Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Zbrodnia doskonała - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 czerwca 2025
48,46
4846 pkt
punktów Virtualo

Zbrodnia doskonała - ebook

• ORIENT EXPRESS — Morderstwo w luksusowym pociągu • CZŁOWIEK Z SOMERTON — Tajemniczy kod i nieznana tożsamość • PRZEŁĘCZ DYATLOWA — Dziewięciu alpinistów, niewyjaśniona śmierć • HOTEL CECIL — Elisa Lam i przeklęte miejsce w Los Angeles • JIMMY HOFFA — Zniknięcie lidera związków zawodowych • MASAKRA W VILLISCA — Ośmiu zamordowanych jednej nocy • PORWANIE LINDBERGHA — Proces stulecia i wątpliwości • HINTERKAIFECK — Farma śmierci w bawarskich lasach • JONBENÉT RAMSEY — Tajemnica królowej piękności

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8414-787-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

3. Człowiek z Somerton

Znalezienie ciała na plaży

Wyobraź sobie spokojny, letni poranek w Adelaide. To 1 grudnia 1948 roku, a australijskie słońce już mocno grzeje, choć zegar wskazuje dopiero dziewiątą. Plaża Somerton rozciąga się przed Tobą jak złoty dywan, a delikatne fale Zatoki Świętego Wincentego leniwych ruchach dotykają brzegu. To idealne miejsce na poranny spacer, dlatego też Neil McAuliffe i jego żona postanowili wybrać się właśnie tutaj.

Idąc wzdłuż linii brzegowej, małżeństwo zauważyło coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak śpiący człowiek. Mężczyzna leżał oparty plecami o niski murek okalający plażę, z głową lekko odchyloną do tyłu, jakby postanowił się zdrzemnąć po nocnym spacerze. Jego pozycja wydawała się naturalna, niemal pokojowa — nogi wyprostowane, ręce luźno ułożone wzdłuż ciała.

McAuliffowie najpierw przeszli obok, nie chcąc przeszkadzać spoczynku nieznajomego. Ale coś ich niepokoiło. Może to była nienaturalna bladość skóry, może zbyt głęboka cisza wokół leżącego mężczyzny. Gdy po kilku minutach zawrócili i ponownie spojrzeli w jego stronę, zrozumieli, że to nie sen.

Neil McAuliffe zbliżył się ostrożnie i delikatnie dotknął ramienia leżącego. Ciało było zimne i sztywne. Mężczyzna nie żył, prawdopodobnie już od kilku godzin. Pierwszy szok przeszedł w niepokój, a następnie w ciszę pełną pytań. Kim był ten człowiek? Co robił tutaj, na tej odludnej plaży? I dlaczego wyglądał tak… spokojnie?

Małżeństwo natychmiast zawiadomiło policję, nie zdając sobie sprawy, że właśnie odkryli początek jednej z najbardziej zagadkowych historii kryminalnych XX wieku.

Gdy na plażę dotarli pierwsi policjanci z Adelaide, zastali scenę, która na pierwszy rzut oka nie przypominała miejsca zbrodni. Sierżant Lionel Leane, doświadczony funkcjonariusz, który widział już niejedno, podszedł do ciała z typową dla swojego zawodu ostrożnością. To, co zobaczył, zaskoczyło go swoją… zwyczajnością.

Mężczyzna wyglądał, jakby po prostu zasnął. Żadnych widocznych ran, żadnych śladów krwi, żadnych oznak szamotaniny. Jego ubranie — elegancki brązowy garnitur, biała koszula, czerwony krawat — pozostawało w nienagannym porządku. Nawet buty były wypolerowane do połysku. Wszystko wskazywało na to, że ten człowiek dbał o swój wygląd aż do ostatnich chwil życia.

Podczas wstępnych oględzin funkcjonariusze nie znaleźli żadnych dokumentów tożsamości. Żadnego portfela, żadnych papierów, żadnych kluczy. Jedyne, co mogło pomóc w identyfikacji, to zawartość kieszeni: paczka papierosów Kensitas, pudełko zapałek, guma do żucia, bilet autobusowy do Glenelg oraz srebrna łyżeczka do herbaty — przedmioty tak prozaiczne, że niemal rozczarowujące.

Gdy lekarz przybył na miejsce, potwierdził to, co już wszyscy podejrzewali — brak jakichkolwiek zewnętrznych obrażeń. Żadnych siniaków, żadnych ran kłutych, żadnych śladów uduszenia. Ciało wyglądało, jakby jego właściciel po prostu… przestał żyć. Naturalna śmierć? W przypadku zdrowego, około czterdziestoletniego mężczyzny brzmiało to mało prawdopodobnie.

Policjanci z rosnącym niepokojem uświadomili sobie, że mają do czynienia z kimś, kto chciał pozostać anonimowy. Pytanie brzmiało: czy ten człowiek sam usunął dowody swojej tożsamości, czy może ktoś inny miał w tym swój udział?

Gdy przyjrzysz się bliżej temu człowiekowi, od razu zwróci Twoją uwagę jego nienaganny wygląd. To nie był bezdomny czy włóczęga — przeciwnie, wszystko w jego wyglądzie świadczyło o dbałości o siebie i pewnym statusie społecznym. Miał około 40—45 lat, był wysoki — mierzył około 180 centymetrów — i dobrze zbudowany, z szeroką klatką piersiową i atletyczną sylwetką człowieka dbającego o kondycję fizyczną.

Jego ciemne, gęste włosy były starannie ułożone, a twarz, mimo śmierci, zachowała regularne, przystojne rysy. Dłonie miały miękką skórę — nie były to ręce robotnika czy kogoś wykonującego ciężką pracę fizyczną. Paznokcie były idealnie obcięte i zadbane. Wszystko wskazywało na to, że ten mężczyzna należał do klasy średniej, a może nawet wyższej.

Jego garderoba była równie wymowna. Brązowy garnitur z wełny wysokiej jakości, idealnie dopasowany do sylwetki, biała koszula bez najmniejszej plamy czy zagięcia, czerwony krawat w subtelny wzór — każdy element stroju był starannie dobrany i kosztowny. Buty z prawdziwej skóry, wypolerowane do lustrzanego połysku, uzupełniały obraz człowieka o wyrafinowanym guście.

Co szczególnie intrygujące, wszystkie metki z ubrań zostały usunięte. Ktoś — czy to sam zmarły, czy ktoś inny — metodycznie wycięto każdą etykietkę, która mogłaby wskazać na miejsce zakupu czy pochodzenie garderoby. Zostały tylko małe, równe nacięcia w materiale tam, gdzie kiedyś znajdowały się informacje o producentach.

Ten drobny, ale znaczący szczegół sprawił, że śledczy zrozumieli: mają do czynienia z kimś, kto bardzo dokładnie planował pozostanie anonimowym. Ale czy chodziło o ukrycie tożsamości przed światem, czy może przed kimś konkretnym?

Gdy policjanci dokładniej przeszukali ciało i jego najbliższe otoczenie, odkryli coś, co natychmiast zmieniło charakter sprawy z prawdopodobnej naturalnej śmierci w zagadkę kryminalną. Absolutny brak jakichkolwiek dokumentów przy zwłokach nie był przypadkowy — był wynikiem przemyślanej akcji.

Wyobraź sobie zdziwienie funkcjonariuszy, gdy odkryli, że każda, dosłownie każda metka z ubrania została starannie usunięta. Nie wyrwana w pośpiechu, nie odcięta nożyczkami do paznokci — ale precyzyjnie wycięta małymi, równymi nacięciami. Ktoś użył ostrego narzędzia i poświęcił na to sporo czasu. Z koszuli, spodni, marynarki, krawata, nawet z bielizny — wszędzie zostały tylko drobne, czyste cięcia w materiale.

To, co najbardziej niepokoiło doświadczonych policjantów, to metodyczność całego przedsięwzięcia. Usunięto nie tylko główne etykiety producentów, ale również te małe, często ukryte metki z informacjami o rozmiarach, składzie materiału czy instrukcjami prania. Nawet te, które zwykły człowiek może przeoczyć. Ktoś wiedział dokładnie, czego szuka i jak skutecznie zatrzeć ślady.

Sierżant Leane, oglądając te precyzyjne nacięcia, powiedział do swojego partnera słowa, które później wielokrotnie cytowano w prasie: „To nie jest robota amatora. Ktoś bardzo dokładnie planował, żeby ten człowiek pozostał bez nazwiska”.

Pytanie, które natychmiast się nasunęło, brzmiało: czy sam zmarły przygotował się do swojej śmierci w taki sposób, żeby nikt nie mógł go zidentyfikować? A może ktoś inny chciał ukryć jego tożsamość? I jeśli tak, to dlaczego? Od tego momentu policjanci wiedzieli, że mają do czynienia z czymś znacznie bardziej skomplikowanym niż zwykła śmierć na plaży.

Tajemniczy kod Tamám Shud

Dopiero podczas bardziej szczegółowych oględzin w kostnicy patolog Gerald Dwyer dokonał odkrycia, które całkowicie zmieniło kierunek śledztwa. W małej, ukrytej kieszeni spodni zmarłego — takiej, którą zwykle wykorzystuje się do przechowywania zegarka kieszonkowego — znalazł niewielki skrawek papieru. Był tak mały i tak dobrze schowany, że pierwszych funkcjonariuszy na plaży w ogóle nie zwrócił uwagi.

Gdy Dwyer delikatnie rozłożył ten kawałek papieru, ujrzał dwa słowa wydrukowane czarną czcionką: „Tamám Shud”. Litery były wyraźne, profesjonalnie złożone, jakby pochodziły z książki czy czasopisma. Papier miał kremowy odcień i gładką fakturę, charakterystyczną dla wysokiej jakości publikacji.

Gdy patolog przekazał znalezisko policji, funkcjonariusze stanęli przed zagadką w zagadce. Nikt z nich nie rozpoznał tych słów. Nie brzmiały jak angielskie, niemieckie czy francuskie. Może łacina? A może jakiś lokalny dialekt? Pierwszy instynkt podpowiadał, że to może być jakiś kod, szyfr lub hasło — coś, co miało znaczenie tylko dla zmarłego i być może dla kogoś, kto go znał.

Sierżant Leane, który prowadził śledztwo, zlecił natychmiastowe sprawdzenie tego napisu w lokalnych bibliotekach i wśród wykładowców Uniwersytetu w Adelaide. Intuicja podpowiadała mu, że ten mały skrawek papieru może być kluczem do rozwiązania całej zagadki. Pytanie brzmiało: czy zmarły sam umieścił go w kieszeni, czy może ktoś inny chciał w ten sposób przekazać jakąś wiadomość?

Ten pozornie niewinny kawałek papieru miał wkrótce otworzyć przed śledczymi świat jeszcze bardziej zagadkowy niż sama śmierć na plaży Somerton.

Po kilku dniach intensywnych poszukiwań w bibliotekach i konsultacjach z wykładowcami orientalistyki z Uniwersytetu w Adelaide, śledczy w końcu rozwiązali pierwszą zagadkę. Profesor języków orientalnych, John Burton Cleland, rozpoznał słowa „Tamám Shud” jako pochodzące z języka perskiego. Oznaczały one „jest skończone” lub „koniec” — zwrot używany tradycyjnie na zakończenie tekstów literackich.

Co więcej, profesor Cleland potwierdził to, co niektórzy bibliotekarze już podejrzewali: te słowa pochodzą z ostatniej strony „Rubajjatu” Omara Chajjama w angielskim tłumaczeniu Edwarda Fitzgeralda. To jedno z najsłynniejszych dzieł poezji perskiej, zbiór filozoficznych czterowierszy o przemijaniu, miłości i sensie życia, które pod koniec XIX wieku stało się niezwykle popularne w krajach anglojęzycznych.

Wyobraź sobie zaskoczenie policjantów, gdy zrozumieli, że trzymają w rękach dosłownie „koniec” — ostatnie słowo z książki o przemijaniu i śmierci. Czy to był przypadek, czy świadoma symbolika? Rubajjat słynął z melancholijnych rozważań o nietrwałości życia, o tym, że wszystko przemija jak sen. Czyżby nieznany mężczyzna chciał w ten sposób skomentować własną śmierć?

Tym bardziej intrygujące było to, że książka Omara Chajjama nie była przypadkową lekturą. To była poezja dla ludzi wykształconych, znających literaturę światową. Zmarły musiał być osobą o pewnej kulturze intelektualnej, być może miłośnikiem poezji filozoficznej. A może ten skrawek papieru miał zupełnie inne znaczenie — był wiadomością dla kogoś, kto rozumiał ten kod?

Śledczy zdali sobie sprawę, że poszukują nie tylko egzemplarza „Rubajjatu”, z którego został wyrwany ten fragment, ale przede wszystkim odpowiedzi na pytanie: dlaczego akurat te słowa towarzyszyły mężczyźnie w jego ostatnich chwilach?

Poszukiwania źródła małego skrawka papieru zajęły śledczym kilka tygodni systematycznej pracy. Sprawdzali księgarnie, biblioteki, przeszukiwali domy podejrzanych — wszystko bez rezultatu. Przełom nastąpił w sposób zupełnie niespodziewany, gdy pewien mieszkaniec Adelaide zgłosił się na posterunek policji z egzemplarzem „Rubajjatu” w ręku.

Ronald Francis, który mieszkał nieopodal plaży Somerton, powiedział funkcjonariuszom, że od kilku tygodni w jego samochodzie leży dziwna książka. Znalazł ją na tylnym siedzeniu swojego samochodu, który zwykle pozostawiał niezamknięty. Początkowo myślał, że to któryś z członków rodziny zostawił tam lekturę, ale gdy nikt się do niej nie przyznał, a w prasie pojawiły się doniesienia o poszukiwanym egzemplarzu Omara Chajjama, postanowił skontaktować się z policją.

Gdy eksperci porównali skrawek papieru znaleziony przy zwłokach z książką przyniesioną przez Francisa, nie było wątpliwości — to był ten sam egzemplarz. Kawałek z napisem „Tamám Shud” idealnie pasował do miejsca, skąd został wyrwany z ostatniej strony książki. Papier, czcionka, nawet sposób rozdarcia — wszystko się zgadzało.

To odkrycie wzbudziło jeszcze więcej pytań. Dlaczego ktoś podłożył książkę akurat do samochodu Ronalda Francisa? Czy znał go osobiście zmarły, czy może ktoś inny? A może był to czysty przypadek, a nieznajomy po prostu szukał bezpiecznego miejsca na ukrycie książki?

Samochód Francisa stał zaparkowany zaledwie kilkaset metrów od miejsca, gdzie znaleziono ciało. Czy zmarły sam podłożył tam książkę przed śmiercią? Czy planował wrócić po nią? A może ktoś inny chciał w ten sposób przekazać jakąś wiadomość? Książka, zamiast dostarczyć odpowiedzi, otworzyła przed śledczymi kolejne drzwi do labiryntu zagadek.

Gdy śledczy dokładniej przeanalizowali książkę przyniesioną przez Ronalda Francisa, dokonali odkrycia, które miało na zawsze uczynić z tej sprawy jedną z najbardziej zagadkowych w historii kryminalistyki. Na tylnej okładce „Rubajjatu”, napisane słabym ołówkiem, dostrzegli pięć linijek dziwnych znaków i liter.

Sekwencja wyglądała następująco:

WRGOABABD

MLIAOI

WTBIMPANETP

MLIABOAIAQC

ITTMTSAMSTGAB

Niektóre litery były przekreślone, inne podkreślone, a jeszcze inne napisane tak słabo, że ledwo można było je odczytać. Wyglądało to jak kod, szyfr lub może skrót jakiejś dłuższej wiadomości. Dla nieprzygotowanego oka mogło przypominać bezsensowne bazgroły, ale policjanci od razu zrozumieli, że patrzą na coś znacznie bardziej skomplikowanego.

Władze zaangażowały do sprawy najlepszych kryptografów z całej Australii, a nawet zwróciły się o pomoc do specjalistów z Wielkiej Brytanii. Eksperci od łamania kodów, którzy podczas wojny rozszyfrywywali niemieckie depesze, stanęli przed tym prostym zapiskiem jak przed nie do pokonania murem.

Próbowali wszystkich znanych im metod: podstawień liter, kluczy numerycznych, szyfrów Cezara, kodów opartych na książkach. Sprawdzali, czy to nie są inicjały, nazwy miejsc, daty zapisane w jakimś specjalnym systemie. Analizowali częstotliwość występowania poszczególnych liter, szukali wzorców matematycznych, próbowali czytać wiadomość od tyłu, przez lustro, po przekątnej.

Nic nie działało. Kod pozostawał nieugięty, jakby jego twórca przewidział wszystkie możliwe metody deszyfracji i celowo je uniemożliwił. Po miesiącach bezowocnych prób najlepsi eksperci w kraju musieli przyznać się do porażki. Ten prosty, napisany ołówkiem szereg liter okazał się silniejszy niż wszystkie ich umiejętności i doświadczenie.

Czy to była ostatnia wiadomość zmarłego? Czy instrukcja dla kogoś, kto miał ją odnaleźć? A może klucz do jego tożsamości? Nikt nie potrafił odpowiedzieć na te pytania.

Analiza rzeczy osobistych

Gdy śledczy dokładnie skatalogowali wszystkie przedmioty znalezione przy nieznajomym mężczyźnie, powstał obraz człowieka, który dbał o każdy detal swojego wyglądu. Lista była stosunkowo krótka, ale każdy element opowiadał swoją historię.

Garnitur z wysokiej jakości wełny w kolorze brązowym, idealnie skrojony, bez żadnych śladów użytkowania czy napraw. Materiał był tak dobry, że eksperci ocenili go jako pochodzący z ekskluzywnego zakładu krawieckiego, prawdopodobnie szytego na miarę. Spodnie miały niespotykaną jak na tamte czasy cechę — były bez mankietów, co było rzadkie w modzie męskiej lat czterdziestych.

Biała koszula z najlepszej bawełny, bez jednej plamki czy zagięcia, jakby została właśnie odebrana z pralni. Krawat z jedwabiu w czerwonym kolorze z subtelnym wzorem — również najwyższej klasy. Skórzane buty Oxford, ręcznie szyte, wypolerowane do lustrzanego połysku. Nawet skarpetki i bielizna były z materiałów premium.

W kieszeniach funkcjonariusze znaleźli przedmioty, które na pierwszy rzut oka wydawały się banalne, ale przy bliższej analizie okazały się równie zagadkowe jak sam zmarły. Paczka papierosów Kensitas — marka dostępna, ale nie najtańsza. Co ciekawe, brakowało w niej tylko jednego papierosa, jakby mężczyzna zapalił sobie ostatniego przed śmiercią.

Pudełko zapałek z hotelu w Adelaide, guma do żucia marki Juicy Fruit, bilet autobusowy do Glenelg ważny na dzień śmierci oraz najdziwniejszy ze wszystkich przedmiotów — srebrna łyżeczka do herbaty. Dlaczego elegancko ubrany mężczyzna nosił ze sobą łyżeczkę? Czy planował gdzieś wypić herbatę? A może miała ona jakieś sentymantalne znaczenie?

Wszystko było czyste, zadbane, wysokiej jakości. Ten człowiek najwyraźnie miał pieniądze i gusty kogoś z wyższych sfer społecznych. Ale jednocześnie brak portfela, dokumentów czy kluczy wskazywał na to, że świadomie pozbył się wszystkiego, co mogłoby zdradzić jego tożsamość.

Kilka tygodni po odkryciu ciała na plaży Somerton, śledczy otrzymali informację, która mogła być przełomem w sprawie. Na dworcu kolejowym w Adelaide, w przechowalni bagażu, od 30 listopada 1948 roku — czyli dzień przed znalezieniem zwłok — stała nieopodrzymana walizka. Pracownicy dworca nie zwracali na nią uwagi, dopóki policja nie rozpoczęła systematycznych poszukiwań rzeczy należących do nieznanego mężczyzny.

Gdy funkcjonariusze otworzyli brązową walizkę ze skóry, ich oczom ukazał się widok równie zagadkowy jak sama śmierć jej prawdopodobnego właściciela. Wewnątrz znajdowała się starannie ułożona garderoba — wszystko z najwyższej półki, wszystko idealne, a jednocześnie wszystko pozbawione jakichkolwiek śladów tożsamości.

Podobnie jak w przypadku ubrania znalezionego na ciele, z każdego elementu garderoby w walizce zostały precyzyjnie usunięte wszystkie metki. Koszule, spodnie, swetry, bielizna — wszędzie te same równe, staranne nacięcia tam, gdzie kiedyś znajdowały się informacje o producentach. Ktoś poświęcił na to sporo czasu i uwagi.

W walizce znajdowały się również przedmioty codziennego użytku: szczotka do zębów (bez nazwy producenta), pasta do zębów w tubce bez etykiety, brzytwa, nożyczki, które mogły posłużyć do usuwania metek. Była tam również pomarańczowa nić, której nie udało się dopasować do żadnego z ubrań, oraz płaski śrubokręt — narzędzie dziwne w bagażu kogoś, kto najwyraźniej nie zajmował się pracą fizyczną.

Co szczególnie intrygujące, eksperci stwierdzili, że ubrania w walizce były szyte w Ameryce — inne kroje, inne standardy rozmiarów niż stosowane w Australii czy Wielkiej Brytanii. Czy zmarły był Amerykaninem? A może ktoś, kto długo przebywał w Stanach Zjednoczonych? Każda odpowiedź rodziła kolejne pytania, a walizka, zamiast ujawnić tożsamość jej właściciela, jeszcze bardziej pogłębiła tajemnicę.

Gdy eksperci dokładniej przeanalizowali zawartość walizki, dostrzegli szczegóły, które zdradzały niezwykłe umiejętności jej właściciela. Na kilku elementach odzieży znajdowały się drobne naprawy wykonane z taką precyzją i znajomością krawiectwa, że mogły pochodzić tylko z rąk profesjonalisty lub bardzo zaawansowanego amatora.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij