie.
– Dlaczego nie odjeżdżasz? – zapytałam.
– Spokojnie. Chciałem się tylko upewnić, że bezpiecznie wejdziesz do domu. To tyle.
Cholera, naczytałam się za dużo thrillerów i horrorów, a teraz trzęsłam portkami, jak jakaś rozhisteryzowana panienka. Zrobiło mi się głupio, że źle go oceniłam. Pożegnałam się z nim ponownie i tym razem pewnym krokiem podeszłam do drzwi domu.
Gdy już byłam w środku, powoli zbliżyłam się do okna, czając się za firanką. Nadal tam stał. Nie odjeżdżał.
Co do diabła?
Miałam nadzieję, że tym razem czekał, aż zapali się światło. Może zastanawiał się, co się teraz działo w środku? Natychmiast naprawiłam swój błąd, włączając lampkę na małym stoliku tuż przy oknie, po czym pomachałam do Deana. Niestety nie zdołałam dostrzec, czy pożegnał mnie tym samym gestem, ponieważ na zewnątrz panowała kompletna ciemność, za to byłam pewna, że on miał mnie jak na dłoni. Usłyszałam odgłos pracy silnika i ugniatanego kołami śniegu. Odjechał.D E A N
Wszedłem do jadłodajni, usiadłem przy barze, za którym uwijała się Vivian. Zaczynałem kojarzyć ludzi po imieniu. Hope właśnie wykładała domowe ciasto na szklaną paterę, żeby kusić nim swoich klientów. Trzeba przyznać, że wypieki jej produkcji były przepyszne i faktycznie trudno było wyjść bez ich uprzedniego skosztowania. Ostatnim razem miałem okazję spróbować szarlotki i tarty z orzechami pekan w karmelowej masie. Nie przepadałem za słodyczami, ale domowym ciastem nigdy nie pogardziłem.
Nigdzie nie dostrzegłem Zoe, więc albo jej nie było albo siedziała w papierach na zapleczu. Roy mówił, że zajmuje się tutaj księgowością, a i jemu też pomaga w tych wszystkich rachunkowych zawiłościach. Zamówiłem hamburgera z bekonem, do tego frytki i czarną kawę. Potrzebowałem kofeiny na rozruch, bo kiepsko spałem tej nocy, i mimo tego, że rano czułem się dobrze, to teraz w porze lunchu zacząłem odczuwać znużenie.
Odkąd wyszedłem z pudła nie umiałem się wyzbyć czujnego snu, a ten pokój, który zajmowałem u kuzyna przypominał zbyt mocno celę, w której miałem wątpliwą przyjemność odsiadywać wyrok. Wiem, że Abby wysprzątała go dla mnie i pozostawiła same najpotrzebniejsze rzeczy, żebym go sobie urządził według własnego upodobania, ale tam nie czułem się jak u siebie. Musiałem się przenieść. Problem polegał na tym, że nie poznałem jeszcze zbyt dobrze tubylców, żeby wypytywać o kąt na wynajem.
Dwóch starszych facetów, siedzących zaraz obok, zwróciło moją uwagę. Rozmawiali o prognozie pogody, snując najczarniejsze wizje dotyczące intensywnych opadów śniegu przez najbliższe kilka dni. Miałem dosyć tego pieprzonego śniegu i zimna, ale wiedziałem, że to dopiero początek.
– A słyszałeś o tym ważniaku, który kręcił się wczoraj po okolicy i wypytywał ludzi? – odezwał się jeden z nich.
– A o co wypytywał?
– O jakąś kobietę?
W tym samym momencie z zaplecza wyłoniła się Zoe z kubkiem w ręce. Gdy mnie zauważyła, skinąłem do niej głową w geście powitania, ale najwyraźniej moja znajoma nie chciała mieć ze mną nic wspólnego, bo od razu uciekła spojrzeniem. Zaskoczyło mnie jej zachowanie, bo przecież rano dogadywaliśmy się całkiem nieźle.
– Nie, nic nie wiem. Jaką kobietę? – zapytał mężczyzna w kraciastej koszuli.
Rozmawiali zbyt głośno, co zaczęło mnie denerwować. Ich głupie pieprzenie nie pozwalało mi się skupić na kobiecie, która właśnie podeszła do dużego ekspresu do kawy, sięgnęła po dzbanek i zaczęła napełniać swój kubek.
– Jakaś Anne Moore.
Zoe gwałtownie odwróciła głowę w stronę tych dwóch dziwaków i z zainteresowaniem zaczęła przysłuchiwać się ich rozmowie. Zastygła w bezruchu z dzbankiem kawy w jednej ręce i z kubkiem w drugiej. Obserwowałem jak jej twarz tężeje i robi się blada, jakby krew całkowicie odpłynęła z jej ciała. Przestałem jeść i wpatrywałem się w nią z dziwnym napięciem.
– Tak dobrze pamiętasz jej imię i nazwisko? – nie dowierzał mu kolega.
– Tak, bo pokazał mi jej zdjęcie i prawo jazdy. Miał je wydrukowane na takiej dużej białej kartce.
Patrzyłem, jak Zoe coraz mocniej zaciska dłoń na uchwycie dzbanka. Cała zesztywniała, wgapiając się w gadających ramoli. Nadal ją obserwowałem, ale ona nawet tego nie zauważyła, zbyt mocno była pochłonięta ich rozmową. Chyba nawet wstrzymała oddech. Zaciekawiła mnie jej reakcja. Była przerażona, a to mogło oznaczać tylko dwie rzeczy – albo była poszukiwaną kobietą, albo ją znała. Gdybym miał obstawiać, wskazałbym to pierwsze.
– Mówił, że mogła tu przyjechać niedawno.
– I co mu powiedziałeś?
– Nie znam takiej. Zdjęcie było niezbyt wyraźne, ale nie kojarzę, żeby ktoś taki pojawił się w tej okolicy. Na pewno tu taka nie mieszka.
– A mówił coś jeszcze? – dopytywał ten drugi.
– Że rodzina jej szuka, bo jakiś spadek dostała.
– Spadek?
– Tak. Powiedział, że jeszcze wróci i zostawił wizytówkę, w razie, gdybym sobie coś przypomniał. Ale nie tylko mnie zaczepiał. Jakoś strasznie mu zależało.
– Eh. Zawracanie głowy. – Machnął ręką drugi ramol.
Gdy zmienili temat, obgadując kolegę, który odśnieża tylko mały kawałek drogi obok swojego domu, Zoe wciąż się w nich wpatrywała, jednak już bardziej przytomnie. Oddychała miarowo, a jej twarz na nowo odzyskała zdrowego koloru.
Była jak w transie, nadal z kubkiem i dzbankiem w dłoniach. Gołym okiem można było zauważyć, że próbuje ochłonąć.
I nagle ocknęła się, przeniosła wzrok na mnie, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, przerażenie ponownie pojawiło się na jej twarzy. Starałem się nie wykonać żadnego ruchu i nie dać jej do zrozumienia, że się domyśliłem, ale ona już wiedziała. Odwróciła się i zniknęła na zapleczu.
Ta kobieta mocno weszła mi do głowy, i teraz już wiedziałem, że będę miał problem, żeby zapomnieć o tym, co usłyszałem.