- W empik go
Zawiła historia niesfornego Kacperka - ebook
Zawiła historia niesfornego Kacperka - ebook
Kacperek jest niesfornym chłopcem, który pisze pamiętnik, projektuje supernowoczesne odrzutowce i chce być komandosem.
Pani Genia to była nauczycielka matematyki, nosi glany i moro, ćwiczy jogę i mieszka w lesie.
Są inni, a to nie wszystkim się podoba. Razem mogą zrobić coś naprawdę dobrego (i wcale nie dziwacznego).
Książka dla wszystkich, którzy nie zawsze są akceptowani i rozumiani.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7420-884-0 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy w końcu odzyskałem wolność i mogłem wyjść z domu, postanowiłem wcielić w życie to, co napisałem w poradniku, i pojeździć na rolkach. Założyłem więc swoje dziurawe dżinsy, nogawki włożyłem do butów, a dziury na kolanach zasłoniłem ochraniaczami. Rodzice nawet się nie zorientowali. Gdy już się oddaliłem na bezpieczną odległość od domu, wyjąłem nogawki, a ochraniacze włożyłem do plecaka. Znowu byłem wolny. Zadowolony ze swojego pomysłu, z wystającymi przez dziury kolanami, jeździłem beztrosko po boisku. Pech chciał, że mamie zabrakło cukru, więc się wybrała po zakupy. Co za ironia! Gdybym był w innych spodniach, to w szafce na pewno znalazłoby się z pięć kilo cukru. I stało się. Kiedy zobaczyłem mamę, omal nie wyrżnąłem zębami w asfalt! Nie musiała nic mówić. Sam wyczytałem w jej oczach słowa: „Marsz do domu!”. I tak też zrobiłem.
Na szczęście tego dnia mogłem jeszcze wyjść na podwórko, a że pierwszy pomysł (ten ze spodniami) okazał się kompletnym niewypałem, postanowiłem wypróbować drugi (ten z parkiem). Poszedłem na działkę sąsiadki, gdzie stała olbrzymia szklarnia z kapustą. Nie zastanawiając się zbyt długo, rozejrzałem się dookoła, czy aby nikt mnie nie widzi, po czym szybko wszedłem do środka. A tam aż się roiło od różnych gąsienic, które ze smakiem chrupały liście kapusty. Zdjąłem bluzę, rozłożyłem ją na ziemi i zacząłem zbierać do niej gąsienice. Po chwili nie było tam już ani jednej. Ale moje gąsienice musiały przecież coś jeść, więc postanowiłem pożyczyć sobie cztery główki kapusty i z całym tym majdanem pomaszerowałem w stronę domu.
Obok naszego garażu poobrywałem z kapusty wszystkie liście, rozłożyłem je na ziemi i wysypałem na nie gąsienice. Tak powstał mój park narodowy. Ponieważ zbliżał się wieczór, poszedłem do domu. Rano, gdy się obudziłem, nade mną stali rodzice – trzymali się pod boki i patrzyli tym swoim charakterystycznym w takich sytuacjach spojrzeniem.
„Co ja znowu zrobiłem?” – pomyślałem.
Odpowiedź dotarła do mnie szybciej, niż przypuszczałem. Jak się okazało, nasz pies Piorun szalał w nocy w ogrodzie i wszystkie gąsienice wraz z liśćmi kapusty znalazły się w różnych jego częściach, a najwięcej na progu przed domem. Na domiar złego sąsiadka zażądała odszkodowania za poniesione straty. Nie miałem zielonego pojęcia, czy chodziło jej o kapustę, czy o gąsienice. Rodzice natychmiast mi wyjaśnili, że takie pożyczanie bez czyjegoś pozwolenia jest zwykłą kradzieżą. Grzecznie przeprosiłem sąsiadkę i sprawa została załagodzona. Co prawda mój pomysł spalił na panewce, ale gdyby ktoś miał ochotę na coś podobnego, polecam mój poradnik.
Nie obeszło się oczywiście bez kolejnej kary. Rodzice znów zakazali mi gry na komputerze – teraz już przez dwa tygodnie – i musiałem codziennie zmywać naczynia. Same rozkazy, zakazy, nakazy. W tym momencie zupełnie odechciało mi się zostać żołnierzem. Na szczęście rodzice po tygodniu odwołali szlaban i wtedy wszystko się zaczęło…Rozdział III
Był piątek, dzień jak każdy inny, czyli nie do końca udany. W szkole, co mnie już w ogóle nie dziwi, znowu doszło do spięć z kolegami. A wszystko z powodu wierszyka. Mieliśmy ułożyć krótki wierszyk o swoim najlepszym koledze, a następnie każdy na głos recytował swoje dzieło. Temat od razu mi się nie spodobał, bo przecież wiadomo, że nigdy nie miałem najlepszego kolegi. Postanowiłem więc napisać kilka słów o tym najgorszym. A brzmiało to dokładnie tak:
Piotrek Piegus to mój najlepszy kolega
Nie szarpie mnie za włosy i za mną nie biega
I ze wszystkich kolegów
Tylko on się nie śmieje z moich piegów
Bo sam, choć tego nie wie do końca
Ma ich chyba ze sto, a nawet i pół tysiąca
Piegowaty Piotrek omal nie eksplodował. Jedyne, co powstrzymało go przed wyjściem z ławki i zdzieleniem mnie książką po głowie, była obecność pani. Niestety, na przerwie wyładował swoją złość:
– Zaraz zrobię z ciebie miazgę!
Miazgi na szczęście nie było, bo właśnie zadzwonił dzwonek na lekcje.
A później Piegus jakoś o tym zapomniał.
Ostatnią lekcją była plastyka, na której mieliśmy namalować wiosnę. Wszyscy jakby się zgadali – namalowali koślawe panie w sukienkach z kwiatami, ptakami i owadami. Tylko ja jeden namazałem na kartce wielobarwne zawijasy, przeplatające się i tworzące nie wiadomo co. Narysowałem też coś, co wszystkim kojarzyło się z pośladkami dzidziusia. W rzeczywistości były to dwie góry. Zawijasy miały być kolorową łąką usłaną kwiatami, ale, niestety, koledzy tego nie zrozumieli. Wszyscy zaczęli się śmiać z mojego dzieła i przekazywali sobie kartkę z ławki do ławki. Kres temu położyła pani, która – jak wyczytałem z jej miny – również nie pojęła tej koncepcji wiosny i w efekcie dostałem trójkę z plusem.
W ogóle na lekcjach plastyki raczej mi nie idzie. W ubiegłym roku robiliśmy stroiki ze świerkowych gałęzi. Mnie oczywiście nie chciało się brodzić po kolana w śniegu, aby zerwać parę gałązek, więc wykonałem stroik z papieru. Moim zdaniem był o wiele ładniejszy niż te choinkowe dzieła, które po paru dniach straciły igły i trzeba je było wyrzucić. W dodatku sprzątania było przy tym co niemiara. Tylko moje się zachowało. Ale najwyraźniej Piegus uznał, że wielką niesprawiedliwością będzie, jeśli takie odbiegające od rzeczywistości „coś” będzie zdobić naszą klasę, więc postanowił podzielić mój stroik na cztery części i wrzucić go do kosza.
Tak naprawdę to żadna z moich prac nie wisiała w klasie dłużej niż przez jedną lekcję, gdyż już na przerwie lądowała w śmietniku. Według chłopaków było to najlepsze miejsce na takie dzieła.
Po lekcjach puszczaliśmy na boisku samoloty z papieru. Nikomu samolot nie leciał, tylko mój odrzutowiec, jak na złość, szybował w powietrzu za każdym razem, gdy tylko go wypuszczałem. Wszyscy stali z podpartymi pod boki rękoma (jakbym widział swoich rodziców) i w zachwycie spoglądali na samolot. Ktoś krzyknął:
– Pięknie leci!
Na co ja odparłem, przewidując, co będzie dalej:
– Leci, nie leci – i tak wyląduje w koszu na śmieci.
To trochę rozbawiło całe towarzystwo, lecz oczywiście nie mogło być za wesoło, bo gdy tylko samolot wylądował na trawie, Piegus zrobił z niego kulkę i wrzucił do kosza.
Nic więc dziwnego, że tego dnia miałem kiepski nastrój i wracałem do domu z kwaśną miną. Gdy tak powłóczyłem nogami ze spuszczoną głową i oczami wlepionymi w moje trampki, na których ktoś napisał „dziwak”, niechcący potrąciłem Czarownicę. Tak, tak, wówczas pomyślałem, że zły dzień dopiero się zaczyna, a skończy się zapewne tragicznie. Zdrętwiałem ze strachu, serce przestało mi bić, a na skroni pojawiły się pierwsze siwe włosy. Pragnąłem, aby świat się nagle zawalił lub czas stanął w miejscu i aby wszystko, co się rusza, znieruchomiało. Ale nic takiego się nie stało. Zebrałem więc resztki sił i drżącym głosem wydukałem:
– Pp-przep-ra-szam.
Czarownica spojrzała mi głęboko w oczy swoimi małymi oczkami, które z trudem można było dostrzec spod krzaczastych brwi, i otworzyła usta, pokazując wielkie zębiska.Już myślałem, że pożre mnie na miejscu i ślad po mnie zaginie. Ale najwyraźniej miała pełny żołądek lub po prostu nie chciała schrupać takiego dziwoląga jak ja. Kiedy poruszyła ustami, zastanowiło mnie, czy to prawda, że jej język jest rozwidlony jak u żmii. Usilnie próbowałem zajrzeć do wnętrza jej gardła, ale niczego takiego nie dostrzegłem. Chłopcy w szkole wiele razy wspominali o tym rozwidlonym języku. Gdy Czarownica poprosiła, abym się schylił i podniósł por, który przy zderzeniu wypadł jej z siatki, przestraszyłem się, że kiedy tylko się pochylę, ta pacnie mnie w głowę i stracę przytomność. Podobno Czarownica słynęła z tego, że biła dzieci, a te później znikały w tajemniczych okolicznościach. Zdobyłem się jednak na odwagę, podniosłem warzywo, szybko wrzuciłem je do siatki i… wziąłem nogi za pas. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy tak prędko nie biegłem. Wydawało mi się nawet, że wyprzedziłem samochód przejeżdżający ulicą. Do moich uszu dobiegło tylko niewyraźne:
– Dziękuję ci, chłopczyku!
„Chłopczyku? – powtórzyłem w myślach z niedowierzaniem. – Za kogo ona mnie ma? Przecież jestem już czwartoklasistą! To chyba widać gołym okiem”.
Do domu dotarłem z wywieszonym językiem. Wciąż nie dawały mi spokoju słowa, które wypowiedziała Czarownica. To przecież niemożliwe, aby ta osoba do kogokolwiek kiedykolwiek zwróciła się w podobny sposób. Przecież wszyscy mówili, że to bardzo zła i niemiła kobieta. Właśnie, wszyscy tak mówili – i to dało mi wiele do myślenia…