Zawsze możesz na mnie liczyć - ebook
Zawsze możesz na mnie liczyć - ebook
Gdy Tom zostaje ciężko ranny, Tasha pojawia się w jego przychodni w Australii. Chce spłacić dług wdzięczności – Tom półtora roku temu przeprowadził ją przez najtrudniejsze chwile w jej życiu. Przejmuje opiekę nad pacjentami, a także nad samym Tomem. Pobyt w domu Toma budzi w niej uśpione emocje. Tom również czuje, że wreszcie spotkał właściwą kobietę. Tasha jednak obawia się, że Tom, który ma opinię kobieciarza, zrani ją i zawiedzie jak jej były mąż...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3380-4 |
Rozmiar pliku: | 564 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niemal słyszał, jak za oknem przyzywa go ocean. Między pacjentami doktor Tom Blake spoglądał na spokojnie toczące się fale, modląc się w duchu, by lista potrzebujących okazała się jak najkrótsza.
Nie była długa. Cray Point to miasteczko na południowo-wschodnim wybrzeżu Australii. Większość jego mieszkańców kochała pobliskie plaże, więc zew morza zagłuszyć mógł jedynie poważny wypadek.
Co znaczyło, że tego dnia Tom ma szansę posurfować.
– Skończone! – zawołał do recepcjonistki. – Spadamy.
– Jeszcze nie. W ostatniej chwili zgłosiła się pani Raymond.
Tasha Raymond. Wczasowiczka? To na pewno coś prostego. Wyszedł z gabinetu, by ją zaprosić.
I zmartwiał.
Siedziała w najodleglejszym końcu poczekalni. Dobiegała trzydziestki i była w zaawansowanej ciąży. Sprawiała wrażenie skrajnie zmęczonej.
Zagoniona ciężarna, pomyślał, małe dzieci, mnóstwo obowiązków, do tego czasami dokłada się też przygnębienie z powodu samej ciąży.
Niewielkiego wzrostu, z włosami związanymi w niedbały węzeł, ubrana w ciążowe dżinsy i mocno za dużą wiatrówkę. Podkrążone oczy świadczyły, że ma za sobą kilka nieprzespanych nocy.
Znał ją. Tasha Raymond? Gdy się poznali, nosiła nazwisko Blake.
– Witaj, Tasha.
– Nie myślałam, że mnie poznasz. – Uśmiechnęła się, po czym z trudem dźwignęła się z krzesła.
Tasha to wdowa po jego przyrodnim bracie, ale widział ją jeden jedyny raz na pogrzebie Paula cztery lata wcześniej.
Wziął w nim udział, bo tak wypadało, ale odniósł wrażenie, że nie jest mile widziany. Wcześniej macocha dała mu wyraźnie do zrozumienia, że wolałaby go nie oglądać. Podczas pogrzebu trzymał się z tyłu, aż jeden ze wspinaczy zaprzyjaźnionych z Paulem, świadom ich rodzinnych problemów, postanowił się wtrącić.
– Tom, poznaj Tashę. Nie wiem, czy wiesz, ale Paul i Tasha byli małżeństwem.
Nie zdziwił się na wieść, że Paul zginął, próbując zdobyć Everest. Paul był uzależniony od adrenaliny, podejmował coraz większe ryzyko. Większym zaskoczeniem było to, że znalazł czas na usankcjonowany ślubem związek.
Drobna sylwetka wdowy w otoczeniu alpinistów wyglądała niczym duch. Złożył jej kondolencje i tyle.
Bo wtrąciła się macocha. Nie potrafił wyczuć, czy jej niechęć odnosiła się wyłącznie do niego, czy również do Tashy otulonej czyimś płaszczem, który miał ją chronić przed lodowatym wiatrem. Niewykluczone, że również przed teściową.
Nie było powodu podtrzymywać tej znajomości, więc się pożegnał. Cztery lata temu.
Dlaczego zapamiętał jej twarz? Dlaczego tak błyskawicznie ją rozpoznał?
Z karty dowiedział się, że teraz nazywa się Tasha Raymond. Oraz jest w ciąży. Wyszła ponownie za mąż? Cztery lata to kawał czasu.
Zorientował się, że Rhonda, recepcjonistka, bacznie ich obserwuje. To największa plotkara pod słońcem, której dorównywała jedynie jej siostra bliźniaczka. Zatrudniał obydwie. Hildę jako gosposię. Bliźniaczki, dwie wdowy w średnim wieku, w pracy sprawdzały się na medal, ale powiedzenie, że były wścibskie, to poważne niedomówienie.
– Rhonda, sam sobie poradzę. Możesz już wyjść do domu.
– Ale pani Raymond…
– Pani Raymond jest wdową po moim przyrodnim bracie – wyjaśnił. – Przyszła tu w sprawach rodzinnych. Nie będziesz nam potrzebna.
Gdy lekko się ociągając, Rhonda wyszła, została sam na sam z Tomem.
Co ona tu robi?
Wiadomo. Jest tutaj, bo znalazła się w rozpaczliwej sytuacji. I potrzebuje pomocy.
Sama sobie poradzę. Powtarzała to jak mantrę po tym, gdy jej rodzice zginęli w ataku bombowym w Afganistanie, kiedy miała kilkanaście lat, po tym, gdy Paul zginął w Himalajach.
Ale dwa dni temu jej świat kompletnie się zawalił.
W ogóle nie zna tego człowieka, przyrodniego brata Paula. Ma takie same jak on kasztanowe włosy, ale na końcach wyblakłe od słońca, jakby dużo czasu spędzał na desce surfingowej. Jest też wyższy od Paula. Szczupły i wspaniale zbudowany. Kolejny facet uzależniony od adrenaliny?
Trudno. Znalazła się tutaj, ponieważ go potrzebuje. Drugiego Blake’a? Na tę myśl poczuła mdłości.
– Tasha…? Jak mogę ci pomóc?
Na pewno jest zaskoczony, pomyślała. Dla niej niespodzianką było spotkanie z nim po pogrzebie. Tym dwom mężczyznom nie pozwolono być braćmi.
– Matka powiedziała, że mnie wydziedziczy, jeżeli przyłapie mnie na kontaktach z drugą częścią rodziny – wyznał jej kiedyś Paul. – Szkoda. Pewnego lata ojciec zabrał mnie na wakacje i bez zgody mojej matki zabrał też mojego brata. Było fajnie. Ale matka się dowiedziała i już więcej go nie zobaczyłem. Potem kilka razy spotkaliśmy się u ojca, ale i to się urwało. Może to dziwne, ale cały czas czuję, że mam brata. Tasha, myślę, że gdyby mi się coś stało, możesz się zwrócić do niego.
Gdyby coś mu się stało. Na przykład przysypanie lawiną lodową pod Everestem.
Wtedy Tom nie był jej potrzebny. Wtedy obiecała sobie, że już nikogo nie będzie potrzebowała. Jak rodziców albo Paula. Przez niego jej świat się zawalił jeszcze przed tą tragedią.
Więc dlaczego teraz prosi o pomoc drugiego Blake’a? Paul był czarującym kobieciarzem jak jego ojciec. Dlaczego ten Blake miałby być inny?
Bo go potrzebuje? Bo kolejny raz zaryzykowała i poniosła porażkę.
– Tasha…? – W jego głosie brzmiała nuta zatroskania. Może tak być powinno? Ma szansę porozmawiać z nim jak lekarz z lekarzem.
Jednak wcale nie czuła się medykiem. Była przerażoną samotną matką, która zaraz usłyszy najgorsze.
– Herbata! – zadecydował. – Wyglądasz na zmęczoną. Uważam, że dobrze ci zrobi herbata z dużą ilością cukru, a potem spokojnie opowiesz mi, co cię gnębi.
– Powinnam była zapisać się na konsultację prywatną, a nie tak prosto z ulicy. Będziesz stratny.
– Myślisz, że wziąłbym od ciebie pieniądze? – Stał odwrócony do niej plecami, nalewając wodę do czajnika. – Jesteś rodziną.
Rodzina. Wpatrywała się tępo w jego szerokie muskularne ramiona pod białą koszulą z krótkimi rękawami. Z tylnej kieszeni spodni zwisały mu słuchawki.
Kompetentny i opiekuńczy lekarz rodzinny. To jego zawód, więc nie ma powodu oczekiwać, że ją przytuli i pozwoli się wypłakać tylko dlatego, że powiedział słowo „rodzina”.
Do tego na pewno się nie posunie. Jednak ona go potrzebuje i ta myśl ją przeraża.
Więc milczała.
Dopytywał się, jaką lubi herbatę, słabą czy mocną, przesadnie długo mieszał cukier, jakby wyczuwał, że i ona potrzebuje czasu do namysłu. W końcu podał jej kubek.
– Słucham. – Uśmiechnął się jak lekarz do pacjenta.
Jako młoda lekarka ćwiczyła taki uśmiech przed lustrem. Rodzina czy nie, należy do kategorii pacjentów, w których życiu dzieje się coś bardzo niedobrego.
Nie uszło jej uwadze, że starał się nieznacznym gestem przysunąć bliżej niej pudełko z chusteczkami.
– Nie zamierzam się przed tobą wypłakiwać.
– Nie widzę przeciwwskazań. Cztery lata temu też nie miałbym nic przeciwko temu. Jedno spotkanie, a potem zniknęłaś…
– Przeniosłam się do Anglii. Nie mogłam tu zostać, bo matka Paula obwiniała mnie…
– Jego matka to zgorzkniała jędza – stwierdził.
Hm, chyba określiłaby ją bardziej dosadnie.
– Twierdziła, że moim obowiązkiem było wybić mu z głowy alpinizm.
– Gdy sobie coś umyślił, nikt nie był w stanie go od tego odwieść.
– Dobrze go znałeś?
– Nie. Moja mama nie miała nic przeciwko temu, żebym się z nim spotykał, ale jego mama… miała. Kiedy tata w końcu rzucił Deidre, sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Tata był niereformowalnym babiarzem. Mama sobie z tym poradziła, ale nie Deidre. Robiła co w jej mocy, żeby utrudnić ojcu kontakt z Paulem. Tata kochał i jego, i mnie, ale ostatecznie walkę o Paula przegrał. Trochę zbliżyliśmy się, kiedy już byliśmy dorośli. Czasami spotykaliśmy się z tatą na drinka, ale po jego śmierci kontakt się urwał. Tasha, musisz się napić.
– Słucham?
Splótłszy palce na kubku w jej rękach, podniósł jej go do ust.
– Herbata. Pij.
Kiedy ostatnio piła herbatę? Kiedy coś jadła?
Super. Gdyby zemdlała, nikomu by to nie pomogło.
Podobnie jak ta wizyta. Musi się z tym pogodzić.
Nie mogła. Potrzebowała… Toma.
Zrobiła już bardzo dużo, ale wolała o tym nie rozmawiać. Z nikim.
Mówienie o tym sprawiało, że to stawało się zbyt realne. Ale to nieprawda, to tylko koszmarny sen.
– Tasha, powiedz… – poprosił tonem ujmującym łagodnością.
Odzyskiwała spokój.
Jednak to i tak wypływało na wierzch.
– Dziecko…
– Niedługo rozwiązanie?
– W przyszłym tygodniu.
Powinna mówić dalej, ale nie mogła się na to zdobyć.
– Masz partnera? Tata dziecka jest z tobą?
W końcu się zmobilizowała.
– Jego ojcem jest Paul.
– Paul…?
– Oddał nasienie do banku. – Zbierała siły, by kontynuować. – Ta ostatnia wyprawa w Himalaje… Byłam na niego wściekła. Jakiś czas wcześniej zeszły dwie potężne lawiny. Pod koniec sezonu Szerpowie schodzili na dół, podobnie jak większość alpinistów, ale on się uparł zostać. Dzień przed wylotem do Nepalu wrócił do domu radosny jak skowronek. „Skarbie, wszystko zaplanowałem”, powiedział. „Oddałem nasienie do banku spermy. Wszystko jest zapłacone, więc będzie tam bezpieczne przez całe lata. Gdyby spotkało mnie najgorsze, będziesz miała cząstkę mnie”. – Wahała się, dobierając słowa. – Chyba chciał mnie rozbawić… nie wiem… ale przeczuwałam… Żegnałam go, czując, że więcej go nie zobaczę.
Przeniosła na niego spojrzenie.
– To potworna i niepotrzebna strata. Potem Deidre zaczęła nękać mnie telefonami, nachodziła mnie nawet w pracy. Wrzeszczała na mnie. Więc wyniosłam się do Anglii. Wiesz, że jestem lekarzem, prawda? Podjęłam pracę na SOR-ze w jednym z londyńskich szpitali. Chciałam zapomnieć o Paulu, ale to… mnie przerosło.
Wzruszyła ramionami. Jak wyrazić tę rozpacz? Jak pogodzić się ze świadomością, że związek z Paulem był farsą? Że pomyliła się aż tak bardzo…
Przypomniało jej się, jak pewnego dnia pomyślała, że już nigdy nikomu nie zaufa, a jeżeli nie potrafi zdobyć się na zaufanie, to nie ma szansy na założenie rodziny. Na dziecko. To ją zdołowało jeszcze bardziej.
– Więc zdecydowałaś się skorzystać z tej spermy – powiedział półgłosem.
– Czemu nie? – wybuchnęła. – Zapisał mi ją w testamencie. Wychowywałabym je, czując, że zna ojca. Tak było lepiej… bezpieczniej niż od obcego dawcy. Postanowiłam spróbować. – Hamując łzy, otoczyła ramionami brzuch. – Pragnęłam tego dziecka… Bardzo jej pragnęłam.
Pragnęłam. Czas przeszły.
– Pragnę jej. – Poprawiła się łamiącym się głosem. Jednak nie było szansy zmienić tego, co wykazało USG.
– Tasha, czy twoje dziecko nie żyje? – zapytał, przykładając dłonie do jej brzucha.
To niemożliwe, błagam.
– Jeszcze żyje – wykrztusiła, kurczowo zaciskając palce na jego rękach. Czy on jest taki też dla innych pacjentów? Taki empatyczny? To dobry lekarz rodzinny.
I dobry przyjaciel?
„Tasha, gdyby spotkało mnie coś złego, myślę, że możesz się do niego zwrócić”.
Paul miał rację, pomyślała. Chyba ten jeden jedyny raz.
Och, ale obarczać go tym…
Poza tym to też Blake. Nawet podobny do Paula.
– Mów.
– To dziewczynka – wyszeptała. – Emily, jak moja babcia. Po nasienie Paula musiałam wrócić do Australii, bo tu jestem ubezpieczona. Pracowałam, biorąc zastępstwa. Wszystko szło dobrze do ostatniego USG, które wykazało zespół hipoplazji lewego serca… To poważny problem, ale miałam nadzieję, że lekarze w Melbourne temu zaradzą. Tak się łudziłam, ale dwa dni temu poszłam na ostatnią przed porodem wizytę u kardiologa, który stwierdził ubytek w przegrodzie międzyprzedsionkowej. – Odetchnęła głęboko. – Problemy zaczną po się narodzinach. Kardiolog mówi, że powinnam nosić ją jak najdłużej, żeby nabrała sił przed ewentualną operacją, ale nie należy liczyć na cud. Ostrzegł mnie, że przeżyje najwyżej kilka dni. Wady są tak poważne…
Zespół hipoplazji lewego serca…
Nie zetknął się z takim przypadkiem, ale sporo na ten temat czytał. Oraz o procedurze Norwooda dającej takim noworodkom pewną nadzieję, ale w połączeniu z ubytkiem w przegrodzie międzyprzedsionkowej…
Nie puszczając jej dłoni splecionych na brzuchu, poczuł lekkie kopnięcie.
Według specjalistów dziecko Tashy było zdrowe, mimo że po porodzie przeżyłoby zaledwie kilka dni.
Tasha jest lekarzem, więc na pewno wykorzystała wszystkie możliwości. I wszędzie trafiała na mur.
– Przeszczep? – Nie puszczał jej dłoni.
Nagle przypomniał mu się młodszy brat jako dziecko, potargany, wiecznie zbuntowany, bystry dzieciak stale pakujący się w kłopoty. Paul też został lekarzem. Podobnie jak ich ojciec, ale Paul wyjechał za granicę, gdy tylko wręczono mu dyplom. W pogoni za ryzykiem angażował się w najodleglejszych zakątkach świata.
Paul nie żyje, a jego dziecko stoi wobec największego ryzyka.
– Zdajesz sobie sprawę, jak nikła to jest szansa – stwierdziła Tasha.
Oczywiście. Znalezienie dawcy na czas… Utrzymywanie maleństwa przy życiu, dopóki się on nie znajdzie…
Gdzie twoi przyjaciele? – pytał w duchu. Gdzie twoi najbliżsi? Dlaczego jesteś tu sama?
Serce mu się ściskało. Oto wdowa po jego przyrodnim bracie, więc to on jest jej rodziną. Miał ochotę ją przytulić, za wszelką cenę ukoić jej rozpacz. Jednak nie po to tu się znalazła.
– Tasha, jak mogę ci pomóc? Zrobię dla was wszystko, ale musisz mi powiedzieć, co to ma być.
Gdy puściła jego dłonie, odsunął się.
Kontakt został przerwany.
– Potrzebuję opiekuna. Nie, to Emily potrzebuje opiekuna. Przyjdzie na świat przez cesarskie cięcie, ale chwilę później będę zmuszona podjąć bardzo poważną decyzję. – Zawahała się. – Na przykład o odłączeniu jej od respiratora – wyszeptała. – Będę zmuszona pogodzić się z tym, co jest albo nie jest możliwe, i powstrzymać się od heroicznych decyzji. Tom, nie mam do siebie zaufania, ale Paul powiedział, że na ciebie mogę liczyć. Mówił o tobie bardzo ciepło. Mam tylko ciebie.
Co miał na to powiedzieć?
Tylko jedno.
– Ma się rozumieć, że będę waszym opiekunem. Będę cię wspierać. Obiecuję.
– Ale słabo znałeś Paula.
– Paul to rodzina, więc i ty nią jesteś. – Sięgnął do jej dłoni. – Tylko to się liczy.
– Hilda…?
Gosposia Toma, bliźniaczka Rhondy, odebrała telefon mocno zaniepokojona. Właśnie skończyła przygotowywanie boeufa stroganowa i zastanawiała się nad składnikami sufletu cytrynowego.
Wychodząc do pracy, Tom poprosił, by się postarała.
– Alice przyjedzie o ósmej. Nakryj stół na werandzie. No wiesz, świece, kwiaty itd. Masz to w jednym palcu.
Owszem, pomyślała smętnie. Romantyczne wieczory Toma zawsze wyglądały tak samo. Jednak znała jego priorytety. Medycyna, surfing, a podboje miłosne dopiero na trzecim miejscu. Już nieraz odbierała takie telefony jak ten.
– Zmiana planu. – I tak wykwintna kolacja lądowała w zamrażarce albo w kuble. Może zapomnieć o suflecie cytrynowym. – Zmiana planu. Zaprosiłem kogoś na dłużej.
O, coś nowego.
– Przygotować romantyczną kolację dla trzech osób?
W jego głosie wyczuła napięcie zazwyczaj zarezerwowane dla poważnych problemów zdrowotnych któregoś z pacjentów. Ale po co się stresować tym, że ktoś zostanie na noc? Trzeba zadzwonić do Rhondy.
– Odwołam Alice – powiedział. – Zrozumie.
Na pewno nie, stwierdziła w duchu, ale powstrzymała się od komentarza.
– Przygotować pokój od frontu?
– Tak. I postaw wazon z kwiatami.
– Kobieta?
– Kobieta o imieniu Tasha. – Wahał się chwilę. – To wdowa po moim przyrodnim bracie. Ma poważny problem. Liczę, że zostanie u nas tak długo, jak będzie tego potrzebowała.
Miasteczko Cray Point jest usytuowane na przylądku Zatoki Port Philip.
– Wystarczy porządny przypływ, żeby ten cypel stał się wyspą, ale śmigłowiec ratownictwa medycznego z Melbourne dociera tu w pół godziny – mówił. – Cesarkę masz wyznaczoną za tydzień, ale termin rozwiązania wypada dopiero za dwa tygodnie. Jako lekarze na pewno rozpoznamy wczesne sygnały zbliżającego się porodu, więc szybko zostaniesz przewieziona do Melbourne.
I tak parę godzin po przyjeździe znalazła się na werandzie, zmuszając się do jedzenia pysznej kolacji przygotowanej przez gosposię Toma.
Ku swojemu zdziwieniu jadła mimo mdłości nękających ją od konsultacji z kardiologiem. Ale Tom usiadł obok niej, nałożył obojgu boeufa, po czym skierował jej uwagę na ocean.
– Teraz fale są za małe. Za dnia były wysokie, ale pod wieczór wiatr osłabł. O świcie jest zdecydowanie lepiej, ale surfując, zapominam o bożym świecie i pacjentach. Więc jak przychodzę do pracy, Rhonda ma ochotę urwać mi głowę, bo poczekalnia pęka w szwach.
– Rhonda?
– Moja recepcjonistka. Ona i Hilda, którą poznałaś, jak wychodziła, są siostrami. To one zawiadują moim życiem.
– Nie jesteś żonaty, nie masz dzieci?
– Z taką historią rodzinną? – Uśmiechnął się. Jak Paul. – Brat chyba ci opowiadał o moim ojcu. Postąpił szlachetnie dwa razy, żeniąc się z moją mamą, potem z mamą Paula, ponieważ były w ciąży, ale nie zagrzał miejsca na tyle, żeby być ojcem. Traktował synów jak kumpli, ale to na nasze matki spadły trudy wychowania nas, podczas gdy on zmieniał kolejne kobiety jak rękawiczki.
– Myślisz, że to dziedziczne?
Znowu się uśmiechał.
– Chyba tak. Mam trzydzieści cztery lata i do tej pory nie trafiłem na kobietę, z którą chciałbym się związać. – Uśmiech zgasł. – Ale w odróżnieniu od taty nie składam pustych obietnic. Podoba mi się moje życie. Mama urodziła się w Cray Point. Kiedy tata ją rzucił, opiekowała się nami cała miejscowa społeczność. Warunki do surfowania są tutaj fantastyczne, a szalejące w zimie wiatry prawie zmieniają mnie w soloną rybę. Według mojej teorii ludzie w Cray Point się nie starzeją, bo sól doskonale ich konserwuje. Są nie do zdarcia.
– Masz lekką pracę.
– Nawet tacy spadają z deski surfingowej, a turyści robią różne ryzykowne rzeczy. Wczoraj miałem pacjentkę, która wynajęła dwupokojowy domek na rodzinną uroczystość. Przed przyjazdem gości postanowiła przygotować dla nich miejsca do spania. Po nadmuchaniu siedmiu materacy poczuła się dziwnie, ale dmuchała dalej. Na szczęście nieprzytomną znalazła na ósmym materacu właścicielka domku. Zawał. Drogą powietrzną przetransportowano ją do Melbourne. Dochodzi do siebie w szpitalu, a mogła umrzeć.
Zorientowała się, że po raz pierwszy od wielu dni, może nawet od wielu tygodni, śmieje się, a jedzenie sprawia jej przyjemność. Niewykluczone, że ten facet jest takim samym kobieciarzem jak jego ojciec i brat, ale przynajmniej się do tego przyznaje.
– Na tej szosie nie można polegać. Bywa, że jest zalana, poza tym wystarczy jeden wypadek, żeby była nieprzejezdna przez kilka godzin, a nawet dni. Mieszkańcy Cray Point muszą być samowystarczalni. Masz ochotę na dokładkę sufletu?
– Nie… dziękuję. – To cud, że zjadła aż tyle.
– Przez tydzień was podkarmimy – oznajmił. – Ciebie i Emily. Czy wiesz, że płód uczy się smaków? Ten suflet jest rewelacyjny. Na pewno jej smakował. – Zauważył, że Tasha przyłożyła dłonie do brzucha. – Przytulanie jest ze wszech miar wskazane. Mogę się założyć, że ona to też czuje i na pewno nas słyszy.
– Możliwe, ale lekarz powiedział… – wykrztusiła.
– Wiem, co powiedział, ale ona żyje. Jest przytulana, poznała smak sufletu cytrynowego i słucha szumu oceanu. To chyba całkiem sporo.
Nagle Emily się poruszyła. Tak mocno, że nawet Tom zauważył, jak brzuch Tashy zmienia kształt.
Spogląda na ocean i karmi dziecko sufletem. Tak, Emily słucha szumu fal.
– Mogłybyście jutro razem popływać – zasugerował. – Położyć się na płytkiej wodzie i pozwolić, żeby fale was obmywały. Czułaby kołysanie i słyszała szum wody. Emilko, chciałabyś tak?
Tasha zszokowana podniosła na niego wzrok, ale on patrzył na ocean, jakby nie powiedział nic ważnego.
Jednak to powiedział.
Emilko, chciałabyś tak?
Nieważne, jak krótkie będzie jej życie, bo w tej chwili Emily jest realna. To maleńka istotka ludzka. Tom uzmysłowił jej to jednym krótkim zdaniem.
Poczuła, jak opuszczają ją rozpacz i gniew. Na to przyjdzie czas później, ale teraz jest suflet cytrynowy, a jutro będzie jutro. Teraz Emily żyje i kopie. Nie korzysta z wadliwego serduszka i jest bezpieczna.
Podobnie jak ona. Gdy Tom zaproponował, by u niego została, pomyślała o jednym dniu, żeby go lepiej poznać, zorientować się, czy może na nim polegać. Bo jeżeli poród okaże się trudny, przydałby się jej przyjaciel.
Który nieoczekiwanie się znalazł.
Dziękuję ci, Paul, pomyślała. Chyba po raz pierwszy była mu wdzięczna. Mimo dojrzałego wieku Paul nadal był chłopcem i niedługo po ślubie połapała się, że dla niego życie ma być pasmem przygód. Był uzależniony od ryzyka, a na dodatek po ojcu odziedziczył słabość do kobiet.
Jednak… Paul nie żyje, ale zostawił swoje nasienie, w pewnym sensie coś, co teraz łączy ją z człowiekiem, który może jej pomóc. Być może on też jest kobieciarzem, ale w tej chwili mówi to, co ona chce usłyszeć.
Przyszło jej do głowy, że Tom nie zawiedzie jako opiekun. Oraz przyjaciel?
Pod koniec kolacji sprawiała wrażenie sennej, więc zaprowadził ją do przygotowanego dla niej pokoju. Zasnęła niemal natychmiast.
Gdy wrócił tam kwadrans później, spała jak kamień. Patrząc na nią, miał ochotę ją przytulić. Chronić.
Dlatego, że to rodzina, pytał się w duchu, czując jednak, że nie o to chodzi.
O zbliżającą się tragedię? Nie. W swojej karierze zawodowej zetknął się chyba ze wszystkimi możliwymi dramatami, ale to go nie znieczuliło. Cierpiał razem z pacjentami, lecz wiedział, że może im pomóc.
Tym razem nie był pewien, czy potrafi ukoić rozpacz Tashy. Na pewno nie przyglądając się jej. Wyglądałoby to podejrzanie. Jaki ojciec, taki syn? Wyszedł z pokoju.
W gabinecie zasiadł do lektury historii jej ciąży.
– Jeżeli masz być naszym opiekunem, powinieneś znać fakty – powiedziała, wręczając mu grubą teczkę.
Włączył komputer, by odświeżyć sobie informacje na temat schorzenia Emily, a następnie poznać opinie o jej kardiologu. Przygnębiająca lektura. Szukał w internecie nadziei, ale niestety jej nie znalazł.
Zadzwonił do zaprzyjaźnionego kardiologa w Stanach, potem do drugiego w Londynie.
Nie mieli do powiedzenia nic pocieszającego.
W końcu wyszedł na werandę. Biegła wokół całego domostwa zbudowanego jeszcze przez jego dziadków. Zazwyczaj, spoglądając na ocean, znajdował ukojenie. Nie tym razem.
To dziecko to w pewnym sensie jego… bratanica. Mało znał Paula, a Tashę właśnie poznał, więc dlaczego tak się przejął tym rokowaniem?
Nie wolno ulegać emocjom. Jeśli ma jej pomóc, musi myśleć trzeźwo.
Mogłaby poszukać kogoś innego. Najwyraźniej jednak nie ma nikogo, kto podjąłby się takiej roli.
Przypomniało mu się, jak w sypialni spoglądał na jej bladą twarz i opuszczone powieki w księżycowej poświacie oraz ramię wyciągnięte w błagalnym geście.
Przejmujący widok.
Dochodziła trzecia nad ranem, a przed dyżurem w przychodni miał odbyć kilka wizyt domowych.
– Od tego trzeba zacząć – mruknął.
Mógł liczyć na Mary i Chrisa, emerytowanych lekarzy, którzy już nieraz wybawili go z trudnej sytuacji.
– To rodzina. – Dziwna myśl.
Ta udręczona kobieta śpiąca w pokoju gościnnym, której los nie wiadomo dlaczego poruszył go do głębi, jest… rodziną.