Zawsze tam, gdzie ty - ebook
Zawsze tam, gdzie ty - ebook
Lily niemal od dziecka była zakochana w bogatym i niezwykle przystojnym Benedikcie Warrenderze. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, gdy pewnego dnia zaprosił ją na kawę, a potem spędzili razem noc. Bajka o Kopciuszku skończyła się jednak już nazajutrz, kiedy Lily dowiedziała się z gazety o zaręczynach Bena z piękną modelką. Po kilku latach spotykają się, a Ben zauważa, że dziecko Lily jest do niego bardzo podobne…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3002-5 |
Rozmiar pliku: | 757 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Londyn, trzy lata wcześniej
Wewnętrzny zegar jak zwykle obudził Lily o szóstej. Budzenie o tej porze miała chyba zapisane w genach, ale dzięki temu nigdy się nie spóźniała. Zadziwiające też było, jak wiele udawało jej się zrobić w ciągu tej spokojnej godziny, zanim obudzi się reszta świata, a w każdym razie głośni sąsiedzi z sąsiedniego mieszkania.
Leżąc z ramieniem nad głową, odgarnęła z twarzy ciężkie, splątane włosy i poczuła niechęć do ludzi, którzy potrafili tak po prostu przewrócić się na drugi bok i znowu zasnąć – do normalnych ludzi, którym czasem zdarzało się zaspać, a nawet do własnej bliźniaczki Lary, która potrafiłaby przespać trzęsienie ziemi. Tymczasem Lily budziła się każdego ranka o tej samej godzinie.
Ale tego ranka coś było inaczej – tylko co? Między delikatnymi brwiami Lily pojawiła się zmarszczka. Czyżby rzeczywiście zaspała? Z zamkniętymi oczami sięgnęła po telefon. Zanim go znalazła, jej dłoń natrafiła na kilka nieznajomych przedmiotów. Uchyliła jedną powiekę i odczytała na ekranie godzinę. Oczywiście, jak zwykle był środek nocy. Przycisnęła telefon do nagiej piersi. Zaraz: dlaczego właściwie nagiej?
Podciągnęła wyżej prześcieradło, rozejrzała się i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to nie jest jej pokój, a ona sama czuje się tak, jakby przebiegła maraton. Naraz wszystko sobie przypomniała i szeroko otworzyła oczy. Teraz już wiedziała, dlaczego bolą ją mięśnie, o istnieniu których nie miała dotychczas pojęcia. Przycisnęła rękę do piersi i poczuła szum w uszach. Powoli, bardzo powoli obróciła głowę, sprawdzając, czy to wszystko tylko jej się nie przyśniło, i z jej ust wydobyło się westchnienie ulgi: to nie był sen. Zamrugała i skupiła wzrok na uśpionej twarzy, starając się zapisać w pamięci jej rysy, choć dobrze wiedziała, że nigdy nie zapomni ani tego mężczyzny, ani tej nocy. Taką twarz trudno byłoby zapomnieć: wysokie, inteligentne czoło, wyraźne kości policzkowe, silnie zarysowany podbródek, gęste ciemne brwi, delikatny nos i pełne usta. Gdyby jednak Lily miała wybrać jedną rzecz, która w tej twarzy urzekała ją najbardziej, byłyby to oczy – niewiarygodnie błękitne i obrzeżone długimi ciemnymi rzęsami.
Wyglądał teraz jakoś inaczej. Dopiero po dłuższej chwili Lily zrozumiała, na czym polega subtelna różnica: brakowało niespokojnej energii, która otaczała go przez cały czas jak niewidzialne pole siłowe, gdy nie spał. Bez niej wydawał się młodszy.
Popatrzyła na ciemny ślad zarostu na policzkach i przypomniała sobie dzień, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Oczywiście słyszała o nim wcześniej: jej ojciec był ogrodnikiem w Warren Court, zresztą cała wioska słyszała o chłopcu urodzonym w czepku i rozpieszczanym przez dziadka. Gdy Benedict wprowadził się do wielkiego domu, Lily z miejsca powzięła do niego niechęć.
Warren Court, jedna z największych posiadłości w kraju nadal pozostających w prywatnych rękach, leżało zaledwie o pół kilometra od domku, w którym mieszkała Lily. Już wtedy wiedziała, że pod pewnymi względami ten dom znajduje się na innej planecie, a nawet w innym wszechświecie, i mocno sobie postanowiła nie lubić tego bogatego chłopaka. Ale potem, kiedy zmarł jej ojciec, zupełnie zapomniała o Benedikcie. Na pogrzebie w ogóle nie zwróciła na niego uwagi, choć stał obok dziadka.
Niespostrzeżenie wymknęła się z cmentarza nad staw, na którym ojciec lubił puszczać kaczki. Wybrała spory kamień, zważyła go w dłoni i rzuciła, ale kamień od razu zatonął, pozostawiając po sobie rozchodzące się na wodzie kręgi. Spróbowała jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu ręka ją rozbolała. Całą twarz miała mokrą od łez. Naraz usłyszała szelest liści i ktoś stanął za jej plecami.
– Nie tak. Musisz wybrać płaski kamień. Cały sekret w ruchu nadgarstka, zobacz.
Patrzyła na kamień, który kilkakrotnie odbił się od powierzchni wody.
– Nie umiem tak.
– Umiesz. To łatwe.
– Nie umiem! – Zacisnęła pięści i odwróciła się do niego. Był bardzo wysoki i musiała unieść głowę, żeby na niego spojrzeć. – Mój tata nie żyje i nienawidzę cię! – wykrzyknęła, wkładając w ten okrzyk całą swoją rozpacz.
Dopiero wtedy zauważyła jego oczy, bardzo niebieskie i przepełnione współczuciem. Skinął głową i powiedział po prostu:
– Wiem. To okropne.
Podał jej następny kamień, gładki i chłodny w dotyku.
– Spróbuj teraz.
Zanim odeszli od stawu, udało jej się rzucić kamień tak, że odbił się od wody trzy razy, i odkryła, że jest zakochana.
W gruncie rzeczy to było nieuniknione. Lily tęskniła do romansów, a ten chłopiec, już prawie mężczyzna, wydawał się ucieleśnieniem wszystkich bohaterów z powieści, które pochłaniała tonami. Mieszkał w zamku i w każdym calu przypominał mrocznego, melancholijnego bohatera. Był dojrzały – starszy od niej o całe pięć lat, wysportowany i wyrafinowany. Natychmiast zaczęła fantazjować na jego temat, choć wiedziała, że te fantazje nigdy nie staną się rzeczywistością. A jednak któregoś wieczoru przytrafił jej się bal.
Od wielu tygodni wyczekiwała przyjęcia bożonarodzeniowego, które dziadek Benedicta wydawał co roku dla pracowników Warren Court. Matka Lily była tam teraz gospodynią. Przyjęcie odbywało się w wielkiej elżbietańskiej sali. Benedict, który w lecie skończył Oksford, a teraz miał jakąś ważną pracę w City, również miał przyjechać – tak twierdził jego dziadek.
Lara miała znacznie lepsze wyczucie stylu niż Lily. Miała też więcej ubrań dzięki napiwkom z hotelu, gdzie w soboty pracowała jako kelnerka. Lily pożyczyła od niej sukienkę i przez kilka godzin przygotowywała się do wyjścia. Gdy Benedict wreszcie się pojawił, ubrany w ciemny garnitur, wydawał się pełen dystansu i bardzo zmieniony. Zanim jednak Lily zdążyła mu się dokładnie przyjrzeć, zdała sobie sprawę, że nie przyjechał sam. Towarzysząca mu wysoka blondynka w bardzo eleganckiej sukience przez cały wieczór patrzyła na wszystkich z wyższością.
– Tak mi się tu nudzi, kochanie – jęczała, przeciągając samogłoski i nie próbując ukryć arystokratycznego akcentu. – Kiedy wreszcie będziemy mogli stąd wyjechać? Nie uprzedziłeś mnie, że tu będą sami miejscowi prostacy.
Lara nie przepuściła żadnej okazji, by wbić siostrze szpilę.
– Nie śliń się tak, Lily, bo to brzydko wygląda. Jeśli go chcesz, to idź i weź go sobie.
– Wcale go nie chcę – parsknęła Lily. – On mi się w ogóle nie podoba. Jest nudny i okropnie nadęty. – Obróciła się na pięcie i dopiero teraz dostrzegła Benedicta, który stał tuż za nią.
Od tamtej żenującej chwili nie widziała go ani nie myślała o nim przez całe lata. Naturalnie, był znaną osobą i czasem natrafiała na jego nazwisko na finansowych stronach gazet, ale to nie był jej świat i tak naprawdę nie miała pojęcia, czym Benedict się zajmuje.
Spotkała go zupełnie nieoczekiwanie, wychodząc z księgarni. Nie wierzyła w zrządzenia losu, ale jak inaczej można było wyjaśnić to, co się stało? Wyszła na ulicę akurat w chwili, gdy on tamtędy przechodził. Wiatr zarzucił jej włosy na twarz i chwilowo oślepiona, zderzyła się z nim – nie z żadnym innym przechodniem, ale właśnie z Benedictem.
– Lily.
Benedict był jedną z niewielu osób, które nigdy nie myliły jej z siostrą.
Podał jej książkę, którą upuściła, i jego opalone palce otarły się o jej palce. Nastoletnie fantazje seksualne zupełnie nie przygotowały Lily na ten dotyk. Miała wrażenie, że przeszył ją prąd elektryczny i prawie zapomniała, jak się nazywa.
Obydwoje podnieśli się jednocześnie, nie wypuszczając z dłoni książki, jakby był to łącznik między nimi, którego nie chcieli się pozbywać. Dopiero gdy potrącił ich jakiś przechodzień, odsunęli się od siebie i książka znów upadła na ziemię. Czar prysł i obydwoje wybuchnęli śmiechem. Tym razem Lily pozwoliła mu podnieść książkę. Zerknął na tytuł i zagadkowo uniósł brwi.
– Zawsze byłaś molem książkowym – stwierdził z uśmiechem. – Pamiętam, jak przyłapałem cię kiedyś w bibliotece dziadka z pierwszym wydaniem Dickensa schowanym pod swetrem.
Zatrzymała się w miejscu jak wryta i ogarnęło ją przerażenie.
– To było pierwsze wydanie?
– Nie patrz tak na mnie. Dziadek nie miał nic przeciwko temu.
– On o tym wiedział?
Zmarszczki w kącikach jego oczu pogłębiły się.
– Że po cichu pożyczałaś sobie książki z jego biblioteki? Wiedział. Dziadek jest bardzo spostrzegawczy. – Oderwał wzrok od jej zarumienionej twarzy, obrócił rękę i spojrzał na cieniutki jak papier zegarek. – Miałem właśnie zamiar pójść na kawę… – urwał i w jego oczach błysnęło ciepłe światło. – Nie, to nieprawda. Nie miałem zamiaru iść na kawę, ale teraz mam. – Przechylił głowę na bok i uśmiechnął się do niej. – O ile ty masz ochotę?
Kolana ugięły się pod Lily. Stłumiła westchnienie, próbując opanować splątane emocje. Skoro tak na nią działał jego uśmiech, to co by było, gdyby ją pocałował? Opanuj się, pomyślała. On proponuje ci tylko cappuccino, a nie szalony seks.
– Chętnie – uśmiechnęła się i w duchu natychmiast dała sobie po łapach za to, że zgodziła się zbyt szybko. – Jestem umówiona, ale Sam ma tu być dopiero o wpół do czwartej.
Ciemne brwi Bena ściągnęły się w surową linię.
– To twój chłopak?
– Przyjaciółka. – Lily poznała Samanthę Jane w szkole aktorskiej. Była pewna, że jeśli spóźni się na spotkanie, Sam nie będzie miała nic przeciwko temu, a nawet przeciwnie, ucieszy się. Lily często wysłuchiwała od niej kazań na temat swojego życia uczuciowego, a właściwie jego braku.
– Musisz przestać tak wybrzydzać – powtarzała Sam. – Spójrz na mnie. Nawet nie pamiętam, ile żab już pocałowałam, ale gdy wreszcie pojawi się prawdziwy książę, będę umiała dostrzec różnicę. A poza tym żaby bywają zabawne.
W godzinę później Lily i Benedict wciąż siedzieli w niewielkiej kafejce. Nie potrafiła sobie potem przypomnieć, co dokładnie mówili, ale udało jej się go rozbawić. Czuła się przy nim inteligentna i seksowna. Po pierwszych pięciu minutach rozluźniła się i przestała się mieć na baczności. Rozmawiali o literaturze, o polityce, o jej ulubionych lodach, o szkole aktorskiej i o wielkiej szansie, jaką ostatnio dostała. Dopiero później uświadomiła sobie, że on nie powiedział prawie nic o sobie.
– A zatem zobaczę cię na dużym ekranie? – Oparł łokcie na stole i pochylił się w jej stronę. Jego zainteresowanie wydawało się zupełnie szczere. Patrzył tylko na nią i zupełnie nie zwracał uwagi na inne kobiety, które spoglądały w jego stronę. Ogromnie jej to pochlebiało. Gdyby była kotem, zaczęłaby mruczeć z zadowolenia.
– To tylko niewielka rola.
– Aktorka nie powinna umniejszać własnych dokonań.
– Niczego nie umniejszam, mówię prawdę. To bardzo mała rola.
– Ale w pilotażowym odcinku serialu telewizyjnego.
– Po prostu mi się poszczęściło.
– Potrzebne ci szkolenie w autoprezentacji.
– Czy to jest propozycja? – zapytała zmysłowym głosem, spoglądając na niego spod rzęs. Na widok jego uśmiechu serce zabiło jej jeszcze szybciej.
Przy trzeciej filiżance kawy odkryła, że można się uzależnić od mężczyzny, w którego oczach błyszczy nieskrywane pożądanie, zwłaszcza że ten mężczyzna przez większą część życia był jej ideałem. Wszystkich pozostałych porównywała do niego, ale, naturalnie, nikt nie dorastał do wzorca. Czy właśnie dlatego nie była dotychczas w żadnym poważnym związku? Zaczęła się nad tym zastanawiać, ale wszystkie myśli uleciały jej z głowy, gdy Ben wziął ją za rękę i zaczął masować kciukiem wnętrze jej dłoni. To, co czuła w tej chwili, zupełnie nie przypominało młodzieńczego zauroczenia. Nie było podobne do niczego, co czuła wcześniej, ani nawet do niczego, co sobie tylko wyobrażała. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że siedzi z przymkniętymi oczami, gdy wtem usłyszała jego niski głos:
– Mam tu pokój.
Nie była w stanie się odezwać. Dopiero po dłuższej chwili wykrztusiła gardłowym głosem, której jej samej wydawał się obcy:
– Dobrze.
Zacisnęła teraz dłonie w pięści, powstrzymując pragnienie, by dotknąć jego policzka. Spał spokojnie. Pod oczami wciąż miał ciemne cienie, ale ze zmęczeniem było mu do twarzy, pomyślała Lily, wpatrując się w jego długie rzęsy.
Był piękny. Westchnęła głęboko i poczuła ucisk w piersi. Ostatniego wieczoru długo gryzła się w język, by tego nie powiedzieć, i w końcu się poddała. Powtarzała to wielokrotnie pomiędzy pocałunkami.
Zostali kochankami. Benedict był jej pierwszym mężczyzną, ale zachowała tę wiedzę dla siebie. Wróciła myślami do ostatniego wieczoru, do tej chwili, która zmieniła jej życie, i w jej oczach pojawił się rozmarzony wyraz. Wiedziała, że ta noc zmieniła ją na zawsze, że nigdy nie będzie już tą samą osobą.
Gdyby wiedziała, na co się zgadza, nie czekałaby tak długo. Ta noc przeszła wszelkie jej oczekiwania, a przecież czekało ją znacznie więcej takich nocy – nocy i dni. Na samą myśl o przyszłości z Benedictem serce zaczynało jej trzepotać w piersi. Ostatnia noc była zaledwie początkiem… musiało tak być. Seks z nim był niewiarygodny i nie ograniczał się jedynie do fizycznej strony. Nie potrafiła tego nazwać, ale to było prawdziwe. Coś tak wyjątkowego nie mogło być tylko przelotną przygodą.
Czy Benedict zdawał sobie sprawę, że był jej pierwszym mężczyzną? Ostatniej nocy nie wyznała mu tego, bo przypomniała sobie, co zdarzyło się Larze. Mężczyzna, w którym zakochała się jej siostra, oświadczył, że dziewice nie są w jego typie. Czy inni mężczyźni również tak myśleli? Nie mogła ryzykować. Nie miała pojęcia, czy się zorientował, nie była również pewna, czy można uznać, że go okłamała. Pomyślała, że zapyta go o to później.
Miała wielką ochotę go obudzić, ale powstrzymała się. Chcąc się zająć czymś innym, sięgnęła po telefon i przejrzała pocztę, a potem przeszła do ostatnich plotek z kręgów teatralnych. Dowiedziała się, że spektakl, na którym była w ostatnim tygodniu, został nominowany do nagrody Oliviera, że fani pewnej opery mydlanej domagają się przywrócenia ulubionego serialu, że para znanych aktorów rozstaje się, ale chcą pozostać przyjaciółmi, i że…
Naraz jej palec znieruchomiał na ekranie, a w głowie zaczęło narastać nieznośne napięcie.
– Nie – szepnęła, wpatrując się w ekran oczami pełnymi łez. Ależ była głupia! Oto miała wszystko przed sobą, czarno na białym.
Artykuł był napisany kwiecistym stylem. Cytowano przyjaciół świeżo zaręczonej pary, było tam również kilka zdjęć przyszłej panny młodej z błyszczącym kamieniem na palcu i pana młodego: ze śniegiem na rzęsach na stoku narciarskim, na czerwonym dywanie, na konferencji ekonomicznej. Pierś Lily uniosła się w ciężkim oddechu. „Te zaręczyny nikogo nie zdziwiły”, przeczytała. Cóż, autor artykułu mylił się, bo ona była bardzo zdziwiona. Poczuła metaliczny posmak w ustach. Ale właściwie dlaczego była zdziwiona? Dostrzegła w nim to, co chciała zobaczyć. Benedict był tylko mężczyzną, a ona okazała się łatwą zdobyczą.
Gardło ściskał jej gniew. Przełknęła szloch i wbijając paznokcie w dłonie, jeszcze raz spojrzała na jego śpiącą twarz. Przejrzała go już jako szesnastolatka. Miała wtedy więcej rozumu niż teraz, w wieku dwudziestu dwóch lat. Benedict mógł zakładać, że ona nie ma nic przeciwko przygodzie na jedną noc, ale na litość boską, przecież on sam dopiero co się zaręczył!
Opanowała się z trudem. Mogła mu zrobić awanturę, ale czy warto było się tak upokarzać? Tym samym przyznałaby, że jest naiwną idiotką, która wierzy w pokrewieństwo dusz i prawdziwą miłość. Wszystko było lepsze od tego.
Drżąc na całym ciele, odrzuciła kołdrę, ostrożnie ubrała się w łazience, nie odważając się zapalić światła, i jak złodziej wymknęła się na wczesny poranek. Dopiero w metrze zauważyła, że zgubiła jeden kolczyk.
Nie była to jedyna rzecz, jaką straciła tej nocy, nie wiedziała jednak, że również coś zyskała.