Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zawsze mi ciebie brakowało - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
10 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,99

Zawsze mi ciebie brakowało - ebook

Lachlan Brodie i Iris Conway osiem lat temu się rozwiedli. Przypadek sprawia, że ich drogi znów się schodzą. Lachlan przyjmuje pracę na oddziale ratunkowym szpitala uniwersyteckiego w Dublinie, nie wiedząc, że szefuje tam jego była żona. Pomimo początkowych napięć oraz zgrzytów zaczynają z sobą rozmawiać, coraz częściej i coraz szczerzej. I coraz lepiej rozumieją, dlaczego ich związek się rozpadł. Iris uważa, że wina była po jej stronie, ale Lachlan ku jej zaskoczeniu nie chce szukać winnych. Woli wykorzystać to, czego przez ten czas nauczyło ich życie, i proponuje Iris randkę...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-9923-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Iris Conway poprawiła frotkę zsuwającą się z końskiego ogona, po czym wrzuciła do pojemnika zakrwawiony uniform. To już trzeci raz w trakcie tego dyżuru. Łokciem otworzyła sobie drzwi, żeby wrócić do chaosu panującego na oddziale ratunkowym.

W tej chwili w dublińskim St Mary’s University Hospital panował totalny zamęt, tym bardziej że brakowało czterech lekarzy. Dwie lekarki były na urlopie macierzyńskim, kolega z Hiszpanii musiał niespodziewanie wrócić do domu z przyczyn rodzinnych, a drugi uległ wypadkowi podczas meczu rugby, co skończyło się poważną operacją.

Zerknęła na tablicę przyjęć: każde wolne okienko natychmiast się zapełniało. Już dawno przekroczyli czterogodzinny limit oczekiwania.

- Rena, jaka jest aktualna sytuacja? – zwróciła się pielęgniarki dyżurnej.

- Na radiologii sobie radzimy, mamy sześciu pacjentów oczekujących na badanie kontrolne, trzech na operacyjnym; przed chwilą do czterech pacjentów przyjechała pediatra; cztery osoby czekają przed gipsownią - wyliczała pielęgniarka, nie dając Iris dojść do głosu.

Wyraźnie miała wszystkiego dosyć.

- Dwoje chorych pod respiratorami ponownie wymaga twojej uwagi. Jedna pacjentka czeka na USG, najwyraźniej położniczy jest już obłożony na maksa. Pokazał się Harry. Zrobiłam mu herbatę i kilka grzanek. A ta nowa lekarka? Zrezygnowała. Zamiast niej dostaniemy jakiegoś faceta… Nawet nie pamiętam jego nazwiska.

Iris wyczuła, że wystarczy jedno słowo, żeby koleżanka wybuchła. A to zła wiadomość dla całego zespołu.

Po kilku sztormowych dniach szpital pękał w szwach, nie było ani jednego wolnego łóżka i dlatego różne specjalności miały problemy z kierowaniem swoich pacjentów na badanie na oddziale ratunkowym.

Harry należał do częstych bywalców tego szpitala. Staruszek od lat sypiał w różnych bramach. Nigdy nie przyjął żadnej propozycji lepszego lokum, za to co najmniej dwa razy w tygodniu odwiedzał oddział ratunkowy.

Tego dni był prawdopodobnie jedyną osobą, której nie dosięgnął cięty język Reny.

- Poza tym jedna studentka płacze w pokoju dla lekarzy, a nowego kolegę należałoby zakneblować i zakuć w kajdanki… Wydaje mu się, że skoro jest już po dyplomie, może podejmować decyzje.

Tylko tego brakowało. Iris westchnęła. Jako szpital uniwersytecki przyjmowali sporo praktykantów z różnych poziomów studiów. Mając takie braki kadrowe, trudno zajmować się jeszcze nimi.

- Dlaczego ona płacze?

- Nie mam pojęcia. Nie miałam czasu zapytać.

Iris też brakowało czasu na dochodzenie przyczyn oraz pocieszanie płaczącej studentki. Miała to sobie za złe.

- Na tego młodzieńca z przerostem ambicji naślij Joan. Poinformuj go, że bez jej zgody nie wolno mu nic robić.

Rzadko powierzała studentów tej wyjątkowo surowej pielęgniarce z uprawnieniami, bo niewielu udawało się bezproblemowo przejść taki instruktaż, jednak za wszelką cenę należy unikać ryzyka pomyłki. Już Joan się o to postara.

- Zapłacisz za to – zauważyła wymownym tonem Rena, bo nawet jej Joan potrafiła zajść za skórę.

Iris pokiwała głową.

- Przecież wiem. I poproś Fergusa, żeby poszedł do tej dziewczyny. – Na szczęście ten doświadczony pielęgniarz to był bezpieczny wybór. Już z daleka czuło się, że jest chodzącą łagodnością.

Potrafił błyskawicznie ukoić zszarpane nerwy każdego członka zespołu.

Od sześciu lat wszyscy ci ludzie byli jej rodziną. Wiele oddziałów ratunkowych jest dla lekarzy jedynie stacją przesiadkową, do wpisania do CV, a potem szybko przenoszą się do innych placówek. Zatrzymują się tu na dłużej tylko nieliczni, wśród nich była ona, Iris.

Kiedy awansowała na kierownika oddziału, wszyscy pospieszyli z gratulacjami. Sprawdziła się.

Gdy adoptowała Holly jako samotna matka, wszyscy ją wspierali, kiedy tego potrzebowała. Holly też ich pokochała, udało się jej owinąć wokół małego paluszka i surową Rene, i ostrą Joan, i łagodnego jak baranek Fergusa. Iris, pamiętna swoich nieciekawych doświadczeń dziecka adoptowanego, starała się być jak najlepszym rodzicem.

Tuż obok zadzwonił telefon. Słuchała rozmówcy uważnie, potakując, ale z jej miny Rena błyskawicznie wyczytała, że coś się stało.

Iris włączyła swój pager.

- Ofiary wypadku na morzu. Cztery osoby.

- Przygotować reanimację – zadecydowała Rena.

Iris rozejrzała się po sali, po czym przy wtórze pagerów odbierających sygnał wyszła na korytarz.

Tam też ze wszystkich kabin odpowiadały pagery. Głośno wydawała instrukcje, z kabin kolejno wyłaniały się twarze medyków. Nikt nie oponował.

Przypomniał się jej fragment niedawnej rozmowy.

- Co się stało z Claire, tą nową lekarką? Dlaczego zrezygnowała?

- Podobno dostała lepszą ofertę z jakiegoś szpitala w Rio de Janeiro. – Rena uśmiechnęła się krzywo. – Damy sobie radę w taką pogodę?

- Sztorm nam nie pomaga – mruknęła Iris. – To już trzecia doba, jak bez przerwy zacina deszcz i szaleje wichura. Dlaczego ludzie nie słuchają prognoz i ostrzeżeń, i nie siedzą w domu?! W poczekalni tłoczy się teraz chyba połowa Dublina.

- Taa… - Rena powiodła wzrokiem po tłumie oczekujących w izbie przyjęć oddziału ratunkowego, zaparowanych szybach oraz pacjentach, dla których zabrakło krzeseł. – I praktycznie żadnego lekarza.

Jakby ani jeden lekarz na tej planecie nie był zainteresowany krótkoterminowym kontraktem z ich oddziałem. A to takie cudowne miejsce… na ogół.

Zadaniem oddziału było zatrzymanie pacjenta przez dobę w oczekiwaniu na więcej badań. Dwie osoby w najcięższym stanie już powinny leżeć na odpowiednich oddziałach na wyższych piętrach.

Iris jednak nie mogła dłużej czekać. Wybrała numer pagera lekarza dyżurującego w szpitalu, a gdy ten oddzwonił, od razu przeszła do rzeczy.

- Leży u mnie sześcioro waszych pacjentów. Ich czas oczekiwania już dawno się skończył. Zejdź do nas, zbadaj ich i podejmij stosowne decyzje. Leci do nas czterech rybaków podjętych z morza, których nie mam gdzie umieścić.

Nie czekając na odpowiedź, rozłączyła się.

- Rena, tej ciężarnej trzeba zrobić USG. Czeka już bardzo długo.

Rena zerknęła do karty pacjentki, westchnęła, po czym z przenośnym ultrasonografem weszła do kabiny.

Kobieta w średnim wieku miała zaczerwienione oczy, rozmazany tusz do rzęs i nieumyte włosy. Zgłosiła się kilka godzin wcześniej, ponieważ przestała czuć ruchy płodu. Przyjechała w taką pogodę sama, nikt jej nie towarzyszył. Było jasne, że w tak zaawansowanej ciąży musi być przerażona.

- Dzień dobry, jestem lekarzem na ratunkowym. Przepraszam, że musiała pani tak długo czekać, ale nasi ginekolodzy mają dzisiaj pełne ręce roboty. Zgadza się pani, żebym panią zbadała?

Kobieta pospiesznie przytaknęła.

- Żeby tylko ktoś mnie zapewnił, że wszystko jest w porządku.

Iris przysiadła obok niej.

- To zrozumiałe. Proszę mi opowiedzieć, co się dzieje.

- Mam wyrzuty sumienia. – Kobieta pociągnęła nosem. – Że tego nie zauważyłam. Dopiero w supermarkecie, jak wiatr nieco się uspokoił, zobaczyłam kobietę z maleństwem w nosiłkach i nagle zdałam sobie sprawę, że od rana nie czuję jej ruchów. – Rozpłakała się. – W nocy tak kopała, że aż mnie obudziła. Mam swoje lata i wiem, że ciąża w moim wieku jest obarczona dużym ryzykiem, ale do tej pory wszystko były w porządku.

Dla Iris było oczywiste, co pacjentka chce usłyszeć.

- Posłużę się tym aparatem, żeby usłyszeć bicie serca dziecka. Miała już pani takie badanie?

- Tak. Robiła je moja położna. Rano do niej zadzwoniłam, ale utknęła na jakiejś bocznej drodze, na którą zwaliło się drzewo. Poradziła mi, żebym jechała do szpitala.

Taka informacja Iris wcale nie zdziwiła, tym bardziej że owa położna już się z nią skontaktowała.

- W tej chwili mogę panią zapewnić, że nawet jeżeli nie od razu usłyszymy bicie serca, to nie będzie powodu do paniki, ponieważ maleństwa czasami układają się w bardzo dziwnych pozycjach. Ktoś pani towarzyszy?

Kobieta pokręciła głową.

- Jestem sama. Tylko ja i Ruthie. To jej imię.

Kobieta uśmiechnęła się lekko.

- Bałam się, że nie mogę mieć dzieci. Starałam się wiele lat. Kiedy mąż ode mnie odszedł, przez jakiś czas spotykałam się z pewnym mężczyzną, ale i to się nie sprawdziło. Aż tu nagle… jest! Jednak ojciec dziecka nie chciał o tym słyszeć. Czułam, że to moja ostatnia szansa na macierzyństwo. Mam dobrą pracę i własne mieszkanie. Mogę liczyć na pomoc mamy i siostry. Ale o tym im nie powiedziałam, żeby ich nie martwić. Do tej pory ciąża rozwijała się bez zastrzeżeń, więc myślałam, że zagrożenie już minęło. – Głos jej się łamał.

Kierowana empatią Iris wzięła ją za rękę.

Kobieta była w bardzo zaawansowanej ciąży i bardzo pragnęła tego dziecka. Już nadała mu imię i planowała sama je wychowywać. Iris serce się ścisnęło, ale nie mogła powiedzieć pacjentce o tym, co je łączy. Zdecydowanie nie chciała przekazywać pacjentce złych wiadomości.

Z wielkim trudem stłumiła narastającą w niej wściekłość na położników, którzy nie zajęli się nią odpowiednio szybko. Zapewne byli zajęci gdzie indziej, ale i ona w każdej chwili może zostać wezwana do nagłego wypadku.

Rozprowadziła żel na brzuchu kobiety, w drugiej ręce trzymając monitor. Włączyła urządzenie.

Niemal od razu rozległ się odgłos szybko bijącego serca. Obydwie odetchnęły z ulgą.

- To Ruthie – wyszeptała pacjentka.

- Tak, to serduszko Ruthie – potwierdziła Iris. – Wszystko w normie. Rytm serca, ciśnienie krwi oraz wynik wcześniejszej analizy moczu.

- Mogę przestać się zamartwiać?

- Wszystko wygląda dobrze. Mogę skierować panią do szpitala położniczego na wizytę kontrolną jutro, bo dzisiaj okazało się to niewykonalne. Dobrze by było, żeby po jutrzejszym badaniu ginekolog wydał taką samą opinię jak ja dzisiaj.

- Jest pani pewna, że wszystko jest w porządku?

- Absolutnie. Mam za sobą lata doświadczeń jako specjalista medycynę ratunkowej, ale nie jestem pani ginekologiem. Gdybym nim była, chciałabym osobiście zbadać pacjentkę, która wcześniej zgłosiła się na oddział ratunkowy.

To wyraźnie uspokoiło pacjentkę.

Iris się uśmiechnęła.

- Za pięć minut ktoś z personelu przekaże pani opis. Proszę dbać o siebie. Jestem pewna, że mała Ruthie trafi w dobrze ręce.

- Dziękuję, dziękuję. – Teraz to kobieta chwyciła dłoń Iris. – Tak się bałam… Nie ma pani pojęcia, jak mi ulżyło.

- Doskonale to rozumiem i cieszę się, że mogłam pomóc.

Iris wyszła z kabiny i od razu poinstruowała jedną z pielęgniarek, by wypisała skierowanie.

Usłyszała charakterystyczne odgłos nadlatującego śmigłowca. Na razie wiedziała tylko, że silny podmuch wiatru przewrócił kuter rybacki, w efekcie czego cała czteroosobowa załoga znalazła się w wodzie.

Nie miała pojęcia, czy wszyscy zostali uratowani. Prawdopodobnie w akcji udział wzięły aż dwa helikoptery z ratownikami na pokładzie. Wszyscy bez wątpienia mocno ucierpieli, wydani na pastwę bezlitosnych żywiołów.

Zatem możliwe, że na izbę przyjęć dotrze więcej niż tylko czterech poważnie poszkodowanych.

- Wszyscy gotowi? – zawołała.

W takich sytuacjach dzieje się coś bardzo dziwnego.

Na gwarnym zazwyczaj oddziale zapada cisza. Iris zauważyła, że dwaj pacjenci z zagrożeniem życia zostali przeniesieni, zwalniając dwa łóżka na kółkach; dwaj inni również zniknęli, przez co zwolniły się kolejne dwa miejsca.

Przygotowano nosze na kółkach, a cała załoga ustawiła się już w fartuchach, maskach i rękawiczkach.

Rena natomiast już przygotowała worki z solą fizjologiczną i glukozą, a także koce termiczne: standard w każdej placówce przyjmującej pacjentów z hipotermią.

W takich chwilach cały personel się konsolidował. Spoglądając na morze twarzy, czuła, że zawsze może liczyć na swoich współpracowników. Tak samo było w przypadku masowych wydarzeń, ponieważ St Mary’s University Hospital był największą taką placówką w Dublinie, z łóżkami dla pond sześciuset pacjentów.

Zawsze przyjmował najwięcej chorych, a jego personel zawsze był w gotowości. Rozpierała ją duma z przynależności do tego zespołu.

Iris Conway się sprawdziła. Jako porzucone niemowlę, potem dziecko adoptowane przez parę, która przestała się nią interesować, gdy urodziło się im własne dziecko, a następnie wyemigrowali do Australii, jak tylko dostała się na studia medyczne, żałowała, że nie ma nikogo, kto od czasu do czasu powiedziałby, że jest z niej dumny.

To dlatego tak bardzo polegała na swoim zespole.

Drzwi za jej plecami się rozsunęły, po czym do sali wbiegli z noszami członkowie załogi śmigłowca i dwie osoby personelu oddziału ratunkowego.

Na dachu szpitala znajdowało się lądowisko dla śmigłowców, z windą prosto do oddziału.

- Owen Moore, lat dwadzieścia siedem, członek załogi kutra _MCGonigal_. Aktualna ciepłota ciała dwadzieścia osiem stopni, zwolniony rytm serca, niskie ciśnienie. Dostał tlen, natlenowanie dziewięćdziesiąt dwa procent – zameldował jeden z przybyłych.

- Kiedy został podjęty z wody? – zapytała Iris.

- Osiem minut temu.

Kurczę, pomyślała z uznaniem. Ci faceci to superbohaterzy.

- Macie ich więcej?

- Drugi jest tuż za nami… – Zawahał się, a ona poczuła, że to nie wszystko.

Chwilę później z windy wysiadł mężczyzna rozmawiający przez mikrofon umocowany na ramieniu. Spojrzał na nią.

- Wichura przybrała na sile i nasz drugi śmigłowiec nie może wylądować.

Chwilę później wjechały drugie nosze.

Rybak był w podobnym stanie jak jego kolega, tylko trochę starszy.

- Rozbierzcie ich, ponownie sprawdźcie ciepłotę ciała, podłączcie do kardiomonitorów, ocena innych obrażeń. U obu oczekuję wyników poziomu glukozy we krwi, wenflonów oraz pojemników z krwią.

Sama przystąpiła do założenia kaniuli pierwszemu poszkodowanemu. Z powodu zapadniętych naczyń krwionośnych nie było to łatwe, a udało się jej chyba tylko dlatego, że ten człowiek był młody.

Przeniosła wzrok na Ryana, drugiego lekarza, któremu ze starszym rybakiem już tak gładko nie szło.

- Pomóc ci?

Czasami w przypadku ciężkiego wychłodzenia jedynym wyjściem okazywała się infuzja doszpikowa. Ryanowi jej pomoc na niewiele by się przydała, a priorytetem było dobro pacjenta.

- Udało się – sapnął po chwili Ryan.

- Teraz koce termiczne.

Jej wzrok padł na pielęgniarza stojącego w drzwiach. Coś jej kazało podejść bliżej.

- Chcesz, żeby ktoś cię zbadał? – zapytała, dotykając jego ramienia. Było lodowate, wyczuła to nawet przez kurtkę.

- Fergus!

Jej wołanie odbiło się echem po całym korytarzu. Zza którejś z zasłonek wychyliła się kudłata głowa pielęgniarza.

- Proszę, zaopiekuj się naszym kolegą. – Pokręciła głową, gdy pielęgniarz chciał zaprotestować. – Trochę potrwa, zanim wrócisz na swój dyżur. Pewnie chcesz być blisko, żeby mieć pewność, że twoi koledzy mają się dobrze.

Wiedziała, że jej słowa będą stanowiły dla niego dobry pretekst. Przez lata poznawała ratowników. Najpierw myślą o innych, a dopiero na końcu o sobie.

Pielęgniarz posłusznie ruszył za Fergusem. Chciał sprawdzić, że drugi śmigłowiec wylądował bezpiecznie oraz że koledzy przekazali swoich pacjentów lekarzom.

Wróciła do swoich dwóch pacjentów. Ponieważ miała podejrzenie, że starszy z nich ma pęknięte żebro, wezwała technika z przenośnym aparatem rentgenowskim.

Niemal w tej samej chwili przez drzwi w końcu korytarza wjechały nosze. Na nich jeden z członków jej zespołu rytmicznie uciskał klatkę piersiową poszkodowanego. W pierwszej sekundzie odetchnęła z ulgą, że drugi śmigłowiec bezpiecznie wylądował, jednak chwilę później na widok stanu pacjenta jej optymizm zgasł.

Pojawił się Sean, jeden z anestezjologów.

- Mogę być twoim aniołem stróżem, bo właśnie skończyłem badać pacjentów na chirurgii – powiedział, zniżywszy głos. – Chcesz, żebym został?

- Oczywiście. – Zdziwiło ją, że to akurat on badał tych pacjentów, a nie dyżurujący chirurg, ale nie było czasu na zadawanie pytań.

Podjechały nosze z reanimowanym pacjentem. Zdecydowanie starszym.

- To kapitan na _McGonigalu_ – poinformował ich sanitariusz. – Rob King, lat pięćdziesiąt siedem. Był nieprzytomny, kiedy go przeniesiono na pokład śmigłowca. Zanim stracił przytomność, kazał nam najpierw ratować członków jego załogi. Kolejny pacjent jest w lepszym stanie.

W drzwiach stanęła Rena.

- Jest już nowy lekarz – oznajmiła. – Ten zamiast Claire. Jest teraz przy pacjentach przeniesionych z reanimacji. Chyba zna się na rzeczy, bo Ryanowi ulżyło.

Iris nieznacznie pokiwała głową. Ryan jest dobry, ale pracuje u nich dopiero rok, brakuje mu doświadczenia, więc trzeba się cieszyć z nowego lekarza, bo opieka nad takimi dwoma pacjentami wymaga co najmniej dwóch doświadczonych medyków.

Przeszła do Seana, który zaintubował kapitana Kinga, a teraz starał się podłączyć kroplówkę. Inny członek zespołu nie przerywał masażu serca.

Gdy Sean pobrał krew nieprzytomnego do badań, podała mu pojemnik z ogrzaną glukozą.

Czwartym noszom towarzyszył Ryan.

- Zajmę się nim – powiedział.

- A co z pozostałymi dwoma?

- Jest przy nich ten nowy – odparł młody lekarz tonem świadczącym o pełnym zaufaniu do nowo przybyłego.

Nawet nie wiedziała, jak on się nazywa.

Zlustrowała wzrokiem czwartego rybaka. Młody, w podobnym stanie jak pierwsza dwójka.

- Lori! – zawołała jedną z pielęgniarek. – Pracujesz z Ryanem.

Rena tymczasem wentylowała pacjenta, metodycznie ściskając respirator.

- Stop! – zawołał Sean, zwracając się do Amy, pielęgniarki pochylonej nad piersią rybaka.

Wszyscy zawiesili wzrok na monitorze, by po chwili usłyszeć króciutki sygnał dźwiękowy. Amy z westchnieniem zeskoczyła z noszy.

- Dobra robota. – Iris poklepała ją po ramieniu.

Ktoś krzyknął w kabinie obok. Mężczyzna.

Dźwięk jego głosu sprawił, że Iris zesztywniała, jakby sama znalazła się w lodowatych odmętach Morza Irlandzkiego.

Znowu krzyki. Tym razem Joan. Ostro kogoś sztorcowała.

- Możesz na mnie liczyć. – Sean lekko się uśmiechnął. – Zostanę z kapitanem Kingiem.

Nie mogła się zdecydować. Najstarszy pacjent był w najcięższym stanie, więc jako kierownik oddziału nie powinna go zostawiać. Jednak w sąsiednim pomieszczeniu działo się coś niedobrego, więc jako kierownik oddziału powinna zainterweniować.

Doskonale wiedziała, dlaczego znieruchomiała, ale to mózg nie nadążał za jej ciałem.

Zza ściany dobiegł ją odgłos pikania monitora.

- Odsunąć się – rzucił mężczyzna opanowanym głosem, po czym usłyszała charakterystyczny odgłos pierwszego wyładowania.

- Rusz się! – wrzasnęła Joan.

Mimo że nie było to skierowane do niej, na Iris wywarło oczekiwany skutek.

Przeszła z sali reanimacyjnej do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie w oczy rzuciły się jej ciemne, lekko falowane włosy osoby pochylonej nad wcześniej przywiezionym pacjentem z zawałem.

Joan praktycznie rozpłaszczyła na ścianie młodego adepta medycyny, który ściskał w ręce rurkę do intubacji. Mimo niecałego metra sześćdziesięciu wzrostu i prawie tyle samo szerokości, była niezwykle skuteczna.

- Na tym oddziale nie będziesz robił niczego, do czego nie masz uprawnień – syknęła, jednocześnie podając lekarzowi sterylną rurkę.

Gdy podniósł wzrok, jego i Iris spojrzenia się spotkały. Na moment czas stanął w miejscu.

Lachlan Brodie, jej były mąż. Mężczyzna, który lata temu skradł jej serce.

Wydawał się równie wstrząśnięty spotkaniem jak ona, ale już sekundę później wprawnym ruchem wprowadził rurkę do tchawicy chorego, a Joan sięgnęła po worek ambu. Niemal to samo, co w sali reanimacyjnej.

Spoglądała na chaotyczny wykres na kardiomonitorze. U wychłodzonych pacjentów nierzadko dochodzi do migotania komór w miarę, jak rośnie ciepłota ciała.

- Temperatura? – Automatycznie odezwały się w jej głowie zasady postępowania w takich sytuacjach.

- Trzydzieści.

Dopiero powtórna defibrylacja okazała się skuteczna. Po kilku sekundach serce starego rybaka podjęło pracę.

Iris jednak nie mogła odetchnąć z ulgą, bo Lachlan wyprostował się i spojrzał jej w oczy.

- Tylko nie mów, że ty tu jesteś szefową.

- Bo co?! – obruszyła się.

- Bo pierwszy raz widzę tak fatalnie zarządzany oddział szpitalny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: