- nowość
Zawsze się pragnęliśmy - ebook
Zawsze się pragnęliśmy - ebook
Mieli wspaniały romans tuż przed końcem studiów, ale nagle Declan zniknął. Mara była załamana, nie mogła o nim zapomnieć. Po siedmiu latach Declan, teraz znany dziennikarz śledczy, proponuje jej pracę w streamingowym serwisie informacyjnym. O czymś takim zawsze marzyła, ale ma dylemat – z jednej strony jest zła na Declana, z drugiej czuje podniecenie i znów chętnie poszłaby z nim do łóżka.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8342-857-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niebo w połowie października było błękitne i bezchmurne, lekki wiatr wciąż ciepły, choć czuło się już zapowiedź chłodu. Rosnące wzdłuż chodnika klony zdobiły korony czerwonych liści. Na latarniach wisiały jesienne wianki ze słoneczników, łodyg pszenicy i barwnych tykw. Właściciele urokliwych sklepików i restauracji w dzielnicy handlowej udekorowali swoje witryny dyniami i słomą.
Mara Shuyler nie znalazłaby bardziej malowniczej scenerii do relacji na żywo. Roseville w stanie Nowy Jork leżało sześćdziesiąt cztery kilometry na południe od granicy z Kanadą. To był kompletnie inny świat niż ten, jaki znała z Nowego Jorku. I jedno z bardziej fotogenicznych zleceń, jakie otrzymała w zespole popołudniowych wiadomości stacji WRZT-TV – Głos Okręgu North.
Fotogeniczne, ale nie przełomowe. Mara zbytnio się tym nie przejmowała. Zrezygnowała z ambicji, by zostać sławną dziennikarką, i pragnienia bycia gospodynią własnego programu informacyjnego podziwianego przez miliardy. Już wiedziała, że to marzenie dziecka, które towarzyszyło dziadkom w niedzielnym rytuale oglądania programu „60 Minut”.
Dorosła, stała się realistką. Ma szczęście, że płacą jej za pracę w telewizji, choć była jedynie reporterką lokalnych wiadomości. WRZT-TV to jedna z trzeciorzędnych stacji na rynku USA, zaś zlecenia Mary ograniczały się do wywiadu ze zwycięzcą wyścigu dziwnych pojazdów czy relacji z zebrania w ratuszu, gdzie dyskutowano o funduszach. Te historie nie dotyczyły głów państw ani tajnych agentów, ale były istotne dla lokalnej społeczności.
Cóż, w każdym razie dla trzech osób, które skomentowały w sieci jej relację z wyścigu. Jeden z widzów skarcił ją, że nie dała więcej czasu antenowego jego synowi, zdobywcy drugiego miejsca, a kolejny stwierdził, że za rzadko się uśmiecha. Autor trzeciego komentarza skupił się na sposobach podwajania dochodów, Mara więc podejrzewała, że nie oglądał jej relacji.
- Jesteśmy gotowi? – spytała kamerzystę Hanka Yi.
Hank rozejrzał się po ulicy i wzruszył ramionami.
- Tu każde miejsce jest dobre. Chcesz zrobić próbę?
Wzięła głęboki oddech, uśmiechnęła się i zaczęła:
- Tu Mara Shuyler, mówię do państwa z centrum Roseville, gdzie miejscowi kupcy przygotowują się do sześćdziesiątego szóstego dorocznego Święta Dyni. Czy Abe Nagasaki w końcu straci koronę Dyniowego Króla? Siedzę tu jak na szpilkach. Zaraz, to bez sensu. Przecież stoję, nie siedzę.
Hank zdjął kamerę z ramienia.
- To metafora. O piątej po południu nikt nie zwróci na to uwagi. Dzieci odrabiają lekcje, a dorośli rozmawiają, co było w pracy.
Mara przewróciła oczami.
- Przekazujemy wiadomości, Hank. Słowa są ważne. Precyzja jest ważna.
- Masz taką obsesję na punkcie detali, jakbyś była Declanem Treharne’em.
Jej uśmiech zgasł. Czemu powiedziała Hankowi, że znała kiedyś Declana, gwiazdę dziennikarstwa? Przeklinała butelkę tequili, którą otworzyli po fiasku materiału na temat ambulansu. Nie, nie mogła stwierdzić, że łączy ją z Declanem wspólna przeszłość. Podczas studiów ostro rywalizowali, a przed dyplomem spędzili razem namiętny tydzień zakończony bolesnym rozstaniem. Teraz za swoje dziennikarstwo śledcze Declan zdobywał uznanie i sławę na obu wybrzeżach, ona zaś…
- Ta historia jest tłem ich rozmów – ciągnął Hank, nieświadomy, że na jakiś czas się wyłączyła. – Za pięć minut wchodzimy na żywo.
- Zawsze mnie lekceważysz. – Sięgnęła do kieszeni i wyjęła długopis. – Masz podkładkę do pisania?
- Czy mam… nie. Cztery minuty i odliczam.
- Denerwuję się. Nie, nie mogę złapać tchu. Napięcie mnie zabija? – Zmarszczyła nos. – To nie tylko banał, ja zdecydowanie nie umieram. Hm…
- Dwie minuty.
- To nie piekarnia. – Napisała coś na ręce.
- Wchodzimy na żywo. Cztery, trzy, dwa… – Wycelował w jej stronę palec.
- Tu Mara Schuyler na żywo z centrum Roseville, gdzie lokalni kupcy przygotowują się do sześćdziesiątego szóstego Święta Dyni. Kto pochwali się najlepszym zbiorem? Czy Abe Nagasaki straci koronę Dyniowego Króla? Czy pani burmistrz, trzykrotna zdobywczyni Błękitnej Wstążki, znów zostanie królową dyniowego placka? Tegoroczne święto potrwa od czwartku do niedzieli. Na pewno nie chcielibyście stracić tak pysznej zabawy. – Uśmiechała się do chwili, gdy Hank zdjął kamerę z ramienia, pokazując, że zeszli z anteny.
Do wywiadu, który miał zakończyć półgodzinne wiadomości o siedemnastej, zostało im dwadzieścia minut. Mara sięgnęła do torby; szukała telefonu i tabletu.
- To ciasto naprawdę jest takie dobre?
- Tak, nie zaszkodzi wkraść się w łaski pani burmistrz, skoro później chcemy z nią pogadać. I naprawdę piecze wyśmienite ciasta. – Mara przeglądała informacje w telefonie. Nie zauważyła, że Hank był już w dalszej części ulicy, szukał miejsca na wywiad.
Chwileczkę. Znała ten głos. Minęło siedem lat, odkąd słyszała go na żywo, lecz w międzyczasie nie brakowało jej okazji, by słuchać, jak wygłasza rozmaite opinie.
Nie spuszczając wzroku z telefonu, miała nadzieję, że ten głos to wytwór jej wyobraźni wywołany przez słowa Hanka. Gdy usłyszała chrząknięcie, podniosła wzrok i jej nadzieja prysła.
- Witaj, Treharne.
Declan uśmiechnął się i zdjął lustrzane okulary.
- Cześć, Schuyler, świetnie wyglądasz.
On też nie wyglądał najgorzej. Szlag, szlag i jeszcze raz szlag. Wyglądał nawet lepiej na żywo niż na ekranie, gdzie nie było widać jaśniejszych kosmyków w szatynowych włosach, teraz krótko ostrzyżonych. Kamera nie potrafiła uchwycić intensywnego błękitu oczu. Declan nie był najwyższym znanym Marze facetem, ale ze znanych jej mężczyzn najlepiej czuł się w swoim ciele.
Skórzana kurtka leżała na nim jak druga skóra. Na głównej ulicy Roseville wyglądał jak u siebie, a jednocześnie jak z innego świata, o którym Mara kiedyś marzyła, ale z którego dawno zrezygnowała.
Nagle poczuła, jakby się przecisnęła przez szczelinę w czasoprzestrzeni i siedziała znów w pierwszym rzędzie podczas pierwszego dnia studiów, przekonana, że już ona im pokaże, co potrafi, aż tu nagle w drzwiach pojawił się Declan, skupiając na sobie jej uwagę.
Zdała sobie sprawę, że gapi się na niego.
- Wszystko w porządku? – spytał.
- Wszystko – powtórzyła, potem zamrugała, a następnie się zaczerwieniła, zła na siebie. – W porządku – dodała, gdy już nie miała tak sucho w ustach.
- To dobrze. Masz chwilę, żeby pogadać? Mogę cię zaprosić na kawę? – Wskazał na samochód stojący przy krawężniku, sportowe coupé w futurystycznym stylu.
- Chcesz, żebym wsiadła do auta, które jest warte więcej niż saldo na rachunku moich dość znacznych studenckich pożyczek, z tobą? – W końcu jej myśli zwolniły na tyle, że była prawie w stanie mówić pełnymi zdaniami. Niestety jej kolejne zdanie brzmiało: - Co do diabła?
- To znaczy, że nie pojedziesz na kawę?
- To znaczy: Co do diabła? Jak w zdaniu: Co, do diabła, tu robisz, Treharne? Skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć?
- Znalazłem cię w katalogu absolwentów, a potem zadzwoniłem do szefa twojej stacji. – Podrapał się w kark. – Przyjechałem zaprosić cię na kawę.
Zacisnęła powieki nie tylko po to, by poszukać w tej sytuacji sensu. Pamiętała, że patrzenie na Declana przez dłuższą chwilę jest niczym patrzenie prosto w słońce.
- Nie mogę. Pracuję. Mam wywiad na żywo za… - otworzyła oczy, by zerknąć na smartwatcha – dwadzieścia minut. Muszę jeszcze przejrzeć notatki.
- Więc po wywiadzie?
Przynajmniej jedno się nie zmieniło. Nadal był nieustępliwy. Pewnie dlatego jest takim dobrym dziennikarzem.
- Po wywiadzie wracam do studia. Muszę przygotować się na jutro. – Gdy otworzył usta, uniosła rękę. – Mam plany na jutrzejszy wieczór. – Nie miała, chyba że oglądanie teleturnieju Jeopardy i ostatnich odcinków jej ulubionej kryminalnej serii dokumentalnej, ale tego nie musiał wiedzieć.
- W takim razie zjedzmy jutro śniadanie. – Tym razem to on pokręcił głową, gdy próbowała zaoponować. – Musisz jeść, więc równie dobrze możesz zjeść ze mną.
Uśmiechał się jak ktoś, kto rzadko słyszy odmowę, zwłaszcza od osób, z którymi kiedyś spędził szalone chwile. Na samo wspomnienie robiła się wilgotna. Od tamtego tygodnia rozpusty zaliczyła wiele randek. Gdy pracowała w lokalnej gazecie w Hightown, przez dziewięć miesięcy spotykała się z pewnym chłopakiem. Aż zaproponowano jej pracę w WRZT-TV i oboje zgodzili się, że ich relacja jest dreptaniem w miejscu, choć seks był niezły.
I znów to robi. Pozwala, by Declan zajął jej myśli. Poświęciła wiele miesięcy na wymazanie go z pamięci. Wystarczyło, że się pojawił i bum! Jakby nigdy nie opuścił wygodnego gniazdka, które dla niego urządziła w głowie.
- Nie zjem z tobą śniadania, niczego też z tobą nie wypiję. Ani dziś, ani jutro, ani żadnego innego dnia, dopóki mi nie powiesz, po co zjawiłeś się na moim planie. Nie marzyłeś przecież o wypiciu kawy w Roseville, bo tu najlepsza kawa smakuje jak spalona woda.
- Spalona woda? Jak to… – Zrezygnował z żartu, widząc jej wrogie spojrzenie. – Chciałbym ci to wyjaśnić, ale może powinniśmy poczekać, aż będziesz mniej zestresowana.
- Uważasz, że jestem zestresowana? Bo raczyłeś pojawić się w moim życiu siedem lat po tym, jak…
Nie, nie powie mu, jak cierpiała. Nie teraz, gdy zalały ją wspomnienia. Declan powtarzał, że za bardzo się martwi i za dużo czasu poświęca szczegółom, nie zajmując się tym, co istotne. Schowała tablet i telefon do torebki i ruszyła w stronę Hanka, który stał przed ratuszem.
Na czas święta budynek przybrano żółtymi, brązowymi i pomarańczowymi chorągiewkami.
- Jestem w pracy – rzuciła przez ramię. – Wracaj tam, skąd przyjechałeś. Nie mamy o czym rozmawiać.
Zostawiła go na chodniku. Gdy nie usłyszała za sobą kroków, okłamała się, mówiąc sobie, że tego oczekiwała.